Przepraszam, za spóźnienie i tę liczbę stron, na pocieszenie powiem, że było na początku 9 stron. [Postaram się więcej nie przekroczyć tej liczby 18 stron]
Jest to tylko fragment wprowadzający [mały] do aktualnie powstającego tekstu o tym miejscu.
Raczej będzie za duży, by go wkleić :v
Kolejne opowiadanie z uniwersum K'Ehl.
Na dole macie słowniczek pewnych pojęć. I tak jest na poziomie podstawowym.
– Pierdolone kalmary!
– Spokojnie, spokojnie. – Osoba obok lekko ściszonym głosem starała się ostudzić emocje towarzysza. – Jeszcze cię kapitan usłyszy, ciii...
Po mężczyźnie siedzącym naprzeciwko monitorów widać było, że lekko spuścił z siebie ciśnienie, ale choć wydawało się, że jego frustracja zmalała, tak zdenerwowanie i irytację nadal dało się wyczuć. Nie wiadomo, czy to przez wybuch nagromadzonej złości, czy wspomnienie o kapitanie statku ostatecznie uśmierzyło jego gniew, jednak obie rzeczy na pewno trochę pomogły w zaistniałej sytuacji. Możliwe, że owa reakcja wspomogła także resztę ludzi zebranych w pomieszczeniu, było pewne, że wszyscy ją usłyszeli. Każda jednostka w kokpicie zareagowała na to w inny sposób, jednak poczuli lekką ulgę, kiedy coś odwróciło ich uwagę od zaistniałej sytuacji.
Za siedzeniem krzykacza przeszła niska kobieta o kruczoczarnych włosach. Trzymała płaskie urządzenie elektroniczne, jej krok był powolny, jednak przy nim spowolniła go jeszcze bardziej.
– Rozumiem całkowicie, co czujesz… – rzekła cicho nad jego uchem, a następnie się oddaliła.
Całe zgromadzone towarzystwo wydawało się tak samo zestresowane, małe szemrania czy przekleństwa było co jakiś czas słychać po wszystkich kątach kokpitu, jednak nie tak efektywnie czy wyraźnie jak u niego.
– Chodź, musimy ustalić nowy kurs. – Sąsiad choleryka nieśmiałym głosem oznajmił zadanie do wykonania, – Jeśli nie ty, to kto to zrobi? – dodał już pewniej.
Ukazujący zestresowanie, a zarazem dumę uśmiech pojawił się na twarzy osobnika, po czym wrócił on do przeszukiwania zmian na ekranie ustawionym przed sobą. Na nowo skupił się na swoich zadaniach, wczytując w przychodzące sygnały czy informacje uzyskiwane przez resztę załogi. Jego ręce wydawały się żyć własnym życiem, kiedy zaznaczały bezpieczne obszary czy odznaczały ciemne punkty na planszy. Zapisywał wszystkie dane niczym w transie i przekazywał je swoim kolegom. W pewnym momencie wstał, odwrócił się do swojego nieśmiałego sąsiada i chwycił go mocno za rękę, aż tamten skrzywił się z bólu.
– Czy mógłbyś trochę… lżej? I co się stało? – spytał, krzywiąc się dalej.
– Jeśli chcesz, byśmy wpadli w nich raz jeszcze, to będzie to dobry kurs. – Uśmiechnął się sarkastycznie, a następnie dodał: – Najlepiej, jeśli obierzemy ten kurs. Z aktualnych danych wynika, że w tym kierunku jest najmniej wyrw, a także notuje się ich mniejszą aktywność. – To powiedziawszy, dotknął świecącej żółtej plamki i przejechał ręką po ekranie, by pokazać trasę reszcie obserwujących. Zaraz po tym na nowo usiadł, puścił sąsiada i zabrał się za swoją robotę.
Szum urządzeń umieszczonych w pokoju, ich pikające elementy i lekkie szemranie statku w pustce kosmicznej wypełniało przestrzeń rozmów wszystkich pracowników. Za oknami przelewała się ciemna masa otaczającego pustkowia, zamieszkała przez błyszczące w oddali znane i nieznane układy. Co się w nich działo, nikt do końca w tym momencie nie wiedział, a było całkiem prawdopodobne, że niektóre już dawno temu przestały istnieć, lecz dopóki widzieli ich blask, czuli się znacznie bezpieczniej. Mamrotanie na mostku co jakiś czas przerywane było przez kogoś, kto podnosił głos na widok kolejnej pojawiającej się wyrwy, by po zdaniu raportu wyżej i usadowieniu się na miejscu zacząć ciche przeklinanie do tego konkretnego głowonoga. Były momenty, że pojedyncze jednostki się śmiały, czy to z głupiego żartu, czy też wpadki kolegi obok, ale nerwowa atmosfera cały czas napędzała pracę ich wszystkich. Usytuowany w południowej części pomieszczenia, wycentrowany, na podwyższeniu wystarczająco wysokim, by móc obserwować wszystko, co się działo w okolicy, stał pusty i masywny fotel dowódczy. Górował nad każdym przechodzącym pracownikiem. Na szczycie oparcia wygrawerowano nazwę i rangę okrętu, na poręczach było pełno małych przycisków, a także wgłębienie na urządzenia monitorujące raporty i sprawność statku, które właściciel siedziska akurat miał ze sobą. Kilka osób, w tym czarnowłosa kobieta, z pewną niezdarnością starali się odnaleźć koło owego miejsca coś lub kogoś. Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ z powodu przerw w dostawach mocy oświetlenie nie działało prawidłowo, a wszyscy wiedzieli, że priorytet miała nawigacja i komunikacja.
– Musicie pamiętać, że nie jest to tylko wina mertres. Gdyby Najwyższy ze swoją bandą popapranych planet nie wtrącał swoich czterech liter, gdzie tylko chce, to nie bylibyśmy w tej czarnej dupie. – Władczy i delikatny w swej prostocie głos kobiecy odezwał się zza pleców choleryka, który w pierwszej chwili zignorował rzucony tekst, by w drugiej zrozumieć, kto stoi za nim. Reakcja odkrycia była niczym napływanie punktu kulminacyjnego w jakimś filmie, jego ciało powoli spinało się w stresie, a krew odpływająca z głowy powodowała wymuszone zblednięcie i zmniejszenie efektywności pracy u nieszczęśnika.
– Uważaj na słowa, bo nasz statek nie jest wystarczająco szczelny, by one tego nie usłyszały, a my nie jesteśmy w stanie go bardziej wygłuszyć. Wystarczy mi że straciliśmy przez nie już dwa niszczyciele – dodała.
Na całej sali przez chwilę zapadła absolutna cisza względem rozmów załogi w związku z żałobą po stracie towarzyszy. Urządzenia jednak nie wydawały się tęsknić za swoimi braćmi gdyż dalej grały w orkiestrze błędów i powiadomień.
– T–ttak jest, kapitanie! – odpowiedział drżącym głosem mężczyzna, nawet nie śmiejąc się odwrócić.
– Rozumiem, że jesteście spięci, ale nie pozwólmy, by incydent sprzed miesiąca powtórzył się czy to na nas, czy to na naszych kolegach z innych statków. Dotarcie to Terry albo do jednego z portów jest dla nas priorytetem i to całkiem trudnym do wykonania, biorąc pod uwagę miejsce, w którym się aktualnie znajdujemy. Do tego czasu chcę, byście pracowali na trzysta procent, bo wciąż jesteśmy w niebezpieczeństwie. – Mówiąc to, położyła rękę na ramieniu żołnierza i lekko je pomasowała. – Nie mówię wam, abyście opuścili gardę, ale też trochę się rozluźnijcie, podobno umieranie jest łatwiejsze podczas relaksu. Jeśli natomiast potrzebujecie się wyżyć, to macie do dyspozycji teren pod pokładem. Tylko nie róbcie dziur, bo ja wam je zrobię. – Ściągnęła rękę z ramienia podwładnego i ze zgryźliwym uśmiechem stanęła w lekkim rozkroku, by przez chwilę obserwować pustkę rozciągająca się przed mostkiem statku.
– No więc jak stoimy w sytuacji? Munte, powiedz mi cokolwiek ważnego, cokolwiek, co odwróci naszą uwagę lub poprawi sytuację, niech twój kolega trochę ochłonie. – Zwróciła się do sąsiada mężczyzny, po czym skrzyżowała ręce na piersi, wzdychając pesymistycznie.
– A więc zarówno z naszych sond, jak i tego, co sami wykrywamy z wnętrza statku, wynika, że znajdujemy się w małej przestrzeni umożliwiającej dotarcie do swego rodzaju korytarza między wyrwami. Według wszystkich aktualnie zebranych informacji nie ma tam wyrw. Jest to także najkrótsza droga pozwalająca ominąć znane niebezpieczeństwa – zaraportował Munte. – Nie zostały wykryte także żadne przeszkody materialne, jak asteroidy czy szczątki Elizjan. Dzięki temu nasza tarcza o obniżonej wydajności może zostać w spokoju zregenerowana. Co do dokładniejszych informacji technicznych, radzę się skontaktować ze starszym majstrem L’tho. Jeszcze jedno. Według posiadanych przez nas map gwiezdnych w tym obszarze było duże zgromadzenie Elizjan... Ale obserwując naszą okolicę, nie jestem pewny, czy cokolwiek z nich zostało.
Kapitan statku słuchała, kiwając co jakiś czas głową. Po zakończeniu odwróciła się i podeszła do mapy radarowej. Poprosiła, by Munte raz jeszcze odczytał informacje lokalizacyjne. Przez cały czas dotykała mapy, aby zaznaczyć omawiane obszary. Po skończonym raporcie głęboko się zastanowiła, a Munte czekał na odpowiedź. Stała tak, przyglądała się, krzyżowała ręce i z powrotem je rozluźniała, aby podrapać się po głowie. Na samym końcu przejechała palcem po wydzielonym korytarzu i odparła:
– Jest to stosunkowo dziwne, jeśli mam być szczera, że nie ma tu zarówno żadnych wyrw, jak i resztek Elizjan, skoro podobno tam byli. Prawdopodobnie żyły tutaj słabsze osobniki i zostały dorwane podczas ucieczki i ze smakiem rozszarpane… – Nikt nie wiedział, czy mówiła do siebie czy do załogi, ale w tym czasie reszta analityków zabrała się ponownie do pracy i tylko Munto dalej czekał posłusznie na odpowiedź. – Tłumaczyłoby to dużą częstotliwość wyrw w okolicy. Mertresy miały wyśmienitą ucztę, nie zostawiły po sobie nawet okruszka. W aktualnej sytuacji nie mamy dużo do stracenia, biorąc pod uwagę, że już teraz jesteśmy na skraju śmierci.
Napięcie przeszło przez całą załogę zgromadzoną na mostku, wszyscy przypomnieli sobie niefortunne zdarzenie sprzed miesiąca, jak mogli je zapomnieć. Niektórzy mieli tam przyjaciół, inni pomagali ratować rannych. Wszyscy byli w tak dobrym humorze tamtego dnia, kto mógł się spodziewać pojawienia się wyrwy w samym środku jednego z okrętów? Kto mógł się spodziewać, że załamanie będzie tak silne i drugi statek też ulegnie zapadnięciu? Ilu Terran przetrwało z traumą? Ilu zwłoki zostały rozbite na części pierwsze? Ilu zginęło… Nikt nadal nie był pewny, w końcu rejestr osób został pochłonięty wraz z statkiem… Wraz z kapitanami… Ważna była liczba tych, którzy przeżyli, tylko jakim kosztem. Jak wytłumaczyć bliskim, że nawet własne podwórko nie jest wystarczająco bezpieczne? Każdy ze zgromadzonych w kokpicie czy tych, którzy zajmowali się swoimi sprawami w różnych miejscach statku, ci wszyscy, którzy nie zdawali sobie sprawy z tych rozmyślań, wiedzieli tylko, w jak gównianym miejscu się znaleźli. Wiedzieli tylko tyle, że bezczynne opłakiwanie bliskich przyniesie śmierć i na tych, co opłakują.
– Dziękuję, Munte, możesz odejść – zwróciła się na nowo do osobnika, ten rozluźnił się i powoli usadowił na swoim siedzeniu. – Teraz do części nawigatorskiej, skierujcie nas do tego punktu, który zaznaczyłam, starajcie się wybrać najbezpieczniejszą trasę. Po osiągnięciu celu kierujemy się tędy. – Odwróciła się z powrotem do ekranu i ruchem ręki zaznaczyła kierunek podróży. – W razie jakichś problemów, zgłaszajcie się do mnie, będę na kanale pierwszym. – Spojrzała w kierunku swojego siedzenia, chwyciła mundur i zarzuciła na siebie. Gdy drzwi z kokpitu się otworzyły, stała jeszcze chwilę bez ruchu, ściskając obramowanie śluzy. – Przejdę się po statku, sprawdzę to i owo. Do mojego powrotu przygotujcie też konferencję z resztą oficerów floty – dodała. Ruszyła przed siebie i zaraz zniknęła w odmętach słabo oświetlonego korytarza.
Wszystkie śluzy prowadzące do generatora submaterii na najniższym pokładzie powoli i ociężale skrzypiały. Otwierały i zamykały się nieregularnie, zagradzając przejście skupionym na swoim zadaniu pracownikom. Uderzenie, które wcześniej otrzymał statek, było zbyt wielkie, by podzespoły ciśnieniowe nie popękały. Droga do generatora prowadziła przez kilka rozchodzących się korytarzy, jeden z nich na swojej drodze miał pomieszczenie z silnikami przestrzennymi. Przemieszczający się obok ludzie co jakiś czas mogli słyszeć zgrzytanie i przekleństwa. Podłoga wokół wejścia też nie była zbyt czysta z powodu nieregularnych podmuchów niezidentyfikowanych oparów. Biedacy, którzy przechodzili w czasie wydzielania się ciemnej mgły koło uszkodzonej śluzy prowadzącej do tej części maszynowni, mogli tylko kląć, oddalając się w przyciemnionej odzieży. Przy samym wejściu odpoczywał starszy majster L’tho. W jego brzuchu głośno zaburczało, gdy powoli mył swoją twarz i ręce z zabrudzeń spowodowanych nieszczelnościami orurowania.
– Uwaga! – krzyknął ktoś z głębszej części pomieszczenia, gdy kolejna czarna chmura osadu wystrzeliła z maszyn. Majster zdążył się tylko lekko odwrócić, by zobaczyć, jak jego próby doprowadzenia się do porządku znów spełzły na niczym. Lekko westchnął, zauważając bladą twarz kolejnego nieszczęśnika. Podrapał się po głowie, gdy czarna masa pyłu wleciała w niego. Chwilę czekał, aż wszystko opadnie, by następnie sprawdzić, jak źle znów jest. Ku swemu zdziwieniu zauważył, że tylko ręce pokryły się zanieczyszczeniem. Z szybkością zabrał się za czyszczenie, myśląc tylko o przygotowanym przez siebie wcześniej mięsie, które miało rozpływać się w ustach. Dźwięk śluzy jednak nie dawał mu spokoju. Co było z nią nie tak, przecież powinna wytrzymać poprzednie drgania statku, była wystarczająco daleko. Wtedy zauważył, że w jednym z przewodów ciśnieniowych tkwi kawałek osmalonego metalu i zrozumiał, że ochrona przewodów przestała działać.
– Boże jedyny, czemu to zawsze musi być to. – Westchnął ociężale. Podszedł do przewodu i zaczął naprawiać barierę. Wyciągnąwszy kawałek metalu, oczyścił przewód, żeby był gotowy na późniejszą naprawę. – Juro!? Znalazłeś już może, skąd wyrzucany jest ten osad?
Minęła chwila ciszy, zanim głos, który ostatnio ostrzegał, odpowiedział:
– Jeszcze nie wiem, zbyt wiele tu możliwości!
– Sprawdź przy lewej części od strony kryształów Egnesi – odpowiedział. – Znalazłem kawałek mocowania.
Rzucił metalowy element do wystawionej ręki Juro, który od razu zniknął przy maszynie. Po pewnym czasie zaczął skakać z okrzykiem radości.
– W końcu… O jedną chmurę mniej. Jak znajdziesz tego więcej, to podrzuć.
– Jasne. Na razie zabiorę się za te cholerne drzwi. Kapitan nas ukatrupi za te wszystkie ofiary naszego brudu. – Śmiejąc się, skończył czyścić ręce, jednak dźwięk śluzy w tle nadal mu przeszkadzał. – Masz może przy sobie trochę andestaru? Przydałby się – zwrócił się w stronę doszczętnie osmolonej postaci.
Juro zabrał się za przeszukiwanie torby przestrzennej. W międzyczasie majster pochwycił kawałek jedzenia i wyszedł poza zasięg śluzy, aby uniknąć kolejnego przepływu osadu.
– Mam… Musimy to w końcu uporządkować. Gdzie jesteś?!
Majster z uśmiechem na ustach wystawił głowę przez otwór i na nowo wlazł do maszynowni, szybko wpychając sobie resztkę jedzenia do ust.
– Aghle ty – zaczął mówić, ale przerwał, by na spokojnie przełknąć. – Aleś ty brudny! Dobrze, że cię kapitan nie widzi, bo by cię zmyła aż do Terry. – Szyderczo się uśmiechając, wyciągnął rękę, by złapać kawałek stopu rzuconego w jego stronę.
Juro zamachnął ręką zbywając majstra, przecierając bezskutecznie twarz dusząc się śmiechem. Rozrywka trwała, póki nagle śmiech nie zaczął przemieniać się w nerwową histerię.
– Coś tak zbladł, twa czerń przerodziła się w piękną szarość. – L’tho, dalej się podśmiewując, podrzucał materiał w ręce, dodawał do niego wystarczająco dużo energii, by modelować go na pożądany przez siebie element.
W tym samym czasie jego szary już towarzysz zdecydował zabrać się za swoją robotę i zniknął przy silniku, skąd zaraz rozległy się odgłosy uderzającego młotka. Starszy majster, zadowolony z wykonanego elementu, począł się powoli odwracać w stronę przewodów śluzy. Wraz z tym ruchem poczuł na sobie coś twardego, a zarazem sprężystego. Uśmiech błyskawicznie zszedł mu twarzy, szybko odskoczył. Podniósł wzrok i zobaczył dość niewyraźny, groźny uśmiech kapitan, która uważnie obserwowała jego ruchy.
– Naśmiałeś się już? – zapytała z lekkim znudzeniem w głosie. Majster lekko zesztywniał, a odgłosy w oddali ucichły, zastąpione cichym rechotem. – Do ciebie też mówię!
Oboje stanęli na baczność, uderzając przy okazji rękoma o wystające elementy, i ruchem ręki na piersi okazali szacunek przełożonemu.
– Ttta… Tak jest! – odparli jednocześnie. Na jednej twarzy nie było zbytnio widać bólu, na drugiej nie było widać niczego poza białymi gałkami.
– Nie musicie się mną stresować... Po prostu się chociaż zachowujcie... – Westchnęła, po czym rozejrzała się po całym pomieszczeniu, a przynajmniej po widocznej części. Wrota śluzy otworzone przez nią niedawno za pomocą brutalnej siły, wciąż gniewnie syczały na wszystko w okolicy, co powodowało, że ludzie na korytarzu przechodzili niepewnie. Wchodząc głębiej do pomieszczenia, przez bałagan kopnęła jakiś nieregularny kształt, który zniknął w czeluściach maszynowni i zaraz spowodował wiele uderzeń, by następnie spowodować krzyk i gniewne przeklinanie.
Im dłużej się rozglądała, tym więcej techników przy pracy mogła zauważyć, a przynajmniej tych bardziej widocznych. Jej twarz zmarkotniała, gdy jej wzrok padł na dwóch pracowników.
– Juro… Ma’m, ty też. – Położyła rękę na twarzy, by lekko pomasować sobie brwi, później znowu podniosła głowę. – Oboje... W sumie tyczy się to wszystkich, dbajcie choć trochę o higienę, jeśli nie chcecie być niezauważeni w przestrzeni kosmicznej…
– Przepraszam, że się wtrącam, ale nie wiem, czy zwróciła pani uwagę… Co pewien czas mamy tu wylew brudzących oparów i chodzenie tam i z powrotem jest dosyć uciążliwe – zauważył majster, natomiast reszta widocznej załogi pokiwała porozumiewawczo głową.
– Eh… Dobrze, ale jak skończycie, natychmiast się umyjcie, sprawdzę czystość na tym okręcie. I niech ktoś w końcu naprawi te cholerne śluzy… – skwitowała jego odpowiedź.
Kilku pracowników nagle wybiegło z czeluści pomieszczenia, minęło kapitan i wraz z trzymanymi narzędziami skierowało się do kabin higienicznych. Zostawili za sobą tylko osmolone ślady na metalowej powierzchni. Jurdo na nowo się schował w celu poszukiwania nieszczelnych elementów silnika, zostawił w ten sposób majstra w krępującej ciszy z kapitan.
– No więc… Powiedz mi, jak wygląda sytuacja. Czy są jakieś dobre wiadomości? – Starała się nie zauważyć, że wszyscy zdecydowali się ulotnić z pokoju jak najszybciej.
– Jeśli mam być szczery, pani kapitan, trochę słabo się dzieje na statku. – Majster chwycił andestar jedną ręką znacznie ciaśniej niż wcześniej i schował go do kieszeni. Drugą ręką zręcznie wyłączył przewód ciśnieniowy w drzwiach, syczenie szybko ucichło. Drugą ręką natomiast drapał się po głowie. – Sytuacja nie wygląda za ciekawie. Nie nadążamy ze wszystkimi naprawami, jak widać zresztą. Gdy jedno naprawimy, drugie się rozlatuje. Już nie zwracam uwagi na kwestie związane ze śluzami, jednak silnik jest w tragicznym stanie. Udało nam się doprowadzić go do osiemdziesięciu procent wydajności, ale coś powoduje, że co pewien czas spada ona do połowy uzyskanego efektu, ponadto urządzenia monitorujące w ambulatorium co rusz się psują. Nie mam wystarczająco ludzi, by się wszystkim zająć. Mimo to jest dobrze. Nie mamy dziur, statek jest szczelny i stabilny. Kontaktowałem się z majstrami na reszcie okrętów i tylko na naszym jest tak źle. Byłoby znacznie gorzej, gdybyśmy nie przyjeli uciekinierów z utraconych okrętów. – Zatrzymał się w ciszy nad tym, co powiedział, westchnął. – Ocalonych… miałem na myśli ocalonych. Jeśli chodzi o ochronę od strony przestrzeni kosmicznej, bariera energetyczna widziała lepsze dni, to jest pewne. Ale nie jesteśmy w stanie napełnić jej dalej sami, mamy na to zbyt mało sił. Jeśli ma pani jakichś ludzi ze zbyt dużą ilością energii czy emocji, niech ich pani wyśle do działu energetyki. Myślę, że chłopaki się ucieszą, jak bedą mogli trochę odpocząć. Pancerz ekranowany natomiast trzyma się na słowo honoru i bez zatrzymania się w doku nie jesteśmy w stanie go naprawić – dodał zrezygnowanym głosem.
– Rozumiem, niestety nie jesteśmy w stanie się zatrzymać na takie naprawy, może udałoby się jakoś… hmm. A strefa ratunkowa działa? I transportowa? – spytała dodatkowo.
– Co do szalup i transporterów, wszystko śmiga jak nowe. Mam tam cały zespół, który wszystko naprawia. Natomiast jeśli chodzi o wejlony… Jesteśmy na pewno połączeni z okrętami po bakburcie i sterburcie, ale nie wiem, czemu nie możemy nawiązać połączenia ze statkami za nami. Skontaktowałem się już w tej sprawie i pracują nad tym. Więc… jeśli dojdzie co do czego, to możemy szybko przemieścić jednostki do naszych sąsiadów, natomiast kwestię ratowania z przestrzeni zostawimy dywizji ratunkowej .
– Zaraz przekażę informację do kokpitu, aby także poinformowali innych kapitanów odnośnie migracji ludzi do działów energetyki. Czy coś jeszcze cię trapi? Lub czy powinnam wiedzieć coś jeszcze? – odparła, zapisując sobie w urządzeniu wszystkie zebrane informacje, przy okazji przekazała je na mostek.
– Mamy kilku ciężko rannych i z obrażeniami od oparzeń, powoduje to spowolnienie pracy, a wieści z ambulatorium, jak mówiłem, nie są zbyt ciekawe – dodał niepewnie majster.
– Chciałam tam też zajrzeć… Zaraz tam pójdę. Może uda mi się ich trochę wspomóc. Wyleczenie oparzeń czy nagięcie kości nie powinno być dla mnie problemem – odpowiedziała pewnym głosem, czy to próbując odrzucić od niego zmartwienie o swoich podkomendnych, czy zmotywować go bardziej. – Dziękuję za otrzymany raport. Trzymajcie się tu, nie relaksujcie zbytnio i bądźcie w pełni gotowości, bo bez was daleko nie polecimy! Mamy jeszcze trochę drogi do Terry! – Uśmiechnęła się, choć majster pod jej pewnością wyczuł morze zmartwień. Wyszła powoli przez już niedziałające otwarte drzwi i skręciła w stronę ambulatorium. Zostawiła za sobą tylko krzyk ostrzegającego Juro i przeklinającego L'tho.
Podczas przeprawy z maszynowni do ambulatorium kapitan zauważyła zwiększoną liczbę przebiegających żołnierzy. Każdy z nich tylko przystawiał rękę do piersi, mówiąc „pani kapitan”, i odbiegał w swoja stronę. Było to podejrzane zjawisko mogące być skutkiem jakiegoś niebezpiecznego kontaktu na zewnątrz. Nie słyszała jednak żadnych alarmujących komunikatów, odtrąciła więc od siebie wątpliwości i spokojnym krokiem dalej szła do szpitala. Co pewien czas było słychać wzywanie konkretnych osób do konkretnych stanowisk, jednak nic specjalnego się nie działo.
– Słysza… Ahka nie wróci… – Szczątkowe informacje dotarły do jej uszu, odwróciła się za źródłem tego głosu, jednak został zagłuszony witaniem się coraz to nowych marynarzy czy po prostu tupaniem wszystkich wokół.
– Czy Ahka nie był pilotem? Czemu wysłaliśmy zwiadowców? – mówiła do siebie po cichu, przemierzając w zamyśleniu korytarze. Próbowała połączyć uzyskane informacje. – Czemu nie wrócił? Będę chyba musiała się dowiedzieć, jak wrócę.
Dział energetyki zdecydowanie miał używanie w tym momencie, ludzie co rusz byli do niego wywoływani. Czy to dzięki ludziom pozostawionym w kokpicie? Całkiem możliwe, że szybko wykonali rozkaz, jednak zastanawiająca dla niej nadal była wzmianka o Ahkce, zwłaszcza że w komunikatach nie było mowy o startowaniu jednostek. Czyżby nie było czasu? Jej myśli krążyły wokół, martwiła się coraz bardziej. Brak odpowiedzi zdecydowanie potrafił zepsuć humor.
Powoli doszła do otwartej przestrzeni, gdzie zaczynał się obszar kliniki Orchalis. Po jej lewej i prawej leżały gromady ludzi, niektórzy stali, niektórzy siedzieli, trzęsąc się. Wielu z nich krzywiło się z bólu. Niektórzy wydawali się przyzwyczajeni do fizycznego cierpienia, a może już tak długo je odczuwali, że nie widzieli sensu zwracać na to uwagi. Od połamanych i odciętych kończyn, po oparzenia. Wszyscy na swój sposób oddawali się bólowi. Jednak to nie oni byli w najgorszej sytuacji, gdzieś tam daleko w tle była sala, jej drzwi majaczyły na horyzoncie tych wszystkich przemieszczających się ludzi, w tym morzu cierpień i płaczu. Stamtąd wydobywał się najgorszy terror, a ona szła do niej, by choć trochę wspomóc tych, którzy teraz tego potrzebują. Ci, co walczyli najdzielniej, to była gwardia szpitalna, jedyni w swoim rodzaju od terracytów po źródła. Prawdziwa elita wśród elit. Ale ci wszyscy wielcy Terranie opadali z sił, zużywali swoją energię wytrwale, by uratować tych, którzy walczyli za innych. Gdy kapitan przechodziła, widziała wielu wyczerpanych lekarzy. Medycy leczyli kilka osób naraz, rekordzista nawet trzydziestu, a się nie zatrzymywał. Gdy była już na samym końcu tej sali walk o każdą część ciała pacjentów i naciskała już drzwi kolejnego pomieszczenia… Zawył alarm. Kapitan na chwilę się zatrzymała, po chwili nacisnęła jeszcze raz na drzwi, jednak syrena się zmieniła. A jej ciało zamarło na owy dźwięk. I nie tylko jej. Wszyscy na sali zamarli, słysząc ten alarm. Niektórzy zaczęli drżeć z przerażenia, a inni wpadać w panikę. Ona szybko się ocknęła. W jej umyśle odtworzyła się sytuacja sprzed miesiąca, w jednej chwili pomyślała o dwóch statkach płynących za nimi. Czyżby… Nie! Nie mogła dać się porwać negatywnych myślom. Stracili już niszczyciele Jutera i Mamis, tym razem nie pozwoli, żeby kolejne okręty zostały zassane. Rozejrzała się po sali… Uderzyła z całej siły w podłogę obcasem, uwalniając przy tym swoje umiejętności. Złocista ciecz rozlała się po podłodze, a po chwili wzniosła na wysokość jej pasa, by rozrzedzić się na tysiące kropli. Niewielu zebranych usłyszało jej uderzenie, tylko ci najbliżsi i tylko oni zobaczyli złote krople przelatujące koło ich twarzy. Kapitan wzięła głęboki wdech i krzyknęła:
– Czemu jeszcze tu stoicie?! Do roboty, jeśli macie tyle czasu, by żyć i biadolić, to macie też czas, by umrzeć! – Jej głos, uprzednio niesłyszalny, zaczął przemieszczać się wśród wszystkich kropel, transmitując informację we wszystkie strony, tak że wszyscy dokładnie usłyszeli przekaz. Wszyscy, nawet ci najbardziej przerażeni, poczuli przywódczą aurę Orchalis. Głos kapitan przebijał się przez ogłuszający alarm i echem przemierzał zakątki statku, nie zatrzymał się na ambulatorium.
– Tak JEST!! – odpowiedzieli jednogłośnie żołnierze stając na baczność. Mimo bólu i cierpień stali nieruchomo, a ich serca napełniały się motywacją i energią przekazaną przez dowódcę. Ci, którzy nie leczyli lub nie byli leczeni, od razu uciekli do swoich zadań, aby przygotować się na najgorsze. Alarm zaczął przerywać komunikat:
– Kapitan proszony na mostek! Prosimy o niezwłoczne pojawienie się! – Z głośników zabrzmiał głos jednego z podoficerów. Był lekko zdenerwowany, pełen wątpliwości. – Kapitan proszony na mostek! Prosimy o niezwłoczne pojawienie się! – powtarzał.
– Już, już – mruknęła kapitan, obracając się na pięcie od obszaru ciężkich przypadków, i pełnym siły krokiem oddaliła się.
Zanim wyszła z przedsionka, skierowała pozostałe jeszcze swoje krople na mniej uszkodzonych i na źródła, by ci mogli dalej wspomagać pracę. Krople powoli znikały z pomieszczenia, skutecznie zużywane, dowódca nie zdążyła nawet zbytnio się oddalić, a aura cierpienia już zaczęła powoli znikać z obszaru. Co jakiś czas słychać było informacje z prośbą o stawienie się w danym miejscu, przerywane przez alarm czy też potykających się żołnierzy. Podczas podróży do celu kilka razy poczuła niepokojące drgania statku, nadciągające zarówno od bakburty, jak i sterburty. Było to podejrzane i niebezpieczne. Czyżby mertresy ich dopadły? Orchalis zwinnie dotarła do kokpitu i z rozpędu staranowała jednego z oficerów. Bez utraty równowagi szybko podniosła nieszczęśnika, na którego wpadła.
– Co się stało, do cholery?! – krzyknęła. – Co jest tak ważnego, by włączać ten alarm. Czym są te drgania statku? Walnęliśmy w coś? Czy konferencja jest gotowa? – Wszystkie oczy zwróciły się w jej kierunku, cały gwar ucichł na chwilę, by następnie każdy chwycił swoje dokumenty i czytniki, podbiegł do niej i zacząć raportować. Nikt właściwie nie odpowiedział na jej pytania. Informacje były chaotyczne i jedna nakładała się na drugą.
– A więc mamy problem…
– …znaleźliśmy pewien problem.
– …to się wszystko… trzyma… kupy…
– …informacje… statku Ujgar.
– …od Etnery…
– Bariera weszła… działania…
– ... omunikacja wydaje…
Informacje narastały i narastały, nie dało się skupić na niczym konkretnym, ludzie mówili w histerii, niektórzy bez odpowiednich kompetencji. Alarm wyjący w tle również nie pomagał.
– CISZAAA!!! – wrzasnęła Orchalis. Wszyscy zamilkli, gdy straciła cierpliwość. Niektórym nawet powypadały dokumenty, gdy zauważyli wokół niej unoszącą się zielonkawą ciecz. – Każde może powiedzieć. Tylko po koleji i wyraźnie, zachowujcie się albo wypierdalajcie z kokpitu! – Widać było po niej, że się rozgniewana. Choć czerwień zeszła już z jej twarzy, to płyn lewitujący wokół wciąż wydawał się promieniować morderczą aurą. Stała jeszcze chwilę w tej pozie, by powoli wypuścić z siebie powietrze i podejść do swojego siedziska. Zdjęła okrycie i powiesiła je na oparciu. Usiadła wygodnie na podwyższeniu i chwyciła czytnik. Wszyscy w pomieszczeniu przełknęli ślinę, zbierając rozsypane przed chwilą dokumenty, czy też ustawiając się w kolejce do niej. Pierwsza była dziewczyna, która przyszła z panelu komunikacji wewnętrznej. Ukłoniła się w szacunku, a kapitan kiwnęła ręką, aby zaczęła mówić.
– Wszyscy dowódcy pozostałych statków chcą rozmawiać. Kilku z nich… ma dodatkowe informacje… – spojrzała na trzymany czytnik – mowa tu o dowódcy Ujgar i Etnery. Zdecydowano, że konferencja zostanie przeniesiona tutaj z powodu zaistniałej sytuacji.
– No dobra, ustawiajcie konferencję, a ja jeszcze wysłucham reszty. –
Za dziewczyną stał mężczyzna, który mocno ściskał swoje urządzenie w ręce, wydawał się bardzo mocno zdenerwowany zaistniałą sytuacją, może przez to, że musiał coś powiedzieć.
– Śmiało, nie mamy całego dnia – popędziła go.
– Wysłano mnie z działu energetyki – zaczął. – Dzięki wydanym rozkazom byliśmy w stanie odciążyć generator submaterii by mógł zająć się innymi sprawami. Ponadto bariera energetyczna, choć dalej nie jest wystarczająca, aby zatrzymać potężniejsze pociski, jest teraz trwała i nieprzepuszczalna. Dotarliśmy do etapu roznoszenia obrażeń. Jednak przy ostatnich uderzeniach generator zawahał się z przekazywaniem mocy, więc prosimy o nieużywanie nadmiernie innych urządzeń, dopóki nie ustalimy przyczyny. – Mówił stosunkowo szybko i można było się pogubić. Gdy skończył, wziął głęboki oddech, by uzupełnić wydychane powietrze. – Mam na myśli wszelkiego rodzaju dodatki. Generator Tokora natomiast działa idealnie dzięki ochronie zagwarantowanej przez reaktor submaterii. Jesteśmy w stanie szybciej się przemieszczać. Czekamy jednak, aż dział techniczny usprawni przesył energii potrzebnej do innych zespołów. Jeśli udałoby się… – Zastopował i spojrzał wokół. – Przepraszam! Przepraszaaam! Naprawdę… Rozgadałem się bez potrzeby… już nie… zajmuję czasu… – Zaczął się nerwowo zacinać, gdy dowódca spojrzała na niego.
– Ogólnie te wszystkie informacje nie są nam aktualnie potrzebne i faktem jest, że powinien się tym zająć dział techniczny. Skontaktuj się z L’tho, jest… – zastanowiła się – ostatnio widziałam go w maszynowni bloku C. Jednak niezależnie od tego dziękuję za raport i do roboty. – Z uśmiechem kiwnęła w stronę młodego oficera, który już mniej zdenerwowany, ukłonił się i szybko wybiegł z kokpitu.
– Czy jeszcze kto… – Nie zdążyła dokończyć, gdy potężny wejlon zaczął wynurzać się spod podłogi. – Resztę powiecie mi później, chyba, że jest coś związanego z nasza konferencją to przekazcie mi teraz dane.
Na te słowa większość się oddaliła, nieliczni jeszcze podchodzili i opowiadali o tym, co odkryli podczas jej nieobecności. Brwi kapitan na przemian marszczyły się i rozluźniały, jej aura była wyjątkowo napięta. W tym czasie wejlon umocował się w pomieszczeniu i nawiązał połączenia ze swoimi klonami na innych statkach.
Minęła dłuższa chwila, zanim główny osobnik nawiązał kontakt ze wszystkimi jednostkami, co w ocenie kapitan wydawało się podejrzane.
– Zezwalam, wszystkim – rzuciła.
W tym momencie w pewnej odległości od rośliny zaczęło się materializować sześć postaci. Niektórzy szybciej, niektórzy wolniej, ale gdy wszyscy się pojawili, przywitali się ze sobą, a następnie równo ukłonili dowódcy floty. Ta ruchem ręki zwolniła ich z ukłonu. Ku jej zdziwieniu kilku z nich radośnie podskakiwało… Spoglądała na nich przez dłuższą chwilę, aż to zauważyli i od razu spoważnieli.
– Czy moge wiedziec, czemu wy się tak bardzo cieszycie?
– Bardzo przepraszamy – zaczęli – ale u nas… – Popatrzyli po sobie i jedno z nich zdecydował się wyciszyć. Wskazał na Xerni, by mówił.
– To znaczy u mnie i u dowódcy Ujgar kompletnie nie działa system nawigacyjny – odpowiedział niski, brodaty mężczyzna. Kapitan spojrzała w kierunku dowódcy statku Ujgar, a ten porozumiewawczo kiwnął w jej stronę głową. – Była szansa, że przeniesie nas poza statek. Stąd nasze zadowolenie, że nie musieliście zatrzymywać się po nasze szczątki…
– Nie zatrzymalibyśmy się, wasi ludzie by was zebrali. Albo jeden ze zwiadowców by was pozyskał lub to, co z was zostało… – Spojrzała z uśmiechem na lekko przerażonego oficera. – Dobra, koniec żartów. Jak stoimy w danej sytuacji. Dostałam kilka informacji – Nachyliła się w ich stronę opierając łokcie o kolana – ale nie na temat tego, dlaczego mój okręt się zatrząsł. I skąd taka panika. Byłam w ambulatorium, a tam zdecydowanie spowodowaliście mały terror.
Ujgar, lekko otępiały poprzednim żartem, zdecydował się wyjść naprzeciw i sprostać wyjaśnieniom.
– Może ja zacznę. Agrostatek lecący w centralnej pozycji, a także dwie fregaty, w tym moja, są stosunkowo mocno pouszkadzane z powodu mertres. Wydawało się nawet, jak to zauważył kapitan Xerni, że gdy jedna przepływała koło niego, w jej aurze dało się wyczuć pełną pogardę do nas. Dzięki bogu nie wytworzyła żadnej wyrwy. – Wskazał na kapitana jednej z fregat. Xerni, który zauważył, że wzrok skupił się na nim, kiwnął głową na znak potwierdzenia. – Po tym zdarzeniu mogę wyciągnąć wniosek, że nasze życie czy śmierć są dla nich absolutnie obojętne. Z tego powodu sądzę, że nie były one odpowiedzialne za uderzenia na statku flagowym i na naszych. Zwłaszcza że wzmogły się one z czasem, a jeśli to mertresy by za tym stały, nie byłoby co zbierać.
– W takim razie lecimy dalej przed siebie. Wymijanie ich obszarów byłoby dobrym posunięciem. Warto byłoby też omijać jakiekolwiek znaki obecności żyjących Elizjan tudzież samych ich szczątków. Skupcie się na ochronie i połączeniu przestrzennym z agrotatkiem. Wzmocnijmy bariery energetyczne. Skoro to nie mertresy, to coś to musi być. Czy wiemy skąd to nadeszło? – Rozejrzała się po zebranych.
Ujgar wycofywał się na swoje miejsce, za to dowódca pancernika Itte wyszedł i przemówił.
– Z danych wynika, że uderzenie przyszło z terenu, na który się kierujemy, były dwie fale pocisków, które zapewne rozprysły się na naszym systemie bezpieczeństwa. To też tłumaczyłoby, czemu statki na tyłach odniosły najmniejsze obrażenia, a u nas były najbardziej odczuwalne. – otworzył na ekranie mapę gwiezdną z baz danych statku. Wyciągnął palec i zaczął rysować na ekranie obszar, który pokazał zebranym.
– Na naszych mapach nic nigdy tam nie było. Natomiast zarówno z danych statków zwiadowczych, jak i nadajników wychodzi, że coś tam jest… I to cały układ…
Orchalis obudziła się, słysząc o zwiadowcach.
– Wysłaliście zwiadowców… Słyszałam, że niektórzy nie wrócili, czy to prawda?
– Tak, na pewno nie wrócił Ahka z twojego statku i kilku z pancerników. Nie wiemy, co się stało, ich sygnał zniknął w drodze powrotnej. Udało nam się zebrać ich szczątki i pozyskać nieco informacji o układzie przed nami, ale dane są zbyt uszkodzone – wtrąciła Etnera.
– Czyżby jakiś Elizjanin się chował i zacierał ślady? – dopytywała się kapitan.
– Elizjanie mają z nami pokój, więc nie zaatakowaliby nas, zresztą już i tak się doskonale kryją. Czarna dziura też to nie jest, choć obiekt przed nami mógłby na to wskazywać. Ogólnie niczego tam nie powinno być – dokończył Itte. – A widać nawet przez okna mostku, że coś jest.
– To może ktoś mi powie, co tam mniej więcej jest? Z mojej pozycji widzę czarną dziurę i niezasysaną gwiazdę? – Przy tym drugim zaczęła się dziwić, że gwiazda tam jest jak gdyby nigdy nic. – Co tam się zapadło…
– Według danych wzrokowych i szczątkowych informacji z nadajników i czarnych skrzynek zwiadowców zebranych po drodze Można zauważyć olbrzymią planetę w samym centrum układu. Jest w kolorze głębokiej czerni. Wokół niej można zaobserwować jednego małego czarnego karła, jednego gazowego giganta i trzy małe planety o nieznanym rozwoju biologicznym. Niestety z powodu tych wszystkich wyrw nasze urządzenia są rozstrojone i nie możemy powiedzieć żadnych dokładnych informacji o ruchach wszystkich obiektów ani o ich składzie – wytłumaczył dowódca drugiego pancernika.
– Czy gdzieś w naszych danych istnieje owa konfiguracja? Czy jest możliwe, że zboczyliśmy z drogi? – spytała.
– Jest to niemożliwe, biorąc pod uwagę, że rozmieszczenie innych układów się zgadza. Jesteśmy pewni, że nie zboczyliśmy z wyznaczonego wcześniej kursu – powiedział jeden z nawigatorów. – Ponadto takiego układ nie znaleźliśmy w naszych archiwach, możliwe jest jednak, że nie mamy skatalogowanych wszystkich, ale w tym miejscu na pewno nie powinno być czegoś takiego. Najbliższy układ od tego miejsca, zamieszkany był przez Elizjan. Ich szczątki już minęliśmy.
– Jaki jest plan w takim razie, kapitanie? – spytał kolejny z oficerów.
Orchalis ciężko westchnęła, a następnie spojrzała przez okna mostka i spróbowała przyjrzeć się majaczącemu w oddali czarnemu obiektowi. Przejrzała także zdjęcia wykonane przez zwiadowców, ale wielki czarny kształt nic jej nie mówił. Siedziała i myślała w ciszy, zaczęła nerwowo stukać palcem o oparcie. Cały mostek czekał na opinię… Na rozkaz.
Spojrzała na nich, na widok za oknem, by w końcu westchnąć raz jeszcze.
– Rozkazy są proste. Lecimy dalej... – Wszyscy popatrzyli po sobie, czekając na ciąg dalszy. – Jestem pewna, że będzie to cholernie niebezpieczne, ale jest to dla nas jedyna droga. Poza tym nie mamy właściwie żadnego wyboru. Mertresy z jednej, Elizjanie z drugiej strony, jesteśmy naprawdę zbędni w ich wojnie. A mamy wiele do stracenia… – Zwróciła się do reszty kapitanów okrętów: – Nie pozwólmy, by poświęcenie dwóch wspaniałych niszczycieli poszło na marne. Zachowajcie szczególną ostrożność we wszystkim, co się dzieje. Bądźcie czujni i najważniejsze… – Na chwilę zamilkła. – Gdy któreś straci sygnał, ma rozruszać silniki do czerwoności i przelecieć jak najszybciej się da, nie czekając na innych. Ktoś musi opowiedzieć naszym rodzinom o zwycięstwach, które rozegraliśmy!
Dowódcy wymienili jeszcze między sobą pewne uwagi w związku z ich prywatnymi sprawami okrętowymi, aż w końcu się pożegnali i wrócili na swoje okręty.
– Ustanowcie stałe połączenie za pomocą wejlonów z innymi statkami, tak w razie czego. – Jeszcze chwilę siedziała i zastanawiała się, czy o czymś przypadkiem nie zapomniała. Gdy w końcu do niej to dotarło. – Mówiliście, że coś z komunikacją było? Czy ja źle zrozumiałam?
Jeden z podoficerów jakby się ocknął, szybko wstał, prawie potykając się o kolegów. Rozbawiło to Orchalis, ale nie dała tego po sobie rozpoznać. Gdy w końcu do niej dotarł, stanął prosto otrzepał się i wskazując na wykresy, stwierdził:
– Jak nie było pani kapitan na mostku, to kilka statków, łącznie z naszym, zanotowało w komunikacji zewnętrznej dziwne szemranie. Reszta okrętów przekierowała zebrane dane do nas, byśmy mogli się temu lepiej przyjrzeć. Z obserwacji sygnału można wywnioskować, że ktoś nadaje, jednak nie do nas. Możliwe, że jest to jakaś porzucona sonda z wojen pierwszego wypadku.
– To gdzie jest źródło tego sygnału? – spytała.
– Według obliczeń… Na naszym kursie – odpowiedział.
– Że tam? – Wskazała palcem na majaczącą w oddali czarną kulę. – Tam, gdzie zmierzamy?
– Tak, na to wygląda.
– Nie wydaje się to trochę podejrzane?
Wszyscy pokiwali lekko głową. Kapitan na nowo przyjrzała się planecie i znów westchnęła. – Ostatnio często wzdycham… Mam jeszcze czym. – Rozsiadła się na siedzeniu i w zamyśleniu obserwowała zbliżający się kształt z pewnym poczuciem zagrożenia…
Orchalis przemierzał powoli przestrzenną pustkę, silniki pracowały ostrożnie w trybie ciszy, nie wydawały żadnych zakłóceń w sferze komunikacyjnej. Obok głównego statku flagowego płynęły dwa olbrzymie pancerniki, Itte i Osamis. Co jakis czas pomiędzy nimi przelatywał mały statek zwiadowczo–transportowy Megu. Za okrętem Orchalis ciągnął się powoli agrostatek Hipposi, a szyk zabezpieczały trzy fregaty, Ujgar, Etnera i Xerni. Wszyscy powoli przemierzali trasę, co pewien czas wymieniali się ludźmi i informacjami dzięki Megu. Będąc między młotem a kowadłem, nie mogli sobie pozwolić na jakikolwiek błąd. Cisza byłaby znacznie większa, gdyby nie nieustające dźwięki wydobywające się z zewnętrznego kanału komunikacyjnego. Niepokojący dźwięk zwiększał swą częstotliwość, im bardziej tajemniczy układ powiększał się na ich horyzoncie. Wydawało się, że ktoś lub coś próbuje się nieumiejętnie skontaktować… Na statkach rozkazano ciche przemieszczanie się po pokładzie, a wszyscy ze skupieniem oczekiwali nowego rozkazu. Czas wydawał się dłużyć, aż w końcu oczom floty ukazał się wyraźnie zgodny z opisem dziwny świat. W samym centrum usytuowana była wielka czarna plama, ale po ruchach innych obiektów można było wykluczyć, że jest to czarna dziura czy też wyrwa. Cokolwiek to było, nie zasysało. Czy to dobrze? Nie. Zdecydowanie nie…
Wszystkie planety wydawały się krążyć po własnych indywidualnych orbitach, jednak kręciły się dość nieregularnie, jakby nie dokońca wokół gwiazdy… Kapitan zdała sobie sprawę, że widziana tu wcześniej gwiazda zniknęła z widoczności. Gdzie się podziała… Co ją pochłonęło? Czas mijał, a gwiazda nagle pojawiła się, nieśmiale wychodząc zza planety. Jej głeboka i nieprzenikniona czerń aż unieszkodliwiała promienie, ale nie „zasysała“ światła, jak to robią czarne dziury, tylko go unieszkodliwiała. Co jednak spowodowało, że to gwiazda krążyła wokół planety? Zdecydowanie nie była Elizjaninem. Nie wykazywała żadnych sił, które posiadają Elizjanie. Gdy gwiazda zaczęła przechodzić po swojej orbicie, kapitan zauważyła, że w niektórych punktach układu światło jest jaśniejsze, po czym w innym miejscu całkowicie zanika. Czy to był efekt tego obiektu? Nie wiedziała, lecz obiekt wywoływał terror w jej organizmie, gdyby krwinki mogły żyć własnym życiem, same by dostały zawału. Jednak nie licząc tego, że sama sytuacja była stosunkowo dziwna, to gwiazda orbitująca wokół planety byłaby ciekawa, co widać po twarzach zgromadzonych. Mimo to w aktualnej sytuacji strach był bardziej dominujące. Kapitan w końcu zauważyła, że coś, co ją niemiłosiernie denerwowało, zniknęło…
– Sygnał… Co się… – spytała, ale nie dokończyła, bo przez statek przeszła delikatna fala, wydawało się, jakby coś ciężkiego przepłynęło koło nich. – Co to, do cholery, było… Co z tym sygnałem?
– Według danych... stąd… – odparł lekko zaniepokojony nawigator, także wybudzony z tego cichego koszmaru.
– Stąd? To znaczy? – spytała lekko zaniepokojona i zdenerwowana kapitan statku. – Że tu gdzieś koło nas lata? Czy może z którejś z tych planet małych. Tylko, do cholery, nie mów mi, że z tego kurewskiego obiektu…
– Według danych, to... – Głos nawigatora zaczął się załamywać. Wziął głęboki oddech, spojrzał w oczy dowódcy i odpowiedział: – Dane mówią, że źródło jest tu, w tym miejscu, zarówno tu, gdzie jesteśmy, cała flota, jak i w przestrzeni oraz od strony planet… Tak jakby sygnałem był cały układ.
– Co do kurw… – Kapitan znów nie zdążyła dokończyć, bo tym razem potężne uderzenie spowodowało zatrzęsienie się całego statku. Z mostku było widać także, że przeszło ono równomiernie przez inne okręty. – CO TO BYŁO??!
Wszystkie lampki awaryjne zamigotały równocześnie, następnie się wyłączyły i tak na zmianę. Alarm miał podobnie, cisza została zachwiana. Można było zauważyć, że inne statki napotkały ten sam problem. Technicy robili, co mogli, a dziwne uderzenia powoli muskały statki, raz po raz. Niestety majster z brygadą nie mogli zrobić nic poza zabezpieczaniem ważniejszych systemów.
– Wyślijcie wszystkim rozkaz, że rozpoczynamy plan B. Hipposi ma natychmiast rozgrzać silniki i ruszać bez oglądania się za siebie. Wszystkie jednostki mają natychmiast przenieść się na przelatujący agrostatek albo inne jednostki. Nikt nie będzie na was czekać, albo się wam uda, albo skończycie w pustce. Ja natomiast wezmę na siebie zatrzymanie tych ataków – rzuciła stanowczo.
Niektóre statki na samym początku opierały się rozkazowi, jednak po groźbie ze strony kapitan zdecydowali się ruszyć przed siebie. Itte przeleciał jako pierwszy, za nim dużo wolniej podążył agrostatek, a wtedy drugi pancernik otrzymał potężne uderzenie, które z mniejszą siłą trafiło również w statek flagowy. Hipposi także by oberwało, gdyby nie manewr nawigatorów, po którym przyjęli na siebie większość uderzenia. Agrostatek Hipposi powoli wyprzedzał Orchalis, gdy wszyscy obserwowali gigantyczną eksplozję na Osamis. Statek wydawał się rozłamać na części, a fala za falą przechodziła, miażdżąc wszystko na swojej drodze. Załoga Mugo od razu zajęła się zbieraniem tych, którzy przeżyli, i przesyłaniem ich na lecący z boku Hipposi. Po ruchach tego małego transportera można było zauważyć, że balansował na skraju życia i śmierci. Orchalis obserwowała z przerażeniem, jak tracony jest sygnał i załoga tego olbrzymiego pancernika. Pomyśleć, że jeszcze niedawno rozmawiali, czy kapitan przeżył. Ilu przeżyło…
– Koniec… Koniec patrzenia… – Jak tylko to powiedziała, radar zanotował… Choć lepszym stwierdzeniem było, że nie zanotował już sygnału Etnery, tylko falę uderzeniową po eksplozji reaktorów… – Kolejny. Tak nie może być, kto nas atakuje?!
Kolejne uderzenie, słyszane z tyłu, dochodziło od strony Ujgaru, jednak on dalej wysyłał sygnał. Czyżby coś na nim eksplodowało? Jak długo przetrwa… Tysiące myśli przeleciało przez głowę Orchalis.
– Przekazuję dowodzenie na Itte…Wszyscy zamarli, kiedy usłyszeli te słowa. Wiedzieli, co zaraz powie, spodziewali się, ale nie chcieli tego. – Nie przeżyję śmierci kolejnych! Wynoście się wszyscy, zarządzam absolutną ewakuacje! – Xernii przelatujące obok zrozumiało wiadomość, zwolniło, aby umożliwić ludziom dostanie się na pokład. – Włączam strefę Bajdulra, a wy wynocha! Wszyscy…
– Co ty odpierdalasz, kobieto?! – Do kokpitu wpadł starszy majster – Damy radę, wszyscy dotrzemy do Terry.
– Będziemy z tobą, pani kapitan! – odpowiedział jak jeden mąż cały personel. Nie chcieli pozwolić dowódcy wydalić się z kokpitu. Nie wiedzieli jednak, że połączenie było już w trakcie nawiązywania…
– Myślicie, że interesuje mnie wasze zdanie? Macie przeżyć, przekazać wieści, a nie zginąć jak jebane świnie! Wynoście się albo sama was wypierdolę…
Gdy to mówiła, Osamis rozpadł się na takie elementy, jakby został przepuszczony przez niszczarkę. Na twarzach załogantów widać było przerażenie. Kapitan wykorzystała sytuację, zmieniła przyciąganie, żeby wypchnąć swoich ludzi do transporterów. Gdy upewniła się że już nikogo nie ma… Zakończyła proces łączenia się z okrętem. Nigdy w sumie tego nie robiła. Jakie to głupie, że robi to w takim momencie. Resztki Etnery zaczęły się zapadać pod sobą, jakby wytworzyła się wyrwa, jednak nic nie wykryto. Orchalis próbowała wybadać teren… Z Etnery nikt nie przeżył…
Gdy Xernii się oddalała, wydawało się, jakby zaraz miała zostać trafiona, ale wtedy pojawiła się fregata Ujdar, która przejęła całe uderzenie na siebie. Pochłonęła tak potężną siłę, że rozerwało jej całą bakburtę.
Z kanału komunikacyjnego doszła wiadomość:
– Myślisz, że cię opuszczę, stara krowo? Albo razem, albo w ogóle, hahaha… hkmke… hah. Służenie pod tobą było zaszczytem. Bez odbio... – Nie dokończył, gdyż sama fregata podzieliła los Osamis, ale na niej był tylko ten jeden stary weteran…
Uderzenia napływały na Orchalis. Kapitan czuła w każdym mięśniu, że jej połączenie nie jest najlepsze, ale i tak ściągała swym polem kolejne uderzenia. Obserwowała oddalające się okręty z nadzieją, że dotrą tam, gdzie ona nie potrafiła…
– Ty stary drabie. Jak mogłeś mnie zostawić i patrzeć… Nie dajesz mi żadnego wyboru…
Z jej ust zaczęła wypływać krew, ściekała po siedzeniu. Wszystkie systemy wariowały. A ona traciła powoli zmysły. Czuła statek, jak bardzo chciałaby się pochwalić rodzinie, że udało jej się, że zrobiła to, co dziadek… Jak bardzo…
– A więc, maleńka – zwróciła się do swego okrętu. – Polećmy w ostatnią podróż, ostatnią…
Uderzenia napływały, czuła, jak reaktory nie wyrabiają, jak przewody pękają, jak okręt umiera, a ona wraz z nim…
– Myślałam, że zginę z rąk generałów Kou, a nie przez wroga, którego nie znam… Sama z tobą… Oby oni dotarli, oby powiedzieli i opowiedzieli… –
W tym momencie reaktory wybuchły, a wraz nimi serce Orchalis pękło, siła uderzeniowa reaktorów spowodowała pękanie przewodów, a ona czuła, jak pęka w niej tysiące naczyń, jak obraz i życie zanika, jak jej podróż się kończy.
– Spotkajmy się raz jeszcze, nad oceanem Ujda…
Nie zdążyła dokończyć zdania. Fala uderzeniowa reaktora zakończyła je za nią…
Słowniczek pojęć
– Mertresy – drapieżne istoty żyjące w przestrzeni kosmicznej, ich hierarchia i strukturalność pozostaje nieznana. Są naturalnym zagrożeniem dla Elizjan. Potrafią przegryźć się przez większość znanych minerałów. Korzystają w transporcie z pewnego rodzaju czarnych dziur zwanych wyrwami.
– Generator submaterii – reaktor spalający Argon w celu zapewnienia energii ochronnej na okrętach poruszających się w niebezpiecznym środowisku, najczęściej okrętach kosmicznych. Ich dodatkowym zakresem działań są także sprawy detaliczne, jak oświetlenie.
– Kryształ Egnesi – minerał umożliwiający filtrację powietrza. Im mniej zanieczyszczeń zbierze, tym miększy i bardziej sprężysty jest. Naturalnie występuje na wulkanicznej planecie Ajtka i jest jedynym sposobem konstruktywnego utrzymywania w czystości tamtego ekosystemu. Po pełnym wykorzystaniu twardnieje i zmienia kolor w zależności od pochłanianych substancji. Używa się go wtórnie do wytapiania szkła.
– Andestar – stop czterech materiałów (dwóch metali, cieczy i gazu), wytapiany w niezwykle niskiej temperaturze. Używany przy wysokim ciśnieniu. Bardzo miękki i giętki materiał, jednak bardzo wrażliwy na fizyczne uderzenia.
– Terracja (Terracyta) – nauka medyczna polegająca na działaniach psychologicznych, leczeniu ran umysłu i siły woli, a także manipulacji i wypalaniu nieprzewidzianych zdarzeń z umysłu ofiary. To ostatnie wykorzystywane jest na rasach nierozwiniętych, by umożliwić im rozwój bez poczucia strachu i terroru, a także zapewnienie im spokojnego rozwoju, stosowane np. na Nibirach.
– Źródło – specjalna grupa terran posiadająca wysokie zrozumienie przyswajania energii K’Ehl. Źródła wykorzystywane są w działaniach supportowych dzięki możliwemu szybkiemu przekazywaniu potrzebnej energii innym osobnikom. Posiadają umiejętności obszarowe, jednak definiuje ich element, którym się posługują. Medyczne jednostki korzystają z elementów zmienności i śmierci.
– Reaktor Tokora – zaawansowane urządzenie posiadające w sobie małą czarną dziurę utrzymaną przed całkowitym zapadnięciem się dzięki schłodzonemu arhonowi. Przetwarza siły grawitacyjne i zapadanie się pierwszej bariery wewnętrznej na energię zasilającą. Przy pracy wytwarza substancję zwaną tokorem.
– Tokor – ciecz odkryta podczas przemian w reaktorza wytworzonym przez A’nth Tokora. Wykorzystuje się ją w silnikach przestrzennych w celach chłodzących. Nie jest łatwopalna.
– Arhon – jeden z podstawowych pierwiastków umożliwiający wytwarzanie się związków takich jak argon czy sód, potrzebnych przy rozwoju organizmów biologicznych.
– Wejlon – udomowiony organizm roślinny. Żyje na dużych obszarach, wysyła swoje mniejsze klony na większe odległości, by po ich wyrośnięciu ściągać od nich elementy potrzebne mu do przeżycia. Robi to dzięki wytworzeniu podwymiaru. Wykorzystywany przez kilka ras, w tym Terran, do transportowania się na mniejsze odległości.
Hej :)
OdpowiedzUsuńDość sporo tu dynamiki - podczas lektury wydawało mi się, że oglądam odcinek serialu - jednak nie umiałam odpowiednio się wgryźć w tekst, bo jednak kosmiczne klimaty i mnogość nowych nazw nie są dla mnie codziennością. Niemniej, choć smutna, to opowieść ciekawa. Dobrze ukazane emocje postaci, konsekwentnie zarysowane wydarzenia i tylko przykro się robi, że koniec wygląda tak, a nie inaczej.
Pozdrawiam
No pomyślałem, że tym razem dodam jakiś mini słowniczek, by jednak nie było zbyt dużo niewiadomych. Szkoda, że to tylko wstęp dalszej opowieści ;)
OdpowiedzUsuń