– Gdy go poznałem –
Coś
od pierwszej chwili, gdzieś z tyłu świadomości, mówiło mi, że to dziecko będzie inne.
Inny. Jakie ciekawe słowo. Określające kogoś zachowującego się inaczej niż zwykle, ktoś lub coś odmiennego od tego, co znane. Ciekawe słowo, które do tego małego człowieka pasowało idealnie od chwili jego urodzin.
Może nie było pierwszym, jakie przyszło na świat, nie płacząc, a wpatrując się uważnie w lekarza przyjmującego poród. Od początku coś w oczach tego maleństwa mówiło, że będzie różniło się od innych dzieci. I nie tylko o płacz tu chodziło, bo głodne w końcu wydało z siebie odpowiedni dźwięk, oddychało głośno, a jego serce biło mocno, silne jak na istotę tak drobną, że można by ją zrównoważyć z workiem kartofli.
Nie planowałem go spotykać, to los, przeznaczenie czy jakaś cholerna siła niższa zaprowadziła mnie akurat tamtego popołudnia do szpitala na oddział ginekologiczno-położniczy. Nie byłem w nastroju, by stawiać czoła świeżo upieczonym matkom czy tym czekającym na narodziny, jeszcze bardziej chciałem uniknąć tych kobiet, które cierpiały po niespodziewanej utracie dziecka, ale to właśnie do w nich tamtego dnia zostałem posłany, by choć trochę ukoić ich żal, pogrążyć się wspólnie w żałobie i wyjaśnić, że to nie może oznaczać dla nich końca, że jeszcze wiele dzieci pragnie przyjść na świat w przyszłości i jeszcze mogą być ich matkami. To mogły być ciężkie rozmowy, ale cóż – tego się spodziewałem, wybierając swoją drogę.
Jednak człowiek nie jest w stanie przygotować się na wszystko, co może go spotkać. Nie byłem przygotowany na spotkanie z noworodkiem, które patrzyłoby na mnie tak uważnie, jak robiło właśnie to dziecko, które chmurnego poranka zobaczyłem wśród innych dzieci, które ostatniej nocy pojawiły się na świecie i których matki, po godzinach trudów i ciężkich porodach, uśmiechały się z wyraźną ulgą, ale i miłością, która była fundamentem tego świata. Dlatego tak bardzo uderzyło we mnie spojrzenie, jakim noworodek obdarował mnie na powitanie.
– Czy nie jest śliczny? – zapytała jego matka ze łzami radości w oczach.
Mogłem jedynie przytaknąć ruchem głowy. Dla mnie każde z dzieci wyglądało tak samo, jednak przy spotkaniu z tym poczułem dziwne mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Jakby coś chciało mi powiedzieć, że z tym małym człowiekiem nie będzie tak, jak powinno być, a moja droga przetnie się z nim wielokrotnie.
Nie miałbym z nim takiego kontaktu, gdyby jego babka nie była dobrą koleżanką mojej gospodyni i często nie wpadała do nas w odwiedziny. Starałem się wówczas szukać dla siebie jakiego zajęcia lub też uciekałem do konfesjonału, gdzie byłem tylko ja i obecność Ducha, który napełniał mnie na nowo wiarą. W tamtym miejscu nie mogło dosięgnąć mnie zło inne niż to, które już się komuś przydarzyło, nie docierały żadne plotki, gdzie mogłem odpocząć. Dopiero napełniony mocą potrafiłem stawić czoła tej kobiecie, która nie miała problemu, by rozprawiać głośno o swojej rodzinie i dzielić się spostrzeżeniami. Swojego wnuka pokochała jak każde inne dziecko pochodzące z jej krwi i nic nie mówiło, by jej uczucia kiedyś miały się zmienić. Jednak tylko czas jest w stanie wskazać, że coś zaczyna się zmieniać.
Na początku z chłopcem było wszystko w porządku. Rósł jak inne dzieci i przez pierwsze lata nie dało się zauważyć w jego zachowaniu niczego większego, co świadczyłoby o ponadprzeciętnych umiejętnościach. Wpatrywało się tylko trochę uważniej, jakby chciało przeskanować osobę obok i poznać jej myśli. W tym spojrzeniu było coś z człowieka, który doświadczył wszystkiego, co może się człowiekowi przydarzyć, dlatego tak zacząłem je nazywać – „dzieckiem o spojrzeniu starca”. Dopiero kiedy raz, ten pierwszy, na życzenie jego babki, która przyszła z malcem w odwiedziny, czytałem mu bajkę, zauważyłem, czym będzie się różnił od każdego innego człowieka.
Wydawało się jedynie iluzją osoby, która zbliżała się do wieku średniego i którego organizm zaczynał się psuć – tak tłumaczyłem sobie to, co się wydarzyło, bo było to dla mnie lekko niepojęte. Właśnie czytałem fragment z książeczki, w którym to mowa była o łące pełnej kolorowych kwiatów, kiedy siedzący na moich kolanach chłopiec zaśmiał się i zaklaskał w dłonie. Kiedy je rozłączył, między nimi mogłem dostrzec kwiat piękniejszy od tych, które do tej pory widziałem. Miał wyraźnie oznaczone płatki, zaś jego kolor był jakby największą głębią barw, które człowiek jest w stanie sobie wyobrazić.
Tkwiłem w osłupieniu, póki malec nie pociągnął mnie za rękaw i w swoim gawędzeniu nie dał wyrazu dezaprobaty dla mojego zachowania. Powróciłem do lektury, jednak myślami pozostałem przy tym, co właśnie miało miejsce.
Przez bardzo długi czas brałem to, co wtedy ujrzałem, za małą halucynację, jaka może przytrafić się komuś, kto od licznych obowiązków i wątpliwości względem swojego życia zaczął cierpieć na bezsenność, jednak nie mogłem uciekać od prawdy i tego, że chłopiec jest w pewien sposób niezwykły. W tym twierdzeniu upewniłem się, kiedy ponownie ujrzałem, jak za pomocą samej tylko siły wyobraźni tworzy kolejny przedmiot. Byłem przy tym, a właściwie to on był przy mnie, kiedy to na oczach wszystkich wiernych głosiłem kazanie, nawiązując do przypowieści o dobrym pasterzu. Chłopiec zasiadł na kolanach swojej matki w pierwszej ławce i nie spuszczał ze mnie tego swojego spojrzenia godnego starca. W chwili, kiedy zacząłem opisywać owieczkę, która odłączyła się od stada i zabłądziła na zboczu góry, tuż za malcem – Bóg mi świadkiem i to dosłownie! – pojawiło się coś, co początkowo brałem za cień, jednak gdy zaczęły pojawiać się kontury i zabarwienie, nie mogłem mieć wątpliwości: to była owieczka! Wyglądała jak żywa, mogłem jedynie czekać, aż zabeczy.
Zamilkłem w pół słowa i wpatrywałem się w nią, jednak zniknęła dość szybko, a chłopiec zmarszczył czoło niezadowolony, iż przestałem mówić. To drugie zdarzenie nakazało mi mieć się na baczności i nie mówić przy tym dziecku o czymś, co mogłoby na niego podziałać, wyzwolić jego kreatywne myśli i na chwilę stworzyć coś, co winno być zachowane jedynie w wyobraźni. Bo wbew temu, co niektórzy pewnie by powiedzieli, że taka zdolność chłopca może w czymś pomóc, ja widziałem po nim, że taka wyobraźnia raczej zaprowadzić chce go na złą drogę. Nie powinienem tak myśleć, jednak jak mogłem inaczej, kiedy kolejne wyobrażenia, jakie stawały za chłopcem, były składową czerni i czerwieni, piór i pazurów, a powietrze przecinały śmiechy, od których człowiek mógł mieć ciarki na plecach.
Wtedy też bardziej zacząłem wątpić w swoje powołanie. Do tej pory Bóg raczył prowadzić mnie dość prostą ścieżką swoich zasad, jednak im częściej miałem do czynienia z tym chłopcem, tym mocniej uważałem, że zaczynam wariować i sam mam problemy z wyobraźnią.
Inny. Jakie ciekawe słowo. Określające kogoś zachowującego się inaczej niż zwykle, ktoś lub coś odmiennego od tego, co znane. Ciekawe słowo, które do tego małego człowieka pasowało idealnie od chwili jego urodzin.
Może nie było pierwszym, jakie przyszło na świat, nie płacząc, a wpatrując się uważnie w lekarza przyjmującego poród. Od początku coś w oczach tego maleństwa mówiło, że będzie różniło się od innych dzieci. I nie tylko o płacz tu chodziło, bo głodne w końcu wydało z siebie odpowiedni dźwięk, oddychało głośno, a jego serce biło mocno, silne jak na istotę tak drobną, że można by ją zrównoważyć z workiem kartofli.
Nie planowałem go spotykać, to los, przeznaczenie czy jakaś cholerna siła niższa zaprowadziła mnie akurat tamtego popołudnia do szpitala na oddział ginekologiczno-położniczy. Nie byłem w nastroju, by stawiać czoła świeżo upieczonym matkom czy tym czekającym na narodziny, jeszcze bardziej chciałem uniknąć tych kobiet, które cierpiały po niespodziewanej utracie dziecka, ale to właśnie do w nich tamtego dnia zostałem posłany, by choć trochę ukoić ich żal, pogrążyć się wspólnie w żałobie i wyjaśnić, że to nie może oznaczać dla nich końca, że jeszcze wiele dzieci pragnie przyjść na świat w przyszłości i jeszcze mogą być ich matkami. To mogły być ciężkie rozmowy, ale cóż – tego się spodziewałem, wybierając swoją drogę.
Jednak człowiek nie jest w stanie przygotować się na wszystko, co może go spotkać. Nie byłem przygotowany na spotkanie z noworodkiem, które patrzyłoby na mnie tak uważnie, jak robiło właśnie to dziecko, które chmurnego poranka zobaczyłem wśród innych dzieci, które ostatniej nocy pojawiły się na świecie i których matki, po godzinach trudów i ciężkich porodach, uśmiechały się z wyraźną ulgą, ale i miłością, która była fundamentem tego świata. Dlatego tak bardzo uderzyło we mnie spojrzenie, jakim noworodek obdarował mnie na powitanie.
– Czy nie jest śliczny? – zapytała jego matka ze łzami radości w oczach.
Mogłem jedynie przytaknąć ruchem głowy. Dla mnie każde z dzieci wyglądało tak samo, jednak przy spotkaniu z tym poczułem dziwne mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Jakby coś chciało mi powiedzieć, że z tym małym człowiekiem nie będzie tak, jak powinno być, a moja droga przetnie się z nim wielokrotnie.
Nie miałbym z nim takiego kontaktu, gdyby jego babka nie była dobrą koleżanką mojej gospodyni i często nie wpadała do nas w odwiedziny. Starałem się wówczas szukać dla siebie jakiego zajęcia lub też uciekałem do konfesjonału, gdzie byłem tylko ja i obecność Ducha, który napełniał mnie na nowo wiarą. W tamtym miejscu nie mogło dosięgnąć mnie zło inne niż to, które już się komuś przydarzyło, nie docierały żadne plotki, gdzie mogłem odpocząć. Dopiero napełniony mocą potrafiłem stawić czoła tej kobiecie, która nie miała problemu, by rozprawiać głośno o swojej rodzinie i dzielić się spostrzeżeniami. Swojego wnuka pokochała jak każde inne dziecko pochodzące z jej krwi i nic nie mówiło, by jej uczucia kiedyś miały się zmienić. Jednak tylko czas jest w stanie wskazać, że coś zaczyna się zmieniać.
Na początku z chłopcem było wszystko w porządku. Rósł jak inne dzieci i przez pierwsze lata nie dało się zauważyć w jego zachowaniu niczego większego, co świadczyłoby o ponadprzeciętnych umiejętnościach. Wpatrywało się tylko trochę uważniej, jakby chciało przeskanować osobę obok i poznać jej myśli. W tym spojrzeniu było coś z człowieka, który doświadczył wszystkiego, co może się człowiekowi przydarzyć, dlatego tak zacząłem je nazywać – „dzieckiem o spojrzeniu starca”. Dopiero kiedy raz, ten pierwszy, na życzenie jego babki, która przyszła z malcem w odwiedziny, czytałem mu bajkę, zauważyłem, czym będzie się różnił od każdego innego człowieka.
Wydawało się jedynie iluzją osoby, która zbliżała się do wieku średniego i którego organizm zaczynał się psuć – tak tłumaczyłem sobie to, co się wydarzyło, bo było to dla mnie lekko niepojęte. Właśnie czytałem fragment z książeczki, w którym to mowa była o łące pełnej kolorowych kwiatów, kiedy siedzący na moich kolanach chłopiec zaśmiał się i zaklaskał w dłonie. Kiedy je rozłączył, między nimi mogłem dostrzec kwiat piękniejszy od tych, które do tej pory widziałem. Miał wyraźnie oznaczone płatki, zaś jego kolor był jakby największą głębią barw, które człowiek jest w stanie sobie wyobrazić.
Tkwiłem w osłupieniu, póki malec nie pociągnął mnie za rękaw i w swoim gawędzeniu nie dał wyrazu dezaprobaty dla mojego zachowania. Powróciłem do lektury, jednak myślami pozostałem przy tym, co właśnie miało miejsce.
Przez bardzo długi czas brałem to, co wtedy ujrzałem, za małą halucynację, jaka może przytrafić się komuś, kto od licznych obowiązków i wątpliwości względem swojego życia zaczął cierpieć na bezsenność, jednak nie mogłem uciekać od prawdy i tego, że chłopiec jest w pewien sposób niezwykły. W tym twierdzeniu upewniłem się, kiedy ponownie ujrzałem, jak za pomocą samej tylko siły wyobraźni tworzy kolejny przedmiot. Byłem przy tym, a właściwie to on był przy mnie, kiedy to na oczach wszystkich wiernych głosiłem kazanie, nawiązując do przypowieści o dobrym pasterzu. Chłopiec zasiadł na kolanach swojej matki w pierwszej ławce i nie spuszczał ze mnie tego swojego spojrzenia godnego starca. W chwili, kiedy zacząłem opisywać owieczkę, która odłączyła się od stada i zabłądziła na zboczu góry, tuż za malcem – Bóg mi świadkiem i to dosłownie! – pojawiło się coś, co początkowo brałem za cień, jednak gdy zaczęły pojawiać się kontury i zabarwienie, nie mogłem mieć wątpliwości: to była owieczka! Wyglądała jak żywa, mogłem jedynie czekać, aż zabeczy.
Zamilkłem w pół słowa i wpatrywałem się w nią, jednak zniknęła dość szybko, a chłopiec zmarszczył czoło niezadowolony, iż przestałem mówić. To drugie zdarzenie nakazało mi mieć się na baczności i nie mówić przy tym dziecku o czymś, co mogłoby na niego podziałać, wyzwolić jego kreatywne myśli i na chwilę stworzyć coś, co winno być zachowane jedynie w wyobraźni. Bo wbew temu, co niektórzy pewnie by powiedzieli, że taka zdolność chłopca może w czymś pomóc, ja widziałem po nim, że taka wyobraźnia raczej zaprowadzić chce go na złą drogę. Nie powinienem tak myśleć, jednak jak mogłem inaczej, kiedy kolejne wyobrażenia, jakie stawały za chłopcem, były składową czerni i czerwieni, piór i pazurów, a powietrze przecinały śmiechy, od których człowiek mógł mieć ciarki na plecach.
Wtedy też bardziej zacząłem wątpić w swoje powołanie. Do tej pory Bóg raczył prowadzić mnie dość prostą ścieżką swoich zasad, jednak im częściej miałem do czynienia z tym chłopcem, tym mocniej uważałem, że zaczynam wariować i sam mam problemy z wyobraźnią.
–
Więc dlaczego ksiądz do mnie przyszedł?
Potrzebowałem chwili, by uświadomić sobie, że nie jestem w pokoju sam, że moja sesja z terapeutą trwa w najlepsze, a ja znowu się zawieszam, kolejny raz próbując opowiedzieć o tym, co tak bardzo mnie przeraża, choć zdaniem innym ludzi robię się powoli za stary na to, by czegokolwiek się bać.
Podniosłem wzrok, który utkwiłem w obiciu kanapy, na tego wciąż młodego mężczyznę, który przypatrywał mi się w powagą, jednak widziałem po nim – było bowiem coś takiego w jego oczach, co mi tak mówiło – że nie bierze serio moich słów.
Mimo to nadal chciałem brać go za swoją nadzieję.
– Bo powiedziano, że mi pan pomoże.
– Raczej to ksiądz jest od egzorcyzmów nad takim dzieckiem, nie zwykły psychiatra jak ja.
Wpatrywałem się w niego, nie rozumiejąc zupełnie nic.
– Co ma pan na myśli? Przecież to kuria mnie do pana przysłała, by mi pan pomógł, by mógł dojść do tego, czy to jedynie moje wymysły, czy też to dziecko faktycznie może być inne w taki sposób.
Psychiatra westchnął głośno i poprawił okulary na protym nosie.
– Z całym szacunkiem, ale to mnie brzmi jak jakieś opętanie. I z tego, co się orientuję, co mi mówił stryj, to ksiądz miał już kiedyś do czynienia ze złymi mocami i wypędzał duchy. Może po prostu trafił ksiądz na kolejnego, który pokazuje się tylko księdzu? Może i to warto byłoby sprawdzić?
Aż się we mnie zagotowało. Czyli całe moje wynurzenia nic właściwie nie dały, bo mężczyzna skupił się tylko na tym, jaką miałem za sobą przeszłość, i pod to wydał swoją opinię.
Szczerze wzburzony wstałem i chwyciłem za płaszcz.
– Skoro pan mi nie wierzy, kuria ma za świra, a to dziecko odwiedza mnie coraz częściej, chyba pana posłucham. – Spojrzałem na niego w najbardziej surowy sposób, na jaki było mnie stać. – Może faktycznie to tylko zły duch, który opętał to dziecko. – Uczyniłem kilka kroków w stronę drzwi, ale zanim nacisnąłem na klamkę, by wyjść, rzuciłem jeszcze ostatnie spojrzenie na psychiatrę, który chyba odetchnął z ulgą, iż właśnie się mnie pozbył. – A może, gdyby spojrzał pan w jego oczy, stwierdziłby pan, że mówię prawdę i że dzieje się coś niezwykłego. Tylko czy w ogóle chciałby pan spotkać dziecię o spojrzeniu starca?
Pozwoliłem temu pytaniu zawisnąć i opuściłem pokój, głośno za sobą zamykając. Nim wyszedłem na świat pogrążony w półmroku pod kopułą chmur, okryty wilgotnością miliardów kropli, wziąłem głęboki oddech i zmówiłem krótką modlitwę, by choć na chwilę odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli.
Bo o jednym myślałem – że spotkam chłopca szybciej, niż bym chciał, a to, co mnie wówczas spotka, będzie jeszcze gorsze niż do tej pory.
Potrzebowałem chwili, by uświadomić sobie, że nie jestem w pokoju sam, że moja sesja z terapeutą trwa w najlepsze, a ja znowu się zawieszam, kolejny raz próbując opowiedzieć o tym, co tak bardzo mnie przeraża, choć zdaniem innym ludzi robię się powoli za stary na to, by czegokolwiek się bać.
Podniosłem wzrok, który utkwiłem w obiciu kanapy, na tego wciąż młodego mężczyznę, który przypatrywał mi się w powagą, jednak widziałem po nim – było bowiem coś takiego w jego oczach, co mi tak mówiło – że nie bierze serio moich słów.
Mimo to nadal chciałem brać go za swoją nadzieję.
– Bo powiedziano, że mi pan pomoże.
– Raczej to ksiądz jest od egzorcyzmów nad takim dzieckiem, nie zwykły psychiatra jak ja.
Wpatrywałem się w niego, nie rozumiejąc zupełnie nic.
– Co ma pan na myśli? Przecież to kuria mnie do pana przysłała, by mi pan pomógł, by mógł dojść do tego, czy to jedynie moje wymysły, czy też to dziecko faktycznie może być inne w taki sposób.
Psychiatra westchnął głośno i poprawił okulary na protym nosie.
– Z całym szacunkiem, ale to mnie brzmi jak jakieś opętanie. I z tego, co się orientuję, co mi mówił stryj, to ksiądz miał już kiedyś do czynienia ze złymi mocami i wypędzał duchy. Może po prostu trafił ksiądz na kolejnego, który pokazuje się tylko księdzu? Może i to warto byłoby sprawdzić?
Aż się we mnie zagotowało. Czyli całe moje wynurzenia nic właściwie nie dały, bo mężczyzna skupił się tylko na tym, jaką miałem za sobą przeszłość, i pod to wydał swoją opinię.
Szczerze wzburzony wstałem i chwyciłem za płaszcz.
– Skoro pan mi nie wierzy, kuria ma za świra, a to dziecko odwiedza mnie coraz częściej, chyba pana posłucham. – Spojrzałem na niego w najbardziej surowy sposób, na jaki było mnie stać. – Może faktycznie to tylko zły duch, który opętał to dziecko. – Uczyniłem kilka kroków w stronę drzwi, ale zanim nacisnąłem na klamkę, by wyjść, rzuciłem jeszcze ostatnie spojrzenie na psychiatrę, który chyba odetchnął z ulgą, iż właśnie się mnie pozbył. – A może, gdyby spojrzał pan w jego oczy, stwierdziłby pan, że mówię prawdę i że dzieje się coś niezwykłego. Tylko czy w ogóle chciałby pan spotkać dziecię o spojrzeniu starca?
Pozwoliłem temu pytaniu zawisnąć i opuściłem pokój, głośno za sobą zamykając. Nim wyszedłem na świat pogrążony w półmroku pod kopułą chmur, okryty wilgotnością miliardów kropli, wziąłem głęboki oddech i zmówiłem krótką modlitwę, by choć na chwilę odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli.
Bo o jednym myślałem – że spotkam chłopca szybciej, niż bym chciał, a to, co mnie wówczas spotka, będzie jeszcze gorsze niż do tej pory.
Opowiadanie bardzo mi się podobało, wręcz zaintrygowało. Podoba mi się płynność narracji i fakt, że styl został zachowany cały czas ten sam, co niektórym się nie udaje. Jesteś bardzo utalentowanym pisarzem/pisarką (wybacz, nie znam twojej płci). Myślę, że fragment z psychiatrą można by pociągnąć trochę dłużej, ale to tylko mój kaprys. Najważniejsze jest to, że opowiadanie czyta się z dużym zaciekawieniem, a twój styl jest świetny. Genialnie wychodzą ci opisy, czego bardzo zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńCześć :)
UsuńZazwyczaj nie odpowiadam na komentarze, które tutaj dostaję, ale w tym przypadku muszę zrobić wyjątek. Serdecznie dziękuję za tak ciepły komentarz, nawet nie wiesz, jak dobrze na mnie podziałał :)
Piszę opowiadania od siedmiu lat, więc nabrałam wprawy, zaś opisy wychodzą takie, a nie inne, bo biorę przykład ze swojego pisarskiego Mistrza - zmarły przed dwoma tygodniami Carlos Ruiz Zafon - który potrafił je rozbudować i ukryć w nich magię. Chciałabym być pisarzem podobnym do niego (tu odpowiedź: jestem kobietą).
Jeszcze raz dziękuję!
Pozdrawiam serdecznie :)