Bardzo ciężko pisało mi się w tym tygodniu. I to wcale nie dlatego, że dwójka maluchów odciąga mnie od komputera (który WRESZCIE mogę położyć sobie na kolanach! <Człowiek uczy się doceniać małe rzeczy>) za dnia i w nocy. Pierwsze dni serwis informacyjny chodził u nas w tle bez przerwy, a tego poranka, gdy włączyłam tv i z ekranu uderzał pasek o ataku to nie zapomnę. Nie mogę uwierzyć, że tak blisko nas wybuchła wojna. Że dzieje się takie okrucieństwo. Patrzę na swoje dzieci i nie mogę powstrzymać łez. Nie mogłam się skupić na pisaniu. Ale tylko ono (i rodzina) jest w stanie utrzymać zdrowe zmysły. Dostarcza świata, w którym choć na chwilę można się schronić.
— …mamy dziecko, Goro.
Ok so now's the time
To get a few things off my chest
— Nie wierzysz mi — orzekła wreszcie kobieta, z
rezygnacją kręcąc głową.
— Coś ci się musiało… pomylić.
— Co mi się miało pomylić? — odburknęła,
rozdrażniona. — Poród to nie coś, co może się komuś przywidzieć!
— OK — przytaknął Majima, nie biorąc na poważnie tych
oświadczeń. Z niepokojem podrapał się po głowie. — Niech ci będzie.
— Niech mi… Co?! — Hashire obnażała zęby, krzywiąc
się w emocjach. — Co ty mi tu, kurwa, przyznajesz rację, jakbyśmy się kłócili,
jakiego koloru gacie wkładałeś w zeszłym tygodniu! — wrzeszczała, rozsierdzona zbagatelizowaniem
wyznania.
Czarne jak czeluść bez dna oko patrzyło smutno. Z
żalem. Majima reagował na jej złość współczuciem.
— Już dobrze — mruknął, przygarniając ją do piersi
i gładząc po włosach. — Coś na to poradzimy.
Hashire natychmiast wymknęła się tym pocieszeniom.
It’s nothin ’personal
I just don’t need much help
— Na głowę upadłeś?! Niby co chcesz na to poradzić?! — wzięła głęboki wdech, walcząc
ze łzami. — Ja mówię o cholernym
dziecku, Goro, o naszym dziecku, do kurwy nędzy!
— Jakim
dziecku?! — wybuchnął w końcu Majima, szarpiąc się za włosy. — Chyba bym
wiedział, gdybym jakieś miał! Dość ciężko przeoczyć ten fakt! — dyszał, patrząc
na Hashire z furią, ale widząc jej grobową minę, po chwili się uspokoił i
ponowił pytanie: — O jakim dziecku mówisz.
— Moim. Twoim. Naszym. — Hashire otarła łzę.
Powiedziała coś jeszcze, jedno słowo, przymiotnik, który od razu wyparł. A potem
dodała: — Mogę cię do niego zabrać, jeśli chcesz.
***
Lekki wietrzyk przyjemnie owiewał twarz. Niebo było
czyste, bladoniebieskie, przecięte karbowaną smugą, pozostawioną przez
przelatujący samolot. Zielone liście drzew szeleściły cicho, spomiędzy gałęzi
wylatywało pojedyncze ptactwo. Promienie słońca wymuszały na powiekach ostrożne
dozowanie światła źrenicom. Nagrzewały pomnik, przeganiały cienie ze żłobionych
w kamieniu liter.
SHOJI KYOUSHI
22.02.1996r. † 22.02.1996r.
Majima wpatrywał się tempo w napis, a słowa Hashire
dzwoniły mu w głowie.
— O jakim dziecku mówisz.
— Moim. Twoim. Naszym. — Hashire otarła łzę. —
Martwym.
To był taki ładny dzień. Zbyt ładny, by odwiedzać
cmentarze. Zbyt pogodny, by się dowiedzieć, że twój syn nie żyje.
Poczuł, jak na jego ramieniu zaciska się dłoń
Hashire, ale szybko ją strącił. Nie mógł pozwolić, żeby go pocieszała. Musiał
sam się przez to przegryźć. Przez mieszaninę skomplikowanych emocji, która
teraz go wypełniała.
I tried to warn you
That I’ll handle it myself
— Czyli — odezwał się po upływie kilku minut, wciąż wpatrując się w pomnik — byłaś w ciąży,
kiedy…
— Tak. — Hashire skinęła głową. Podmuch wiatru
uniósł jej włosy, zarzucił na twarz. — Nawet go nie widziałam — dodała dużo
ciszej. — Kiedy się wybudziłam, powiedzieli mi, że taki już się urodził.
Nieżywy. — Głos uwiązł jej w gardle. — A mi została tylko blizna — wyszeptała,
pochylając głowę.
Majima chciał ją objąć, ale tego nie zrobił. Stał
nieruchomo, niezdolny do żadnej reakcji. Ściągnięte brwi, zaciśnięte usta. Wizja
scenariusza, którego nigdy nie rozważał.
Masz oczy po matce, skośne, bystre i jasne, i smoliście
czarne włosy, jak ja. Dużo się śmiejesz i psocisz, wszystko ci wolno, wszyscy
traktują cię jak księcia. Jak następcę rodu Majima. Jestem dumny od samego
patrzenia na ciebie. Z zadowoleniem dostrzegam wspólne cechy. Tak samo szybko
tracisz cierpliwość, identyczny grymas wykrzywia twoją buźkę. Łatwo się
unosisz, jak mama, oboje nie dajemy dobrego przykładu w radzeniu sobie z
emocjami. Nie szkodzi. Wyrośniesz na silnego, bojowego mężczyznę, który umie
walczyć o swoje, dowodzić, który przejmie moje imperium i poprowadzi je godnie
ku chwale.
Ain’t tryin ’to rub it in your face
That I’m a stud
Potomek, o którym nigdy nie marzyłem.
Potomek, którego nie wiedziałem, że potrzebuję.
Przekazuję ci wszystko, co wiem, co potrafię. Uczę,
a ty dorastasz widząc we mnie autorytet. Mając pełne wsparcie. Dążąc do celu,
który teraz jest także twój, czym dodajesz mi sił. I ja rosnę dzięki tobie,
moje wpływy, władza, moje ambicje. Teraz je dzielimy i podwajamy. Więź między
nami jest ze stali. Nic nas nie osłabi. Nic nas nie pokona. Jesteśmy Majimą.
Jesteśmy… Rodziną.
— Może gdybyś wtedy przy mnie została… — Pięści w
skórzanych rękawiczkach zacisnęły się mocno. Hashire to zauważyła. Coś ją zaniepokoiło.
— Nie wiem, Goro. — Chciała uciąć temat. Nie
nakręcać go. — Chodźmy. Niczego już nie zmienimy… — Próbowała wziąć go za rękę,
rozprostować palce, zapanować nad zimną, pochłaniającą go furią. Kiedy już
myślała, że jej się udało, gdy pozwolił jej dłoni otworzyć swoją, zaciśniętą, i
odciągnąć się od pomnika, on nagle zapytał:
— Od kogo były?
— Hm? — Hashire zmarszczyła brwi.
— Świeże kwiaty. — Nie uszło to jego uwadze. — Kto
odwiedza grób naszego syna? Jakieś pomysły?
Hashire westchnęła.
— Jeden — przyznała. — Ale ci się nie spodoba.
Majima
poprawił marynarkę, strzepnął z ramienia niewidzialny pył i kulturalnie
zastukał do drzwi. Hashire stała z tyłu i obserwowała go znad skrzyżowanych na
piersi rąk, opierając się plecami o ścianę. Kręciła tylko głową z dezaprobatą.
Nie chciała tu przychodzić, ale kiedy po dłuższej chwili i coraz
agresywniejszym dobijaniu się do drzwi nikt ich nie otworzył, złapała Majimę za
ramię.
— Przecież on nigdy nie otworzy, widząc twoją
mordę, nie jest samobójcą.
If you don’t like my vibes
Then I don’t want bad blood
Przepchnęła Majimę poza zasięg wizjera i,
wzdychając, sama nacisnęła dzwonek.
— Yosuke — zawołała, nachylając się do drzwi i
uderzając w nie dłonią. — To ja. Otwórz. — Jednak gdy po kilku próbach nikt nie
odpowiedział, wzruszyła ramionami, zdecydowana się wycofać. — Może nie ma go w
do… — Nie zdążyła dokończyć, gdy but ze stalowym czubkiem przemknął na wysokości
jej twarzy i z całym impetem zderzył się z drzwiami.
— Szlag! Otwieraj
do chuja!
Majima się wściekł i kopał tak długo, aż rozwalił
zamek. Wtedy uśmiechnął się i z zadowoleniem wszedł do środka.
Move back get out the way
I'm comin 'up on my roll
— Zapraszam! — ryknął, aż Hashire podskoczyła. Nie
mając specjalnego wyboru, weszła za nim.
— Coś się tak uparł… — zamarudziła, przechodząc
przez próg. — Yosuke nic ci nie powie.
— Zobaczymy. — Majima przeszukiwał mieszkanie,
miotając się po pomieszczeniach, a kiedy ustalił, że Yosuke nigdzie się nie
kryje, tylko naprawdę go nie ma, zaczął przetrząsać jego rzeczy, wywalając na
podłogę zawartość szuflad i szafek.
— Czego szukasz, Goro? — spytała zrezygnowanym
tonem, siadając na kanapie. — Mówię ci, że Youske nic nie wie. Cokolwiek chcesz
się dowiedzieć.
— Tak? — Na środku pokoju wylądował z trzaskiem telewizor.
— No bo nie wiem, to trochę dziwne, że koleś pięć lat po śmierci kogoś, kogo
nawet nie poznał, wciąż przynosi mu kwiaty!
— W końcu… To był jego siostrzeniec. — Hashire opuściła
głowę, splatając palce. — Był ze mną, tamtego dnia. Zawiózł do szpitala. I
potem to on mi powiedział… — zawiesiła głos.
— Tym bardziej muszę sobie z nim pogadać. — Rozległ
się dźwięk tłuczonego szkła.
— Po co?! — Hashire zerwała się na nogi. — Nie chcę
tego rozdrapywać, chcę stąd iść! Nie wiem, co tam sobie ubzdurałeś, ale Yo nie
jest w nic zamieszany. Ojciec zawsze trzymał go z daleka od swoich interesów,
chciał, żebym to ja… — zamilkła, gdy wdepła w coś miękkiego. Spojrzała pod
nogi, na opakowanie po kasecie video, która wypadła z pudełka. Obok leżało
nagranie. Schyliła się i etykiety odczytała swoje imię.
— Stój! — wrzasnęła do Majimy, który trzymał nad
głową magnetowid. — Może jednak… Goro! Dlaczego musiałeś rzucać telewizorem!
Yakuza :)
OdpowiedzUsuńPisanie dalej ta oaze spokoju, nawet chwilowego.
Majoma czasem nie ma wyczucia. "Cos z tym poradzimy". ja pieprze, co z nim jest nie tak hahha
Majima ja pieprze, ogarnij sie. Ja rozumiem, ze dowiedziec sie ze mial dziecko.
Nie spodziewalam sie ze dzicko, mogloby byc martwe, znowu mnie udzrzaja wydarzenia w twoich tekstach...tak nie mozna.
Ale tralmatyczne doswiadczenie przy grobie dziecka. Zrobilo sie bardzo przykro. Spodziewam sie po Majimie teraz najgorszego.
Cos mam wrazenie, ze smierc dziecka nie bylo przypadkowe, albo nawet tej smierci nie bylo, tylko ja poinformowano, ze dziecko sie urodzilo martwe a pogrzeb zaaranzowano, zeby Hasire uwirzyla, ze ich dziecko nie zyje, a moze tak naprawe zyje.
Niech sie Majima tym zajmie i zbada sprawe bo cos mi tutaj smierdzi.
Ja tutaj juz mam w glowie wielka mistyfikacje. W tamtym swiecie pasowaloby jak ulal.
Hej :)
OdpowiedzUsuńCo mu ten telewizor zrobił, co? Ja chcę to wiedzieć!
To musiało być cholernie ciężkie dla obojga - dla Hahire, która od pięciu lat tęskni za kimś, kogo nosiła pod sercem, i dla Goro, który nawet nie miał świadomości, że nadeszła pora bycia czyimś ojcem.
A mimo tego smutku dałaś tu tylko z Majimy, że ja musiałam parsknąć śmiechem.
Każdy fragment ma odpowiedni ładunek emocjonalny, ładna ta konstrukcja.
Pozdrawiam.