Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 4 lipca 2021

[104] Bore da: I haven't said enough ~Miachar

  Tekst zawiera wątek autobiograficzny – faktycznie mój landlord sprzedał szafę z mojego pokoju. Ale przez problem z transportem miałam ją jeszcze przez tydzień, nim przerzuciłam się na otwartą walizkę i worki. Wciąż szukam zamiennika.


Zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Tak, jak bywało to już wcześniej.
„Sprzedałem twoje meble. Kiedy możesz je opróżnić?”.
Niby wiedziałam, że właściciel domu, w którym wynajmowałam najmniejszy pokój na poddaszu, gdzie zimą zawsze było najchłodniej, a latem mogłam poczuć się jak w Mordorze, stale ma coś wystawione na aukcji, ale nie sądziłam, że dojdzie do porozumienia i transakcji, nim w ogóle dowiem się, że moje meble znikną i będzie musiała szukać nowych, bo to przecież mój pokój i  mam teraz pomyśleć o wystroju.
Dobrze, że przynajmniej nie musiałam pomagać znosić tej szafy z góry na pierwsze piętro. Jednocześnie czułam się dziwnie, wiedząc, że drzwi do mojego pokoju są otwarte, a landlord i jeden z dwóch męskich współlokatorów – poza nimi były jeszcze dwie inne dziewczyny – mogą przypatrzeć się regałowi z segregatorami, drugiemu z książkami i biurkowi, na którym zostawiłam notes. By im nie przeszkadzać, zeszłam do wspólnej kuchni, a że wciąż pozostawało wcześnie rano, postanowiłam popracować nad pomysłami na bloga. Choć właściwie do głowy przychodził mi tylko jeden temat.
Gdy mebel znalazł się już gotowy do transportu, a ja mogłam wziąć na siebie posprzątanie kurzu, jaki objawił się po wyniesieniu szafy, oddałam się temu i dopiero po tym, wiedząc, że do pracy mam przyjść później, bo nastąpiła zmiana i lecimy teraz na dwa tryby, popełniłam wpis. Po raz pierwszy opublikowałam go z domu, jak zwykle czując się odrobinę lepiej, gdy wylały się ze mnie słowa, które w innym wypadku zatruwałyby mi żyły.
Bo dziesiąta czterdzieści to wciąż rano, prawda? Wciąż mogłam przywitać się ulubionym walijskim wyrażeniem.


25.06.20XX r.

Autor: Marut’a
BRAK KOMENTARZY


Dzień dobry! Bore da!


Pewnie każdy z Was miał w swoim życiu dzień, kiedy coś szło zupełnie nie tak, inaczej niż to sobie zaplanował. Myślałam, że w miejscu, gdzie mieszkam, nie nastąpią żadne większe zmiany. Cóż, bez mojej wiedzy sprzedano jedną z szaf, przez co pokój jest teraz strasznie pusty, a moje rzeczy spoczywają w otwartej walizce. Nie tak to powinno wyglądać, prawda?

Mieliście tak, że swoje plany widzieliście jako realizowane u kogoś innego? Ostatnio w mediach społecznościowych koleżanka z dawnych lat wrzuciła zdjęcie, nad którym westchnęłam, bo prezentowała – by pokazać swoją radość – co ostatnio udało jej się uzyskać. Coś, co ja z marzenia przekułam w plan bez konkretnej daty, u niej, jak się okazało, był jedynie spontaniczną decyzją. Czy to świadczy o tym, że nie umiem nawet realizować swoich planów? Że odkładam je tak bardzo, że niedługo będą miały etykietkę „zrobić po śmierci”? Wybaczcie, czarny humor czasami trzyma za mocno, ale ta sytuacja sprawiła, że mój nastrój, który nie był zbyt dobry, poleciał na łeb, na szyję.
Poczułam olbrzymie przygnębienie, bo obie te rzeczy spadły na mnie jednego dnia, który i bez tego jest ciężki. Praca nad kilkoma różnymi artykułami, bo „obiecałaś mi pomóc!”, do tego przebąkiwanie, że pewnie jakiś nowy projekt się szykuje i jestem brana pod uwagę do zespołu, który będzie nad nim pracował, choć płaca się nie zmieni… Podobne rzeczy, gdy dzieją się bez mojej wiedzy – o przyzwoleniu nawet nie wspominając – denerwują mnie i to bardzo, ale zazwyczaj wówczas milczę, by nie wywoływać niepotrzebnych kłótni.

Ale ja nie powiedziałam jeszcze wystarczająco dużo w tej kwestii. Jeżeli mogę o czymś decydować, to tak zrobię – pozwolę sobie na stworzenie przestrzeni, która mi odpowiada, albo pomyślę o zmianie miejsca zamieszkania. Chcę mieć w domu swój azyl i w nim pisać kolejne rozważania – na razie używam do tego swojego biurka w pracy, choć akurat ten wpis jest pisany w pokoju jako pierwszy i być może ostatni na tym mieszkaniu.
Póki nie podejmę decyzji, będę wchodzić na wojenną ścieżkę, ale wierzę, że zawalczę o siebie tak, że znowu będę zadowolona. Życzcie mi powodzenia!


Bore da!


Wiedziałam, że aż tak takie otwarcie się przed zupełnie obcymi czytelnikami może być zawstydzające, ale od zawsze pisanie traktowałam nie tylko jako sposób na zarobek i przykuwanie czyjeś uwagi, ale również jako formę terapii. Moja babcia zawsze mówiła, że trzeba głośno mówić o tym, co leży na wątrobie, by poczuć się lepiej. Od słowa mówionego zdecydowanie bardziej wolałam słowo pisane, dlatego też pozwalałam sobie na dzielenie się wydarzeniami z życia i przemyśleniami na ich temat. To było dla mnie dobre spojrzeć z pewnej perspektywy na to, co się działo. Dzięki temu moja głowa wciąż mogła mówić o sobie, że jest zdrowa.
Po tym, jak publicznie zapowiedziałam, że będę o siebie walczyć i nie pozwolę ani wejść na głowę czyimś działaniom, które się na mnie odbijają, ani też planom uciec ku zbyt odległej przyszłości, zaczęłam przeglądać ogłoszenia z ofertami jasnych mebli do sypialni oraz szukać informacji o jednej z rzeczy, którą chciałam zrobić już dawno temu. Postanowiłam zacząć od czegoś naprawdę maleńkiego – kupienia bransoletki, która miała dla mnie znaczenie przez to, co pokazywała na swojej zawieszce – co jednak z przyjemnością będę mogła odhaczyć z listy planów.
A potem nadałam kolejnym planom daty, by te deadline’y działały na mnie tak, jak w pracy – im bliżej było terminu, tym nie zwieszałam bardziej głowy w geście poddania się, lecz mobilizowałam wszystkie siły, działałam na większych obrotach i tworzyłam coś naprawdę dobrego, a po takim zrywie nawet nie czułam się zbytnio zmęczona. Wierzyłam, że to samo będzie z planami – kiedy zbliżą się ich daty, ja z radością je wypełnię.
Z wpisem wiszącym na blogu i nabijającym kolejne wejścia i wyświetlenia, z postanowieniami i zakupioną biżuterią, na którą kilka dni przyjdzie mi poczekać, nim kurier przyjedzie z paczką, z pewną lekkością w sercu jakoś lepiej szło mi się do pracy. I humoru nie zdołały popsuć mi marsowe wyrazy twarzy moich kolegów i koleżanek, którzy zdawali się wyczekiwać swojej pory na lunch, by jak najszybciej uciec z redakcji, gdzie atmosfera była tak ciężka, że można by ją kroić nożem.
Lecz mój humor znowu miał przypominać ten podczas porannego pisania.
Nie rozumiejąc, o co chodzi, poszukałam spojrzeniem Theo – bo jako jedyny zwracał na mnie uwagę w takim samym stopniu jak ja na niego – i kiedy go odnalazłam, chciałam podejść i zapytać, co takiego się dzieje, ale redaktor naczelny okazał się być szybszy.
– Mar? – Stał w otwartych drzwiach do swojego gabinetu. – Dobrze cię widzieć. Możesz powiedzieć innym ze swojej godziny, że idziemy dzisiaj na firmową kolację? Dzięki!
Zamknął za sobą i wrócił do pracy, a ja spojrzałam zaskoczona na kolegę, który patrzył na mnie przepraszająco i mógł jedynie wzruszyć ramionami. Dobrze wiedziałam, że nie miał na to wpływu, ale nie chciałam znowu być czymś zaskoczona. Bo taka firmowa kolacja oznaczała, że kiedy wszyscy zdołają skończyć pracę, to i tak przynajmniej do północy będziemy musieli dzielić swoje towarzystwo. I co z tego że jest piątek i inni mogą mieć już plany? Taka kolacja i tak jest obowiązkowa, jeżeli nie chce się stracić premii.
Pozostało mi zagryźć zęby i jakoś to znieść, bo gdybym w tym wypadku chciała walczyć, przegrałabym przed otworzeniem ust dla wyrażenia sprzeciwu. Ale to tylko jeden wieczór. Od jutra będę walczyć.
Zapamiętaj to, losie. Jeszcze nie powiedziałam wszystkiego. 


4 komentarze:

  1. No to masz super landlorda :D

    Kto sprzedaje meble z pokoju, który komuś wynajmuje? W głowie się nie mieści.

    "... jak zwykle czując się odrobinę lepiej, gdy wylały się ze mnie słowa, które w innym wypadku zatruwałyby mi żyły." - tak coś w tym jest, nic tak nie pomaga jak wyrzucenie z siebie wszystko w formie pisanej.
    przeczytałam niedawno takie fragment " Problem z pisanie polega na tym, że nie wiem, czy mnie ono uzdrawia, czy niszczy" z Książki Mleko i Miód. Sądzę, że pisanie zdecydowanie uzdrawia i pomaga każdemu.

    "Zrobić po śmierci" - a no. Czasem i tak z planami jest, jak sie za długo czeka, żeby je zrealizować.
    No bo same sie nie zrealizują.


    O to to, trzeba wziąć życie za rogi i do przodu.
    Moja babcia zawsze mówiła, że trzeba głośno mówić o tym, co leży na wątrobie, by poczuć się lepiej - mądra babcia choć czasem łatwiej napisać niż powiedzieć.

    Grunt to dobry plan i wiara w swoje możliwości.
    Ehhh , nie lubie firmowych kolacji i piatkowych imprez po pracy. Moim zdaniem prace i zycie prywatne trzeba rozdzielać, twoja bohaterka pewnie by sie ze mna zgodziła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dosadnie prezentuje się tutaj wers piosenki, ale szkoda, ze nie ma jej jeszcze więcej, bo pomysł swietny, zeby cytat komponowal sie bezposrednio w tekst! Lubie!
    Zawsze mi sie podoba i zawsze aprobuje, gdy ktos dochodzi do wniosku, ze trzeba walczyć o swoje. Tak. Nie wszystkie klotnie sa niepotrzebne. Czasem wrecz konieczne. Kurcze po takich wnioskach i deklaracjach, to czekam na ta kolacje. Chyba bedzie goraco! Wsieram Mar z calych sil! Dziewczyno, nie daj sie!
    Tego landlorda w dupe tak bym kopla, ze by sie nakryl tymi meblami.
    A z dupereli zastanawia mnie jedno: biurkowi czy biurku? Xd
    Czekam niecierpliwie na cd!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdziłam: biurku.
      Ałć, jeśli oalnelam taki błąd. Mea culpa.

      Usuń
    2. Spokojnie ;) Mi też się zdarza. Komu nie, niech pierwszy rzuci słownikiem ;D

      Usuń