Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 29 października 2023

[155] SZKWAŁ: Napięcie między kłamstwami ~ Wilczy

 Wiecie, że 7 z 13 stron jakie tym razem popełniłam, stanowi jedna rozmowa? xD Mam nadzieję, że przynajmniej będzie wyczuwalne napięcie między rozmówcami, bo inaczej mnie całkiem znielubicie. (:


_____________________


Słońce bezlitośnie chłosta świat. Erish naciąga na twarz cienką tkaninę kaptura, jęcząc boleśnie. Żołądek kurczy się z głodu, od dwóch dni domagając się czegokolwiek do strawienia. Zakłada na nim ręce, próbując uciskiem oszukać głód i opuszcza głowę. Świat się przyjemnie kołysze, a uporczywe ciepło tylko wzmaga senność, z którą nie ma siły dłużej walczyć.

 

Wiatry się wzmagają, czujesz na karku ich ogniste oddechy, boisz się płynąć z prądem, ale już nie długo uda ci się trzymać na dystans. Musisz się zmierzyć z losem. Nie uciekniesz przed tym powiewem. Zacznie ci zależeć. Odrzucisz kawałek siebie. Zyskasz kilka innych lub już nigdy się nie poskładasz.

Zobaczmy.

Inaczej nie ułożą się drogi. Możesz jedynie iść w przód, nie ma sensu się cofać. Możesz pożądać tchu i wieczornych fantazji. Nie muszą być ostatnie. Możesz się z nimi związać na dłużej. Wyłożyć nimi życie. Budzić się w cieple, żyć w blasku. Ciemność czyha na ciebie, więc pomyśl, czy tak nie będzie lepiej?

Ogień rozproszy mrok.

Błysk roznieci świt.

Zadbaj o sojuszników. Inaczej rozpuścisz się w nocy.

 

— Hej. Jesteśmy na miejscu. — Łódź dobija do pomostu, uderzenie nie jest silne, ale odczuwalne na tyle, by wyrwać ją z drzemki.

— Och. Już? — Erish siada, kaptur zsuwa się z jej głowy, odkrywając zmierzwione, brudne włosy.

— Już, już — potwierdza przewoźnik, zerkając na nią spode łba. — Nie wyglądasz najlepiej.

— I nie czuję się najlepiej — przyznaje Erish. Wstaje z ciężkim westchnięciem i mrużąc oczy, wpatruje się w osadzoną na jeziorze Kryjówkę. Odbijające się w wodzie słońce wzmaga pulsujący ból głowy.

— Powinnaś odwiedzić Tarję.

— Nie sądzę, żeby dysponowała czymś, co może mi pomóc, ale dzięki.

 

DON’T THINK THAT THERE’S A MEDICINE

 

Erish zamierza wyskoczyć z łodzi, ale przewoźnik ją zatrzymuje.

— Wiesz, że muszę pobrać opłatę.

— A ty wiesz, co odpowiem, Obolusie. — Erish kładzie mu dłoń na ramieniu, przyglądając się powstałemu na pomoście zamieszaniu. — Cid wszystko ureguluje.

Nie czekając na zgodę, wyskakuje z łodzi na pomost.

— Wszyscy tak mówicie! — woła za nią Obolus. — A skąd ten piernik ma brać pieniądze?!

— Nie wiem, ale najwyraźniej ma jakieś pewne źródło, bo wciąż jest przy forsie! — odkrzykuje Erish, machając do Obolusa i czym prędzej się oddalając.

Przy zejściu pomost rozszerza się, tworząc platformę, którą można przejść do ruin, zagospodarowanych przez Cida i jego ludzi. Można nią przejść na niewielki plac treningowy, a z drugiej strony znalazło się miejsce na warsztat, z którego korzystają cieśle i to tam panuje wrzawa, którą dostrzegała z łodzi. Erish marzy teraz jedynie by się najeść i wykąpać, ale łapie rozbawiony wzrok Gava, który uczestniczy w sprzeczce i podchodzi, sprawdzić, czy warto przyłączyć się do awantury.

— Bernard? O co chodzi? — pyta, przystając przy spoconym mężczyźnie bez koszulki, który ze skrzyżowanymi na piersi rękoma przysłuchuje się kłótni cieśli i zwiadowcy.

 

FOR WHAT IS GOING ‘ROUND

 

— Ostatnio mamy coraz więcej przegnić i chłopcy sprzeczają się, które drzewo będzie teraz lepsze — wyjaśnia Bernard, rzucając Erish zainteresowane spojrzenie. — Widzę, że ciebie też nikt ostatnio nie oszczędza, co? Upał daje ci się we znaki?

— Żeby tylko upał — wzdycha Erish. — A to nie ty tu przypadkiem jesteś od podejmowania decyzji w tych wszystkich budowlanych kwestiach?

— A no ja — zgadza się mężczyzna. — Ale niech się chłopaki wykażą. Chętnie posłucham ich argumentów.

— Trochę niebezpieczne te argumenty — zauważa Erish, gdy jeden ze zdenerwowanych cieśli odwraca się nagle z deską pod pachą i gdyby Erish i Bernard w porę się nie odsunęli, oboje wyciągaliby teraz drzazgi z tyłków.

— A ty, Gav? — pyta zwiadowcę, który przytrzymał ją z niezadowolonym grymasem na twarzy, gdy wraz z Bernardem omal go nie stratowali. — Znów próbujesz wtrącić swoje trzy grosze na temat, o którym nie masz pojęcia? — Pospiesznie odsuwa się na bezpieczną odległość, znosząc twarde spojrzenie Gava z lekko złośliwym uśmiechem. — A może zamierzasz zaoferować swoje usługi? Wytropić olchowy las czy… Które drzewo najlepiej znosi wilgoć?

— Jatoba — odpowiada Bernard, po czym klaszcząc w dłonie kończy sprzeczkę. — Dobra, chłopcy! Dość tego. Nie mamy pod ręką ani jatoby ani bangkirai, ale modrzew też się nada. Do roboty! — Przegania cieślów w głąb warsztatu, zostawiając Erish z Gavem.

— Już wróciłaś, co? — pyta z wyraźnie słyszalnym zawodem Gav. — Trochę spokoju było. Nie wybierasz się czasem gdzieś jeszcze?

— A ty? Szef nie ma dla ciebie jakieś fantastycznej misji na drugim końcu Valistheii?

— Skoro o szefie mowa… — Gav nachyla się do niej, w błękitnych oczach lśnią wesołe chochliki. — Chyba cię szuka. — Wskazuje głową gdzieś za Erish ,a  gdy ta się odwraca, widzi, że Cid stoi na końcu pomostu. Tuż obok Obolusa.

— KAPITANIE CID! — woła z radością Gav, wymachując nad głową rękoma. — TUTAJ!

Cid podnosi głowę i natychmiast ich zauważa.

— ERISH! — woła donośnie niskim głosem, opierając rękę na biodrze.

— Gnida — syczy Erish do Gava i ucieka, szturchając go przy tym w ramię. Ściga ją śmiech zwiadowcy i ochrypłe nawoływania.

Wie, że nie ma tu miejsca, w którym mogłaby się ukryć przed Cidem, ale zamierza odwlekać tę rozmowę tak długo jak się da. Przebiega przez Kryjówkę, w biegu witając się z Lavią, która wmusza w nią naręcze nowych ubrań i przykazuje jak najszybciej skorzystać z łaźni. Erish dziękuje i zamierza jeszcze znaleźć Aviego, jednak czuje się tak brudna, że postanawia jednak posłuchać Lavii. Avi i tak już jest w wieku, w którym nie wypada przytulać starszej siostry, gdyby przybiegła do niego cała spocona, dostarczyłaby tym samym świetnego pretekstu, by tego nie robić.

Łaźnia znajduje się w najwyższym punkcie kryjówki. Prowadzą do niej spiralne schody, które pokonuje pomału, zmęczona. Na szczycie okrągłej platformy w centralnym miejscu znajduje się coś na podobieństwo płytkiej, szerokiej studni. Mechanizm łaźni pobiera i filtruje wodę z jeziora, następnie ją odprowadza, zapewniając bezustanną wymianę.

Erish rzuca na kamienny murek ubrania i zaczyna się rozbierać. Nie czując skrepowania, ściąga z siebie wszystko, na co dwie obecne kobiety obrzucają ją oburzonym spojrzeniem i czym prędzej zbierają soje rzeczy, by opuścić łaźnię. Erish nie zwraca na nie uwagi, czuje błogość, wchodząc do zimnej wody, mogąc się w niej zanurzyć i pozwolić, by przepływała swobodnie, obmywając jej ciało. Zanurza się cała. Świat zamyka się nad jej głową wraz z taflą wody. Pod powierzchnią jest jeszcze przyjemniej. Cicho. Chłodno. Bezpiecznie.

Erish? — mimo wszystko dociera do niej stłumiony głos. Ze złości wypuszcza powietrze, wzburzone bąbelki wędrują w górę, lecz ona jeszcze przez chwilę się nie wynurza, kradnąc chwile spokoju. Dopóki zakuta w rękawice ręka nie przebija tafli wody, lądując z niepokojem na jej ramieniu.

Erish wynurza się i pluje wodą, ocierając oczy, by dostrzec, kto tak brutalnie przerywa jej kąpiel.

— Co jest, do cholery?! Czy to nie mogło zaczekać?!

— Jednak powinno — przyznaje Clive. Tylko przez moment jest zbyt zaskoczony widokiem nagich piersi, spływających po nich wody i mokrych kosmyków włosów, by odwrócić wzrok, lecz prędko się reflektuje.

FIGHT IT WITH YOUR VITAMINS

 — Przepraszam, ja… Byłaś pod wodą i pomyślałem…

— Że co? Że próbuję się utopić w tej balii z wodą? — prycha, kładąc dłonie na krągłych biodrach. — Mając obok całe cholerne jezioro?

— Tak. Nie. To znaczy… — Clive zerka przez ramię, ale widząc, że Erish się nie ubiera, nie ośmiela się odwrócić. — Mogłabyś…?

— Co? — Erish dopiero po krótkiej chwili orientuje się, że Clive czuje się skrępowany. — Serio? — przewraca oczami i wychodzi z wody. Zarzuca na siebie lnianą, białą koszulę, wciąga bieliznę i spodnie. — Już? Może być?

Clive się odwraca, choć jeszcze przez kilka sekund błądzi wzrokiem dookoła, zanim odważa się skupić go na Erish. Dzielnie utrzymuje kontakt wzrokowy, lecz mimo całej siły woli zerka w dół. I znów ucieka wzrokiem.

— One dalej… — odchrząkuje, zakładając ręce na ramiona.

— Co? O co ci chodzi? — Erish zaczyna się denerwować.

— Twoje piersi — syczy przez zęby Clive, ściągając brwi i przymykając oczy.

Erish zerka w dół i dostrzega, że koszula wchłonęła wilgoć z jej skóry, wskutek czego materiał prześwituje, przylegając do ciała. Z westchnięciem irytacji krzyżuje na ramionach ręce, zasłaniając gorszący Clive’a widok.

I’VE HEARD IT KNOCK YOU OUT

— Tak lepiej? Powiesz mi wreszcie, co jest tak pilnego, że nie mogło poczekać, aż się w spokoju wykąpię?

Wyraz cierpienia na twarzy Clive’a nieco ustępuje, gdy decyduje się poważyć na otwarcie oczu.

— Cid chce cię widzieć — informuje, już bez przeszkód patrząc jej w oczy.

— To już wiem, ale…

— Chce, żebyś wyruszyła ze mną do Dhalmekii.

— Co? — dziwi się Erish. — Po co?

Clive wzrusza ramionami.

— Nie wiem. Zapytasz go o to. Oczekuje cię w swoim gabinecie.

— Kurwa. — Erish nie jest zadowolona. Odsuwa koszulę, żeby zawiązać rzemyk w spodniach, na co Clive teatralnie zasłania oczy, a Erish kręci głową, wzdychając, że mógłby się przestać wygłupiać.

— Chociaż do tej pory nie zauważyłam, zebys miał poczucie humoru — mruczy niechętnie, zawiązując buty.

— Odezwała się królowa żartu — równie niechętnie odpowiada Clive.

Erish podnosi na niego oczy, które dominuje szczere zdziwienie.

— Sarkazm? — pyta retorycznie, a kąciki ust nieco się unoszą. — Zaskakujesz, Rosefield. — Przerzuca przez ramię naręcze brudnych ubrań i rusza w stronę schodów. — Dobrze, od czegoś trzeba zacząć. Kto wie, może jeszcze będziesz nas wszystkich zabawiał występami na żywo.

— Jeśli będę zbyt często przebywał w twoim towarzystwie, to opanuję ironię do perfekcji. — Clive rusza za nią, wzdychając ciężko. — A wygląda na to, że będę.

— Bo co? Bo Cid tak chce?

Erish zatrzymuje na schodach, Clive schodzi o stopień niżej i gdy się odwraca, orzechowe oczy, w których błyszczy złociste nitki i niebieskie jak niebo nad Rosarią, znajdują się na tym samym poziomie.

Clive nie odpowiada. Erish prycha i rusza dalej.

— Może przywykłeś już do wypełniania jego rozkazów, ale mi nikt nie będzie mówił, co mam robić.

— Gdybyś nie była tak buntownicza, zauważyłabyś, że to nie są rozkazy. Cid po prostu... zwykle wie, co robi, co trzeba zrobić. A ja wielokrotnie się przekonałem, że człowiek wychodzi o wiele lepiej na tym, że go słucha, niż ignoruje.

— Super. Jak uważasz. Ja nie będę niczyim narzędziem.

— To znaczy, że nie zamierzasz z nim porozmawiać?

— To znaczy, że nie będzie mną rozporządzał i wysyłał na wycieczki z tobą.

— Aha. — Clive staje, kiwając głową, unosi dłoń w geście pożegnania. — Nie wiedziałem, że pomysł "wycieczki" ze mną jest aż tak odrzucający.

— Tu nie chodzi o… Clive!

Ale on się nie zatrzymuje, salutuje, lecz nawet się nie odwraca.

Erish zagryza wargę, patrzy za Clivem, gdy się oddala, na powiewającą za nim pelerynę z herbem Rosarii, zdobiącą szerokie barki, znad których wystaje solidna rękojeść miecza.

— Szlag — wyrzuca z siebie Erish i rusza w swoją stronę. Wzmagający się ścisk w żołądku przypomina o tym, jak dawno nie miała niczego w ustach i kroki niosą ją do baru.

Cid już tam na nią czeka. Wznosi kufel, zapraszają do stolika zastawionego miskami z ciepłą zupą. Erish przełyka, żołądek domaga się wypełnienia, lecz dziewczyna jest bardziej uparta niż głodna. Opuszcza bar, biegnie do kwatery, którą zajmuje od pięciu lat.

— Jest tu coś do jedzenia? — pyta od razu, wpadając do środka.

— Erish! Kiedy wróciłaś? — Virka wita się z nią krótkim uściskiem.

— Dopiero co. To co? Mamy tu coś do żarcia? — Erish przetrząsa łóżko, na którym śpi z Lavią.

— Nie, przecież wszyscy jemy w barze — przypomina skonsternowana Virka. — Nie możesz też tam iść?

— Nie — odpowiada zwięźle Erish. — Przecież Avi zawsze coś tu wynosi. — Sprawdza dokładnie matę, na której sypia jej brat i koce, którymi się przykrywa. — Nic nie ma!

— No nic dziwnego, chłopak ma taki apetyt, że wszystko, co jadalne, natychmiast przy nim znika — śmieje się Virka.

— Szlag! — woła Erish, rzucając koc. — Idę do niego. Może wyniesie nic coś ze spiżarni. Zdaje się, że te panie, które jej pilnują, mają do niego słabość. Co teraz robi? Trenuje?

— Ano trenuje, co innego mógłby robić. — Virka wzrusza niecierpliwie ramieniem, zdaje się nie być zadowolona z pasji Aviego, podobnie jak jego siostra, która szybkim krokiem udaje się na niewielki plac treningowy, lecz nawet nie jest specjalnie zdziwiona, widząc, z kim pojedynkuje się jej brat.

— To jakiś obłęd — wzdycha ciężko, gdy Avi przystawia sztych miecza pod podbródek Cida, a on śmieje się ochryple i rozkłada rękę w geście poddania. Drugą macha do Erish.

 

AND IT GOES ‘ROUND AND ‘ROUND AND ‘ROUND AND ‘ROUND AND ‘ROUND

 

— Porozmawiajmy! — woła wesoło, wyciągając z kurtki papierosa.

— A może po prostu dasz mi spokój?

— Nie, dopóki nie pogadamy. I nie zwrócisz mi gilu za przepływy. Czekam w gabinecie! — krzyczy, za oddalającą się wściekle dziewczyną, lecz w jakimkolwiek miejscu próbuje się schronić, Cid wyprzedza ją o krok lub znajduje się tam chwilę później.

— Jak pieprzony cień. — Erish mija lazaret, rozgląda się w poszukiwaniu Cida, lecz nie dostrzega go w pobliżu. Zamierza wejść, mając nadzieję, że nie wyskoczy z jakiegoś łóżka.

— Tarja? — Zagląda do środka, a za drzwiami natychmiast zjawia się rudowłosa uzdrowicielka, biorąc się pod boki.

— Czy wyście całkiem powariowali?! — pyta, wciągając ją do środka. — Ile wy macie lat?! Gonicie się po Kryjówce, jak para gówniarzy!

— Tak, posłuchaj...

— Nie, to ty posłuchaj! Ja tu ludzi leczę! A ty mogłabyś mi pomóc, zamiast biegać wokoło jak potłuczona!

— Ale to Cid...

— Tak, Cid — prycha Tarja. — On może i lubi rozgrywać bezsensowne gierki, ale czemu, na Założyciela, pozwalasz się w to wciągać?!

— No właśnie rzecz w tym, że nie chcę dać się wciągnąć w żadne gierki!

— Świetnie ci idzie. — Chłodne oczy Tarji mierzą ją oceniająco. — Cid chce tylko pogadać. Nie zamierza do niczego cię zmuszać.

— Jesteś pewna? — Erish wykrzywia usta. — Spędziłam tu dość czasu, żeby nieco go rozgryźć — kobiety patrzą sobie w oczy z równą zawziętością — i zdaje się, że on całkiem lubi, gdy ludzie robią to, czego chce.

Tarja przewraca oczami.

— Więc tego nie rób. Nie rób tego, czego chce. I tyle. Ale przestań zachowywać się jak wariatka!

— A jeśli po prostu nie chcę z nim gadać?! — Erish wymachuje w emocjach ręką. — Mówisz, że nie muszę robić tego, czego chce, a on chce gadać! A ja nie!

Tarja przymyka oczy, kręcąc głową i uciska palcami nasadę nosa.

— Jak dzieci... — warczy i odwraca się, by wrócić do przygotowywania syropu z więzłokwiata. — W porządku, nie musisz z nim rozmawiać. Biegaj tu dalej jak jeleń po rykowisku, to ma więcej sensu.

Erish wydaje z siebie sapnięcie i z obrażoną miną przygląda się pracy Tarji, a wstyd nieśmiało domaga się jej uwagi.

— Dobra! — poddaje się, unosząc dłonie. — Zrobię to. Ale jeśli znów spróbuje mną manipulować...

— To Cid. Z całą pewnością będzie cię czarował...

— Urabiał — poprawia Erish.

— ...ale od tego masz wolną, silną wolę, żeby mu nie ulec. — Tarja rzuca Erish twarde spojrzenie. — Masz ją, prawda?

Erish w odpowiedzi tylko patrzy spode łba, wykrzywiając usta.

— On naprawdę ma dobre intencje — wzdycha Tarja, gdy Erish już wychodzi. — Dlatego większość tańczy, jak im zagra, bo zwykle się okazuje, że to wcale nie taki głupi układ. — Rzuca jej długie spojrzenie spod rudej grzywki. — Mogłabyś choć spróbować mu zaufać.

Erish uśmiecha się smutno.

— Tylko że ja nie lubię tańczyć.

— To chociaż coś zjedz! Ledwo stoisz na nogach! — krzyczy niezadowolona uzdrowicielka, gdy zamykają się drzwi.

 

— Proszę! — woła głośno Cid, opierając łokcie na biurku i wkładając w usta papieros. Kiedy widzi, kto wchodzi do środka, śmieje się krótko, rozkładając w powstaniu ramię. — Erish? Nie spodziewałem się ciebie!

UNTIL IT’S YOURS

Erish zaciska usta i wykonuje teatralny ukłon.

— Oto jestem. Tak jak sobie życzyłeś.

— Och, nie psuj tego! — Cid kręci głową, wstając, ciężkie buty dudnią, gdy stąpa po drewnianej podłodze. — Przygotowałem dla nas kolację. — Wskazuje na krzesła i stolik pod ścianą, który nakryto i zastawiono wazą z gorącym bulionem, srebrną tacą z pajdami chleba i misą z upieczonym mięsiwem. — Chciałem spędzić z tobą uroczy wieczór, ale doprosić się o twoją uwagę graniczy z cudem. — Zaciąga się mocno, patrząc na nią spod ściągniętych brwi. — Rzekłbym, że jesteś najbardziej zajętym człowiekiem w Kryjówce, gdybym to ja nim nie był.

— Do rzeczy. — Spojrzenie Erish jasno mówi, że nie zamierza dać się złapać na zadne gładkie słówka i gesty.

— Może najpierw usiądziesz? — proponuje Cid. Wykonuje ruch jakby zamierzał odsunąć dziewczynie krzesło, lecz ona go ubiega, wysuwając je krótkim kopnięciem, po czym opada ciężko, szeroko rozstawiając nogi. Opiera się, krzyżując ręce na klatce piersiowej i patrzy wyczekująco na Cida.

— Nie tak to sobie wyobrażałem — przyznaje mężczyzna. Wzdycha, gasząc niedopałek i zajmuje miejsce naprzeciw. Przez chwilę panuje krępująca cisza, podczas której Erish uparcie mu się przygląda, a Cid napełnia winem dwa kielichy, odchrząkując nerwowo.

— Jedz — prosi, wskazując brodą na przygotowany posiłek. — Wiem, że jesteś głodna.

Erish wciąż siedzi bez ruchu, na co Cid unosi kielich.

— To może chociaż się napij? — proponuje. — Świetny rocznik i... Posłuchaj — rezygnuje z opowieści o szlachetnym i bogatym bukiecie smaków rosariańskich win, postanawiając rozmawiać szczerze i konkretnie. — Możesz mnie nie lubić, ale Kenneth mnie zabije, jeśli zmarnuje się jakiś posiłek, a nasza zaklinaczka pozostanie głodna tylko dlatego, że ją wkurzyłem i teraz ona jest zbyt dumna, by zjeść ze mną kolację. Hm? —  Cid przekrzywia głowę, wyciągając kielich w jej stronę i przymilnie się uśmiecha.

Erish waha się jeszcze chwilę, lecz wreszcie unosi kielich, by bez entuzjazmu zderzyć ze sobą naczynia.

— Nie rozumiem, czemu tak mnie nazywacie — mówi, zanim jej usta stykają się z mosiężną krawędzią naczynia. Mężczyzna tylko się uśmiecha, wypuszczając powietrze nosem i także przechyla kieliszek.

To prawda, że Kryjówka nie cierpi na nadmiar żywności i każde jej zmarnowanie byłoby karygodne. Wino co prawda pochodzi z prywatnych zapasów Cida, lecz Erish szybko dochodzi do wniosku, że tym bardziej powinna wyzbyć się wyrzutów sumienia w związku ze spożywaniem alkoholu i odstawia na stół pusty kielich. Cid krótko się śmieje i natychmiast go uzupełnia.

— Smakuje? — pyta, lecz Erish ma już usta pełne mięsa i właśnie zapija je bulionem. Nie mówi nic, dopóki nie udaje jej się nieco zaspokoić głodu. Cid jej nie pospiesza, z uprzejmym uśmiechem dbając, by ciągle miała pełny kieliszek.

— Chcesz mnie upić? — pyta w pewnym momencie Erish, oblizując palce i zerka na Cida spod rzęs.

— Yhym. Mam nadzieję, że wtedy zdradzisz mi, dokąd się wciąż udajesz, gdy znikasz z Kryjówki. — Puszcza do niej oko i uśmiecha się, gdy beznamiętne spojrzenie dziewczyny zdradza, że nie jest ona w stanie ocenić czy Cid żartuje, czy nie. — O co jeszcze mnie posądzisz, hm? — Cid leniwie się przeciąga i sięga po butelkę, by polać również sobie. — Jeśli się upijemy, to oboje. Czy to coś złego?

Erish wzrusza ramionami.

— Może — odpowiada, uważnie patrząc w zielone oczy. — Może nie. Kto wie.

Cid uśmiecha się inaczej niż do tej pory i grozi jej palcem.

— Gdybym cię nie znał… I gdybym nie był taki stary… — dodaje, na co Erish prycha. — Może coś bym sobie pomyślał… — kończy niskim, wibrującym głosem.

— Dobra, dobra. — Erish odsuwa od siebie pusty półmisek i tłumi odbicie po posiłku. Jej spojrzenie jest nieco zmącone, ale wciąż czytelne. — Możesz mi powiedzieć — kładzie skrzyżowane ręce na blacie, nachylając się na krześle w stronę Cida — o czym myślisz.

Cid wydaje z siebie niski pomruk i też przysuwa się bliżej.

— Czego ty chcesz, Cid. — Erish niemal szepcze. — Tak naprawdę.

— Ja… — Cid wyciąga przez stół dłoń, lecz jeśli myśli, że dziewczyna poda mu swoją, myli się. — Naprawdę chcę, żebyś towarzyszyła Clive’owi w drodze do Dhalmekii — wyznaje gardłowym tonem.

Krzesło Erish z łoskotem opada na cztery nogi.

— Ja pierdolę. — Dziewczyna ciężko wzdycha, patrząc w dół. — Po co, do ciężkiej cholery? — pyta, unosząc głowę. — Clive to duży chłopiec i chyba za mną nie przepada. Nie jestem mu w niczym potrzebna.

— Tak o sobie myślisz? Że nie jesteś potrzebna? — dopytuje chytrze Cid.

Erish wzrusza ramionami.

— Trochę tak jest, nie mów że nie. Mój młodszy brat i młodsza siostra radzą sobie tu lepiej niż ja — zwierza się, sięgając po wino. — Odnaleźli się w nowym miejscu — ścisza głos. — Lavia cudownie szyje, zrobiła dla mnie tę koszulę! — Naciąga materiał, przyglądając mu się w zdumieniu. — A Avi… — Krzywi się, nie będąc w stanie ukryć niezadowolenia. — Będzie kiedyś świetnym Łamaczem Klątw. — Wzdycha, błądząc wzrokiem po ścianach. — Boję się o niego jak diabli, ale zdaje się, że on sam jest pewny swojej decyzji i… spełnia się, szkoląc. — Przenosi wzrok wprost na twarz Cida. — Tylko ja nie umiem sobie znaleźć miejsca…

— Przecież… Świetnie ci szło w lazarecie. Pomogłaś wielu z nas. Masz wiedzę, którą dysponuje tylko Tarja, a do tego… — Cid cmoka, rozpierając się na krześle. — To dlatego nazywają cię zaklinaczką: używasz zaklęć. Silnych. Takich, których nie znaliśmy na Szkwale.

— Może i tak, ale… Chyba nie do tego jestem stworzona.

Zapada dłuższe milczenie, które przerywa Cid.

— Teraz chyba rozumiem, dlaczego winisz mnie za to, że zabrałem was z Popiołu. Tam… Tam miałaś swoje miejsce?

Erish uśmiecha się, a jej spojrzenie staje się nieobecne.

— Przy boku Rhysa, tak. — Nabiera powietrza w płuca. — Zanim go poznałam…

 

WHEN THEB HURT IS A HUNDRED MILES LONG

 

Bat uderza rytmicznie, wydając świst za świstem, a każdy pociąga za sobą mój jęk.

Boli. Kurewsko.

Zagryzam wargi do krwi, z całych sił starając się nie krzyczeć. Nie chcę dać mu większej satysfakcji. Nie chcę, by napawał się tym jeszcze bardziej. Nie chcę, żeby…

— Mogę zrobić z tobą, co chcę, ty naznaczona pizdo — dyszy nade mną głos pełen nienawiści. — Jesteś nikim, niczym! I masz to sobie zapamiętać…

Kolejne smagnięcie tnie mnie od szyi, przez łopatkę, po żebra. Kulę się, ból niemal paraliżuje wszystkie inne zmysły. Łzy ciekną bez udziału woli, zęby zgrzytają, zaciśnięte tak mocno, że drętwieje mi szczęka. Razy są mocne i dawno pogubiłam się w ich liczeniu. Porzucam nadzieję, że kiedyś się skończą. Będzie mnie lał do śmierci, stary skurwiel. A potem zbeszcześci moje ciało i wyrzuci jak zużyte narzędzie. Lecz w momencie, w którym się poddaję, on przestaje. Słyszę jak pociąga nosem i mlaszcze, a potem jego dłoń ląduje na moim pośladku.

— No — mówi, usatysfakcjonowany. — Może to nauczy cię trzymać ten niewyparzony język na wodzy — mówi, poklepując mnie po tyłku. — Zachowuj się. Bo następnym razem nie będę tak dobry…

Odchodzi, rechocząc, a ja… Chyba tracę przytomność.

Następne co pamiętam, to krzyk. Pulsujący, ostry ból. Moje plecy płoną i z trudem się podnoszę, gdy słyszę nad sobą głos, który nakazuje wstać.

— Do roboty! Nie przypominam sobie, żebym dał ci wolne!

Spędzam cały dzień w przygarbionej pozycji, czując jak każdy skrawek skóry na grzbiecie płonie. Używam eteru, by utrzymać odpowiednią temperaturę kuźni, lecz oczywiście nie robię tego wystarczająco dobrze.

— Mówiłem ci, żebyś bardziej się postarała! Zobacz, co się przez ciebie stało?! — Przed moimi oczami pojawia się rozgrzane do czerwoności ostrze. — Ten miecz nie będzie ani ostry, ani lekki, nie nada się do niczego, chyba że do rozprowadzenia smarowidła na kromce chleba!

— Czyli tak jak każde jedno twoje ”dzieło” — charczę, walcząc z zawrotami głowy.

— Coś ty powiedziała?! — Kopnięcie w biodro posyła mnie na podłogę. — Niczego się nie nauczyłaś?! — Kolejne trafia w brzuch. — Co z tobą jest nie tak, dziewucho?! Jeszcze do ciebie nie dotarło, że nie masz tu nic, kurwa, do gadania?! — Podeszwa kowalskiego buta ląduje na moim krzyżu. Ledwo rejestruję, że podnosi mi spódnicę, ale odzyskuję pełną świadomość, gdy rozżarzone żelazo wypala piętno na moim udzie.

Swąd przypalonego ciała i ból powodują mdłości tak silne, że nie jestem w stanie ich powstrzymać.

 

— Wiesz co... Nie chcę o tym mówić — informuje Erish w odpowiedzi na wyczekującą minę Cida. — Przepraszam, po prostu… — zerka na niego, pociągając z kieliszka. — Musisz wiedzieć, że… Za nic cię nie winię. Bo to, co się stało, nie było przecież z twojej winy, nie? No. I to nie jest tak, że cię nie lubię, czy coś.

— Aha. Czyli lubisz mnie — podłapuje prędko Cid.

— No… niech będzie, że tak — zgadza się Erish, machając ręką, jakby dla świętego spokoju. — Lubię cię. Nie da się ciebie nie lubić, kurwa — przyznaje, cmokając z niezadowoleniem. — Ale ci nie ufam — precyzuje, wskazując na niego palcem.

— Prosto w moje serce, Erish. — Cid kładzie szeroką dłoń na swojej klatce piersiowej, udając zranionego. — Prosto w serce.

Erish wzrusza ramionami.

— Po prostu czuję… Że nie jesteś w tym wszystkim, co robisz, bezinteresowny.

— Myślisz, że chcę czegoś w zamian?

— Tak.

Mierzą się na spojrzenia, Cid nie wydaje się speszony oskarżeniem Erish.

— Słusznie — zgadza się. — Swego czasu pomogłem Clive’owi i owszem, spodziewałem się, że gdy my będziemy potrzebować pomocy, chłopak się odwdzięczy. Tak jak pomogłem tobie i teraz chciałbym, żebyś była przy Clivie, gdy to on będzie potrzebował pomocy, której ja nie mogę mu udzielić. To wszystko, czego chcę — ton głosu mężczyzny staje się twardszy, bardziej zapalczywy — żebyśmy nawzajem się o siebie troszczyli.  Teraz możesz mnie oceniać. — Patrzy na dziewczynę wyzywająco. — Czy to rzeczywiście coś… złego.

 

AND YOU SHADOW WEIGHS A TON

— No cóż. — Erish wyraźnie się nad tym zastanawia, przesuwając kielich z dłoni do dłoni i raz po raz zerkając na mężczyznę. — Chyba wszyscy czasem naginamy zasady w sprawach, na których nam zależy —   mówi ostrożnie, myśląc nad tymi słowami.

— A na czym tobie zależy, Erish? — Cid splata dłonie, ciekaw odpowiedzi.

 A czy to nie oczywiste?  zapytuje, pociągając z kieliszka spory łyk wina, lecz widząc, że Cid czeka, odpowiada: Na rodzinie.

Cid rozkłada szeroko ramiona.

 Czyli powinnaś mnie zrozumieć.

 No ale...

 Co? Według ciebie powinniśmy troszczyć się jedynie o tych, z którymi łączą nas więzy krwi?  Cid kręci głową, krzywiąc się.  Krew odpowiada tylko za pokrewieństwo. To lojalność zapewnia rodzinę — mówi pewnym siebie tonem.   A ja jestem bardzo lojalny — zapewnia, patrząc dziewczynie w oczy tak głęboko, że Erish po chwili odwraca wzrok.

— No i dobra, powiedzmy, że ci wierzę — deklaruje ostrożnie Erish, próbując ukryć zakłopotanie. — Co to właściwie dla mnie oznacza?

Cid rozpiera się wygodnie na krześle odpalając kolejnego papierosa.

— No jak to? — odpowiada pytaniem. — Ty też jesteś dla nas jak rodzina. — Wypuszcza dym, nachylając się przez stół. — A o rodzinę się dba. I od rodziny się wymaga.

Erish wzdycha ciężko, patrząc w sufit.

— Czyli wreszcie dopływamy do brzegu. — Mierzy Cida uważnym spojrzeniem. — Powiesz mi wreszcie, czego oczekujesz? Już przecież prawie się, do diabła, zgodziłam — warczy. — Po co wysyłasz mnie z Clivem?

— Szczerze?

— Od początku marzę tylko o tym.

— Odkąd go poznałem, nosi w sobie gniew i ból, którego nie udźwignęłaby żadna armia — zaczyna poważnie Cid, postukując o stół trzymaną w dłoni paczką fajek. — Był zdradzany, oszukiwany, raniony. Możesz mi wierzyć, gdy mówię, że przeszedł przez piekło. Przez cały ten czas tylko raz widziałem spokój w jego oczach: gdy po raz pierwszy cię ujrzał.

— Miało być szczerze, Cid — syczy przez zęby Erish. — Nie próbuj mnie wzruszyć jedną z tych opowieści o chłopcu z cesarskiej armii, a przede wszystkim: nie próbuj mnie w nią wplątać.

 

AND YOUR RIVER HAS RUN DRY

 

— No już dobrze, już dobrze — poddaje się Cid, starając się złagodzić gniew Erish, uspokajającym gestem dłoni. — Choć to nie do końca nieprawda, ale... Dobra, już mówię! — Cid wzdycha i przechodzi do rzeczy: — Chciałbym, żeby ktoś miał na niego oko — zdradza. — Wiesz, co dźwiga na swoich barkach, prawda?

Erish popija wina, zapatrzona w migoczący płomyk świecy.

— Żar i płomienie — mówi w zadumie, po czym jej spojrzenie odzyskuje ostrość.  — I parę innych rzeczy.

— Nie będziemy go z nich rozliczać. — Cid uśmiecha się tajemniczo. — Ale te płomienie... To one mnie martwią. Widzisz, nie zawsze chcą go objąć, gdy jest taka potrzeba. — Cid robi krótką pauzę, upewniając się, że skupia całą uwagę Erish. — Tym razem będzie. Jeśli płomienie go zawiodą, to źle skończy. A tego nie chcemy. Prawda?

— Prawda — odpowiada powoli Erish, ściągając brwi. — Ale wciąż nie rozumiem, jaką miałabym odegrać w tym rolę.

Cid przewraca oczami.

— Daj spokój, Erish. — postukuje rytmicznie palcem o blat. — Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię.

— Ja naprawdę...

Cid nagle wstaje, obchodzi stolik, zatrzymuje się przed dziewczyną i wyciąga do niej rękę, lecz ona nie chce jej chwycić.

— Czego tak się boisz? — Głos Cida osiąga najniższe rejestry. — Że jedna z twoich tajemnic wyjdzie na jaw? Dlatego tak nas unikasz? Mnie i Clive'a?

Erish blednie.

— Wiesz co, to przestaje być zabawne.

— Nigdy takie nie było.

Dziewczyna zagryza wargę, próbując wytrzymać spojrzenie mężczyzny.

— To chyba najwyższy czas, żebym już sobie poszła — stwierdza, podnosząc się i próbując wyminąć Cida, lecz on stoi jej na drodze. — Mógłbyś się przesunąć? — prosi, rozpaczliwie poszukując przestrzeni.

— Może sama to zrobisz? — proponuje Cid, rozkładając ramiona.

Erish zgrzyta zębami i próbuje go odepchnąć. W momencie, gdy opiera dłonie na jego klatce piersiowej, uwalnia małe wyładowanie, które drobnymi błyskami biegnie po ich rękach. Natychmiast próbuje się wycofać, lecz Cid przyciąga ją do siebie. Ciało przylega do ciała i spowija ich sieć błyskawic, które żarzą się żywo, skacząc dookoła. Erish syczy, Cid wydaje z siebie głuche warknięcie, a jego oczy ożywia fioletowy blask.

— Wiemy, że to potrafisz — mówi jeszcze głębszym głosem, który zdaje się docierać wibracjami do samego dna duszy. — W jakiś sposób wyzwalasz moc eikonów. Ty też to wiesz. Bardzo lubisz szczerość, więc zagrajmy uczciwie: teraz ty mów prawdę.

— Ja… — Erish przestaje się szamotać w uścisku Cida, podnosi oczy i przez dłuższą chwilę jak oniemiała patrzy w zmienione fioletem tęczówki. — Ja robię to nieświadomie.

Cid rozluźnia uścisk i Erish się odsuwa. Wyładowania powoli gasną, tak jak blask w oczach mężczyzny.

— Heh. Zdziwiłbym się, gdyby tym razem było cię stać na szczerość… To byłoby zbyt proste, co? Ale spokojnie. — Uśmiecha się, parskając przez nos. — Na pewno masz dobry powód, żeby ukrywać prawdę.

— Niczego nie ukrywam! — broni się Erish. Jest zadyszana, choć nieadekwatnie do wysiłku, jaki poczyniła, by uwolnić się z objęć dominanta i mocy jego eikona.

— W porządku, nic na siłę — ustępuje Cid, rozkładając ramiona. — Nikt nie będzie próbował tego z ciebie wydobyć. — Przechodzi przez pomieszczenie, by zasiąść za biurkiem. — Ale już rozumiesz, dlaczego chcę, żebyś wyruszyła z Rosefieldem? — Ponownie się uśmiecha w odpowiedzi na gniewne, orzechowe spojrzenie. — Zrobisz to, o co proszę?

 — Doprawdy ciężko nazwać to prośbą — sprzeciwia się Erish.

— Tak jak ciebie ciężko nazwać prawdomówną.

Dziewczyna zaciska pięści, a płatki jej nosa falują.

— Czy ty mnie aby nie szantażujesz, Cidolfusie? — upewnia się, a podwyższony tembr jej głosu zdradza zaniepokojenie.

— Gdzieżbym śmiał, Erishio Hashire. — Cid podkreśla ostatnie słowo. Nie musi tego robić. Erish jest pewna, że nigdy nie przestawiła mu się z nazwiska.

— Pójdę z nim — warczy, wbijając paznokcie we wnętrze dłonie. — I zrobię, co trzeba, jeśli zajdzie taka konieczność. Twój chłoptaś odpali, nie musisz się martwić. O ile zechce mnie ze sobą zabrać.

— Och, o to się nie martw. — Cid szczerzy zęby. — Jemu powiem, że to on robi mi przysługę, mając oko na ciebie.

1 komentarz:

  1. Hej :)
    O jakim napięciu niby mowa? Przecież czuć je już od kilku poprzednich części! Podoba mi się ta zabawa w kotkę i myszkę, że Erish niby daje za wygraną, ale niekoniecznie. W ogóle ta seria ma świetnie stworzone postaci - w każdej z nich coś lubię.
    Btw, ta scena z Erish i Clive'em przypomniała mi o jednej scenie w moim własnym uniwersum, gdzie też ktoś był nago, bo właśnie brał prysznic... Heh.
    Jestem ciekawa, jak potoczy się ta misja. Być może, jak przewiduje Cid, obie strony będą mieć jakąś korzyść, ale przecież tyle rzeczy może pójść nie tak!
    Dzięki za tę dawkę dialogów i wydarzeń, czekam na kontynuację.

    Pozdrawiam,
    Miachar

    OdpowiedzUsuń