Cztery lata temu Wilczy napisała:
"Kopniakiem otwieram wyjściowe drzwi.
— Proszę, porozmawiajmy na spokojnie! – słyszę za
sobą i rzucam przez ramię jedno, chłodne spojrzenie.
— Ja nie mam ci już nic więcej do powiedzenia."
Cóż, ale ja mam i to dużo do dodania.
Odnoszę wrażenie, że czuję zbyt wiele negatywnych emocji naraz. Gniew miesza się z rozpaczą, a przerażenie ustępuje powoli miejsca żałości. Tylko, że to nie siebie powinnam żałować, a tego, co się właśnie odjebało.
Mogę się złościć. Wrzeszczeć, kopać, rzucać przedmiotami, wyzywać. Przesiadywać po nocach w ciemnych zaułkach Wall Marketu i szukać okazji do bójki. Chodzić zła jak osa, wyżywać się na bogu ducha winnych współpracownikach. Gnębić niżej postawionych od siebie Shinryjczyków. Fukać na niewinne ekspedientki sklepów, które próbują zarobić marnego gilu, by przeżyć.
Mogę płakać. Zalewać się rzewnymi łzami, zdzierać z siebie ubrania w akcie rozpaczy. Zapijać smutki winem w wannie, oblewając się wodą z prysznica, która miesza się ze słonymi łzami. Zaszyć się w łóżku, ukryta pod ciepłą kołdrą przed złym światem. Przesiadywać w kącie Siódmego Nieba i skryta w cieniu oglądać ze smutkiem, jak radośni ludzie wlewają w siebie hektolitry alkoholu.
Mogę także pozwolić, by strach przejął nade mną kontrolę. Przemykać ulicami, spoglądając co chwilę przez ramię. Ściskać w kieszeni klucze, gotowa na niespodziewany atak. Wykonywać posłusznie polecenia szefa, byle tylko nie nawalić. Po skończonej pracy w pośpiechu uciekać do domu, by tam, przy zgaszonych światłach, udawać, że nie ma nikogo w domu.
Jednak spośród tych wszystkich możliwości, jedyne co mi zostało to żałować. Nie siebie, a tego, czego nie zrobiłam.
Wzdycham ciężko, próbując powstrzymać łzy. Przecieram oczy palcami i kieruję swoje kroki do kuchni. Od razu sięgam do szafki, w której trzymam trunki na specjalne okazje i wyciągam butelkę wódki, choć najpierw moja dłoń powędrowała w stronę wyciągu z szczwołu. Jedna łyżeczka na cukier działa przeciwbólowo, ale pół butelki już skutecznie uśmierzyło by wszystkie bolączki na zawsze.
To jednak nie jest rozwiązanie na teraz. Ten specyfik czeka na odpowiednią osobę.
Łapię za szklankę z suszarki i siadam przy stole. Naprzeciw mnie ląduje wódka, jedyna cicha przyjaciółka, jaka mi pozostała. Ona zawsze wysłucha i rozweseli, bądź wesprze w napływie smutku. Pierwszy łyk pali tak samo, jak poczucie winy, które zostało ze mną, odkąd za Crush zatrzasnęły się moje drzwi frontowe.
Gdyby jeszcze krzyczała. Gdyby rzucała naprzemiennie oskarżenia z przekleństwami, wtedy byłoby może lżej. Jednak jej chłodna, zrezygnowana postawa i obojętność wskazywały jasno, że była Turk już dawno przestała się przejmować kimkolwiek ze swojej przeszłości. Po naszej przyjaźni nie zostało najwyraźniej już nic.
Przecieram twarz dłonią i nalewam sobie drugą rundę. Staram się poukładać szalejące myśli, ale szereg sprzecznych ze sobą faktów zaczyna wojnę w mojej głowie, a kolejny łyk palącego trunku wcale nie pomaga.
Ludzie zawsze odchodzą. To było moje motto, którego kurczowo trzymałam się przez całe życie. Dlatego też wybrałam życie z dala od ludzi. To Crush wepchnęła się z buciorami w moje życie, narobiła rabanu i zniknęła.
(Ale czy na pewno?)
Jej niespodziewana wizyta wyrwała mnie nie tylko ze snu, ale też z pętli zdarzeń, w której tkwiłam od dłuższego czasu. Odkąd przyjęłam pracę dla departamentu nauki w odbudowującej się ShinR’ze, zatraciłam się w obowiązkach, których przyjmowałam coraz więcej. Nie zauważyłam, kiedy bliscy mi ludzie zaczęli znikać, jeden po drugim, z mojego otoczenia.
Pukanie do drzwi uświadamia mi, że być może nie jestem sama. Zegarek wskazuje już wpół do trzeciej nad ranem, więc mogła to być tylko jedna osoba, którą nie jestem pewna, czy teraz chcę gościć. Przecież Crush zabrała wszystkie jego rzeczy, czego jeszcze tu szuka? Szczególnie, że po naszej ostatniej wymianie zdań zgodnie twierdziliśmy, że nie będziemy wchodzić sobie w drogę...
— Dobry wieczór.
Otwieram zaczerwienione oczy jeszcze szerzej. Spodziewałam się ujrzeć blondyna, ale z odstającymi na wszystkie strony kosmykami, nie ułożoną perfekcyjnie fryzurą.
— Płaczesz? — pyta, a jego szelmowski uśmiech zamienia się w pełne zmartwienia oblicze.
O nie, na pewno się na to nie nabiorę.
Groźna mina wielkie serce
— Czego chcesz? — warczę pod nosem, ale odsuwam się z przejścia, by wpuścić gościa do środka.
Ten od razu korzysta z zaproszenia i czyni w moją stronę ruch, jakby chciał mnie złapać za ramiona, jednak w porę się opamiętuje. Odchrząkuje cicho i kieruje swoje kroki do kuchni. Mi nie pozostaje nic innego, jak podążyć za nim w nadziei, że to tylko krótka wizyta w sprawach służbowych.
— Wiesz, że za parę godzin zaczynasz pracę? — wskazuje brodą na wpół już opróżnioną butelkę wódki.
— Więc mnie zwolnij. — Siadam z powrotem przy stole, a na moje usta wpełza pełen pogardy uśmiech.
Kolejne westchnięcie wydobywa się z jego piersi. Przez krótką chwilę zdaje się rozważać wszystkie za i przeciw, po czym sięga do szafki nad zlewem, jakby dobrze znał układ mojego mieszkania, wyciąga drugą szklankę i siada naprzeciw mnie. Chwyta za butelkę i rozlewa wódkę nam obu, a moje brwi sięgają już prawie linii włosów na czole. Chcę coś powiedzieć, jednak uderza mnie pewna myśl tak nagle, jakbym uderzyła o ziemię wypadając z helikoptera Sinclaira.
Zdaję sobie przykrą sprawę, że tylko Rufus Shinra jest w tym momencie moim sprzymierzeńcem.
— Więc, co się stało? — Wypija swojego drinka jednym łykiem i wbija we mnie pytające spojrzenie.
Nie wiem, czy jest się czym szczycić, jednak jestem jedną z niewielu osób, które znały wszystkie twarze Rufusa Shinry, dlatego milczę, bo mój system samoobrony aż krzyczy, by sięgnąć po świeżo wyczyszczonego Dessert Eagle’a, który leży na kuchennym blacie. Co mnie od tego powstrzymuje, to postawa, jaką mężczyzna pokazuje od samego przekroczenia progu mojego domu. Nie podnosi wysoko głowy, nie patrzy na mnie władczo z góry. Jego ramiona są luźne, plecy zrelaksowane. Nie uśmiecha się już, a spogląda co chwilę, jakby z troską, wtedy, gdy ja odwracam wzrok.
— Crush wróciła — rzucam w końcu w eter i zapijam gorzkie słowa palącą wódką.
Krzywię się, choć bardziej na wspomnienie beznamiętnej postawy byłej przyjaciółki niż ze smaku alkoholu.
— Wiem — przyznaje Rufus spokojnym tonem.
Za to we mnie znów zapalają się wszystkie możliwe lampki bezpieczeństwa.
— Wiesz, że Crush jest w okolicy, czy że była TU? — stukam palcem wskazującym o blat stołu, na co Rufus tylko przekrzywia głowę, a mnie w sekundzie zalewa krew.
Otwieram usta, by się na niego wydrzeć, ale pretensja więźnie mi w gardle.
— Śledzisz mnie — stwierdzam, a nie pytam, bo nie potrzebuję potwierdzenia takiej pewności.
— Bardziej pilnuję, by nie stała ci się krzywda.
Jeszcze nie tak dawno uznałabym to za początki jakieś niecnego planu owitego w piękne słowa. Odkąd wybuchła afera z Turksami, mam okazję obserwować Rufusa codziennie i z niechęcią przyznaję, że mężczyzna zmienia się na lepsze. Oczywiście, wciąż prowadzi swój biznes za pomocą strachu i dobrze ulokowanych pieniędzy, jednak fakt, iż dwa razy otarł się o śmierć nauczył go nie tyle pokory, co dbania o to, co jest dla niego ważne.
Próbuję z całych sił, ale nie potrafię powstrzymać lekkiego uśmiechu, który wkrada się na moje usta.
— Wiesz, że to ma swoją nazwę? Stalking.
— Dla mnie to troska o bliskich… — rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie, na które od razu się reflektuje — … współpracowników.
— Muszę przyznać, firma zawsze troszczyła się o swoich ludzi. — Ponownie zapijam gorycz, jaka pojawia się na moim języku.
— Nie udało mi się zadbać o ciebie.
Przez ułamek sekundy moje serce bije w drugą stronę.
Nie mogę, nie chcę!
Nie potrafię.
Całe moje jestestwo krzyczy, by tego nie robić.
— Sama radzę sobie bardzo dobrze. — Wstaję od stołu, by odnieść szklankę do zlewu.
Jeszcze jeden łyk i przestanę nad sobą panować.
— Prawie oszalałaś w tej swojej samotni. — Rufus rozgląda się po kuchni, a przez jego oblicze przebiega cień pogardy.
— Dziwisz mi się? — odwracam się do niego z powrotem, by obdarzyć go pełnym powątpiewania spojrzeniem.
— Nie. Ale widzę cię codziennie i twierdzę, że praca cię uszczęśliwia…
— Stop, stop. — Podnoszę dłoń, zatrzymując Rufusa zanim się rozpędzi. — To nie praca dla ciebie i twojej trupiej firmy czyni mnie szczęśliwą. To możliwości rozwoju badań i pomoc, jaką mogę zapewnić tym biednym dzieciakom…
— Dlatego przychodzę z ofertą.
Daj w podzięce nam co masz
Odkąd Rufus usiadł przy stole nie opuszczało mnie dziwne uczucie, jakby ktoś dmuchał we mnie balonik. Dźwięk słowa „oferta” działa jak igła. Balonik pęka i wszystko wraca do normy.
— No tak, mogłam się tego spodziewać — warczę pod nosem, ale na tyle głośno, by Rufus to usłyszał.
Odwracam się w stronę zlewu i zaczynam agresywnie wycierać szklankę szmatą, dopóki nie czuję ciepłej dłoni Rufusa na ramieniu.
— Nie musimy o tym rozmawiać teraz, jeśli nie chcesz — proponuje, a po moich plecach przebiega dziwny dreszcz, gdy czuję jego oddech na szyi.
Rufus Shinra zawsze dba o swój wygląd. Pachnie świeżością, dobrze dobranymi męskimi perfumami. Nawet, kiedy ma ubraną zwykłą bluzę i dżinsy, bije od niego elegancja. Powoli tracę nad sobą kontrolę i spoglądam w bok, by wpaść w otchłań jego błękitnych oczu.
Przepadam na dobre.
***
Bezlitosne promienie słońca wpadają do sypialni. Budzę się pierwsza i starając się nie zbudzić mojego gościa, wymykam się z jego uścisku. Porywam z podłogi koc, który narzucam na ramiona i wychodzę na balkon. Opieram łokcie na balustradzie i wystawiam twarz w stronę ciepłych blasków.
Przez moje myśli przebiegają wydarzenia ostatniej nocy. Jeszcze nie dopuszczam do siebie przerażenia, które powoli kiełkuje. Jest zbyt dużo konsekwencji, jakie mogły wyniknąć, a na nie wszystkie zbyt wcześnie.
Te same ramiona, które tuliły mnie przez całą noc teraz obejmują mnie znowu. Rufus opiera brodę na moim barku.
— Więc… co to za oferta? — pytam, choć nie mogę się oprzeć pocałunkom, jakie opadają na moją szyję.
— Nie chcesz zaczekać, aż znajdziemy się w firmie?
Obracam się twarzą do niego, by choć spróbować wyczytać intencję z tych tajemniczych niebieskich tęczówek.
— Naprawdę uważasz, że wspólne wejście jest dobrym pomysłem?
Jego brwi zbiegają się na środku czoła, ale kącik jego warg unosi się do góry.
— Co jest złego w tym, że prezydent i dyrektor departamentu badań i rozwoju podróżują razem do pracy?
Potrzebuję chwili, by sens jego słow do mnie dotarł. Mój wzrok podróżuje z jednej źrenicy na drugą w poszukiwaniu potwierdzenia.
— Ciągle buduję ShinRę od nowa. — Założył mi luźny kosmyk włosów za ucho. — Naprawdę cenię twoją pomoc.
— Chcesz, bym pracowała na sześćdziesiątym szóstym piętrze.
Cała euforia ubiegłej nocy rozpływa się, ustępując miejsca zwątpieniu. Opieram dłonie na jego torsie, by go odepchnąć, jednak fala wspomnień zabiera mi wszystkie siły. Zaciskam powieki, by jak najmniej przykrych, pochowanych już dawno w odmętach pamięci obrazów wypłynęło na powierzchnię.
— Lili. Hej, Lili — jego dłonie obejmują moje policzki i unoszą głowę do góry — tego miejsca już nie ma.
Na dźwięk dawno już niesłyszanego zdrobnienia mojego imienia wracam do rzeczywistości, pozwalając by świeże powietrze wtargnęło w moje płuca. Odkąd zgodziłam się pracować dla ShinRy nigdy bez potrzeby nie wychodzę poza swoje dwudzieste piętro, gdzie urzęduje dział R&D. Przeklęte sześćdziesiąte piętra omijam szerokim łukiem.
— Mogę zaproponować swoje warunki umowy? — pytam, próbując skupić się trzeźwym myśleniu.
— Oczywiście.
— Chcę tylko jednej rzeczy.
Part two: I Walk the Line
Ściskam mocniej rączkę walizki, która leży na moich kolanach. Wcale się nie denerwuję, ani nie kwestionuję wyborów, jakich dokonałam. Wręcz przeciwnie, czuję dziwny spokój, jakby to, co los dla mnie przygotowywał tyle czasu, wreszcie zostało mi dane. Pozostaje tylko to niemiłe uczucie w przełyku, jakby moje decyzje miały zaraz mnie udusić.
Pociąg mknie przez sektory, znów wioząc tłumy ludzi podążających w ślepym wyścigu za shinryjską monetą. Jedni zaspani, inni zmęczeni, wszyscy pogrążeni w pojednawczej ciszy poranka. Bardzo szybko Midgar wraca do swojej dawnej świetności sprzed eksplozji. Po postapokaliptycznym Mieście Końca praktycznie nie było już śladu, choć zdania na temat firmy wciąż były wśród społeczności podzielone. Niemniej, wszyscy zgodnie twierdzili jedno – ktoś musiał zapanować nad pozostałościami po reaktorach, a nikt nie zrobiłby tego lepiej, niż doświadczeni pracownicy ShinRa Electric Power Company.
Naciągam mocniej spódnicę, gdy czuję na swoich nogach wzrok obleśnego mężczyzny po pięćdziesiątce, który prawie się ślinił, wlepiając spojrzenie w moje kolana. Gdyby nie tłum, facet dawno miałby przestrzelone piszczele. Nie mogę jednak wyciągnąć broni wśród tylu ludzi. Chcę dotrzeć do firmy w możliwie jak najdłuższym czasie. Niestety, ku mojemu zirytowaniu pociąg zatrzymuje się na końcowej stacji w Sektorze Pierwszym, a tabuny ludzi wylewają się na peron, ruszając w pośpiechu ku swoim obowiązkom.
Szybko mieszam się wśród tłumu, uciekając od zboczonego spojrzenia na tyle, na ile pozwalały mi buty na obcasie. Lata świetlne nie chodziłam w takim obuwiu, więc czuję się jeszcze bardziej niekomfortowo. Oddycham z ulgą, gdy dopadam do znajomej klatki w niedużej kamienicy, trzy przecznice od głównego wejścia do ShinRy. Działam na pamięci mięśniowej i wbijam bezwiednie kod domofonu, a drzwi wejściowe natychmiast odskakują.
Wbiegam na najwyższe piętro, a obcasy stukają głośno o drewniane schody. Zauważam, że nic się nie zmieniło, odkąd uciekałam z tego budynku pod osłoną nocy, gdy na niebie szalało tuzin helikopterów w poszukiwaniu dwóch zaginionych dezerterów. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że Zack i Cloud uratowali mi wtedy życie, choć nawet się nie znaliśmy.
Wyciągam klucze z torebki i wkładam odpowiedni do zamka, który od razu ustępuje. Otwieram drzwi, a te witają mnie głuchym skrzypnięciem. Wstrzymuję oddech na wejściu, spodziewając się obłoków kurzu, które powinny po tylu latach wzbić się w powietrze, jednak nic takiego się nie dzieje. Wchodzę zdziwiona i widzę, że mieszkanie zostało wysprzątane na błysk. Nawet po jego zakupie nie było tu tak czysto. Rufus musiał nieźle zapłacić sprzątaczkom, by doprowadziły to miejsce do stanu używalności.
Rzeczy, które rozrzuciłam wybiegając w pośpiechu zniknęły, tak samo jak reszta własności. Nawet nie chcę domyślać się, z kim przebywał tu Shinra podczas mojej nieobecności, przecież ma do tego prawo. Niemniej jednak mam szczerą nadzieję, że zmienili pościel. Gdy wchodzę do sypialni uderza mnie zapach świeżości. Zostawiam walizkę na podłodze, z zamiarem rozpakowania jej wieczorem, po powrocie z pracy.
Aby nie rozmyślić się i nie zmienić postanowionego już zdania, kieruję swoje kroki na balkon. Obserwując poranny zgiełk, wyciągam z kieszeni telefon i wybieram numer, na który od dawna nie dzwoniłam. Przykładam słuchawkę do ucha, jednak zamiast standardowego sygnału połączenia, słyszę automatyczną sekretarkę. Mielę przekleństwo w ustach i przewijam szybko na ekranie kolejny numer w książce telefonicznej.
Jebany Sinclair powinien już dawno wyjść do pracy. Modlę się w duchu, by tym razem zapomniał odłączyć kabel ze stacjonarnego. Sieć długo szuka połączenia i dopiero za czwartym sygnałem coś klika na łączach. Po drugiej stronie odzywa się zachrypnięty, zmęczony głos:
— Halo?
Przez moment czuję ulgę, że odebrała, bo znaczy to, że do tej pory się nie pozabijali. Szybko jednak znowu czuję nieprzyjemnie ukłucie w żołądku.
Pod opieką nas masz
— Dom jest twój — rzucam od razu.
— Słucham? — zmęczenie w głosie Crush szybko ustępuje wrogości.
— Przenoszę się do sektora zero. Możesz schronić się w mojej chacie.
— Tch. Nie potrzebuję twojej łaski.
— Jak dla mnie, możesz dalej gnić u Sinclaira, choć dobrze wiem, że nie chcesz.
— Gdybym mogła, już dawno…
— Nie obchodzi mnie to — przerywam jej tyradę, zanim na dobre się odpali. — Nie mam teraz na to czasu. O dziesiątej zaczyna się zebranie dyrektorów.
— W dupie mam…
— Masz dwie godziny, zanim wróci — informuję, a tym razem odpowiada mi tylko cisza. — A tak po za tym, to to nie łaska. I tak go zostawiam chałupę, więc rób sobie z nią, co chcesz.
Nie daję Crush nawet szansy na kolejny argument, choć słyszę jeszcze jak coś krzyczy do słuchawki. Naciskam czerwony przycisk, kończąc rozmowę. Nie mam czasu na nic nie wnoszące kłótnie. Tego dnia czeka na mnie jeszcze duże stresujących sytuacji, więc otrzepuję niewidzialny pyłek ze spódnicy, poprawiam torbę przewieszoną na ramieniu i opuszczam mieszkanie.
Dołączam do midgarskiego pospólstwa, ubranego w wygniecione garnitury i źle dobrane garsonki, które zmierzało w stronę podwójnych drzwi wejściowych wielkiego gmachu już prawie w całości odbudowanej siedziby ShinRa Electric Power Company. Odbijam się na wejściu kartą i przechodzę przez kołowrotek rejestrujący czas mojego rozpoczęcia pracy. Korzystam z faktu, że większość ludzi mnie nie poznaje, nawet gdy bezczelnie mi się przyglądają i ładuję się do przepełnionej już windy. Staję w głębokim rogu kabiny i obserwuję, jak kolejni pracownicy wychodzą na swoich piętrach.
Gdy zostaję sama, naciskam przycisk z numerem 59, a winda w ciągu minuty wznosi mnie na ostatnie, ogólnodostępne piętro molochu. Zanim wychodzę postanawiam, że przy najbliższej okazji wspomnę kolegom z działu utrzymania ruchu, by zmienili tę denerwującą muzyczkę w kabinie, która chyba jako jedyna została z czasów otwarcia spółki.
Szybkim krokiem przemierzam korytarz prowadzący do kolejnej windy, do której wstęp mieli tylko wyżej postawieni pracownicy. Dzięki niej dostaję się na sześćdziesiąte ósme piętro, gdzie mieścił się mój prywatny gabinet. W nim ubieram biały fartuch lekarski, a z biurka porywam teczkę z dokumentami i w pośpiechu wracam do szklanej windy. Tam zapalam przycisk oznaczony numerem 64 i wznoszę się na piętro, gdzie mieściła się sala konferencyjna.
Szpilki, które już rano przeklęłam, wpijają mi się boleśnie w skórę na achillesach, jednak dzielnie docieram na górę i staję jeszcze przed drzwiami. Nikogo z zaproszonych na spotkanie o dziesiątej po drodze nie spotkałam, więc zakładam, że przybywam ostatnia. Jeden głęboki wdech i robię krok do przodu, by złapała mnie fotokomórka. Automatyczne drzwi od razu przesuwają się z cichym pyknięciem. Przemierzam krótki korytarz pełniący funkcję łącznika między pomieszczeniami. Przed wejściem do sali konferencyjnej już się nie zatrzymuję, tylko pewnie wchodzę do przestronnego pomieszczenia.
Stukot moich obcasów zagłusza bordowy dywan. Oczywiście, że ostatnie wolne miejsce przy długim stole znajduje się po prawej stronie prezydenta.
Kiedy widzę, że Rufus dotrzymał danego słowa, oblewa mnie zimny pot.
Teraz już nie ma odwrotu.
Przecież poradziłabym sobie bez jej pomocy. Myśli, że robi mi łaskę? Że po tym znowu będziemy się kolegować?
Jej niedoczekanie.
Mam teraz inne priorytety.
— To bardzo ładny dom — zauważa Zacky, której śliczne oczka świeciły się jak dwie gwiazdeczki. — Mogę iść pobawić się w ogródku?
— Może później? — proponuję z ciężkim sercem, bo zauważam na niebie ciemne chmury zwiastujące burzę.
Przez ulewę my do ciebie
Biorę córkę na ręce i przechodzimy przez próg domu. Czuję, jak mała zasypia w moich ramionach, więc kieruję szybko moje kroki do sypialni, gdzie kładę Zacky pod kołdrę. Mała od razu przekręca się na bok i wtula w poduszkę.
Zostaję sama z myślami, które przychodzą nagle wraz z mieszaniną złości i przerażenia. Zwykły człowiek od takiej ilości uczuć dawno by pękł. Nie bardzo wiem, co ze sobą zrobić. Zwykle w takich przypadkach chodziliśmy do baru, a teraz muszę szukać innego sposobu.
Szukać.
Szukać.
Szukałem.
Ja. Go. Szukałem.
Słowa Reno chodzą mi pod skórą, jak stado czerwonych mrówek, których ugryzienie aż paraliżuje. Podnoszę się z łóżka, by jad owadów nie unieruchomił mnie w klatce ponurych myśli. Przez moment rozglądam się po sypialni, jakbym szukała podpowiedzi, co ze sobą zrobić, gdy mój wzrok pada na dużą skrzynię, stojącą w kącie pokoju. To z niej parę dni temu zabierałam rzeczy Clouda, a teraz patrzy na mnie, jakby znała odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania.
Dlaczego nie powiedział mi tego wcześniej?
Dlaczego ciągle robił to, co kazała mu ShinRa, chociaż zarzekał się, że kończy z tym syfem?
Podnoszę wieko skrzyni, która cichym skrzypnięciem zachęca mnie do poznania jej wnętrzności. Przetrzepując wcześniej jej zawartość, nie zwróciłam uwagi na teczki z logiem ShinRy, identyfikator pracowniczy, czy czarne, aksamitne pudełko.
Każdy kłamał. Każda relacja opierała się na kłamstwie.
Byliśmy oszustami, próbującymi zamiast po trupach, to na fałszu zbudować ścieżkę do celu. Gdyby tylko choć jedna osoba zdobyła się na szczerość…
Biorę do ręki pierwszą z brzegu teczkę. Przez dłuższą chwilę wpatruję się w czerwony romb i wypuszczam szybciej powietrze nosem, gdy do głowy przychodzi mi myśl, że powinni nazywać się ShinRa Lying Power Company. Rozwiązuję sznurek przy boku i zaglądam do środka, a mrówki, które wcześniej truły moją krew zostały zmrożone. Trzy razy oglądam dokument, który ściskam w dłoni, nie mogąc uwierzyć w to, co czytam.
Midgar, dnia 26.09.2006
Powódka:
Libithina Rhea Shinra
zam. Midgar, Sektor 0
Pozwany:
Rufus Shinra
zam. Junon
sygn. akt I C 55/19
ODPOWIEDŹ NA POZEW O ROZWÓD
W odpowiedzi na pozew o rozwód z dnia 8 września 2006 r. doręczonego mi w dniu 16 września 2006 r. nie wyrażam zgody na:
— Rozwiązanie małżeństwa przez rozwód z orzeczeniem o winie;
UZASADNIENIE
Nasze małżeństwo zostało zawarte w dniu 15 czerwca 2003 r. przed Kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego w Midgarze. Nie posiadamy dzieci.
Początkowo nasze pożycie należało do udanych. Oboje wyrażaliśmy chęci i starania do prowadzenia rodziny i gospodarstwa, niestety, z przyczyn zdrowotnych żony nie doczekaliśmy się potomstwa. W dalszym ciągu jednak wspierałem i wyrażam chęci do wspierania żony w trudnych chwilach. Nie uważam, by powyższa sytuacja była powodem do wygaśnięcia łączącej nas więzi fizycznej czy emocjonalnej.
Nadal jestem w stanie utrzymywać naszą rodzinę poprzez wysokie stanowisko w ShinRa Electric Power Company i nie zgadzam się z opinią żony, by w naszym pożyciu nastąpił trwały i zupełny rozkład. Widzę szanse na utrzymanie małżeństwa.
W tej sytuacji orzeczenie rozwodu uważam za nieuzasadnione.
Z poważaniem,
Rufus Shinra
Z zesraniem, chyba. Co tu się...
Do tej pory uważałam, że skrywanie prawdy przez Reno było dla mnie największym ciosem. Jednak patrząc na dokumenty przed sobą nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie tylko Sinclair miał tajemnicę, której nie chciał mi wyjawić. Czy aż tak byłam niegodna zaufania?
Podnoszę się na nogi i wrzucając papiery do środka. Kopię głupią skrzynkę, a wieko zamyka się z głuchym trzaskiem. Nie mogę powstrzymać łez, które spływają mi z oczu strumieniami.
Za dużo, za dużo…
Dlaczego mi nie powiedziała?!
Po co ta cała szopka?
Głowa zaczyna mi pękać z bólu.
Już byłam w stanie uwierzyć, że robi coś dobrego, że być może chce mi pomóc…
Teraz wiedziałam. To nie energia mako pływała w reaktorach ShinRy, a potoki ściemy, kantu, łgarstwa.
Oszuści.
Kłamcy.
Nadszedł czas, by za to zapłacili.
Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.
Nie zostawisz już nas
Mnóstwo ciężkich, negatywnych odczuć, które rozlewają się po bohaterach. Dokładnie to czułam w piosence. Tam nadzieja była podszyta czymś mrocznym i niebezpiecznym – emocjonalnie to samo czuję, gdy czytam ten fragment. Jestem zaintrygowana, chcę wiedzieć więcej i czytać dalej. Świetny język, genialne postacie. Chętnie bym przeczytała taka książkę, przekonana, że na fali wydawanych ostatnio takich samych popłuczyn, czytam w końcu coś porządnego.
OdpowiedzUsuńGratuluję i chętnie wrócę do tego świata, gdy zdecydujesz się napisać coś więcej.
Dużo emocji jest we mnie po tym tekście i jestem wkurwiona, bo zamknęłam ten rozdział, ZAMKNĘŁAM, a ty mnie drażnisz, ty mnie prowokujesz, jak mogę pozwolić, by cyganie oszukiwali ludzi, jak mogę pozostawić to bez odpowiedzi!!!
OdpowiedzUsuńRufus wychodzi Ci bardzo naturalny i widzę każdy jego gest. Ale i tak mu nie wierzę w ani jedno słowo!!! Cholerny manipulant. Ale jesli umie serio tak to rozgrywac to jest geniuszem zła.
Początek mnie poruszyl, odnajdywałam te emocje, az chyba za bardzo sie wczulam xd Zgrabnie to przedstawione, o strachu, o uciekaniu, o siedzeniu w ciemnosci w pustym domu.
Szkoda, ze ocenzurowalas z pikantnego kawalka xd Myslisz, ze nie dalibysmy rady? Xd I can handle it. Ja nie takie rzeczy handle xddd
Koncowka mnie troche zastanawia. Zachowanie Crush wydaje się mocno niestabilne, brakuje mi motywow. Zalewa się lzami nad listem, ktory znalazla i o ile to rzeczywiście szokujace informacje, to wydaje sie, ze ten placz jest raczej nagromadzeniem roznych emocji, lecz tego mozna sie tylko domyslac, wiec... wychodzi na beksę xd A poniewaz znam TROSZKĘ jej historii i wiem, ze zdaje sie nie poryczala sie nawet odnajdując córkę. So... Mam troche wrażenie, ze wyciagnelas ja z domu Sinclaira tylko po to, zeby znalazla ten list i dostarczyla nam swiezych faktow. I taki zabieg jest w porzadku, ale rola placzacego statysty nie będzie moja ulubiona xd Bardziej weszłabym w postac, w jej emocje, zwlaszcza jesli tak duzo sie dzieje w jej życiu, czego tu nie widac. Wiem, ze nie jest tu glowna postacia, ale nawet drugi plan dobrze miec rozbudowany.
No i to: Kiedy widzę, że Rufus dotrzymał danego słowa, oblewa mnie zimny pot.
OdpowiedzUsuńTeraz już nie ma odwrotu.
??? Wut. Chodzilo o to miejsce? Zeby pokazal, na jakiej pozycji jest Lir, kim dla niego jest??
Czy chodzi o coś wiecej...
Zazwyczaj chodzi o cos wiecej.
Duzo emocji na poczatku, Tez bym tak mogla sie nad soba pouzalac, a nawet czasem bym chciala, jednak zycie nie daje szansy sie nad soba rozczulac. Bo ze wzruszen pozostaje mi tylko wzruszenie ramion...
OdpowiedzUsuńRozumiem bahaterke i chec trzymania sie z dala od ludzi
A reakcje na gosci mam podobna :D
Dawno nie bylo nic z tego uniwersum, fajnie, ze do niego wrocilas
Nie sadzilam, ze tak sie zacznie tekst, znaczy o sytacje z Rufusem. Piekne, az za piekne. Czy on przypadkiem czegos nie kombinuje?
Uwilebiam imie Lili
Ta dobrosc Rufusa jest podejrzana, i to chyba nie tylko dla mnie. Wszytsko sie wydaje takim zadosuczynieniem i umyciem sobie raczek za winy, ale czy to jest szczere?
no i wyszlo szydlo z work...ehhh
Dobry tekst, bardzo wiciagnal
Hej:)
OdpowiedzUsuńJak przedmówcy, też wyczuwam tu dużo negatywnych emocji. Całość jako konstrukcja jest ciekawa, z dobrymi opisami i dynamizmem, który zdaje się nie zwalniać ani na moment. Widać, że dobrze czujesz się wśród tych bohaterów. Nie jest tu może za ciekawie, ale rozumiem, że to przez czasy, w jakich przyszło żyć.
Pozdrawiam