Poprzednio narrator pojawił się w wyzwaniu 156.
To mnie mogło kiedyś zgubić. Niby teraz wszystko było cacy, układało mi się w życiu jak nigdy wcześniej, a jednak czułem, że to szczęście zaraz runie niczym domek z kart. Może to mój wrodzony pesymizm, może to istnienie wśród gangsterów, coś jednak nie pozwalało mi widzieć przyszłości jedynie w jasnych barwach.
Tego dnia mój podlejszy nastrój nie umknął nikomu. Czując niepokój, wstałem wcześniej niż zwykle, jako pierwszy zjawiłem się w biurze, tak że inni mój nastrój mogli poznać i ocenić po wejściu do głównego pomieszczenia, że choć siedzę za biurkiem i zdaję się nieszkodliwy, to mogę wyciągnąć nóż i w kogoś nim rzucić.
Zdarzyło mi się to tylko raz czy dwa, by pokazać, że nawet ze mną, skromnym księgowym, raczej się nie zadziera, jeżeli chce się mieć wszystkie włosy na głowie. I w ogóle jakąś głowę. Dlatego jedynie witano się ze mną i od razu brano do wypełnienia obowiązków. Gdy ktoś trafiał na moją osobistą czarną listę – co nie zdarzało się za często, jednak miewało miejsce – musiał mieć świadomość tego, co to oznacza. Nie byłem wtedy pobłażliwy, a wręcz zaczynałem znęcać się psychicznie, póki mi nie przeszło.
Żartuję. Zazwyczaj ta osoba musiała siedzieć przy mnie i zapisywać to, co mówiłem, do najnowszych ksiąg, a jeżeli popełniła błąd przy jakieś kwocie, przepisywać całą kartkę na nowo. To przypominało wielu osobom czasy szkolne, za którymi nie tęskniły i nie chciały powtarzać. Dzięki temu straszakowi nie zdarzały nam się wpadki, a moi pracownicy byli sumienni i zazwyczaj mogłem im ufać, powierzając obowiązki i zadania do wykonania.
Jednak nie zawsze mogło być tak kolorowo i dobrze, jakbym sobie tego życzył. Akurat tego dnia, kiedy od dwóch miesięcy moje życie nabrało większego sensu za sprawą odwzajemnionego uczucia, komuś musiało przyjść do głowy, by zburzyć panujący w biurze porządek.
Chaos, który nadchodził, przybrał postać mężczyzny średniego wzrostu, o potarganych przez wiatr włosach, nieprzytomnym spojrzeniu i krzywym kroku. Ledwie poradził sobie z tym, by od strony wind przejść korytarzem do głównej sali biura. Nie byłem w stanie podejrzeć, jak wyglądała jego wcześniejsza droga, ale pewnie także nie należała do najłatwiejszych.
Właściwie nie zwróciłbym na niego uwagi, gdybym o tej porze zgodnie z planem siedział we własnym gabinecie. Coś mi jednak nie grało w zestawieniu wydatków za ostatni miesiąc, chciałem wyjaśnić tę sprawę z odpowiednim działem, co wymagało ode mnie przejścia się przez kilka pomieszczeń. Przez to mogłem być niemym świadkiem zdarzenia, jakie zadziało się na moich oczach.
Mężczyzna, pracownik działu transportu, co rozpoznałem po narzuconej na pogniecioną koszulę kamizelce, już od progu wyglądał na mocno wczorajszego, a na zarzut, że się spóźnił, wyminął swojego menadżera i podszedł do działu administracji, by zaczepić jedną z moich sekretarek.
– Na co się, kurwa, gapisz? – wypalił, opierając się o biurko, za którym stała pracownica, i mierzył ją wzrokiem. – Chcesz oberwać?
Jeszcze nie interweniowałem, ale ustawiłem się tak na swojej pozycji, by w razie czego wystartować i spacyfikować go, kiedy posunie się za daleko. Bo że to nastąpi, nie miałem większych wątpliwości.
Jak on się mógł tu tak pojawić? Bez wątpienia nietrzeźwy, do tego wykazywał się agresją, co mogłem podejrzeć z korytarza – usłyszał, że nie może pracować w tym stanie, przez co podniósł rękę, by uderzyć sekretarkę – a na takie postępowanie nie mogłem pozwolić.
Pognałem w jego stronę, by kopnąć pod kolanem, a kiedy się ugiął, krzycząc w wyniku nagłego bólu, chwyciłem go za rękę, nieco obróciłem, by nie walnął ponownie w biurko, i rozłożyłem na podłodze.
– Co jest, kurwa?! Złaź ze mnie, skurwielu!
Jak na kogoś pijanego wyrzucał z siebie przekleństwa bez zająknięcia czy seplenienia. Godne podziwu, gdyby nie było tak żałosne. A na żałość w moim biurze nie miało zbytnio miejsca. Na sentymenty zresztą też nie. Co mi z jego kilku lat dobrej pracy, skoro teraz pokazuje tak odmienną twarz? Nie miałem wątpliwości, że także była częścią jego, ale jeżeli do tej pory udawało mu się w tym stanie istnieć jedynie po odbębnieniu ośmiu godzin, za które mu płaciłem, to powinno tak pozostać.
Wciąż trzymałem go w silnym uścisku, z którego próbował się uwolnić, ale wściekły nie mogłem pozwolić, by nadal robił, co chciał.
– Złaź, skurwielu, pojebało cię?!
Pochyliłem się nieco nad mężczyzną, by wprost do ucha powiedzieć mu – wcale nie szeptem, jak można by się w podobnym okolicznościach spodziewać – to, co każdy obecny w biurze chciał usłyszeć:
– Mnie nie, ale ciebie tak, za co niestety muszę cię zwolnić i to w trybie natychmiastowym. Poza tym, dla twojej informacji, wzywam policję i daję znać szefowi, że właśnie zaprzepaściłeś lata swojej służby. Przykro mi.
Chyba miałem jednak za miękkie serce, skoro okazałem smutek, ale szczerze mówiąc, sytuacja nie była mi na rękę. Znalezienie, a później przeszkolenie nowego pracownika tak, by nie uciekł stąd po pierwszym roku, wcale nie było takie łatwe, jak mogło się wydawać.
– Że co, kurwa?!
Tym razem w porę się odsunąłem, puszczając rękę pracownika, zanim ten – oszalały w tej chwili z wściekłości – spróbował mnie z siebie zrzucić. Ledwie co wstał na nogi, a już rzucił się w moją stronę, biorąc zamach. Chciał bić i to tak, by lała się krew, ale był na tyle narąbany, że to siebie przewrócił na podłogę całą tą choreografią.
Nikt się nie odezwał. Nikt nie myślał także o tym, by się poruszyć. Lepiej było trwać na swoim miejscu, póki nie rozwiążę całego tego problemu. To był mój teren, moje biuro, to ja byłem odpowiedzialny za to, co miało tu miejsce. Musiałem temu zaradzić, nawet jeżeli oznaczało to zwolnienie i trafienie tego mężczyzny na niezbyt przyjemną listę u mojego szefa.
To dziwne zawieszenie zostało przerwane po kilku minutach ciszy przez płacz tego właśnie pracownika. Nie powtórzyłem, że nie ma już czego tu szukać, a dałem czas, by dotarło do niego w pełni to, co powiedziałem. Kiedy przetworzył to, zareagował tak, jak większość ludzi, kiedy ich świat chwieje się w posadach lub właśnie zaczyna zawalać. Mężczyzna obrócił się, by usiąść na podłodze, i spojrzał na mnie oczami pełnymi łez. Z jego nosa wydostawały się smarki, które spływały mu po twarzy. Wytarł je niezgrabnie rękawem koszuli.
Wyglądał teraz nieszkodliwie i nieszczęśliwie, a ja nie czułem współczucia. Sam to sobie robił, nikt go nie zmuszał, a jeżeli coś mu w pracy nie pasowało, mógł ją zmienić. Oczywiście, dopiero za zgodą szefa, ale gdyby przedstawił odpowiednie argumenty, mogło mu się to udać. Na to jednak mogło być już nieco za późno.
Przykucnąłem, by moja twarz znalazła się na tym samym poziomie co mężczyzny, wyciągnąłem dłoń, by poklepać go po ramieniu, i rzekłem:
– Dziękuję za twoją dotychczasową pracę, ale to koniec. Z dniem dzisiejszym rozwiązuję naszą umowę. Proszę, przejdź teraz do działu kadr. Wszystkiego dobrego.
Nie wierzyłem w słowa, które wypowiedziałem – choć mogłem życzyć mu dobrze, raczej czekało na niego pogorszenie statusu życia, może nawet zaczynało grozić mu niebezpieczeństwo, ale sprowadził je na siebie własnymi działaniami. Doskonale wiedział, że każde przewinienie ma swoją cenę. Teraz przyszło mu płacić jedną z nich.
Patrzyłem, jak dwóch innych księgowych zbiera go z podłogi i odprowadza do mniejszego pokoju, gdzie kadrowa już wiedziała, co z nim zrobić. Mnie natomiast przypadło w udziale poinformowanie mojego zwierzchnika o tym, że nieco nam się zespół posypał, a to może przynieść ze sobą pewne opóźnienia w wykonaniu niektórych działań. Oznaczał to w skrócie, że na jakiś czas będę musiał sam udawać się w teren i robić za kogoś złego. Nie uśmiechało mi się to zbytnio, ale przecież od czegoś podobnego zaczynałem. O swoich początkach się nie zapomina, czasami taki powrót może nieco rozjaśnić w głowie lub przynieść nowe pomysły.
– No cóż, Elijah – szef nie brzmiał ani na zdziwionego, ani na zasmuconego mniejszym zespołem – trzeba będzie znaleźć następcę, ale przecież sobie z tym poradzicie, prawda? Na razie dam znać w drugim regionie, by bardziej pilnowali granicy, póki nie znajdziecie kogoś nowego. Nie łam się, mój proroku, przetrwamy to, w końcu to nawet nie jest burza, prawda? Poza tym kiedy upadamy, wiemy, jak wylądować, czyż nie?
Łatwo mu się mówiło, bo nie nawiązał żadnej więzi z tym pracownikiem, ja go jednak szkoliłem i nawet polubiłem. Nie pasowało mi, że musiałem patrzeć na jego upadek.
– Tak. Jasne, szefie.
– Daj znać Kelsie, okej? Ja jestem teraz na golfie w interesach, sam rozumiesz, to jednak jest ważniejsze.
Nasze listy priorytetów były inne, ale nie miałem do szefa o nic pretensji. Musiał dbać o całą organizację, nie tylko o jej procent jak ja. Mimo to czułem na sercu ciężar, kiedy musiałem zadzwonić do partnerki w biznesowej sprawie. Zdecydowanie wolałbym zadzwonić, by zaprosić ją na kolejną randkę.
– Cześć, Kelsie. Wybacz, że dzwonię tak bez zapowiedzi i z nieciekawą sprawą, ale będziemy musieli zgłosić na policję pijanego pracownika, właśnie zwolniłem go dyscyplinarnie, kończy sprawę w kadrach – zacząłem bez ogródek, kiedy kobieta się ze mną przywitała. – Twój tata nie jest szczęśliwy, ja też, bo trzeba by znowu zrobić rekrutację.
To właśnie ona się nią zajmowała i to w taki sposób, w jaki zrobiła to ze mną – poznając kogoś, kto miał umiejętności, i przypatrując się, czy te na pewno nadadzą się do tej pracy. Miała oko do ludzi, to dzięki niej trafiali nam się zdolni i lojalni pracownicy.
– Cześć, Elijah. Rozumiem. Przyślij mi mailem dane tego mężczyzny i funkcję, dobrze? Bez tego nie zacznę rozeznania. – Na moment zamilkła, a ja nie odezwałem się, czując, że chce powiedzieć coś jeszcze. – Wszystko w porządku?
Uśmiechnąłem się, słysząc troskę w jej głosie.
– Tak, nie jest najgorzej. Choć chyba potrzebowałbym przewietrzyć głowę.
– To może pójdziesz ze mną na szlak? – zasugerowała, a ja nie mogłem powstrzymać szerszego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. – Akurat mam mieć wolne w sobotę i niedzielę, dobrze będzie to aktywnie wykorzystać.
Nie było jej w mieście, wciąż bowiem mieszkała tam, gdzie wysłał ją ojciec, ucieszyłem się jednak, że chce spędzić ze mną czas.
– Naprawdę chcesz przejechać w weekend przez dwa stany tylko po to, by wyruszyć na jakiś szczyt? Chyba dawno nie wędrowałaś, co?
– Ostatnio nie miałam odpowiedniego towarzystwa – odparła, a mnie serce nieco zatrzepotało w piersi. Nie sądziłem, że nawet rozmowa telefoniczna z Kelsie wywołała u mnie taką reakcję. Byłem jej wdzięczny za zmianę naszej relacji, bo w końcu miałem przystań, do której mogłem zawitać, kiedy miałem jakiś problem i potrzebowałem wsparcia. – To co, pójdziemy?
– Z wielką chęcią.
Nie mogła rozmawiać zbyt długo, ale ta chwila wystarczyła, bym nie pogrążył się w negatywnych myślach. Choć czekało mnie więcej pracy, wiedziałem, że teraz mam obok wsparcie kogoś, komu naprawdę na mnie zależy. Wreszcie czułem, że nie jestem na tym świecie całkowicie sam.
Och!!! Jest i Elijah! Mialam nadzieję, ze jeszcze sie kiedyś spotkamy i prosze, nawet mnie Mikolaj cos przyniosl na gwiazdke. Zakochalam sie w jego narracji.
OdpowiedzUsuńDobrze wykorzystane klucze, z uwaga sledzilam losy pracownika i naprawde zaciekawil mnie ten watek, ze zaczelam sie zastanawiać, za co on właściwie byl odpowiedzialny, czy to z tego powodu pil. Czy dostaniemy tekst z Elijahem na szlaku ;D
A to moj ulubiony fragment:
Jak na kogoś pijanego wyrzucał z siebie przekleństwa bez zająknięcia czy seplenienia. Godne podziwu, gdyby nie było tak żałosne.
Xddd kurde, potrzebuje takiej żałosnej superzdolnosci!!!! Xddd
Wesołych Świąt! Spokojnych, przytulnych i pelnych rodziny! I oby coś sniegu spadlo, no. ;)