Tak troszeczkę tego tekstu nie doszacowałam… Obstawiałam, że zajmie może 5 lub 6 stron. No to jest 11 xD Znowu moje demony, mam do nich słabość. Tym razem spróbowałam zrobić trochę więcej miejsca dla Roneda. Chyba zaczyna mi się rodzic pomysł, jak mogę go wykorzystać w całości. O ile w końcu zacznę sobie ten świat rozpisywać.
– Zrobisz sobie wycieczkę, mówili. Będzie fajnie, mówili. A utknąłem na totalnym pustkowiu z dzieciakiem i jego pchlarzem…
Arathen usłyszał za plecami ostrzegawcze warknięcie, niskie i przeszywające na wskroś. Irytowanie demonicznego psa nie wydawało się najlepszym pomysłem, ale nie mógł się przed tym powstrzymać. Zresztą skoro przeżył z nim ponad rok pod jednym dachem, to przecież nie zaatakowałby go właśnie teraz, na misji, w trakcie której wszyscy musieli być w pełni sił.
– Hej, nie nazywaj mnie dzieciakiem! – obruszył się Roned, uchylając się od nisko rosnącej gałęzi. Mógłby przez nią przeniknąć, byłoby to łatwiejsze, tym bardziej, że szli przez las, ale dał się ponieść dawnym odruchom.
– Moim nie jesteś, na szczęście, ale to nie zmienia faktu, że szczeniak z ciebie. Bez urazy, pchlarzu. – Odwrócił się się w idealnym momencie, żeby zobaczyć, jak Roned marszczy brwi, a rottweiler przewraca oczami, zupełnie jak człowiek. Śmierć dodaje zwierzętom sporo rozumu. – Nieważne, jak bardzo będziesz chciał się postarzyć, nie ukryjesz tego, że poruszasz się w świecie demonów jak dziecko we mgle.
Arathen przystanął przy jednym z drzew. Na chwilę wzmocnił iluzję ciała i przyłożył do niego dłoń. Dotykanie chropowatej kory było tak znajome, a jednocześnie tak obce.
– Nie marnuj energii. Nie przyszliśmy tu, żeby poobcować sobie z naturą.
Starszy demon w odpowiedzi tylko skrzyżował ręce na piersi, po czym ostentacyjnie oparł się o pień. Przyglądał się Ronedowi, kiedy ten go mijał. Pamiętał, jak zobaczył go po raz pierwszy w ludzkiej formie. Chudy, wysoki nastolatek z włosami opadającymi na oczy, w za dużej bluzie, w której mógłby się schować. Wycofany i przestraszony, a jednak z iskrą szaleństwa w oku. Pasował na samobójcę. Dzisiaj nie zostało z tego wiele. Zwykle po śmierci duchy wybierały sobie wygląd, taki wymarzony albo wręcz przeciwnie, zależnie od intencji. Mogły zmieniać go dowolnie, ale jeśli nie było potrzeby, to zostawały przy pierwszym wyborze. Roned wyłamał się z tego schematu. Od jakiegoś czasu stopniowo modyfikował swój wizerunek, zupełnie jakby… mógł dorastać, chociaż w nieco przyspieszonym tempie. Teraz wyglądał na jakieś dwadzieścia dwa, może dwadzieścia cztery lata, jego sylwetka stała się bardziej umięśniona, wzrok zaś chłodny i poważny.
– Twoja moc ci tylko przeszkadza! – krzyknął Arathen tak, żeby towarzysz go usłyszał, bo zdążył się już od niego oddalić. Znowu ruszył w drogę przez las. Po chwili, kiedy znowu się zrównali, ciągnął dalej: – Normalnie zdobywa się ją stopniowo, powoli, masz czas się oswoić z nowymi możliwościami, perspektywami, zasadami…
– Czy ty właśnie powiedziałeś, że jestem nienormalny? – Wciąż patrzył przed siebie, jakby był skupiony tylko na ich dzisiejszym celu, ale dało się wyczuć, że jego myśli zaczyna zaprzątać co innego.
– Bardzo się cieszę, że nadal potrafisz wyciągnąć ze zdania tylko to, co chcesz, zupełnie jak kiedyś, ale dobrze wiem, że próbujesz mnie zbyć. Wracając… Zostałeś rzucony w grupę jednostek, które mogą cię zniszczyć bez żadnego problemu. Teoretycznie jesteś im równy. Tylko teoretycznie. Energię trzeba opanować, umieć jej używać w pożądanym przez siebie celu, nie wystarczy ją tylko mieć. A opanowanie przychodzi z czasem. Tego ci brakuje. Gdybyś zdobywał moc jak każdy, nabrałbyś pokory. Na początku boisz się wszystkich, każdego demona, o którego świadomość otrzesz się między wymiarami. Jesteś wyczulony na każdy zbitek energii, większy i mniejszy od siebie. Przyglądasz się im, temu, co robią, jednocześnie starając się, żeby oni nie zauważyli ciebie. Ale oni doskonale wiedzą, że tam jesteś, po prostu czekają, aż urośniesz, jak ryba w stawie, aż się ukształtujesz, wcześniej nie jesteś wart ich uwagi… – Zamilkł na chwilę, kiedy uświadomił sobie, że odpłynął w przeszłość, a jego głos to zdradził. – No ale ty byłeś inny, ominąłeś ten etap. Przez to mogłeś sobie istnieć względnie spokojnie, rosnąć, rozpychać się między płotkami. Skupiałeś się na tym, od kogo jesteś większy zamiast tego, w jaki sposób być lepszy. To nie to samo.
– Dlaczego mówisz mi to wszystko właśnie teraz? – W końcu się zatrzymał i obrócił do starszego demona. Był widocznie zirytowany wykładem, który właśnie dostał, jednak mu nie zaprzeczył, co nie umknęło uwadze Arathena.
– Bo musisz to wiedzieć, zanim dotrzemy na miejsce. Nie możesz dać się zwieść Burzy, jest śmiertelnie niebezpieczny. Nie zauważysz tego na początku, ale uwierz, nie przesadzam.
Stali naprzeciwko siebie i o ile początkowo wyglądało to jak siłowanie się na spojrzenia, tak po chwili Roned spuścił wzrok. Zrozumiał, że Arathen nie szuka pretekstu do kolejnej sprzeczki, przynajmniej nie tym razem. On tylko wiedział, gdzie uderzyć, żeby przekaz dotarł.
– W takim razie dlaczego idziemy tam tylko we dwójkę?
Siedzący przy jego nodze pies zawarczał i zmarszczył brwi.
– Przepraszam, mały. We trójkę – poprawił się.
– Nie wysłałbym na tę misję ludzi…
– Nie wysłałbyś na tę misję Jane. – Roned lekko się zaśmiał.
Początkowo Arathen chciał zaprzeczyć, ale tylko westchnął z rezygnacją. Nie miałoby to sensu, i tak już wszyscy wiedzieli.
– Zresztą spójrz, gdzie jesteśmy. – Powiódł ręką dookoła. Musiał przyjąć inną strategię. – W środku lasu, gdzie nawet nie ma drogi! Myślisz, że łatwo byłoby im tu dotrzeć?
– Przecież mogliśmy się przenieść nawet bliżej celu, nie musieliśmy tyle iść…
– Już marudzisz? A słuchałeś, co tłumaczyłem Nickowi? Właśnie o tym mówiłem, dziecko we mgle… Dużo łatwiej wyczuć obecność innego demona na granicy wymiarów niż w ludzkim, kiedy przybierają iluzję ciała. Ta energia jest… inna. Trzeba być na nią wyczulonym. Nie możemy pozwolić, żeby Burza uciekł, zanim z nim porozmawiamy.
– Skąd imię Burza? – zapytał Roned, znowu ruszając w obranym wcześniej kierunku.
– Wolisz się nie dowiedzieć…
Ostatnie kilkaset metrów przeszli w milczeniu i coraz większym skupieniu. Walka nie była w planie, jednak dobrze wiedzieli, że muszą przygotować się na wszystko. Nie każdy chciał dzielić się informacjami o nowym największym postrachu zaświatów.
W końcu drzewa się przerzedziły i ukazała się im dość duża polana. Pod przeciwległą ścianą lasu – już innego rodzaju, młodszego, bardziej chaotycznego – płynęła rzeczka, a przy niej stał stary młyn. Nawet z daleka widać było, że drewniane koło już dawno się rozpadło, a jego gnijące elementy zablokowały przepływ wody na tyle, że w zagłębieniu terenu utworzyło się spore rozlewisko. Im bliżej się podchodziło, tym więcej śladów dawnej obecności człowieka można było zauważyć. Resztki fundamentu domu i rozwalonej ściany, jakieś metalowe narzędzia prawie całkowicie ukryte w wysokiej trawie, ostatnie widoczne fragmenty wyłożonej kamieniem ścieżki. Ciągnęło się to w głąb chaotycznego lasu, który okazał się zdziczałym sadem zmieszanym z naturalnie występującymi tu drzewami.
Demony przechodziły między tym wszystkim bardzo ostrożnie, ale nie dlatego, że się czegoś bały. To miejsce było dla nich tak odrealnione przez swoje zapomnienie, aż nie chcieli niszczyć jego spokoju, bali się przerwać ciszę, jaka tam panowała. A później prawie jednocześnie zdarzyły się dwie rzeczy. Pies czymś się zainteresował, zaczął buszować z nosem przy ziemi i Ronedowi wydało się, że zauważył między łodygami roślin coś długiego i białego, jakby… kość. Nad nimi zaś, gdzieś z pozostałości koła młyńskiego, zaćwierkał wróbel, tyle że jego głos był skrzekliwy, jakby musiał walczyć ze sobą, aby wydać głos.
– Uważaj! – krzyknął natychmiast Arathen.
Złapał Roneda i odciągnął go od młyna. Rottweiler też zrozumiał ostrzeżenie i odskoczył, szczerząc kły. Wszyscy spojrzeli w górę, na ptaka. Zaczął zlatywać w dół, a może raczej spadać, bo już w trakcie wokół niego zaczęła się tworzyć gęsta chmura czarnego dymu. Wszystko działo się błyskawicznie. Jeszcze zanim wróbel wylądował, dym przybrał ludzki kształt, a następnie iluzję ciała. Pojawił się na kolanach, z wyciągniętą przy ziemi dłonią, na którą niezbyt zgrabnie upadło zwierzę. Mężczyzna w średnim wieku, ubrany jak ktoś żyjący sto lub dwieście lat temu, zacisnął palce delikatnie, lecz wystarczająco, żeby unieruchomić ptaka i nie pozwolić mu uciec, po czym wstał. Jego blond włosy były mokre, jakby dopiero co brał kąpiel, a prawie czarne oczy kontrastowały z wyjątkowo bladą skórą.
– Witaj, Burza. Choć powinienem powiedzieć Hezle… – Arathen zawiesił głos. Wykonał teatralny gest dłonią wskazujący na to, że właśnie sobie coś przypomniał. – A nie, przepraszam. Matt, powinienem powiedzieć Matt. Miło cię w końcu zobaczyć osobiście. Strasznie nieuchwytny z ciebie typ. I chyba niezdecydowany. Najpierw wymyślasz sobie jakieś światowe, baskijskie imię, jakby nasz poczciwy Treser ci nie wystarczył… Wiem, że po śmierci nagle znamy wszystkie języki, ale po co się tym tak chwalić? – Rozłożył ręce. – No, a ostatecznie stwierdzasz, że Burza ci wystarczy. Ani to oryginalne, ani tajemnicze… Powiesz mi, skąd taki pomysł? Bo całą drogę tutaj się zastanawiałem, po co ci jakieś wymyślone imiona, skoro twoje daje tyle możliwości. Matthew, Mattie, Matt… – Wypowiadał je powoli, zaznaczając każdą głoskę, jakby napawał się ich brzmieniem. – Osobiście najbardziej podoba mi się Matt. – Uśmiechnął się szelmowsko.
Roned przyglądał się ich celowi uważnie, podczas gdy jego partner odgrywał swoje przedstawienie. Burza, czy jakkolwiek ostatecznie nazywał się ten demon, z każdym kolejnym słowem Arathena spinał się coraz bardziej, a gdy padało imię Matt, dłoń mimowolnie mu się zaciskała, aż trzymany przez niego wróbel pisnął, prawdopodobnie ze strachu, może też z bólu. Młodszy demon zaczął się zastanawiać, skąd Arathen zna to imię, najwyraźniej prawdziwe, nadane ich celowi za życia. Burza również, ale powstrzymał się przed zadaniem tego pytania. To byłoby okazanie słabości.
– Co tu robicie? Kręciliście się po okolicy jak…
– Dzieci we mgle? – parsknął Roned, nie mógł się powstrzymać. Zaraz napotkał karcące spojrzenie Arathena, zdezorientowane Burzy i po części rozczarowane i zdegustowane psa.
– Jakbyście nie wiedzieli, gdzie się znajdujecie – dokończył obcy. Bardzo ostrożnie dobierał słowa. – A dowiedziałem się już, że mnie szukaliście, więc skąd takie zachowanie?
– Zaskoczyło nas, jak się tu urządziłeś. Oryginalnie, nie powiem. – Arathen wykorzystał chwilę i nieco zbliżył się do Burzy, żeby zaznaczyć swoją obecność. – Chociaż nie w moim guście. Wolę miejsca bardziej przytulne i… żywe.
– Do rzeczy. – Zniżył głos tak, jak człowiek nigdy by tego nie zrobił.
– Przyszliśmy porozmawiać o Atlasie – odezwał się Roned. Zastanawiał się, czy nie zostanie upomniany, aby siedział cicho, ale nic takiego nie nastąpiło. Mimo wszystko przyszli na tę misję razem, czy tego chcieli czy nie. – Wiemy, że się z nim kontaktujesz.
Burza nie odpowiedział. Zmrużył oczy i spojrzał ponownie na Arathena w oczekiwaniu, że to on będzie kontynuował. Młodszy demon musiał się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć. Aura obcego przecież wcale nie była taka silna… W ostatniej chwili przypomniał sobie wcześniejsze ostrzeżenie. To nie może być tak proste. Ostatecznie skinął tylko niepostrzeżenie na psa, żeby rozejrzał się po okolicy i był wyczulony na wszelkie zmiany energii.
– Myślicie, że coś wam powiem? – Burza nie doczekał się żadnego precyzyjniejszego pytania. – Tak po prostu? – Zaśmiał się.
– My tu przyszliśmy po przyjacielsku, a ty od razu o interesach. Ale skoro tak przedstawiasz sprawę, to owszem, każdy ma swoją cenę… – Arathen, do tej pory dość rozluźniony, przynajmniej pozornie, momentalnie zmienił postawę. Widać było, że przedstawienie się skończyło. – Najchętniej dowiedziałbym się, gdzie się ukrywa ta kanalia, ale tego mi nie powiesz. W takim wypadku chcielibyśmy wiedzieć, jaki jest klucz ostatnich ataków. Nie brałeś w nich udziału, nikt nie musi obstawiać, że coś na ten temat powiedziałeś. A na pewno masz coś do powiedzenia, pytanie, co chcesz w zamian. Ochronę? Pozycję? Nietykalność?
– Niby jesteście w stanie mi coś zaoferować?
– Próbuję się właśnie tego dowiedzieć… – Westchnął, lekko zirytowany.
– Słyszałem o was. Wszystkich. Próbujecie przywrócić dawną równowagę w naszym świecie. Dlaczego odrzucacie możliwość, że nowa będzie lepsza? – Uniósł jedną brew i czekał, jakby dawał przybyszom czas do namysłu. Miał ostre rysy twarzy, ale jednocześnie bardzo pospolite, wręcz toporne. – No tak, nowości zawsze wywołują strach. – Pogłaskał po łebku wróbla wciąż trzymanego w dłoni, nić łączącej ich energii lekko zaiskrzyła. – Poza tym współpracujecie z Łowcami. – Ostatnie słowo wypowiedział z odrazą. – Próbowaliście dotrzeć do Atlasa ze wszystkich stron i się to wam nie udało. I ja mam uwierzyć, że będziecie w stanie mnie ochronić? Nietykalność… Od Łowców właśnie? A czy ja tu komuś przeszkadzam? W promieniu kilkunastu kilometrów nie ma żywej duszy, której mógłbym zagrozić, nie jestem ich celem. Właśnie to jest pozycja, którą chciałem. Miejsce, gdzie mogę odpoczywać, i idealny punkt wypadowy do podróży między wymiarami. Mam tutaj wszystko i zapewnił mi to Atlas, nie wy.
– Kto powiedział, że tak będzie wiecznie? – Roned nie mógł pozwolić, by ich szansa całkowicie minęła, a Burza już im się wymykał. – Łowcy z małą pomocą mogą sobie przypomnieć o demonie, który zniszczył całą wioskę. Na dodatek od tamtej pory siedzi tu, zapomniany, i rośnie, rośnie w siłę… – Strzelał, nie miał pojęcia, czy to Burza, Matthew zabił tych ludzi, ale coraz mocniej czuł, że w tym miejscu stało się coś złego. Zginęło tu wiele ludzi, krążyli w oddali, wychylali się z zaświatów i uciekali. Klął na siebie w duchu, że nie wypytał o wszystko wcześniej. W drodze na miejsce było już za późno, wiedział, że Arathen już nic nie powie, żeby dać mu nauczkę. Miał rację.
Starszy partner, kiedy usłyszał groźby Roneda, najpierw chciał się na niego rzucić i przyłożył mu w ten głupi łeb bez instynkt samozachowawczego, ale się powstrzymał. I tak nie mógł tego zrobić przy wrogu, a zresztą… Skończyły mu się pomysły, pewnie sam by z czegoś takiego skorzystał. Teraz mógł już tylko czekać na rozwój wypadków.
– Ciekawe, że o tym mówisz. – Burza brzmiał na niewzruszonego. – Może być również tak, że doskonale wiedziałem o waszym przybyciu. Ba, ludzie Atlasa celowo zostawiali tropy, które miały was do mnie zaprowadzić. Moim zadaniem było zatrzymać was wystarczająco długo, a później przekazać mojemu panu, że ochroniarze pewnej rudej trenerki, która zalazła mu za skórę, utknęli bardzo daleko od domu… Interesująca opcja, nieprawdaż?
Arathen stracił wszelkie hamulce. Rzucił w jego stronę wiązki energii, żeby go unieruchomić i móc zetrzeć z jego twarzy ten upiorny, szaleńczy uśmiech, który pojawił się po ostatnich słowach. Nie, oni nie mogli wiedzieć, tylko ich grupa zdawała sobie sprawę… To tylko strzał w ciemno, bo ze sobą współpracują, bo był jej podopiecznym. Na pewno, to tylko blef. Ale zadziałał.
Burza bez problemu odbił atak Arathena, odpowiadając tym samym ruchem. Były podopieczny przygotował się na kontrę, a mimo to ledwo jej uniknął, wytrąciła go z równowagi. Wręcz czuł, jak ocierają się o siebie na granicy świadomości. Widział, jak obcy demon przemyka obok niego, wokół krążyły już czarne kłęby energii, lekko iskrzące, gotowe do wykorzystania w ten lub inny sposób.
Nagle jakby znikąd na przeciwnika skoczył rottweiler i z całą swoją siłą, jeszcze wzmocnioną po śmierci, złapał go za ramię. Burza nie spodziewał się czegoś takiego. Zatrzymał się, próbując wyszarpnąć rękę z zaciśniętych szczęk. Wypuścił wróbla, którego nadal trzymał w drugiej dłoni, przy czym lekko podniósł wzrok na Roneda, który właśnie zrywał się z miejsca, aby pomóc towarzyszom. Wróg chwycił psa za gardło, ale nie za skórę, raczej za jego wnętrze, zanurzył palce w mieszaninie iluzji ciała i demonicznej masy. Chwycił skondensowaną energię i zaczął wyciągać na zewnątrz. Zwierzę zacharczało i puściło obcego, po czym padło na ziemię, walcząc o utrzymanie formy w tym wymiarze.
Burza odskoczył do tyłu. Cała sytuacja trwała ułamki sekund.
– Dorwę cię, Matt, choćbym miał cię gonić między wymiarami nie wiadomo jak długo – wycedził przez zęby starszy z przybyłych demonów. Już analizował, w jaki sposób może zbliżyć się do przeciwnika, czy jeśli się do niego teleportuje, to uda mu się szybko go obezwładnić. Przerwał mu jednak głos Roneda.
– Arathen… Coś… się dzieje.
Obejrzał się i natychmiast zrozumiał, że przegrali. Towarzysz miał jedną rękę wyciągniętą przed siebie, ściskał przedramię drugą dłonią, ale spomiędzy palców powoli sączył się czarny dym. Po chwili się rozwiewał i wiatr niósł go jakby w postaci lodowych igieł i płatków śniegu. Trawa zaczęła pokrywać się szronem, który bardzo szybko się rozprzestrzeniał.
– Ja… nie panuję nad tym. – Głos mu się łamał, a przed jego twarzą pojawiła się chmurka pary, jakby faktycznie oddychał.
Arathen szybko spojrzał jeszcze w stronę Burzy, ale właśnie znikał między wymiarami. Zdążył tylko zauważyć u niego ten sam uśmiech, który miał, jak mówił o Jane. Nie mógł za nim iść.
Znalazł się przy Ronedzie w idealnym momencie, żeby go złapać, gdy się zachwiał. Pomógł mu usiąść na ziemi. Wokół nich krążyło coraz więcej śniegu, wszystko zamarzało. Nawet rozlewisko zdążyła już pokryć cienka warstwa lodu.
Młodszy demon miał wrażenie, jakby cały chłód siedział w nim, rozpływał się po ciele, zabierał czucie. Ostatni raz było mu tak zimno podczas śmierci.
– Nie chcę umierać…
– Nie umrzesz. W końcu już nie żyjesz. – Zaśmiał się, ale niezbyt szczerze.
Odsłonił przedramię partnera. Widniały na nim niewielkie czerwone ślady, jakby zadrapania. Z nich niekontrolowanie wypływała energia, zupełnie jak krew z rany.
– To ten ptak – wytłumaczył Roned. – Kiedy Burza go wypuścił, przyleciał prosto do mnie. Wczepił mi się w skórę… W iluzję skóry, ale czułem, jakby to było naprawdę. I wtedy się zaczęło.
– Nie miałem pojęcia, że to umie. Powinienem się domyślić…
– Wytłumaczysz mi w końcu, co się ze mną dzieje? – Szczękał zębami, drżał, ale najgorsze było to uczucie, że znika. Powoli, po kawałku.
Kątem oka zauważył, jak siada przy nim pies. Ten, który kochał go tak bardzo, że umarł, aby nadal z nim być. Patrzył na niego smutnym wzrokiem, bo wiedział, że jeśli jego pan teraz odejdzie, już nic nie będzie mógł z tym zrobić.
Bez ostrzeżenia Arathen jedną rękę zacisnął na ranie, drugą spróbował położyć na klatce piersiowej Roneda, na sercu, ale młodszy demon odsunął się mimowolnie.
– Co chcesz zrobić? Zacznij mi w końcu coś mówić, muszę wiedzieć!
– Zamknij się i daj sobie pomóc!
Nie czekał już na odpowiedź, tylko stanowczo przyłożył dłoń, jak planował. Zamknął oczy i skupił się na uciekającej energii, na tym, ile jej było, ile podopieczny miał zmagazynowane i na ile to mogło wystarczyć przy obecnym tempie. Musiał zrobić wszystko, żeby wytrzymał kilka godzin.
– Chyba się udało… – szepnął i otworzył oczy.
Byli w samym centrum śnieżycy, a raczej byli jej źródłem, teraz to wiedział. Czekał w napięciu, czy coś zacznie się zmieniać. Śnieg wirował w powietrzu, grube płatki osiadały na nich, na sierści psa, całej okolicy, gałęzie drzew już zaczęły się uginać. Zachodzące słońce przebijało się przez zwołane nadprzyrodzoną siłą chmury i odbijało w drobnych kryształkach. W innych okolicznościach można byłoby stwierdzić, że wygląda to na swój sposób pięknie.
Mijały sekundy i strach zaczynał narastać, bo sytuacja się nie zmieniała. Wtedy wiatr lekko ucichł, a śnieg stał się drobniejszy, choć nadal padał obficie. Cała trójka odetchnęła z ulgą.
– Jesteś ciepły – zauważył Roned. – W sensie… mam wrażenie, jakbyś mnie ogrzewał.
– Powiedzmy, że jestem twoim dawcą. – Próbował zażartować, ale zrezygnował, jak zobaczył irytację w jego oczach. – Burza, wtedy jeszcze Hezle – poprawił się – specjalizował się kiedyś w kierowaniu zwierzętami. Nie musiał zajmować ich ciała jak podczas opętania, ale to też potrafił. Zresztą widzieliśmy to dzisiaj. Później mu się to znudziło, zachciało mu się kierować naturą, pogodą, szczególnie upodobał sobie burze i właśnie wtedy przybrał też nowe imię. To, co zrobił na tobie… Widziałem coś takiego tylko raz. Wykorzystał wróbla, który przez to, że był pod jego kontrolą, stał się mostem łączącym oba światy. Kiedy cię zaatakował, przełamał twoją iluzję, sprawił, że w jakimś stopniu przeniknąłeś do tego świata w fizycznej formie. Ale nie umiesz nad tym panować, sam to zauważyłeś, jesteś niestabilny, twoja energia ucieka przez rozdarcie. Co więcej, Burza sprawił, że staje się ona siłą napędzającą śnieżycę, którą stworzył. To w końcu też burza. Trwałoby to do momentu, aż nie wyciągnęłoby z ciebie wszystkiego, a wtedy… – Odchrząknął, nie chciał tego mówić.
– Mogę przecież schować się między wymiarami. – Chciał się poderwać, chociaż wcale nie musiał, żeby gdzieś pójść, znowu stare przyzwyczajenia, ale Arathen mocniej go chwycił i nie pozwolił się ruszyć.
– Nie zrywaj kontaktu, to po pierwsze. Po drugie, nie możesz się stąd przenieść, bo jesteś związany z ludzkim wymiarem. Straciłbyś tylko energię, natychmiast by zniknęła, rozpłynęła się w próżni. Im bardziej się boisz i próbujesz uciekać, tym szybciej ją tracisz. Dlatego teraz robi się coraz spokojniej.
Faktycznie śnieg już nie wirował i poprawiła się widoczność. Nadal jednak wisiały nad nimi gęste chmury, nie zapowiadało się, żeby pogoda wróciła do normy.
– W takim razie co teraz? Właściwie co robisz? – Powiódł wzrokiem po swoistym obwodzie zamkniętym, który teraz stworzyli. Może nie do końca zamkniętym, nieco czarnego dymu nadal się ulatniało, ale już o wiele mniej. Chłód był mniej dojmujący.
– Teraz oddaję ci swoją energię. Zaczekamy w ten sposób do trzeciej, wtedy pomogę ci się załatać.
– Oddajesz… Ale jak to? – Zrobił wielkie oczy. Wyglądał na zaskoczonego i jednocześnie przerażonego, że mogą teraz zniknąć oboje.
– Nie oddam ci przecież wszystkiego, tylko wyliczoną dawkę. No i mam jej więcej niż ty. Nie uda mi się zrekompensować całej straty, będziesz słabł, ale powoli. Wiem, co robię. Tak mi się zdaje… W każdym razie Burza miał rację, utknęliśmy tu. Dobrze, że to pustkowie, nie zdążą znaleźć nas ekolodzy i obwinić za zimę w środku lata.
– Martwisz się o Jane i próbujesz przykryć to sarkastycznymi uwagami.
– Mogę się martwić tylko o jedną osobę na raz, żeby nie zwariować – oznajmił poważnym głosem. – Kiedy nie będę już musiał bać się o ciebie, skupię się na Jane.
– Wiesz, że nie wszyscy tu utknęliśmy? – zauważył Roned po chwili zastanowienia. Spojrzał wymownie na psa.
– Przecież nie przekaże wiadomości, nic im nie powie… – Mimo sceptycyzmu w jego głosie dało się wyczuć nutkę nadziei.
– Znajdzie jakiś sposób.
Rottweiler nie potrzebował nic więcej. Skinął łbem na potwierdzenie słów właściciela i od razu zniknął.
– Zacząłem się teraz zastanawiać nad jedną rzeczą… Jak on się nazywa? Po takim czasie nadal tego nie wiem. – Arathen wyglądał na szczerze zaciekawionego.
– Bo byście mi nie uwierzyli. Albo wyśmiali. Pewnie jedno i drugie.
– Więc? – Uniósł jedną brew. – Teraz już musisz powiedzieć.
– Diablo… – szepnął, zawstydzony. – Wtedy wydawało mi się to takie fajne i groźne.
– To już wolę go wołać pchlarz.
Oboje się zaśmiali. Robiło się coraz ciemniej, księżyc był prawie niewidoczny i już żadne światło nie odbijało się od śniegu. Roned walczył z tym, aby chłód znowu nie wywołał w nim strachu. Nagle, jakby w odpowiedzi na jego obawy, koło nich zaczęły latach suche gałązki, większe i mniejsze, a następnie same układały się w niewielką kupkę.
– Skąd to się tu… To ty?
– Ja – przyznał z lekką dumą Arathen. – Skoro jesteś połączony ze światem materialnym, trochę ciepła też ci pomoże – wyjaśnił jeszcze. – Kiedyś często bawiłem się przenoszeniem przedmiotów, czym ciągle irytowałem Jane. Szczególnie na początku. – Stworzył jeszcze płomień i ognisko natychmiast się zajęło.
– Wiesz, jak cię opisywała innym? Demon ze złotym sercem.
– Zawsze lubiła przesadzać. – Starał się nie okazać emocji, ale sprawiło mu to przyjemność. A jednocześnie stało się dodatkowym ciężarem i tym bardziej nie wiedział, czy go udźwignie.
– Skąd wiedziałeś, że Burza za życia nazywał się Matthew? – Roned zmienił temat.
– Powinieneś wiedzieć, że istnieje coś takiego jak internet. Przecież to ja pochodzę z innej epoki. Poprosiłem Nicka, żeby poszukał wszelkich informacji na temat tego, co się tu wydarzyło.
– Burza naprawdę zniszczył to miejsce?
– Tak, gratuluję przenikliwości. Zachował się jakiś stary artykuł o nadprzyrodzonych zjawiskach, których świadkami byli drwale, a później zwykli poszukiwacze przygód. Wiązano to z rzezią, która miała tu miejsce. Nie do końca wiadomo, co tu się stało. Ludzie tłumaczyli to pożarem, dziwnym trzęsieniem ziemi, miejscowym konfliktem, wszystkim na raz… Nie było jednej wspólnej wersji. Ale gdzieś wcisnęli informację, że niedługo wcześniej samobójstwo popełnił tu niejaki Matthew Smith. Skoczył w wodę, prosto pod młyńskie koło. Dzięki temu nikt nie mógł go uratować, bo sam zostałby wciągnięty. Przemyślał to sobie. Nikt nie wziął tego na tyle poważnie, żeby uwierzyć w demona, który mści się na wiosce, która pewnie w jakiś sposób doprowadziła go do śmierci.
– Samobójca. Dzięki temu bardzo szybko zyskał wystarczającą moc, żeby zniszczyć to miejsce…
– Oprócz młyna. Jest z nim związany.
– Nie wyczułem tego – skarcił się. Wydawało mu się, że byłby w stanie rozpoznać innego samobójcę, w końcu mają coś wspólnego.
– Burza nie próbuje być coraz większy, nie chce rosnąć. Interesuje go tylko to miejsce, chce widzieć dolinę, góry na horyzoncie. Teraz to wiem… Marnuje dużo energii na przebywanie w tym świecie, wiązanie się ze zwierzętami, wypuszczanie świadomości daleko stąd, żeby wciąż wiedzieć, co się dzieje. Z drugiej strony doszedł do perfekcji w swoich umiejętnościach przy minimalnym wysiłku. Dlatego cię ostrzegałem, żebyś go nie lekceważył. Wyszło tak, że sam go nie doceniłem…
– Nie powiedziałeś mi tego wszystkiego wcześniej, bo myślałeś, że poczuję z nim jakąś więź? Poprę go? – Znowu się zdenerwował.
– To nie tak… – Próbował się tłumaczyć Arathen, ale nie wiedział, czy ma to jakikolwiek sens. – Nie byłem pewny, czy jesteś gotowy na takie spotkanie.
– A mimo to mnie wziąłeś.
– Nie był to mój pomysł. – westchnął.
– Nie musisz mnie chronić.
– Jesteś pewny? – Poprawił uchwyt na ręce Roneda, aby mu przypomnieć, w jakim są położeniu. – Będę cię chronić, bo jesteś tylko dzieciakiem rzuconym w zły świat.
– Ty nie jesteś zły.
– Jestem. Nawet się tak nie oszukuj. Inaczej by mnie tu nie było.
Nastała cisza. Ognisko miło trzaskało, ogień tańczył na wietrze, śnieg wokół stopniał. Zbliżała się trzecia, czuli to, już niedługo.
Arathenowi od dłuższego czasu po głowie chodziło jedno pytanie. Chciał je zadać wiele razy, ale zawsze dochodził do wniosku, że to zły moment. W końcu się odważył.
– Dlaczego u Jane nadal stoi twoja szkatułka? Przecież już dawno mógłbyś zostać uwolniony, nadajesz się. Nikt nie kazałby ci odchodzić, mógłbyś nadal z nami współpracować, tak jak ja wróciłem.
– Nie chciałem, żeby została zniszczona.
– Dlaczego? – Nie pozwolił sobie z wątpić w słuszność drążenia tematu. Nadal pamiętał ten prymitywny lęk, kiedy patrzył na własne więzienie.
– Ma mi przypominać, że jestem zły.
Spojrzeli sobie w oczy. Coś w głosie Roneda sprawiło, że starszego demona przeszedł dreszcz. Wiedział, że towarzysz powiedział prawdę, a przynajmniej sam wierzył w to, co mówi. Arathen zastanawiał się, ile jeszcze o nim nie wie.
– Wreszcie nasz czas – rzucił radośnie, jak gdyby nigdy nic. – Czas się stąd wynosić. Skup się…
Ogólnie nie jestem zbyt dobry w dobre opisywanie tego co mi się podobało z powodu małego zasobu przymiotników i niewystarczająco dużej artystycznej duszy. Jednak Owy tekst wydawał się, jakbym czytał jeden z fragmentów swoich ulubionych opowiadań, z jednej strony czuło się powagę sytuacji, ale bohaterowie nie byli zbytnio zgredowatymi staruchami, które tylko rozwijałyby swoją opowieść w poprawny i niehumorystyczny sposób. Kwestia dodania tych małych wstawek dotyczących samego psa, czy tez innych bohaterów umożliwiła rozkwit, tych naturalnych dialogów czy utwierdzeniu się w przekonaniu, że jednak mogliby oni stać przy nas. Motyw demonów i zakładam, że ludzi? Z przebudzeniem mocy... nie wiem jak to nazwać, będąc szczerym. Za mało było bym mógł to skomentować. Aczkolwiek przechodzenie miedzy-wymiarowe czy bycie na skraju jednego z z drugim jest czymś co zdecydowanie spowodowałoby u mnie rozgryzanie tego świata na części pierwsze. Podobało się i liczę na więcej i mam nadzieje, ze demon tego posta, nie będzie straszyć mojej odpowiedzi pomiędzy wymiarami.
OdpowiedzUsuńNie przesadzasz z tymi ulubionymi opowiadaniami? Ale muszę przyznać, że jakoś z tymi bohaterami najłatwiej mi wychodzi łączenie humoru i sarkazmu z powagą. A Arathen ma koło setki, także pozostaje pytanie, od kiedy demony można nazywać staruchami… XD kwestię przechodzenia między wymiarami muszę jeszcze dokładniej dopracować, bo obecnie to trochę rzucanie określeniami bez potwierdzenia informacjami. No i nie musisz się bać, nie wszystkie demony chcą zabić każdego, kto się napatoczy, niektóre są po prostu ciekawskie XD
UsuńJak milo mi zostabyc twoj test :)
OdpowiedzUsuńLubie tez ten demoniczny swiat. Bardzo fajnie piszesz, czesciej powinnas sie dzielic z nami swoja tworczoscia.
Ciekawy schemat przyjmowania wizerunku przez duchy.
Widoczne jest mentorowanie jednego z nich, dobrze to przedstawilas, i stosunek drugieg do tego mentorowania :D
Demony potrafia byc zwodnisze. Gry i manipulacje to ich konik.
Burza brzmi jak niebespieczny typ, a wkurzanie go gadka chyba nie jest zbyt roztropne. Ignorancja nikomu nie sluzy na dluzsza mete.
Chyba nie maja mu nic szczegolnego do zaoferowania. A negocjacje poki co nie daja zbyt wiele.
Hmmm zasadzka, sprytnie. Punkt dla demona - tego zlego :D
Czy to dziwne ze kibicuje Burzy?
Ale dramatyczna scene stworzylas tutaj, bardzo ladnie. Momentalnie przeskoczyla moja sympatia do lowcow i ich demo-psa.
Zrobilo sie smutno i jakby zatrzymal sie przez moment czas.
I takiego obrotu spraw sie nie spodziewalam.
Tak tutaj targasz emocjami, ze nie zauwayzlam nawet kiedy przeczytalam caly test.
Cieszę się, że chętnie chcesz czytać moje teksty, ale żeby się czymś dzielić, to jednak musiałoby coś powstać, a z tym bywa ciężko od dłuższego czasu XD
UsuńArathen chyba liczył na to, że jak lekko Burzę wkurzy, to coś palnie bez namysłu. Nie wyszło… xD ale on już wie, że zawalił, nie będę go dobijać XD i nie, kibicowanie temu złemu wcale nie jest dziwne xD
Czyli udało mi się stworzyć efekt spowolnienia czasu i jakby reszta świata zniknęła, skoro coś takiego odczułaś ;) Pozostaje mi tylko liczyć, że jak następne teksty z tymi bohaterami będą się pojawiać, to też będą się podobać :)
Hej :)
OdpowiedzUsuńJak dobrze ponownie Cię tu widzieć! :) Trochę brakowało mi tych demonów, bo z nimi kojarzy mi się tajemnica, pewnego rodzaju poczucie humoru i świetne przygody. Dałaś temu wyraz, wprowadziłaś odpowiedzi, jak i znaną mi już dynamikę, za co dziękuję :)
Miło słyszeć, że te postacie są przez was zapamiętywane mimo sporych odstępów między tekstami <3 To, co mówisz, że ci się z nimi kojarzy, jest też tym, za co sama lubię tworzyć w tym świecie, więc chyba mogę być zadowolona z efektu xD
UsuńSzczerze, to się pochlania tak, ze ani przez chwilę nie czuć, że to tak obfity tekst. Pewno gdybym nie wiedziała, strzelalabym w 6 stron, bo mimo sporej dawki akcji, to jest tak dynamiczne, że człowiek w mgnieniu oka czyta wszystko. Nie sposób się oderwać od tekstu za to zupełnie łatwo od rzeczywistości. Serio przepadałam.
OdpowiedzUsuńTo co ja uwielbiam najbardziej ze wszystkich adorowanych przeze mnie swiatow to postacie. Nawet gdyby swiat nie do konca mi odpowiadal, jesli jest postac, która naprawdę polubie, ide w to, czesto na maksa. A tu kurde kazda postac zyje w mohej glowie, kazda widze tak wyraźnie, kazda intryguje. Ten Roned! Jego relacja z Arathenem! Sam poczatek i to:
Moim nie jesteś, na szczęście, ale to nie zmienia faktu, że szczeniak z ciebie. Bez urazy, pchlarzu.
Juz mnie kupilo.
Opis tego miejsca, to jak wykorzystalas piosenkę... O rany. Bardzo duzo mroku, wrecz grozy czulam jak bije od tego mlynu, wzmianki o rzezi.. naprawdę. Dalam sie zaczarowac
A Burza! Chciałabym o nim wiecej... Bardzo to ciekawie przedstawilas, najpierw tajemniczo, żeby go nie lekceważyć, pitem pokaz jego mocy i zmiana sytuacji o 180 stopni. Atlas brzmi zlowieszczo i zastanawiam się teraz bardzo... Na ike faktycznie to byl blef....
Chętnie od raz czytabym dalej. No kurde uwielbiam ten świat coraz bardziej.
A, no i to złote serce. Jakze to pasuje do Arthena!!
UsuńTen świat tak naprawdę nadal jest kontynuowany właśnie przez bohaterów, bo przecież to takie dziecko tego projektu, jeszcze z czasów GPK, powstało przy okazji, ale na tyle je polubiłam, że ciągle wraca i nawet ewoluuje XD Można powiedzieć, że tym demonom dałam się podejść i nie żałuję XD
UsuńDzięki piosence Atlas w sumie zyskał imię, bo przewinął się już w tle jednego tekstu, on na pewno jeszcze się pojawi, bo jest tym głównym złym :D Burzę pewnie też wykorzystam, skoro już zbudowałam mu tło. Pojedyncze trybiki wskakują mi na miejsce przy okazji kolejnych tekstów, ale zostaje jeszcze dużo przestrzeni do zaaranżowania. W każdym razie ja jeszcze sama nie wiem, co wydarzyło się dalej, ale może się dowiem XD