— Jeślibyś go wykończyła, nie moglibyśmy zdobyć żadnych informacji — podsuwa mi Eddie. — A warto się dowiedzieć, kto za tym wszystkim stoi. — Gdybym choć trochę się na nim nie poznała, założyłabym, że próbuje podnieść mnie na duchu. Co byłoby dość groteskowe, zważywszy na fakt, że zasadniczo pociesza mnie, bo nie udało mi się dokonać morderstwa. Ale wiem, że on naprawdę myśli, że właśnie jesteśmy na tropie jakiejś superkomórki zła, złowieszczej organizacji, która odpowiada za śmierć magicznych stworzeń, a my możemy i musimy ją powstrzymać. Może rzeczywiście kryje się za tym coś więcej. Z jakiegoś powodu, czuję się z tą myślą lepiej. Gdy patrzę na kłusownika, już nie zalewa mnie wyłącznie złość. Teraz jest to też nadzieja. Chętnie zajęłabym się przesłuchaniem. Nie mam nic przeciwko rzuceniu kilku crucio na takiego bydlaka, żeby zaczął sypać.
I see a red door and I want it
painted black
Ale
sądząc po spojrzeniu, jakie rzuca mi Lex, on z całą pewnością ma coś przeciw. Nawet
na odległość widzę, jak się chmurzy, patrząc na mnie surowym wzrokiem
nauczyciela, który rezerwuje zapewne dla swoich niepokornych uczniów. Ale
przygana to nie wszystko, co dostrzegam w złotych oczach. Widzę w nich też
niepokój.
—
Chyba musimy pogadać — mówi z zastanowieniem, podchodząc. Połowicznie
zmaterializowany łańcuch łączy jego nadgarstek ze spętanym kłusownikiem.
—
Nie mamy o czym. — Chciałabym, żeby to była prawda. — Jeśli masz zamiar prawić
mi morały…
—
Morały, Mads? — Nie odwracam wzroku, starając się znieść ciężką aurę
reprymendy, którą emanuje Lex. — Myślisz, że jeszcze pamiętasz, co znaczy to
słowo?
Wyczuwam,
że jest zły i czuję się lekko zakłopotana. Nie jestem gotowa przyznać, że
mnie poniosło, ale z mam świadomość, że z jego perspektywy rzeczywiście mogło wyglądać to mało
ciekawie.
—
Nie wiem, czego dokładnie byłeś świadkiem, ani skąd w ogóle się tu wziąłeś, ale
ta kreatura, ten, ten… — Słowa więzną mi w gardle, gdy patrzę w twarz
czarnoksiężnika. — Zabił tego gryfa. I ich młode. — Nie zdaję sobie
sprawy z tego, że mój głos drży.
—
Dlatego uznałaś, że to daje ci prawo, by również odebrać komuś życie? Człowiekowi? — Uświadamiam sobie, że chyba nigdy wcześniej nie widziałam Lexa
naprawdę wkurzonego.
—
Gnidzie — poprawiam go, sycząc. Patrzymy sobie wściekle w oczy. Złote
tęczówki wydają się ciemniejsze niż zwykle.
No colors
anymore, I want them to turn black
—
Kim ty się stałaś, Mads? — pyta mnie, ściszając głos. Błądzi wzrokiem od
jednego do drugiego z moich oczu. — Szastasz zaklęciami niewybaczalnymi, jakby
to był twój chleb powszedni.
— A nie jest? Aurorzy mają pełne prawo do używania tych zaklęć w walce z
czarnoksiężnikami.
—
I kim was to czyni? To czarna magia, do cholery!
—
Zło zwalczaj złem.
— Tak? Jak myślisz, dokąd nas to zaprowadzi? Zastąpimy jednych czarnoksiężników kolejnymi!
—
Jak masz jakieś zażalenia co do wytycznych Ministerstwa, możesz odwiedzić dział
skarg i zażaleń.
— Ministerstwo nie zmusza cię do uciekania się do czarnej magii, ty… — Lex zaciąga się powietrzem, rozdyma nozdrza. — Tobie sprawiało to przyjemność.
Zapada cisza. Nie wiem, co odpowiedzieć, żeby nie skłamać. Ale jeśli sądziłabym, że Lexa zadowoli moje milczenie, to byłabym w błędzie. On jeszcze ze mną nie skończył.
— Myślisz, że Garrettowi by się to spodobało?
—
Nawet nie wspominaj o moim bracie! — krzyczę, czując, jak jakaś ciężka mgła
zasnuwa mi umysł. — Nie dowiem się, co by mu się podobało, a co nie i to twoja
wina!
—
Czyżby? — Lex odsłania w grymasie zdrowe, białe zęby. — Bo stoję tu przed tobą
mimo przysięgi, jaką złożyłem. I wiesz co to oznacza. Zrobiłem wszystko, co, kurwa, mogłem, żeby to powstrzymać. Żeby powstrzymać ciebie. — Słowa
uderzają we mnie z ciężarem kamieni. — A teraz będę wdzięczny, jeśli zabierzesz
różdżkę sprzed mojej twarzy, zanim skrzywdzisz kolejną osobę, której na tobie
zależy.
Dopiero
gdy to mówi, uświadamiam sobie, że trzymam różdżkę niemal przyciśniętą do jego brody.
Odsuwam ją, dysząc. Lex patrzy na mnie tak, jakby zwyciężył w tym słownym
pojedynku. Nie mogę znieść jego spojrzenia. I tego, że ma rację.
—
Pierdol się — powtarzam, a Lex tylko kpiąco prycha. — Nic nie wiesz — syczę
jeszcze i odwracam się napięcie.
I see the girls walk by dressed in
their summer clothes
Zatrzymuję
się zaraz po tym, gdy wkraczam w las. Zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcia, jak
z niego wyjść.
—
Eddie! — krzyczę, zamierzając zażądać, żeby natychmiast mnie stąd wyprowadził i
zauważam, że nie ma go w pobliżu. Nie dziwi mnie, że nie miał ochoty
wysłuchiwać naszej kłótni, tylko gdzie on się podział? — Eddie?!
Patrzę
w stronę klatki z gryfami i moje podejrzenia okazują się słuszne.
—
To Lwiobrońca — przedstawia nam zwierzę, prowadząc je do nas, oswobodzone i wciąż
roztrzęsione. Nie pytam, skąd wie, jak ma na imię. — Nie możemy go tu
zostawić.
—
No tak, to oczywiste — odpowiadam, ale powrót do rzeczywistości przytłacza mnie
jeszcze bardziej. — A… Co z… — Zerkam na klatki i wracam spojrzeniem do Eddiego.
— Co z jego rodziną? — uchodzi ze mnie i sama jestem zdziwiona, że tak to sformułowałam.
Eddie chyba też, bo nieco marszczy brwi, bacznie mi się przyglądając. Przez
kilka sekund nic nie mówi, jakby się zastanawiał. Nad odpowiedzią albo zmianą,
jaka we mnie zaszła.
—
Już nic nie możemy dla nich zrobić. Prócz tego. — Odwraca się, puszczając powróz,
za który delikatnie prowadził gryfa i wyciąga różdżkę. Przez chwilę obawiam
się, ze gryf nas zaatakuje, widząc kolejne czary, ale on tyko patrzy smutnym
wzrokiem na jasne, szare światło, które sączy się z różdżki Eddiego i sunie
niczym mgła, do ciał martwych zwierząt, otulając klatki. Gdy opada, widzimy
dwie mogiły. Dużą i mniejszą. Otacza je drewniana palisada, a krzyże są
metalowe. Pojmuję, że Eddie transmutował klatki i w głębi duszy muszę oddać
szacunek jego umiejętności. Ja nigdy nie byłam dobra z transmutacji.
—
Przykro mi — słyszę gdzieś nad głową zachrypnięty głos Lexa i wzdrygam się. Rzucam mu wściekłe spojrzenie, ale on naprawdę wygląda jakby było mu przykro.
Za to jego kompan – nie. Kłusownik patrzy na nas, jakbyśmy postradali zmysły, a
potem wybucha ohydnym rechotem.
—
Posrało was? Żałujecie tych potworów? Czy was do reszty…
—
Silencio — cedzę przez zęby, a usta czarnoksiężnika przywierają do siebie,
nie mogąc się rozchylić. Wytrzeszcz jego oczu i niezrozumiałe chrząknięcia
przez chwilę nawet mnie bawią. Przez głowę przelatuje mi całkiem sporo pomysłów
na przesłuchanie takiego zwyrodnialca.
I have to turn my head until my
darkness goes
—
Idziemy. — Lex popycha czarnoksiężnika, zmuszając, by podążał za Eddiem, który
wraz z gryfem zagłębia się w las.
Droga
powrotna zdaje się jeszcze dłuższa. Mam wrażenie, że zaczyna świtać, choć
równie dobrze może to być przebijająca się przez gęsty las poświata księżyca. Nie
mam pojęcia, ile czasu spędziliśmy w obozie kłusowników.
—
Idź, kurwiorzu. — Raz po raz następuję kłusownikowi na pięty, idąc tuż za nim i
z radością obserwuję jak się potyka i próbuje kląć, spoglądając na mnie przez
ramię, przez co potyka się kolejny raz, mamrocząc wściekle i
niezrozumiale. Nie udaje mi się ukryć złośliwego uśmiechu, gdy tym razem to podążający
obok niego Lex odwraca się, by rzucić mi pełne dezaprobaty spojrzenie.
—
Nie zatrzymuj się — warczy na kłusownika, celując różdżką w jego kark, a sam
zrównuje ze mną krok. — Trochę mnie poniosło — wyznaje, chrząkając. — Nie chciałem mówić w ten sposób o twoim bracie. Ani o tobie. — Zerka na mnie szybko, jakby próbował ocenić, czy przyjmuję przeprosiny. — Musisz wiedzieć, że...
—
Nie mam ochoty rozmawiać — paruję szybko i najchętniej zostawiłabym go w tyle,
ale dokąd miałabym pójść, gdy wokół zalegają ciemności lasu. — Ani o
Garrettcie, ani o tym, co się wydarzyło. Jeśli dalej zamierzasz prawić mi
kazania, to…
—
Nie zawsze chodzi wyłącznie o ciebie, wiesz? — mruczy niechętnie Lex. — Owszem,
nie podoba mi się to, co dzisiaj widziałem. Rodzaj magii, który prezentowałaś…
Ale nie chcę się dłużej kłócić — dodaje prędko, dostrzegając, że już otwieram
usta. — Jesteś dorosła i podejmujesz swoje wybory. Nie wszystkim muszą się
podobać. Na razie po prostu… Będę miał cię na oku. Dopóki mogę.
—
Nie tak łatwo nie spuścić mnie z oka — ostrzegam, próbując przyjrzeć się jego
twarzy w ciemnościach.
—
Nie oczekuję, że będzie łatwo. — Lex wzrusza ramionami. — Wystarczy, że będzie warto.
Światło,
czy to księżyca, czy dźwigającego się w ciemnych szarościach poranka, pada na
twarz Lexa i ta twarz wydaje się dużo bardziej posępna, niż powinna. To nie
jest Lex, którego znam.
—
To… O czym muszę wiedzieć?
Hej :)
OdpowiedzUsuńOch, jak ja dobrze rozumiem obie strony. I Mads, która swoim sposobem chciała dokonać zemsty, i Lexa, który zawsze chce postępować słusznie. Widac, że mają co sobie jeszcze wyjaśnić, ale wiem, że i na to przyjdzie pora.
Eddie jest tu oderwany w taki sposób, w jaki go zawsze kojarzyłam, dzięki za takie przedstawienie. Mam nadzieję, że teraz kłusownika spotka coś więcej niż zasznurowane usta.
Pozdrawiam