845: Upadek muru
Maria
„Tamtego dnia ludzkość przypomniała sobie, jak upokarzające jest bycie
uwięzionym w klatce… Jak przerażające jest życie w świecie, opanowanym przez
NICH.” *
Wielu ludzi nie pamiętało tego
traumatycznego wydarzenia, bądź wspomnienia rozrywały się na mgliste strzępy.
Na swoje nieszczęście, zapamiętałam każdą sekundę dnia, w którym ludzkość
poniosła druzgocącą klęskę, jaką była utrata Muru Maria. W tej porażce życie
straciła jedna piąta populacji i odebrano nam jedną trzecią ziem.
Nic jednak nie zapowiadało tej
tragedii. Od rana słońce świeciło wysoko na niebie, a każdy z kadetów zdawał
się tryskać dobrym humorem. Poranny trening używania sprzętu do manewrów
przestrzennych przebiegł bez zakłóceń i nawet mi, najgorszej w tej części
szkolenia, udało się wreszcie utrzymać równowagę w powietrzu. Dopiero w
okolicach południa dotarły do nas wieści o powrocie Oddziału Zwiadowczego zza
muru.
— Słyszeliście, ponoć Zwiadowcy
znowu dali dupy na wyprawie — zaczął temat obcięty od garnka Marlow.
Siedzieliśmy na obiedzie.
Zaciskałam mocno palce na łyżce, by przypadkiem nie rzucić w kogoś miską z
zupą. W tych czasach ciepły obiad był na wagę złota, nawet wśród kandydatów na
żołnierzy. Nie potrafiłam jednak spokojnie siedzieć i słuchać, jak banda
bałwanów oczerniała poświęcenie Zwiadowców.
—Z całej wyprawy wróciła ich
chyba tylko jedna czwarta —Siedzący obok mnie Ian parsknął w swoją miskę.
Warknęłam cicho, rzucając dookoła
ostrzegawcze spojrzenia i gdyby mnie mój kumpel Moblit nie kopnął pod stołem,
to nie wiem, czy bym się powstrzymała od rozpoczęcia dyskusji. Nie minęła
jednak chwila, a ktoś inny zaczął drażliwy dla mnie temat.
— Hej, Lotta, dalej chcesz
dołączyć do tej bandy nieudaczników? — zapytała z drugiego końca stołu szarowłosa
Rico, unosząc brew nad ramkę owalnych okularów.
Leave me in peace
Odmówiłam w myślach litanię do
murów, którą w Shiganshinie można było usłyszeć od miejscowych wyznawców
murowanych ścian na świat.
— Masz z tym problem, Rico? —
Wyjrzałam zza ramienia Iana, słysząc bolesne westchnięcie Moblita.
— Patrząc na twoje zmagania ze
sprzętem do manewrów przestrzennych, pójdziesz na pierwszy ogień jako karma dla
tytanów… — Riko ściągnęła ustami kawałek mięsa z łyżki, patrząc na mnie z
wyższością.
To przelało czarę goryczy.
Wstałam gwałtownie z ławy, zanim Moblit zdążył dosięgnąć mojego ramienia. Już
miałam się odszczeknąć na temat poświęcenia Legionu Zwiadowców, kiedy drzwi
sali jadalnej otwarły się z hukiem. W progu stanęło trzech żołnierzy Korpusu
Garnizonu, co zwiastowało tylko jedno — kłopoty.
—Do wszystkich jednostek! —
zagrzmiał dowodzący Posłańców. — Upadł Mur Maria! Pięćdziesięciometrowy tytan
przebił się do dystryktu Shiganshina! Korpus Stacjonujący wzywa wszystkich
medyków do pomocy!
W sekundzie opuściły mnie
wszystkie emocje. W zwolnionym tempie zaczęłam osuwać się w tył i gdyby nie
refleks Moblita, wywaliłabym się na drugą stronę ławy. Zaschło mi w gardle i na
moment zabrakło mi tchu.
— Lotta, ogarnij się! — krzyknął
Moblit, po czym zdzielił mnie z otwartej dłoni w potylicę.
Tępy ból przywrócił mi jasność
umysłu. Przecież to ja miałam zostać medykiem, mnie w tym momencie
potrzebowali. Teraz był czas na mnie, nie mogłam dać ponieść się emocjom.
Doktor Jeager nie nauczył mnie tylko różnych medycznych sztuczek. Przede
wszystkim, opanowałam umiejętność odcinania emocji w najważniejszych momentach
przy ratowaniu życia.
A przynajmniej tak mi się
wydawało.
Dołączyłam do niewielkiej grupy
rekrutów, którzy szkolili się także w medycynie i podążając za Oddziałem
Stacjonującym, zostaliśmy wpakowani na wozy i ciągnięci przez konie, jechaliśmy
wspomóc poszkodowanych. Słońce wisiało już nisko na niebie, a ja nie potrafiłam
uspokoić szalejących myśli. Mój dom, dystrykt Shiganshina był właśnie niszczony
przez tytanów. Ludzie, których znałam może właśnie w tym momencie umierali w
mękach, miażdżeni przez ogromne zębiska.
Caught in my memories
Armin i jego dziadek. Pan Hannes
i reszta żołnierzy Garnizonu. Mikasa, Eren i jego rodzice, Carla i doktor Jeager.
Nie widziałam ich od prawie roku i mogłam już nigdy nie zobaczyć. Potrząsnęłam
gwałtownie głową, odrzucając od siebie czarne myśli. Z pewnością wszyscy byli
cali i zdrowi.
Zabrano nas w miejsce gromadzenia
uchodźców, do dystryktu Trost. Wszystkie puste baraki, szopy i stodoły zostały
natychmiastowo przemienione w noclegownie dla ocalałych zza Muru Maria,
zniszczonego przez drugiego abnormalnego tytana. W jednym z największych
baraków utworzono coś na kształt szpitala polowego, gdzie znoszono wszystkich
rannych, zarówno żołnierzy, jak i cywili.
Zmuszona byłam się wyłączyć na
zmartwienia, zajmując się po kolei potrzebującymi, jednak gdzieś z tyłu głowy
wciąż kołatała mi się myśl o znajomych, potencjalnie nieżywych. Przechodząc od
jednego pacjenta do drugiego, rozglądałam się za znajomą twarzą, jednak żadnej
z nich nie ujrzałam.
Dopiero nad ranem, gdy większość
rannych otrzymała doraźną pomoc, gdzieś w oddali usłyszałam znajomy głos. Nie
tak radosny, jak zazwyczaj, tym razem przepełniony bólem, jednak wciąż bliski.
Szybko skończyłam zszywać ranę na czole młodej dziewczyny i uśmiechając się do
niej, wstałam ze stołka i rozejrzałam się za dochodzącą mnie rozmową. Serce
podskoczyło mi do gardła, gdy zauważyłam tak dobrze mi znaną posturę starszego
żołnierza o słomianych włosach.
— Panie Hannes! — zawołałam nieco
za głośno, ale mało mnie to obchodziło.
Gdy tylko mężczyzna się odwrócił,
już byłam przy nim, rzucając mu się na szyję. Nie dbałam o to, co ludzie
mogliby sobie pomyśleć, w tym momencie byłam szczęśliwa, że widziałam znajomą
osobę żywą.
Lost underneath
— Lotta… — Mężczyzna przytulił
mnie mocno, a kiedy odsunął się na długość ramion spostrzegłam łzy cieknące mu
po policzkach.
— Już w porządku, jesteście bezpieczni
— zapewniałam, ale to chyba nie docierało do Hannesa. — Co z resztą? —
zapytałam, nie mogąc już dłużej wytrzymać
— Uratowały się tylko dzieciaki…
— poczucie winy w głosie Hannesa łamało mi serce. — Lotta, ja… nie potrafiłem
uratować Carli… Mogłem zdjąć tego tytana, ale… postanowiłem uciec… Złapałem
Erena i Mikasę i… po prostu biegłem…
— Hej, HEJ! — ścisnęłam mocniej
jego dłoń, by sprowadzić na siebie jego spojrzenie. — Uratował pan dzieci. To
się liczy.
— Ale Carla…
Wiedziałam, że mama Erena była
przyjaciółką Hannesa. Tak samo Grisha, który lata temu uratował jego żonę od
zarazy, szerzącej się w Shiganshinie.
— Eren widział, jak jego matkę
pożera tytan.
Zamknęłam oczy, próbując
zatrzymać rozszalałą wyobraźnię. Nie byłam nawet w stanie pojąć, co teraz
musiał czuć Eren, przerażony jak reszta dzieciaków. Miałam tylko nadzieję, że
są razem, cała trójka. Musiałam się upewnić, czy wszystko z nimi w porządku.
— Panie Hannes, gdzie oni są?
— W którejś stodole…
Jeszcze raz uściskałam Hannesa,
po czym musiałam wymyślić szybki plan działania. Jeśli rozmawiałam z żołnierzem
Garnizonu, nikt inny nie mógł się doczepić. Jednak, jeśli zauważą, że jedna z
rekrutów sama przemierza baraki, mogłam wpaść w poważne kłopoty. Pomyślałam, że
nie zauważą zniknięcia jednego z medyków, zważywszy na to, że nie liczyli, ile
osób z Korpusu Treningowego przybyło z pomocą. Na moją korzyść przemawiał niski
wzrost oraz fakt, że słońce jeszcze nie zdążyło wzejść i można było
niezauważenie poruszać się w ciemnościach.
To też wykorzystałam,
doświadczona późnonocnymi powrotami z pracy. Poczekałam na moment, w którym
stacjonujący przy drzwiach szpitala polowego żołnierze poszli po wodę i
wymknęłam się na ciemną noc. Dopiero gdy chłodny wiatr owiał moją twarz
zorientowałam się, że dzieciaki mogły być wszędzie. Dystrykt Trostu był duży, a
piesze przejście z jednego końca na drugi zajmował cały dzień.
Deep in my structure, I feel a rupture
Postanowiłam jednak zaryzykować i
udałam się ciemną uliczką w kierunku najbliższej stodoły. Liczyłam na łut
szczęścia, że może akurat w tej przebywały dzieciaki, nie przewidziałam jednak,
że tutaj także wejścia pilnować będą żołnierze Oddziału Garnizonu. Musiałam
pozjadać wszystkie rozumy, bo niewiele myśląc, podeszłam do dwóch żołnierzy i zasalutowałam,
przybijając prawą pięść nad lewą piersią.
— Rekrutka Charlotte Riese, medyk
z Korpusu Treningowego numer siedemdziesiąt siedem, melduje się do sprawdzenia
stanu zdrowia poszkodowanych uchodźców! — wyrecytowałam, zanim zdążyłam
przemyśleć swoje słowa.
Na moje szczęście, żołnierze
tylko się uśmiechnęli, a jeden z nich nawet otworzył mi drzwi. Gdy tylko
przekroczyłam próg, od razu buchnęło mi w twarz niemal wyczuwalne przerażenie.
Skala rozpaczy już dawno pękła. Zgromadzeni w stodole ludzie byli spokojni,
choć pewnie większość wciąż nie dowierzała, co się wydarzyło. Mniejsze lub
większe grupki siedziały na zimnej podłodze, tuląc się do siebie, jakby
oczekiwali na śmierć. Na wielu twarzach można było dostrzec łzy.
Nie chciałam przeszkadzać nikomu
w przeżywaniu traumy, więc po cichu przemknęłam wzdłuż jednej ze ścian,
wypatrując znajome twarze. Nie minęła minuta, jak spostrzegłam trójkę
dzieciaków, tulących się do siebie pod jednym cienkim kocem. Starając się nie
narobić hałasu, podbiegłam do nich i przytuliłam je mocno.
— Siostrzyczka! — krzyknął Eren,
ale tylko przystawiłam palec do ust.
— Cieszę się, że jesteście cali —
wyszeptałam, z trudem powstrzymując łzy.
Ich widok rozrywał mi serce.
Każde z nich miało podpuchnięte od płaczu oczy, buzie umazane brudem, a
najgorsze były ich spojrzenia – puste, bez wyrazu. Każde po kolei pogłaskałam
po głowie, starając się tym drobnym gestem dodać otuchy.
— Wszystko będzie dobrze
—zapewniłam, choć czułam się źle, okłamując ich. — Jesteście już bezpieczni…
— EJ, TY!
Niewidzialna pięść ścisnęła mi
żołądek. Choć moim pierwszym, instynktownym odruchem było osłonienie
dzieciaków, to jednak zmusiłam się do wstania.
— Zostańcie bezpieczni! —
Posłałam dzieciakom pokrzepiający uśmiech, bo gdzieś z tyłu głowy zrodziła mi
się myśl, że widziałam ich po raz ostatni.
From where she should be
Nie musiałam nawet patrzeć w
stronę wejścia, by wiedzieć, że tych dwóch żołnierzy, stacjonujących przy
drzwiach, zorientowało się o moim podstępie i właśnie zmierzali ku mnie, by
wymierzyć mi odpowiednią karę.
— Ktoś tu ma kłopoty… — Wesoły
ton jednego z nich mnie w ogóle nie napawał optymizmem.
Choć musiałam przyznać, że
zachowali na tyle taktu i nie zrobili sceny przy wszystkich uchodźcach, co
mogłoby wywołać jeszcze większą panikę. Zostałam jedynie zbyt mocno, aczkolwiek
niezauważalnie złapana za łokieć i wyprowadzona ze stodoły.
Nie nacieszyłam się tym faktem
zbyt długo, bo gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, poczułam rozlewający się
po całym ciele ból, gdy dostałam kopniaka kolanem w brzuch.
— Ładnie to tak kłamać starszych
stopniem?
Chciałam coś odpyskować, ale
dostałam pięścią w twarz. Gorąca krew buchnęła mi z nosa, a kiedy zaczęłam się
krztusić, zostałam pociągnięta za włosy. Moje spojrzenie skrzyżowało się z
roześmianymi oczami jednego z żołnierzy. Miałam wielką ochotę napluć mu w
twarz, ale w ostatnim momencie się powstrzymałam. To już nie były czasy, w
których pracowałam w oberży i mogłam rzucać się z pięściami na atakujących mnie
mężczyzn.
W tym momencie byłam szkolona, by
zostać częścią wojska, w którym takie bitki były czymś normalnym. Musiałam
przyjąć karę za niesubordynację, a jedyne co mogłam zrobić to modlić się w
duchu, by tylko na biciu poprzestali.
— Powiedz mi dziewczynko, ile lat
siedzisz w Korpusie Treningowym?
— N… niecały ro-ok — wyjęczałam,
starając się nie mrużyć oczu z bólu.
Żołnierze wymienili spojrzenia,
po czym zaśmiali się rubasznie. Dreszcz niepokoju przebiegł mi po plecach,
kiedy jeden z nich zacisnął pięść. Zacisnęłam powieki, czekając na uderzenie.
— HEJ! A wy co tam wyprawiacie?!
Znałam ten głos. Znów spojrzałam
w górę, by zobaczyć zaciśniętą pięść zamierającą w powietrzu. Sekundę później
żołnierze stali na baczność, ukrywając mnie za swoimi plecami.
— Wszystko w jak najlepszym
porządku, panie generale!
Usłyszałam zbliżające się ku nam
kroki dwóch osób, jednak przez swój niski wzrost nie widziałam zza pleców
swoich oprawców, kto to był i nie mogłam sobie przypomnieć, dlaczego głos
wydawał mi się znajomy.
— W porządku? — Rozległ się inny
głos, zimny, stanowczy. — Doprawdy?
Mogłabym przysiąc, że żołnierze w
momencie zaczęli się niezauważalnie trząść. Nie trwało to jednak długo, bo
niespodziewanie rozległ się odgłos uderzeń, a żołnierze jeden po drugim upadli
na piach, walcząc o oddech. Nie byłam w stanie spojrzeć na swoich wybawców,
więc szybko odwróciłam wzrok i otarłam krew z twarzy wierzchem dłoni. Kątem oka
zauważyłam jednak biało-niebieski emblemat na ich mundurach. Skrzydła Wolności,
o ironio.
Zimna dłoń dotknęła delikatnie
mojej brody, kierując ją w stronę światła. Dopiero teraz skojarzyłam głosy z
osobami, do których należały i dlaczego wydawały mi się znajome.
— Generale Erwin, Kapralu Levi — Starałam
się odpowiednio zasalutować, ale ból brzucha po uderzeniu ciągle promieniował i
tylko skłoniłam się pokracznie.
— Charlotte, co się stało? —
zapytał Erwin, wyciągając mnie za ramię w krąg światła pochodni, umieszczonej
na ścianie stodoły.
— Po prostu opuściłam posterunek,
to wszystko… — Poczułam, jak twarz robi mi się czerwona z zażenowania. — To nie
pierwszy wpierdol, jaki zarobiłam. — Adrenalina wciąż buzowała w moich żyłach,
dlatego też nie zważałam na słowa.
Ponownie przejechałam dłonią pod
nosem, prawdopodobnie jeszcze bardziej rozcierając krew na licu, ale mało mnie
to obchodziło. Chciałam jak najszybciej ulotnić się w stronę polowego szpitala,
by upewnić się, że nie zauważono mojej nieobecności. Tam przynajmniej mogłam
się usprawiedliwić, że krew na twarzy nie należała do mnie, a do pacjentów,
którymi się zajmowałam.
Uniosłam głowę, by spotkać ciepłe,
pełne zmartwienia spojrzenie generała. Uśmiechnęłam się na znak, że ze mną
wszystko w porządku, po czym ponownie zasalutowałam i już miałam odwrócić się
na pięcie i odejść, kiedy mój wzrok uchwycił przeszywające mnie na wylot,
stalowe spojrzenie Kaprala Rivaille’a.
You've taken my breath from me
Nie byłam pewna, czy trwało to
ułamek sekundy, czy całą wieczność, ale na jego bladej twarzy nie było żadnego
innego wyrazu, oprócz znudzenia. Co innego jednak mówiły jego oczy, pełne
gniewu i rządzy mordu. Te uczucia nie były skierowane ku mnie, jednak nie
mogłam się powstrzymać, by nie zadrżeć z przerażenia.
Bez słowa, Kapral spojrzał na
wciąż kulących się przy jego stopach żołnierzy Garnizonu i bez ostrzeżenia
zaczął wymierzać im kopniaka za kopniakiem. Otwarłam usta, by zaprotestować,
ale generał Erwin złapał mnie za ramiona i z wciąż ciepłym, niewinnym uśmiechem
odwrócił mnie w stronę szpitala polowego, zmuszając do zrobienia kroku.
— Chodź, odprowadzę cię
bezpiecznie na stanowisko — Jego spokojny ton wcale nie pomagał.
Nie miałam pojęcia, skąd generał
wiedział, jakie stanowisko opuściłam, ani nie pytał dlaczego. Bez słowa
przemierzaliśmy uliczki, a odgłosy uderzeń stawały się coraz cichsze. Gdy
dotarliśmy do szpitala, Erwin zajął rozmową żołnierzy przy drzwiach, bym mogła
niepostrzeżenie wślizgnąć się do środka.
Wtedy nie rozumiałam, dlaczego w
tamtym momencie głównodowodzący Korpusu Zwiadowczego znaleźli się w tamtym
miejscu i dlaczego mi pomogli. Nie minęły trzy miesiące, a wszystko stało się
jasne.
W tamtym czasie przeżywałam
swoisty kryzys osobowościowy. Keith Shadis, trzynasty dowódca Oddziału
Zwiadowców zrezygnował z obejmowanej funkcji i przeszedł do Korpusu
Treningowego, gdzie wyżywał się na bogu ducha winnych kadetach. Z jednej strony
nie miałam mu za złe — w naszym świecie żołnierze musieli być silni
psychicznie. Jednak nawet znając realia, sama nie raz chciałam rzucić to
wszystko w cholerę, szczególnie podczas morderczych treningów.
— Jesteście niczym innym, jak
kupą gówna! — ryczał Shadis, siedząc bezpiecznie na koniu, podczas gdy rekruci
przemierzali tereny zalesione pieszo, z pełnymi plecakami, podczas oberwania
chmury.
Now I want to breathe
Deszcz ściekał mi po twarzy z
przemoczonego kaptura i z trudem łapałam oddech. Nogi poruszały mi się
automatycznie, brnąc przez kleiste błoto. Przed sobą nie widziałam nic, oprócz
plecaka idącego przede mną Iana.
— Co jest, Riese?! — Dowódca
klepnął mnie w ramię. — Dalej chcesz dołączyć do Zwiadowców?! Jak się będziesz
tak opierdalać, to skończysz jako tytanie rzygi!
Nie miałam nawet siły
odpowiedzieć. Przez cały kark promieniował mi okropny ból od ciężkiego plecaka
i gdy chciałam podnieść głowę, prawie wywaliłabym się na twarz, gdyby mnie
Moblit nie złapał za ciuchy.
— Jak ty nawet chodzić porządnie
nie umiesz! — Shadis dalej się darł, ale już przestałam go słuchać.
Wyłączyłam myślenie, skupiając
się tylko na dojściu do obozu. Jeśli uda mi się dotrzeć do celu, postanowiłam
zrezygnować. Byłam pewna, że nie nadaję się do bycia żołnierzem. Shadis miał
rację, kupa gówna to idealne porównanie…
— Patrz, widać już obóz. — Moblit
szturchnął mnie łokciem, wskazując brodą przed siebie.
Rzeczywiście, przed nami widać
było małe drewniane domki, w których okienka jarzyły się blaskiem świec. Tam
było ciepło i sucho. Musiałam się tam znaleźć jak najszybciej. Nadzieja pchała
mnie do przodu i przestałam zwracać uwagę na palący ból w płucach.
Byłam najszczęśliwszym
człowiekiem na ziemi, kiedy wreszcie mogłam zrzucić z siebie przemoczone ciuchy
i ciężki jak głaz plecak. Serce szalało z radości, kiedy na kolację podali
ciepłą zupę. Choć gorący wywar nie leżał nawet obok mięsa i składał się z
rozmokniętych warzyw, to i tak był pokarmem bogów. Wsunęłam swoją porcję w
mgnieniu oka i z błogim wyrazem twarzy
przysłuchiwałam się rozmowom innych rekrutów. Sama byłam zbyt senna, by brać
udział w konwersacji. Ciągle bolał mnie kark i chyba zaczynałam mieć dreszcze z
przemoczenia.
Kolacja powoli się kończyła i już
mieliśmy się zbierać do baraków, kiedy drzwi jadalni otwarły się z hukiem.
Wszystkie spojrzenia skierowały się natychmiast w tamtą stronę, a kiedy
dostrzegliśmy, kto do nas zawitał, natychmiast wstaliśmy , salutując jak
najlepiej potrafiliśmy.
W progu stanęło dwoje Zwiadowców,
przemoczonych od podróży w ulewnym deszczu. Wysoki blondyn z wąsem zmarszczył
nos od samego wejścia, jakby rekruci nadal śmierdzieli potem po morderczym
spacerze, natomiast niższa od niego brunetka w okularach rozejrzała się po sali
bystrym wzrokiem, od razu machając do dowódcy Shadisa.
— Mike, Hanji! Co wy tu, do
cholery, robicie?! — zagrzmiał Shadis podchodząc do nich szybkim krokiem.
— Erwin nas przysyła — Hanji
zdawała się być czymś niezmiernie podekscytowana.
Kobieta wyciągnęła zza pazuchy
munduru zalakowaną kopertę i próbując jej nie zmoczyć, podała ją dowódcy. Przez
moment panowała głucha cisza, kiedy Shadis czytał pospiesznie wiadomość, po
czym szybko zmiął pergamin w pięści i omiótł rekrutów wściekłym spojrzeniem.
— Riese! — zagrzmiał nagle. —
Podejdź no tu z łaski swojej!
Prawie zakrztusiłam się chlebem,
słysząc własne nazwisko. Przełknęłam suchy kęs powoli wstałam z ławy. Nogi
miałam jak z galarety, kiedy chwiejnie szłam przez salę.
— T-tak?
— Masz trzy minuty żeby przebrać
się w mundur i stawić się przed barakami. — Dowódca podrapał się po łysej
głowie.
Chwilę zajęło mi przetworzenie
informacji, podczas której otwierałam usta i zamykałam, jak ryba wyciągnięta z
wody.
— Jazda! — Dopiero kiedy Shadis
kopnął mnie lekko w plecy, popychając w kierunku drzwi, zrozumiałam rozkaz.
Choć nie za bardzo wiedziałam, co
się właśnie wydarzyło, pędziłam do swojego baraku jak na złamanie karku. Nie
miałam nawet czasu zastanowić się nad tym, czy miałam właśnie kłopoty lub czy
Zwiadowcy pojawili się tutaj z mojego powodu. Z trudem wciągnęłam na siebie
mokre jeszcze od ulewy skórzane paski, utrzymujące człowieka podczas manewrów
przestrzennych, a na grzbiet zarzuciłam wilgotną kurtkę i pelerynę. Wybiegłam
na plac, gdzie czekali już Zwiadowcy, a pani Hanji machała do mnie radośnie.
— Charlotte! Chodź szybko!
— Czy mam kłopoty?— Spojrzałam
niepewnie na Zwiadowców, ale Hanji tylko się roześmiała.
— Nie, nie, właśnie ratujemy cię
od tego sadysty Shadisa. — Wskazała kciukiem za siebie na baraki, po czym
wcisnęła mi w ręce lejce, a sama wskoczyła na swojego konia. — Dawaj, nie mamy
wiele czasu!
— A gdzie mnie zabieracie? —
zapytałam, gramoląc się na wierzchowca.
— Do kwatery głównej Zwiadowców.
Przez całą drogę ni dopytywałam
już o nic. Natłok myśli nie pozwolił mi uformować żadnego konkretnego zdania,
bo cała ta sytuacja wydawała się nie tylko nagła, ale i niedorzeczna. Czego
mogli ode mnie chcieć Zwiadowcy? Ostatnio nie sprawiałam żadnych problemów i
starałam się przykładać do treningów i nauki. Nie wykazywałam się żadnymi
specjalnymi talentami, więc może rzeczywiście byłam aż tak beznadziejna, że sam
Oddział Zwiadowczy chciał mi powiedzieć, że mam wracać do domu, którego już,
fakt faktem nie miałam…?
Kwatera Główna znajdowała się za
murem Rose w części południowej między dystryktami Trost i Herminą. Stary zamek
ukryty między polanami i lasem z daleka budził grozę, ale kiedy weszło się do
środka, od razu czuło się ciepło pochodni, zawieszonych na ścianach, które
dawały poczucie złudnego bezpieczeństwa. Przez całą drogę trzęsłam się z zimna
i niepewności, co nie zmieniło się nawet po wejściu do ogrzanego ogniem z
kominka gabinetu generała Smitha.
Nie spodziewałam się, że oprócz
głównodowodzącego, w pokoju znajdzie się także Kapral Levi oraz moja eskorta,
Kapitanowie Hanji i Mike. Coś było na rzeczy, co napawało mnie nieopisanym
strachem. Zasalutowałam pokracznie, próbując za wszelką cenę opanować trzęsące
się dłonie. Generał Erwin tylko obdarzył mnie ciepłym uśmiechem, po czym
wskazał na jedno z wolnych krzeseł przy prostokątnym stole, przy którym
siedzieli pozostali dowodzący składów. Powoli opadłam na stołek, wpatrując się
w zagadkowe oblicze generała.
— Witaj, Charlotte, cieszę się,
że tak szybko dotarliście. — Erwin był naprawdę miłym człowiekiem.
— Mam kłopoty, prawda? — bardziej
stwierdziłam, niż zapytałam, jednak dowódca Zwiadowców tylko pokręcił głową.
— Nie masz żadnych kłopotów —
zapewnił, choć znudzona mina Kaprala Rivaille’a całkowicie temu przeczyła. —
Mamy dla ciebie ofertę.
— Ofertę…?
'Cause I cannot see, what you can see
— Obserwujemy cię od jakiegoś
czasu. Jesteś bardzo utalentowanym medykiem, a tak się składa, że Zwiadowcy
stracili większość składu ratunkowego podczas ostatniej misji.
Zmarszczyłam brwi, jeszcze nie do
końca rozumiejąc, o co chodzi, jednak gdy otwarłam usta, by o coś zapytać,
generał Erwin przemówił ponownie.
— Chcemy, żebyś wstąpiła do
Zwiadowców już teraz.
— Co…? — odpowiedziałam może
niezbyt inteligentnie, jednak przez moment nie zrozumiałam sensu słów generała.
Dopiero po chwili mój mózg znowu
zaczął pracować poprawnie i najpierw zalała mnie fala ekscytacji. Zawsze
marzyłam o dołączeniu do Oddziału Zwiadowców i chyba właśnie stałam o krok od
spełnienia tego marzenia, jednak wątpliwości uderzyły mnie, jak trzy miesiące
temu jeden z żołnierzy Garnizonu.
— Dlaczego? — Pierwsze pytanie
padło z moich ust, zaskakując wszystkich zebranych.
— Co masz na myśli? — Kapitan
Hanji zmarszczyła brwi, uśmiechając się niepewnie.
— Jestem najgorsza w używaniu
sprzętu do manewrów przestrzennych z całego swojego oddziału treningowego. Na
zajęciach kondycyjnych kończę ostatnia, a zmiana ostrzy zajmuje mi wieki, bo
zawsze mylą mi się przyciski! Na wyprawach byłabym niczym, jak tylko
utrapieniem!
— A kto powiedział, że chcemy cię
na wyprawach? — zapytał Kapral Levi, wciąż z tą samą, znudzoną ekspresją na
twarzy. — Masz tylko łatać naszych żołnierzy, to wszystko.
Zerknęłam na niego i natychmiast
się zmieszałam. Przez jego enigmatyczne spojrzenie poczułam, jak moja twarz
robiła się czerwona. Głos uwiązł mi w gardle, a na ratunek przyszedł mi generał
Erwin, który zerknął na Rivalle’a pobłażanie, po czym znów zwrócił się do mnie
spokojnym tonem.
— Zapewnimy ci odpowiedni
trening, na którym przygotujemy cię do wypraw za mur. Naprawdę przydają nam się
twoje umiejętności.
Szybko analizowałam możliwości.
Zostać w Korpusie Treningowym, być gnojonym przez trenerów i umrzeć dopiero za
dwa lata? Czy przyjąć ofertę, spoglądać śmierci w oczy na co dzień i zginać
nieco szybciej, ale może uratować parę Zwiadowców? Chyba oszalałam, bo wstałam
z krzesła, po czym już bardziej pewnie zasalutowałam, choć żołądek wciąż
skręcał mi się ze strachu.
— Wchodzę w to.
*Shingeki no Kyojin, rozdział 1.
Hej :)
OdpowiedzUsuńOch, ale to piękny plastycznie obraz zniszczenia i tego, jak trzeba działać pod presją i w niepewności. Nie dziwię się, że Lotta opuściła stanowisko, by sprawdzić, czy dzieciakom nic nie jest, w końcu są dla niej jak rodzina. Tylko to obrywanie od starszych żołnierzy wzburzyło we mnie krew - do aż takiego przemocy to chyba nie musieli się uciekać.
Hmm, wydaje mi się, że pisanie stopni z dużej litery jest błędne, do tego wizualnie mi nawet nie pasuje. Ale jak wolisz.
Hmm, szybkie to mianowane na medyka, ale przy brakach w 'personelu' to się nie dziwię, że Charlotte szybko zajęła miejsce, do którego pasuje.
Niezłe opisy, dobry dynamizm i tempo opowiadania. Trochę się pogubiłam przy przejściu do retrospekcji, ale to chyba wina tego, że jestem jeszcze przed kawą, więc trochę snu wciąż mi siedzi w głowie. W każdym razie mnie się to podobało. Czekam teraz na jakieś poważniejsze starcie z tytanami.
Pozdrawiam.
Lubie takie uniwersa :)
OdpowiedzUsuńTak to jest, łatwo się narzeka na kogoś innego, jak się samemu nawet palcem nie ruszyło. Wizja tych Tytanów jest naprawdę przerażająca.
Robota medyka nie jest tak łatwa jak sobie pomyślałam na początku, ładnie opisałaś panujące tam realia, emocje i problemy.
Jak mogli ją tak potraktować?! Masakra! W ogóle się tego nie spodziewałam.
Aaaaa, jest i wybawca, no na takiego to można całe życie czekać :)
"Jak się będziesz tak opierdalać, to skończysz jako tytanie rzygi!" ależ mnie rozśmieszył ten tekst.
O kurcze, ale zorganizowali nieźle tą akcję z kwaterą główną Zwiadowców.Charlotte nastawiła się na najgorsze i w sumie jej się nie dziwie. Też spodziewałabym się jakiejś makabry.
O kurcze, taka promocja z medyka na Zwiadowce, chyba jest im bardzo potrzebna. A jednak jako medyk, ale myślę, że przed nią świetlana przyszłości i zanim się obejrzy to zostanie zwerbowana właśnie na zwiadowce.
Bardzo fajny tekst, super się czytało.
Witam.
OdpowiedzUsuńWciągnęłam się w historię głównej bohaterki. Jest to coś w stylu Zwiadowców Flanagana i fantastyki apokaliptycznej i bardzo mi się się spodobało. Mogłabym przeczytać dalsze przygody dziewczyny.
Trochę nie spodobał mi się jej charakter, mogłaby mieć w sobie więcej ciętego języka aby dodać smaczku historii.
Pozdrawiam.