Marcinowi,
który zawsze mnie wysłuchuje,
nawet gdy tak mało we mnie
z człowieka.
Dziękuję
Dziękuję
Mam za dużą bluzę.
Wśród czerni w szafie odrobinę rzuca
się w oczy, gdyż jest brzoskwiniowa, choć czasami w innym świetle zdaje się być
brudnym różem, co do mnie nie pasuje – przestałam lubić różowy, nim skończyłam
siedem lat.
Chowam się w niej, gdy w planach pojawia się sesja z groteskową historią przeraźliwie smutnych postaci czy kroku w stronę zła i nieprawości, które trzeba powstrzymać, by świat miał jeszcze szansę na istnienie.
Tonę w nim na znak wspomnienia czasów, gdy byłam bardziej okrągła. Pozwala mi się w sobie zanurzyć i wciąż pozostawać na powierzchni, wśród innych istnień.
Zakładam ją, by dodać sobie pewności siebie, kiedy muszę zmierzyć się z nowymi twarzami i głosami, które dopiero poznaję. Daje mi poczucie bezpieczeństwa, jest kaftanem przed tymi uwagami, które mogą spróbować mnie zranić, i pozwala trwać, kiedy lato zdaje się na chwilę zamieniać miejscem z jesienią.
Gdyby ktoś chciał mnie zobaczyć w świetle świata, który mnie interesuje, zobaczyłby mnie właśnie w niej i czarnych legginsach, jak biegnę przez zbyt długie przejście, starając się zdążyć na zielonym, z plecakiem obijającym się na moim tyle i okrzykiem: Palli Palli! na ustach.
Lubię tę bluzę, bo wiem, że pod nią będę mogła ukryć swoje posiniaczone biodro, kiedy kolejny raz nie zachowam ostrożności i uderzę w ten róg stołu, który tylko czeka, by zaatakować i nie pozwolić wyjść z kuchni bez szwanku. Lubię ją, bo zdaje się być większa niż cała moja dusza, dlatego tak wygodnie jest mi się w niej rozłożyć, a przy tym nie pokazać szarości, którą w sobie noszę. Siedząc w niej, mogę podyktować kartce kolejne sceny, które z niczym się na razie nie wiążą, ale które zaczynają budować ścieżkę ku następnym przygodom, na które kiedyś się zbiorę.
Mogę schować pod nią kolana i wypatrywać przez okno kolejnych zmian mówiących mi o tym, jak bardzo upływa czas, a ja nadal tkwię pod chmurami, których nie jestem w stanie dosięgnąć. Pozwala zatopić się w tych marzeniach, które spisane w zeszycie wciąż czekają, aż zacznę je skreślać, cierpliwsze o wiele bardziej ode mnie. W tej bluzie dotykam deszczu, który przechodzi nad miastem, dając mi lepsze powietrze i sen, z którego wybudzam się po czwartej, skołowana nie tylko pod ciepłem kołdry, ale i własnych myśli.
Mogę przytulić się do niej za każdym razem, kiedy tego potrzebuję, a obok nie ma kogoś, kto byłby chętny na to, bym go objęła, zaś przytulenie samotności nie jest namacalne, dlatego nic mi nie daje. Więc przylegam do jej materiału, jakbym obejmowała inne ciało, i choć na chwilę wokół siebie widzę jaśniejsze barwy.
W tej bluzie nawet ramen smakuje bardziej i choć się boję, że pobrudzę ją czekoladą lub kolejnym okrzykiem strachu, jaki baśń wyrwie z mojej piersi, to nie zamienię jej ani na golf, ani na pytanie o powagę. Mogę jedynie okryć ją granatem kurtki i udać się na zakupy, byle tylko wciąż żyć i by kamery uchwyciły mnie w kolorze innym niż ciemność nocy.
Ta bluza przypomina mi o domu, bo to w rodzinnym mieście ją kupiłam. Jest namacalnym dowodem jazdy na rowerze w majowe popołudnie, kiedy słońce zdawało się mówić mi, że może być pięknie, choć przepaść chce dopaść wszystkich. Przypomina o tym spokoju i przemijaniu miejsc, które przez dekady pozostawały dla mnie takie same. Daje wspomnienie obrazom, które przewijały się przed oczami, osobom, które spotkałam i za którymi tęsknię powyżej stu kilometrów, a także za zapachem ciasta z rabarbarem, które jest nieodłączną częścią lata. Jedno ubranie, a idzie za nim tak wiele innych rzeczy.
Jeśli kiedyś zobaczysz mnie w niej pod jakimś drzewem, do którego się przytulam, nie zdziw się tym widokiem – ja tylko będę spełniać jedno ze swoich trzech marzeń po kwarantannie, na które jeszcze się nie zdobyłam, bo wciąż czuję się niepewnie. Ale w tej bluzie będzie mi łatwiej. Na to przynajmniej liczę.
Nie zabrałam jej jeszcze ze sobą nad morze, ale to nie będzie trudne. Zaczekam na chłodniejszy dzień, wezmę ze sobą plecak i parasol, założę trampki i sprawię, że bluza pozna, czym jest morska bryza, może nawet dam jej dotknąć fali, jeśli tylko nie zachowam ostrożności i pochylę na się nad brzegiem tak, że nie zdołam udźwignąć swojego ciężaru. Może się wtedy zaśmieję, może ktoś przyjdzie mi z pomocą. Może wtedy wyjdzie słońce.
I choć czasami w głowie pojawia się myśl, by któregoś dnia wypruć któryś z rękawów i zastąpić go czernią materiału, wciąż zanurzam się w tej bluzie, tak jak można zanurzyć się w obrazie przeszłości, poczuć dawne zapachy, usłyszeć stare piosenki i doświadczyć powrotu, który w nieskończoności nigdy się nie zdarza.
Mam za dużą bluzę. I nie oddam jej nikomu innemu jak pralce, kiedy będzie brudna, ani koszowi, kiedy za kilka lat narobię w niej zbyt wiele dziur, by dało się w niej chodzić nawet po mieszkaniu.
Mam za dużą bluzę.
A co jest twoją supermocą?
Chowam się w niej, gdy w planach pojawia się sesja z groteskową historią przeraźliwie smutnych postaci czy kroku w stronę zła i nieprawości, które trzeba powstrzymać, by świat miał jeszcze szansę na istnienie.
Tonę w nim na znak wspomnienia czasów, gdy byłam bardziej okrągła. Pozwala mi się w sobie zanurzyć i wciąż pozostawać na powierzchni, wśród innych istnień.
Zakładam ją, by dodać sobie pewności siebie, kiedy muszę zmierzyć się z nowymi twarzami i głosami, które dopiero poznaję. Daje mi poczucie bezpieczeństwa, jest kaftanem przed tymi uwagami, które mogą spróbować mnie zranić, i pozwala trwać, kiedy lato zdaje się na chwilę zamieniać miejscem z jesienią.
Gdyby ktoś chciał mnie zobaczyć w świetle świata, który mnie interesuje, zobaczyłby mnie właśnie w niej i czarnych legginsach, jak biegnę przez zbyt długie przejście, starając się zdążyć na zielonym, z plecakiem obijającym się na moim tyle i okrzykiem: Palli Palli! na ustach.
Lubię tę bluzę, bo wiem, że pod nią będę mogła ukryć swoje posiniaczone biodro, kiedy kolejny raz nie zachowam ostrożności i uderzę w ten róg stołu, który tylko czeka, by zaatakować i nie pozwolić wyjść z kuchni bez szwanku. Lubię ją, bo zdaje się być większa niż cała moja dusza, dlatego tak wygodnie jest mi się w niej rozłożyć, a przy tym nie pokazać szarości, którą w sobie noszę. Siedząc w niej, mogę podyktować kartce kolejne sceny, które z niczym się na razie nie wiążą, ale które zaczynają budować ścieżkę ku następnym przygodom, na które kiedyś się zbiorę.
Mogę schować pod nią kolana i wypatrywać przez okno kolejnych zmian mówiących mi o tym, jak bardzo upływa czas, a ja nadal tkwię pod chmurami, których nie jestem w stanie dosięgnąć. Pozwala zatopić się w tych marzeniach, które spisane w zeszycie wciąż czekają, aż zacznę je skreślać, cierpliwsze o wiele bardziej ode mnie. W tej bluzie dotykam deszczu, który przechodzi nad miastem, dając mi lepsze powietrze i sen, z którego wybudzam się po czwartej, skołowana nie tylko pod ciepłem kołdry, ale i własnych myśli.
Mogę przytulić się do niej za każdym razem, kiedy tego potrzebuję, a obok nie ma kogoś, kto byłby chętny na to, bym go objęła, zaś przytulenie samotności nie jest namacalne, dlatego nic mi nie daje. Więc przylegam do jej materiału, jakbym obejmowała inne ciało, i choć na chwilę wokół siebie widzę jaśniejsze barwy.
W tej bluzie nawet ramen smakuje bardziej i choć się boję, że pobrudzę ją czekoladą lub kolejnym okrzykiem strachu, jaki baśń wyrwie z mojej piersi, to nie zamienię jej ani na golf, ani na pytanie o powagę. Mogę jedynie okryć ją granatem kurtki i udać się na zakupy, byle tylko wciąż żyć i by kamery uchwyciły mnie w kolorze innym niż ciemność nocy.
Ta bluza przypomina mi o domu, bo to w rodzinnym mieście ją kupiłam. Jest namacalnym dowodem jazdy na rowerze w majowe popołudnie, kiedy słońce zdawało się mówić mi, że może być pięknie, choć przepaść chce dopaść wszystkich. Przypomina o tym spokoju i przemijaniu miejsc, które przez dekady pozostawały dla mnie takie same. Daje wspomnienie obrazom, które przewijały się przed oczami, osobom, które spotkałam i za którymi tęsknię powyżej stu kilometrów, a także za zapachem ciasta z rabarbarem, które jest nieodłączną częścią lata. Jedno ubranie, a idzie za nim tak wiele innych rzeczy.
Jeśli kiedyś zobaczysz mnie w niej pod jakimś drzewem, do którego się przytulam, nie zdziw się tym widokiem – ja tylko będę spełniać jedno ze swoich trzech marzeń po kwarantannie, na które jeszcze się nie zdobyłam, bo wciąż czuję się niepewnie. Ale w tej bluzie będzie mi łatwiej. Na to przynajmniej liczę.
Nie zabrałam jej jeszcze ze sobą nad morze, ale to nie będzie trudne. Zaczekam na chłodniejszy dzień, wezmę ze sobą plecak i parasol, założę trampki i sprawię, że bluza pozna, czym jest morska bryza, może nawet dam jej dotknąć fali, jeśli tylko nie zachowam ostrożności i pochylę na się nad brzegiem tak, że nie zdołam udźwignąć swojego ciężaru. Może się wtedy zaśmieję, może ktoś przyjdzie mi z pomocą. Może wtedy wyjdzie słońce.
I choć czasami w głowie pojawia się myśl, by któregoś dnia wypruć któryś z rękawów i zastąpić go czernią materiału, wciąż zanurzam się w tej bluzie, tak jak można zanurzyć się w obrazie przeszłości, poczuć dawne zapachy, usłyszeć stare piosenki i doświadczyć powrotu, który w nieskończoności nigdy się nie zdarza.
Mam za dużą bluzę. I nie oddam jej nikomu innemu jak pralce, kiedy będzie brudna, ani koszowi, kiedy za kilka lat narobię w niej zbyt wiele dziur, by dało się w niej chodzić nawet po mieszkaniu.
Mam za dużą bluzę.
A co jest twoją supermocą?
Witam.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujący zapis z pamięci bohatera. Czytając ten tekst dość mocno poruszył emocjonalnie i sama się zastanawiałam czy mogłabym tak napisać i któryś ze swoich rzeczy.
Tekst jest bardzo melancholijny i pokazuje nam jak bardzo przywiązujemy się do przedmiotów które czasami zalegają nam w szafie tylko dlatego że towarzyszyły nam w życiu.
Bardzo mi się podobał ten tekst.
Pozdrawiam.