Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 1 października 2023

[153] SZKWAŁ: Czy otworzyłbyś oczy? ~ Wilczy


Zastanawiasz mnie, błyskawico 

idealisto. 

Brzmisz tak prawdziwie. 

Zupełnie jakbyś wierzył  

w to, co mówisz. 

Nie bawisz się w półśrodki, 

lecz ja nie znam czystych serc. 

Z każdego wyziera głód 

i kiedyś trzeba zejść na dno, 

żeby go zaspokoić. 

Ale ciebie nie sposób pomylić ze złem. 

Niedobrze nie patrzy ci z oczu. 

A jednak czynisz mój oddech 

nierównym i niespokojnym. 

I nie spieszysz się z wyjaśnieniem. 

Nie wracasz z zaspokojeniem. 

Nie wracasz  

wcale. 

 

Jeszcze tego nie wiem. Nie wzrusza mnie popiół na twoich skroniach, nie ciągnie do blasku chwały. Nie pragnę dzielić z tobą złudzeń. Nie pożądam prawdy. Nie szukam pochwały w twoich oczach. Nie potrzebuję dreszczy na ramionach, dłoni na dłoniach. 

Jeszcze tego nie chcę. Jeszcze nie rozpaczam. 

Ale już tańczą na wietrze błyski. Już się zanosi na sztorm. 

Uważaj. Ach, czemu nie uważałeś.  Zapominasz, że jesteś człowiekiem. Silnym i władczym, dzierżącym moc eikona, lecz wciąż boleśnie śmiertelnym. 

 

Oślepił mnie twój blask. Dlaczego pragniesz zbawić świat? Czy nie moglibyśmy żyć zwyczajnie. Bez monstrualnych cieni za naszymi plecami, bez ścigających nas przez lata ech. Odrzuć to. Swoje przeznaczenie przyzwyczajenie. Odeprzyj los, przed którym nas ostrzegałeś.  

Nie wpadaj w jego sidła. 

Wyglądałbyś może mniej spektakularnie, nie rzucałbyś światła na mrok. Lecz gdybyś otworzył w nim oczy, ujrzałbyś coś więcej niż noc.  

Nas. 

Czy cena życia po cichu jest zbyt wysoka? Gdybyś nie wychodził przed szereg, gdybyś się troszczył o siebie, czy teraz patrzylibyśmy razem w jednym kierunku?  

Czy wtedy mógłbyś rozchylić powieki. 

Nie pieczętowałby ich zmierzch. 

A teraz możesz mi jedynie powiedzieć: jak tam jest. 

Po drugiej stronie. 

 

Dlaczego poszedłeś beze mnie. 

Nie zaczekałeś na świt, 

nie ruszył zuchwale szkwał 

przez szereg niepowodzeń. 

Znałeś jego imię, słyszę, 

wymawiasz je głośno. 

Przeciwstawiasz się potędze i 

wbijasz miecz w zachłanne dłonie 

chaosu. 

Teraz odpocznij. 

Teraz zaznaj spokoju a my 

pogrążymy się w ciszy 

cięższej niż ołowiane ostrza. 

I może jakoś oswoimy ten świat 

bez ciebie. 

 

Ale gdyby na czas 

zerwał się wiatr 

czy wtedy 

otworzyłbyś oczy? 

 

 

 

 

Kryjówka, do której zostają doprowadzeni… zdumiewa. Wznosi się na jeziorze, na ruinach Upadłych. Wokół wystającego wraku z ciężkiego kruszcu wniesiono rusztowania, podesty, mosty, schody, by zagospodarować każdy dostępny zakątek wraku, który jest olbrzymi. I jeśli wierzyć legendom, niegdyś przemierzał przestworza.  

— To… Nikt was tu dotąd nie znalazł? 

— Jesteśmy na skażonym terenie, gdzie nie zadziała żadna magia. Nic nie rośnie, nic nie żyje na tej ziemi. Wszyscy omijają miejsca takie jak to z daleka. 

— Sprytne — przyznaje Avi. On, Lavia, Erish, Clive i Cid jako ostatni płydo wpół zatopionego wraku, który ma teraz być ich nowym domem. Avi wciąż jest nieufny, ale nie pozostaje obojętny na charyzmę Cida, który umie go zaciekawić opowieściami, po których chłopiec nie może powstrzymać się od pytań. 

— Naprawdę zbudowała to jakaś inna cywilizacja? — Avi z zachwytem stara się objąć wzrokiem kamienny monument. — I latali tym… po niebie? 

Cid śmieje się gardłowo. 

— Tak mówią — odpowiada, zapalając papierosa, ale pod morderczym spojrzeniem Erish, która obejmuje Lavię, szybko go gasi. — Podobno Upadli dryfowali swoimi statkami przez przestworza — opowiada, przesuwając dłonią na tle nieba. — To był ich dom. Domy. Aż pewnego dnia — dłoń Cida gwałtownie opada — upadli. 

— Dlaczego? — dopytuje Avi. Nawet Lavia nadstawia ucha. 

— Kto wie. — Cid rozkłada ramiona. — Eter? Cena, którą musieli zapłacić za przebywanie zbyt blisko słońca? Zły los? 

Erish prycha, a Avi zastanawia się, jak duży musi w rzeczywistości być twór starożytnych, skoro to, na co patrzą, jest tak monumentalne, a przecież widzą tylko część wystającą ponad powierzchnię. Jak wielka jest zanurzona, osiadła solidnie na dnie jeziora reszta? 

— Czujcie się jak u siebie zaprasza Cid, gdy dobijają do brzegu. Gdy wysiada, przewoźnik chwyta go rękaw. 

— Należy się tysiąc pięćset gilu — informuje grobowym tonem. 

— O… to… Aż tyle?  — dziwi się Cid. 

— Nazbierało się — przyznaje przewoźnik. 

— W porządku. — Cid oswobadza się z jego uścisku. — Rozliczymy się kolejnym razem? — Mruga konspiracyjnie do przewoźnika, ale ten ponownie go chwyta. 

— To samo mówiłeś ostatnio — cedzi ze złością. — Tysiąc. Pięćset. — Zaciska mocno usta. — Albo więcej nie przewiozę! 

Cid mierzy się na spojrzenia z przewoźnikiem, wreszcie wyciąga mieszek, który zostawia w jego rękach. 

— Na poczet przepływów — zastrzega i wyskakuje na podest, z którego kieruje nowoprzybyłych. — Tędy, mamy tu windę, a na wyższym poziomie jest jadłodajnia, bar i kwatery. 

— Śmiało — zachęca Clive, widząc, że Erish się waha. — Też nie od razu mu zaufałem — zdradza, patrząc na plecy Cida, który prowadzi za rączkę małą Lavię i pokazuje Aviemu miejsce, w którym odbywają się treningi — ale ostatecznie to była jedna z najlepszych decyzji, jakie podjąłem. 

— Mówisz? — odmrukuje pod nosem Erish. — Bo nie wyglądasz na takiego, który podjął ich wiele. 

— Słucham? 

— Nie, nic. — Erish wyskakuje z łodzi, ignorując wyciągniętą dłoń Clive’a. — Idę, zanim uprowadzi mi dzieci. 

— Przecież podobno już to zrobił — odgryza się Clive, maszerując za nią. — Oj, będziesz tego żałował, Cid — wzdycha, zmierzając do swojej kwatery. 

 

Erish trzyma się blisko rodzeństwa, z oporem pozwalając, by Cid ich oprowadzał. 

O, tutaj uzdatniamy wodę z jeziora, tam dalej jest kowal, straszny gbur, a tam – biblioteka. 

— Macie bibilotekę? — pyta z niedowierzaniem Lavia. Choć sama jeszcze nie umie czytać, uwielbia książki. 

— Coś na jej kształt. Zwozimy tu wszystkie księgi, które znajdziemy i mamy już całkiem sporą kolekcję. Ale co ważniejsze — Cid wskazuje na schody wiodące gdzieś na górę — mamy tu także łaźnię.  

Lavia się śmieje, Avi też chichocze. 

— I ogród! — wymienia dalej Cid. — To na dole. Znaczy „ogród” to może ciut za dużo powiedziane... Próbujemy wyhodować cokolwiek zdatnego do jedzenia i na razie kiepsko nam idzie, ale jabłka nie są już tak gorzkie jak na samym początku. — Cid częstuje się dwoma z koszyka Naznaczonej, która właśnie ich mija z uśmiechem. Wgryza się w jeden owoc, wydając pomruk aprobaty, drugie oferuje Aviemu. Chłopiec przyjmuje je z niepewną miną i próbuje, ignorując pełne sprzeciwu spojrzenie siostry, zachęcony ponaglającym gestem Cida. 

— Fuj! — krzywi się, wypluwając kawałek i kaszląc. — Ohydne! Jak możesz je jeść?! — Z mieszanką niedowierzenia i podziwu na twarzy patrzy jak Cid zjada jabłko, jakby było słodkie i soczyste. 

— Powinieneś je spróbować po pierwszych zbiorach — śmieje się Cid.  

Erish odbiera jabłko bratu. Tak dawno nie miała w ustach świeżych owoców, a ono pachnie naprawdę zachęcająco. Czy rzeczywiście może być niedobre? Ten stary pryk nawet się nie skrzywi, tylko się głupio uśmiecha, chrupiąc jabłko. Ciekawość zwycięża. Ślina napływa do ust i Erish odgryza kawałek. Owoc jest cierpki i gorzki. Dziewczyna z trudem przełyka kęs. 

Rzeczywiście niezłe — zgadza się zduszonym głosem, a Cid wybucha śmiechem. Erish odgryza kolejny kawałek, patrząc mu prosto w oczy. Mężczyzna przestaje się śmiać, ale uśmiech nie znika z jego twarzy, a jego spojrzenie się intensyfikuje. 

— Nie lubisz przegrywać, co, Erish? — pyta poważnie, lecz nie czeka na odpowiedź, rusza dalej. — A, tam na końcu jest mój gabinet. Tam mnie znajdziecie, jeśli będziecie mieć do mnie jakąś sprawę. O ile będę w Kryjówce. W zasadzie… rzadko tu jestem, ale… 

Erish nie podąża za nimi. Stoi pod sklepieniem z kamienia, które wznosi się nad nimi, zamykając część przestrzeni, która mogłaby być salą balową lub centralnym pokładem. Lecz ona nie podziwia starożytnej architektury. Patrzy na ludzi. Zdecydowana większość to Naznaczeni. Niektórzy usunęli swoje piętna, lecz ślad po nich pozostał. Krzątają się i nawołują, zajmują swoimi obowiązkami, lecz sądząc po przyjaznej, wesołej atmosferze, nikt tu ich do niczego nie zmusza. 

— Przepraszam. — Erish podchodzi do kobiet, które rozkładają sukna, dyskutując żywo o jakości tkanin i krojach. — Jesteście krawcowymi? 

— No, tak — odpowiada jedna z nich. 

— Dla kogo szyjecie? 

— Jak… Jak dla kogo? — Kobiety wymieniają spojrzenia. — Dla wszystkich. 

— Czyli jesteście zmuszane do pracy? — dopytuje Erish. — Sprowadzono was tutaj, żebyście służyły temu… miejscu? 

— Nie, chwila. — Jedna z kobiet, najszersza w biodrach, o potężniejszej sylwetce, lecz smukłych, delikatnych dłoniach, bierze się pod boki. — Tutaj dostajemy regularne, ciepłe posiłki, no i wynagrodzenie za swoją pracę.  

Chyba że przychodzą nowi Naznaczeni, szaty niektórych są w strzępach, oni dostają odzież bez zapłaty — poprawia drobna blondynka, uśmiechając się lekko. Jej okrągłe błękitne oczy są pełne dobra i cieni doznanych krzywd.  

— Ale lord Rosefield płaci za każdą łatę naszytą na tyłku — zaznacza inna z kobiet o południowej urodzie, a reszta śmieje się serdecznie. — Telamon tak samo. 

— No tak, zresztą to Cid dba o wszystko. Pilnuje, żebyśmy miały materiały i żeby nikt nie chodził w łachmanach. — Taksującym spojrzeniem ocenia ubiór Erish. — Tobie też przyda się coś nowego. Jaki krój sukni preferujesz? 

— Sukni? — pyta z przestrachem Erish. — Nie, nie. — Odmawia, żywo gestykulując. — Nie potrzebuję, ja… Pewnie nie zostanę tu długo. 

Odsuwa się od kobiet, które jeszcze chwilę ją obserwują, po czym wracają do swoich zajęć, wesoło się przekomarzając. 

— Rzeczywiście, suknia chyba nie jest w twoim stylu — zgadza się Cid, a Erish podskakuje, słysząc jego głos tuż za plecami. — Ale co powiesz na parę porządnych gaci i koszulę? 

— Gdzie dzieci? — Erish rozgląda się nerwowo. 

— Spokojnie, tu im krzywda nie grozi — zapewnia Cid. — Są z resztą w kwaterze, którą dla was przygotowano. — Patrzy uważnie na Erish, dłubiąc w zębach wykałaczką. — Nikt ci nigdy nie powiedział, że nie musisz bezustannie się zamartwiać? 

Erish prycha. 

— Rzeczywiście. Niespełna tydzień temu przeżyliśmy czystkę, nie ma czymś się przejmować. 

— No właśnie: przeżyliście. — Cid staje tak, by wypełnić jej pole widzenia, żeby musiała na niego spojrzeć. — Może warto skupić się na tym. 

— No właśnie — wzdycha Erish. — My przeżyliśmy… 

Uczucie, któremu do tej pory się wymykała, w tej jednej chwili sięga po nią, domagając się uwagi, której mu odmawiała. 

— Co zrobiliście… — przełyka nerwowo — z ciałami? Z… — Gardło zaciska się i Erish walczy, by wydobyć głos. — Leżał obok mnie — szepta. — Nie powinnam była… — Palce w nerwowym geście wplatają się we włosy — Jak mogłam… nawet go nie pogrzebać… — wyrzuca z siebie z trudem. 

Ciężkie męskie dłonie opadają na jej ramiona i Erish poddaje się sile mężczyzny, który gdzieś ją kieruje. Łzy wzbierają w oczach, rozmazując kontury świata. Nacisk na ramiona się wzmaga, gdy Cid sadza ją na krześle. Odwraca się, żeby sięgnąć po dwa kieliszki, które uzupełnienia winem, po czym bez słowa stawia jeden przed Erish.  

— Zrobiliśmy to, zanim odpłynęliśmyinformuje w odpowiedzi na jej wyrzuty sumienia. — Avi mówił, że był dla ciebie kimś ważnym. Miał na imię Rhys? 

— Tak. — Erish wciąż walczy z rozpaczą, która wali do bram jej serca. — Był dla mnie... Ja... — Głos znów się załamuje, ale ona czuje, że musi to z siebie wyrzucić, bo jeśli nie zrobi tego teraz, nie zrobi tego nigdy, ta trucizna nie znajdzie ujścia i będzie ją dusić, będzie zatruwać umysł przez resztę dni. — Kochałam go — wyznaje szeptem i szept ten wywarza ostatnią obronę przed emocjami, które odpychała.  

Erish pogrąża się w bólu, oddając mu wszelką kontrolę, pozwala, by zawładnął każdym neuronem. Rzeczywistość staje się dziwnie odległa i nierealna, nieistotna w obliczu straty, którą wreszcie może opłakać. Odtrąca ramiona, które próbują koić ten dziki szloch, nie docierają do niej krzepiące słowa, wypowiedziane tak niskim głosem, że odczuwa ich wibracje. Prawda i nieodwracalność tego, co się wydarzyło, wstrząsa całym jej światem i w tym momencie nie ma znaczenia, jak głośno rozpada się jej życie. Ból rozdziera, uchodzi z głębi duszy. Załamane nerwy kierują agresję na zewnątrz, obłęd dowodzi dłońmi.  

Nikt jej nie powstrzymuje.  

Wreszcie opada z sił, osuwa się na podłogę, zmożona gwałtownym zderzeniem z żałobą. Na granicy świadomości odnotowuje, że cały ten czas ktoś nad nią czuwa. 

2 komentarze:

  1. Jak ja lubie te poetyckie wstawki :) bardzo ladnie, w nich widze nawiazanie do piosenki.

    POwrot do lubianego przezemnie uniwesum.

    Ten Cid to czasami, az zbyt cwany jest hehe
    Fajne te dzieciaczki, co z nimi podrozuja

    Wprowadzasz tu duzo humoru i poztywnych wibracji , ale tez troche smutku na koncu zwiazanego z zaloba.

    Bardzo przyjemnie sie czytalo.


    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Ten poetycki wstęp ma w sobie coś z oczekiwania, tęsknoty i nieciekawej przyszłości, bardzo mi się podoba.
    Rozumiem postawę Erish, która stara się cały zaś być ostrożna i przygotowana na wszystko, ale powinna nieco odpuścić. Przeżyła coś strasznego, bez chwili odpoczynku może być z nią gorzej. Cid to za to postać, której nie potrafię nie lubić. Dziękuję za kolejne spotkanie z nimi.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń