Ponownie Róża z tygodnia 64. („Zła krew”), której poza mną i CinCinem nikt nie poznał, ale mam
nadzieję, że to się zmieni.
Wreszcie
nadszedł ten upragniony dzień tygodnia, kiedy żadne, ale to żadne obowiązki nie
czyhały za każdym rogiem, byle tylko mnie dopaść. Szkoła przeżyta, prezentacja
zaliczona na piątkę, poczucie zażenowania wynikające z rozmowy z panem T. nieco
osłabło, dom wysprzątany, spotkanie ze starszymi czarownicami odbębnione – choć
nie obeszło się bez kilku kąśliwych komentarzy rzuconych w moją stronę – mocno
czekoladowe brownie czekało na dogodną chwilę, więc mogłam przywitać niedzielny
poranek z całym dobrodziejstwem i o porze innej niż chwilę po świcie. To tak
bardzo mi odpowiadało.
Mimo otwartych oczu nie opuszczałam łóżka. Po co miałam to czynić, skoro zapach kawy nie zacznie przywoływać mnie, nim zegar nie wybije dziewiątej? Po co wstawać, kiedy poza mną jedynie ptaki byłyby słyszalnymi istotami? Mogłabym to zrobić, ale równie dobrze nadal mogłam tkwić w przyjemnym cieple miękkiej kołdry, z włosami rozrzuconymi na poduszce i muzyką w słuchawkach, dzięki której trochę się budziłam, pozostając nadal w tym przyjemnym zawieszeniu przed pełnym uruchomieniem ciała.
Dlatego zalegałam wśród dźwięków koreańskiej kołysanki, którą ostatnio uwielbiałam, bo napełniała moje serce szybszym biciem, sprawiała, że się rumieniłam i zaczynałam marzyć o pięknym uczuciu, jakim chciałabym kiedyś obdarzyć jakiegoś mężczyznę. I takie marzenie sobie było miłe, dopóki pod powiekami nie zaczęła pojawiać się twarz kogoś, kto prawie zawsze zdawał się drwić ze mnie samym swoim spojrzeniem, kto sprawiał, że chciałam zapaść się pod ziemię. Kiedy zaczęłam widzieć tę twarz, zerwałam się z mebla jak głupia, prawie z niego spadając na drewnianą podłogę.
– Kurka blada – mruknęłam do siebie całkowicie przebudzona. – Tylko nie to, nie prześladuj mnie o świcie.
Choć świt był już dawno cieniem przeszłości, dla mnie wciąż było wcześnie. Mimo to rozciągnęłam się, kiedy stanęłam twardo na stopach, i zbliżyłam się do okna, by sprawdzić, czy zapowiedź synoptyków się sprawdziła i pada, czy może jednak znowu się omylili i czeka nas słoneczny dzień z niewielkim zachmurzeniem. Wystarczył jeden rzut oka na zewnątrz, by stwierdzić, iż mądre głowy wciąż nie są mądre lub też natura leci z nimi w kulki, bo takie promienie mogły świadczyć tylko o jednym. Taka aura momentalnie wywołała uśmiech na mojej twarzy i sprawiła, że spontanicznie zechciałam przyszykować nam śniadanie.
Zarzuciłam na siebie ukochany dres, ogarnęłam się w łazience i wzięłam za gotowanie jajek na miękko, kabanosów, za którymi przepadali tata z Hiacyntą, oraz za przygotowanie kawy, czyli najważniejszej części każdego śniadania, także tego w pracującym tygodniu. Tak dałam się wciągnąć tej czynności, że nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy ktoś wszedł do kuchni i załączył radio. Oprzytomniałam wtedy, gdy podczas smarowania kolejnej kromki masłem poczułam na ramieniu czyjś dotyk. Prawie że podskoczyłam w miejscu i zwróciłam się do przybyłej osoby z nożem wyciągniętym w jej stronę.
Początkowo mama wyglądała na porządnie zaskoczoną, w kolejnej sekundzie zaczęła się chichrać niczym mała dziewczynka. Westchnęłam na taką jej reakcję i wróciłam do wykonywanej czynności.
– To było takie zabawne? – dopytałam, układając kromki na talerzu i stawiając go na stole tuż obok innego z plastrami pomidora i świeżego ogórka.
– Bardzo – odparła. – Co ci się stało, że robisz śniadanie?
Wzruszyłam ramionami.
– Tak jakoś przyszła mi ochota, by was zaskoczyć. – Nie mogłam przyznać, że gdybym dłużej pozostała sama w oparach muzyki, za mocno zaczęłabym sobie kogoś wyobrażać, a to nie skończyłoby się dobrze dla mojego serca. – Chcesz kawy?
Nim sięgnęłam dla niej po kubek, w pomieszczeniu zjawili się pozostali członkowie rodziny. Od razu zrobiło się głośniej i tłoczniej, ale wcale nie przeszkadzały mi te nieudane próby wokalne taty, któremu wydawało się, że umie śpiewać jak Phil Collins. Siostra zaczęła przystrajać kanapkę musztardą, a mama o mało co nie oparzyła się, wyciągając kiełbasę z gorącej wody, bo przecież tak trudno jest użyć do tego widelca. Właściwie to na takie wspólne, niedzielne śniadanie liczyłam, pewne gwaru i radości.
Miało ono być dopiero początkiem rodzinnego spędzania czasu. Koło jedenastej, czyli nim na dobre odpoczęliśmy po śniadaniu – a kiedy właściwie wciąż siedzieliśmy przy stole, zaś naczynia ociekały wodą po umyciu – Hiacynta klasnęła w dłonie i oznajmiła głośno:
– Pora na spacer!
Patrzyłam na dziesięciolatkę niczym na kosmitkę, którą czasami zdawała mi się być, i zachodziłam w głowę, dlaczego chce wyjść. Fakt, pogoda była piękna, ale żeby nas wyganiać do jakiegoś parku czy na Starówkę – nie czułam na to chęci. Jednak kiedy tata się roześmiał i stwierdził, że cały dzień z jego księżniczkami to najlepsze, co go spotyka w ciągu tygodnia, uznałam, że nie będę robić niepotrzebnej dramy. Bo też co mi właściwie szkodziło trochę pochodzić i łapać słońca? Nie powinnam wydziwiać, a zbierać na przyszłość jak najwięcej takich chwil.
Wiele rodzin wpadło na ten sam pomysł, przez co w parku nieopodal domu co krok natykaliśmy się na rozmowy, śmiechy i biegające dzieciaki, za którymi rodzice nie tak chętnie puszczali się w pościg. Wśród takiego rozgardiaszu mogłam być nastolatką, która spędza czas z najbliższymi, i na chwilę zapomnieć o tym, że w gruncie rzeczy to jestem czarownicą i mam silną więź z naturą. Takie udawanie, że pasuję do świata wokół, zazwyczaj było dla mnie męczące, jednak tej niedzieli wszystko zdawało się być jakieś takie bardziej znośne, przyjemne wręcz.
Dlatego powinnam zaufać swojej intuicji, która mówiła mi, że skoro jest tak dobrze, to nadejdzie coś, co zburzy tę sielskość i spokój.
I że będzie miało twarz pana T., który zbliży się, gdy będziemy szykować obiad, po to tylko, by zechcieć zabrać nam czas.
Gdybym to ja otworzyła mu drzwi, pewnie dostałabym zawału, stojąc w progu, jednak ten zaszczyt spotkał mamę, która powitała niespodziewanego dla mnie gościa z radością i jeszcze – o zgrozo! - zaprosiła go do środka, by zjadł wraz z nami, zaburzając mi widok rodzinnej konsumpcji schabowego z mizerią.
I tyle mi zostało z tej pięknej niedzieli.
– Róża, możesz nakryć stół w ogródku? Zjemy na zewnątrz.
Przytaknęłam bez entuzjazmu, za plecami mając pedagoga, który to szybko zgłosił się do pomocy i niósł za mną naczynia. Milczałam, kiedy rozstawialiśmy je na meblu i dostawialiśmy do niego krzesła, by cała nasza rodzina się zmieściła. Starałam się unikać wzroku nauczyciela, nie chciałam, by się do mnie odzywał, bo nagle czułam, że w swoich odpowiedziach mogę być bardzo infantylna, a jakoś nie chciałam psuć tego dnia jeszcze bardziej.
Pan T. miał za to zupełnie inne plany, bo jakżeby inaczej.
Jakby nie wystarczyło mu, że przecież widzieliśmy się wczoraj na spotkaniu czarownic, którego nie należało mylić ze zlotem. Ech, dlaczego musiałam mieć w życiu aż tak pod górkę?
– Wszystko gra? – zapytał, gdy przysiadłam na jednym z krzeseł w oczekiwaniu na przyniesienie posiłku. Sam nie usiadł, wolał postać naprzeciwko mnie i wpatrywać się, jakbym miała na czole wypisaną jakąś zagadkę. – Wyglądasz dość blado.
Wzruszyłam ramionami. Żadnej troski z jego strony nie chciałam, wolałam za to dowiedzieć się, dlaczego przyszedł, więc o to zapytałam.
– Laura mnie zaprosiła podczas wczorajszego spotkania, myślałem, że o tym wiedziałaś. – Nie zareagowałam, więc nie drążył, taktowny jak zwykle. – Mam nadzieję, że zrozumiałaś, dlaczego poruszyliśmy temat korzystania z mocy w racjonalny sposób, prawda?
Nie bardzo rozumiałam, dlaczego nagle z tym wypalił. Przyjrzałam mu się, kiedy on cierpliwie czekał na moją odpowiedź.
– Szczerze mówiąc, to nie bardzo.
Wiedziałam, że w spojrzeniu nauczyciela dostrzegę dezaprobatę, ale taka była prawda – nie rozumiałam, dlaczego kolejny raz wbija mi się podstawy życia czarownicy, przecież to wszystko miałam już opanowane!
– Nie przyszło ci do głowy, dlaczego mówiły właśnie o tym?
– No nie.
– A przypadkiem nie wiesz, kto w tym tygodniu użył mocy, by powstrzymać koleżankę przed upadkiem, który chcieli zgotować jej chłopcy z klasy wyżej?
W towarzystwie pana T., a zwłaszcza wtedy, gdy zostawaliśmy sami, miałam niezwykłą tendencję do rumienienia się. Podejrzewałam, że nie była to czerwień dojrzałego pomidora – a przynajmniej nie zawsze – lecz delikatny róż, niemniej zdarzało się to i działało mi to na nerwy. Wydawało się, że pedagog doskonale wie, jak mnie podejść, bym spąsowiała, jak właśnie w tej chwili, bo winnym takiego czynu – no cóż – byłam ja.
Wytrzymałam jego spojrzenie, czułam jednak narastającą złość. Nie chcąc wyjść przed nim na smarkulę, wzruszyłam ramionami i starałam się odezwać w miarę normalnym tonem, by nie usłyszał, że coś mnie w jego słowach zabolało.
– Zrobiłbyś to samo – zauważyłam, na chwilę zapominając, że mam do czynienia ze swoim nauczycielem, raczej podchodząc do tego jak do rozmowy z kolegą, bo w świecie czarowników właśnie tak mogłam go traktować mimo różnicy wieku – gdybyś tylko był na moim miejscu.
Coś w jego spojrzeniu kazało mi podejrzewać, że sądzi zupełnie inaczej, ale tym nie chciałam się martwić. Wystarczyło, iż jego nagłe pojawienie się w okolicy nieznacznie popsuło mi humor.
– Poniekąd to jestem. Różni nas jedynie płeć i to, że miałaś szansę być tylko człowiekiem, niczym więcej.
Trochę zabolało. Ale miał rację – genetyka działała, jak powinna i kiedy kobieta z dwoma iksami jeszcze miała szansę niczym się nie wyróżniać, tak mężczyzna na swoim iksie musiał mieć tę klątwę, jak określała to moja wiedźmowata babcia.
Patrzyłam na niego uważnie i zachodziłam w głowę, dlaczego właściwie tu przyszedł. Jakby nie wystarczyło, iż widzieliśmy się przez sześć dni w tygodniu, tego jednego, kiedy to jak Bóg chciałam odpocząć, także musiał się zjawić.
– Nikt chyba tego nie zauważył – burknęłam i sięgnęłam po szklankę z mrożoną kawą, którą tu ze sobą zabrałam, by podczas picia zapatrzeć się w coś innego niż twarz nauczyciela.
– Tym razem nie – zgodził się – ale nigdy nie możemy być całkowicie pewni, czy w grupie ludzi, którzy są świadkami, nie będzie kogoś z naszego grona. Wówczas do centrali może dotrzeć informacja, że nadużywasz mocy, nie będąc po ostatecznych testach, a to mogłoby przynieść spore konsekwencje.
– Niby jakie?
Jego spojrzenie spochmurniało, przywodziło na myśl zbliżającą się burzę.
– Możesz zostać rozdzielona z rodziną i bliskimi tylko po to, by z dala od nich pobierać nauki. Wierz mi, dla nastoletniej czarownicy to naprawdę surowa kara. Chyba nie chcesz tego spróbować, czyż nie?
Nie wiedziałam, co na to powiedzieć. Oczywiście, że nie chciałam nikomu przysporzyć żadnych kłopotów, ale jak miałam powstrzymywać się od pomocy? Skoro mogłam poprawić komuś jego egzystencję, to wykorzystanie niewielkiej mocy samej natury nie powinno być odbierane jako coś złego. Poza tym na pewno wiele ludzi wie o tym, że czarownice nie są tylko wymysłem, że żyjemy wśród nich, tylko nie dają tego po sobie poznać.
Między nami zapadła cisza. Gdyby nie to, że siedzieliśmy na dworze, pewnie zaczęłabym się szybko przejmować, że zostaliśmy sami, a moja wyobraźnia zaczęłaby szaleć. A tak zawsze istniała szansa, że wybiegnie do nas Hiacynta i zacznie zarzucać pana T. wieloma pytaniami, jak to miała w zwyczaju.
Ale siostra nie chciała przyjść, więc patrzyliśmy na siebie, doskonale wiedząc, że nie jesteśmy w stanie pomóc sobie z demonami, z którymi oboje pojawiliśmy się na tym świecie. Bo takie było jednak nasze przeznaczenie – tkwienie w ciemności, niewychylanie się, byle tylko nie zwrócić na siebie uwagi, działanie w ciszy i tak, by nikt tego nie dostrzegł.
Czasami naprawdę tego nie znosiłam, jednak wciąż byłam dzieciakiem, który nie miał za wiele do powiedzenia w tej kwestii. Ale chciałam to zmienić, dlatego zaczęłam obmyślać taktykę, jak działać, by nikt nie dostrzegł, że robię to inaczej niż większość ludzi. Plan chciałam wprowadzić powoli, krok po kroku.
Jednak i w tym przypadku coś musiało pójść nie tak, a pan T. - jakżeby inaczej – musiał mieć swój udział także i w tym.
Mimo otwartych oczu nie opuszczałam łóżka. Po co miałam to czynić, skoro zapach kawy nie zacznie przywoływać mnie, nim zegar nie wybije dziewiątej? Po co wstawać, kiedy poza mną jedynie ptaki byłyby słyszalnymi istotami? Mogłabym to zrobić, ale równie dobrze nadal mogłam tkwić w przyjemnym cieple miękkiej kołdry, z włosami rozrzuconymi na poduszce i muzyką w słuchawkach, dzięki której trochę się budziłam, pozostając nadal w tym przyjemnym zawieszeniu przed pełnym uruchomieniem ciała.
Dlatego zalegałam wśród dźwięków koreańskiej kołysanki, którą ostatnio uwielbiałam, bo napełniała moje serce szybszym biciem, sprawiała, że się rumieniłam i zaczynałam marzyć o pięknym uczuciu, jakim chciałabym kiedyś obdarzyć jakiegoś mężczyznę. I takie marzenie sobie było miłe, dopóki pod powiekami nie zaczęła pojawiać się twarz kogoś, kto prawie zawsze zdawał się drwić ze mnie samym swoim spojrzeniem, kto sprawiał, że chciałam zapaść się pod ziemię. Kiedy zaczęłam widzieć tę twarz, zerwałam się z mebla jak głupia, prawie z niego spadając na drewnianą podłogę.
– Kurka blada – mruknęłam do siebie całkowicie przebudzona. – Tylko nie to, nie prześladuj mnie o świcie.
Choć świt był już dawno cieniem przeszłości, dla mnie wciąż było wcześnie. Mimo to rozciągnęłam się, kiedy stanęłam twardo na stopach, i zbliżyłam się do okna, by sprawdzić, czy zapowiedź synoptyków się sprawdziła i pada, czy może jednak znowu się omylili i czeka nas słoneczny dzień z niewielkim zachmurzeniem. Wystarczył jeden rzut oka na zewnątrz, by stwierdzić, iż mądre głowy wciąż nie są mądre lub też natura leci z nimi w kulki, bo takie promienie mogły świadczyć tylko o jednym. Taka aura momentalnie wywołała uśmiech na mojej twarzy i sprawiła, że spontanicznie zechciałam przyszykować nam śniadanie.
Zarzuciłam na siebie ukochany dres, ogarnęłam się w łazience i wzięłam za gotowanie jajek na miękko, kabanosów, za którymi przepadali tata z Hiacyntą, oraz za przygotowanie kawy, czyli najważniejszej części każdego śniadania, także tego w pracującym tygodniu. Tak dałam się wciągnąć tej czynności, że nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy ktoś wszedł do kuchni i załączył radio. Oprzytomniałam wtedy, gdy podczas smarowania kolejnej kromki masłem poczułam na ramieniu czyjś dotyk. Prawie że podskoczyłam w miejscu i zwróciłam się do przybyłej osoby z nożem wyciągniętym w jej stronę.
Początkowo mama wyglądała na porządnie zaskoczoną, w kolejnej sekundzie zaczęła się chichrać niczym mała dziewczynka. Westchnęłam na taką jej reakcję i wróciłam do wykonywanej czynności.
– To było takie zabawne? – dopytałam, układając kromki na talerzu i stawiając go na stole tuż obok innego z plastrami pomidora i świeżego ogórka.
– Bardzo – odparła. – Co ci się stało, że robisz śniadanie?
Wzruszyłam ramionami.
– Tak jakoś przyszła mi ochota, by was zaskoczyć. – Nie mogłam przyznać, że gdybym dłużej pozostała sama w oparach muzyki, za mocno zaczęłabym sobie kogoś wyobrażać, a to nie skończyłoby się dobrze dla mojego serca. – Chcesz kawy?
Nim sięgnęłam dla niej po kubek, w pomieszczeniu zjawili się pozostali członkowie rodziny. Od razu zrobiło się głośniej i tłoczniej, ale wcale nie przeszkadzały mi te nieudane próby wokalne taty, któremu wydawało się, że umie śpiewać jak Phil Collins. Siostra zaczęła przystrajać kanapkę musztardą, a mama o mało co nie oparzyła się, wyciągając kiełbasę z gorącej wody, bo przecież tak trudno jest użyć do tego widelca. Właściwie to na takie wspólne, niedzielne śniadanie liczyłam, pewne gwaru i radości.
Miało ono być dopiero początkiem rodzinnego spędzania czasu. Koło jedenastej, czyli nim na dobre odpoczęliśmy po śniadaniu – a kiedy właściwie wciąż siedzieliśmy przy stole, zaś naczynia ociekały wodą po umyciu – Hiacynta klasnęła w dłonie i oznajmiła głośno:
– Pora na spacer!
Patrzyłam na dziesięciolatkę niczym na kosmitkę, którą czasami zdawała mi się być, i zachodziłam w głowę, dlaczego chce wyjść. Fakt, pogoda była piękna, ale żeby nas wyganiać do jakiegoś parku czy na Starówkę – nie czułam na to chęci. Jednak kiedy tata się roześmiał i stwierdził, że cały dzień z jego księżniczkami to najlepsze, co go spotyka w ciągu tygodnia, uznałam, że nie będę robić niepotrzebnej dramy. Bo też co mi właściwie szkodziło trochę pochodzić i łapać słońca? Nie powinnam wydziwiać, a zbierać na przyszłość jak najwięcej takich chwil.
Wiele rodzin wpadło na ten sam pomysł, przez co w parku nieopodal domu co krok natykaliśmy się na rozmowy, śmiechy i biegające dzieciaki, za którymi rodzice nie tak chętnie puszczali się w pościg. Wśród takiego rozgardiaszu mogłam być nastolatką, która spędza czas z najbliższymi, i na chwilę zapomnieć o tym, że w gruncie rzeczy to jestem czarownicą i mam silną więź z naturą. Takie udawanie, że pasuję do świata wokół, zazwyczaj było dla mnie męczące, jednak tej niedzieli wszystko zdawało się być jakieś takie bardziej znośne, przyjemne wręcz.
Dlatego powinnam zaufać swojej intuicji, która mówiła mi, że skoro jest tak dobrze, to nadejdzie coś, co zburzy tę sielskość i spokój.
I że będzie miało twarz pana T., który zbliży się, gdy będziemy szykować obiad, po to tylko, by zechcieć zabrać nam czas.
Gdybym to ja otworzyła mu drzwi, pewnie dostałabym zawału, stojąc w progu, jednak ten zaszczyt spotkał mamę, która powitała niespodziewanego dla mnie gościa z radością i jeszcze – o zgrozo! - zaprosiła go do środka, by zjadł wraz z nami, zaburzając mi widok rodzinnej konsumpcji schabowego z mizerią.
I tyle mi zostało z tej pięknej niedzieli.
– Róża, możesz nakryć stół w ogródku? Zjemy na zewnątrz.
Przytaknęłam bez entuzjazmu, za plecami mając pedagoga, który to szybko zgłosił się do pomocy i niósł za mną naczynia. Milczałam, kiedy rozstawialiśmy je na meblu i dostawialiśmy do niego krzesła, by cała nasza rodzina się zmieściła. Starałam się unikać wzroku nauczyciela, nie chciałam, by się do mnie odzywał, bo nagle czułam, że w swoich odpowiedziach mogę być bardzo infantylna, a jakoś nie chciałam psuć tego dnia jeszcze bardziej.
Pan T. miał za to zupełnie inne plany, bo jakżeby inaczej.
Jakby nie wystarczyło mu, że przecież widzieliśmy się wczoraj na spotkaniu czarownic, którego nie należało mylić ze zlotem. Ech, dlaczego musiałam mieć w życiu aż tak pod górkę?
– Wszystko gra? – zapytał, gdy przysiadłam na jednym z krzeseł w oczekiwaniu na przyniesienie posiłku. Sam nie usiadł, wolał postać naprzeciwko mnie i wpatrywać się, jakbym miała na czole wypisaną jakąś zagadkę. – Wyglądasz dość blado.
Wzruszyłam ramionami. Żadnej troski z jego strony nie chciałam, wolałam za to dowiedzieć się, dlaczego przyszedł, więc o to zapytałam.
– Laura mnie zaprosiła podczas wczorajszego spotkania, myślałem, że o tym wiedziałaś. – Nie zareagowałam, więc nie drążył, taktowny jak zwykle. – Mam nadzieję, że zrozumiałaś, dlaczego poruszyliśmy temat korzystania z mocy w racjonalny sposób, prawda?
Nie bardzo rozumiałam, dlaczego nagle z tym wypalił. Przyjrzałam mu się, kiedy on cierpliwie czekał na moją odpowiedź.
– Szczerze mówiąc, to nie bardzo.
Wiedziałam, że w spojrzeniu nauczyciela dostrzegę dezaprobatę, ale taka była prawda – nie rozumiałam, dlaczego kolejny raz wbija mi się podstawy życia czarownicy, przecież to wszystko miałam już opanowane!
– Nie przyszło ci do głowy, dlaczego mówiły właśnie o tym?
– No nie.
– A przypadkiem nie wiesz, kto w tym tygodniu użył mocy, by powstrzymać koleżankę przed upadkiem, który chcieli zgotować jej chłopcy z klasy wyżej?
W towarzystwie pana T., a zwłaszcza wtedy, gdy zostawaliśmy sami, miałam niezwykłą tendencję do rumienienia się. Podejrzewałam, że nie była to czerwień dojrzałego pomidora – a przynajmniej nie zawsze – lecz delikatny róż, niemniej zdarzało się to i działało mi to na nerwy. Wydawało się, że pedagog doskonale wie, jak mnie podejść, bym spąsowiała, jak właśnie w tej chwili, bo winnym takiego czynu – no cóż – byłam ja.
Wytrzymałam jego spojrzenie, czułam jednak narastającą złość. Nie chcąc wyjść przed nim na smarkulę, wzruszyłam ramionami i starałam się odezwać w miarę normalnym tonem, by nie usłyszał, że coś mnie w jego słowach zabolało.
– Zrobiłbyś to samo – zauważyłam, na chwilę zapominając, że mam do czynienia ze swoim nauczycielem, raczej podchodząc do tego jak do rozmowy z kolegą, bo w świecie czarowników właśnie tak mogłam go traktować mimo różnicy wieku – gdybyś tylko był na moim miejscu.
Coś w jego spojrzeniu kazało mi podejrzewać, że sądzi zupełnie inaczej, ale tym nie chciałam się martwić. Wystarczyło, iż jego nagłe pojawienie się w okolicy nieznacznie popsuło mi humor.
– Poniekąd to jestem. Różni nas jedynie płeć i to, że miałaś szansę być tylko człowiekiem, niczym więcej.
Trochę zabolało. Ale miał rację – genetyka działała, jak powinna i kiedy kobieta z dwoma iksami jeszcze miała szansę niczym się nie wyróżniać, tak mężczyzna na swoim iksie musiał mieć tę klątwę, jak określała to moja wiedźmowata babcia.
Patrzyłam na niego uważnie i zachodziłam w głowę, dlaczego właściwie tu przyszedł. Jakby nie wystarczyło, iż widzieliśmy się przez sześć dni w tygodniu, tego jednego, kiedy to jak Bóg chciałam odpocząć, także musiał się zjawić.
– Nikt chyba tego nie zauważył – burknęłam i sięgnęłam po szklankę z mrożoną kawą, którą tu ze sobą zabrałam, by podczas picia zapatrzeć się w coś innego niż twarz nauczyciela.
– Tym razem nie – zgodził się – ale nigdy nie możemy być całkowicie pewni, czy w grupie ludzi, którzy są świadkami, nie będzie kogoś z naszego grona. Wówczas do centrali może dotrzeć informacja, że nadużywasz mocy, nie będąc po ostatecznych testach, a to mogłoby przynieść spore konsekwencje.
– Niby jakie?
Jego spojrzenie spochmurniało, przywodziło na myśl zbliżającą się burzę.
– Możesz zostać rozdzielona z rodziną i bliskimi tylko po to, by z dala od nich pobierać nauki. Wierz mi, dla nastoletniej czarownicy to naprawdę surowa kara. Chyba nie chcesz tego spróbować, czyż nie?
Nie wiedziałam, co na to powiedzieć. Oczywiście, że nie chciałam nikomu przysporzyć żadnych kłopotów, ale jak miałam powstrzymywać się od pomocy? Skoro mogłam poprawić komuś jego egzystencję, to wykorzystanie niewielkiej mocy samej natury nie powinno być odbierane jako coś złego. Poza tym na pewno wiele ludzi wie o tym, że czarownice nie są tylko wymysłem, że żyjemy wśród nich, tylko nie dają tego po sobie poznać.
Między nami zapadła cisza. Gdyby nie to, że siedzieliśmy na dworze, pewnie zaczęłabym się szybko przejmować, że zostaliśmy sami, a moja wyobraźnia zaczęłaby szaleć. A tak zawsze istniała szansa, że wybiegnie do nas Hiacynta i zacznie zarzucać pana T. wieloma pytaniami, jak to miała w zwyczaju.
Ale siostra nie chciała przyjść, więc patrzyliśmy na siebie, doskonale wiedząc, że nie jesteśmy w stanie pomóc sobie z demonami, z którymi oboje pojawiliśmy się na tym świecie. Bo takie było jednak nasze przeznaczenie – tkwienie w ciemności, niewychylanie się, byle tylko nie zwrócić na siebie uwagi, działanie w ciszy i tak, by nikt tego nie dostrzegł.
Czasami naprawdę tego nie znosiłam, jednak wciąż byłam dzieciakiem, który nie miał za wiele do powiedzenia w tej kwestii. Ale chciałam to zmienić, dlatego zaczęłam obmyślać taktykę, jak działać, by nikt nie dostrzegł, że robię to inaczej niż większość ludzi. Plan chciałam wprowadzić powoli, krok po kroku.
Jednak i w tym przypadku coś musiało pójść nie tak, a pan T. - jakżeby inaczej – musiał mieć swój udział także i w tym.
Niby coś tak prostego jak przebudzenie się o poranku, a tak ładnie to wszystko ujęłaś. Ja tu wyczuwam pewne zauroczenie u bohaterki, czyżby nie do końca chciane? I weź tu rozpocznij dzień z rodzinką :D
OdpowiedzUsuńNiby jest tutaj magia, ale jest wpleciona w codzinność, nie jest sztuczna czy mocno nasiąknięta fantastyką, przez chwile nawet zapomniałam o tym, że ona jest czarownicą.
Zaintrygowałaś mnie, kim jest pan T.??? Aha to taki inspektor od spraw magii. Czepialski jakiś :D
Co? Rozdzielenie z rodziną za naduzywanie magii? robi się nieprzyjemnie.
Ciekawa jestem czy będziesz kontynuowała ten tekst bo mnie zainteresowało to uniwersum.
Hej,
UsuńZ całym szacunkiem, ale boli mnie, kiedy moje teksty czytane są po łebkach, co później wychodzi w komentarzu. Pan T. nie jest żadnym inspektorem ds. magii. Pierwsze określenie, jakie się pojawią po jego nazwisku, to słowo 'pedagog'. Róża sama zaznacza, że widuje mężczyznę sześć dni w tygodniu. Dlaczego? Bo to jej nauczyciel, o czym było w poprzednim tekście, co wyraźnie zaznaczyłam w notce - dla mnie te postaci nie debiutowały w tym tekście, a kilka tygodni wcześniej. Wystarczyło tam zerknąć, by wiedzieć, jak się sprawy mają.
Jeśli chodzi o kontynuację - to jest drugi tekst, więc raczej szykuje się coś większego.
Pozdrawiam.
Schabowy z mizerią. Boże jaka się głodna zrobiłam! Może to detal, ale lubię opisy jedzenia, tego co bohaterowie spożywają na śniadanie, na obiad. To takie inspirujące do codzienności.
OdpowiedzUsuńSama nowa seria - bo będzie z tego seria? - jest dla mnie bardzo przyjemna, moje klimaty. Pierwsza osoba sprawia, że czuję się taka bliska bohaterce. To utrzymywanie w tajemnicy istnienia czarownic takie potterowskie, zatęskniłam i poczułam podobny klimat. Ciekawi mnie czy twarz, która pojawiła się podczas porannych marzeń, to twarz Pana T. No i to, jak on ma na imię xd