Deszcz zacina mocno, bębniąc w rury, którymi płyną toksyczne ścieki. Idę pod jedną z nich, próbując choć częściowo chronić się przed ulewą. Co rusz wdeptuję w kałuże, które zbierają się w szczelinach. Emanują fluorescencyjną zielenią. Krzywię się, gdy jedna z nich okazuje się głębsza niż założyłam i teraz z mokrym mlaśnięciem wyciągam z błota glana. Wznoszę oczy ku niebu, ale nie pytam, za jakie grzechy.
– Dobra, zacznę chyba tutaj…
Zatrzymuję się, wzdychając ciężko. Do czego to przyszło. Żebym grzebała w śmietnikach chembaronów…
Przez chwilę użalam się nam sobą, ale wiem, że sobie zasłużyłam. Poniosło mnie i mam za swoje, będę zbierać złom, tak jak reszta niepokornych wilków. Alfa ma swoje zasady i zawsze najgorsza robota spada na najmniej posłusznych. Wataha nie zapewni nam schronienia ani posiłku, dopóki nie dostarczymy dobrego kawałka stali na nowe bronie, a zyskać aprobatę Nyxa i Seyi jest prawie tak łatwo, jak przetrwać jeden dzień w Zaun bez nabicia sobie guza. Lecz jeśli mam szansę gdzieś znaleźć dobry kawałek żelastwa, to tutaj. Chembaronowie wyrzucają mnóstwo syfu, który wydaje im się niepotrzebny, a z którego można skręcić jeszcze coś fajnego.
Nie namyślając się dłużej, wspinam się na pierwszy kubeł i zaglądam do środka. Zaczynam przekopywać śmieci, marszcząc nos. Przechylam się, żeby sięgnąć głębiej i kiedy za moimi plecami nagle rozlega się krzyk, dzieje się jedyna rzecz, która może mieć miejsce: ręce ślizgają mi się na mokrej od deszczu krawędzi i wpadam głową do kubła.
It's pouring in
You’re laid on the floor again
– Kim jesteś i co tu robisz?!
Bluzgając w śmieci, majdam nogami z głową w odpadkach, starając się nie udusić. Wreszcie udaje mi się wygrzebać, wystawić twarz poza krawędź kubła. Widzę młodego chłopaka, który moknie na deszczu, trzymając w ramionach stertę jakiś płyt.
– O! Czy to stal? – pytam żywo, wyskakując z kubła. – Mogę? Bo chyba zamierzasz to wyrzucić?
Chłopak krzywi usta, wyraźnie zniesmaczony.
– Kim, do diabła… – Jego jasne oczy się rozszerzają, gdy wskazuje palcem na moją maskę, upuszczając złom. – Jesteś z Watahy!
Zagryzam wargę, mrużąc oczy.
– Nawet jeśli?
– Jesteś… naszym wrogiem!
– Słucham?! – Unoszę ręce, gdy chłopak wyciąga zza pleców kij nabijany ćwiekami. – Tylko spokojnie! – wołam, choć palce automatycznie kierują się na przyciski, by aktywować mechanizm, wysuwający z karwaszy ostrza. Nyx to opracował. Jest z tego bardzo dumny, a reszta Watahy wdzięczna za ten pomysł. Jednak coś mi mówi, że teraz nie powinnam z niego korzystać. Alfa dał mi wyraźne wytyczne, że mam dziś użyć tekagi w sytuacji ostatecznej, a zabicie chembarona nie wydaje się rozsądne. Nawet takiego nieletniego.
– Może zaczniemy jeszcze raz? – Szczerzę przyjacielsko zęby, lecz on przecież nie może tego widzieć przez tę cholerną maskę.
– Jeszcze raz?! – Kij przelatuje przez miejsce, gdzie przed sekundą była moja głowa. – Jeszcze raz wpieprzycie się w naszą kontrabandę, a pożałujecie!
– Aaa… – wreszcie rozumiem, dlaczego tak się piekli. – Czyli to były wasze fanty. – Robię kolejne dwa uniki, podczas gdy chłopak uparcie stara się mnie zabić. – No to chyba się nie dogadamy. – Macham do niego na pożegnanie i biorę nogi za pas.
Nie spodziewam się jednak, że chembaronowie są tak uparci. Małolat postanawia mnie ścigać i jest w tym całkiem dobry. Zna miasto tak dobrze jak ja, wszystkie przesmyki, skróty, przejścia. Skacze po dachach i wspina się po płotach i rurach tak dobrze jak ja. Nie mogę go zgubić.
Biegniemy przez Aleje, wpadamy na targ. Potrącam kosz z jabłkami, które sypią się pod nasze nogi. Ludzie krzyczą na nas, ktoś się wywraca i głośno klnie. Przewracam kolejny kosz, mając nadzieję, że mój prześladowca połamie nogi. Tak się nie dzieje. Oglądam się na niego, widzę, jak zręcznie przeskakuje nad przeszkodami.
– Coś się przyczepił, co?! – Ciskam w niego połówką arbuza, zwędzoną ze straganu, który mijam.
Wybiegamy z targowiska. Lawiruję między ludźmi, szukając wolnej przestrzeni. Próbuję zgubić chłopaka, ale on nie odpuszcza. Wypadamy na plac przed Ostatnią Kroplą, kiedy coś trafia mnie w tył głowy.
– Ała! – odwracam się, by z ze złością zobaczyć, jak gówniarz ciska we mnie kolejnym jabłkiem i nie zauważam, że drzwi przede mną się otwierają. Wpadam w grupę wysypujących się z knajpy ludzi jak bila w kręgle, a owoc, który miał sięgnąć mnie, trafia w twarz jakiegoś gościa.
– Który to?! – woła, wściekły, oglądając się na prawo i lewo, i przyciskając dłoń do nosa. Chłopak zatrzymuje się tuż przed nim. Leżąc na ziemi, obserwuję, jak złość na jego twarzy zamienia się w lęk. Ale za późno dla niego na udawanie niewinnego. Uniesiona ręka, w której ściska kolejne jabłko, wystarczająco go obciąża.
– Ty zasrańcu! – Facet chwyta go za ubranie i przyciąga do siebie. – Obiję ci mordę, tak że…
– Ty, czekaj no – odzywa się jeden z tych, na których wpadłam, ignorując mnie; chłopak ściąga całą uwagę, więc mi może uda się wymknąć. – Czy to nie jest dzieciak od Finna?
Facet, który już unosi pięść, powstrzymuje się. Chwyta chłopaka za twarz, obraca na boki, by mu się przyjrzeć.
– Jesteś ze Ślizgocza, smarkaczu? – pyta, a chłopakowi udaje się pokiwać głową, lecz jeśli myśli, że mu to pomoże, myli się. – Przekaż bratu pozdrowienia od Smeetcha. – Mężczyzna uśmiecha się paskudnie, wyciągając nóż. – Żebyś nie zapomniał… Wytnę ci je na buźce. – Chłopak zaczyna się szarpać, facet trzyma go za ubranie i woła do swoich: – Przytrzymajcie go!
Dwóch jego kamratów chwyta chłopaka pod ramiona. Nóż kaleczy policzek. Śmiech jest zimny i okrutny. Ten śmiech…
…drąży we mnie wąskie korytarze, płynie nimi esencja cienia, płynnie złorzeczysz nade mną, siejąc zwątpienie, a ona się śmieje, śmieje się, śmieje, jak nakręcana przez kuglarzy zabaweczka, ale to ja nią jestem w waszych rękach, marionetką, której celu nie możecie ustalić. To ja, wasza córka, uwita z cieni i skomleń bogini, mam być ofiarą czy katem? Dwie różne wybieracie mi drogi, a świat tonie w twoim zimnym spojrzeniu i jej śmiechu, śmiechu, echu…
– Stul pysk!
Dyszę, opieram na ręce ciężar ciała, unosząc biodra. Drugą rękę wyciągam w górę. Ostrza tekagi opierają się o podbródek mężczyzny, który nachyla się z nożem nad chłopakiem.
– Jeden ruch i go zabiję – grożę, obrzucając wzrokiem pozostałych.
Drzwi Ostatniej Kropli uderzają o ścianę.
One knock at the door and then
We both know how the story ends
W progu staje Ogar Podziemi. Ćmi fajkę, przyglądając się nam zmrużonymi oczyma.
– Nikt nikogo nie będzie zabijał przed moją knajpą – oznajmia, celując w nas palcem. – Grezz, zabieraj stąd swoich ludzi. A wy… – Wskazuje na mnie i chłopaka. – Za mną.
Facet, którego trzymam na ostrzach, porusza się nerwowo. Próbuje się od nich uwolnić, lecz podążam za nim, podnosząc się z ziemi.
– Nie wygłupiaj się. – Vander chwyta mnie za przedramię, duże palce szybko wymacują przycisk, który chowa ostrza. – Chodź ze mną. – Czuję jego mocny chwyt. Huk w mojej głowie cichnie.
Wydycham powietrze. Pociągam nosem. Vander prowadzi mnie za sobą. Patrzę na jego szerokie plecy i zastanawiam się… Kto się tak śmiał?
– Wataha – wzdycha Vander, zaciągając się dymem z fajki – rozrabiająca w Alejach. – Kręci głową. – Nie taka była umowa. A ty, Eris? Co tu, u diabła, robisz?
– Ja… – Chłopak idzie ze mną ramię w ramię, czuję na sobie jego spojrzenie. – Po prostu tędy przechodziłem, a potem ci goście… Dojebali się do mnie.
– Tak bez powodu? – Vander rzuca mu przez ramię pełne powątpiewania spojrzenie.
– No nie, no może… – Chwyta mnie za ramię, zatrzymuje w tłumie ludzi. – Czemu to zrobiłaś? – pyta ciszej, natarczywie. – Nie musiałaś, nie chciałem, żebyś…
– Nie zrobiłam tego dla ciebie – prycham gniewnie. Z pewnym zawahaniem unoszę maskę, by spojrzeć mu w oczy. – Ci ludzie… Po prostu… Lubię takich jeszcze mniej niż takich jak ty – prycham.
Chłopak patrzy mi w oczy bez słowa. Długo. Jego twarz łagodnieje.
You can’t win if your white flag’s out when the war begins
– Mimo wszystko – chrząka nerwowo – dzięki. Pocięliby mnie, gdybyś nie…
– Zaproszenie wam wysłać? – Vander zawraca, mierząc nas podejrzliwym wzrokiem. – Jeszcze tego brakuje Podziemiu, żeby Wataha skumała się ze Ślizgoczem. Chyba muszę pogadać z Alfą. – Patrzy na mnie ponuro. – Czego tu szukałaś? – pyta, unosząc dłoń i kręcąc głową.
– Ciebie – odpowiadam, wzruszając ramionami. – Czysty zbieg okoliczności.
– Nie wątpię. – Szare oczy Vandera błyszczą w ciepłym blasku stłumionego oświetlenia Kropli. – Na górę – rzuca tonem nie znoszącym sprzeciwu i kieruje się ku stopniom wiodącym na piętro. Ja i Eris podążamy za nim, ostrożnie lawirując między gośćmi. Czuję mrowienie na karu. Odwracam się, żeby złapać spojrzenie ciemnowłosej kobiety, która pali cygaretkę, opierając się łokciem o kontuar i nie spuszczając ze mnie wzroku. Ściągam usta i nasuwam na twarz maskę.
Na piętrze Kropli znajduje się konsoleta DJa, którego nigdy tu nie widziałam, toalety, sporo miejsca na stoliki i biuro, a zarazem pokój Vandera, jak się okazuje, gdy wprowadza nas przez drzwi na prawo. Kiedy je zamyka, szum cichnie. Słychać jego ciężkie kroki, gdy przemierza pomieszczenie. Zatrzymuje się przy masywnym biurku, stojącym w kącie, odwraca się do nas, opierając się o nie biodrami.
– Może teraz porozmawiamy szczerze? – pyta, unosząc brwi.
Ja i Eris wymieniamy spojrzenia i zgodnie wzruszamy ramionami.
– Ja tylko tędy przechodziłem – podtrzymuje.
Zaczynam lubić tego chłopaka.
– Ja chciałam widzieć się z tobą – uzupełniam. – Wpadliśmy na siebie pod drzwiami Kropli.
– Akurat gdy wychodzili ludzie Smeetcha. Jeden z nich mnie rozpoznał. – Eris zerka na mnie. – Przeczepił się, a... a... – Marszczy brwi i zdaję sobie sprawę, że nie zna mojego imienia.
– Leto – podsuwam, a on skinieniem głowy dziękuje, że się przedstawiłam.
– Leto mi pomogła. To tyle.
Vander patrzy na nas tak, jakby niczego z tego nie kupował. Odpala fajkę, która wygasła i bierze nas na przetrzymanie, przez kilka chwil jedynie zaciągając się tytoniem. W końcu zakreśla nią w powietrzu nieokreślony kształt i wymierza końcówką w Erisa.
– Nie chciałbym, żeby Finn wpadł tutaj z jakąś awanturą, jasne? – informuje. – Jeśli między wami jest jakiś konflikt – fajka wskazuje na mnie i Erisa – chciałbym wiedzieć o tym teraz, zanim Ślizgocze rzuci się na mnie, bo wspieram Watahę.
– Nie ma żadnego konfliktu – deklaruje Eris, wyprężony jak struna. – Proszę się nie martwić. Moja obecność tutaj jest przypadkowa i za pańskim pozwoleniem, wrócę już do siebie, zanim brat się zaniepokoi.
Vander wykrzywia usta w grymasie niezadowolenia, ale pozwala mu odejść, odsyłając gestem dłoni. Kiedy Eris wychodzi, zwraca wzrok na mnie.
– Masz mi coś więcej do powiedzenia?
Mogłabym powiedzieć prawdę. Zważywszy na to, że Eris odpuścił, Vander nie miałby się czym martwić. Raczej. Ale po co, szybciej i wygodniej jest skłamać. Więc kręcę głową. Vander marszczy brwi. Rozkłada ramiona.
– Co?
– Podobno mnie szukałaś – przypomina. – Słucham.
Ach. No tak.
Mierzę go wzrokiem, zagryzając usta. Maska wciąż osłania mnie przed jego przenikliwością.
– No wiesz, chciałam... – Wcale nie chodzi o to, że ciężko mi wymyślić, co powiedzieć Ogarowi Podziemi, lecz czy powinnam być całkiem szczera. – Alfa mówił, że chce cię zaangażować w działalność Watahy i… wspominał coś o treningach z tobą? – mówiąc to, podchodzę, by oprzeć się o biurko obok niego. Zakładam ręce na ramiona, zerkając na jego twarz. On też zerka na mnie. Z pewnym wahaniem unosi moją maskę, by móc spojrzeć mi w oczy bez przeszkód.
Aiming so high but swinging so low
– Treningach? – powtarza po mnie, zaciągając się dymem.
– Nie patrz na mnie tak, jakbyś nie wiedział, w co się wpakowałeś. – Szturcham go łokciem, żeby rozładować napięcie, ale to nie pomaga. Szare oczy są nieodgadnione.
Przegięłam? Alfa przecież wcale mnie tu nie wysyłał. Coś raz wspomniał, że przydałoby się, żebym nabrała pokory pod twardszą niż jego ręką, a ja trochę to sobie nadinterpretowałam, żeby jakoś wybrnąć. I żeby, może…
…zbliżyć się do ognia, ogień rozgrzeje, ogień to życie, zbawienie dla twojego skutego żalem serca. Ratuj się, idź w to. Jeśli coś drgnęło, nie bój się rozhuśtać. Zostań w cieple, w świetle. Odpędź cienie.
– W porządku. – Niski głos przywołuje mnie do rzeczywistości. – Zaczniemy jak tylko ogarnę jedną sprawę. Może w przyszłym tygodniu. – Zawieszony w powietrzu dym okala masywną postać mężczyzny, gdy przechodzi przez pomieszczenie. – Będę miał czas z samego rana. Mam nadzieję, że lubisz wcześnie wstawać. – Otwiera mi drzwi, dając do zrozumienia, że powinnam już iść.
Trying to catch fire but feeling so cold
Kiedy przez nie przechodzę, kładzie dłoń na moim ramieniu.
– Nie wiem, czy mogę cię jeszcze czegoś nauczyć. Widziałem, co potrafisz.
Zatrzymuję się, zadzierając głowę, by spojrzeć mu w twarz.
– Widziałeś więc także, czego nie potrafię. – Kładę dłoń na jego dłoni, jest taka duża i ciepła. Poklepuję ją, z żalem ściągając ze swojego ramienia. – Myślę, że nauczysz mnie mnóstwa rzeczy.
***
Krew wciąż wrze. Leto strzela spojrzeniami na boki, lecz nie znajduje pretekstu. To sprawia jej największą trudność w tym zasranym mieście: usiedzieć spokojnie na tyłku. Wzdycha, rzucając spode łba zaczepne spojrzenia każdemu, kto mija stolik, przy którym siedzi. Jeszcze się stara, ale już niecierpliwie przytupuje nogą, leniwie wydrapując ostrzem tekagi swoje inicjały na stole.
L.
S.
Vander spogląda na nią zza baru, ponad głowami klientów. Ściąga brwi. Leto łapie jego spojrzenie, unosi ręce.
Już, już. Jestem grzeczna.
Ostrza chowają się do karwaszy, lecz szare oczy jeszcze przez jakiś czas pozostają na niej skupione.
Pilnuje mnie. Cholernik się uparł.
Dziewczyna krzywi usta, nie odwraca wzroku.
Mógł zamknąć mnie z powrotem, ale nie zwiałam, więc dzielnie próbuje dać mi kredyt zaufania, choć przecież widzę, ile nerwów go to kosztuje. „Masz tu siedzieć na tyłku i czekać, aż zamknę bar”, bla bla bla. I usadził mnie tutaj, żeby móc mieć mnie na oku, będąc za barem. Leto prycha, kiwa głową, jakby odpowiadała głosom w swojej głowie.
Hold it inside and hope it won’t show
Minuty mijają bardzo wolno. Przytupuje niecierpliwie nogą, zakleszczając dłonie, opierając skroń o pięść. Zachodzi w głowę, co w tym czasie robi Finn. Nie zdążyli niczego uzgodnić, w zasadzie… nie zamierzali. Vander dorwał ich w progu baru, gdy wychodzili, odgrażając się, co zrobią z Silco. Zawrócił oboje do środka, wyzywając od w gorącej wodzie kąpanych i plując sobie w brodę, że wpadł na pomysł, którego będzie żałował. Następnie wyrzucił Finna i kazał mu wrócić po zmroku. Wilczycy nakazał to samo, ale wolał mieć ją do zmierzchu na oku. Nie może pozwolić, by ta dwójka działała na własną rękę. Finnem się nie przejmuje. Prawdopodobnie jest zbyt tchórzliwy, by cokolwiek zrobić w pojedynkę. A nawet gdyby próbował i nabił sobie przy tym guza, Vander o to nie dba. Ale Wilczyca…
Zerka na nią, czyszcząc kufel. Zdaje się znudzona, ale on wie, że wcale tak nie jest. Już potrafi czytać mowę jej ciała. Dostrzega ukradkowe, czujne spojrzenia. Zapewne odchodzi od zmysłów, próbując wysiedzieć w spokoju. Dlaczego tak trudno jej to przychodzi?
Spokój. Vander czuje, że to klucz do zagadki, z którą zostawił go Alfa. Gdyby tylko mógł sprawić, że Leto osiągnie spokój ducha, gdyby on mógł jej w tym pomóc…
Po północy Kroplę opuszcza ostatni klient. Vander żegna go i zamyka drzwi. W knajpie robi się cicho.
– Wytrzymałaś – mówi z uznaniem, zerkając na Leto. Zarzuca na ramię kuchenny ręcznik i wraca za bar, by nalać piwa do dwóch kufli, które zanosi na stolik, przy którym siedzi dziewczyna. Stawia je przed nią, a ona podnosi na niego wzrok, jej brwi zbliżają się do siebie.
– Robimy dzisiaj jakiś krok milowy w naszej relacji? – pyta, unosząc je. – Ja nie uciekam, ty nie zakuwasz mnie ponownie w łańcuchy. I jeszcze podajesz mi piwo. – Pociąga łyka, delektując się chłodnym napojem. – Wpadam tu od siedmiu lat, a ty pierwszy raz to zrobiłeś. – Patrzy, jak mężczyzna siada naprzeciwko. – Planujesz dla nas na dziś jeszcze jakiś pierwszy raz?
Usta Vandera wyginają się w ostrożnym uśmiechu.
– Wystarczy jak na jeden wieczór – odpowiada, obejmując dłońmi kufel. Ponad nim patrzy Wilczycy w oczy, wrzucając do jej piwa metalową słomkę.
I’m saying it’s not but inside I know
– Komu? – pyta dziewczyna, opierając podbródek na pięści i leniwie mieszając w kuflu słomką. – Myślałam, że masz raczej… wilczy apetyt.
Leto drga nerwowo, zerka za siebie, jakby coś usłyszała, a potem przenosi wzrok na Vandera. Mężczyzna upija łyk piwa i odstawia je, opierając się w krześle, krzyżując na piersi ręce.
– Ja? Z naszej dwójki to tobie bliżej do wilka.
Na razie. Na razie, ale ty już słyszysz ten skowyt, prawda? Dochodzi z oddali, jest cichy i niewyraźny. Na razie. Ale ty wiesz, ty czujesz to pod skórą, drętwieją ci kości, z tej grozy, ona nadchodzi. To nie twoje miejsce, dziecko, ty nie jesteś wilkiem, jesteś ofiarą, którą…
– Leto? – Vander wychyla się nieco, by zajrzeć w twarz dziewczynie, która opuściła głowę, lecz teraz ją podnosi, unosząc pytająco brew. – Nie pyskujesz… Mam się zacząć martwić?
– Nie. – Leto przeciera twarz dłonią, jej spojrzenie odzyskuje ostrość. – Masz rację, ja… – Odsuwa się na krześle, które skrzypi okropnie, szurając po podłodze. – Ja zawsze jestem głodna.
Unosi kufel i opróżnia go duszkiem. Powolnym krokiem zmierza w stronę baru, by odstawić go na blat i zawraca, wsuwając dłonie w kieszenie. Nie wraca na swoje miejsce. Zatrzymuje się przed Vanderem, który z ciekawością odwraca się w jej stronę, przyglądają się jej znad skrzyżowanych ramion. Dziewczyna unosi stopę i z hukiem opiera masywny but na krześle, między nogami mężczyzny. Pochyla się, opierając splecione dłonie o swoje kolano.
Today’s gonna be the day you notice
– Czemu to robisz? – pyta, ściągając brwi.
– Czemu robię co? – odpowiada pytaniem mężczyzna, przenosząc wzrok z jednego w drugie z jej oczu. – Czemu mam swoje zasady?
Wilczyca syczy z niezadowoleniem.
– Czemu się opierasz – koryguje. Nachyla się jeszcze niżej, zatrzymując kilka centymetrów od jego twarzy. – Jaki to ma sens, Vander? Prędzej czy później i tak wylądujemy w łóżku.
Vander śmieje się krótko, gardłowo.
– Ta twoja bezpośredniość. – Uśmiecha się, lekko mrużąc oczy, podążając wzrokiem za ruchem jej warg. – Lubię ją. Ale… Leto. Jesteś…
– Tylko mi nie wyjeżdżaj z jakimiś umoralniającymi gadkami – wchodzi mu w słowo. – Nie znoszę ich. Moralność w Zaun nie ma prawa bytu… a jednak jesteś tu ty! Strażnik cholernych cnót!
– Nie. Nie wiesz, kim byłem, co robiłem… To nie miało nic wspólnego z moralnością, uwierz mi.
– Tak? A teraz nagle masz skrupuły… – prycha gniewnie, kręcąc głową. – Nie wiem, nie chcesz, to powiedz, daj mi to w końcu jasno do zrozumienia, a ja dam ci spokój!
Wycofuje się, uniesiona, a Vander podąża za nią, dosięgając jej ust. Nie musi nawet unosić się z krzesła i wciąż krzyżuje na piersi ręce. Wilczyca mruga nerwowo, osłaniając raz po raz szeroko otwarte oczy powiekami, podczas gdy Vander w skupieniu wpija się w jej usta, wydają z siebie gardłowy pomruk. Jego ręce się rozplatają, dłoń wędruje na jej twarz, pociera pieszczotliwie szczękę. Drugą obejmuje ją w pasie, pewnym ruchem sprowadza na swoje kolana. Leto obejmuje dłońmi jego twarz, gładzi szorstki zarost, oddając pocałunki. I właśnie wtedy ktoś zaczyna łomotać do drzwi.
Cause I’m tired of explaining what the joke is
– Vander, do cholery! Jesteście tam?! Halo! Przecież się umawialiśmy!
Kolejne kopnięcia w drzwi sprawiają, że Leto i Vander odsuwają się od siebie. Vander ostrożnie ściąga dziewczynę ze swoich kolan, ściągając mocno grube brwi. Zaciska wargi i wygląda, jakby chciał coś powiedzieć.
– Nie próbuj mnie przepraszać – warczy Leto, wyciągając ostrzegawczo palec.
– Ale nie powinienem…
– Nie – ucina twardo Wilczyca. – Pierdolić to twoje co się powinno i co nie! Wrócimy do tego – zapowiada wściekle, gdy Vander zakrywa twarz dłonią.
– No do kurwy nędzy! Otwieraj albo idę po Wilczycę i dupa z naszej…
Drzwi się otwierają. Leto łapie Finna za przód rozpiętej marynarki w dzikie wzory i, wściekła, wciąga go do środka.
– Robiąc raban na pół Zaun do niczego nikomu się nie przydasz! – ochrzania go, zamykając za nim. – Słyszałeś w ogóle kiedykolwiek o czymś takim jak dyskrecja? Konspiracja? Nie? Nic?
Finn poprawia marynarkę, przerzucając włosy na wygoloną cześć głowy.
– Uspokój się, dziewczyno. Myślałem, że mnie… – Rozgląda się i zauważa Vandera, który siedzi przy stole, opierając czoło o dłoń. – A temu co? – prycha. – Lepiej, żeby Ogar Podziemi nie wchodził w kryzys wieku średniego właśnie teraz, bo…
– Nie, po prostu się zastanawiam – odzywa się Vander – czy takich jak ty rodzą czy sieją. – Zerka na niego wściekle spod dłoni. – Zamierzałeś poinformować całe Aleje, że się ze mną skumałeś?! – pyta, wymachując ręką. – Może ktoś jeszcze nie wie, idź i rozwrzeszcz to dookoła!
– Trzeba było od razu otworzyć albo… – Finn mruży szaro-niebieskie oczy. – Coście tu robili, co? – Wskazuje na jedno i drugie palcem. – Czemu się zamknęliście?
– Żeby nie wpadły tu nagle takie męty jak ty – warczy Leto. – A teraz, jeśli skończyłeś już odwalać tę dziecinadę, może skupimy się jak dorwać Silco.
– Tylko, że to nie Silco – mówi Finn, opierając ręce na biodrach. – Dowiedziałem się, że… Owszem, Silco z nim współpracuje i to prawdopodobnie ten gnojek… Zrobił to Erisowi.
– Kto?! – Leto ledwo nad sobą panuje, nerwowo błądząc dotykiem wokół przycisku karwaszy. Vander staje obok niej i dopiero gdy zaciska palce na jej ramieniu, Leto przestaje sobie wizualizować, jak przebija Finna ostrzami. Nieświadomy jej intencji chembaron zasiada za stolikiem i popija piwo Vandera.
– To ten chujek, jego koleżka – mówi, bekając głośno. – To on go zabił – nawiązuje kontakt wzrokowy z Leto – ten zjeb: Singed.
Musiałaś się zemścić na Singerze :D Już się boję, co mu zrobisz :D (Lilianna)
OdpowiedzUsuńMam cały katalog kar.
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńMoja sympatia do Leto i Vandera wzrasta z każdym kolejnym tekstem. Zaczynam gościć się w tej serii i wręcz połykać to, co nam serwujesz. Wilczyca to ma chyba też własny kodeks, skoro nie dała skrzywdzić Erisa, choć może o tym nie wie i tylko tłumaczy to sobie pokrętnie.
Lubię tę scenę w knajpie. Bez zbędniejszych podchodów, pragnienie wyrażone i spełnione, nie w takim stopniu, jak by sobie tego życzyli bohaterowie (i ja jako czytelnik), ale przecież ja nie mogę opieprzyć Finna za to, że przyszedł właśnie w tym momencie. Wyczucia to ma mało, ot co.?
Kolejne zakończenie, które zaostrza mi apetyt.
Pozdrawiam
miachar