Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 15 grudnia 2024

[181] Make me an offer ~ Wilczy

 Gwar w Ostatniej Kropli nie różni się niczym od gwaru, który obowiązuje klub w każdy inny dzień. Gdzieś rozlewa się piwo, rozbija szklanka, przy szafie grającej wykłóca się kilka osób, a kule bilardowe szybują w powietrzu między niezadowolonymi z partii graczami. Dzień jak co dzień. Kolejni klienci otwierają drzwi w grobowym nastroju lub już podpici, lecz niektórzy z tych bardziej trzeźwych zatrzymują się na dłużej w drzwiach. Zwracają uwagę na niepokojące dźwięki, które przedzierają się przez zwykły barowy zgiełk. Stłumione wrzaski. Przekleństwa. Łomoty. Ci mądrzejsi się wycofują, domyślając, co to oznacza. 


Vander znów uwięził w Kropli Wilczycę. 

Jedno piwo czy trzy nie są warte tego, by narazić się na jej niespokojne towarzystwo. 

– Ta – mruczy Sevika, zerkając na kolejnego klienta, który wymyka się cichaczem, rzucając na bar przestraszone spojrzenie. – Który to już dzień? – pyta smętnie drugiego barmana, który wraz z nią obsługuje gości. 

Tiggs wzdryga się, gdy z zaplecza dobiega kolejna seria łomotów. 

– Trzeci? – podsuwa, stawiając szklankę po brzegi wypełnioną spienionym piwem przed zielonowłosym mężczyzną, który rzuca na blat kilka monet. 

– Kurwa. – Sevika rozlewa trunek, stawiając pełne naczynie na blacie z rozmachem. – Ktoś ją karmi chociaż czy coś?

– T-tak, ale rzu-rzuca wszystkim.Tiggs sięga po kufel podstawiony przez kobietę w podartych ciuchach, by go uzupełnić. – V-Vander ją wyprowadza jak-jak nie ma gości, pró-próbuje tłumaczyć, a-ale... – Tiggs wzrusza ramionami; on też rozlewa piwo. – Psia-psia krew.  

– Wilcza, tak słyszałam – koryguje Sevika, uśmiechając się nieładnie. Jej stalowoszareoczy lśnią w świetle barowego oświetlenia. – Ile tam jeszcze będzie ją trzymać? 

Tiggs wzrusza ramionami. 

– A-a-a bo ja wiem – jąka się, przyjmując kolejne zamówienie. – Py-pytaj Vandera, to on ją tu za-zamknął. 

Drzwi baru znów się otwierają, w progu pojawia się barczysty mężczyzna. 

 

WHAT BRINGS YOU TO THE LOST AND FOUND, DEAR? 
 

– Vander! – woła do niego od razu Sevika. – Pozwól no.

Vander przytrzymuje drzwi, pod jego ramieniem do baru przemyka kilka dzieciaków, a za nim wkracza Benzo. Obaj zbliżają się do baru. Sevikaszczerzy zęby, rozkładając ramiona, na co Vander unosi brwi.

– Ty? Za barem? – pyta z niedowierzaniem. – Mówiłaś, że już więcej nie dasz się tu wciągnąć.

– Mówiłam też, że nienawidzę tego śmierdącego miasta, a mimo to wciaż tu jestem, czyż nie? Sevika zaciąga się dymem z cygaretki, którą odkłada do popielniczki.– Tiggs sobie nie radził, to wskoczłam za ciebie. I wiesz, nie mój cyrk, nie moje małpy, ale ten hałas na zapleczu nie pomaga w prowadzeniu knajpy.

Vander wzdycha ciężko, opierając się o bar. Benzo marszczy brwi, nadsłuchuje. 

– Znowu? – pyta po chwili, patrząc na przyjaciela. – Musisz z tym skończyć, Vander. Ktoś w końcu coś sobie pomyśli. – Śmieje się, gdy Vander rzuca mu pochmurne spojrzenie, splatając na blacie palce. 

– Miałem nadzieję – przemawia grubym głosem – że w końcu się podda. 

– No… Nie poddała. – Sevika krzywi usta. – Płoszy ci klientów… 

Vander zżyma się i gestem zamawia dla siebie i Benzo kawę. 

Dałaby sobie spokój – warczy, przechylając podany czarny wrzątek w gardło i krzywiąc się przy tym. – Zwykle… traciła na sile. 

– Na twoim miejscu bym się tym zajęła.

Vander, zirytowany, wzdycha ciężko i podrywa się z hokera, zmierzając ociężałym krokiem we wskazanym kierunku. Zaraz po tym słychać trzaśnięcie metalowych drzwi, gdy zamyka się za nimi. Brzmi urwany krzyk. Hałas przybiera na sile 

– No i tak to wygląda. – Sevikawzrusza ramionami, przecierając szklankę i aktualizując wiedzę dwójki młodych chłopców, którzy przysiadają się do baru. – Kiedy Vander zamyka się na zapleczu z Wilczycą – jej słowa uzupełnia łoskot i stłumione wrzaski dochodzące z głębi – nikt nie wie, czy spuszcza jej wpierdol, czy raczej się tam pieprzą. 

– S-S-Sevika – syczy Tiggs, zabierając z jej rąk wypolerowaną szklankę i wskazując na chłopców, którzy wymieniają zdegustowane spojrzenia. Tylko Benzo rechocze rubasznie, również zgromiony nerwowym spojrzeniem Tiggsa. 

– No co, niech se chłop poużywa. Przecież ona chyba po to tu przyłazi? – Wzrusza ramionami, pociągając łyka czarnej, kwaśnej kawy. – Spodobał jej się nasz Ogar. Ciągnie wilka do lasu. – On i Sevika wymieniają uśmiechy.

Widzisz? – Sevika rozkłada ręce, zerkając na Tiggsa i sięga po kolejną szklankę. – Mówimy, jak jest. 

– N-nie wiecie, jak j-jest – burczy obrażonym tonem barman. 

N-nie wiecie, jak j-jest – przedrzeźnia go Sevika. – A czy ty wiesz w ogóle cokolwiek? Co? – pyta, zaczepnie trącając go łokciem w ramię. – Kim był Vander, zanim skończył za barem? Ogar Podziemi – mówi ci to coś? – Tiggs kpiąco prycha; każdy w Zaun zna ten przydomek, ale chłopak zdaje się poruszony, jakby dopiero teraz zaskoczył, że Vander i Ogar to ta sama osoba. – Taki mężczyzna ma swoje potrzeby. Może i dobrze, że kręci się tu taka Wilczyca… Zadowolony Vander, to Vander, który daje ludziom prace i nie wszczyna kolejnej rewolucji. – Zsuwa po barze szklankę pełną piwa w rękę klienta. 

– Co racja to racja – zgadza się Benzo. Odstawia pustą filiżankę, którą Tiggs odbiera ze złością. 

– J-jesteście sz-szaleni! – oświadcza, wrzucając filiżankę do umywalki i nie przejmując się tym, że nie robi tego wystarczająco delikatnie. – W-wilczyca to nie-niebezpieczna osoba! Mor-morderczyni, spusz-spusz-spuszczona ze smy-smyczy! A wy-wy sądzicie, że-że to dobrze, że-że się tu kr-kręci! Że-że ma dobry wpływ na sze-szefa?! Od-odbiło wam?! 

– No dobra. – Benzo przewraca oczami. – Może nie tyle ona – jego rozciągające się w brzydkim uśmiechu usta zdradzają, że wcale nie zamierza się wycofać ze swojej teorii – tylko to, co wyprawia z nim w łóż… 

Na zapleczu drzwi uderzają o ścianę. 

…a teraz tak?! Nie to mi obiecałeś! 

– Ty też nie dotrzymujesz słowa! 

– Świetnie! Jesteśmy siebie warci! A teraz mnie stąd wypuść i… 

Jak tylko przestaniesz się pieklić! 

– Hej, czekaj! Chyba nie zamierzasz z powrotem mnie tu zamknąć?! 

– A jaki mam wybór?! 

Drzwi ponownie trzaskają. 

W całym barze zapada cisza. Wszyscy wlepiają wzrok w ciemność, skrytą w ramach pozbawionego drzwi prostokąta, w której pojawia się zarys mężczyzny. Vander wychodzi z zaplecza, pocierając skroń. Wzdycha ciężko. Za jego plecami też panuje cisza. 

Niedługo. 

Rozlega się zgrzyt łańcuchów. Jedno kopnięcie w metalowe drzwi. Drugie. 

Wypuść mnie! Nie możesz mnie tu trzymać wiecznie! – Metaliczny jazgot przybiera na sile. Słyszysz?! Zrobię ci tu piekło! Pożałujesz! 

Vander uderza pięścią w drewnianą framugę. 

– Nie macie co robić? – warczy, odpalając fajkę i obrzucając zmęczonym spojrzeniem klientelę. Każdy szybko wraca do przerwanych rozmów, kłótni, bójki. Ktoś uruchamia szafę grającą, muzyka wygłusza wrzaski. Benzo poklepuje miejsce obok siebie, patrząc na przyjaciela. 


WON'T YOU PULL UP A SEAT? 

 

Dawno już nie słyszał, żeby Vander podnosił głos. Dawno nie widział go wzburzonego. Od nieudanego przewrotu na moście Vander się zmienił. Porzucił drogę przemocy, na której każdy problem rozwiązywał pięściami. Zawsze był filarem społeczności, teraz został jej ostoją, dbając o interes Alej. Jego siły nie stanowią teraz pięści, lecz rozum. I opanowanie, które zyskał. Nauczył się nad sobą panować, czy może uwięził swój gniew pod warstwami poczucia winy, które go dopadło. Benzo wie, że Vander żałuje wielu decyzji, jakie podjął i bardzo stara się nie popełnić podobnych błędów. Chce go w tym wspierać i dopiero teraz dostrzega to, o czym mówił Tiggs. 

– Posłuchaj, Vander… 

– Nie teraz. – Vander kręci głową, nie przyjmuje zaproszenia do rozmowy. – Muszę zaciąga się dymem, wypuszcza go, wychodząc zza baru – na chwilę wyjść. Zaraz wracam. – W progu zatrzymuje się jeszcze, odwraca, wskazując na Benzo palcem. – Miej na wszystko oko, dobra? – Rzuca spojrzenie w stronę zaplecza. – To nie potrwa długo. 

Benzo wzrusza ramionami, gdy Vander wychodzi. 

– I-i-i co? – prycha Tiggs, opierając dłonie na blacie. – Wy-wyglądał wam na-na zadowolonego? 

Benzo i Sevika nie odpowiadają. 

 Żadne nie zauważa, że jeden z chłopców, którzy przysłuchiwali się ich dyskusji, zniknął. 

 

Pancerne drzwi otwierają się bardzo powoli. Niemal niezauważalnie. Ale ona dostrzega ruch. Wie, że to nie Vander. On zawsze otwiera je z rozmachem, a przed tym, nim to robi, słyszy ciężkie kroki, gdy się do nich zbliża. Teraz nie słyszała nic. To nie on, więc może łatwiej będzie zmanipulować cel. Nie przestaje się ciskać, by zachować pozory, bacznie obserwując szparę, w której pojawia się szeroko otwarte brązowe oko. Leto szarpie łańcuchami, siada, przyciągając kolana pod brodę, zawodząc w udawanym szlochu. 

Drzwi otwierają się szerzej. Widzi przez palce połowę twarzy, wkradającą się do wnętrza dłoń. 

Rzuca się naprzód, łapiąc ją w żelazny uścisk, wciągając chłopaka do środka. 

– Cześć, Nilo! – woła, przesuwając chwyt wyżej, do łokcia, trzymając mocno. – Świetnie, że wpadasz sprawdzić, jak się miewam! – Czochra zakutą dłonią i tak już rozczochrane włosy chłopaka. 

– Mylo – poprawia ją, zezłoszczony, próbując się wyswobodzić. – Tak mam na imię! 

– Ach – wzdycha ze zrozumieniem Leto. – Ok. W sumie, co za różnica, Nilo? – Śmieje się, nieruchomiejąc. Nie zwalnia chwytu, lecz pozwala chłopakowi wyswobodzić się z objęć. – Czego chciałeś, smarkaczu? Popatrzeć na czyjąś niedolę? Mało jej, kurwa, w Zaun?! 

Jej chwyt się wzmaga, sprawiając ból. Mylo syczy, lecz nie jest w stanie uwolnić ręki. Zamiast tego uważnie patrzy w twarz Wilczycy. Przestaje się szamotać. 

– Czy – zaczyna niepewnie, wskazując jej twarz, rozbity kącik ust – Vander to zrobił? 

– Co? – Wilczyca ściąga brwi, w zastanowieniu rozmazuje krew po twarzy, spogląda na swoje zaczerwienione palce. – Vander? – powtarza w zdumieniu. – Zwariowałeś? – Zaśmiewa się, kręcąc głową. – Vander nie byłby w stanie podnieść na mnie r… 

Opada na mnie, zwalając z nóg. Ta siła. To zawsze była siła.  

Grube pazury tną mój policzek, wżynając się głęboko w twarz. 

Moje oko, myślę, czując rozprzestrzeniający się ból. Trafił? Chyba tak. Nic nie widzę, twarz zalewa krew.  

Wszystko drży. 

O kurwa… 

Podnoszę się na łokciach, a przede mną dwa żarzące się w zielonej ciemności punkty. Dyszysz. Jeszcze nie skończyłeś. Warkot, który wydobywa się z twojego gardła zagłusza moje myśli. Unosisz się, zapełniając całe moje pole widzenia. Wyjesz, jak Wilki z Watahy. Ale ty nigdy nie byłeś jednym z nas. Dlaczego więc…  

Dlaczego.  

Przypominasz wilka. 

 

EVERYBODY GOT A PRICE ‘ROUND HERE TO PLAY 

 

Proszę pani? Czy… coś się stało? – Wątła dłoń chłopaka wymyka się ze słabnącego uścisku i macha przed zielonymi oczami, które patrzą w pustkę. Usta  ślinią się, coś mamrocząc. Lecz nagle dziewczyna odzyskuje ostrość widzenia i umysłu, gniewnie marszczy brwi. 

Pani? – prycha gniewnie, obruszając się. – Gówniarzu, masz z pięć lat mniej ode mnie! – Obrzuca go taksującym spojrzeniem, ocierając wilgotne wargi. – No dobra, może dziesięć. A teraz mnie rozkuj. Wiem, że jesteś w tym dobry. – Puszcza do chłopaka oko. 

– No nie wiem… – Mylo drapie się po głowie, robiąc na niej jeszcze większy bałagan. – Nie powinienem. Skoro Vander cię tu zamknął… 

– Vander?! – Leto nie jest dobrą aktorką, ale dziesięciolatek nie jest w stanie rozpoznać gry. – To on… On mi to zrobił. Musisz mi pomóc. On mnie tu więzi! Nic nie jadłam od tygodnia i… Proszę. Pomóż mi. – Kładzie dłoń na jego ręce, patrząc w duże, brązowe oczy. 

Mylo się waha. Zagląda w zielone oczy Wilczycy. Są pełne łez. 

– Posłuchaj, jeśli mi pomożesz... – próbuje jeszcze z innej strony, by mieć pewność, że go przekona. – Znam jedną miejscówkę. Obłowicie się, zobaczysz. Zaprowadzę was tam. 

 Mylo zerka na nią żywiej. 

– Obiecujesz? 

– No pewnie! 

 Mylo sięga po wytrych i wtyka go w otwór przy kajdankach. 

Leto stara się ukryć uśmiech. 

Po piętnastu minutach jest wolna. 

– Dzięki, frajerze! – woła, rozmasowując nadgarstek. Szczerzy do chłopaka zęby, po smutku nie pozostał nawet ślad. – Pozdrów Vandera, jak go zobaczysz, ja zamierzam… 

Raptownie się zatrzymuje, nieomal nie wpadając na kogoś stojącego w drzwiach. 

– Uciec? – kończy z niesmakiem różowowłosa dziewczyna, zagradzając wyjście z założonymi na ramionach rękami. – Musisz być w tym dobra, co? 

– W uciekaniu? – Wilczyca mruży oczy, zaglądając w niebieskie oczy dziewczyny. – Nie. Mam inne talenty – warczy, wysuwając ostrza tekagi. Nie podoba jej się półuśmiech smarkuli. 

– Jak wygrażanie dzieciom? – Dziewczyna z pogardą patrzy na jej broń. 

Jesteś trochę zbyt pyskata jak na pozycję, w której się znajdujesz, wiesz? – zauważa Leto, ale chowa ostrza. 

Jak zwiejesz, to jemu się oberwie. –  Różowowłosa wskazuje ruchem głowy na Mylo. Nie lepiej zostać i pokazać Vanderowi, że powinien okazać ci więcej zaufania? 

Wilczyca bierze się pod boki. 

Nie za mądra jesteś, co? Jak ty masz w ogóle na imię? 

– Violet. 

– Dobrze więc, Vi. Posłuchaj no. – Wilczyca podciąga rękawy znoszonej bluzy. –Nie mów mi, dziewczynko, co powinnam zrobić, bo gówno wiesz i źle skończysz. 

Przecież ty sama tego nie wiesz. Co powinnaś zrobić. – Violet wzrusza ramionami, niewiele robiąc sobie z groźnych min Leto. – Dlatego tu przyszłaś. Prawda? – Hardo patrzą sobie w oczy. – No chyba, że prawdą jest to, o czym mówią plotki. 

– Jakie plotki? 

– No... Że ty. I Vander. Że wy tylko... 

Dość! – Wilczyca zaciska pięści, czerwieniejąc.  – Nie muszę tego wysłuchiwać. Do cholery! Spadam stąd! Żeby pouczała mnie banda gówniaków, no tego jeszcze nie było... – Wymija Violet, która nie przesuwa się nawet o krok, gdy trąca ją ramieniem. 

– Jeśli ci na nim zależy i teraz stąd wyjdziesz, to będzie najgłupsza rzecz, jaką zrobisz – odzywa się, odwracając głowę 

Wilczyca się zatrzymuje. 

– Weź mu w końcu pokaż, że masz w sobie coś więcej niż instynkt mordercy. 

– Co ty tam wiesz, dzieciaku – warczy Leto, stojąc tyłem do niej. – Może mam tylko to. 

– On widzi w tobie coś więcej 

Wilczyca powoli się odwraca. Jej twarz nie zdradza niczego. Violet rzuca jej krótki uśmiech. 

– Może pozwól mu się temu w końcu przyjrzeć, co? 

 

 

 

– Jestem. – Vander wkracza do swojego baru, obrzucając salę niepewnym spojrzeniem. – Wszystko w porządku? 

– W jak najlepszym! – Bezno rozbija kolejne bile i tylko niewielka chwiejność zdradza, że sporo już wypił. 

– Mam nadzieję… – Vander przechodzi dalej i odwraca się do drzwi. – Właź – zleca ostro. 

– Ostatni raz, kiedy tu… 

– Tym razem jesteś tu na moje zaproszenie – warczy Vander, a przestraszony głos milknie. 

– Kogoś ty ze sobą… – Bezno rozszerza oczy ze zdumienia. – Zwariowałeś?! Prosisz się o kłopoty! 

– Kłopoty znajdują mnie zanim o nie poproszę – wzdycha Vander. – Chodź – zwraca się do gościa. – Wyjaśnijmy to i ustalmy, co dalej. 

Zmierza na zaplecze, otwiera pancerne drzwi. 

Nie znajduje za nimi nikogo.  

Wilczyca znikła. 

– Jasna cholera, Bezno! Mieliście jej pilnować! 

Tylko przez moment stoi, patrząc w pustkę, przeczesując ją wzrokiem.  

– Dzieciaki – mruczy do siebie, widząc porzucony na podłodze wytrych i, nie zważając na towarzysza, który wydaje się nieco skonfundowany, biegnie schodami w dół, gdzie w podziemiu kryjówkę i sypialnie mają dzieci, które przygarnął, gdy za jego sprawą straciły rodziców na moście. 

Otwiera drewniane drzwi, wiodące w piwnicę, którą własnymi rękami przystosował na pomieszczenie mieszkalne. 

– … i wtedy ta banda zjebów…! Znaczy… przepraszam. Nie śmiejcie się, do diabła! Słuchajcie! Wtedy oni, Strażnicy, patrzą na nas i… – Wilczyca przerywa, spogląda w twarze wpatrzonych w nią dzieci. – Nie uwierzycie. Cofnęli się! Zobaczyli błysk naszych ostrzy – wyciąga rękę w stronę stojącego na szczycie schodów Vandera, aktywując tekagi i patrząc mu w oczy, wśród okrzyku dzieciaków – i zwiali. Jak tchórze. 

Powder, Mylo, Clegor wydają z siebie pełne uznania pomruki, Violet się powstrzymuje, choć jej usta wygina uśmiech, gdy patrzy na karwasze. 

– Teraz deprawujesz mi dzieciaki? – mruczy niechętnie Vander, schodząc w dół.  

Leto się uśmiecha, widząc, że Vander też nie jest w stanie się od tego powstrzymać. Mężczyzna wydaje się zaskoczony. Pozytywnie. 

– Zaraz tam deprawujesz. – Kręci głową Leto. – Opowiadam. Jak jest. Odwaga kontra strach. Trochę morału im się przyda. 

Znamy dobrze ten morał, Leto. 

Dziewczyna obrzuca go spojrzeniem; potem zerka na dzieciaki. 

Wiem – zgadza się.Może powinnam opowiedzieć coś o trzymaniu innych w niewoli. 

Vander wzdycha ciężko, siada naprzeciw niej. 

– Przyznasz chyba, że jesteś ciężkim przypadkiem. 

Leto przewraca oczami. 

– To nie fair. Wiesz, że nie umiem kłamać. 

Vander uśmiech się, szczerze, lecz zaraz poważnieje. 

– Obiecasz, że się opanujesz? 

– Bo? 

– Mam coś… dla ciebie. Choć w sumie teraz nie wiem, czy... 

 

MAKE ME AN OFFER, WHAT WILL IT BE? 

 

– Co? 

– Obiecasz? 

– No obiecuję! 

– Wejdź! – krzyczy Vander, nie spuszczając oczu z Wilczycy.  – Tylko spokojnie… Pozwolę, żebyście wspólnie ułożyli jakiś plan i chcę go koordynować, bo zapewne i tak każde z was to… 

– Ten... skurwiel! – Wilczyca zrywa się na nogi, zaciskając pięści. – Jak śmiesz w ogóle… Zamorduję go – oświadcza z powagą i pewną bezradnością, jakby naprawdę nie było innego wyjścia. – Przepraszam, ale ja go po prostu zabiję. 

Zmierza na schody, ale Vander to udaremnia, łapiąc ją w pas jedną ręką. 

– Możesz zejść niżej – mówi głośno, trzymając szamoczącą się Leto. – I tyle właśnie z tych twoich obietnic – wzdycha do jej ucha, kręcąc głową. 

– Jakim prawem to ty się złościsz! – krzyczy ze schodów mężczyzna o wygolonych i pokrytych tatuażami bokach głowy. – To ty sprowadziłaś go na złą drogę! 

– Ty idioto! – drze się Leto. – To twoja wina! Chciał być taki jak ty! Jebani chemtechowi baronii, za kogo się macie?! Coś mu nagadał, że poszedł do Silco?! 

Myślałem, że można mu ufać! – obwieszcza mężczyzna; światło gubi błyski w kolczykach w jego twarzy. – W przeciwieństwie do was, tej bandy nieokrzesanych… 

– Zamknij się! Jesteś nic nie wartym śmieciem, Finn! 

– No to się trochę wymyka z ram w miarę kulturalnej dyskusji, jakiej oczekiwałem – wzdycha Vander. – Słuchajcie – rzuca twardo; puszcza Leto, która zamiera pod wpływem jego głosu. – Oboje macie rachunki do wyrównania z tym samym człowiekiem. Jeśli kiedyś słyszeliście pojęcie, że „Wróg mojego wroga…”, to powinniście wiedzieć, że mądrzej się teraz zjednoczyć. Jeśli zależy wam, by pomścić jego śmierć. 

– Skurwiel zabił mi brata – syczy ze złością Finn, zaciskają dłonie w pięści. 

– Mojego przyjaciela – dopowiada Leto. 

Vander rozkłada ramiona. 

– Dla mnie brzmi jak sojusz – oświadcza, choć ściągnięte brwi zdradzają, że ten sojusz średnio mu się podoba. – Może uda się wam wspólnie obmyślić coś mądrego, żeby… 

– Zajebmy go od razu! – woła Finn, wznoszą w górę w pięść. 

– Skurwysyn dawno na to zasłużył! – zgadza się Leto. 

Vander załamuje ręce, patrząc na jedno i drugie z rozchylonymi ustami. 

– Nie tak to sobie wymyśliłem – przyznaje, a gdy Leto i Finn zaczynają prześcigać się w wyzwiskach dla Silco i jego ludzi, wznosi ręce, kapitulując. – Dość! – woła. – Dzieciaki nie muszą tego słuchać! Wynocha! 

Wyrzuca ich oboje na górę, zaczynając wątpić w swój plan. 

Finn wychodzi pierwszy, dziewczynę chwyta za ramię na schodach. 

– Zastanów się – prosi, gdy Leto zwraca głowę w jego stronę. – To nie jest ci potrzebne. Nie przywróci Erisowi życia. 

– Wiem – zgadza się Leto, jej oczy są spokojne i zacięte. – Ale ten chuj musi zrozumieć, że nie wszystko mu wolno. 

Przytrzymuje ją, gdy chce odejść. 

– Zastanawiałaś się kiedyś – mówi wolno, patrząc w dół – jakie życie mogłabyś wieść, gdyby nie gniew? 

 
OH, WHAT WILL IT BE? 
 

Co jest, Vander? Zamierzasz mi się oświadczyć? – Leto unosi brwi. – Nie? – Uśmiecha się smutno. – To nie zawracaj mi dupy. I nie przeszkadzaj – syczy, wyswobadzając dłoń z uścisku i dołączając do Finna. 

– Bądź ostrożna – szepcze do siebie Vander, pozostawiony w ciemności. – Bo może kiedyś… 

Nie kończy. 

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Coś mnie przerażają kule bilardowe latające w powietrzu. Jak dla mnie ich miejsce powinno być raczej na stole, ale kto tam ma pewność, jak czuje się osoba, która właśnie gra? Może tak odreagowuje?
    Coś mi się widzi, że Vander to by chciał dla Leto jak najlepiej, ale nie ma zbytnio pomysłu, a i ona jakoś mi tego bardzo nie ułatwia.
    Nieźle nam się tu grono bohaterów zjawiło. I jakoś tak wszyscy tu pasują z tymi swoimi postawami i tym, co mają do powiedzenia. Jakbym była którymś z tych gówniaków, to też bym chętnie posłuchała opowieści Wilczycy.
    Ile wiem, gdzie nas zaprowadzi ten nagły mały sojusz, ale chętnie się dowiem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń