Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 29 grudnia 2024

[182] this is what you asked for ~ Miachar

  Jeden mały krok dla mnie, bez znaczenia dla ludzkości, ale chcę się nadal łudzić, że coś znaczę.

Bo w złudzeniach jest coś magicznego. Co pozwala myśleć, że jest się kimś lepszym pod różnymi względami. Mnie złudzenia pozwalały dotrwać do tej chwili, kiedy wysiadam z autobusu w centrum miasta i staję przed gmachem miejskiego ratusza. Niewiele w tym z czegoś podniosłego, bo miejsce to w dni robocze przyjmuje wielu petentów, ale ja nie jestem tu w jakiś błahej sprawie. Mam umówione spotkanie i to z samym burmistrzem!

Tyle że to na pewno nie będzie wcale taka miła rozmowa, a złudzenie czegoś przeciwnego nie wchodzi w grę, bo spadłabym ze zbyt wysoka w momencie, gdy fantazja spotka się z rzeczywistością. Biorę głęboki wdech i zaczynam wspinać się po schodach, by po otwarciu drzwi poczuć ciepło, które nie jest w stanie ogrzać mi duszy. Wpierw czeka mnie rozmowa z pracownikiem najniższego szczebla, któremu muszę udowodnić, że faktycznie jestem umówiona, a nie tylko biorę go na litość.  Moim przeciwnikiem okazuje się być kobieta po pięćdziesiątce, która patrzy na mnie wyłupiastymi oczami, a wąskie usta układa w coś, co może kiedyś było uznawane za uśmiech, ale teraz nawet go nie przypomina.

– A pani to niby do kogo, co?

Dawniej określano mnie jako „panienkę”, ale czas nie zwalnia, postarzałam się i już nie ma opcji brać mnie za podlotka. Przełykam to słówko, przyjmuję swój najlepszy wyuczony uśmiech i mówię:

– Dzień dobry, jestem umówiona z burmistrzem Evansem na dwunastą.

Kobiecina chyba mi nie wierzy, brew jej dociera prawie pod linię włosów. Wygląda to komicznie, ale staram się zachować powagę, przecież my w takim ważnym miejscu jesteśmy.

Czułabym się lepiej, gdybym mogła stać z powrotem na schodach i patrzeć, jak cały ten przybytek płonie.

– Nazwisko?

– Moone. Eveline Moone.

Nie wiem, co takiego urzędniczka widzi w tej wielkiej księdze przed sobą, ja pomimo wspinania się na palce i patrzenie ponad ladę nie jestem w stanie nic odczytać, pismo jest zdecydowanie za małe, do tego pochyłe, jakby na świecie istniała jedynie kursywa, więc się zbyt długo nie wysilam. Skoro prowadzi się kalendarz spotkań w taki staroświecki sposób, to miejsce będzie się palić nawet lepiej, niż to sobie wyobrażam.

– W jakiej sprawie pani do niego idzie?

Skoro tak zadała pytanie, podejrzewam, że znalazłam się w tym spisie. Nie przerywam swojego uśmiechu, także tonowi głosu nadaję bardziej przyjazną nutę, by nieco omamić tę mającą już dość wszystkiego urzędniczkę.

– Wie pani, chodzi o rewitalizację tego osiedla na zachód od rzeki. Tego, co tam codziennie jakieś zbiry przychodzą, niszcząc słupy telefoniczne, stragany biednych kupców, a nawet podnoszą ręce na niewinne dzieci. Tak nie może dłużej być, dlatego przyszłam.

Nie liczę na to, że rozmówczyni okaże jakieś zrozumienie czy empatię – wiem już z doświadczenia, że podczas szkolenia wyplenia się u tych pracowników takie cechy – ale pełne pogardy spojrzenie, jakie mi posyła, nieco zwala mnie z nóg. 

Co, zaraz mi powie, że to nie warte zachodu?

– I po co się pani stara, co? – Może nie do końca czyta mi w myślach, ale przekazuje to, co się w nich zawarło, a ja się spinam. – Choćby i miała pani codziennie do burmistrza przychodzić w tej sprawie, nic pani nie wskóra. Klepnięta sprawa to klepnięta sprawa i tyle, ot co.

Klepnąć, i to całkiem mocno, to mam ochotę ją w ten drugi podbródek albo w sadełko na biodrach, ale się powstrzymuję, w końcu dość cywilizowany ze mnie człowiek i jest taki poziom kultury, do którego ani myślę się zniżać. Po prostu zmieniam ton i teraz twardo, nie przerywając kontaktu wzrokowego, co zaczyna urzędniczkę peszyć, odzywam się:

– To moja sprawa, czy coś wskóram, czy nie. Proszę mi wskazać drogę do burmistrza.

Widzę po jej minie, że chciałaby mi powiedzieć coś złośliwego, ale powstrzymało ją chyba to, że za ladę wróciła jej koleżanka urzędniczka i głupio byłoby tak odpowiadać, mając świadków.

– Najpierw sprawdzę, czy może już panią przyjąć. – Zostały dwie minuty do południa, więc moim zdaniem powinien nawet na mnie czekać, ale nie powiedziałam tego. – Proszę T U zaczekać.

Urzędniczka zaakcentowała to słowo ze zbyt wielką mocą, chyba mając mnie za głupią lub za całkowitego ignoranta. Nie jestem ani jednym, ani drugim, a przy tym do pewnego poziomu rozmówcy się nie zniżam.

– Dobrze, dziękuję bardzo.

Kobieta posyła mi jeszcze jedno spojrzenie, po czym opuszcza swoje zwyczajowe miejsce pracy i na swych parówkowatych nogach kieruje się w korytarz po prawej, dochodzi do zakrętu i znika za nim. Nie znam układu poszczególnych pomieszczeń, ale wiem, że budynek ma kształt litery „L”, więc kobieta dalej niż za ten zakręt nie dojdzie. Nie czeka mnie żadna przejażdżka windą czy wspinanie się na jakieś piętro. 

Nie chcę, by druga urzędniczka, która wpatruje się we mnie zamiast w ekran komputera, zwracała na mnie za dużą uwagę, dlatego odchodzę nieco na bok od punktu informacji i przyglądam się przeciwległej ścianie. Nie ma na niej nic szczególnego, nie wiszą żadne zdjęcia miasta czy ważne dla obywateli ogłoszenia, którymi mogłabym się w tej chwili zainteresować. Tylko że dziwnie bym się czuła, wyciągając teraz telefon i przeglądając internet. W końcu byłam umówiona na konkretną godzinę, nie powinno mnie chyba pochłaniać teraz coś innego niż z temat, z którym przybyłam.

A właściwie to zostałam zmuszona, by przyjść. Gdyby to zależało tylko ode mnie, moja noga by tu nie stanęła jeszcze przez jakiś czas. 

Nim na dobre daję się pochłonąć wspomnieniom rozmowy, jaką w poprzednim tygodniu odbyłam z burmistrzem, wraca urzędniczka. Spoglądam w jej stronę, czekam, aż mnie przywoła, ale nic takiego się nie dzieje. Dosłownie kobieta przystaje na pięć kroków ode mnie, by rzecz:

– Może pani do niego iść. Za zakrętem trzecie drzwi po lewej.

Nie mogła mi tego przekazać, idąc tutaj? Minęłybyśmy się gdzieś w połowie korytarza. Nie muszę podejrzewać, by stwierdzić, że to także była zamierzona złośliwość z jej strony. Ale jestem ponad to, nie odpowiem w ten sam sposób.

– Dziękuję uprzejmie – mówię zamiast tego, nawet się przy tym uśmiecham, po czym ruszam wzdłuż tych nijakich ścian, doskonale wiedząc, że kobieta, jak też i jej koleżanka odprowadzają mnie wzrokiem.

Pewnie ledwie zniknęłam za zakrętem, a zaczęły mnie obgadywać. Nie one pierwsze i nie ostatnie, nie zamierzam przykładać do tego wagi.

Zgodnie ze wskazówkami znajduję trzecie drzwi po lewej stronie. Na tabliczce zawieszonej na nich stoi złotymi literami „Burmistrz Miasta Harrison Evans”. Bez większego myślenia pukam i czekam na pozwolenie.

– Proszę.

Niby słyszałam ten głos przed kilkoma dniami, a i tak przechodzą mnie dreszcze. Dawniej kojarzył mi się dość dobrze, od kiedy jednak byłam dorosła, należał do człowieka, który napsuł mi zdecydowanie za dużo krwi. Pora, bym zaczęła robić z nim porządek.

Otwieram drzwi i wchodzę do środka, a siedzący do tej pory za biurkiem mężczyzna wstaje i obchodzi je, by się do mnie zbliżyć. Ma na twarzy uśmiech pasujący raczej do gada niż przyjaznej owieczki, ale staram się za bardzo na nim nie skupiać. Ignoruję też rozłożone na boki ramiona, jakby chciał mnie objąć na powitanie. Nie robiliśmy tak, od kiedy skończyłam dziesięć lat, ani trochę nie chciałam przekonywać się, czy gdybym teraz na to pozwoliła, cofnęłabym się magicznie do czasów, kiedy życie tak mnie jeszcze nie przeorało, a świat zdawał się mieć w sobie jakieś piękno. 

– Och, droga Eveline. Nie spodziewałem się ciebie.

Ani trochę mu nie wierzę.

– Spodziewałeś, spodziewałeś, masz mnie wpisaną w kalendarzu. – Rozglądam się nieco po pokoju, ale nie ma w nim nic nietypowego ani interesującego, bez pytania przysiadam więc na kanapie, bo innego mebla dla gości tu nie widzę. – Naprawdę poświęcisz mi pół godziny czy to tylko taki pic na wodę i po pięciu minutach poprosisz mnie o wyjście, by samemu pójść na lunch?

Widzę po nim, że nie spodziewał się mojego słownego ataku już od razu na wejściu, ale powinien liczyć się z tym, że od kiedy odwrócił się od rodziny, nie będzie mu tak łatwo w relacjach ze mną.

– Nie, Eveline, nie spieszy mi się na lunch. Co cię tu sprowadza?

– Dobrze wiesz co. – Wzdycham. – Długo jeszcze masz zamiar wysyłać na osiedle podejrzanych ludzi, by przejąć ziemię? Przecież mieszkańcy już ci odmówili, dlaczego nadal próbujesz?

Cały czas od kilku miesięcy rozchodzi się o to samo – miasto niby to wymyśliło, by zrewitalizować część przestrzeni, co w domyśle oznacza zniszczenie obecnego budownictwa i zastąpienia go nowym, a przy tym o wiele droższym. Bez konsultacji z obecnymi mieszkańcami podjęto decyzję, że ziemie zostaną wykupione, jakoś zorganizuje się mieszkania dla tych osób, które czeka wysiedlenie, i niedługo wszystko będzie tam piękniejsze. Jakby nikt nie widział, że także pozbawione duszy, która odejdzie razem z obecnymi mieszkańcami.

No właśnie, że nie będzie. Może burmistrzowi i deweloperowi, który zapalił w nim taki pomysł, wydawało się, że wszystko pójdzie szybko i gładko, ale zamieszkujący tam ludzie to nie byli staruszkowie, którzy podpiszą pod groźbami wszystko, co im się podstawi pod nos. Jest jednak wręcz odwrotnie – średnia wieku obecnych mieszkańców to jakieś czterdzieści trzy, czterdzieści pięć lat. Starsi, którzy tu żyli, niestety odeszli lub też przenieśli się do rodziny gdzie indziej, przez co osiedle miało młodych przedstawicieli, którzy nie godzili się na niesprawiedliwość i chęć czerpania zysków przez miasto z tego, że sprzedadzą kilkaset hektarów pod nowe apartamenty. I właśnie takie stanowisko mam zamiar mu przedstawić.

– Nikogo nie wysłałem – odpowiada, na co parskam śmiechem.

– Myślisz, że w to uwierzę? Błagam cię. – Chce mi się śmiać, ale to zrobię, jak sobie już stąd pójdę, z dala od tych urzędników, którym wydaje się, że mają olbrzymią władzą, jakby zapominali, że to obywatele tego miasta im ją dali. – To był trzeci raz w ciągu dwóch tygodni, kiedy wpadli do sklepu, a później do kaplicy, rozrzucając towar i niszcząc kwiaty. Kto za to niby zapłaci? Wiesz, jak bardzo ludzie są na ciebie wściekli?

– A ty jesteś jedną z nich, z tych wściekłych.

– Nie powinieneś mi się dziwić, jestem jednym z tych mieszkańców. Sam nim kiedyś byłeś.

Przeszłość bywała bolesna, ale wątpię, by tak było w tym przypadku. Wydawało mi się, że kiedy mieszkał po sąsiedzku, bo uznał razem z moim ojcem, a swoim młodszym bratem, że miło będzie mieć rodzinę dosłownie pod ręką, był szczęśliwy. Teraz po tamtym szczęściu nie ma na jego twarzy nawet wspomnienia, a sam zdaje mi się całkowicie obcą osobą. 

Jakby krew zupełnie nic nie znaczyła.

Nim burmistrz zdoła coś powiedzieć, rozlega się pukanie do drzwi. Oboje zwracamy wzrok w ich stronę, gdy otwierają się, a w gabinecie pojawia się ta sama urzędniczka, u której chciałam uzyskać informacje. Nawet nie czekała na pozwolenie, po prostu oznajmiła, że jest i wchodzi. Mnie by to nawet przez myśl nie przeszło, choć dzisiaj chcę pokazać swoją postawą bunt.

– Panie burmistrzu, może coś do picia?

Na mnie nie zerka, jakby zapomniała, że poza jej pracodawcą jest tu ktoś jeszcze. Milczę, ale moja niechęć do tej kobiety jeszcze wzrasta. Na żadne czekoladki w podzięce za pomoc nie ma z całą pewnością co liczyć.

– Nie, dziękuję. Panno Moone?

Burmistrz przyjmuje na twarz uśmiech, którym pewnie raczy innych gości, ale jego spojrzenie jest twarde. Wiem, że najchętniej już by mnie stąd wyrzucił, ale to on do mnie zadzwonił z wieścią, że mam się stawić. Póki nie powie mi, o co chodzi, nie ruszę się stąd na krok.

– Ja również dziękuję, nie piję czegoś, czego sama sobie nie przygotuję.

Urzędniczka unosi brew jak wcześniej, ale widząc, że nic tu nie wskóra, wychodzi.

Wuj przechodzi przez część pokoju i zasiada na drugim końcu tej samej kanapy. Nie patrzę na niego, bardziej interesują mnie moje paznokcie z odchodzącym lakierem niż jego twarz, ale czekam na kolejne słowa, jakie z siebie wyrzuci, ciekawa, ile z nich będzie kłamstwem. 

– Spójrz, do czego to doszło – wreszcie zwraca się bezpośrednio do mnie, gdy ma pewność, że poza nami w gabinecie nie ma żadnej osoby trzeciej, która mogłaby nas podsłuchać i ponieść w świat jakieś wymyślne plotki. – Gdybyś tylko umiała trzymać język za zębami…

– Przecież trzymałam – momentalnie zaczynam się bronić, bo jeżeli czegoś bardzo nie lubię, to obarczania mnie wina i niesprawiedliwości. Choć nawet nie wiem, o co chodzi. – I w ogóle jakie trzymanie języka, przecież kazałeś mi tu przyjść w związku z rewitalizacją, więc jestem, by powiedzieć ci, że mieszkańcy nie zmienili zdania, nie zamierzamy się wynosić ani sprzedawać ziemi. I to nie tylko dlatego, że oferowana cena to jakaś kpina, ale dlatego, że według planu zagospodarowania, jaki twój urząd nam przedstawił, nie można ponownie ruszać tych gleb, bo kolejne budownictwo może czekać marny koniec.

Przygotowałam się, bo jestem przedstawicielką, głosem mieszkańców tego osiedla, nie pozwolę na niesprawiedliwość ani zastraszanie przez jakichś podejrzanych typków. To nie film akcji, to rzeczywistość, w której opór nie ulega tak łatwo dużym pieniądzom.  

Burmistrz patrzy na mnie z zagadkową miną, ale nie pytam go, co to ma być. Czekam, aż odniesie się do moich słów. Nie wyjdę stąd, nie wiedząc, czy nie planuje podobnej akcji sabotażowej w najbliższej przyszłości. Jeżeli tak, muszę poinformować sąsiadów i przedsięwziąć mocniejsze kroki.

– Och, Eveline. Nawet nie masz pojęcia, jak sama przykładasz rękę do zaistniałej sytuacji.

Teraz to ja jestem osobą, która w swoim zaskoczeniu unosi jedną z brwi.

– Ja? Niby w jaki sposób?

– Kogo niby ci mieszkańcy mają za informatora, co? Chyba nie powiesz mi, że to nie ty powiedziałaś im, że mają możliwość stawienia oporu, jak pięćdziesiąt lat temu w tych samych okolicznościach, ale w innej części miasta, obywatele tacy jak twój dziadek, a mój ojciec. Myślisz, że historia naprawdę toczy się kołem i efekt będzie ten sam? Że dacie radę? – Parska śmiechem, na co ja się spinam. Już od dawna w jego śmiechu nie słychać rozbawienia. – Co, może jeszcze powiedziałaś, że jesteś moją bratanicą, że mieszkaliśmy obok siebie, a teraz was zdradziłem, przez co dziennikarze zachodzą do mnie codziennie z tymi samymi pytaniami?

Och, czyli to go tak wkurzyło, że aż mnie tu telefonicznie wezwał, choć przez ostatnie trzy lata nie wymówił w moją stronę ani słowa, nawet kiedy spotykaliśmy się nad grobem mojego ojca. Faktycznie całkowicie się od nas odciął, a teraz zaczęłam mu przeszkadzać swoimi poczynaniami.

Jednak ta sprawa z dziennikarzami to nie był efekt tego, co robię.

– Nikt nie wie, że jesteśmy spokrewnieni – odpowiadam. – Przecież dlatego zmieniłam nazwisko na panieńskie mojej matki, by nikt nie zorientował się, że łączą nas więzy krwi. Obiecałam, że nie pisnę ani słowem, i tak też zrobiłam. Te informacje nie wyszły ode mnie.

Ale jeżeli ja byłam nośnikiem tych wieści, to kto?

Burmistrz nie wydaje się przekonany.

– A niby od kogo?

Gdyby ktoś się nam przypatrywał, pewnie zachodziłby w głowę, jak urzędnik na takim stanowisku może zwracać się w ten sposób do swojego gościa, wtedy należałoby mu wyjaśnić, że jesteśmy rodziną – choć mój wuj ze strony ojca nigdy by się do tego nie przyznał, jeśli tylko nikt by go do tego nie zmusił. 

Na jego pytanie nie mam gotowej odpowiedzi, mogę jedynie rzucić sugestią, która i mnie samej przyszła na myśl.

– Może ta sama osoba, która skierowała podejrzenia na mnie? Kimkolwiek jest. 

– W moim otoczeniu nie ma nikogo, kto działałby na moją niekorzyść, Eveline – rzuca, po czym wstaje z kanapy i przechodzi za biurko. – Za to wokół ciebie kręcą się dziwni ludzie… Czy żaden z nich nie wzbudził w tobie żadnych podejrzeń?

Odprowadzam go wzrokiem, czuję, że nieco tracę grunt pod nogami. Wychodzi na to, że to wuj lepiej się przygotował do tego spotkania, a świadomość ta wcale mi się nie podoba. 

– Nie, żaden.

Znowu ten śmiech i wzrok kogoś, kto poznał tajemnicę, której nie chce wyjawić. Przechodzi mnie zimny dreszcz. 

– Byś się nie zdziwiła. Wiesz, że to jest tym, o co prosiłaś – odpowiada na moje nieme pytanie i uśmiecha się tym swoim uśmiechem, który upodabnia go do obleśnego wujka, który ma zbyt wiele nieprzyzwoitych myśli w głowie. Cholernie mi się to w jego wydaniu nie podoba.  

– Co masz na myśli?

– Pamiętasz, jak pytałaś mnie kiedyś podczas świąt, jak wygląda walka dobra ze złem? Właśnie tak, jak to, co przeżywasz obecnie. To właśnie to starcie. Tylko sama mi powiedz, Eveline. Która z tych stron to dobro, a która to zło?

Skoro on opuścił kanapę, ja też to robię. Widzę po wuju, że chce mi dopiec, ale jak mówiłam – przygotowałam się. Ostatnie lata wytworzyły we mnie twardą skorupę, przez którą słowa nie są w stanie się przebić. Tak jak te, które posyła mi teraz. Może mu się wydawać, że skoro jest starszy i tym samym bardziej doświadczony przez życie, wie wszystko lepiej, ale nie, nie zawsze tak jest.

Wiem, że na razie nic tu po mnie, więc kieruję się ku drzwiom. Nie wskazał mi jeszcze, że mam sobie pójść, ale umiem też odczytywać odpowiednio atmosferę. Ale nie wygrał tego starcia, a dał mi broń do ręki – ktoś odkrył pokrewieństwo między nami, a burmistrz nie ma pojęcia, kto to zrobił. Za to ja mam w głowie trzy nazwiska, które wymagają sprawdzenia. Wuj nie stoi na wygranej pozycji w tym starciu, choć teraz może sądzić, że jest inaczej, że ma przewagę.

Och, jak bardzo się zdziwisz, myślę sobie, ale poza tym muszę też werbalnie dać mu odczuć, że nie jestem gorsza ani też się go nie boję. Dlatego nie daję mu satysfakcji i na odchodne rzucam mu:

– Ciężka ta twoja korona, czyż nie? Uważaj, by nikt nie spróbował zrzucić jej z twojej głowy.

Nim zdoła coś odpowiedzieć, wychodzę z gabinetu, idę korytarzem, a urzędniczkom, które obserwują mnie ze swojego stanowiska mówię głośne:

– Do widzenia PANIOM! – po czym znowu jestem na zewnątrz i oddycham głęboko.

Mam przeczucie, że muszę się przygotować do kolejnego starcia, ale nie przeraża mnie ta perspektywa. Raczej daje szanse pokazać, jak silna się stałam. 


1 komentarz:

  1. Wybacz, że dopiero teraz. Urwanie głowy u mnie ostatnio.

    O kurczę, mamy tu coś nowego! Scena mnie całkowicie zaangazowała. Główna bohaterka, jej uwagi, mysli, jak chocby ta - Skoro prowadzi się kalendarz spotkań w taki staroświecki sposób, to miejsce będzie się palić nawet lepiej, niż to sobie wyobrażam - bardzo szybko mnie kupiły. Świetnie sie bawilam ale i w napięciu sledzilam akcje.

    – Och, droga Eveline. Nie spodziewałem się ciebie.

    Ani trochę mu nie wierzę.

    – Spodziewałeś, spodziewałeś, masz mnie wpisaną w kalendarzu.

    ^ kolejny świetny fragment!

    Zastanawiam sie, czy bedzie jakiś ciag dalszy. Piosenka wkomponowala sie w te scene znakomicie.
    Burmistrz probowal robic dobre wrażenie, ale szybko wyszlo szydlo z worka.

    OdpowiedzUsuń