Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 15 grudnia 2024

[181] Trzeci pomocnik: - ja go po prostu zabiję ~ Miachar

  Mam nazwę dla serii. Prosta, co prawda, ale wiadomo już, o co chodzi.

Temat postanowiłam sobie ująć w czasie przeszłym, jak się dzieje cała akcja.
A, mała niespodzianka – w tekście pada imię i nazwisko drugiego pomocnika. Nareszcie?


Liczba teczek na moim biurku nie robiła wrażenia na kimś, kto siedział w administracji przez kilka ostatnich lat, ale treść, jaką w sobie zawierały, mogła mnie przytłoczyć. Choć to był mój pierwszy miesiąc jako trzeciego pomocnika i nade mną rozpościerał się parasol bezpieczeństwa jako nowicjusza, co oznaczało, że mogłam popełniać błędy, to chciałam podchodzić do swoich obowiązków profesjonalnie. Wywiązywać się z tego, co mi zlecono, nie narzucać się innym, pokazać, że nie pomylono się podczas tych wszystkich etapów rekrutacji i świadomie wybrano najlepszego kandydata.

Co nadal do mnie nie docierało. Nie sądziłam, że z szóstki osób o niewątpliwie odpowiednich kompetencjach to właśnie ja uzyskam najwięcej punktów w klasyfikacji – tajemnicą miało pozostać dla mnie, jak wyglądała owa punktacja, co faktycznie brano pod uwagę i czy nie pozwalano sobie na subiektywne odczucia – i zacznę nosić granatowy mundur z naszytą cyfrą „3” na prawym ramieniu, ale właśnie to miało miejsce. Ta rzeczywistość za moment mogła solidnie uderzyć mnie w twarz, ale na razie nic takiego się jeszcze nie zadziało. 

Poranek rozpoczął się odprawę, na którą musiałam przygotować dziesięć kaw dla każdego z członków tego prestiżowego grona. Poza sierżantem i pomocnikami w odprawie brał udział zastępca sierżanta i piątka najważniejszych w departamencie kierowników, w tym mój były, który posłał mi jedynie powściągliwy uśmiech i nie odezwał bezpośrednio do mnie ani słowem. Rozumiałam to, moje miejsce w hierarchii się zmieniło, czego niekoniecznie się spodziewał, ale musiał pogodzić, że tak wyszło. Po niej nastąpiło zajrzenie do czekających na mnie dokumentów, uporządkowanie ich według ważności i tego, które muszą trafić bezpośrednio do sierżanta i u niego pozostać. Otrzymałam od nowych kolegów segregator z wszystkimi ściągami, jakie miały pomóc mi w przyzwyczajeniu się do obowiązków i zaznajomienia z panującymi protokołami i zasadami, jednak musiałam natrafić na coś, co przysporzyło mi nieco problemu.

Przeczytałam treść korespondencji załączonej na górze teczki, po czym sam dokument i zmarszczyłam czoło. To był pierwszy taki przypadek w moich rękach, zajrzałam więc do swoich ściąg, ale nie znalazłam wśród nich odpowiedzi, co kazało mi podejrzewać, że być może ta teczka wylądowała u nas przez przypadek. Wolałam jednak rozwiać swoje wątpliwości i zasięgnąć rady u kogoś o znacznie dłuższym stażu.

Od początku swojej kariery trzeciego pomocnika zajmowałam w pokoju przylegających do gabinetu sierżanta biurko tuż przy drzwiach. W tej chwili, gdy potrzebowałam pomocy, poza mną w pomieszczeniu był tylko pierwszy pomocnik. Nie za bardzo było mi to w smak, bo jakoś nie umiałam znaleźć z nim wspólnego języka, ale jak się nie ma, co się lubi, to i tak się tego chwyta.

Zabrałam teczkę i podeszłam do jego miejsca, nie przerywając mu pracy, bo też miał swoje do zrobienia. Cierpliwie czekałam, aż skończy, ale nim to nastąpiło, sam mnie zauważył i rzucił:

– Jestem ci potrzebny?

Na usta pchała się sarkastyczna odpowiedź, ale nie mogłam pozwolić jej opuścić swoich ust. Powinnam być profesjonalna, toteż przytaknęłam, ale dodałam dla jasności, że poczekam. Jako pierwszy pomocnik otrzymywał znacznie poważniejsze zadania do wykonania, na jego barkach spoczywała większa odpowiedzialność, nie mogłam wchodzić mu więc w drogę, kiedy właśnie nad czymś działał.

Nawet jeśli po prostu podpisywał jakieś wewnętrzne rozporządzenia, do czego miał uprawnienia. Więc czekałam.

Mężczyzna postawił koślawy podpis na dokumencie, po czym odłożył go na bok, spojrzał na mnie i westchnął.

– No to pokaż, co tam masz.

Podałam mu te teczkę i szybko wyjaśniłam:

– To z urzędu miasta Pearlwood, które prosi sierżanta o spotkanie w ramach jednego z miejskich projektów. Miałoby być skierowane do lokalnej młodzieży, ale nie jestem pewna, czy ten dokument powinien być u nas. Czy to my odpowiadamy za kalendarz spotkań sierżanta?

Przez pierwsze trzy dni teoretycznie wskazano mi zakres obowiązków pomocników, ale co, jeśli nie usłyszałam o wszystkim? Wolałam dopytać kogoś, kto był tu znacznie dłużej i w nazwie swojego stanowiska miał „pierwszy”. Nie bez powodu je otrzymał, tak myślałam, i tak się przecież przedstawiał podczas rekrutacji – jako starszy kolega, który ma uprawnienia i władzę, bo doszedł do tego ciężką pracą i miał ku temu odpowiednie kwalifikacje. Wiedziałam, że to nie mogła być łatwa droga, skoro sama rekrutacja na miejsce trzeciego pomocnika była tak długa i wymagająca.

Kolega zamyślił się nad dokumentem i zmarszczył czoło.

– Ale przecież to jest łatwe do rozwiązania – ocenił. 

Cóż, dla mnie nie było, dlatego poprosiłam o pomoc, nie musiał przybierać złośliwego tonu.

– To, Gracie, wpisujemy w kalendarz w panelu „spotkania miejskie”, o tutaj… – tłumaczył i nawet wskazał mi na pulpicie swojego służbowego komputera. – Widzisz? To proste.

– Tak, widzę, że proste, ale… Ja nie mam dostępu do tego panelu, pomocniku Hibb.

To też nie było dla mnie łatwe – nauczyć się, jak zwracać do konkretnych osób w zespole. Głównie dlatego, że każda z nich miała na to inne spojrzenie. Sierżantowi wystarczyło, by określać go tym stanowiskiem, ale pomocnicy doradzili, by po tym wymawiać też nazwisko. Pierwszy pomocnik chciał być określany „pomocnikiem Hibbem”, czyli też funkcją i nazwiskiem, ale przy tym było widać, że liczy też na opuszczony wzrok i pełne posłuszeństwo, jak przystało na kogoś nieco wyższego rangą. A drugi pomocnik…

Z drugim pomocnikiem było tak, że nieco w nosie miał honoryfikację, jeżeli chodziło o niego. Do innych zwracałam się z szacunkiem, piastowanym stanowiskiem, nazwiskiem lub imieniem, jeżeli był na bardziej przyjaznej stopie niż tylko zawodowa, a mnie kazał określać się „po prostu Danielem, co tu będziemy kombinować, jak najprościej będzie najlepiej”. Nieco mnie zaskoczył, szczerze mówiąc, nie umiałam się przyzwyczaić, by mówić mu po prostu Daniel, zwłaszcza gdy w pokoju był też Hibb czy jechaliśmy gdzieś samochodem z sierżantem. Dobrze, że miał nazwisko wyszyte na kieszeni munduru, więc też mogłam zwracać się do niego nazwiskiem. Tylko w takich momentach wyraźnie się krzywił, a ja miałam mętlik w głowie od czegoś, co inni pewnie określiliby mianem pierdoły.

W tym momencie jednak problem stanowiło coś innego. A właściwie z jednego małego problemu okazało się, że mogą ich być co najmniej dwa.

– Jak to – nie masz dostępu? To kto do tej pory wpisywał sierżantowi spotkania z ostatnich dwóch tygodni, co?

Nie umiałam patrzeć mu w twarz, zaskoczona i wystraszona tymi pytaniami, na które nie znałam odpowiedzi. Momentalnie dopadło mnie uczucie, że zawaliłam, że przeze mnie do czegoś nie doszło, do czegoś większego, przez co departament bezpieczeństwa straci w oczach obywateli, a przynajmniej ja w oczach przełożonego. 

– Ja… Ja nie wiem, pomocniku Hibb. To pierwszy raz, kiedy mam podobny dokument w ręce – wyjaśniłam, czując, jak na policzkach wykwita mi rumieniec. Lepsze to niż łzy, przynajmniej w moim przypadku. 

– To co teraz? – mruczał pod nosem. – Przecież w takich warunkach nie możemy pracować, nie mogę wykonać twojej roboty przecież!

Ze stresu przygryzłam wargę i poczułam w ustach smak krwi. Nie wiedziałam, jakie jest rozwiązanie, jak mogę wybrnąć z tej sytuacji, dlaczego to ja jestem winna. Przypomniało mi się, jak dawniej, jeszcze w czasach szkoły podstawowej, kiedy czegoś nie zrozumiałam na czas i miałam pytania, nauczyciel brzmiał tak, jakby nagle rzuciła na jego plecy wielki ciężar i w ogóle była zła. Niby poradziłam sobie z tymi uczuciami, ale teraz ich wspomnienie opadło na mnie niczym wodospad. 

Hibb westchnął przeciągle, jakby uznał to za najlepszy sposób pokazania swojego niezadowolenia, po czym spojrzał na mnie i odparł:

– W takim razie zgłoś się do działu techników, niech ci zrobią dostęp, a potem to wpisz, wchodząc w panel sierżanta, jak ci pokazałem. Tylko wiesz, to musi być zrobione jeszcze dzisiaj, by system to przetworzył i sierżant w porę zobaczył, okej? Więc się pospiesz, bo niedługo pora lunchu, nie wiem, czy kogoś zastaniesz.

Przez moment patrzyłam na niego, czekając na jakiś ciąg dalszy. Wskazówkę, że może uda się to zrobić bez konieczności angażowania kogoś innego, że można to zrobić inną drogą, ale Hibb powiedział już chyba wszystko, co miał, bo gdy spostrzegł, że nie ruszyłam się z miejsca, upomniał mnie:

– Hae. Zmykaj do techników, ta sprawa nie może czekać.

– Och, tak, jasne. Oczywiście. Już idę. 

Zabrałam się z teczką i wyszłam z pokoju. Na moje szczęście wiedziałam, gdzie stacjonują ludzie od wszelkich spraw technicznych w departamencie, gdybym i o to miała pytać pierwszego pomocnika, chyba spaliłabym się ze wstydu za to, że tak mało wiem. Dotarłam do windy, przywitałam się z tymi, którzy wsiadali do niej piętro niżej, po czym wysiadłam na pierwszym, by innym korytarzem dostać się do budynku B. Starałam się nie zwracać przy tym niczyjej uwagi, bo po scenie w gabinecie nie miałam nastroju, by z kimkolwiek rozmawiać i sztucznie się uśmiechać. Chciałam mieć sprawę z głowy, ale to mogło nie być łatwe.

Pracowników z podobnymi problemami do moich było tego dnia bowiem kilku, więc musiałam swoje odczekać, zerkając przy tym co i rusz na telefon, byle tylko nie przegapić, gdyby ktoś mnie potrzebował i szukał, po czym należało wyłożyć, z czym przyszłam, przedstawić swoje uprawnienia, potwierdzić, że dane urządzenie jest właśnie do mnie przypisane, po czym z jednym z techników wrócić do pokoju, by tam, już na miejscu, aktywował mi to, czego wciąż nie miałam.

– Gotowe – oznajmił informatyk raptem dziesięć minut po tym, jak zasiadł do komputera. – Będzie pani musiała ustalić sobie nowe, unikatowe hasło i je zapamiętać. Lepiej nigdzie go nie zapisywać, bo zawsze istnieje ryzyko większe niż zero, że ktoś taką informację spróbuje wykorzystać. 

Niby pracowaliśmy w miejscu, gdzie z bezpieczeństwem nie powinno być problemu, ale za dobrze już poznałam ludzi, by wiedzieć, że nie są krystaliczni, a jeśli pojawi się okazja do wzbogacenia czy pieniędzmi, czy wiedzą, to raczej dość chętnie z tego skorzystają.

– Rozumiem. Bardzo panu dziękuję. Smacznego lunchu.

Mężczyzna uśmiechnął się uprzejmie, acz chłodno, pożegnał z będącym w pokoju drugim pomocnikiem i wyszedł, a ja odetchnęłam głęboko, kiedy zamknęły się za nim drzwi. Miałam nadzieję, że to dość nieprzyjemnych niespodzianek jak na jeden dzień, który dopiero co obwieścił południe bijącymi dzwonami kościoła w centrum miasta. Dźwięk ten dochodził do budynku departamentu, kiedy były otwarte okna, a że drugi pomocnik uchylił jedno z nich, mogłam tego posłuchać.

Powtarzane uderzenia nieco mnie uspokoiły, ale i tak przed komputer zasiadłam nadal nieco podenerwowana, bojąc się, że popełnię jakiś błąd i Hibb znowu będzie miał podstawy, by mnie o coś winić. Może ten brak programu to nie było moje przeoczenie, ale że byłam najbliżej w chwili zagrożenia, to zostałam kozłem ofiarnym. Podejrzewałam, że z takiej roli nie da się ot tak wypisać, trzeba zmazać swoje przewinienie czymś dobrym, wręcz imponującym, dlatego za wcześniejszymi poradami odpaliłam nowy dla mnie program i spróbowałam odnaleźć w głównym panelu kalendarz sierżanta.

Na początek, by nie działać zbyt porywczo, przyjrzałam się całemu panelowi, starając rozeznać, czy faktycznie jest tak intuicyjny, jak zapewnił mnie technik. Bo na słowo Hibbowi to bym chyba nie zaufała. Przy tym usłyszałam, jak drugi pomocnik odjeżdża nieco na swoim krześle od biurka. Spojrzałam w jego stronę, by sprawdzić, czy nie będzie czegoś ode mnie potrzebował, a on po prostu wstał i podszedł do mojego miejsca pracy.

Nieco zaschło mi w gardle. Czym innym było spotykać go podczas etapów rekrutacji i ze dwa razy na korytarzach, kiedy już wiedziałam, kim jest, a czym innym łapanie jego spojrzenia w tym samym pomieszczeniu podczas wykonywania obowiązków. Już wcześniej czułam, że sposób, w jaki patrzy na drugiego człowieka, może nieść ze sobą różne myśli, ale przy bezpośrednim obcowaniu to częściej nie wiedziałam, gdzie szybko uciec własnym spojrzeniem, by właśnie nie zacząć za bardzo analizować. 

– Co tam robisz, Gracie? – zapytał, a jego przyjazny uśmiech sprawił, że przez usta nie przeszłoby mi w tej chwili żadne kłamstwo.

Z jakiegoś powodu kolega obszedł moje biurko i przystanął obok mnie, zachowując jednak dystans, przez co nie poczułam się niczym przytłoczona.

– Ja… To znaczy się…

– Na spokojnie, Gracie. Widziałem, że jest z czymś problem, w końcu był tu technik, ale gdybyś mnie nieco wtajemniczyła, to już na przyszłość oboje będziemy wiedzieli, jak sobie z nim poradzić. 

Podczas rekrutacji zdołałam zauważyć, że charaktery jego i Hibba są różne, ale kiedy jednego dnia obu wtajemniczałam w sytuację, sama ich reakcja była dziwna. Pierwszy pomocnik początkowo był przekonany, że problem jest mały i dam radę bez wsparcia, po czym odesłał mnie gdzieś indziej, a drugi… Jakby od razu chciał zaznaczyć, ze jesteśmy zespołem, a on jest od tego, by uzupełnić moje szkolenie.

Poza tym czułam się przy nim swobodniej, jeżeli chodziło o sprawy zawodowe. Jakoś tak bardziej budził moje zaufanie, wiedziałam, że nie będzie mnie oceniał, a jeśli nawet, to w myślach, nie na głos. Dlatego też bez zwłoki przeszłam do wyjaśnienia, co takiego się stało.

Jak do tej pory drugi pomocnik kojarzył mi się ze spokojem i przyjaznym nastawieniem, tak jeden rzut oka na jego twarz tuż po tym, jak skończyłam swoje tłumaczenie, wystarczył, bym zweryfikowała swoje odczucia co do niego. Na pewno był człowiekiem, który miał swoje granice wytrzymałości i cierpliwości, a te chyba zostały właśnie przekroczone.

– Zabiję go… – oznajmił bez ogródek, spoglądając w stronę biurka pierwszego pomocnika. 

– Daniel… – próbowałam mu przerwać, używając jego imienia, bo nalegał, byśmy nie zwracali się do siebie nazwiskami – jego brzmiało dobrze, dosłownie, bo Goodwill– ale zbył mnie machnięciem dłoni.

– Nie, Gracie. Nie zostawię tak tego. Co za pajac. To nie była wielka prośba z mojej strony, dlaczego to do niego nie dotarło?

Pokręcił głową, a ja szukałam innych słów, by jednak go powstrzymać, pokazać, że przecież sobie poradzę nawet bez obecności i wsparcia pierwszego pomocnika. I tak już wiele razy szłam do niego z pytaniami, czy to nie była pora na to, by się jednak nieco pokazać, dać znać innym, że już co nieco ogarniam na tym nowym stanowisku, podejmuję wyzwanie i nie mam zamiaru – jeszcze – uciekać?

Ale drugi pomocnik chyba miał już swoją opinię, podjął decyzję i ani myślał się złamać, choćbym nawet raczyła go najpiękniejszymi słówkami.

– Zamorduję go – oświadczył z powagą i pewną bezradnością, jakby naprawdę nie było innego wyjścia. – Przepraszam, ale po prostu go zabiję.

– Nie przesadzasz czasem z tą reakcją? – zapytałam nieśmiało, bo nie wiedziałam, czy jednak mogę pozwolić sobie na taką swobodę, a przy tym chciałam nieco ostudzić ten dziwny zapał do zbrodni. – Może sam z siebie mi nie pomógł, ale nakierował na to, co powinnam zrobić.

– Tak, każąc ci iść do innego działu, wyjaśniać sprawę i czekać, aż coś się zadzieje. Gdy na dobrą sprawę wystarczyło zadzwonić lub nawet samemu to zrobić. To naprawdę zajęłoby mu moment.

Daniel pokręcił głową, po czym westchnął. 

– Miał ci dawać przykład i pomagać, a nie tylko mydlić oczy, że pomoże – wycedził. – Wiem, że podczas rekrutacji nie sprawiał wrażenia odpowiedniej osoby na tym stanowisku, ale wierz mi, ma kompetencje. Tylko pajac nie potrafi powstrzymać niektórych cech swojego charakteru, by przynajmniej w godzinach pracy się nie wychylały. Przepraszam za niego.

Pokręciłam głową. Szczerze mówiąc, nie miałam jakoś bardzo za złe pierwszemu pomocnikowi, że potraktował mnie nieco po macoszemu. Zdołałam nieco go poobserwować już podczas wspomnianej rekrutacji, widziałam, jak bardzo różni się ode mnie swoim podejściem do wielu, zdawałoby się poważnych, spraw, nie dziwiło mnie, że kiedy już oficjalnie zostaliśmy kolegami z zespołu, nic się w jego zachowaniu nie zmieniło. Nawet nie łudziłam się, że tak będzie. 

– Nie szkodzi – mruknęłam. – Teraz mam już na czym działać, więc sobie poradzę.

– Zaraz po tym, jak ci pokażę, co i jak, okej? – Drugi pomocnik nachylił się nieco, by sięgnąć po myszkę.

Wystraszona tym nagłym ruchem odjechałam nieco krzesłem, a Daniel spojrzał na mnie zdziwiony, po czym odchrząknął. Chyba dotarło do niego, co zrobił.

– Wybacz, czasami moje dobre intencje za bardzo kierują moimi ruchami. Spójrz, tu jest ten kalendarz, o którym Hibb ci już mówił…

W ciągu niecałych dziesięciu minut nie tylko pomógł mi wpisać spotkanie w odpowiednie miejsce, ale wskazał, które informacje z całego dokumentu, jaki wpłynął, powinny zawsze znaleźć się w notce do takiej daty. Zapisałam sobie tę instrukcję i dołączyłam ją do segregatora z pozostałymi, a Daniel uśmiechnął się łagodnie.

– Naprawdę poważnie podchodzisz do swoich obowiązków, prawda?

Skinęłam głową.

– Tak mnie wychowano, a wręcz wbijano do głowy, że tak trzeba.

– A nauczono cię też, że czasami trzeba też dać sobie na luz? – Teraz w jego uśmiechu było coś łobuzerskiego. – Na przykład odłożyć na bok teczki i zejść do kantyny na jakiś dobry obiad? Chodź, ja dzisiaj stawiam.

Patrzyłam na niego, niewiele rozumiejąc. Jak można tak gładko przejść ze szkolenia kogoś w rzuceniu mu czymś podobnym do komplementu, by skończyć, zapraszając na wspólny posiłek? 

Milczałam, nie wiedząc, co mu powiedzieć, by nie urazić, a jakoś wyjść z twarzą.

– Gracie? Nie mów mi, że nie jesteś głodna, bo w to nie uwierzę. Przecież słyszę, że burczy ci w brzuchu.

Tego nie dało się ukryć, to fakt. Od śniadania minęło kilka godzin, na żadną przekąskę nie było dość czasu, bo zestresowałam się tym dokumentem, a żołądek związał w słup i niczego bym nie przełknęła. Aż do teraz.

Daniel patrzył na mnie, po jego minie widziałam, że ani myśli się poddawać, postawi na swoim, więc mój opór jest bezcelowy.

– Dobrze. Pójdę.

– To chodźmy – oznajmił, przystając za moim fotelem i wyjeżdżając mną spod mebla. – Może jeszcze złapiemy na stołówce Hibba, to powiem mu, co o nim myślę.

– A nie możesz tego zrobić w innym miejscu? I nie dzisiaj?

– Boisz się czegoś?

– Że będzie na mnie zły?

Drugi pomocnik parsknął śmiechem.

– Jego złość biorę na siebie, ty się niczym nie przejmuj. Jak na pierwsze tygodnie pracy tutaj, to radzisz sobie zadziwiająco dobrze, powinno go to cieszyć, a nie uwierać. Nie przejmuj się nim, tylko stwórz tu dla siebie przestrzeń, okej? Jakoś nie uśmiecha mi się szukać kogoś innego na twoje miejsce.

Na usta pchało mi się zapytanie go, czy dzisiaj jest może dzień komplementów, ale nim zdołałam się odezwać, Goodwill popchnął mnie lekko w stronę drzwi. Nie miałam innego wyjścia, jak poddać mu się, pójść za nim i uznać, że ten dzień nie popsuł się, jak się zapowiadało, a sprawił, że w moim otoczeniu pojawiła się dobra dusza, z którą chyba wiele rzeczy mogło być możliwych. 


1 komentarz:

  1. Och! Ale pasuje do niego! Daniel Goodwill! No idealnie! Brzmi dobrze.
    Hibb! Uuuu, podpadles mi dzisiaj, chlopie.... nie znosze jak ludzie, którzy maja ciut wiecej wladzy to wykorzystuja i zachowuja sie jak bufony. Skad dziewczyna miala wpaść na to, ze sobie musi ogarnac dostep, to ty powinienes jej to zapewnić, bęcwale!!! Oj bo sie nie polubimy.
    Daniel uratowal sytuacje. Plus dla tego pana!
    Nazwa serii jak najbardziej udana ;) Czekam na wiecej!

    OdpowiedzUsuń