Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 1 grudnia 2024

[180] Stay for a night ~ Wilczy

             – Nie wychodź, jak do ciebie mówię, Vander! 

Metalowe drzwi trzaskają z hukiem, tłumiąc jej wrzaski. 

Po drugiej stronie Vander opiera się o nie, krzyżując ręce na piersi. Nie jest z siebie dumny. Mógłby, powinien to rozwiązać inaczej. Stać go na więcej niż przemoc, której użył, a której próbuje się wyrzec. Na więcej ntrzymanie tej dziewczyny na łańcuchu jak jakieś zwierzę, którym połowa Zaun wierzy, że jest.  

On się do nich nie zalicza. Dostrzega pod płaszczem dzikości coś więcej. Tak mu się przynajmniej wydaje. Lecz do tej pory nie wymyślił niczego skuteczniejszego. Wszystkie próby perswazji, godziny spędzone z nią na treningach, cały czas, który poświęcił, by do niej dotrzeć, to wszystko bledło w chwilach jak ta – gdy sięgało po nią coś mrocznego. Ten instynkt, obsesja. Gniew. Wtedy nic, co mówi, do niej nie trafia. Pozostaje głucha na wszelkie argumenty, rady i ostrzeżenia. Jedyne, co udało mu się osiągnąć, to że przychodzi do niego, nim odwali naprawdę głupi numer.  

Dlatego czuje, że ją zawodzi. Wie, czemu Leto szuka go w tych chwilach. Ufa mu. Po tym wszystkim osiągnął choć tyle, że zdołała mu zaufać. A co on z tym robi? Zamyka za pancernymi drzwiami i bierze na przetrzymanie, bo tylko wtedy ma pewność, że ją powstrzyma.  

Ochroni. 

Nie tak to powinno wyglądać. 

Ale dopóki nie wymyśli czegoś innego… 

Odchyla kurtkę, by sięgnąć z kieszeni fajkę, ale jej tam nie znajduje. Z westchnieniem, ignorując trzaski za plecami, rusza za bar, by zapalić. Opiera się o plecami o kontuar, przodem do zaplecza, jakby wysłuchiwanie dobiegających stamtąd stłumionych krzyków miało być jego pokutą. Zaciąga się dymem, opierając łokieć o blat. Unosi wzrok na zawieszone pod sufitem stalowe rękawice, które zdjął dawno temu.  

Po tym jak z jego powodu na moście wiodącym do Piltover zginęło wielu niewinnych ludzi. 

I połowa Watahy. 

– Nie tak to sobie wyobrażałeś, co? – Vander wytrząsa popiół, odnajdując w pamięci wspomnienie z tamtych dni. – Alfo. 

 

Aleje wrą. Podburzeni mieszkańcy dolnego miasta chcą walczyć. Patrząc na nich, czuję dumę. Czuję pełną przynależność do narodu Zaun.  

Roznosi mnie energia.  

Ja to sprawiłem. Ci ludzie pójdą za mną. Poderwałem ich. Razem pokażemy górnemu miastu, że muszą się z nami liczyć. 

Brakuje nam tylko jednego, by zrealizować cel. 

– Posłuchajcie! – słyszą mój głos i milkną; szum głosów wygasa stopniowo, jak gdyby ktoś ściszał radio. – Zrobimy to jutro. – Z ciszy wybijają się nieliczne jęki zawodu i wzburzenia. – Pozwólcie mi wszystko dobrze zorganizować. Nie możemy wkroczyć do Miasta Postępu nieuzbrojeni. 

Głosy wyrażają aprobatę. Mieszkańcy powoli rozchodzą się do siebie, większość żegna się ze mną osobiście, deklarując gotowość i prosząc o informacje. Wreszcie zostajemy sami. 

– No i co teraz? – pyta Bezno; on jeden nie wydaje się zadowolony z tego, co się dzieje. 

Wzruszam ramionami. 

Jest jedno miejsce, które muszę odwiedzić – wyjaśniam, wsuwając ręce w kieszenie. – Chyba… Pójdę tam od razu. 

– Iść z tobą? 

– Nie trzeba. Poradzę sobie. A oni… Nie lubią wpuszczać obcych. 

– Oho. – Bezno rzuca mi spojrzenie, od którego wolałbym uciec. – Niebezpiecznych masz sojuszników, co? 

– Inni nie są mi potrzebni. 

– No tak. – Benzo kiwa głową, mrużąc oczy. – Po co ci to, Vander? – pyta wreszcie, przeciągając zgłoski. – Mało tu masz syfu? Chcesz jeszcze zadrzeć z Wierzchniakami? 

Wzdycham, przewracając oczami. 

– Myślałem, że będziesz mnie wspierał. 

– Aj, aj. A ja myślałem, że powinienem wspierać tylko mądre decyzje. 

Wydymam usta, wskazując na Bezno palcem. 

– Nie rób tego – ostrzegam go. – Nie nazywaj mnie głupcem. 

– Nie zamierzałem! – Bezno unosi dłonie. – Ale narwanym, przesadnie pewnym siebie sukinsynem, który zamierza poprowadzić połowę społeczności na śmierć…! – Benzo nabiera powietrza, kręcąc głową. – Tak. Tak bym powiedział. 

Tak? – upewniam się, czując, jak moje żyły wypełnia gniew. 

Tak – utrzymuje Benzo. – To zaszło za daleko. Wycofaj się, póki jeszcze nikt nie ucierpiał. 

— Nikt nie ucierpiał? – Uderzam pięścią w ścianę, sypie się tynk. – Cały naród Zaun cierpi co dzień! Góra opływa w bogactwo, a my cierpimy głód, niedostatek! Nie mamy nawet dostępu do świeżego powietrza! Skaczemy sobie do gardeł o każdy kąsek wart więcej niż kupa szlamu! Na ulicach miasta codziennie dochodzi do rozlewu krwi! 

– Ty też zamierzasz ją przelać! Tam, na górze! 

– Ale nie naszą! 

Tak, naszą też! Nikt nie wygrywa na wojnie, Vander! Wojna to zawsze ofiary! Po jednej i drugiej stronie. Jesteś na nie gotów? 

Zaciskam zęby. Nie chciałem… Nie chcę. Brać tego pod uwagę. 

– Już za późno. Pójdziemy tam, Benzo, pójdziemy na górę i zawalczymy o swoje. 

Nie mogę znieść zawodu w oczach przyjaciela.  

Odchodzę. 

 

Idę przez Zaun pogrążone w nocy i mgle toksycznych oparów. Sporo ludzi, których mijam, pozdrawia mnie nawet poza Alejami, sporo też łypie na mnie złowrogo. Wiem, że mam tak samo dużo wrogów, co sprzymierzeńców. Nie wszyscy, nazywając mnie Ogarem Podziemi, czynią to z szacunku do mnie. Tutaj to nieuniknione. Każdego, kto ma odwagę się wychylić, czekają konsekwencje. Nie spodziewam się jednak, by ktoś zechciał znacząco uprzykrzyć mi życie. Jest tylko jedna osoba, której się obawiam i która mogłaby rywalizować ze mną o tytuł człowieka, który trzyma Zaun w garści. I ta osoba dopiero zbiera siły, by kiedyś to uczynić. 

Docieram na obrzeża miasta, na jedną z najniższych kondygnacji. Jest tu jeszcze mroczniej i zimniej niż w innych częściach miasta. Zielony mrok pożera widoczność. Powietrze dusi bardziej niż gdzie indziej. Wtykam nos w zgięcie łokcia i idę niemal po omacku. Zdaję sobie sprawę, że oni na pewno już wiedzą, że jestem na ich terenie. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo sam nie znajdę wejścia do ich kryjówki i nie wytrzymam długo w tych duszących oparach. 

Zaczynam kaszleć, gdy ktoś łapie za mój łokieć.  

W zielonej poświacie migają zielone oczy. Postać w masce pociąga mnie za sobą. 

Kluczymy we mgle, aż czyjeś ręce wpychają mnie w zsyp. Zjazd jest krótki, udaje mi się wylądować na nogach. Oddycham głębiej, czując, że tu powietrze pozbawione jest toksyn. Postać obok ostrożnie mnie obchodzi, nie spuszczając z oczu. 

– Dzięki – mówię, wznosząc dłoń. Dziękuję, że mnie nie zarżnięto jak większości, która ośmiela się wkroczyć na teren Watahy.Jestem… 

– Wiem, kim jesteś – odpowiada kobiecy głos. – Tylko dlatego żyjesz. 

– No tak. – Wyciągam dłoń, zwężając oczy i wskazując postać palcem; jej głos brzmi znajomo. – Leto? 

Dziewczyna unosi maskę, odsłaniając gorączkowe, zielone oczy i tajemniczy półuśmiech.  

Cholera. – Prostuję się, patrząc jej w oczy. – Nastraszyłaś mnie. 

Leto wzrusza ramionami. 

Przecież ty się niczego nie boisz przypomina. 

– No tak. – Przyglądamy się sobie, stojąc w podziemnym tunelu. – Więc… Zaprowadzisz mnie do Alfy? Tym razem ja mam sprawę. 

– Zaprowadzę – odpowiada i rusza przed siebie, a ja za nią, zagłębiając się w pełną rozgałęzień i tajemnych przejść podziemną kryjówkę Watahy. 

 

SINK INTO THE WASTELAND UNDERNEATH 

  

Kluczymy nieczynnymi kanałami, które wysprzątano i zagospodarowano. Doprowadzono tu prąd, dzięki czemu nie błądzimy w ciemności. Leto pewnie wybiera drogę, aż wkraczamy w tunel, z którego niesie się echo wrzawy, wiwatów i okrzyków. Gdy docieramy na jego koniec, mogę wreszcie się wyprostować.  

Znajdujemy się w miejscu, które kiedyś mogło być oczyszczalnią. Jest ogromne, zawieszenia w zasadzie nie widać, przestrzeń rozciąga się w górę, optycznie zwęża, zamiast sufitu zieje nad nami ciemna dziura, która musi być nocnym niebem gdzieś wysoko nad nami. Wszystko tu zbudowane jest z gładko ociosanego kamienia. Podłoga, podwyższenia, opróżniona z wody niecka przystosowana pod ring, na którym teraz toczą się szkolenia.  

Zapatruję się na to wszystko, na cały ten ogromny plac treningowy i dopiero Leto musi szturchnąć mnie łokciem, żebym ruszył dalej. Znajdujemy Alfę aktywnie uczestniczącego w treningu. Pokazując młodym wilkom, że mimo poważnego wieku może pokonać każde z nich dzięki doświadczeniu. Przez moment jedynie stoimy i podziwiamy go w walce. Zerkam na Leto, która uśmiecha się do siebie, obserwując mentora. Widzę w jej oczach, że jest dla niej ważny. Patrzy na niego z dumą. Musi kryć się za tym cała historia, ale dziś jej nie poznam. 

Alfa spostrzega mnie i wnosi dłoń, by przerwać trening, następnie gwiżdże na dwóch palcach i niech mnie diabli, nie wiem, jak to robi, ale gwizd przechodzi w wycie do złudzenia przypominające skowyt wilka. 

Wrzawa cichnie. Wszyscy przerywają to, co robią. Lokalizują swojego przywódcę i zbiera się wokół niego. Większość wciąż dyszy po przerwanych ćwiczeniach. Kiedy już wszyscy podchodzą blisko nas, Alfa przemawia, patrząc przy tym na mnie. 

– Wielu z was nie miało jeszcze okazji poznać naszego sojusznika, ale każde z was o nim słyszało.Wskazuje ręką, prezentując mnie swoim ludziom, lekko skinąwszy mi głową. – Ogar Podziemi.  

Wśród Watahy rozchodzi się pomruk. Czuję, że oczy wszystkich zebranych skupione są na mnie. Większość jednak szybko spuszcza wzrok, kładąc rękę na brzuchu. Zaskakuje mnie ten gest, nie jestem pewien, co znaczy. 

– W ten sposób okazujemy swoje podporządkowanie silniejszej jednostce – wyjaśnia Leto, widząc moją konsternację. Zerkam na nią i dziwię się jeszcze bardziej, gdy ona również odwraca wzrok, a jej dłoń wędruje na odsłonięty przez krótką koszulkę brzuch.  

Nie wszyscy okazują mi w ten sposób respekt. Alfa stoi dumnie wyprostowany, lecz uśmiecha się do mnie z sympatią. Moją uwagę zwracają wściekle żółte oczy na prawo od niego. 

Rho patrzy na mnie wyzywająco znad skrzyżowanych na piersi ramion. 

– Mów, z czym przyszedłeś, Ogarze – prosi Alfa. 

– Ja… – Odwracam wzrok od płonących oczu. – Tym razem to ja potrzebuję wsparcia. Ja i Aleje. My… Idziemy na Piltover. 

Pomruki wśród wilków przybierają na sile. Wzburzone szepty mieszają się z okrzykami entuzjazmu. 

Alfa kiwa głową. Patrzy na mnie długo i mądrze nim znów się odzywa: 

– Czego potrzebujesz? 

– Broni – mówię wprost – i ludzi. 

Szepty szumią wokół nas. Alfa spogląda po twarzach Watahy, jakby próbował rozeznać się w nastrojach, jakby nie musiał pytać ich o zdanie, lecz potrafił wyczytać wszystko z ich twarzy. Najdłużej przygląda się Leto. Ona wciąż trzyma rękę pod mostkiem i hardo unosi głowę. 

– Wszyscy… którzy nie czują się gotowi. Wszyscy, którzy są zbyt młodzi. – Alfa unosi rękę, wykonuje jeden gest, po którym nastaje ruch.  

Pierwsi podchodzą rekruci. To jeszcze dzieciaki, mogę teraz lepiej się im przyjrzeć. Już się szkolą. Wierzę w to, że w szeregach Watahy czeka ich lepszy los niż na ulicach, nieważne co mówią o porwaniach, jakie rzekomo organizuje Alfa. Według mnie po prostu przygarnia te dzieci. Daje im cel, narzędzia i trening, po którym umieją je wykorzystać, by ten cel osiągnąć. Zyskują siłę i niezależność. Lecz teraz Alfa postępuje mądrze, zabraniając im udziału w przewrocie. I każdy z nich, bez wahania i protestu, zrzuca przede mną swoje karwasze, w których kryją się ostrza. Każdy członek Watahy takie posiada. Podobno mają w swoich szeregach kowala i płatnerza, którzy tworzą parę dla każdego członka. A teraz oddają je mnie. 

Ostatni podchodzi Rho. Minę ma zaciętą, jakby walczył sam z sobą. Odwraca się w stronę Alfy, lecz ten nie podpowiada mu, co należy uczynić. Podejrzewam, jakie rozterki targają teraz młodym mężczyzną. Nie chce się mieszać w moje, jak uważa, sprawy. Być może boi się o swoją pozycję, więc unikanie walki też mu nie w smak. Bo nie jest tchórzem, widzę to bardzo wyraźnie. Wiem, że gotów byłby rzucić mi wyzwanie, mylnie sądząc, że mu zagrażam. Oczywiste jest to, że nie chce oddać swojej broni. Lecz nie chce jej też wykorzystać, by mi pomóc, choć właśnie tak planował Alfa: tekagi posłuży mojej sprawie, w rękach moich ludzi lub tych członków Watahy, którzy za mną pójdą. 

– Nie możesz pozostawić Watahy rozbrojonej – warczy Rho, z gniewem patrząc na Alfę. 

– Góra będzie zbyt zajęta, by skierować swoje oczy na Zaun – odpowiada starzec. 

– W Zaun czają się dużo gorsze rzeczy niż Strażnicy! Wiesz o tym!  

Jestem w stanie zrozumieć zapalczywość Rho. A nawet go poprzeć. 

– On ma rację. Nie zostawiaj Watahy bezbronnej. 

Alfa w zastanowieniu przenosi wzrok na mnie. 

– Jeden uzbrojony człowiek niczego nie zmieni w chwili kryzysu. Wilk musi umieć zdecydować, kiedy mądrze jest walczyć, a kiedy uciec. – Przenosi spojrzenie na Rho. – Musisz wybrać. 

– A ty? – pyta Alfę Rho, zaciskając pięści. – Co zamierzasz? 

– Nie. – Alfa uśmiecha się dyskretnie, kręcąc głową. – Sam musisz podjąć tę decyzję. 

Rho mocno zaciska szczęki. Zaczyna rozpinać karwasze, rzucając mi złe spojrzenie. 

– Zostanę – syczy Rho – bo ty nas zostawisz. Będę walczył na pięści, jeśli będzie trzeba. – Rzuca mi broń pod nogi i odchodzi naprędce. 

Alfa kiwa głową. Minę ma nieodgadnioną. 

– Tchórz – syczy pod nosem Leto, oglądając się za Rho.  

– Nie bądź taka pochopna w wydawaniu osądu. – Alfa wbija w nią przenikliwe spojrzenie, pod wpływem którego Leto pokornieje i opuszcza spojrzenie. – Dopiero się okaże, kto z nas podjął słuszną decyzję. Może wszyscy. Może tylko jedno z nas. – Alfa wzdycha, odgarnia siwe, półdługie włosy z czoła, opiera ręce na biodrach. – W jednym Rho się nie myli: pójdę z wami – oświadcza, patrząc na nas. 

Ani ja, ani Leto nie próbujemy kwestionować tej decyzji i choć dziewczyna zaciska mocniej dłonie, nic nie mówi. Oboje wiemy, że mimo podeszłego wieku Alfa wciąż jest wojownikiem, któremu niełatwo dorównać.  

Widzimy się jutro przed zmierzchem w Kropli – ustala Alfa, patrząc na mnie. – Dostarczymy broń i przyłączymy się do ciebie. – Kiwam głową, na znak, że się zgadzam. – Leto – Alfa przenosi wzrok na dziewczynę – odprowadź naszego gościa. Nie chcemy, żeby zabłądził. 

– Nie? Czy mi się wydaje, czy słyszę w głosie dziewczyny zawód? 

Zerkam na nią, gdy wymienia spojrzenie z Alfą. Udzielam jej od jakiegoś czasu treningów, lecz wciąż nie znamy się na tyle, bym mógł ją w tym momencie rozczytać. Wydaje mi się, że dostrzegam błysk w jej oku i drżenie kącika ust, lecz wtedy się odwraca; ogon związanych na karku włosów ciągnie się za nią jak wilcza kita i kołysze w rytm kroków. Dość roztańczonych. 

– Hm. – Ściągam brwi mocniej, zerkając na Alfę, nim ruszam za nią. Starzec wydaje się czymś rozbawiony, lecz jedynie rozkłada ręce i unosi brwi, jakby nie domyślał się, w czym rzecz, choć jestem niemal pewien, że kilka sekund temu groził swojej ulubienicy palcem. 

Kluczymy tymi samymi korytarzami. Gdzieś przed nami z piskiem uciekają szczury. W kilku miejscach wciąż przecieka woda, tworząc w korytarzach rozległe kałuże. Leto przebiega przez nie niemal bezszelestnie, ja rozchlapuję wodę ciężkimi krokami. Nie wiem, czemu tak się spieszy, ale nie powstrzymuję jej, nie proszę, żeby zwolniła. W pewnym momencie słyszę jej śmiech, a za rogiem kanału tracę ją z oczu 

Zatrzymuję się, niepewny, stojąc na rozwidleniu korytarzy. Wspominam jej uśmieszek, to zagadkowe spojrzenie. 

– Nie chcemy, żeby zabłądził. 

– Nie? 

 

STAY FOR A NIGHT 

 

Czy to możliwe, że…  

Alfa tak łatwo na wszystko przystał. Miałem go za uczciwego człowieka, mającego zasady. Takich ludzi ze świecą szukać w Zaun. Takich ludzi… być może w ogóle tu nie ma. 

Czyżbym aż tak bardzo się pomylił?  

Jeśli to wszystko miało tylko uśpić moją czujność… A teraz będę błądził w tym przeklętym labiryncie kanałów, podczas gdy… Aleje pozostaną bez przywódcy. Czy na to czekała Wataha? Aż zejdę tu do nich, a wtedy będą mogli je przejąć, więżąc mnie tutaj? 

Czyżbym był aż tak głupi?! 

 Spowija mnie mrok, dochodzi jedynie plusk kapiącej gdzieś niedaleko wody. Dyszę, zgniatając dłonie w pięści. Zerkam w obie strony, obie wypełnione tą samą fioletową ciemnością, ale z głębi jednej tli się jakiś nikły, pomarańczowy blask. 

– Tutaj – dochodzi mnie stamtąd i ruszam za głosem, choć instynkt podpowiada, że to dalsze proszenie się o kłopoty. 

Nie słucham go.  

Docieram do końca kolejnego rozwidlenia, pomarańczowa poświata przybiera na sile za kolejnym zakrętem. Wreszcie staję pod uchylonymi, metalowymi drzwiami, które kiedyś wiodły zapewne do pomieszczenia, w którym musiał znajdować się system kontroli wodociągów 

Tylko przez chwilę stoję pod nimi, nadsłuchując. Myśl, że mogłem się tak zbłaźnić dręczy mnie coraz mocniej.  

Popycham drzwi. Uderzają o mur z hukiem. 

– Ta twoja subtelność – brzmi rozweselony głos wewnątrz. 

Wchodzę do środka. 

Pomieszczenie przystosowano, by wyglądało na coś w rodzaju pokoju. Na posadzce leży przykurzony dywan, tablicę z panelem kontrolnym obwieszono kolorowymi lampkami. Pod jedną ścianą stoi drewniane łóżko, na nim rozkopana pościel, pod drugą biurko. Przy nim siedzi Leto. Coś szkicuje.  

Udaje mi się zdusić westchnienie ulgi. Lecz złość, choć wydaje się już bezpodstawna, nie od razu chce mnie opuścić. 

– Zdaję się, że miałaś wyprowadzić mnie na powierzchnię? – zagaduję, chrząkając nerwowo i wciąż rozglądam się po pomieszczeniu. Nad łóżkiem zawieszono tablicę z rysunkami. Całkiem dobrymi. A przy łóżku stoi stara komoda, z której dochodzi dziwne bulgotanie. 

– No taaak… – odpowiada dziewczyna, przeciągając zgłoski. Przez chwilę słychać tylko skrobanie ołówka po papierze, aż nagle podrywa go w górę, przyglądając się dziełu w wątłym świetle wiszącej pod sufitem żarówki. Zdmuchuje z karki pozostałości rysika i prędko zrywa z miejsca, stając przede mną. 

– Dla ciebie – mówi z uśmiechem, wręczając mi kartkę – na dowód zaufania.  

Patrzę w jej roześmiane oczy i zerkam na kartkę, którą mi podaje. Trzymam mapę kanałów, z zaznaczonym wejściem i drogą, którą przebyliśmy oraz pomieszczeniem, w którym obecnie się znajdujemy. Ulga zalewa mnie dość ostrożnie, wyszczerzone ząbki dziewczyny wciąż budzą moje wątpliwości. 

– Dzięki – mówię mimo to, nie chcąc, by dostrzegła moje emocje. – Czyli… teraz drogę do wyjścia znajdę sam? 

Metalowe drzwi skrzypią, zamykając się za moimi plecami. 

Leto przygryza dolną wargę, opierając się o nie plecami. 

Nie patrzy na mnie. Przez to, że opuszcza powieki, dostrzegam jak czarne są jej rzęsy.  

– Myślałam, że może – odzywa się nieśmiało, lecz gdy podnosi na mnie wzrok, nie znajduję w nim wstydu – zostaniesz na noc? 

Domknięte drzwi wydają z siebie cichy zgrzyt. 

Zakładam ręce na ramiona. 

Mimo oczywistych obiekcji, przesuwam wzrokiem po jej sylwetce, jedynie lekko kręcąc głową.  

No co. No chciałbym. 

Tylko że… Ile ona może mieć lat?  

A ile mam ja. 

– No wiesz, Vander. – Leto chyba rozczytuje moje wahanie. I pierwszy raz zwraca się do mnie po imieniu. – Każdy wojownik… Przed bitwą… Powinien… – Przysuwa się do mnie, splata ręce na plecach, wspina na palce i opada na pięty. – Zaznać trochę… przyjemności. 

Wypuszczam powietrze, zaglądając w psotne, zielone oczy. 

Ona mnie uwodzi. Ta dziewczyna, której… Niewiarygodne. 

– Nigdy nie myślałem o sobie jak o wojowniku – próbuję jakoś z tego wybrnąć; odwracam wzrok. 

– Ale ja – Leto zaciska dłoń na moim przedramieniu mówiłam o sobie. 

Popycha mnie w stronę łóżka, a ja jestem zbyt zaskoczony, by stawić opór. Opadam ciężko, a ona obok mnie. Blisko. Bardzo blisko. Jej włosy łaskoczą moje ramię. 

– Posłuchaj… – zaczynam, ale ona nie chce słuchać. Napiera na mnie, kładzie w pościeli. Jej usta są coraz bliżej moich. – Prawdziwa z ciebie wilczyca, co? – wyrzucam z siebie, półleżąc. 

Leto się śmieje. 

– Chcesz nadać mi to przezwisko? Jeszcze swojego nie mam. 

– To by do ciebie pasowało – przyznaję, odgarniając z wahaniem ciemne włosy. 

Kurwa. Nie mogę jej odrzucić. Nie mogę do siebie zrazić. Potrzebuję właśnie kogoś takiego jak ona przy swoim boku. Potrzebuję tej siły. Kogoś, kto się nie waha zadać śmierć. Kto umie zrobić to dobrze. A przecież widziałem, co ona potrafi. Jak zabija. 

– Pójdziesz za mną? – pytam, gdy pochyla się nade mną; chwytam jej twarz w dłoń. – Jutro? 

– Czy nie dałam ci dość dowodów lojalności? – odpowiada pytaniem, oblizując usta. 

– Może dość. – Przytrzymuję Leto za ramiona i siadam, niechętnie ją z siebie ściągając. – Ale dla mnie czyny liczą się bardziej niż słowa. 

Sztywnieje, zielone oczy są pełne niezrozumienia.  

– To nie były tylko słowa – nie zgadza się, gniewnie marszcząc brwi. 

– Masz rację – przyznaję – ale nie ufam nikomu, kto nie walczył ze mną ramię w ramię. 

Jest zbyt młoda na seks. Powinna być zbyt młoda na walkę. A ja nakłaniam ją, żeby…   

Co jest bardziej nieodpowiednie? 

– Czy jeśli jutro – dobiera słowa powoli – się sprawdzę… To czy wtedy… Uznasz mnie… 

– Tak – przerywam, nie zastanawiając się zbyt długo nad tym, co właściwie obiecuję, skupiony, by zapewnić sobie sojusznika w walce. – Wtedy rozliczymy się jak… wojownik z wojownikiem. 

 

I'LL SELL YOU A DREAM 

 

Wstaję, lecz zerkam na nią, na rozchylone usta, chmurne, zielone oczy. Nim odwraca głowę, pochylam się, by chwycić jej podbródek.  

Patrz na mnie, Wilczyco. Chcę, żebyś to zapamiętała. 

Pod wpływem lekkiego nacisku z mojej strony Leto się podnosi. Trzymając pod jej brodą zaledwie palec, prowadzę ją, aż opiera się plecami o ścianę. Zmniejszam dystans między nami, czuję, jak drży. Gdyby teraz znów poprosiła, żebym został… Może. Może bym to zrobił. Bo kusi mnie jej zapach, ciało, żądza. Te oczy, w których nie ma miejsca na zawahanie, na strach. Gdybyś znów zapytała… Ale ty tego nie robisz. Ty traktujesz moje słowa poważnie. Nie podważasz ich. Zaczekasz. Jesteś nauczona dyscypliny. Pewnego rodzaju porządku, co w zestawieniu z bałaganem, jaki po sobie zostawiasz, jest dość zastanawiające. Ale tu wszystko takie jest, całe Zaun obfituje w groteskę, w niepełnoletnie morderczynie, takie jak ty, które nauczono zabijać, by przetrwać.  

 

WELCOME TO THE PLAYGROUND 

Choć, to prawda, nie wszystkie są w tym tak dobre. 

Więc gdybyś teraz mnie zapytała… 

Milczysz.  

Całuję cię i wychodzę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz