Tekst zawiera wątki autobiograficzne: kilka dni temu byłam świadkiem podobnej sceny, ale jako tchórz zareagowałam, przez kilkadziesiąt metrów rozdzielając kobietę od napastliwego gościa; natomiast wymienione śniadanie często w ostatnich latach było częścią posiłku mojej abuelity, za którą bardzo tęsknię.
Ostrzeżenie! W tekście pojawiają się wulgaryzmy.
Widziałam po nim, że jest gotowy zaatakować. Że ta wyciągnięta pięść może za moment wylądować na mojej twarzy, a ja jeszcze raz poczuję na swoich plecach, jak niestabilny jest metalowy płot, o który się oparłam w wyniku tego zdarzenia.
Mimo to nie umiałam się powstrzymać.
– Na co czekasz? – rzuciłam w jego stronę, a było to bardzo, bardzo głupie.
To nadmiar adrenaliny sprawiał, że jeszcze go prowokowałam, ale nie robiłam tego tylko dla siebie. Przynajmniej tak chciałam sobie wmawiać.
Mężczyzna patrzył na mnie zamroczonym wzrokiem, do tego przygryzł wargę, ale to nie mogło wyglądać dobrze na nikim tak wstawionym i agresywnym.
Przymknęłam oczy, kiedy zdecydował się na cios.
*
Jak to było do przewidzenia, dzień ponownie nie zamierzał być piękny pod względem aury. Jak deszcz zacinający o okna i parapety w nocy mógł wpływać na mnie i szybsze zaśnięcie nawet w obcym łóżku, tak w ciągu dnia nie bardzo mi się uśmiechał. Fakt, nie musiałam prowadzić, by dostać się do szpitala na drugim końcu miasta, ale planowałam zrobić babci większe zakupy i przez pewien czas mniej się martwić o to, że jej lodówka świeci pustkami.
Najlepiej byłoby wprowadzić się tu na stałe, ale inne zobowiązania wciąż mi na to nie pozwalały. Już samo złożenie wniosku o trzy dni urlopu, by zaopiekować się staruszką, spotkały się z wieloma pytaniami i spojrzeniami pełnymi wyniosłości i pogardy. Jakby inni nie mieli bliskich w starszym wieku, którym należało od czas do czasu pomóc. Przynajmniej ja wychodziłam z takiego założenia.
Choć moim zdaniem dzień nie zapowiadał się na pogodny, to nie chciałam od razu zniechęcać do niego babci. To dlatego, kiedy uporałam się z własną poranną toaletą, a w kuchni włączyłam już czajnik z wodą, by przygotować herbatę, przywołałam na twarz uśmiech i tak weszłam do zajmowanego przez kobietę pokoju.
Wpierw jednak zapukałam, bo bez tego ani rusz – dobre wychowanie musiałam okazywać, nawet będąc opiekunką.
– Dzień dobry, babciu, wstajemy!
W ten sposób witałam ją zawsze, kiedy nocowałam w jej mieszkaniu. Zwykle o tej samej porze, jedynym wyjątkiem nie były weekendy, ale te daty, kiedy musiała być u lekarza wcześnie rano – ile też wtedy musiałam się w nocy nachodzić, bo z nerwów przed wizytą babcia potrzebowała a to szklankę wody, a to jeszcze minutę na rozmowę, by upewnić się u mnie, że to będzie bardziej towarzyskie spotkanie niż kilka godzin badań. Dopiero po tych rytuałach zdołała zasnąć na kilka godzin, jak i ja, choć potem w ciągu dnia byłam bardziej nerwowa.
Spojrzałam w stronę seniorki, przechodząc przez pokój w stronę okna, dostrzegłam, że ta na mnie patrzy i również się uśmiecha.
– Cześć! – ponowiłam powitanie.
Odsunęłam zasłony w sypialni babci i zbliżyłam się nieco do jej łóżka, by przysiąść na jego skraju.
– Jak się czujesz?
Na ten moment nie miała jeszcze protezy, więc zrozumienie jej słów było nieco trudniejsze, ale zdołała nauczyć się, co robić, by być usłyszaną i wysłuchaną.
– Dzień dobry, w miarę. Co robisz na śniadanie?
– A na co masz ochotę?
Repertuar był w miarę ten sam i bardzo mi znajomy: zupa mleczna, miseczka z pokrojonym pomidorem bez skóry, kromka chleba z masłem i kubek bawarki. Będąc tutaj, jadłam o tej porze dokładnie to samo, bo po co robić sobie dodatkową robotę z czymś innym? A tak przynosiłam dwie porcje na tacy, zasiadałyśmy przy jednym stole i mogłyśmy spędzić razem czas. Wiedziałam, że tego wspólnego mamy z każdym dniem coraz mniej, chciałam to celebrować.
Gdy usłyszałam, że właśnie powyższe jedzenie będzie jej pasować, pomogłam babci wstać z łóżka i zaprowadziłam ją do łazienki. Była jeszcze na tyle sprawna, by samodzielnie z niej skorzystać, ale nigdy nie zamykała drzwi, w razie gdyby potrzebowała mojej pomocy. Ja też nie włączałam innych sprzętów niż te potrzebne, byle być w stanie szybko ją usłyszeć.
W czasie, kiedy babcia zajmowała się toaletą, znanymi krokami przygotowałam nam posiłek, nie zapominając przy tym o ulubionych sztućcach kobiety, którymi najlepiej się jej jadło. Uśmiechnęłam się do siebie, zastanawiając się, czy ze mną będzie na starość podobnie – będę miała ulubioną łyżkę, ręcznik do twarzy i kapcie, choć w komodzie będzie ich jeszcze kilka par.
– Jestem gotowa!
Ten okrzyk oznaczał porę na zmianę garderoby. Bo babcia nie wyobrażała sobie zasiąść do śniadania w koszuli nocnej, toteż powróciłam do łazienki, by z krewną pod ręką wejść do sypialni i zastanowić się przez moment, co też powinna ubrać. Znałam jej garderobę na pamięć, część ubrań pamiętałam nawet z czasów dzieciństwa, bo po co wyrzucać coś, co wciąż wygląda dobrze i nigdy nie wyszło z mody? Uśmiechałam się do babci, kiedy wybrała jedną ze spódnic, z którą ja miałam wiele wspomnień, i koszulę, w której zawsze wydawała mi się o kilka lat młodsza. Pomogłam jej, w czym jeszcze była potrzeba, po czym mogłyśmy zasiąść do śniadania.
– Jak to wszystko ładnie wygląda – powiedziała babcia, a mnie mile połechtały jej słowa.
Na co dzień częściej docierały do mnie skargi klientów, którzy nie mogli na cito załatwić swoich spraw, bo nie rozumieli polityki firmy o wcześniejszym umówieniu spotkania, a ja byłam pierwszą linią, którą można było obrzucić mięsem z góry na dół. Do tego kierownik punktu też znajdował coraz to dziwniejsze powody, by urządzać mi pogadanki, choć częściej to nie było moją winą. Jakby musiał mieć kozła ofiarnego, by poczuć się lepiej. Coraz poważniej myślałam nad zmianą, inaczej moje zdrowie psychiczne mogłoby bardzo ucierpieć.
– Dziękuję. A teraz zajadaj, smacznego.
– Smacznego, kochanie.
Przez kilka minut słychać jedynie brzdęk sztućców i talerze oraz ściszoną audycję radiową. Dopiero po napełnieniu w pewnym stopniu żołądka babcia spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
– To dzisiaj widzę się z Terenią, prawda? – zapytała, a ja przytaknęłam ruchem głowy.
– Tak, w południe w waszej ulubionej kawiarni. Chcesz podjechać tam samochodem czy wolisz przejść się spacerem?
Po wczorajszych badaniach i rozmowie z lekarzem, który uspokajał, że ze zdrowiem jest wszystko w porządku, była wyczerpana, bo nie przywykła do spędzania czasu w korkach i wśród tylu – często podenerwowanych – osób, wolałam się upewnić, co woli. Nie chciałam zmuszać jej do większego ruchu, bo to mogłoby wpłynąć negatywnie na jej samopoczucie, a wtedy można się było liczyć z ciężkimi bojami.
Seniorka zastanowiła się przez chwilę, a ja rozprawiłam się z pomidorem do końca. Do tego wypiłam herbatę, a do zupy mlecznej byłam średnio przekonana. Mimo to wzięłam do ust pierwszą łyżkę, by nie robić babci przykrości. Takim śniadaniem sama przyjmowała mnie, gdy spędzałam u niej wakacje jako uczennica podstawówki. Może w moim wykonaniu była mniej słodsza, ale przyjemne wspomnienia i tak powróciły.
– Wolę się przejść – babcia podjęła decyzję – i pójść z tobą, to będziesz sobie też mogła wziąć coś dobrego.
– Zgoda. A jeżeli chodzi o zakupy? Potrzebujesz coś jeszcze poza tym, co mi wczoraj podyktowałaś?
W celu uzgodnienia wersji końcowej sięgnęłam po swoją komórkę, gdzie w odpowiedniej aplikacji miałam już wprowadzone produkty, po które planowałam udać się zaraz po śniadaniu w czasie, kiedy babcia przysiądzie do swoich krzyżówek. Najbliższy market znajdował się na dobrą sprawę dwie ulice od bloku, w którym mieszkała, wystarczyło kilka minut na dotarcie, toteż byłam pewna, że zdołam się z tym uwinąć, nim znudzi się wpisywaniem haseł, a samochód nie będzie mi do tego potrzebny.
– A co takiego już zapisałaś?
Przeczytałam jej, co było odnotowane na ekranie, babcia kiwała głową, a kiedy skończyłam, zamyśliła się na moment.
– Możesz dopisać też gruszki? Tak ze dwie sztuki.
– Dobrze, ale nie ma jeszcze na nie sezonu, więc nie wiem, czy będą. Ewentualnie podejdę po do nie warzywniaka, jak będę wracać.
– Kochana jesteś.
W świecie, w którym częściej słyszałam pouczenia, nagany i wyzwiska, słowa babci nie tylko trafiały do mojego serca, ale też wzbudzały w nim ciepło. Chciałam się w nich zanurzać i trwać, póki nie będę dość silna, by mierzyć się ze wszystkimi przeciwnościami.
– Nie ma sprawy. Daj, pójdę pozmywać.
W czasie sprzątania po posiłku babcia zniosła do zlewu kubki po herbacie, po czym weszła do swojego pokoju po krzyżówki, z którymi schowała się w niewielkim salonie, gdzie dla towarzystwa włączyła również telewizję. Nie była fanką żadnego konkretnego serialu, nie miała w zwyczaju czaić się przed ekranem o danej godzinie, by śledzić dalsze losy bohaterów, po prostu nie lubiła ciszy, kiedy coś robiła, więc w tle bardzo często musiało coś grać. Miałam dokładnie tak samo.
Pozmywałam, po czym zaczęłam się zbierać do wyjścia. Nieco przy tym hałasowałam, by babcia usłyszała również mnie. Zarzuciłam na siebie kurtkę, do kieszeni włożyłam klucze, a do torebki płócienną torbę, by mieć gdzie schować zakupione produkty.
– To ja wychodzę – powiedziałam, na moment pojawiając się w progu saloniku.
– Dobrze, skarbie. Uważaj na siebie.
– Niedługo będę.
Zamknęłam za sobą mieszkanie i zbiegłam w dół klatki, by przywitać się z dniem i z miastem, w którym zawsze czułam się dobrze, a które nie pozwoliło mi jeszcze nazywać się domem. Lubiłam w nim wszystko, po researchu wiedziałam, że mogłabym znaleźć w nim pracę i dalej się realizować, a przy tym móc opiekować babcią bez proszenia się o taką możliwość za każdym razem, gdy coś się wydarzy.
Drogę na marketu znałam na pamięć, bo była prosta, do tego kojarzyłam część okolicznych mieszkańców, czułam się między nimi jak członek tej samej społeczności. Że gdzieś przynależę, czego nie mogłam powiedzieć o obecnym stałym miejscu zamieszkania. Do tego miałam wiele sympatii do każdej osoby z psem, jaką napotkałam na swojej drodze, dlatego na mojej twarzy musiał pojawić się uśmiech, kiedy dostrzegłam takiego czworonoga oczekującego przed przejściem dla pieszych wraz z kobietą z wózkiem. To byłby przyjemny widok, gdyby pies nie podskakiwał w miejscu i głośno nie szczekał, czając się za swoją panią, która w tym samym czasie krzyczała na jakiegoś chudego, prawie że łysego mężczyznę.
– Odwal się, człowieku! Jesteś pijany!
Po drugiej stronie ulicy ktoś im się przypatrywał, milcząc. Na drodze nie było ruchu – ten pierwszy, spowodowany pracą i szkołą, już zelżał – więc raczej nic złego nie powinno się stać, ale moje serce i tak zadrżało, kiedy zbliżając się, dostrzegłam, jak mężczyzna próbuje popchnąć kobietę.
– Co za świr – wyrwało mi się pod nosem, po czym przyspieszyłam, by znaleźć się jak najbliżej i rozdzielić ich.
Mężczyzna musiał jak najszybciej dowiedzieć się, że jego zachowanie nie pozostaje niezauważone.
Nie wsłuchiwałam się w słowa, jakie oboje do siebie rzucali, oboje zamilkli, gdy się z nimi zrównałam i stanęłam między nimi. Przez moment ujadał tylko przerażony, jak się okazało młody, pies.
– Przepraszam – zwróciłam się do kobiety, a teraz facet zaczął krzyczeć coś niezrozumiałego na mnie – zna go pani?
– Nie, to jakiś wypity wariat musi być!
Jej pies nie ustawał w swoim szczekaniu, tylko kilkuletni chłopiec w wózku, jaki miała przed sobą kobieta, patrzył przed siebie w milczeniu, jakby ta sytuacja działa się w ogóle w innym wymiarze, nie tu i teraz.
– Rozumiem – mruknęłam, a kiedy pojawiło się zielone światło, wciąż szłam obok kobiety, by zasłonić ją i nie dopuścić do żadnego posunięcia ze strony mężczyzny.
Ten nie ustawał. Zwolnił nieco, przechodząc przez pasy, chciał podejść kobietę od tyłu, krzyczał na psa, że ten jest narwany, a ja przesunęłam się, by ponownie ich rozdzielić. W taki sposób znaleźliśmy się ponownie na chodniku. Teraz szłam między nim a kobietą, która – ku mojemu zaskoczeniu i niedowierzaniu – nie przyspieszyła kroku, a wciąż pozostała w bliskim zasięgu. Na jej miejscu, wiedząc, że dla psa miał być to spacer, ale sytuacja się zmieniła, starałabym się jak najszybciej oddalić, by odegnać niebezpieczeństwo.
Nie mogłam jej tego głośno zasugerować, bo co, gdyby on to usłyszał i nagle puścił się biegiem? Fakt, był pijany, to dało się wyraźnie odczuć, ale nie byłam w stanie stwierdzić, czy w tym zamroczeniu nie ma jeszcze dość instynktu drapieżcy, by nie dawać za wygraną i dopaść upatrzoną ofiarę.
Kątem oka zauważyłam, że przyspieszył, by mnie minąć i znowu zaczaić się na kobietę. Zastąpiłam mu drogę tak, że wpadł na moje ramię.
– Co jest, do kurwy?! – wydarł się i zamachnął ręką.
Cofając się przed potencjalnym atakiem, dotknęłam plecami metalowego płotu, a uwaga mężczyzny już całkowicie skupiła się na mnie.
– Ty dziwko! Czemu mi przeszkadzasz?! Kurwa jebana!
Gdyby nie to, że potknął się lekko o swoją nogę, uderzyłby mnie w okolice szyi. Skuliłam się, by i tak uniknąć spotkania z jego ciałem, ale to było działanie na moment, potrzebowałam czegoś innego, co uwolni mnie z tej sytuacji.
Co mogło mi pomóc? Niedaleko mojej stopy faktycznie leżała puszka po spreju, ale musiałabym się schylić, by po nią sięgnąć. W tej chwili mężczyzna skutecznie mi to uniemożliwiał, bo podjął atak zdecydowanie i bardziej świadomie niż do tej pory. Chwycił mnie za ramiona i pchnął tak, że przyszpilił mnie do płotu. W takim położeniu byłam w stanie poruszać nogami, ale wymierzenie kopniaka mogłoby wkurzyć go jeszcze bardziej. Zastanawiałam się, czy dam radę nieco się uwolnić, kiedy zamroczenie alkoholem dojdzie choć na chwilę do głosu, ale nie umiałam ocenić swoich szans.
Do tego nie zachowywałam się, jak powinnam. Zamiast okazać skruchę i spróbować go nieco udobruchać, by dał mi spokój, jak i porzucił pomysł napastowania tamtej kobiety, tak mnie na usta pchały się jedynie słowa kogoś wkurzonego, a jad, jaki z nich ociekał, mógł zirytować pijaczynę jeszcze bardziej.
– Na co czekasz? – rzuciłam, widząc po nim, jak bardzo się skupia, by wreszcie zrobić mi krzywdę, odkuć się za to, jak bardzo spierdoliłam mu plan wyłuskanie kilku złotych na alkohol od tamtej kobiety.
Cóż, trochę wysoka cena, ale zbyt późno zdałam sobie z niej sprawę.
Zamknęłam oczy, przez co wyostrzyły mi się inne zmysły. Kiedy jego pięść zdzieliła mnie w lewą część twarzy tak mocno, że poczułam rozrywanie nerwów, ktoś gdzieś krzyknął, obok musiało zatrzymać się też jakieś auto, o czym świadczył przeszywający uszy pisk opon. Albo to też w moich uszach brzmiało aż tak donośnie.
– Człowieku, co ty wyrabiasz?! Zostaw ją!
Gdzieś chyba tamta kobieta krzyczała coś o wezwaniu policji, jej pies znowu ujadał zaciekle, a ja aż usiadłam na chodniku, bo tak zaskoczył mnie i zabolał ten cios. Nie wiedziałam, czy czasem nie wypadł mi jakiś ząb – jak na ironię najbliższy stomatolog był dosłownie naprzeciwko, w budynku po drugiej stronie ulicy – zastanawiałam się przy tym, ile czasu już nie było mnie w mieszkaniu, a przecież zrobienie zakupów nadal czekało! Tak samo, jak i babcia, którą miałam odprowadzić na spotkanie.
Jak już się ma coś dziać, to od razu wiele rzeczy naraz, bo przecież nie może być dobrze przez dłuższą chwilę.
Pijany mężczyzna wciąż był przede mną, ale już nie sam, bo dwóch innych panów wzięło go pod boki i odciągało, by już nie przeszkadzał, na nikogo się nie rzucił, a jedynie zaczekał spokojnie na przyjazd policji.
– Zostaw mnie w spokoju, ty kurwo jebana! – wydarł się, jakby nie czując, że nie trzyma go tylko jedna osoba, i próbował umknąć, gdzieś uskoczyć, lecz silne uściski trzymających go mężczyzn mu na to nie pozwoliły.
Patrzyłam na niego, wciąż w tej samej pozycji i nie zwracając uwagi na te osoby, które chciały mi pomóc. Nie potrzebowałam tego, mogłam tu czekać na odpowiednie służby, by powiedzieć, co się stało, ale cudze wsparcie było w moim przypadku całkowicie zbędne. Powinnam za to dać znać babci, co się stało, by się nie martwiła.
Próbowałam wyciągnąć z torebki telefon, ale dłoń strasznie mi drżało, co mnie zirytowało.
– No co jest? – mruknęłam do siebie, a ktoś, kto nadal myślał, że trzeba być w moim pobliżu, zapytał:
– Na pewno wszystko w porządku?
– Czy może… – musiałam spojrzeć na tę osobę, by określić jej płeć w celu użycia właściwego określenia – pan zadzwonić do mojej babci i powiedzieć, że wrócę nieco później? Ja…
Twarz bolała mnie tak, że nie mogłam mówić zbyt długo, bo to prowadziło do jęków.
– Proszę siedzieć spokojnie, niedługo będą ratownicy.
Nie chciałam ratowników, byli mi zupełnie zbędni, to seniorkę musiałam poinformować, że gruszki dotrą nieco później, bo mnie czeka pewnie złożenie zeznań. Liczyłam na to, że tylko tutaj, na ulicy, po czym puszczą mnie wolno.
To było jak marzenie ściętej głowy – gdy na miejscu pojawili się policjanci, a sekundy za nimi karetka wezwana do nie wiadomo kogo, zaczęto zadawać mi pytania, przeniesiono bliżej pojazdu, a jakiś ratownik zaczął mnie pobieżnie badać. Przecież tu nie doszło do żadnego wypadku, do jasnej cholery!
Choć chciałam to wykrzyczeć, nie zdobyłam się na to, bo ból zamroczyłby mnie tak, jak wcześniej alkohol mojego agresora.
Ten ledwie co dał się wepchnąć do radiowozu, wciąż krzycząc, wyzywając i mnie, i tamtą kobietę od kurew – chyba poza alkoholem w życiu brakowało mu czegoś jeszcze – a ja chciałam przyłączyć się przynajmniej do jednego z okrzyków.
Zostaw mnie w spokoju – jakże pobożnym było to życzeniem, również moim, którego jednak świat w żaden sposób nie chciał respektować. Zamiast tego wolał przemaglować mnie przez dwie godziny, opatrzyć i rzec kilka słów pocieszenia, ale za tym przyszła informacja, że sprawa być może trafi do sądu, bo to nie był pierwszy taki wybryk tego gościa, ale do tej pory nikogo nie pobił.
Heh, cóż za przyjemność być ofiarą jego furii.
I gdy dzień się kończył, szkoda mi było nie obolałej twarzy i siniaka, ale właśnie tych gruszek, które miały przynieść komuś radość, a jakoś po drodze napatoczyło się cierpienie.
Och. Powiem Ci, że cieżki był to dla mnie tekst. Ciezko stac z boku i byc tylko swiadkiem takich sytuacji. Nie mam pojecia, jak sama zachowalabym sie, w podobnym polozeniu, kiedy instynkt bierze gore. Walcz lub uciekaj. Wolalabym walczyc. Mialam - mniej grozne - sytuacje, w ktorych udalo mi sie zachowac w miare zimna krew i postapilam tak, ze nie zalowalam, ale co na przyklad, gdybym nie byla sama a z wlasnymi dziecmi? Pewno nie wdalabym sie w zagrozenie. Oby mi choc przyszlo do glowy siegnac po telefon i dzwon na policje. Postawa bohaterki dla mnie pelna podziwu. Niczym zywa tarcza rozdzielala napastnika od kobiety z dzieckiem. Ciezko mi bylo to czytac, bo az chce sie jakos pomoc, cos zrobic, rabnac gnojka kamieniem!!! Ych!
OdpowiedzUsuńI ten koniec, taki smutny... ze gruszki mialy byc... I dla mnie tez taki wplyw szoku, ze w takiej sytuacji, zagrozenia zdrowia, mysli sie o gruszkach, no wlasnie. Rozumiem.
Szkoda tych gruszek, kurde. No.