Chciałam bezposrednio w tym tygodniu kontynuować Hordę, ale znalazlam ten tekst. Myślalam, że już go publikowałam, ale chyba nie. No musiałam go dokończyć.
Teksty z tego uniwersum to serie Ostatnia Fantazja i Final Crisis. FC dzieje się kilka lat po wydarzeniach z OFa. Ostatnimi razy, gdy pojawiały się teksty z tego świata, był to Final Crisis, jednak wciaż oscylujący przy melodramacie z końcowych tekstów Fantazji, więc liczę na to, że nie będzie bardzo trudno się połapać.
Oprócz tego teksu, który w zasadzie kończy OFa, będę mieć jeszcze jeden, z tych przyszłych wydarzeń, który też domknie tam temat. Po nim przez dłuższy czas raczej nie będę wracać do obu serii.
Senne popołudnie przerwał narastający szum. Crush
nie od razu zwróciła na niego uwagę. Krzątała się po kuchni, śpiewając cicho
jakąś piosenkę. Melodia była prosta i choć nie docierały do mnie poszczególne
słowa, wydawała mi się jakaś przejmująca. A może to dlatego, że w
przeciwieństwie do niej, cały się spiąłem, gdy tylko zrozumiałem, co oznacza nadciągający
pomruk. Zabrałem ze stołu fajki i zamierzałem wyjść zapalić. Zanim jednak
opuściłem dom, przyjrzałem się jej uważnie. Coś kazało mi to zrobić, zapamiętać
każdy szczegół. Na wypadek, gdyby taki obrazek w mojej kuchni miał się nie
powtórzyć. Kobieta, którą kochałem, odgarnia za ucho włosy, w zamyśleniu posypując
blat mąką. Fartuszek opina widocznie zaokrąglony, coraz większy brzuch. Często
mu się przyglądałem, nie mogąc pojąć mechanizmów działania natury, ku rozbawieniu
Crush. W każdym razie, ciąża jej służyła. Nigdy nie widziałem jej takiej
spokojnej. Takiej… Słyszałem, że o kobietach przy nadziei mówi się, że
promienieją. Nigdy nie wiedziałem, o co z tym chodzi. Co to, kurwa, znaczy, że
promienieją? Jak po przyjęciu zbyt dużej dawki naświetleń? A teraz, patrząc na
nią, nie przychodziło mi do głowy żadne inne słowo, żeby opisać, co widzę.
— Co znowu, Cid? — zapytała, i choć ton jej głosu
wydawał się znużony, pobrzmiewały w nim nutki wesołości.
— N-nie, nic. — Nie wiem czemu się speszyłem. — Idę
zapalić.
Wsunąłem papierosa w usta, ale zanim się
odwróciłem, Crush czujnie poderwała głowę, nadsłuchując. Wreszcie zwróciła
uwagę na zbliżający się dźwięk i to, co może oznaczać. Kiedy byłem mały, miałem
psa. Doskonale odróżniał dźwięk silnika samochodu, którym poruszał się mój
ojciec, od tych z innych pojazdów. Reagował tak samo jak Crush teraz. Tylko że
w jego oczach nigdy nie widziałem strachu.
— Co on tu robi?! — Gorączkowy szept, szeroko
otwarte, niebiesko-zielone oczy. — Skąd wiedział… — urwała, a ja odwróciłem
wzrok, nie mogąc znieść pełnego zawodu spojrzenia. — Dlaczego?
Do cholery, czemu szeptała? Czemu tak się bała?
— Crush…
— Nie chcesz mnie tutaj?
Keep me here
— Nie. To nie…
Ryk silnika narastał.
— Jest tu po mnie.
— Nie, do cholery! Nie tak się umawialiśmy…
— Po co w ogóle się z nim kontaktowałeś?!
Zabawne. On też mnie o to spytał.
Po drugiej
stronie panuje milczenie. Słyszę, jak pociąga nosem. Czekam. Wiem, że on też
musi to przetrawić. Trochę mnie ciekawi, jaką sukinsyn ma teraz minę. Pewno nie
mądrzejszą, niż ja.
— Nie
rozumiem — odzywał się w końcu — czemu do mnie dzwonisz.
Jezu. Już
zapomniałem, jak wkurwia mnie jego zblazowany ton głosu. Te leniwie przeciągane
sylaby. Wystudiowany luz. Kurwa, sam nie wiem, po chuj z nim rozmawiam.
— Nie
uważasz, że powinieneś wiedzieć? — Durniu?, dodaję w myślach.
Brak
odpowiedzi. Po chwili wzdycham z irytacji. Każda cierpliwość ma swoje granice.
Moja – bardzo ubogie.
— Zrobiłbyś
to samo na moim miejscu.
Tym razem
odpowiada natychmiast. A wcześniej kpiąco prycha.
— Heh, nie.
Po prostu,
kurwa: „nie”. Parszywy gnojek. Zaciskam dłoń na słuchawce mocniej.
— Słucham?
— Gdyby to do
mnie przyszła, za cholerę nie byłbym tak wspaniałomyślny.
— No tak, o
coś takiego jak wspaniałomyślność, nawet bym cię, kurwa, nie podejrzewał —
warczę — dlatego pewno nie wychowywałbyś czyjegoś dzieciaka.
— Aaa… Czyli
o to chodzi? — Teraz to ja nie wiem, co odpowiedzieć, a ten bezczelny typ śmieje
mi się przez telefon. — Nie lubisz czerwonego, co?
Zaciskam
mocno zęby, rozdymając nozdrza.
— Pierdol się
— syczę, a on nie przestaje się śmiać.
Klnę i rzucam
słuchawką.
Osadziłem maszynę na podwórku Highwinda,
zarysowując płozą jeden z jego wynalazków, ale to chyba nie dlatego patrzył na
mnie tak krzywo, gdy wyskoczyłem ze śmigłowca.
— Yo. — Kiwnąłem głową na paczkę papierosów, które
gniótł w dłoni. — Jeszcze nie dostałeś raka od tego syfu?
— Z powodzeniem go zastępujesz — odgryzł się,
krzyżując ręce na piersi. — Nie wiem jak to, kurwa, możliwe, że ciągle żyjesz.
— Bo?
— Bo jesteś tragicznym pilotem. Nawet lądowanie na
płaskim terenie potrafisz spierdolić. — Splunął na trawnik i uniósł paczkę do
ust, zębami wyjmując jednego papierosa. Skrzywiłem się z obrzydzeniem, ale
zanim udało mi się skomentować jego zachowanie, zza pleców Highwinda wyłoniła
się kobieta, o której jeszcze niedawno myślałem, że nie żyje. Serce zaczęło
tłuc się w mojej piersi jak szalone.
MY HEART IS NEAR
Niebiesko-zielone oczy jaśniały, ale nie tym
niezdrowym blaskiem, który znałem. Były pełne iskier życia, zupełnie odwrotnie,
niż gdy widziałem je po raz ostatni. Wtedy były…
…puste i
martwe. Klęczę, patrząc w nie w oszołomieniu, nie dowierzając. Widzę, jak
gasną, matowieją, widzę krew wyciekającą z jej ust, czerwieniejącą twarz, która
zastyga jak odlana z gipsu maska. Tężenie jeszcze nigdy nie wydawało mi się tak
upiorne.
Przysuwam się
do niej na klęczkach, opierając dłonie na ziemi. Otrzepuję je z pyłu i kurzu i
przykładam jedną do jej policzka. Strasznie trzęsą mi się ręce, a jej skóra
wciąż jest cieplejsza niż moja. Nie wiem, po co, ale przykładam palce do jej
szyi, jakby to, co widzę, nie było wystarczająco prawdziwe. Nie czuję pulsu.
Nie czuję nic. Mimo to nachylam się ku jej ustom. Może mimo wszystko... Trwam
tak jakiś czas, aż drętwieją mi plecy. Nic, żadnego oddechu. Coś wciąż pustoszy
jej oczy, już nie są zielone, są…
Opuszczone.
My love has gone away
Powoli
podnoszę się z kolan. Z góry jej rozciągnięte na ziemi ciało, rozstrzelane,
wygląda jeszcze tragiczniej. Unoszę rozbiegany wzrok. Rzędy SOLDIERs wciąż
stoją z uniesioną bronią. Wśród zamaskowanych twarzy dostrzegam jedną, tę
uśmiechniętą. Eliss wyraźnie nie może doczekać się mojej reakcji. Rozglądam
się, znajduję wzrokiem paralizator, który mi wytrąciła z dłoni. Schylam się po
niego, chwytam mocno, zaciskam palce na zimnym metalu i zmierzam w stronę
Elissa.
— Co robisz, Sinclair? — niepokoi się, gdy jestem
bliżej i podnoszę paralizator. - Jeszcze krok i...
— I co?!
Zanim odpowiada, obrywa w łeb. Chwieje się, cofie o
krok, a ja się na niego rzucam. Zamierzam skurwiela zajebać i zrobiłbym to,
ignorując potężny cień przysłaniający niebo. Nie liczy się dla mnie nic innego,
tylko roztrzaskać mu czaszkę własnymi rękami. Okładam go na oślep, z pasją,
pięścią, obserwując, jak jego ciemnoblond kłaki powoli stają się tak czerwone
jak moje. Zabiłbym go, ale ktoś podnosi paralizator, który odrzuciłem i
pierwszy raz mam okazję przekonać się, co potrafi to cudo.
Kiedy odzyskuję przytomność, wzgórze jest
spokojniejsze, SOLDIER rozbrojeni, a ciało Crush...
Nie ma żadnego ciała.
Tell me true
Na mój widok Reno się spiął. Wiem, bo poczułam to
samo. Nagłe kłucie w klatce piersiowej, wyrzut kortyzolu. Trwało to ułamek
sekundy, oboje patrzyliśmy na siebie ze strachem. On – jakby zobaczył ducha, ja
– nie wiem, czego się bałam. Jego reakcji? Jej braku? Ale przecież tu był,
więc… Co to właściwie znaczy?
— Yo, Crush. — Mężczyzna szybko przybrał swoją
zwykłą, luzacką pozę. Wsunął ręce do kieszeni spodni, przekrzywił głowę i
przyglądał mi się spode łba. — Wyglądasz całkiem żywo jak na kogoś, kogo
rozstrzelano na moich oczach.
Poczułam, że się czerwienię. Rzeczywiście, ostatni
raz widziałam go na wzgórzach Midgaru. Walczyłam z nim, przekonana, że maczał
palce w śmierci Zacka. Właściwie to byłam gotowa się go pozbyć. Oczywiście już przestało
mi się wydawać, że rozwalę firmę w pojedynkę, ale arogancka mina Sinclaira
sprawiała, że emocje odżywały.
— Tylko się nie denerwuj. — Reno trafnie odczytał
moje emocje. Nie wiem, czy to on był w tym dobry, czy to ja byłam jak otwarta
księga. — Teraz ci chyba nie wolno.
Nic nie wkurwiało mnie bardziej, niż gdy ktoś mi
mówił, że mam się nie denerwować.
— Twoja gęba to wystarczający powód do zdenerwowania!
— naskoczyłam na niego, co chyba trochę go zaskoczyło, bo uniósł wysoko brwi, a
jego migdałowe oczy przybrały bardziej okrągły, przytomny kształt.
— Myślałby kto, że sobie od niej odpoczęłaś w
zaświatach.
— To nie znaczy, że chciałam ją znów oglądać.
— Czego się ciskasz! To chyba ja powinienem być
wkurzony!
— Niby z jakiego powodu!
— Serio?! — Reno wyszczerzył zęby ze złości i
wściekle marszczył brwi. — Nawet nie dałaś znać, że żyjesz?!
— A co cię to obchodzi! — Poczułam się na tyle
pewnie, by wyjść zza pleców Cida, za którymi do tej pory się chowałam.
— Że przeżyłaś?! Co mnie obchodzi, że przeżyłaś?! — Rzadko unosił głos, a
teraz wyglądał, jakby zaraz miał dostać apopleksji. Zwykle rozmarzone oczy
koloru niezapominajek ciskały gromy, a źrenice zwęziły się do rozmiaru główek
od szpilek. Wydawał się naprawdę rozeźlony. Nie do końca wiedziałam dlaczego.
My heart is new
Przecież już jakiś czas temu wybrał strony.
— Wracaj do swojej Shinry, Sinclair — syknęłam,
zaciskając w pieści opuszczone dłonie. — Oszczędź mi nerwów.
Odwróciłam się, żeby odejść.
— Najpierw ze mną porozmawiasz. — Reno wychylił się
i chwycił mój nadgarstek. Jego palce były zimne, a uścisk mocny, taki, jak
zapamiętałam.
— Gdzie z łapami! — Cid zareagował szybciej niż ja.
Złapał go za przód marynarki i odgrodził ode mnie. W odpowiedzi Reno sięgał już
po paralizator. Nie zamierzałam przyglądać się bójce.
— Cid… — Złapałam mężczyznę za ramię. — Proszę. —
Obaj mężczyźni dyszeli sobie prosto w twarz, sztyletując się wzrokiem. — Skoro
sam go tu ściągnąłeś, na Boga, nie wiem po co, to chyba rzeczywiście powinnam z
nim chociaż porozmawiać. — Dopiero teraz Cid na mnie spojrzał.
— Chciałem… — zmieszał się, puścił marynarkę Turksa,
a jego dłoń powędrowała na kark. — Uważam, że nawet taka szuja — spojrzał wrogo
na Sinclaira — zasługuje, żeby wiedzieć… o twoim stanie — dokończył kulawo,
niepewnie na mnie zerkając.
— Super, że sam o tym zadecydowałeś, Cid —
odrzekłam oschle, zaciskając mocno usta i tym razem to ja złapałam Reno za
przedramię, odwracając go przodem do jego helikoptera. — Idź — poleciłam,
popychając go lekko.
— Możesz teraz latać?
— IDŹ.
Przeliczyłam się, sądząc, że wskoczę do śmigłowca
tak zwinnie jak jego pilot. Okazało się, że spory już brzuch i osłabione
więzadła znacznie krępują ruchy i wspięcie się na schodek graniczyło z cudem.
Reno zauważył to, siedząc za sterem. Zanim zareagował, poczułam jak w pasie
obejmują mnie silne męskie dłonie.
— Nie wierzę, że wsadzam cię do jednej jebanej
maszyny razem z tym oszołomem — mruknął Cid, podsadzając mnie do środka. — Będę
tego żałował — stwierdził, przyglądając mi się, gdy już usiadłam. — Masz ją tu
odstawić najdalej za dwie godziny — polecił Sinclairowi, który już odpalał
silnik. — Słyszysz?
— Ta — odburknął Reno i śmigłowiec zaraz potem
zaczął się unosić. Patrzyłam w dół na Cida, który zadzierał głowę, zapalając
papierosa. Coś rozczuliło mnie w tym widoku.
My love has gone away
— Dokąd? — zapytał mnie krótko Reno, odbijając w
południową stronę. Wzruszyłam ramionami. Było mi wszystko jedno. Byle jak
najszybciej mieć za sobą tę rozmowę. Powiem, co mam do powiedzenia i że niczego
od niego nie potrzebuję, i niczego nie oczekuję, i że więcej nie chcę go
widzieć.
— Dobra — warknął Sinclair w odpowiedzi na moje
milczenie. — Jak sobie chcesz.
Nie upłynęło nawet pięć minut ciszy, gdy odezwał
się znowu:
— Czyli co — zawiesił na chwilę głos, jakby
rozważał, czy rozpoczęcie tej dyskusji setki metrów nad ziemią ma sens, ale
najwidoczniej niecierpliwa natura wzięła górę nad rozsądkiem — jest moje?
Zacisnęłam usta. W przeciwieństwie do niego, nie
zamierzałam toczyć takiej rozmowy w powietrzu. Nie z wiedzą, ile śmigłowców rozbił
już Reno.
— Crush? — zagadywał, domagając się odpowiedzi. —
Crush, do cholery! Nie możesz dłużej zachowywać tego dla siebie!
Speak to me
— Skąd mam, do kurwy nędzy, wiedzieć! — wybuchłam w
końcu, nie mogąc znieść jego napastliwego spojrzenia.
Ta odpowiedź nie sprawiła jednak, że Reno odwrócił
wzrok. W końcu musiałam spojrzeć mu w oczy.
— Byłaś ze mną i Highwindem jednocześnie?
— Nigdy z tobą nie byłam.
— Jak nie — prychnął. — To jak to nazwiesz, to… co
było między nami.
— Nie wiem. — Potarłam twarz dłonią. — Pomyłką?
Reno się skrzywił.
— Ja ci zrobię pomyłkę.
Przechylił gwałtownie ster, a helikopter poszybował
w bok. Zacisnęłam dłonie na fotelu, próbując nie okazywać strachu. Ten palant
wiedział, że mam lęk wysokości.
Skupiłam się na otoczeniu i szybko zaczęłam
rozpoznawać okolicę. Domyśliłam się, dokąd zmierzamy.
— Żartujesz sobie? — jęknęłam z ubolewaniem. Reno
milczał. Nie odezwał się do momentu, gdy wylądował przed gmachem dawnej
siedziby Shinry. To tutaj dałam się wykorzystać Genesisowi, w tym samym
laboratorium, w którym przetrzymywali Zacka.
Sinclair wyskoczył ze śmigłowca i ruszył do
budynku. Przy schodach ze złością obejrzał się na mnie, ale ja wciąż siedziałam
w maszynie. Wyskoczenie z niej przerastało moje możliwości.
Reno wrócił po mnie i posyłając mi zniecierpliwione
spojrzenie, wyciągnął dłoń. Wsparłam się na niej, lecz mimo to prawie
zwichnęłam nogę, gdy mężczyzna wystrzelił z kolejnym pytaniem:
— To co — jego policzki przybrały kolor tatuaży,
które miał pod oczami — który z nas był lepszy?
— Kurwa, Reno — warknęłam, odzyskując równowagę. —
Nie wierzę, że pytasz mnie o coś takiego.
— A o co zwykle pyta facet, którego zdradzono? — On
tak serio?
— Weź spierdalaj — syknęłam, mrużąc oczy. —
Myślisz, że masz albo miałeś do mnie jakieś prawa?
— Myślę, że teraz być może mam — odrzekł cicho,
poważnie, wpatrując się w mój brzuch. Zmarszczyłam brwi. Nie mogłam go
rozgryźć. Raz wydawał się wściekły, raz zaciekawiony, a raz… Nie miałam
pojęcia, co mu siedzi w głowie.
Ruszyliśmy w kierunku gmachu. Reno, przyzwyczajony
do szybkiego chodu, z ledwością dostosowywał się do tempa ciężarnej kobiety.
Cisza między nami ciążyła. Może dlatego zaczęłam się tłumaczyć.
— Z Cidem… Nie zrozumiesz relacji, która nas łączy.
— Niech zgadnę — znudzony ton głosu wskazywał na
to, że mnie lekceważy — pierwsza miłość? Znaczy, z twojej strony, bo taki stary
pryk pewno obrócił co nieco przed tobą.
— Tak, był pierwszym— przytaknęłam, próbując nie
dać po sobie poznać, że dotknęło mnie to, co powiedział. — Zazdrościsz?
Reno poczerwieniał jeszcze mocniej. Najwyraźniej się
odgryzłam.
— Ja przynajmniej nie musiałem się zastanawiać, czy
moja pierwsza miłość przywlekła do łóżka jakiś syfilis.
— Pewnie, że nie — syczałam przez zęby — bo Shinra
zajęła się twoim mózgiem, nie fiutem!
Reno się zapowietrzył. Zatrzymał się, ja też. Przez
chwilę mierzył mnie zdezorientowanym spojrzeniem i wydawało mi się, że z całych
sił próbuje się powstrzymać przed… A jednak parsknął śmiechem.
— Szlag, już prawie zapomniałem, za co cię polubiłem
— oświadczył i niespodziewanie wziął mnie za rękę, wznawiając marsz. — A z
Shinrą już skończyłem.
My heart is free
Tęskniłem za jej ciętym językiem. Od razu
przypomniały mi się przepracowane razem chwile. Bywało naprawdę zabawnie. No
może pomijając sytuacje, gdzie na zmianę nieomal sprowadzaliśmy na siebie
śmierć. Kiedyś przypadkiem przyłożyłem jej patelnią. Zaśmiałem się cicho na to
wspomnienie. To był jeden z mniej niebezpiecznych incydentów. Za który zemściła
się podczas szkolenia pod moim zwierzchnictwem.
— Wyżej. — Dźwigam jej łokieć, obchodząc ją
dookoła. — Wyprostuj się. Weź wdech. Nie pochylaj się! Przyłóż się do
celownika. Ale nie tak!
Zniecierpliwiony,
staję za nią, otaczam ramionami, chwytam za przedramię, podtrzymuję jej dłoń,
wymuszając prawidłową postawę. Crush się spina, nerwowo przełyka ślinę. Czuję
mocne bicie jej serca, gdy zsuwam dłoń na jej talię, a potem na biodro, zmuszając,
by przeniosła ciężar na jedną nogę.
— Oddychaj — mówię
spokojnym tonem wprost do jej ucha, przylegając do niej, nos wtykam w jej
włosy, czym one pachną? — głęboko. Na wdechu wyceluj i puść cyngiel.
Crush jest
posłuszna. Jej ciało zamiera. Powoli puszczam jej rękę, ściągam rękę z biodra, oddalam
się minimalnie, wciąż gotów skorygować jej postawę. Crush mierzy i strzela.
Bełt wbija się w obrzeże tarczy.
— No, zawsze
coś — komentuję, gdy Crush się rozluźnia i odsuwa ode mnie. — Jeszcze trochę
poćwiczymy i…
— Wolałabym
sama — wchodzi mi w słowo. Unoszę brwi. Jej zaczerwieniona twarz wskazuje na
to, że moja bliskość nie jest jej obojętna. Uśmiecham się kącikiem ust. Gdybym
nie został jej przełożonym, wykorzystałbym okazję, ale w tej sytuacji wydaje mi
się to nie na miejscu.
— Jak chcesz
— mówię, wzruszając ramionami. — Tylko lepiej się przyłóż, żebym nie musiał
interweniować.
Zabawne, ale
ona czerwieni się jeszcze mocniej.
— Wsadź sobie
te interwencje, Sinclair — warczy pod nosem. Powinienem zwrócić jej uwagę na
sposób w jaki się do mnie odzywa, ale to zbyt zabawne, żeby z tego rezygnować.
— Gdzieś
konkretnie mam tę interwencję wsadzić? — pytam od niechcenia, wyciągając z
kieszeni telefon i odblokowując ekran. Kątem oka podziwiam szkarłat jej
policzków. Crush nic nie odpowiada, naciąga cięciwę. Udaje, że nie słyszała.
— Nie
rozumiem, na co mi to — zmienia temat, potrząsając kuszą. — Mam Marudera, walka
z dystansu to nie moja bajka.
Wzdycham.
— Wiesz co
jest zadaniem Turks, czy nie wiesz?
— No…
— Ochrona prezydenta.
— Patrzę na nią z przyganą. — Pracujesz tu już miesiąc, wypadałoby wiedzieć,
jaki rodzaj pracy wykonujesz, nie sądzisz?
— No.
Znów
wzdycham.
— Ta ochrona
nie zawsze powinna być widoczna. Czasami musimy działać z dystansu. Po cichu. Rzucanie
się przeciwnikowi od razu do gardła traktujemy jako ostateczność.
— Szkoda.
Tęsknota w
jej oczach, gdy patrzy w stronę dwuręcznego topora. Kręcę głową. Coś czuję, że ta
protegowana to beznadziejny przypadek.
— Zaczekaj
chwilę. — Telefon w mojej dłoni zaczyna wibrować. — To znaczy ćwicz dalej,
muszę odebrać.
Odchodzę na
bok, przystawiając telefon do ucha i wysłuchując rozkazów Tsenga. Podczas gdy
omawiamy pokrótce misję, którą poprzedniego dnia zlecił nam Rufus, obserwuję,
jak radzi sobie Crush. Co to, do cholery, był za zapach, yo. Nie daje mi
spokoju, wciąż go czuję, jego ulotne wspomnienie. Coś jakby cytrusy, ale nie do
końca. Ciepły, świeży, ziemisty. Jak środek lata i zapadający zmierzch.
— Reno.
Słuchasz, co mówię?
— Hm? Tak,
możemy ruszać wieczorem. Zaraz zaczniemy przygotowania.
Tylko na chwilę spuszczam ją z oka, żeby
ustalić z Tsengiem szczegóły i zaraz potem się rozłączam.
— Crush!—
wołam, odwracając się do niej. Ona, na mój krzyk, również się odwraca. Wciąż
trzyma uniesioną kuszę, tylko teraz celuje w moją stronę. — Kończ już, musimy…
Cięciwa wymyka
się spod jej palców. Słyszę drgania, ale jestem zupełnie nieprzygotowany, nawet
nie próbuję zrobić uniku. Nie ma kiedy. W tym samym momencie, gdy mój mózg
zdaje sobie sprawę z zagrożenia, bełt ze świstem mija moją głowę, kalecząc policzek tuż pod okiem.
— Co do kurwy
nędzy… — klnę, wypowiadając sylaby powoli. Serce dopiero teraz puszcza się w
galop, a ja szeroko otwartymi oczyma patrzę na Crush, która odrzuca kuszę
gdzieś w bok i przyciska dłonie do ust, zmierzając w moją stronę.
— O kurwa. No
ja mówiłam, że to nie dla mnie, takie zabawki!
Wciąż tylko
patrzę, chyba furia odbiera mi mowę. Prawie mnie zabiła. Ta dziewczyna prawie
mnie, kurwa, zabiła.
— O, ale,
hehe — Crush zagląda mi w twarz, stając
na palcach; jedną dłonią wciąż zasłania usta, drugą opiera na moim ramieniu —
no patrz, poszło po tatuażu. Nawet nie będzie widać, to przecież czerwona
kreska.
Mój brak słów
i poziom jej bagatelizacji osiąga apogeum. Łapię ją za kark i tak prowadzę cała
drogę do biura.
— Co to znaczy, że skończyłeś z firmą? — dopytywała
Crush, pozwalając się prowadzić za rękę.
— To znaczy, że najwidoczniej są rzeczy, które
kocham bardziej — odpowiedziałem, czym ostatecznie ją uciszyłem. Nie odezwała
się resztę drogi.
Gmach starej siedziby Shinry rósł przed nami,
wielki, majestatyczny, stary. Dach w kilku miejscach był dziurawy, a szare,
wybrudzone i spłowiałe ściany odstraszały. Wątpiłem, żeby w środku było
przytulnie. Na herbatkę pewno też nie było co liczyć. Nie to co u Highwinda.
Ale i tak wolałem rozmówić się z Crush sam na sam tu, niż pod czujnym okiem
kapitana. Wolałem, żeby nikt się w to nie wtrącał. Zwłaszcza on.
Budynek nie zachęcał. Zatęchłe wnętrze i ciężka
atmosfera, coś tu wiecznie wisiało w powietrzu, fusy przeszłości. Ciężkiej i
grzesznej. Wiedziałam, że pod ziemią prowadzili badania, ale lepiej byłoby nie
wiedzieć, co tam się dział, choć pozwoliłam się przetrzymywać w laboratorium,
by zdobyć część tej wiedzy. Teraz byłam świadoma, że nie było mi to potrzebne.
Zaślepiała mnie obsesja, namiętne pragnienie, by poznać prawdę. Ta prawda miała
mnie wyzwolić, ale nie udźwignęłam jej ciężaru. To wszystko, za czym goniłam, przez
co utrudniłam sobie życie, zatrudniłam w Shinrze, zwyczajnie mnie przerosło i niemal
doprowadziło do śmierci. Takiej samej, jak Zacka. Skończyłabym rozstrzelana,
ale co gorsza, wydawało mi się, że to słuszne, że tak powinno być, że to dla
mnie jedyna opcja. A potem, gdyby nie materia fenixa…Zrozumiałam, że Zack by
tego nie chciał. Nigdy by mi nie wybaczył, gdyby wiedział, że celowo wystawiłam
się na niebezpieczeństwo. Chronił mnie tak długo jak mógł. Zanim Shinra zabrała
się za niego i uwięziła tu, w tym budynku. A gdy po latach udało mu się
wyswobodzić, firma nie odpuściła. Wytropiła go, zanim zdążył wrócić do domu.
Dotarł na wzgórza Midgaru i już nigdy nie miał ich opuścić.
My love has gone away
—
Crush?
Dyskretnie otarłam policzek, zanim spojrzałam na
Reno.
— No?
— W porządku?
Zerknęłam w górę szerokich schodów, przed którymi staliśmy.
Dziwne wrażenie, że Zack zaraz pojawi się na ich szczycie, minęło.
— Jasne. Dlaczego miałoby nie być? — rzuciłam
cierpko, przesuwając palcami po lakierowanej poręczy. — Takie przytulne,
nastrajające optymistycznie miejsce… — dodałam strzepując z palców kurz.
— Spokojnie, nie wprowadzamy się tutaj — mruknął
Reno. — Dasz radę wejść po schodach?
Prychnęłam i zabrałam rękę.
— Nie jestem inwalidą.
Wcale nie było mi tak łatwo z tymi schodami, ale
nie znosiłam uchodzić za mięczaka. Nie byłam przyzwyczajona do faktu, że czasem
się czegoś nie da.
— Tutaj — Reno wskazał na prawo, gdy już dyszałam
na szczycie schodów — kiedyś było pomieszczenie socjalne…
Było tam nadal. Stara, zakurzona sofa, z której
wzbił się obłoczek kurzu, gdy tylko usiadłam, aneks kuchenny i rząd szafek,
które przetrząsał Reno.
— O! — obwieścił, znajdując flaszkę starego wina.
— Nie wsiądę z tobą do śmigłowca jak to wypijesz —
zdruzgotałam jego pomysł, a on zrobił zawiedzioną minę.
— To może jednak zostaniemy tu na noc?
— Chyba cię popieściło.
— No właśnie nie. — Reno odłożył wino i podszedł do
mnie, mrużąc oczy. — Może w tym problem. — Usiadł koło mnie, ale niedługo udało
mu się utrzymać rozmarzony wzrok na poziomie moich oczu. Już wcześniej mi się
zdawało, że z ciekawością zerka mi w biust. Teraz byłam tego pewna. Znałam to
spojrzenie. Sinclair zawsze patrzył na mnie w ten sposób, gdy miał ochotę na
seks.
— Chyba żartujesz…! — syknęłam z reprymendą,
próbując zasłonić się dłońmi, zupełnie jakbym miała piętnaście lat. Nie zabrałam
żadnej bluzy, a moje pełne piersi ochoczo wyglądały zza dekoltu ciemnozielonej
bokserki.
— No co. — Reno wzruszył ramionami i przysunął się
bliżej. — Zrobiły się jeszcze fajniejsze. Cid może, a ja nie?
— Kto powiedział, że Cid…
— No jak to — oczy koloru niezapominajek patrzyły
na mnie z coraz mniejszej odległości — sama się przyznałaś do trójkąta.
— Nie mówiłam o żadnym… Przestań! — Odchylałam się
coraz bardziej, podczas gdy on coraz bardziej zmniejszał dystans. Związane na
karku włosy zsunęły się z jego ramienia i musnęły mój dekolt, gdy się nachylił.
Kiedy sięgał ustami do moich ust, oparłam dłonie na jego piersi, powstrzymując
go. — Co ty wyprawiasz?! Mieliśmy rozmawiać!
— Daj spokój, przecież bardziej w ciąży już nie
będziesz…
— RENO!
— No co! — Nagle się odsunął. Znów był wściekły. — Szlag
mnie trafia jak pomyślę, że sypiałaś z tym typem i ze mną jednocześnie!
— TO SIĘ ZDARZYŁO TYLKO RAZ! — Byłam świadoma, że
to bardzo słaba linia obrony. — Ty tak samo nie byłeś święty!
— Z NIKIM CIĘ NIE ZDRADZAŁEM!
— JAK MOŻNA ZDRADZAĆ KOGOŚ, Z KIM NIE TWORZY SIĘ
ZWIĄZKU!
— SKĄD TEN WNIOSEK!
— SKOŃCZ SIĘ WYDZIERAĆ!
— WCALE NIE… Zaraz. — Wyraz twarzy Reno się zmienił.
Już nie wykrzywiał jej wściekły grymas. Teraz był skupiony. — Powiedziałaś, że
spałaś z Highwindem tylko raz?
— Tak — potwierdziłam ostrożnie. Przed chwilą nie
miało to dla niego znaczenia, więc nie wiedziałam, do czego zmierzał.
— Ze mną kończyłaś w łóżku częściej — kontynuował,
jakby ustalał fakty, prowadząc dochodzenie. Wyraźnie oczekiwał mojego
komentarza, więc niecierpliwie kiwnęłam głową.
— Czyli są większe szanse na to, że wpadłaś ze mną,
tak?
Tell me true
Wzdycham, przewracając oczami.
— Wiesz, Reno, nie wiem, czy Shinra wysyłała was na
szkolenia w kwestii edukacji seksualnej, ale żeby doszło do zapłodnienia
komórki, nie liczy się tyle częstotliwość stosunków, lecz raczej to, kiedy mają
miejsce — wytłumaczyłam cicho, cierpliwie, podczas gdy oboje coraz mocniej się
czerwieniliśmy.
— Nie musisz mi objaśniać takich rzeczy — fuknął
Sinclair. Jeśli chciałam go speszyć, zadrzeć z jego dumą i wybić z głowy durne
pomysły, chyba mi się udało. Ale to nie sprawiło, że poczułam się lepiej.
Przyglądałam mu się, objęta tymi wszystkimi
niejasnymi uczuciami, które we mnie wzbudzał. Teraz, gdy tak siedział, wbijając
spuszczony wzrok w podłogę, opierając łokcie na kolanach i splatając palce,
miałam ochotę go pocałować. Powiedzieć coś banalnego, bo wyglądał, jakby
potrzebował pocieszenia. Może rzeczywiście wszystko będzie dobrze? Może naprawdę
się ułoży? Ja też chciałam to wiedzieć.
Nie zrobiłam nic. Nie wykonałam żadnego gestu, choć
serce się rwało. Nie chciałam go słuchać. Nigdy nie wyszło mi to na dobre. Choć
raz w życiu powinnam zaufać rozsądkowi, nie tym rozmarzonym, niebieskim oczom. Dlatego
nie mogłam dać Reno na nic przyzwolenia, choć może on tylko na to czekał. Któreś
z nas musi podjąć decyzję. I będę to ja.
On chyba to wiedział. Może się bał, może był równie
zagubiony i zbyt niepewny, by wziąć sprawę w swoje ręce. A może z szacunku do
mnie pozwolił, żebym to ja zdecydowała. W każdym razie, gdy powoli podnosił na mnie
oczy, wiedziałam, że rozumiał, co znaczyła przedłużająca się cisza.
My heart is blue
— Ale wiesz — zaczął cicho, ochryple — ja naprawdę
myślę, że to mogłoby się udać. — Zaglądał w moje oczy, jakby szukał tam tej
samej nadziei. — Nam. — Na moment przygryzł wargę. — Całej trójce.
Czyli jednak nie z każdym głupim pomysłem dał sobie
spokój. Z trudem powstrzymałam łzy. Kiedy tak na mnie patrzył, kiedy mówił to,
co mówił… Może nie było to wiele, ale i tak wiedziałam, ile go to kosztuje i
wiedziałam, widziałam to w jego twarzy, że naprawdę tak myślał. Gdybym się
teraz rozkleiła, pozwoliłabym mu na wszystko.
A potem, otoczona murami Shinry, gorzko bym tego żałowała.
W odpowiedzi udało mi się tylko nieznacznie pokręcić
głową. Ściśnięte gardło nie chciało wypuścić żadnego słowa.
Reno wydął usta, smętnie pokiwał głową. Przez jakiś
czas znów patrzył w podłogę, gdy docierało do niego, ze to rozstanie.
— Ok. — Niespiesznie wstał, zerkając na zegarek. —
Chodź, odstawię cię do Rocket zanim wybije godzina policyjna…
Przez całą drogę powrotną nie spojrzał już na mnie
ani razu.
Pękało mi serce. Ja wciąż na niego zerkałam. Ale
nie mówiłam nic, nie wiedziałam co, nie wiedziałam, czy zdołałabym wyartykułować
cokolwiek. On też się nie odzywał.
To była najdłuższa godzina mojego życia.
Gdy wylądowaliśmy, wysiadł, żeby mi pomóc.
Świadomość, że być może ostatni raz czuję uścisk jego dłoni, odbierała mi
resztki sił. Wiedziałam, że zaraz wybuchnę płaczem i chciałam jak najszybciej
znaleźć się sama. Zabrałam rękę i ruszyłam do domu, nie oglądając się za
siebie. Ale gdyby mnie zatrzymał… Gdyby powiedział cokolwiek…
Jednak wszystko, co słyszałam, to dogasający ryk
silnika jego śmigłowca.
Patrzyłem na jej plecy, gdy się oddalała, na kołyszące
się włosy, gdy prędko kręciła głową, nie zatrzymując się przy Cidzie, który
czekał w progu. Znikła w jego domu, a ja wciąż stałem jak sparaliżowany.
Odeszła. Tak bez pożegnania.
My love has gone away
Nie winiłem jej za to, że nie chciała dać mi
szansy. Nie dlatego, że nie zasługiwałem. Sam do końca nie wiedziałem, czy jej rzeczywiście
chciałem. Może kiedyś jej za to podziękuję. Że nie spaprała mi reszty życia
bezustannymi obowiązkami. Kiedyś, może. Jak już przestanę czuć się tak… podle.
Chciałem wsiąść do śmigłowca i jak najszybciej stąd
prysnąć, ale widziałem, że Cid zmierza w moją stronę. Nie miałem najmniejszej
ochoty z nim rozmawiać, mimo to zaczekałem. Była taka jedna jedyna rzecz,
której w tym momencie od niego potrzebowałem. Wyciągnąłem rękę, gdy tylko się
zbliżył.
— Daj zapalić.
Cid podał mi paczkę fajek wraz z wetkniętą do
środka zapalniczką.
— Dzięki — powiedział, gdy mu ją oddałem, zaciągając
się dymem. Ściągnąłem brwi. Chciałem powiedzieć, że to chyba ja powinienem, ale…
No tak, on nie dziękował mi za to, że mu oddawałem papierosy, tylko Crush.
— Myślałem… Że jej już nie zobaczę. Że nie
wrócicie.
Ja chyba też tak myślałem.
It's okay
I know someday I'm gonna be with you
Wypuściłem dym nosem, zerkając na Cida. Dopiero
teraz dostrzegłem, że lekko się chwiał.
— Czy ty — podejrzliwie zmrużyłem oczy — jesteś
pijany?
Nie musiał odpowiadać. Wystarczyło, że na mnie
popatrzył. Przekrwione białka oczu i zamglony wzrok mówił sam za siebie.
— Jestem — Cid przyłożył zaciśniętą pięść do ust i
czknął w nią bezgłośnie — miernie funkcjonalny…
— Uznam to za „tak” — mruknąłem, wypstrykując żarzący
się niedopałek. — No nic. Czas na mnie — rzuciłem, zastanawiając się, jak taki
postawny chłop mógł się doprowadzić do takiego stanu w tak krótkim czasie, ale
to nie była już moja sprawa.
— Zaczekaj. — Postawiłem już nogę na stopniu, gdy
Highwind chwycił mnie za ramię. — Musimy jeszcze coś sobie wyjaśnić.
— Przecież wszystko jest już jasne — syknąłem, odtrącając
jego rękę.
Ale dla niego chyba nie było. Cid nie wyglądał na
kogoś, kto czuł ulgę albo radość. Wyglądał, jakby się bał. Jakby chciał i
jednocześnie nie chciał mi czegoś powiedzieć. Westchnąłem ze złością,
przewracając oczami i rozłożyłem ręce w niecierpliwym geście. Kiedy Highwind
ruszył do szopki za domem, poszedłem za nim. Nie mógłbym odlecieć, zastanawiając
się resztę życia, o co staremu prykowi
chodziło. Jeśli już domknąć tę sprawę, to do końca. I raz na zawsze.
Hej :)
OdpowiedzUsuń"— Jak nie — prychnął. — To jak to nazwiesz, to… co było między nami.
— Nie wiem. — Potarłam twarz dłonią. — Pomyłką?
Reno się skrzywił.
— Ja ci zrobię pomyłkę." - Boże, jak ja chciałam zobaczyć ten dialog w jakimś Twoim tekście. A tu Crush, Cid i Reno, trójca wybuchowa, więc musiało przypasować <3
Wait... Wait a minute. Reno coś kocha? Ale że KOCHA?! What?! :o Nie wiem, dlaczego mnie to zaszokowało, skoro we wcześniejszych tekstach dało się to wyczuć. Chyba za długo nic nie było z tego uniwersum, dlatego część moich odczuć została uśpiona.
Ale wow. Nie sądziłam, że tekst opisujący jakąkolwiek konfrontację wywoła u mnie nie tylko zaskoczenie, ale tak do siebie przykuje. Musiałam bowiem pochłonąć ten tekst bez chwili przerwy.
Wow. Dzięki za włożone tu uczucia i wyjaśnienia, za dynamikę w każdej scenie, język i narrację, które świadczą o tym świecie. I bardzo chcę wiedzieć, o czym jeszcze Cid i Reno będą rozmawiać.
Pozdrawiam
Przyzwyczaiłam się do tej serii. Lubię jej klimat. Szkoda byłoby gdybyś przez bardzo długi czas do niej nie wracała ale mam nadzieję, że mimo wszystko nie każesz nam czekać zbyt długo.
OdpowiedzUsuń"Co to, kurwa, znaczy, że promienieją? Jak po przyjęciu zbyt dużej dawki naświetleń?" Jeblam. Leże i się podnieść nie mogę ze śmiechu.
Aż mnie ciarki przeszły na wspomnienie sceny z umierającą Crush.
Te opisy brutalnych scen fenomenalne . Muszę się od ciebie tego nauczyć.
"Nic nie wkurwiało mnie bardziej, niż gdy ktoś mi mówił, że mam się nie denerwować" święte słowa 😀😀😀
Uuuuu, ja wiem dlaczego tak się wkurzył 😈
Jak Crush coś jebnie to nie wiadomo jak zareagować. Pomyłka hmmmm
"— To co — jego policzki przybrały kolor tatuaży, które miał pod oczami — który z nas był lepszy?" Znowu padłam ze śmiechu, typowy facet
Ale widzę że crush nie pozostaję dłużna hahaha
Crush I Reno są jak dwie połówki tego samego zgniłego jabłka hahah
W bardzo fajny sposób przypominasz nam ich relację.
O ludzie ale się uśmiałam czytając ten tekst.
Ale jak zamknąć? Wtf? Pisz następna część. Nie ma bata.