Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 3 lipca 2022

[127] Cykl ~ An'Dur

 Co do piosenki, to uznałem ją jako motyw przemiany. I pisałem tekst, słuchając tylko jej.

Co do samego tekstu:

Jest to fragment większej opowieści ze świata będącego zarówno historią alternatywną wszystkiego, co znamy, jak i gatunkiem sci-fi/fantastyką. Odnośnie tego, co spotkamy w nim, to nauki opowiadane przez przedstawicieli ras wyższych jak i walki o możliwość życia na swoich własnych warunkach.

Zapewne następne opublikowane teksty [jeśli starczy mi cierpliwości] też będą zapisane w tych realiach.


Czas mijał i jakkolwiek dla nich był nieubłagany, to dla mnie był zbyteczny. Ich historie się zaczynały i kończyły, a ja siedziałem, obserwowałem. Przychodzili do Niego i odchodzili. Przyjaźnili się i zdradzali. Taki był cykl, ale nie spowodowało to, że choć raz im odmówił, że choć raz źle o nich pomyślał. On był, kiedy go potrzebowano, On był, kiedy go nie potrzebowano, On był, by być dla tych, którzy nie mogli być dla samego siebie. 

Od wstąpienia mojego ojca minęło wiele czasu, długo zajęło mi zebranie się na tyle, by móc do Niego podejść. Czy to gniew z powodu straty ojca nie pozwalał mi myśleć o jego egzystencji w zdrowy sposób? Wiedziałem tylko to, że pałałem do Niego nienawiścią, chciałem Jego śmierci, choć nie powinienem. Nie był przecież nieuprzejmy, niemiły czy pełen agresji. Ale czym sobie zawinił? To było pewne, odpowiedź na to była oczywista jak śnieg zimą, czemu moja dusza nie uspokajała się przy Nim… Czemu tylko ja go nienawidziłem… Bo nie pomógł. Nie było go wtedy, gdy go najbardziej potrzebowałem. Zdawałem sobie sprawę, że nie mógł. Jednak myśl o tym, że miał możliwość, sprawiała jeszcze większy ból. Mą nienawiść przekułem na pasję, na tę samą pasję, którą posiadał mój ojciec, na tę pasję, która stworzyła świat, jaki widzę, gdzie mogę obcować ze swoją matką i bliskimi, jednak czemu niezależnie od tego, jak długo próbowałem zapomnieć, ilu w tym czasie zabiłem, a ilu obroniłem, to te działania i doświadczenia nie pozwoliły mi odpuścić. Niezależnie, gdzie byłem, w jakich odległych zakątkach świata lub wyjałowionych wymiarach, czy byłem w fortecach czy w fabrykach, czy ratowałem niewinnych, lecząc ich z chorób, czy zabijałem wrogów, naprawiając świat, który zniszczyli. Niezależnie, co się działo i niezależnie, co przytrafiało się mi, zawsze śniłem to samo, ciągle ten dzień, który zmienił wszystko i wszystkich…

Zawsze wyglądało to identycznie… Świat był krwawego koloru, oblany witkami umierającej gwiazdy, wokół nas rozbrzmiewał jej błagalny krzyk, spływał on na każdego. Każdy czuł, jak błagała wszystkich o życie. Organizm tak piękny i potężny, a zarazem tak niestabilny. Wydawałoby się, że w jej oczach nigdy nie moglibyśmy nazywać się godnymi. Jednak nie wiedzieliśmy, że w jej mniemaniu zawsze byliśmy jej dziećmi, choć żadne więzy krwi nas nie łączyły. Cały ten czas, kiedy ogień w jej sercu powoli zanikał, my słuchaliśmy jej ostatniej pieśni. Cały ten czas ratowaliśmy naszych braci i siostry, ratowaliśmy nasz dom, wraz z formowaniem przyszłości dla nas jak i obcych. Niezależnie, co ja i matka robiliśmy, niezależnie, jak źle się czuliśmy i ile łez wylaliśmy, ojciec tam dla nas był. A obok stał On... Na Jego twarzy nie widać było strachu, nie było widać smutku, gniewu czy radości. Spoglądał i obserwował, jak cała nasza cywilizacja płonie… Czy nas nienawidził? Czy nas nie kochał? Czym zasłużyliśmy sobie na to wszystko? Czy nie byliśmy jego podwładnymi? Czemu nic nie robił tylko patrzył? Czy sprawiało mu to przyjemność czy złość? Mógłbym analizować ten czas miliardy razy, ale efekt był zawsze taki sam, a ja zostawałem z setkami pytań. Niezależnie ile czasu mijało i jak bardzo się staraliśmy, to nic nie mogliśmy robić. Gdy gwiazda była już na skraju, a jej cienki głos przestał być już prawie słyszalny, On pierwszy raz wydał z siebie dźwięk, dźwięk który zapieczętował się w moim umyślę, dźwięk, który zostanie we mnie do końca dni.

Już czas – stwierdził lekko ochrypłym, poważnym głosem.

Choć wydawał się stary i silny, niczym wprawiony w boju wojownik, to był też delikatny, niczym matka tuląca swoje dziecko. To były pierwsze słowa, które większość z nas usłyszała od Niego, dla nas było to jak dar. Dla mnie stały się przekleństwem, ropiejącą raną, która nie miała się zamknąć. Były one najgorsze, a zarazem najlepsze. Powiedział nie tylko to, co miało znaczenie, ale też to, co było dla mnie bólem. Cały nasz świat nie mógł dłużej czekać w rozpaczy, chylił się ku upadkowi, ku ciemności. Ręce chłodu i zapomnienia otulały nas coraz mocniej, rozbijały naszą motywację i raniły tych najmniejszych. 

Ojciec doskonale o tym wiedział, w końcu to on miał ich chronić. Stał przez długa chwilę, wsłuchując się w pekanie skał, spoglądał w stronę gwiazdy, a po jego licach spłynęła kropla szkarłatnej łzy. Odwrócił się do mnie powoli, spojrzał mi w oczy. Ręką wytarł łzę, na jego twarzy widać było smutek, jednak on się uśmiechał, promieniował dumą i powagą. Zetknęliśmy się czołami, gdy powiedział:

Zawsze będę z ciebie dumny, na dobre i na złe. Póki wiem, że żyjecie, będę wiedział, że było warto. Będę dumny, nawet wtedy, kiedy wy nie będziesz z siebie dumni. – Spojrzał na matkę i znowu na mnie, odsuwając się od nas. – Dbaj o mamę, bądź silny tam, gdzie ja nie potrafiłem być, poznaj swoją drogę inną niż każdego, nie podążaj moim tropem, tylko go wyprzedź… – Odwrócił się się od nas, a po jego twarzy znów popłynęły łzy. Skąd to wiedziałem? Czułem, jak uderzały o ziemię, czułem w nich ból. 

Czemu się uśmiechał, choć się bał o przyszłość, czemu był dumny, skoro nic nie wiedział? Nie byłem w stanie wtedy tego zrozumieć, dalej nie jestem, ale po tych słowach zawsze budzę się cały spocony i zdrętwiały, a po mojej twarzy spływają tylko łzy…

Zastanawiam się codziennie, ile czasu minęło? Nie wiem. Chciałem zapomnieć, ale to zawsze było ze mną. Przez ten cały czas zdobywałem chwałę, uznanie. Ratowałem tych, którzy nie potrafili sami się chronić, stałem murem za tymi, którzy nie mieli sił. Byłem jak mój ojciec, a przynajmniej czułem, że byłem jak on. Ale jednak byłem inny, ponieważ gniew i nienawiść wobec Niego z czasu wstąpienia rodziciela pozostawały, nie ginęły. Zajmowałem się wieloma rzeczami, budowałem świat, który dla mnie i matki zostawił, wśród przyjaciół, wśród bliskich, wśród tych, którzy swój stracili. Ale zawsze… zawsze zostawała dziura, po Jego słowach, zawsze dzwoniły mi w uszach „Już czas”… 

Zdecydowałem się więc rozwiązać problem u źródła, zrezygnowałem z przydziałów i wróciłem, zgłosiłem się jako Jego obserwator… Byłem pewny, że odmówi. Wszystkich poprzednich, którzy się starali, wygonił. Ale mnie przyjął. Czy mnie tolerował? Czy sprawdzał? Nie wiedziałem. Robił to w ramach pokuty? Nie, zdecydowanie nie. On nie zna tych słów, tylko ci z duszą ją rozumieją. Ale On przecież jej nie ma. Ale jak można istnieć bez duszy, nie wiem… 

Czy jeśli przy Nim zostanę, to zaznam to, co mój tato zaznał? Czy rozpacz gwiazdy w moim sercu zniknie? Czy nastąpi spokój i zrozumienie?

Przydział przy Nim był inny niż wszystkie. Trwał dosyć długo, a ja dalej nie potrafiłem Go zrozumieć. Mijały wieki czy też tysiąclecia w tym środowisku. Żył wśród małych, wśród zagubionych. Otwierał się na ich życie, a oni Go zdradzali. Nigdy ich nie zranił, choć często mu to zarzucali, zawsze był prawdziwy wobec siebie i miłosierny wobec innych, ale to im nie starczało. Byłem przy Nim długo i czułem wielki spokój, jednak krzyki wspomnień nie ustawały. Skoro czułem spokój, to On mnie relaksował? Czemu więc dalej czułem ból? On ich nie tłamsił, czy może ja nie potrafiłem odpuścić… 


***


Kolejny kres dnia się zbliżał na tym Nibirskim padole. Nibirzy zdawali się być przyzwyczajeni do rutyny tego zjawiska, można by powiedzieć, że sami wciągali się w ten wir bezkresnego uczucia braku samostanowienia się. Codziennie rano wstawali, jedli, a następnie zabierali za swoją pracę, by zawsze o tej samej porze zrobić przerwę na posiłek, czy pójść spać. Cyklicznie także wędrowali do obiektów kultu, by oddać chwałę fałszywym bogom. Nie zastanawiali się zbytnio nad tworzeniem indywidualistów. W tym świecie bycie jedynym w swoim rodzaju stanowiło zagrożenie. Postacie takie często umierały w samotności, pożerane przez znudzone i głodne bezczynności masy bestii tego samego gatunku. Odchodziły, pozostawiając za sobą mały ślad, który szybko po nich znikał, by fałszywe bóstwa mogły dalej karmić się głupotą wiernych. Najgorsze jednak było to, że świat też brał udział w tym karnawale obłudy i niezmienności. Zarazem na koniec każdego dnia, znudzony brakiem wrażeń, przysypiał, by na nowo znaleźć nadzieje kolejnego dnia. 

Dzień w dzień światło gwiazdy powoli skłaniało się do snu za horyzontem, a jej dobroczynne promyki, które nie chciały jeszcze zasypiać, do ostatniej chwili walczyły o szanse zabawy z już ochładzającą się glebą. Gwiazda jednak, niczym zmęczona matka, niestrudzenie kładła te małe dzieciątka baraszkujące w nudnym świecie, który sama stworzyła. Każdego zachodu obiecywała im, że niedługo będa mogły wstac i na nowo pójść pobawić się z resztą, brać udział w rutynie raz jeszcze… Rozgrzana niedawno jeszcze gleba, zmęczona zabawą i walką o przetrwanie, powoli schładzana snem gwiazdy, z niecierpliwością czekała na swojego nocnego przyjaciela. 

Wśród tych codziennych zwyczajów i tradycji była jedna postać, która niestrudzenie wydawała się inna, choć zawsze była w tym miejscu, gdzie nigdy być nie powinna. Zawsze z rana siadała nad taflą wód Genezareckich, by przez cały dzień obserwować ludzi pływających na swych łodziach. Siedziała, w rękach mając kijek, i wydawałoby się, że łowiła ryby. Jednak nikt nigdy żadnej złapanej przez nią ryby nie zauważył. Siedziała tam długo, wydawała się czekać. Nikt nie wiedział dlaczego, ale wszyscy, spragnieni ciekawością, przybywali do niej wraz ze zmierzchem. Spotykała ludzi, lecz nigdy nic nie mówiła. Czasem gdzieś zmierzała, czasem obserwowała inne miejsca, ostatecznie zawsze wracała nad jezioro Genezaret. Tworzyła swoją własna rutynę, kiedy wyciągała kijek, by na nowo zanurzyć go w spokojnej tafli wody. Wszyscy, którzy ją widzieli, uznawali tę postać za pustelnika. Z czasem podchodziło ich coraz mniej, choć nikt się jeszcze nie bał. Mimo że jednostka ta była sama przez większość dnia, to nie przerywała tego, co miała zaplanowane zrobić. Nibirzy dziwili się tej osobliwości, ale jak to w ich kulturze bywało, indywidualiści ginęli wśród rutyny ich świata, by rzeczywistość na nowo stała się pełna niewzruszonych złudzeń, obłud czy niezrozumiałych kłamstw. To nie powstrzymało tej jednostki, by chronić innych. Indywidualiści pojawiali się przy niej, przysiadali, by popatrzeć w taflę. Byli to różni ludzie, wielu było związanych z rybołówstwem, ale byli też tacy, którzy zajmowali się gromadzeniem, niektórzy podróżą. Czemu, więc ci, co mieli dobre życie, zdecydowali się je porzucić? W imię czego? Można by powiedzieć, że odpowiedzi byłyby różne, co nie zmienia faktu, że wszyscy porzucili swe życie, by spędzać je z tą jedna postacią. Dlaczego więc do niej poszli? Co ich skłoniło? Nieznane? Czemu wybrali ją, czemu zdecydowali się porzucić rutynę i brać udział w obserwacji tego obłudnego świata wraz z tym wyjątkiem…


***


Nie rozumiałem zbytnio, co robił. Wątpię, by odczuwał winę za to, co się stało. On nigdy jej nie odczuwał, nie jestem nawet pewien, czy mógłby ją odczuwać. Jak jeszcze pobierałem nauki, to uczono nas o tym, że istota zrodzona z niczego nie może posiadać emocji, to były nauki o Nim. Wtedy to rozumiałem, jednak teraz nie wszystko było takie proste jak kiedyś. Widziałem Jego uśmiech wiele razy, czy był on fałszywy? Powątpiewam w to, chociaż On nie posiada żadnej aury, więc trudno określić, czy kłamie, czy też nie. Ważne było tylko to, że pojawił się uśmiech na jego twarzy. Pozostaje więc pytanie, czy istota bez emocji może wiedzieć, czym są emocje? Nie było to zbyt ważne dla mnie, niech starsi się tym zajmą. Najważniejszym pytaniem dla mnie było, czy może się ich nauczyć. Jeśli tak, to czemu spędza czas wśród tak nieistotnej rasy? 

Nie uważam, że są oni bezużyteczni, ale czy jeśli On chce się nauczyć emocji, to czy powinien się uczyć od Nibirów, którzy wyrażają emocje na tak prymitywnym poziomie? Zdaję sobie sprawę z kwestii, że nie chce spędzać z Terranami całego czasu i od nas pobierać nauki w tej materii. Jest jednak tyle inteligentnych organizmów, od których mógłby je pobrać, a On decyduje się zostać wśród nich. Na tej plugawej wersji Terry, wśród rasy, która nawet nie potrafi być szczera ze sobą na temat własnych emocji, co dopiero z innymi. Nie rozumiem zbytnio Jego powodów i celów tego, co tu robi, czy też co chce osiągnąć swoim zachowaniem. Niezależnie od motywów Jego zachowań, obserwowanie Go, choć zostało mu wyrządzone wiele złego, zapewnia mi naukę na tym padole. Prawdą jest to, że gdybym mógł, to zabiłbym każdego, kto odważyłby się Go zaatakować. Myślę, że każdy Terranin czy też inni przedstawiciele sprzymierzonych ras zrobiliby to samo na moim miejscu. On natomiast nie zabija bez względu na to, co i w jak okrutny sposób mu zrobią.

Cykl, w którym biorę udział wraz z nim, jest powtarzalny, zawsze dzieje się to samo, jedyną różnicą jest miejsce i czas, kiedy się on dzieje. Nie odkryłem jeszcze sensu w tym wielkim planie, zwłaszcza że Nibirzy zawsze robią wszystko tak samo. W każdym następnym cyklu widać, że ich knowania ewoluują wraz z nimi samymi, ale ile jeszcze będzie takich sytuacji? Niestety nie wiem. Mógłbym już teraz powiedzieć, co się stanie w następnym okresie, choć jako cywilizacja są dla mnie niezwykle nieprzewidywalni. Pewne zdarzenia i emocje zawsze były takie same przez te wszystkie wieki spędzone na obserwacjach. nie wyglądało, jakby cokolwiek miało się zmienić. 

Wydaje mi się, jakby prowadził dziennik biologiczny, szpiegując ich w codziennym życiu. Nibirzy zdecydowanie są naiwni tudzież zbyt ufni. Dziwił mnie ten fakt, zwłaszcza że ich emocje są oszukane. Najzabawniejsze jest jednak to, że nie potrafią odróżnić swojej rasy od innych. Mnie czy Jego traktują, jakbyśmy też byli Nibirami, a jednak nie jesteśmy. Czy to dlatego są tacy przyjaźni? Czy to dlatego, że tworzą sieci znajomości pod względem zysku, a nie zaufania? Każda rasa, każda cywilizacja, każda istota żywa, którą poznałem, uznawała w pełni Jego wyższość, obdarzała Go szacunkiem i nadziejami. Oni natomiast traktują go na równi z sobą, powiedziałbym nawet, że jak śmiecia, bo nie jest częścią ich wspólnoty. Nawet cesarstwo Kou ma przy nim szacunek, nawet oni. Natomiast Nibirzy? Czy to dlatego tak często zdradzają swoich? Czy to dlatego krzywdzą siebie nawzajem? Przecież tak krótko żyją, powinni korzystać z tego życia, a nie je wykorzystywać w tak chory sposób. 

Nie jestem pewien, jak długo jeszcze tu wytrzymam, jak długo to jeszcze będzie trwać, czy dotrwam do końca? Czy zrezygnuję? A może uda mi się doznać oświecenia, zaznać spokoju w sercu, tam, gdzie już dawno straciłem nadzieję?

Czy ta rasa, odrodzona na nowo ze zgliszcz, odzyska swoje dawne ja? Czy wielkość jej pionierów znowu będzie świecić na nieboskłonie? Czy wrócą i odbudują swoje zapomniane ruiny w odległych zakątkach? Moje przemyślenia są pewnie takie same jak dla innych urodzonych w epoce chaosu. Narodziłem się po Upadku, wiec nie wiem, co się działo przed nim. Wiem, że oni także podczas Upadku stracili bardzo wiele, a to, co teraz widzimy, to tylko złudzenie dawnej wielkości. Czy to, co teraz istnieje, kiedykolwiek dojdzie do tego wspaniałego konglomeratu handlowego? Czy znowu staniemy na równi i podamy sobie ręce? Czy znowu nas czegoś nauczą? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na te pytania, nie znam nawet historii powstania ich wielkiej rasy. Nie mam zamiaru czytać ksiąg o nich. Wolę zobaczyć ich historię napisaną na nowo. Wolę być świadkiem tego, niż czytać o przedawnionych faktach. Chcę zobaczyć, czy to wszystko powstanie na nowo. Czy On także chce zobaczyć ich rozwój? Czy może chce naprawić błędy przeszłości? Czy to, co się dzieje teraz, jest inne od ich pierwotnej historii? Nie wiem, napiszmy ją na nowo…


***


Czas i życie przemijało w swoim starym powolnym trybie, wstawaliśmy by wyruszyć na połowy, a po nich ruszyć na nauki u nauczyciela. To wszystko było naszym znanym życiem, jednak coś się w nim zmieniło od czasu chrztu. Czemu wizyta w tamtym miejscu tak wiele mi dała? Nie wiedziałem, ale nie zwracałem uwagi na ten problem, po co zawracać sobie głowę czymś, co nie jest dla nas określone. Trwaliśmy z bratem w naszym codziennym dniu, niezmiennie przez wszystkie dni. Od pewnego czasu była jednak pewna zmienna w naszym krajobrazie. Na skraju tafli jeziora siedziała postać, niczym kamienny posąg, zaznaczała swoja obecność. Gdyby nie to, że widziałem, jak się poruszała, to bym uznał to za obiekt modlitw postawiony dla reszty rybaków. A jednak człowiek przemieszczał się po okolicy, by zawsze kończyć w tym samym miejscu, na skraju wody. Widać było, że był inny, nieznany, niezrozumiały. Byliśmy go ciekawi, a mój brat nawet ciekawszy ode mnie, ale nigdy nie poszliśmy tam na spotkanie. Nigdy nie byliśmy tacy odważni. Ludzie unikali tego pustelnika, więc i my zaczęliśmy. Nasz świat się zmieniał, a my nie zauważyliśmy tego…

Pewnego razu, gdy szliśmy ze swoim nauczycielem po naukach, ta jednostka koło nasz przeszła, kierowała się tam, gdzie zawsze. Była niezauważalna, a jednak ją zauważyłem. W pewnym momencie nasz nauczyciel zatrzymał się, powoli obrócił i spojrzał nieustępliwym wzrokiem w tamtym kierunku. Wydawało się, jakby ktoś go zawołał, ale przecież nikogo tam nie było, przecież nikt go nie wołał… Skupił wzrok na jednej postaci za nami, stała przez chwilę, by ruszyć znowu, gdy nasz orędownik wskazał ją.

– Nie jestem tym, za kim iść powinniście. To jest Baranek Boży, to jest nauczyciel za którym powinniście iść.

Było to dla nas dziwne, coś niespodziewanego. Owa postać obróciła się do nas raz jeszcze. Był to mężczyzna, stosunkowo młody, z długimi włosami i dużym zarostem. Spojrzał na nas delikatnym i lekkim spojrzeniem, by następnie obrócić się i iść dalej. Pierwszym, który wykonał ruch, był mój brat. Skinął głową na naszego opiekuna i poszedł w kierunku tajemniczego mężczyzny, niczym zaczarowany urokiem czy wyzwoloną ciekawością wobec niego. Ja jednak zatrzymałem się w oporze, miałem zostawić swojego nauczyciela? By iść za nieznanym… Jednak on spojrzał na mnie i powiedział do mnie jedynego. 

– Nauczyłem was wszystkiego, co mogłem. Teraz wy nauczycie się, by móc nauczać innych. – Położył mi rękę na plecach, poczułem pchnięcie w kierunku, w którym Andrzej zniknął. 

Poszedłem i zostawiłem nauczyciela. Czy to, że spotkaliśmy go na samym początku, było tylko przygotowaniem? Nie wiem, ale zaufałem mu jak zawsze, nigdy go nie zapomnę, zwłaszcza że już więcej go nie widziałem…

Gdy w końcu dogoniłem Andrzeja, szedł w ciszy z tym mężczyzną. Ja także zrównałem się z nimi. Owy człowiek nie zadawał pytań, czemu z nim idziemy, a my nie pytaliśmy go, czy możemy dołączyć. Szliśmy tak, aż dotarliśmy na miejsce, w którym siedziała zawsze tajemnicza postać. On podszedł do tafli i usiadł. Wyciągnął kijek z zawiazanym sznurkiem, by rzucić nim w wodę i łowić. Czy to była osoba, którą widzieliśmy na łodziach, czy to przeznaczenie, a może przypadek?

Przez pewien czas obserwowaliśmy z bratem te nieskuteczne próby łowienia, aż w końcu nie wytrzymałem i powiedziałem:

– Tak żadna ryba się nie złapie – stwierdziłem. 

Postać nie odpowiedziała, nawet się nie odwróciła. Poczułem się zignorowany, a cisza trwała. Słońce powoli zatapiało się w śnie za horyzontem, czas mijał, a my staliśmy w ciszy przy nim. Andrzej pierwszy nie wytrzymał i usiadł koło, niego patrząc na lekko drgającą wędkę.

– Każda ryba jest inna, nie muszę jej łapać. Ta, która chce być ze mną, sama przypłynie – powiedział mężczyzna. Czy to była odpowiedź na moje wcześniejsze stwierdzenie? Nie rozumiałem wtedy jego słów, ale czy można było rozumieć coś, co było dla mnie tylko niezrozumiałym bełkotem?

Dni mijały, a my przychodziliśmy z Andrzejem do owego mężczyzny, on natomiast zawsze łowił, a przynajmniej starał się to robić. My za to siedzieliśmy koło niego i obserwowaliśmy. Z czasem pojawiały się także inne osoby. Niektórzy przyszli obserwować, niektórzy byli zaciekawieni, nie rozumiałem ich motywów. Tylko najwytrwalsi zostali z nami. 

– Czemu łowisz, jeśli nic tym nie złapiesz? – zapytał w końcu jeden z tych, co zostali, o nietypowej dla nas karnacji.

– Ryba nie musi być złapana, musi chcieć przypłynąć, by poznać nowy świat – odpowiedziałem. Wtedy też coś we mnie pękło i zrozumiałem. Mężczyzna nie łowił ryb, on był tu dla nas, to my byliśmy rybami, które przypłynęły. To był też moment, kiedy zdecydowałem, że pójdę za nim do końca moich dni, że będzie moim nauczycielem.

Minęło trochę czasu po mojej odpowiedzi, gdy mistrz wyciągnął wędkę, co zdziwiło mnie, Andrzeja i innych siedzących z nami dłużej, gdyż jeszcze nie był czas na to . Wstał i odwróciwszy się do nas wszystkich. 

– Czy porzucicie to, co macie? Jeśli tak, to uczynię was rybakami ludzi.

My natomiast także wstaliśmy i pewnym głosem odpowiedzieliśmy:

– Tak.


***


Zostawiliśmy to, nawet Piotr zdecydował się nie opierać i odszukać swoje powołanie. Mężczyzna spytany przez nas, jak się zwie, odpowiedział:

– Moje imię jest nieważne, jestem tu, byście wy mogli być zrozumiani. 

Na tamtą chwilę zaakceptowaliśmy to, na razie nam wystarczało, w końcu nie wiedzieliśmy, jak długo utrzymamy się przy nim. Na podążanie za nim zgodziło się jedenastu. Mimo to jeden z nas nie był pewny, dlatego po czasie grupa skurczyła nam się o jedną osobę. Zdecydował się sam znaleźć odpowiedzi, czy to przez strach przed nieznanym, czy może co innego go drążyło. Zdziwiliśmy się, że tak szybko zrezygnował. Natomiast nasz nauczyciel stwierdził:

– Wybierzesz misję, jaką będziesz chciał, ale będziesz zawsze wierny temu, co nadało ci kierunek. 

To był pierwszy z uczniów, który odszedł, ale czy tak naprawdę odszedł? W słowach nauczyciela wydawało się, jakby tamten uczeń nie odszedł, tylko to było w planie. Nikt nie wiedział wtedy, ilu z nas zostanie, ilu dołączy, a na pewno nie ilu z nas przetrwa, nie wiedzieliśmy nawet, ilu z nas będzie podążać w zgodzie ze sobą.

Dni zawsze mijały tak samo, siedzieliśmy i słuchaliśmy go. Każdego dnia, gdy opowiadał prawdy o tej rzeczywistości i jak działają prawa natury, rodziło się w nas odczucie nawiązania większego połączenia z otaczającym nas światem, z czymś znacznie większym niż mały świat, w którym do tej pory się znajdowaliśmy. Jego słowa nas hipnotyzowały, były czymś, co w każdej chwili skupiało naszą uwagę. Ale nie byliśmy jedyni. Dołączali do nas inni i tak samo jak my stawali się częścią grona uczniów. 

Gdy mówił o całym istnieniu, nasze umysły zakochiwały się w wiedzy, a dusze wydawały się rozumieć każdego z nas z osobna. Choć mówił sam, to przemawiał głosem ludu. Mówił do nas tak, byśmy my mogli przemówić za niego, tam gdzie on nie zdoła. W jego głosie czasem czuć było smutek, czasem radość, ale najczęściej melancholię, jakby przepowiadał coś, co ma nastąpić w przyszłości, jednak nigdy nie wiedzieliśmy co. Liczyło się dla nas tylko to, że mogliśmy odczuwać jego wiedzę. Czasem wydawało mi się, jakbym już słyszał to, co mówił, a on także mówił to tak, jakby powtarzał swe wcześniejsze wypowiedzi, jednak tak naprawdę ich nie powtarzał. Nigdy nie słyszałem tego samego od niego. Najważniejsze nauki  były na temat, jak kochać, choć po nim ni widać było tej miłości. Mówił, jak okazywać miłosierdzie, choć sam nie wydawał się go rozumieć. Nauczył nas, jak miłować, jak wybaczać i wraz z jego nauką wybaczyliśmy. Tak dołączył do nas uczeń Mateusz i Judasz. Oni przyjęli naszą podróż i wraz z nim jego naukę… 

Choć podróżowaliśmy podczas pobierania nauk, to mniej więcej kręciliśmy się wokół pewnego obszaru. Odwiedzaliśmy wiele miejsc, jednak nasze dusze tego nie chciały, one chciały słuchać jego słów, poznawać na nowo otaczający nas świat. Wydawało się również, że kiełkowała w nas mała część, nieznana i niezrozumiała. Nie wiedzieliśmy, czy chcemy ją poznać i czy ją kiedykolwiek zrozumiemy, ale objawia nam zwątpienie, którego nie chcieliśmy zaakceptować. Czas mijał, a grono uczniów powiększyło się dwukrotnie, było nas około dwudziestu. Choć część z nas była innych karnacji niż nasza i wydawało się, że należeli do innych narodów, to wszyscy go rozumieliśmy. Było to dla nas niewytłumaczalne, wiedzieliśmy, że był kimś wielkim. Nie potrafiliśmy zrozumieć, czemu każdy z nas rozumie, co do nas mówi, choć my mieliśmy problem z porozumiewaniem się między sobą. Nie powodowało to jednak, że byliśmy podzieleni. Staraliśmy się porozumieć, tak jak nas uczył nauczyciel. Staraliśmy się być częścią świata. A nie być izolowani. Wielu nas zrozumiało w końcu, że staliśmy się tym, w co nauczyciel starał się nas uformować. Wielu poczuło to, że staliśmy się rybakami, niektórzy byli bardziej żarliwi od innych, niektórzy znacznie mniej, ale każdy trwał  dalej dla idei naszego mistrza. Zdarzało się, że opowiadał nam o wyższych celach, których w gruncie rzeczy nie rozumieliśmy, ale dalej chłonęliśmy to, co nam przekazywał. Nauczał nas, jak przetrwać, jak dawać nadzieję tym, którzy ją stracili. Spotkaliśmy na naszej drodze również takich, którzy mu nie wierzyli. On nie przejmował się nimi, on był tylko dla tych, którzy chcieli być. Widziałem, jak leczył nieuleczalnych, jak zmieniał substancje z jednych na drugie, widziałem, jak dokonywał zmian w środowisku, był jak reinkarnacja wierzeń, ale choć wielu go za to kochało, to jeszcze więcej nienawidziło. Pojawiał się wobec nas gniew, szyderstwa, ataki czy zazdrość. Chcieliśmy go bronić. Ale on tego nie chciał. 

– Każdy wybiera to, co chce robić, a my nie możemy stać się tacy jak ci, którzy chcą na nas wywrzeć to, czego my nie chcemy – powtarzał.

Świat się zmieniał i my to wiedzieliśmy, ale czy byliśmy gotowi na to, co nadejdzie?

Nie wiedzieliśmy, co przyniesie przyszłość, jednak niektórzy z nas zrozumieli jego nauki, chcieli je głosić, chcieli pokazać światu, co robić, by być miłowanym, a jednocześnie nie chcieli go opuszczać, nie chcieli zmarnować okazji, by być wśród nas wszystkich. W końcu jednak przyszedł dzień, kiedy wróciliśmy znów tam, gdzie pierwszy raz usiadłem koło niego, tam, gdzie w okolicy ostatni raz widziałem swojego poprzedniego nauczyciela Jana.

Mistrz na nowo usiadł, wyciągnął wędkę i spojrzał na taflę jeziora. A my powoli usiedliśmy i obserwowaliśmy wraz z nim. Niektórzy widzieli to pierwszy raz, ale żaden z nich nie zadawał pytań. Wszyscy patrzyliśmy w oczekiwaniu. Świat powoli milkł, gdy on wydał z siebie głos.

– Idźcie ci, co potrzebujecie, bo nie nauczę was więcej, niż sami zrozumieliście. Jesteście tymi, których wybrałem, i dlatego musicie podążać ścieżką, którą wybraliście wy.

Kilku z nich odpowiedziało:

– Ale jak nas wybrałeś, to my przyszliśmy, to my słuchaliśmy, mogliśmy odejść i nigdy się nie spotkać.

– To nie wy mnie wybraliście, tylko ja was wybrałem – rzekł, odwrócił głowę do nich i dodał: – To, że przyszliście i słuchaliście, było moim wyborem, aby zgromadzić tych, którzy mogą głosić miłosierdzie i miłość do innych. Ja wybrałem tych, którzy zachowają się tak, jak powinni. Ja wybrałem tych, którzy zachowają się tak, jak nie powinni, jednak w każdym tym wyborze był plan, który miał dać wam możliwość poszerzenia wiedzy i szansę na nowy, wspaniały świat, który pokocha was na równi ze sobą. – To powiedziawszy, wstał, a my wstaliśmy razem z nim. Jego głowa pochyliła się tak jak nasze na pierwszym spotkaniu. 

– A teraz idźcie i głoście miłosierdzie i pokój waszych serc, jak ja głosiłem je w was.

Oni natomiast pochylili swe głowy wraz nim i przez łzy dumy i szczerości powiedzieli: 

– Jesteśmy z tobą szczerzy, a będziemy też w stosunku do siebie. Twoje słowa wzbudzają radość, a będziemy je szerzyć w imieniu twoim, byś zaznał miłości, której my mogliśmy zaznać od ciebie. 

Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. On zdziwiony obserwował nasze wyrazy twarzy. 

– Czy chcielibyście coś dodać?

– Mówiłeś nam, że nie masz imienia. Chcielibyśmy ci je nadać, byśmy mogli głosić miłosierdzie w twoim i naszym imieniu – powiedział Piotr. 

Nauczyciel był z lekka zdziwiony, ale kiwnął głową z lekkim uśmiechem, jego łagodny wyraz twarzy, spowodował ciepło w naszym wnętrzu. 

– To jak chcecie mnie nazwać? – spytał. 

– Chrystus… – odpowiedział Salman

– Tak chcecie mnie nazwać? – zapytał nas raz jeszcze.

– Tak – odpowiedział Mateusz. 


***


Nie byłem do końca pewny tego cyklu. Jakkolwiek był taki sam jak wszystkie inne, a Jego czyny nie wskazywały na zmianę zachowania, to wydawało mi się, że było w nim coś innego. Przyznam się, że czekałem na zdradę z ich strony od bardzo dawna. Jednak pełna nienawiść była w sumie tylko od tych, którzy nie należeli do grona „uczniów”. Mam wrażenie, że nie tylko sam cykl się zmienił, a zmieniłem się i ja sam. Czułem z nimi jakieś połączenie, choć byli ode mnie inni. Historia zawsze wyglądała podobnie, pojawiał się, nauczał, a ci których nauczał, nienawidzili go z czasem i wyganiali. Nie byli szczerzy wobec siebie ani wobec Niego. Ale teraz... Teraz byli inni. Wydaje mi się, że ten cały czas spędzony z nim był dla mnie nauką samą w sobie, był nauczycielem, na którego nie zasłużyłem, ale udało mi się z nim spotkać. Od pewnego czasu, gdy się budziłem, to wstawałem przed wschodem ojca. Witałem się z nim, wiedziałem, że wie o mnie, wiedziałem, że obserwuje swojego starego przyjaciela, że patrzy na mnie i na to, co robię. A ja chciałem mu powiedzieć, co przegapił każdej nocy, gdy spał. Co go ominęło. I tak trwały me poranki. 

Wśród uczniów z czasem można było wyczuć też negatywne emocje, ale to nie było to co zwykle. Było to coś z pogranicza strachu, a jednak dalej czuli do Niego szacunek. Nauka miłosierdzia, którą ich obdarzył, miłości i nauki nieznanego, nie poszła w niepamięć. Byli Mu wierni, nawet ci, którzy zdecydowali się od Niego odejść.

To był pierwszy raz, gdy zdecydowałem się podjąć działanie, nie byłem pewny, czy zgadzał się z moją oceną, czy był niezadowolony, że obdarzyłem jego uczniów ochroną, że dałem im możliwość przeciwstawiania się trudnościom. Nie wiedziałem, ale czułem, że obserwował mnie, czułem, że coś we mnie się budzi. Każdy z Terran obiecywał, by nie ingerować w życie Nibirów, ale zawsze zdarzały sie takie jednostki i ja też stałem się tym wyjątkiem. Czy zrobiłem źle? Na pewno nie.

  Co ciekawe przestałem słuchać Jego nauk. A słuchałem nauk Jego uczniów. Uczniów, których stworzył na rybaków ludu. Jego nauka przyszła po wiekach i w końcu to rozumiem. Zrozumiałem, co chciał przekazać. To co dawał im, ten powtarzalny cykl, był także dla mnie. Bym stał się sobą, a nie ojcem. Próbując stać się nim i robiąc wszystko, co mój rodziciel, stawałem się cyklem pokolenia poprzedniego. Zrozumiałem ostatnie słowa ojca, miałem stać się czymś, co przebije tę bańkę, w której się znajdowałem. Zrozumiałem błędne określenia wobec Niego. Gdy wrócę, napiszę wiedzę o Nim raz jeszcze, oświecę tych, których moi rodzice nie zdołali. Napiszę historię, z której będę dumny, tak jak pisali swoją historię moi rodzice.

To nie jest tak, że On nie posiada emocji, to my jesteśmy Jego emocjami. On, rezygnując ze swoich emocji, obdarzył nas czuciem tego, co istnieje wokół nas. Ale czy On może je odzyskać, nie uśmiercając naszych w nas? Jeśli tak, to chcę to zobaczyć. Jeśli nie, to chce Mu pomóc, by się udało. By mógł się cieszyć wraz z nami tym, co stworzył, tym, co jest Nim. Ten cykl oświecił mnie, a ja oświecę Go tak samo. Niech ci, którzy są jego sercem, będą chronieni, niech Jego doznania się rozprzestrzenią, niech Jego mały świat się powiększy. Niech Jego świat nie popada w obumarcie, bo bez Jego życia, jesteśmy niczym...


***


Co się stało z Judaszem? Czemu go nie było? Nie wiem, ale czy to było ważne?  Było, jednak nie tak ważne jak to, co się działo teraz. Wszyscy byliśmy zaniepokojeni tym, co mówił do nas Chrystus, nikt z nas nie wierzył.

– Wy wszyscy zwątpicie we mnie tej nocy – powiedział.

– Nie zwątpimy w ciebie nigdy – oznajmiliśmy. 

– Nigdy w ciebie nie zwątpię – dodałem.

Obróciwszy się w moją stronę, odpowiedział, mi ze swoim uśmiechem, tym, którym nas witał i tym, z którym nas uczył. 

– Ty natomiast się mnie zaprzesz, trzy razy, zanim kogut zapieje. – Jego głos był spokojny, ale pewny tego, co mówił.

– Nie zrobię tego, nie potrafiłbym – odpowiedziałem.

Zignorował mnie, a następnie powiedział do nas wszystkich:

– Niezależnie, co stanie się z wami i ze mną, będę dla was i spotkamy się jeszcze w Galilei, tam raz jeszcze porozmawiamy, nim ruszycie w drogę, który ustaliliście dla swej duszy.

Z min wszystkich zebranych nie można było nic odczytać, ale czy mogliśmy się dziwić? To, co objawiał nam Chrystus, to, co uczynił swymi rękoma, było dla nas wartością nie do zaprzeczenia. Czy ci, którzy odeszli, by głosić jego nauki, wrócą? Czy dowiedzą się o tym, co tu mówił? Nie wiedziałem. Ale nasza wieczerza, rozpoczyna się, a my usiedliśmy raz jeszcze wspólnie, by wysłuchać jego nauk i je zrozumieć…


***


Nie jestem pewny, jak nas znaleźli, ale to, co się działo, ten gniew ludzi, którzy przyszli, ich szydercze twarze… Byli przygotowani i niezależnie, co chcieliśmy zrobić, to byśmy przegrali. On natomiast powiedział do nas, że czas nadszedł i tyle go zapamiętają, ile my żyć będziemy. 

Zostałem złapany i prowadzono mnie, gdzieś w przodzie majaczył mój nauczyciel, było ciemno. Prowadzili mnie wraz z nim jednak nie wiedziałem gdzie. Bałem się, nigdy nie podejrzewałem, że ten wspaniały świat, który razem tworzyliśmy, ta podróż, którą odbywałem, tak się skończy. 

Wprowadzili nas do jakiegoś obiektu, korytarzami doszliśmy do wielkiego dziedzińca, gdzie na środku przygotowane było palenisko. Usadowili  mnie na jednych z miejsc i rozpalili ogień. Jego natomiast zaprowadzili na miejsce po przeciwnej stronie. Przepytywali go, lecz nie słyszałem, co mówili. Trzaskanie drewna w ognisku i bicie mojego serca zagłuszały odpowiedzi. Wypytywali też mnie, a noc powoli mijała, aż podeszła do mnie dziewczyna. 

– On tam był – powiedziała, pokazując palcem. 

– Kobieto, nie znam go – zaprzeczyłem. 

Trochę to trwało, zanim kolejna osoba zbliżyła się do mnie.

– Ty też jesteś jednym z nich! – stwierdziła. 

– Człowieku, nie jestem – zaprzeczyłem. 

Po upływie około godziny podszedł mężczyzna i stanowczo powiedział:

– Z pewnością on też był z nim. Przecież jest Galilejczykiem! – rzucił. 

– Człowieku, nie wiem o… – w tym momencie usłyszałem pianie, pianie koguta, coś we mnie pękło – czym mówisz… – zaprzeczyłem.

Zobaczyłem jak nauczyciel odwraca się w moją stronę i lekko się uśmiecha, a ja zrozumiałem,  przypomniałem sobie, co mówił.

Przesłuchanie zakończyło się dla mnie, nic mi nie udowodnili, wypuścili mnie, ostrzegając, bym uważał na otoczenie i podejrzanych ludzi. A ja słuchałem ich bez życia, bez duszy… 

Wyszedłem ze środka, przeszedłem kilka kroków, spoglądając na jeszcze wschodzące słońce. Poczułem, jak miękną mi nogi, jak upadam na kolana, i gorzko zapłakałem…


16 komentarzy:

  1. No muszę przyznać, że z ciekawości od razu zetknęłam na tekst, a jak już zaczęłam czytać, to kurczę nie mogłam przestać!
    Od początku miałam podejrzenia, w którą stronę to pójdzie, bo zwroty typu Jego, Niego zapisywane z dużej kojarzą się jednoznacznie dla mnie (czyli z Bogiem albo Iluvatarem xd), ale z drugiej strony myliła mnie zapowiedź scfi, fantastyki. No i nie szło to liniowo, ale tu się zgadzało z alternatywną rzeczywistościa. Naprawde sie wciaglam! Narracja takim stylem prowadzona, ze tylko czekalam, czy odkryte zostana kolejne karty, czy mam racje, az zaczelo padac coraz wiecej znajomych mi hasel. Kulminacja dla mnie była w momencie tego tłumaczenia z łowieniem ryb, że owy "pustelnik" czeka aż ryby same zechcą przypłynąć, no a potem zgrabne odniesienie, że to oni (w domyśle apostolowie) byli tymi rybami, no i puenta o uczynieniu ich rybakami ludzi. Podoba mi sie, jak bardzo nieśpiesznie przedstawiles to wszystko, many szanse jako czytelnik naprawdę poczuc ten czas, ktory upłynął, zanim narybek się zgromadził. Bardzo zgrabnie to wszystko wyszło i w niepowtarzalnym stylu. Ogólnie trudny był to tekst! Z tego rodzaju, że jak sie drzemnełam, to potem miałam rozkmine, czy to mi sie snilo czy ja to naprawdę czytalam ;D
    Cos innego. Chrystusa jeszcze u nas nie było! Ale, przynajmniej przeze mnie, jest mile widziany ;(
    Udany debiut u nas ;D o drobnych błędach nie warto wspominać. Jestem niesłychanie ciekawa, co z tym zrobisz dalej! W którą stronę to pojdzie i jak bardzo alternatywnie będzie. Kroi się naprawdę gruba lektura ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie nie chcę niszczyć nadzieji. Ale ten tekst jest tylko fragmentem pewnych historii związanych z wtrącaniem się Nadistoty w życie Ziemian[Nibirzy]. A także powstanie religii w każdym z cyklu, nie wiem czy zauważyłaś? I w tym powstanie wiadomo jakich dwóch :)
      Nie wszystkie teksty, które mam i które napiszę mają w sobie naszą rasę ;)

      Usuń
    2. Spokojnie, mam w sobie miejsce na wiele tematyki i wiele ras;)

      Usuń
  2. Jestem na dość uprzywilejowanej pozycji, bo jednak już trochę lepiej znam tło tych wydarzeń i świat XD Komentarz ci zostawię na pamiątkę XD
    Wiem, że tekst miał być głównie pretekstem do pokazania, jak narodziła się religia, ale mnie najbardziej kupiły fragmenty z punktu widzenia Terranina. To, jaką on drogę przeszedł, sama sytuacja pożegnania z ojcem, jak próbował sobie poradzić z emocjami przez wiele, wiele... wiele lat w przypadku Terran xD Naprawdę dało się wczuć w jego myśli, ból, próby zapomnienia. No i to przesłanie, aby być sobą, niby jest uniwersalne, ale pokazałeś je jednak trochę inaczej, że właśnie wcale nie trzeba robić czegoś zupełnie innego niż pozostali, tak jak tu próbował walczyć, leczyć, pomagać itd. A ostatecznie zainteresował się... Nadistotą (nie będę wychodzić poza wiadomości z tekstu i komentarzy xD) tak samo jak ojciec, ale zrobił to po swojemu i to też było dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za szybko kliknęłam...

      No a reszcie na pewno mogę powiedzieć, że za każdym razem, jak się dowiaduję nowych rzeczy z tego świata, to się nabawiam kompleksów, że nigdy bym czegoś na taką skalę nie dała rady stworzyć XD To tutaj to nawet nie jest czubek góry lodowej XD

      Usuń
    2. O to mi chodziło. Przede wszystkim skupiłem się na pogodzeniu się z emocjami tego "młodego" Terrana. Natomiast druga postacią był Piotr. Z racji tego, że Wszyscy wiedza kim był po tych wszystkich wydarzeniem Piotr, to zdecydowałem się na zakończenie na tym bardzo znanym momencie. By ludzie mogli poczuć jak to oddanie i ta miłość zaowocowała. A także pokazać, że obie religie wychodzą się z jednego. Tylko zostały przekazane inaczej. Choc podstawa była taka sam.

      Usuń
  3. Hehe, no mam nadzieję i szczerą wiarę, że nie jestem na to za maluczka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na co? Bo nie wiem do czego jest nawiązanie ;)

      Usuń
    2. Na ogrom tego świata ;D Ale dam z siebie wszystko, żeby spróbować go ogarnąć, jeśli tylko będziesz go nam prezentował, na co, oczywiście, liczę! ;D

      Usuń
    3. Aaaa... Fragmenty często opowiadają o różnych niezwiązanych ze sobą kwestiach, więc bez dużej ilości opowieści/dzienników/wykładów/bestiariuszy i samego patrzenia miedzy wierszami jest trudno posklejać. Dlatego koleżanka wyżej nabawia się kompleksów, przez te wszystkie błędy ortograficzne w moich pracach. Ale są one spisywane dla niej. Więc to syndrom sztokholmski. Jeśli się znajdzie coś pasujące[często pisze do utworu]. Bo słowa klucze są łatwe do ogarnięcia. To może tu wstawię, ale może być za dużo tekstu by poprawić na czas...

      Usuń
    4. Rozumiem. Sama wstawiam teksty z Hordy, ktore jeszcze nie sa swoja bezpośrednia kontynuacją, tylko jakos do siebie nawiązują, wiec tez sie martwie, czy będą w miare czytelne w odbiorze, choć to inny klimat, nie chcę porownywac, ale chodzi o to, że im czesciej stykamy sie z jakimś światem, z takiej czy innej strony, tym lepiej go poznajemy i tym lepiej rozumiemy ;)

      Ortografią się nie przejmuj ;) z założenia ta grupa istnieje po to,by również szlifować warsztat. Im więcej człowiek pisze, tym lepiej mu idzie, tak jest zresztą ze wszystkim. A, wiesz, mógłbyś miec swietny warsztat, za to beznadziejna fabułę, a tego nauczyc sie trudniej - myslenia i wyobrazni.

      Kto dzis ma czas na poprawki xd A tak serio to sama również czesto nie mam na nke czasu, czesto joncze tekst dwa dni po terminie o jakiejs nieludzkiej porze i potem sie lapie za glowe jak czytam , co wrzucilam xd jestesmy tu dla siebie wyrozumiali.w tym wszystkim najważniejszy jest proces tworzenia i samo pisanie. Przynajmniej dla mnie.

      Usuń
  4. Witamy w projekcie WAR.

    bardzo spodobal mi sie sposob narracji i uniwersum w ktorym sie to dzieje. Przyznam ze na poczatku nie dotarlo do mnie drugie dno ten opowiesci, ale im dluzej czytalam tym bardziej tworzyl sie skladny i pelny obraz tego co chcesz nam przestawic.
    Wlorzyles w to duzo pracy, co mi sie bardz podoba.
    Nie wiem czy to pierwszy tekst w tym swiecie czy juz go tworzysz jakis czas ale wszytsko wyglada na bardzo dopracowane i przemyslane.

    Mam nadzieje, ze poznamy wiecej historii z tej serii i twoje teksty beda czesto pojawiac sie na naszej stronie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze powiedziawszy od pewnego czasu, chciałem napisać historie z Chrystusem, bo jednak część z historii z tego świata jest przewlekła z tym. Chodziło mi w gruncie rzeczy by pokazać na zasadzie, że nie wszystko to co my okazujemy za prawdę, czy nasze wierzenia musi być tym co było naprawdę a swego rodzaju nadinterpretacją. Dlatego tez pojawiło się więcej "głównych" apostołów, którzy wyruszyli wiadomo gdzie. Ten jeden raz nie byłem karcony za zasady poprawnego pisania przez kogoś aż tak bardzo więc starałem się by było poprawnie w miarę :)
      Tak jak wilczy zapisała wcześniej jest w tym istota wyższa, jednak. I wiele ras z mojego uniwersum ukazuje ją w postaci boskiej.
      Historii jest wiele, choć większość jest na zasadzie zaznajamiania z otaczającym światem aniżeli zrobienie ciągłej historii. opisane są one w różny sposób, od opowiadań z 3os. po dzienniki kapitańskie. Ale wydaje mi się, że tak jest lepiej by opisać to niż ciągnąc historie kogoś jednego kto jest tylko ziarnem.

      A wybrałem ten utwór bo jest najmniej nieznanych słówek w nim, więc łatwiej czytać :v

      Usuń
  5. Cześć, miło zobaczyć tu nową osobę i przeczytać coś świeżego :)
    Jak Wilczy dość szybko zorientowałam się, o czym tu będzie. Muszę przyznać, że choć kolejne fragmenty nie są liniowo, to jednak jako czytelnik nie miałam problemu z połapaniem się, o co tu chodzi. Jako katolik muszę przyznać, że to ciekawe doświadczenie poznać znaną już historię z innego punktu widzenia, co nie kłóci się w żaden sposób z tym, co czuję w związku z wiarą. Odrobinę rzuciły mi się w oczy liczne powtórzenia, jednak dostrzegam, że ich częstotliwość mogła oznaczać większą uwagą na dany moment w tekście.
    Dziękuję za możliwość wejścia do tego świata. Narody niczym z powieści mistrzów fantastyki, a przy tym historia z Biblii - takiego miksu się nie spodziewałam.
    Pozdrawiam,
    Miachar

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musze przyznać że ten fragment, w którym jest kilku opowiadających. Ma najmniejszy współczynnik zamotania. Musze przyznać, że nie mam bardzo wielkiej wiedzy na tematy, ale zrobiłem w pewien sposób research by było to w jak największy sposób zgadzające się z pewnymi informacjami przekazanymi w listach czy historyków. Ale by nie było czystą kopią, a wprowadzało to też z pojęcia, ze apostołowie i początki obu religii właśnie w tym konkretnym cyklu[ciekaw co powstało w innych :v]
      nie byli w pełni swiadomi, to co koło nich się dzieje. A także wtrącanie się kogoś przysporzyło wiele zmian a w naszym społeczeństwie.
      Tak powtórzenia, u mnie maja na celu często zaznaczenie czegoś lub kogoś konkretnego.
      Możliwe że pojawią się teksty, postacie które będziesz kojarzyć z różnych religii. Bo w każdej opowieści... jest ziarnko prawdy c:

      Usuń