Wspólnymi siłami zdołali reanimować sprzęt i z
powrotem go podłączyć, wykłócając się przy tym, który kabel gdzie dopasować i
kiedy video ze zgrzytem przyjęło kasetę, na pękniętym ekranie wyświetlił się
niestabilny obraz, przerywany zakłóceniami. Hashire przysiadła na piętach, Goro
kucał, oboje w skupieniu wpatrywali się w telewizor.
Kadr wypełniła twarz Youske i jego dłonie, obraz się
zatrząsł w momencie, w którym odstawiał kamerkę, żeby następnie się odsunąć,
tak by ujęcie objęło więcej jego postaci.
— Cześć, Hashire — przywitał się, siadając na
skraju kanapy. — Jeśli to oglądasz, to pewno nie żyję. Nagrywam to na wypadek,
gdybym sam nie mógł ci tego powiedzieć… — zawiesił głos i spuścił głowę. — Od
dawna chcę to zrobić. Ale nie wiem jak. — Podnosi wzrok na kamerę. Jego oczy
zdają się przekrwione, ale trzeźwe. — Żałuję wszystkiego, co się stało. Nigdy
nie powinienem pomagać ojcu cię znaleźć. Ani być takim dupkiem, gdy byliśmy
młodsi. — Uśmiechnął się przepraszająco. — Chciałbym… Chcę ci to jakoś
wynagrodzić. Dlatego najpierw muszę ci to powiedzieć, a potem. Przepraszam, że dopiero
teraz. Nie byłaś w dobrym stanie, nie chciałem go pogorszyć, potem ten szpital…
— Usta Youske zacisnęły się, tworząc wąską kreskę. — Jiro to kawał chuja. I zapłaci za to, co zrobił. — Chłopak nachylił się do kamery. — Hashire — głos zadrżał,
Youske nieświadomie zrobił dramatyczną pauzę — twój syn żył, kiedy go urodziłaś.
Na nagraniu zapadła długa chwila ciszy.
— Nasz ojciec… Jiro… — Youske zakołysał się, patrząc pustym wzrokiem gdzieś w bok. — To on — zabrzmiało to niezrozumiale, ale Youske spojrzał w kamerę i powtórzył wyraźniej — On to zrobił.
Nagranie wypełniła cisza.
— Zapłaci za to. Sam o to zadbam. — Twarz Yosuke była poważna, było w niej coś mrocznego. — Dlatego to nagrywam. To, co stało się z twoim synem...
Hashire wyciągnęła szybko rękę i wyłączyła
nagranie. Cała się trzęsła.
— Co ty wyprawiasz?! — Majima z powrotem wcisnął
play, ale Hashire natychmiast znów zastopowała nagranie i powstrzymywała
yakuzę, który chciał zobaczyć i dowiedzieć się więcej.
— NIE! Nie mogę tego słuchać! — wydzierała się
Hashire, zaciskając palce na marynarce mężczyzny. — Jeśli on zacznie opowiadać,
co zrobił Jiro… Jak zrobił… Oszaleję!
Don’t care what you got to say
Ain’t gonna get to my soul
— Jeszcze bardziej? — zapytał Youske z przekąsem,
stojąc w progu z rękami na ramionach i przyglądając się szarpiącej się ze sobą
parze. — Właśnie dlatego nie chciałem ci mówić, ale skoro już nie jesteś w
szpitalu i się tu rozgościliście…
Zanim powiedział coś jeszcze, sztych tanto celował
w jego podbródek.
— Widzę, że jesteś fanem czarnego humoru — wydyszał
mu w twarz Goro.
— Mamy to rodzinnie. Inaczej Hashire w życiu by na
ciebie nie spojrzała. — Youske patrzył na Majime bez strachu. Jakby sam był
szalony. Albo byłomu wszystko jedno. — Jak to się stało, że cię wypuścili? —
zwrócił się do Hashire. — Ojciec by na to nie pozwolił.
— Ten skurwiel o niczym nie wie. I lepiej, żeby tak
zostało — zagroził Majima.
— Goro opłacił personel i zostawił w szpitalu
swoich ludzi. Wszystko po to, żeby ojciec sądził, że wciąż tam jestem —
dopowiedziała Hashire.
— A teraz mów. — Goro orzyłożył ostrze do szyi
chłopaka, żeby ten poczuł zimno stali. — Opowiadaj, co wydarzyło się tamtego
dnia. Albo się przekonasz, kto tu jest bardziej szalony. — Obłęd w jego oku
zawirował, tak jak sztylet w dłoni.
Youske spojrzał na Hashire. Było to ciężkie spojrzenie,
pełne poczucia winy. Niemej prośby o wybaczenie. Hashire pokręciła głową. Nie
chciała słuchać. Ale musiała wiedzieć. Wiec Youske mówił.
Korytarz oświetla jasne jarzeniowe światło,
które odbija się od białych ścian, razi po oczach. Panuje umiarkowany ruch,
położone, lekarze przemieszczają się od sali do sali. Słychać krzyki rodzących
kobiet. Dwóch. Jedna, to moja siostra. Czekam pod drzwiami, za którymi zniknęła
i włos jeży mi się na karku. Od zawsze była skłonna podnosić głos. Wrzeszczała
na mnie regularnie, zwłaszcza odkąd zacząłem brać. Ale nigdy nie słyszałem,
żeby z jej płuc wydarło się coś takiego. Dźwięk na pograniczu krzyku i wycia, nieludzki,
niemal zwierzęcy. Na myśl przychodzi mi konająca wilczyca. W przerwach między
krzykami słyszę dyszenie i głos położnej, instruującej, co robić, informujący o
postępach. Co jakiś czas rozlega się pikanie aparatury, gdy wykonywane jest
ktg. Rytmiczne pikanie nagle jednak zmienia rytm.
— Tętno spada — słyszę wyraźnie przez drzwi,
oblewa mnie pot. — Halo? Doktorze do dwójki.
Nim
zdobywam się na reakcję, mija mnie biegiem młody lekarz i wpada.
— Jodyna — pada po chwili krótki komunikat i robi
się zamieszanie. Drzwi się otwierają, wywożą łóżko z moją siostrą, która
zaciska zęby, starając się nie krzyczeć, jest blada z bólu i zlana potem.
— Co się dzieje?! — pytam pielęgniarki, biegnąc
za nimi.
— Będziemy ciąć, akcja serca dziecka spada —
odpowiada mi prędko, nawet na mnie nie patrząc. Przewożą Hashire na inną salę,
drzwi zamykają mi się przed nosem. Myślałem, że nie mogę się już bardziej
stresować, ale się myliłem. Jednak nie trwa to długo. Już po kilku minutach
słyszę płacz dziecka. Nie jest tak głośny i przejmujący jak na scenach w
filmach, które oglądałem. Przypomina kwilenie. Ciche, napełniające spokojem.
Sam nie wiem dlaczego, ale czuję wzruszenie.
Kiedy drzwi znowu się otwierają, położna prowadzi
małe, szpitalne łóżeczko, przypominające otwarty inkubator na kółkach. Wewnątrz
leży chłopczyk. Skośne oczka ma zamknięte, ciemne włoski odstawały jak miniaturowy
irokez.
— Czy to… — podchodzę bliżej, położna uśmiecha
się do mnie.
— Pan jest ojcem?
— Nie, jestem bratem. To znaczy bratem swojej
siostry, yyy, no, kobiety, która rodziła — język plącze mi się z nadmiaru
emocji. Nie mogę oderwać wzroku od małej twarzyczki. Nie do wiary, że tacy mali
ludzie rosną u kogoś w brzuchu. — A, właśnie, co z nią? — pytam, podnoszą wzrok
na twarz położnej, która wydaje się być rozbawiona.
— Wszystko dobrze. Niedługo się obudzi —
uspokaja i wyciąga dziecko z łóżeczka. — Może chce pan go potrzymać? Noworodek
powinien mieć kontakt z rodziną zaraz po urodzeniu.
— Cz-czy ja wiem? Ja… Ja chyba nie potrafię. —
Położna uśmiecha się pobłażliwie i nie zważając na moje wahanie, pomaga mi
wziąć małego w ramiona. — Rany. Jest taki maleńki. — Wpatruję się w niego, jak niezdarnie
kręci główką, na myśl przychodzą mi szczeniaczki, które podobnie szukają
zapachu mamy.
Położna prowadzi mnie na salę, gdzie mogę usiąść
w fotelu, wkrótce przywożą także wciąż uśpioną Hashire. Nie mogę się doczekać, żeby
przedstawić jej syna. Ale nim ona się budzi, ktoś inny przychodzi go poznać.
— Czyli to jest dziecko tego yakuzy. — Słysząc
głos Jiro, instynktownie mocniej obejmuję maleństwo, a on powolnym krokiem
podchodzi do nas. Jego wzrok, gdy patrzy na swojego wnuka… Nie podoba mi się ten
wzrok. Jest w nim zło.
— Nie — mówię, zdjęty nagłym strachem; kręcę
głową, jakbym mógł zaprzeczyć rzeczywistości, która nadchodzi.
— Youske — przemawia ojciec, otwierając dłonie.
— Synu. Do tej pory dobrze się spisywałeś — chwali mnie, jakby chciał mnie
zmiękczyć. — Wiesz, co trzeba zrobić.
— Nie. — Bezustannie kręcę głową. — Z-Zrobiłem
swoje. Doprowadziłem cię do Hashire. — Zerkam na nią, potem na jej syna. Na
policzku czuję coś mokrego. — Poproś kogokolwiek, byle nie mnie — szeptam.
Jiro skinieniem głowy daje znak jednemu ze
swoich ludzi. Facet podchodzi do mnie, żeby zabrać dziecko, lecz ja wciąż mocno
je trzymam, osłaniam ramieniem przed jego ręką, ale on i tak je zabiera. I
wychodzą. A ja ich nie powstrzymuję. Nie mogę.
— Czyli na to pozwoliłeś. — Nozdrza Majimy są poszerzone,
powieka drga z nerwów. — Żeby zabrali i zabili mojego syna. — Yakuza dyszy,
złość zalewa jego umysł. — Teraz ja zabiję ciebie.
— Przestań! — Hashire staje pomiędzy Yosuke a
Majimą w obronie brata. — To nie on za to odpowiada! Chciał dobrze! On nigdy by
nie skrzywdził…
— Przejrzyj na oczy! Sprzedałby własną matkę za dwieście
yenów! — Majima wygraża obojgu odsłoniętym tanto.
— Zmienił się. Odkąd wróciłam do ojca, bardzo mnie
wspierał. Nie on za to odpowiada — przekonywała Hashire, osłaniając chłopaka
własnym ciałem przed gniewem yakuzy.
— Twoja
rodzina to mordercy!
— Yosuke nikogo nie skrzywdził!
— Nie utrudniaj tego! Powinnaś być po mojej
stronie! Powinnaś… — Majima zacisnął mocno zęby. A potem parsknął, zaśmiał się
krótko, histerycznie, głośno i zaczął śpiewać.
—
Co robisz? — Hashire pobladła.
— Sweet
dreams are made of this.
— Co się dzieje? — Youske wodził wzrokiem od Majimy,
do siostry, która słuchała ochrypłego, cichego głosu jak oczarowana. — Co jest
grane?
— Some
of them want to use you.
— Goro! Kochanie. — Hashire uśmiechnęła się
błogo, szeroko, rozłożyła ramiona i objęła Majimę, delikatnie wyłuskując tanto
z jego dłoni. — Mogę? — zaświergoliła i odwróciła się do Youske, uśmiechnięta
od ucha do ucha. — Co? — zapytała, strapiona jego zaniepokojonym spojrzeniem. —
Nie lubisz mnie takiej?
please just quit judgin’ me
i’m really deep in my zone
— Czyli ty naprawdę… — Yosuke zawiesił głos.
— …jesteś pierdolnięta? — dokończyła wesoło Hashire,
żywo gestykulując. Sztych ostrza o centymetr minął jego nos.
Youske zacisnął usta.
— Naprawdę zabiłaś kogoś w firmie?
Kobieta westchnęła. Zastanowiła się nad czymś,
pokręciła głową. Nie odpowiedziała. Mocniej ścisnęła tanto. Położyła dłoń na policzku
Youske.
— To gdzie jest mój syn? — zapytała nagle, żywo,
jak dziecko, które pyta, czy może zjeść czekoladę.
— Przecież wiesz gdzie — odpowiedział głucho
Youske.
— Aha. — Ściągnęła brwi, jakby sobie przypomniała.
— To co, może po niego pójdę? — Znów się rozweseliła. — Nie bój się. —
Poklepała go po twarzy. — Dalej myślę, że to nie twoja wina. Ale wiem czyja!
Światło zamigotało na ostrzu, gdy chichocząc
złowieszczo wybiegała, wymachując nim na
wszystkie strony i zostawiając oboje mężczyzn w osłupieniu.
— Pięknie. — Pierwszy otrząsnął się Youske. —
Spuściłeś ją ze smyczy.
O to, to... czekałam na kontynuację.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, brat Hasire nie zachował się ładnie w przeszłości.
Wiedziałam, że żył. I pewnie nadal żyje, a pogrzeb był fake'iem.
Dobrze, że powróciłaś do akcji porodowej, bo ciekawa byłam, co się tam wydarzyło.
O to teraz Majima nie odpuści, po tym jak sie dowiedział, że miał syna.
Hasire zawsze była szalona od początku, pamietam pierwsze teksty ten serii. A że się zerwała ze smyczy haha , no nigdy na niej nie była.
Hej :)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony czuję ulgę, że wiadomo, kto stoi za zniknięciem i śmiercią dziecka, z drugiej przeraża mnie tak pierdolnięta Hashire. Serio. Niby to nie jest pierwsze spotkanie z nią, wiem, co się działo z tą kobietą, a i tak przeszły mnie ciarki.
Wielkie dzięki za powyższe wyjaśnienia, jak i dreszczy emocji — choć te do najlepszych nie należały.
Pozdrawiam