Wiecie, że 7 z 13 stron jakie tym razem popełniłam, stanowi jedna rozmowa? xD Mam nadzieję, że przynajmniej będzie wyczuwalne napięcie między rozmówcami, bo inaczej mnie całkiem znielubicie. (:
_____________________
Słońce
bezlitośnie chłosta świat. Erish naciąga na twarz cienką tkaninę kaptura,
jęcząc boleśnie. Żołądek kurczy się z głodu, od dwóch dni domagając się
czegokolwiek do strawienia. Zakłada na nim ręce, próbując uciskiem oszukać głód
i opuszcza głowę. Świat się przyjemnie kołysze, a uporczywe ciepło tylko wzmaga
senność, z którą nie ma siły dłużej walczyć.
Wiatry się wzmagają, czujesz na karku ich
ogniste oddechy, boisz się płynąć z prądem, ale już nie długo uda ci się
trzymać na dystans. Musisz się zmierzyć z losem. Nie uciekniesz przed tym
powiewem. Zacznie ci zależeć. Odrzucisz kawałek siebie. Zyskasz kilka innych
lub już nigdy się nie poskładasz.
Zobaczmy.
Inaczej nie ułożą się drogi. Możesz jedynie
iść w przód, nie ma sensu się cofać. Możesz pożądać tchu i wieczornych
fantazji. Nie muszą być ostatnie. Możesz się z nimi związać na dłużej. Wyłożyć
nimi życie. Budzić się w cieple, żyć w blasku. Ciemność czyha na ciebie, więc
pomyśl, czy tak nie będzie lepiej?
Ogień rozproszy mrok.
Błysk roznieci świt.
Zadbaj o sojuszników. Inaczej rozpuścisz się
w nocy.
— Hej. Jesteśmy na miejscu. — Łódź dobija do pomostu,
uderzenie nie jest silne, ale odczuwalne na tyle, by wyrwać ją z drzemki.
— Och. Już? — Erish siada, kaptur zsuwa się z jej głowy,
odkrywając zmierzwione, brudne włosy.
— Już, już — potwierdza przewoźnik, zerkając na nią spode
łba. — Nie wyglądasz najlepiej.
— I nie czuję się najlepiej — przyznaje Erish. Wstaje z
ciężkim westchnięciem i mrużąc oczy, wpatruje się w osadzoną na jeziorze
Kryjówkę. Odbijające się w wodzie słońce wzmaga pulsujący ból głowy.
— Powinnaś odwiedzić Tarję.
— Nie sądzę, żeby dysponowała czymś, co może mi pomóc,
ale dzięki.
DON’T THINK THAT
THERE’S A MEDICINE
Erish zamierza wyskoczyć z łodzi, ale przewoźnik ją
zatrzymuje.
— Wiesz, że muszę pobrać opłatę.
— A ty wiesz, co odpowiem, Obolusie. — Erish kładzie mu
dłoń na ramieniu, przyglądając się powstałemu na pomoście zamieszaniu. — Cid
wszystko ureguluje.
Nie czekając na zgodę, wyskakuje z łodzi na pomost.
— Wszyscy tak mówicie! — woła za nią Obolus. — A skąd ten
piernik ma brać pieniądze?!
— Nie wiem, ale najwyraźniej ma jakieś pewne źródło, bo
wciąż jest przy forsie! — odkrzykuje Erish, machając do Obolusa i czym prędzej
się oddalając.
Przy zejściu pomost rozszerza się, tworząc platformę,
którą można przejść do ruin, zagospodarowanych przez Cida i jego ludzi. Można
nią przejść na niewielki plac treningowy, a z drugiej strony znalazło się
miejsce na warsztat, z którego korzystają cieśle i to tam panuje wrzawa, którą
dostrzegała z łodzi. Erish marzy teraz jedynie by się najeść i wykąpać, ale
łapie rozbawiony wzrok Gava, który uczestniczy w sprzeczce i podchodzi,
sprawdzić, czy warto przyłączyć się do awantury.
— Bernard? O co chodzi? — pyta, przystając przy spoconym
mężczyźnie bez koszulki, który ze skrzyżowanymi na piersi rękoma przysłuchuje
się kłótni cieśli i zwiadowcy.
FOR WHAT IS GOING ‘ROUND
— Ostatnio mamy coraz więcej przegnić i chłopcy sprzeczają
się, które drzewo będzie teraz lepsze — wyjaśnia Bernard, rzucając Erish
zainteresowane spojrzenie. — Widzę, że ciebie też nikt ostatnio nie oszczędza,
co? Upał daje ci się we znaki?
— Żeby tylko upał — wzdycha Erish. — A to nie ty tu
przypadkiem jesteś od podejmowania decyzji w tych wszystkich budowlanych kwestiach?
— A no ja — zgadza się mężczyzna. — Ale niech się
chłopaki wykażą. Chętnie posłucham ich argumentów.
— Trochę niebezpieczne te argumenty — zauważa Erish, gdy
jeden ze zdenerwowanych cieśli odwraca się nagle z deską pod pachą i gdyby
Erish i Bernard w porę się nie odsunęli, oboje wyciągaliby teraz drzazgi z
tyłków.
— A ty, Gav? — pyta zwiadowcę, który przytrzymał ją z
niezadowolonym grymasem na twarzy, gdy wraz z Bernardem omal go nie stratowali.
— Znów próbujesz wtrącić swoje trzy grosze na temat, o którym nie masz pojęcia?
— Pospiesznie odsuwa się na bezpieczną odległość, znosząc twarde spojrzenie
Gava z lekko złośliwym uśmiechem. — A może zamierzasz zaoferować swoje usługi?
Wytropić olchowy las czy… Które drzewo najlepiej znosi wilgoć?
— Jatoba — odpowiada Bernard, po czym klaszcząc w dłonie
kończy sprzeczkę. — Dobra, chłopcy! Dość tego. Nie mamy pod ręką ani jatoby ani
bangkirai, ale modrzew też się nada. Do roboty! — Przegania cieślów w głąb
warsztatu, zostawiając Erish z Gavem.
— Już wróciłaś, co? — pyta z wyraźnie słyszalnym zawodem
Gav. — Trochę spokoju było. Nie wybierasz się czasem gdzieś jeszcze?
— A ty? Szef nie ma dla ciebie jakieś fantastycznej misji
na drugim końcu Valistheii?
— Skoro o szefie mowa… — Gav nachyla się do niej, w
błękitnych oczach lśnią wesołe chochliki. — Chyba cię szuka. — Wskazuje głową
gdzieś za Erish ,a gdy ta się odwraca,
widzi, że Cid stoi na końcu pomostu. Tuż obok Obolusa.
— KAPITANIE CID! — woła z radością Gav, wymachując nad
głową rękoma. — TUTAJ!
Cid podnosi głowę i natychmiast ich zauważa.
— ERISH! — woła donośnie niskim głosem, opierając rękę na
biodrze.
— Gnida — syczy Erish do Gava i ucieka, szturchając go
przy tym w ramię. Ściga ją śmiech zwiadowcy i ochrypłe nawoływania.
Wie, że nie ma tu miejsca, w którym mogłaby się ukryć
przed Cidem, ale zamierza odwlekać tę rozmowę tak długo jak się da. Przebiega
przez Kryjówkę, w biegu witając się z Lavią, która wmusza w nią naręcze nowych
ubrań i przykazuje jak najszybciej skorzystać z łaźni. Erish dziękuje i
zamierza jeszcze znaleźć Aviego, jednak czuje się tak brudna, że postanawia
jednak posłuchać Lavii. Avi i tak już jest w wieku, w którym nie wypada
przytulać starszej siostry, gdyby przybiegła do niego cała spocona,
dostarczyłaby tym samym świetnego pretekstu, by tego nie robić.
Łaźnia znajduje się w najwyższym punkcie kryjówki.
Prowadzą do niej spiralne schody, które pokonuje pomału, zmęczona. Na szczycie
okrągłej platformy w centralnym miejscu znajduje się coś na podobieństwo
płytkiej, szerokiej studni. Mechanizm łaźni pobiera i filtruje wodę z jeziora,
następnie ją odprowadza, zapewniając bezustanną wymianę.
Erish rzuca na kamienny murek ubrania i zaczyna się
rozbierać. Nie czując skrepowania, ściąga z siebie wszystko, na co dwie obecne
kobiety obrzucają ją oburzonym spojrzeniem i czym prędzej zbierają soje rzeczy,
by opuścić łaźnię. Erish nie zwraca na nie uwagi, czuje błogość, wchodząc do
zimnej wody, mogąc się w niej zanurzyć i pozwolić, by przepływała swobodnie,
obmywając jej ciało. Zanurza się cała. Świat zamyka się nad jej głową wraz z
taflą wody. Pod powierzchnią jest jeszcze przyjemniej. Cicho. Chłodno.
Bezpiecznie.
— Erish? — mimo wszystko dociera do niej stłumiony
głos. Ze złości wypuszcza powietrze, wzburzone bąbelki wędrują w górę, lecz ona
jeszcze przez chwilę się nie wynurza, kradnąc chwile spokoju. Dopóki zakuta w
rękawice ręka nie przebija tafli wody, lądując z niepokojem na jej ramieniu.
Erish wynurza się i pluje wodą, ocierając oczy, by
dostrzec, kto tak brutalnie przerywa jej kąpiel.
— Co jest, do cholery?! Czy to nie mogło zaczekać?!
— Jednak powinno — przyznaje Clive. Tylko przez moment
jest zbyt zaskoczony widokiem nagich piersi, spływających po nich wody i
mokrych kosmyków włosów, by odwrócić wzrok, lecz prędko się reflektuje.
FIGHT IT WITH YOUR
VITAMINS
— Przepraszam, ja… Byłaś pod wodą i pomyślałem…
— Że co? Że próbuję się utopić w tej balii z wodą? —
prycha, kładąc dłonie na krągłych biodrach. — Mając obok całe cholerne jezioro?
— Tak. Nie. To znaczy… — Clive zerka przez ramię, ale
widząc, że Erish się nie ubiera, nie ośmiela się odwrócić. — Mogłabyś…?
— Co? — Erish dopiero po krótkiej chwili orientuje się,
że Clive czuje się skrępowany. — Serio? — przewraca oczami i wychodzi z wody.
Zarzuca na siebie lnianą, białą koszulę, wciąga bieliznę i spodnie. — Już? Może
być?
Clive się odwraca, choć jeszcze przez kilka sekund błądzi
wzrokiem dookoła, zanim odważa się skupić go na Erish. Dzielnie utrzymuje
kontakt wzrokowy, lecz mimo całej siły woli zerka w dół. I znów ucieka
wzrokiem.
— One dalej… — odchrząkuje, zakładając ręce na ramiona.
— Co? O co ci chodzi? — Erish zaczyna się denerwować.
— Twoje piersi — syczy przez zęby Clive, ściągając brwi i
przymykając oczy.
Erish zerka w dół i dostrzega, że koszula wchłonęła
wilgoć z jej skóry, wskutek czego materiał prześwituje, przylegając do ciała. Z
westchnięciem irytacji krzyżuje na ramionach ręce, zasłaniając gorszący Clive’a
widok.
I’VE HEARD IT KNOCK
YOU OUT
— Tak lepiej? Powiesz mi wreszcie, co jest tak pilnego,
że nie mogło poczekać, aż się w spokoju wykąpię?
Wyraz cierpienia na twarzy Clive’a nieco ustępuje, gdy
decyduje się poważyć na otwarcie oczu.
— Cid chce cię widzieć — informuje, już bez przeszkód
patrząc jej w oczy.
— To już wiem, ale…
— Chce, żebyś wyruszyła ze mną do Dhalmekii.
— Co? — dziwi się Erish. — Po co?
Clive wzrusza ramionami.
— Nie wiem. Zapytasz go o to. Oczekuje cię w swoim
gabinecie.
— Kurwa. — Erish nie jest zadowolona. Odsuwa koszulę,
żeby zawiązać rzemyk w spodniach, na co Clive teatralnie zasłania oczy, a Erish
kręci głową, wzdychając, że mógłby się przestać wygłupiać.
— Chociaż do tej pory nie zauważyłam, zebys miał poczucie
humoru — mruczy niechętnie, zawiązując buty.
— Odezwała się królowa żartu — równie niechętnie
odpowiada Clive.
Erish podnosi na niego oczy, które dominuje szczere
zdziwienie.
— Sarkazm? — pyta retorycznie, a kąciki ust nieco się
unoszą. — Zaskakujesz, Rosefield. — Przerzuca przez ramię naręcze brudnych
ubrań i rusza w stronę schodów. — Dobrze, od czegoś trzeba zacząć. Kto wie, może
jeszcze będziesz nas wszystkich zabawiał występami na żywo.
— Jeśli będę zbyt często przebywał w twoim towarzystwie,
to opanuję ironię do perfekcji. — Clive rusza za nią, wzdychając ciężko. — A
wygląda na to, że będę.
— Bo co? Bo Cid tak chce?
Erish zatrzymuje na schodach, Clive schodzi o stopień
niżej i gdy się odwraca, orzechowe oczy, w których błyszczy złociste nitki i
niebieskie jak niebo nad Rosarią, znajdują się na tym samym poziomie.
Clive nie odpowiada. Erish prycha i rusza dalej.
— Może przywykłeś już do wypełniania jego rozkazów, ale mi
nikt nie będzie mówił, co mam robić.
— Gdybyś nie była tak buntownicza, zauważyłabyś, że to
nie są rozkazy. Cid po prostu... zwykle wie, co robi, co trzeba zrobić. A ja
wielokrotnie się przekonałem, że człowiek wychodzi o wiele lepiej na tym, że go
słucha, niż ignoruje.
— Super. Jak uważasz. Ja nie będę niczyim narzędziem.
— To znaczy, że nie zamierzasz z nim porozmawiać?
— To znaczy, że nie będzie mną rozporządzał i wysyłał na wycieczki
z tobą.
— Aha. — Clive staje, kiwając głową, unosi dłoń w geście
pożegnania. — Nie wiedziałem, że pomysł "wycieczki" ze mną jest aż tak
odrzucający.
— Tu nie chodzi o… Clive!
Ale on się nie zatrzymuje, salutuje, lecz nawet się nie
odwraca.
Erish zagryza wargę, patrzy za Clivem, gdy się oddala, na
powiewającą za nim pelerynę z herbem Rosarii, zdobiącą szerokie barki, znad
których wystaje solidna rękojeść miecza.
— Szlag — wyrzuca z siebie Erish i rusza w swoją stronę.
Wzmagający się ścisk w żołądku przypomina o tym, jak dawno nie miała niczego w
ustach i kroki niosą ją do baru.
Cid już tam na nią czeka. Wznosi kufel, zapraszają do
stolika zastawionego miskami z ciepłą zupą. Erish przełyka, żołądek domaga się
wypełnienia, lecz dziewczyna jest bardziej uparta niż głodna. Opuszcza bar,
biegnie do kwatery, którą zajmuje od pięciu lat.
— Jest tu coś do jedzenia? — pyta od razu, wpadając do
środka.
— Erish! Kiedy wróciłaś? — Virka wita się z nią krótkim
uściskiem.
— Dopiero co. To co? Mamy tu coś do żarcia? — Erish
przetrząsa łóżko, na którym śpi z Lavią.
— Nie, przecież wszyscy jemy w barze — przypomina
skonsternowana Virka. — Nie możesz też tam iść?
— Nie — odpowiada zwięźle Erish. — Przecież Avi zawsze
coś tu wynosi. — Sprawdza dokładnie matę, na której sypia jej brat i koce,
którymi się przykrywa. — Nic nie ma!
— No nic dziwnego, chłopak ma taki apetyt, że wszystko,
co jadalne, natychmiast przy nim znika — śmieje się Virka.
— Szlag! — woła Erish, rzucając koc. — Idę do niego. Może
wyniesie nic coś ze spiżarni. Zdaje się, że te panie, które jej pilnują, mają
do niego słabość. Co teraz robi? Trenuje?
— Ano trenuje, co innego mógłby robić. — Virka wzrusza
niecierpliwie ramieniem, zdaje się nie być zadowolona z pasji Aviego, podobnie
jak jego siostra, która szybkim krokiem udaje się na niewielki plac treningowy,
lecz nawet nie jest specjalnie zdziwiona, widząc, z kim pojedynkuje się jej
brat.
— To jakiś obłęd — wzdycha ciężko, gdy Avi przystawia
sztych miecza pod podbródek Cida, a on śmieje się ochryple i rozkłada rękę w
geście poddania. Drugą macha do Erish.
AND IT GOES ‘ROUND AND ‘ROUND AND ‘ROUND AND ‘ROUND AND
‘ROUND
— Porozmawiajmy! — woła wesoło, wyciągając z kurtki
papierosa.
— A może po prostu dasz mi spokój?
— Nie, dopóki nie pogadamy. I nie zwrócisz mi gilu za
przepływy. Czekam w gabinecie! — krzyczy, za oddalającą się wściekle dziewczyną,
lecz w jakimkolwiek miejscu próbuje się schronić, Cid wyprzedza ją o krok lub znajduje
się tam chwilę później.
— Jak pieprzony cień. — Erish mija lazaret, rozgląda się
w poszukiwaniu Cida, lecz nie dostrzega go w pobliżu. Zamierza wejść, mając
nadzieję, że nie wyskoczy z jakiegoś łóżka.
— Tarja? — Zagląda do środka, a za drzwiami natychmiast
zjawia się rudowłosa uzdrowicielka, biorąc się pod boki.
— Czy wyście całkiem powariowali?! — pyta, wciągając ją
do środka. — Ile wy macie lat?! Gonicie się po Kryjówce, jak para gówniarzy!
— Tak, posłuchaj...
— Nie, to ty posłuchaj! Ja tu ludzi leczę! A ty mogłabyś
mi pomóc, zamiast biegać wokoło jak potłuczona!
— Ale to Cid...
— Tak, Cid — prycha Tarja. — On może i lubi rozgrywać
bezsensowne gierki, ale czemu, na Założyciela, pozwalasz się w to wciągać?!
— No właśnie rzecz w tym, że nie chcę dać się wciągnąć w
żadne gierki!
— Świetnie ci idzie. — Chłodne oczy Tarji mierzą ją
oceniająco. — Cid chce tylko pogadać. Nie zamierza do niczego cię zmuszać.
— Jesteś pewna? — Erish wykrzywia usta. — Spędziłam tu
dość czasu, żeby nieco go rozgryźć — kobiety patrzą sobie w oczy z równą
zawziętością — i zdaje się, że on całkiem lubi, gdy ludzie robią to, czego
chce.
Tarja przewraca oczami.
— Więc tego nie rób. Nie rób tego, czego chce. I tyle.
Ale przestań zachowywać się jak wariatka!
— A jeśli po prostu nie chcę z nim gadać?! — Erish
wymachuje w emocjach ręką. — Mówisz, że nie muszę robić tego, czego chce, a on
chce gadać! A ja nie!
Tarja przymyka oczy, kręcąc głową i uciska palcami nasadę
nosa.
— Jak dzieci... — warczy i odwraca się, by wrócić do
przygotowywania syropu z więzłokwiata. — W porządku, nie musisz z nim
rozmawiać. Biegaj tu dalej jak jeleń po rykowisku, to ma więcej sensu.
Erish wydaje z siebie sapnięcie i z obrażoną miną
przygląda się pracy Tarji, a wstyd nieśmiało domaga się jej uwagi.
— Dobra! — poddaje się, unosząc dłonie. — Zrobię to. Ale
jeśli znów spróbuje mną manipulować...
— To Cid. Z całą pewnością będzie cię czarował...
— Urabiał — poprawia Erish.
— ...ale od tego masz wolną, silną wolę, żeby mu nie
ulec. — Tarja rzuca Erish twarde spojrzenie. — Masz ją, prawda?
Erish w odpowiedzi tylko patrzy spode łba, wykrzywiając
usta.
— On naprawdę ma dobre intencje — wzdycha Tarja, gdy
Erish już wychodzi. — Dlatego większość tańczy, jak im zagra, bo zwykle się
okazuje, że to wcale nie taki głupi układ. — Rzuca jej długie spojrzenie spod
rudej grzywki. — Mogłabyś choć spróbować mu zaufać.
Erish uśmiecha się smutno.
— Tylko że ja nie lubię tańczyć.
— To chociaż coś zjedz! Ledwo stoisz na nogach! — krzyczy
niezadowolona uzdrowicielka, gdy zamykają się drzwi.
— Proszę! — woła głośno Cid, opierając łokcie na biurku i
wkładając w usta papieros. Kiedy widzi, kto wchodzi do środka, śmieje się
krótko, rozkładając w powstaniu ramię. — Erish? Nie spodziewałem się ciebie!
UNTIL IT’S YOURS
Erish zaciska usta i wykonuje teatralny ukłon.
— Oto jestem. Tak jak sobie życzyłeś.
— Och, nie psuj tego! — Cid kręci głową, wstając, ciężkie
buty dudnią, gdy stąpa po drewnianej podłodze. — Przygotowałem dla nas kolację.
— Wskazuje na krzesła i stolik pod ścianą, który nakryto i zastawiono wazą z
gorącym bulionem, srebrną tacą z pajdami chleba i misą z upieczonym mięsiwem. —
Chciałem spędzić z tobą uroczy wieczór, ale doprosić się o twoją uwagę graniczy
z cudem. — Zaciąga się mocno, patrząc na nią spod ściągniętych brwi. —
Rzekłbym, że jesteś najbardziej zajętym człowiekiem w Kryjówce, gdybym to ja
nim nie był.
— Do rzeczy. — Spojrzenie Erish jasno mówi, że nie
zamierza dać się złapać na zadne gładkie słówka i gesty.
— Może najpierw usiądziesz? — proponuje Cid. Wykonuje
ruch jakby zamierzał odsunąć dziewczynie krzesło, lecz ona go ubiega, wysuwając
je krótkim kopnięciem, po czym opada ciężko, szeroko rozstawiając nogi. Opiera
się, krzyżując ręce na klatce piersiowej i patrzy wyczekująco na Cida.
— Nie tak to sobie wyobrażałem — przyznaje mężczyzna.
Wzdycha, gasząc niedopałek i zajmuje miejsce naprzeciw. Przez chwilę panuje krępująca
cisza, podczas której Erish uparcie mu się przygląda, a Cid napełnia winem dwa
kielichy, odchrząkując nerwowo.
— Jedz — prosi, wskazując brodą na przygotowany posiłek.
— Wiem, że jesteś głodna.
Erish wciąż siedzi bez ruchu, na co Cid unosi kielich.
— To może chociaż się napij? — proponuje. — Świetny
rocznik i... Posłuchaj — rezygnuje z opowieści o szlachetnym i bogatym bukiecie
smaków rosariańskich win, postanawiając rozmawiać szczerze i konkretnie. —
Możesz mnie nie lubić, ale Kenneth mnie zabije, jeśli zmarnuje się jakiś
posiłek, a nasza zaklinaczka pozostanie głodna tylko dlatego, że ją wkurzyłem i
teraz ona jest zbyt dumna, by zjeść ze mną kolację. Hm? — Cid przekrzywia głowę, wyciągając kielich w
jej stronę i przymilnie się uśmiecha.
Erish waha się jeszcze chwilę, lecz wreszcie unosi
kielich, by bez entuzjazmu zderzyć ze sobą naczynia.
— Nie rozumiem, czemu tak mnie nazywacie — mówi, zanim
jej usta stykają się z mosiężną krawędzią naczynia. Mężczyzna tylko się
uśmiecha, wypuszczając powietrze nosem i także przechyla kieliszek.
To prawda, że Kryjówka nie cierpi na nadmiar żywności i
każde jej zmarnowanie byłoby karygodne. Wino co prawda pochodzi z prywatnych
zapasów Cida, lecz Erish szybko dochodzi do wniosku, że tym bardziej powinna
wyzbyć się wyrzutów sumienia w związku ze spożywaniem alkoholu i odstawia na
stół pusty kielich. Cid krótko się śmieje i natychmiast go uzupełnia.
— Smakuje? — pyta, lecz Erish ma już usta pełne mięsa i
właśnie zapija je bulionem. Nie mówi nic, dopóki nie udaje jej się nieco
zaspokoić głodu. Cid jej nie pospiesza, z uprzejmym uśmiechem dbając, by ciągle
miała pełny kieliszek.
— Chcesz mnie upić? — pyta w pewnym momencie Erish,
oblizując palce i zerka na Cida spod rzęs.
— Yhym. Mam nadzieję, że wtedy zdradzisz mi, dokąd się
wciąż udajesz, gdy znikasz z Kryjówki. — Puszcza do niej oko i uśmiecha się,
gdy beznamiętne spojrzenie dziewczyny zdradza, że nie jest ona w stanie ocenić
czy Cid żartuje, czy nie. — O co jeszcze mnie posądzisz, hm? — Cid leniwie się
przeciąga i sięga po butelkę, by polać również sobie. — Jeśli się upijemy, to
oboje. Czy to coś złego?
Erish wzrusza ramionami.
— Może — odpowiada, uważnie patrząc w zielone oczy. —
Może nie. Kto wie.
Cid uśmiecha się inaczej niż do tej pory i grozi jej
palcem.
— Gdybym cię nie znał… I gdybym nie był taki stary… —
dodaje, na co Erish prycha. — Może coś bym sobie pomyślał… — kończy niskim,
wibrującym głosem.
— Dobra, dobra. — Erish odsuwa od siebie pusty półmisek i
tłumi odbicie po posiłku. Jej spojrzenie jest nieco zmącone, ale wciąż czytelne.
— Możesz mi powiedzieć — kładzie skrzyżowane ręce na blacie, nachylając się na
krześle w stronę Cida — o czym myślisz.
Cid wydaje z siebie niski pomruk i też przysuwa się
bliżej.
— Czego ty chcesz, Cid. — Erish niemal szepcze. — Tak
naprawdę.
— Ja… — Cid wyciąga przez stół dłoń, lecz jeśli myśli, że
dziewczyna poda mu swoją, myli się. — Naprawdę chcę, żebyś towarzyszyła
Clive’owi w drodze do Dhalmekii — wyznaje gardłowym tonem.
Krzesło Erish z łoskotem opada na cztery nogi.
— Ja pierdolę. — Dziewczyna ciężko wzdycha, patrząc w
dół. — Po co, do ciężkiej cholery? — pyta, unosząc głowę. — Clive to duży
chłopiec i chyba za mną nie przepada. Nie jestem mu w niczym potrzebna.
— Tak o sobie myślisz? Że nie jesteś potrzebna? —
dopytuje chytrze Cid.
Erish wzrusza ramionami.
— Trochę tak jest, nie mów że nie. Mój młodszy brat i
młodsza siostra radzą sobie tu lepiej niż ja — zwierza się, sięgając po wino. —
Odnaleźli się w nowym miejscu — ścisza głos. — Lavia cudownie szyje, zrobiła
dla mnie tę koszulę! — Naciąga materiał, przyglądając mu się w zdumieniu. — A
Avi… — Krzywi się, nie będąc w stanie ukryć niezadowolenia. — Będzie kiedyś
świetnym Łamaczem Klątw. — Wzdycha, błądząc wzrokiem po ścianach. — Boję się o
niego jak diabli, ale zdaje się, że on sam jest pewny swojej decyzji i… spełnia
się, szkoląc. — Przenosi wzrok wprost na twarz Cida. — Tylko ja nie umiem sobie
znaleźć miejsca…
— Przecież… Świetnie ci szło w lazarecie. Pomogłaś wielu
z nas. Masz wiedzę, którą dysponuje tylko Tarja, a do tego… — Cid cmoka, rozpierając
się na krześle. — To dlatego nazywają cię zaklinaczką: używasz zaklęć. Silnych.
Takich, których nie znaliśmy na Szkwale.
— Może i tak, ale… Chyba nie do tego jestem stworzona.
Zapada dłuższe milczenie, które przerywa Cid.
— Teraz chyba rozumiem, dlaczego winisz mnie za to, że
zabrałem was z Popiołu. Tam… Tam miałaś swoje miejsce?
Erish uśmiecha się, a jej spojrzenie staje się nieobecne.
— Przy boku Rhysa, tak. — Nabiera powietrza w płuca. —
Zanim go poznałam…
WHEN THEB HURT IS A
HUNDRED MILES LONG
Bat uderza rytmicznie, wydając świst za
świstem, a każdy pociąga za sobą mój jęk.
Boli. Kurewsko.
Zagryzam wargi do krwi, z całych sił starając
się nie krzyczeć. Nie chcę dać mu większej satysfakcji. Nie chcę, by napawał
się tym jeszcze bardziej. Nie chcę, żeby…
— Mogę zrobić z tobą, co chcę, ty naznaczona
pizdo — dyszy nade mną głos pełen nienawiści. — Jesteś nikim, niczym! I masz to
sobie zapamiętać…
Kolejne smagnięcie tnie mnie od szyi, przez
łopatkę, po żebra. Kulę się, ból niemal paraliżuje wszystkie inne zmysły. Łzy
ciekną bez udziału woli, zęby zgrzytają, zaciśnięte tak mocno, że drętwieje mi
szczęka. Razy są mocne i dawno pogubiłam się w ich liczeniu. Porzucam nadzieję,
że kiedyś się skończą. Będzie mnie lał do śmierci, stary skurwiel. A potem
zbeszcześci moje ciało i wyrzuci jak zużyte narzędzie. Lecz w momencie, w
którym się poddaję, on przestaje. Słyszę jak pociąga nosem i mlaszcze, a potem
jego dłoń ląduje na moim pośladku.
— No — mówi, usatysfakcjonowany. — Może to
nauczy cię trzymać ten niewyparzony język na wodzy — mówi, poklepując mnie po
tyłku. — Zachowuj się. Bo następnym razem nie będę tak dobry…
Odchodzi, rechocząc, a ja… Chyba tracę
przytomność.
Następne co pamiętam, to krzyk. Pulsujący,
ostry ból. Moje plecy płoną i z trudem się podnoszę, gdy słyszę nad sobą głos,
który nakazuje wstać.
— Do roboty! Nie przypominam sobie, żebym dał
ci wolne!
Spędzam cały dzień w przygarbionej pozycji,
czując jak każdy skrawek skóry na grzbiecie płonie. Używam eteru, by utrzymać
odpowiednią temperaturę kuźni, lecz oczywiście nie robię tego wystarczająco
dobrze.
— Mówiłem ci, żebyś bardziej się postarała!
Zobacz, co się przez ciebie stało?! — Przed moimi oczami pojawia się rozgrzane
do czerwoności ostrze. — Ten miecz nie będzie ani ostry, ani lekki, nie nada
się do niczego, chyba że do rozprowadzenia smarowidła na kromce chleba!
— Czyli tak jak każde jedno twoje ”dzieło” —
charczę, walcząc z zawrotami głowy.
— Coś ty powiedziała?! — Kopnięcie w biodro
posyła mnie na podłogę. — Niczego się nie nauczyłaś?! — Kolejne trafia w
brzuch. — Co z tobą jest nie tak, dziewucho?! Jeszcze do ciebie nie dotarło, że
nie masz tu nic, kurwa, do gadania?! — Podeszwa kowalskiego buta ląduje na moim
krzyżu. Ledwo rejestruję, że podnosi mi spódnicę, ale odzyskuję pełną
świadomość, gdy rozżarzone żelazo wypala piętno na moim udzie.
Swąd przypalonego ciała i ból powodują
mdłości tak silne, że nie jestem w stanie ich powstrzymać.
— Wiesz co... Nie chcę o tym mówić — informuje Erish w
odpowiedzi na wyczekującą minę Cida. — Przepraszam, po prostu… — zerka na
niego, pociągając z kieliszka. — Musisz wiedzieć, że… Za nic cię nie winię. Bo
to, co się stało, nie było przecież z twojej winy, nie? No. I to nie jest tak,
że cię nie lubię, czy coś.
— Aha. Czyli lubisz mnie — podłapuje prędko Cid.
— No… niech będzie, że tak — zgadza się Erish, machając
ręką, jakby dla świętego spokoju. — Lubię cię. Nie da się ciebie nie lubić,
kurwa — przyznaje, cmokając z niezadowoleniem. — Ale ci nie ufam — precyzuje,
wskazując na niego palcem.
— Prosto w moje serce, Erish. — Cid kładzie szeroką dłoń
na swojej klatce piersiowej, udając zranionego. — Prosto w serce.
Erish wzrusza ramionami.
— Po prostu czuję… Że nie jesteś w tym wszystkim, co
robisz, bezinteresowny.
— Myślisz, że chcę czegoś w zamian?
— Tak.
Mierzą się na spojrzenia, Cid nie wydaje się speszony
oskarżeniem Erish.
— Słusznie — zgadza się. — Swego czasu pomogłem Clive’owi
i owszem, spodziewałem się, że gdy my będziemy potrzebować pomocy, chłopak się
odwdzięczy. Tak jak pomogłem tobie i teraz chciałbym, żebyś była przy Clivie,
gdy to on będzie potrzebował pomocy, której ja nie mogę mu udzielić. To
wszystko, czego chcę — ton głosu mężczyzny staje się twardszy, bardziej
zapalczywy — żebyśmy nawzajem się o siebie troszczyli. Teraz możesz mnie oceniać. — Patrzy na
dziewczynę wyzywająco. — Czy to rzeczywiście coś… złego.
AND YOU SHADOW WEIGHS
A TON
— No cóż. — Erish wyraźnie się nad tym zastanawia,
przesuwając kielich z dłoni do dłoni i raz po raz zerkając na mężczyznę. —
Chyba wszyscy czasem naginamy zasady w sprawach, na których nam zależy — mówi ostrożnie, myśląc nad tymi słowami.
— A na czym tobie zależy, Erish? — Cid splata dłonie,
ciekaw odpowiedzi.
— A czy to nie oczywiste? — zapytuje, pociągając z kieliszka spory łyk
wina, lecz widząc, że Cid czeka, odpowiada: — Na rodzinie.
Cid rozkłada szeroko ramiona.
— Czyli powinnaś mnie zrozumieć.
— No ale...
— Co? Według ciebie powinniśmy troszczyć się
jedynie o tych, z którymi łączą nas więzy krwi? — Cid kręci
głową, krzywiąc się. — Krew odpowiada tylko za pokrewieństwo. To
lojalność zapewnia rodzinę —
mówi pewnym siebie tonem. — A ja jestem bardzo lojalny — zapewnia,
patrząc dziewczynie w oczy tak głęboko, że Erish po chwili odwraca wzrok.
— No i dobra, powiedzmy, że ci wierzę — deklaruje
ostrożnie Erish, próbując ukryć zakłopotanie. — Co to właściwie dla mnie
oznacza?
Cid rozpiera się wygodnie na krześle odpalając kolejnego
papierosa.
— No jak to? — odpowiada pytaniem. — Ty też jesteś dla
nas jak rodzina. — Wypuszcza dym, nachylając się przez stół. — A o rodzinę się
dba. I od rodziny się wymaga.
Erish wzdycha ciężko, patrząc w sufit.
— Czyli wreszcie dopływamy do brzegu. — Mierzy Cida
uważnym spojrzeniem. — Powiesz mi wreszcie, czego oczekujesz? Już przecież
prawie się, do diabła, zgodziłam — warczy. — Po co wysyłasz mnie z Clivem?
— Szczerze?
— Od początku marzę tylko o tym.
— Odkąd go poznałem, nosi w sobie gniew i ból, którego
nie udźwignęłaby żadna armia — zaczyna poważnie Cid, postukując o stół trzymaną
w dłoni paczką fajek. — Był zdradzany, oszukiwany, raniony. Możesz mi wierzyć,
gdy mówię, że przeszedł przez piekło. Przez cały ten czas tylko raz widziałem
spokój w jego oczach: gdy po raz pierwszy cię ujrzał.
— Miało być szczerze, Cid — syczy przez zęby Erish. — Nie
próbuj mnie wzruszyć jedną z tych opowieści o chłopcu z cesarskiej armii, a
przede wszystkim: nie próbuj mnie w nią wplątać.
AND YOUR RIVER HAS
RUN DRY
— No już dobrze, już dobrze — poddaje się Cid,
starając się złagodzić gniew Erish, uspokajającym gestem dłoni. — Choć to nie
do końca nieprawda, ale... Dobra, już mówię! — Cid wzdycha i przechodzi do
rzeczy: — Chciałbym, żeby ktoś miał
na niego oko — zdradza. — Wiesz, co dźwiga na swoich barkach, prawda?
Erish popija wina, zapatrzona w migoczący płomyk świecy.
— Żar i płomienie — mówi w zadumie, po czym jej
spojrzenie odzyskuje ostrość. — I parę
innych rzeczy.
— Nie będziemy go z nich rozliczać. — Cid uśmiecha się tajemniczo.
— Ale te płomienie... To one mnie martwią. Widzisz, nie zawsze chcą go
objąć, gdy jest taka potrzeba. — Cid robi krótką pauzę, upewniając się, że
skupia całą uwagę Erish. — Tym razem będzie. Jeśli płomienie go zawiodą, to źle
skończy. A tego nie chcemy. Prawda?
— Prawda — odpowiada powoli Erish, ściągając brwi. — Ale
wciąż nie rozumiem, jaką miałabym odegrać w tym rolę.
Cid przewraca oczami.
— Daj spokój, Erish. — postukuje rytmicznie palcem o
blat. — Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię.
— Ja naprawdę...
Cid nagle wstaje, obchodzi stolik, zatrzymuje się przed
dziewczyną i wyciąga do niej rękę, lecz ona nie chce jej chwycić.
— Czego tak się boisz? — Głos Cida osiąga najniższe
rejestry. — Że jedna z twoich tajemnic wyjdzie na jaw? Dlatego tak nas unikasz?
Mnie i Clive'a?
Erish blednie.
— Wiesz co, to przestaje być zabawne.
— Nigdy takie nie było.
Dziewczyna zagryza wargę, próbując wytrzymać spojrzenie
mężczyzny.
— To chyba najwyższy czas, żebym już sobie poszła —
stwierdza, podnosząc się i próbując wyminąć Cida, lecz on stoi jej na drodze. —
Mógłbyś się przesunąć? — prosi, rozpaczliwie poszukując przestrzeni.
— Może sama to zrobisz? — proponuje Cid, rozkładając
ramiona.
Erish zgrzyta zębami i próbuje go odepchnąć. W momencie,
gdy opiera dłonie na jego klatce piersiowej, uwalnia małe wyładowanie, które
drobnymi błyskami biegnie po ich rękach. Natychmiast próbuje się wycofać, lecz
Cid przyciąga ją do siebie. Ciało przylega do ciała i spowija ich sieć
błyskawic, które żarzą się żywo, skacząc dookoła. Erish syczy, Cid wydaje z
siebie głuche warknięcie, a jego oczy ożywia fioletowy blask.
— Wiemy, że to potrafisz — mówi jeszcze głębszym głosem,
który zdaje się docierać wibracjami do samego dna duszy. — W jakiś sposób
wyzwalasz moc eikonów. Ty też to wiesz. Bardzo lubisz szczerość, więc zagrajmy
uczciwie: teraz ty mów prawdę.
— Ja… — Erish przestaje się szamotać w uścisku Cida,
podnosi oczy i przez dłuższą chwilę jak oniemiała patrzy w zmienione fioletem
tęczówki. — Ja robię to nieświadomie.
Cid rozluźnia uścisk i Erish się odsuwa. Wyładowania
powoli gasną, tak jak blask w oczach mężczyzny.
— Heh. Zdziwiłbym się, gdyby tym razem było cię stać na
szczerość… To byłoby zbyt proste, co? Ale spokojnie. — Uśmiecha się, parskając
przez nos. — Na pewno masz dobry powód, żeby ukrywać prawdę.
— Niczego nie ukrywam! — broni się Erish. Jest zadyszana,
choć nieadekwatnie do wysiłku, jaki poczyniła, by uwolnić się z objęć dominanta
i mocy jego eikona.
— W porządku, nic na siłę — ustępuje Cid, rozkładając
ramiona. — Nikt nie będzie próbował tego z ciebie wydobyć. — Przechodzi przez
pomieszczenie, by zasiąść za biurkiem. — Ale już rozumiesz, dlaczego chcę,
żebyś wyruszyła z Rosefieldem? — Ponownie się uśmiecha w odpowiedzi na gniewne,
orzechowe spojrzenie. — Zrobisz to, o co proszę?
— Doprawdy ciężko
nazwać to prośbą — sprzeciwia się Erish.
— Tak jak ciebie ciężko nazwać prawdomówną.
Dziewczyna zaciska pięści, a płatki jej nosa falują.
— Czy ty mnie aby nie szantażujesz, Cidolfusie? — upewnia
się, a podwyższony tembr jej głosu zdradza zaniepokojenie.
— Gdzieżbym śmiał, Erishio Hashire. — Cid
podkreśla ostatnie słowo. Nie musi tego robić. Erish jest pewna, że nigdy nie
przestawiła mu się z nazwiska.
— Pójdę z nim — warczy, wbijając paznokcie we wnętrze
dłonie. — I zrobię, co trzeba, jeśli zajdzie taka konieczność. Twój chłoptaś
odpali, nie musisz się martwić. O ile zechce mnie ze sobą zabrać.
— Och, o to się nie martw. — Cid szczerzy zęby. — Jemu powiem,
że to on robi mi przysługę, mając oko na ciebie.
Hej :)
OdpowiedzUsuńO jakim napięciu niby mowa? Przecież czuć je już od kilku poprzednich części! Podoba mi się ta zabawa w kotkę i myszkę, że Erish niby daje za wygraną, ale niekoniecznie. W ogóle ta seria ma świetnie stworzone postaci - w każdej z nich coś lubię.
Btw, ta scena z Erish i Clive'em przypomniała mi o jednej scenie w moim własnym uniwersum, gdzie też ktoś był nago, bo właśnie brał prysznic... Heh.
Jestem ciekawa, jak potoczy się ta misja. Być może, jak przewiduje Cid, obie strony będą mieć jakąś korzyść, ale przecież tyle rzeczy może pójść nie tak!
Dzięki za tę dawkę dialogów i wydarzeń, czekam na kontynuację.
Pozdrawiam,
Miachar