Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 3 listopada 2024

[178] [Gracie Hae] ostatni test ~ Miachar

  Chyba powinnam zacząć myśleć nad nazwą dla tej serii, skoro Gracie Hae pojawia się po raz czwarty. Na razie jest jej imię, ale chyba potrzebuję czegoś więcej. Jakieś pomysły/sugestie?

Jak nam powiedziano, do tego etapu rekrutacji mieliśmy podchodzić indywidualnie. Nie było w tym nic dziwnego, skoro chciano sprawdzić nasze umiejętności w kwestii obsługi klienta, pozwalało to bowiem nie tylko poznać, co dokładnie będzie weryfikowane, ale też nie podejrzeć rywali. 

Mogłabym powiedzieć, że nie przejmuję się tym za bardzo, bo na co dzień mierzyłam się z tym zadaniem i miałam kilka lat doświadczenia na tym polu, ale mimo to nie byłam pewna, co zastanę za zamkniętymi drzwiami, kiedy nadejdzie moja kolej.

– Myślicie, że długo będą nas dręczyć? – zapytał ktoś, a już następna osoba spieszyła z odpowiedzią.

– Bardzo możliwe, pewnie będą chcieli sprawdzić, jak radzimy sobie zarówno w spokojnych, jak i nieco burzliwych sytuacjach. Bo klient bywa różny, nieprawdaż?

Poza naszą szóstką kandydatów na korytarzu przed salą, w której odbywał się ten test, siedzieli także pierwszy i drugi pomocnik. Niby w roli wsparcia – zamiast wykonywać swoje codzienne obowiązki, dziwne – ale żaden z nich nie mówił zbyt wiele, toteż nie mieliśmy tym razem wskazówek co do tego, czego się spodziewać. 

– Myślicie, że będzie tam z nami rozmawiał ktoś z kadr czy raczej zatrudnili jakichś aktorów do odgrywania tych scenek? – padło następne pytanie, które z nerwów brzmiało na poważniejsze, niż naprawdę było.

Po minach innych widziałam, że pasowałoby im, gdyby to byli aktorzy, ale przeczucie mówiło mi, że płonne ich nadzieje. To nie pozwoliłoby bowiem – przynajmniej moim zdaniem – obiektywnie ocenić to, co było ważne.

Nie zdołałam ugryźć się w język, moje spostrzeżenie uwolniło się z moich ust, a ja na moment znalazłam się w centrum zainteresowania.

– Raczej to nie są aktorzy, a urzędnicy z departamentu bezpieczeństwa z innego hrabstwa.

– Dlaczego tak sądzisz?

Także dwaj pomocnicy zdawali się być zainteresowani tym, co mam jeszcze do powiedzenia. Odchrząknęłam, bo nie chciałam aż tak skupiać na sobie cudzej uwagi, ale skoro tak się wyrwałam z tą tezą, to co mi zostało poza podzieleniem się tym, co myślę?

– Aktorzy odgrywają rolę względem scenariusza, rzadko kiedy improwizują. A nas przecież trzeba sprawdzić pod względem radzenia sobie z problemem klienta w różnych aspektach i przy różnych charakterach. Kto lepiej to odegra niż ktoś, kto spotyka się z tym na co dzień?

Przez moment nikt nic nie mówił, jakby każdy rozważał, czy może moja teoria jest nieco bliższa prawdzie, a potem pojawiło się potakiwanie głowami i przyznawanie mi racji. Obserwując reakcję pozostałych, natknęłam się na spojrzenia pomocników – pierwszy uśmiechał się jakby kpiąco, za to po drugim nie można było nic powiedzieć, bo zachował kamienny wyraz twarzy. Przez to nie wiedziałam, czy się nie wygłupiłam, ale nie miałam okazji zbytnio się nad tym pochylać, bo właśnie z sali wyszła rekruterka, z którą mieliśmy wcześniej do czynienia, i oznajmiła:

– Dziękuję za wstawienie się, zapraszam pierwszą osobę. Gracie Hae, niech pani wejdzie.

Jeszcze raz poczułam na sobie spojrzenie pozostałych, ale nie odpowiedziałam na żadne z nich. Skoro mnie wzywano, nie mogłam już stchórzyć, za wielu tu było świadków, by tak się wygłupić i pozostawić po sobie złe wrażenie. W końcu robiłam wiele, nawet wyszłam ze strefy komfortu, by znaleźć się w tym miejscu i być może odmienić swoje życie chociaż na jakiś czas.

Ktoś jeszcze rzucił mi „powodzenia!”, zanim weszłam do pokoju, ale nie było jak odpowiedzieć, bo teraz moja uwaga powinna skupić się na czymś zupełnie innym. 

Zostałam wprowadzona, a rekruterka zajęła wolne miejsce przy długim stole. Dla mnie i pozostałych przygotowano inne stanowisko naprzeciw komisji. Usiadłam więc i przywitałam się krótkim „dzień dobry”. Nie bawiłam się w przedstawienie, bo przecież już powinni kojarzyć twarz z nazwiskiem kandydata, skoro etapy rekrutacji trwały już prawie miesiąc, a pozostała nas zaledwie szóstka. Zamiast tego przyjrzałam się pobieżnie każdemu z urzędników zasiadających w tej komisji. 

Nietzsche powiedział kiedyś, że kiedy człowiek spogląda w otchłań, to otchłań patrzy na człowieka. Spodziewałam się, że mnie trafi się nicość jako to, co będę odczuwać podczas tego etapu rekrutacji, że zapomnę wszystkiego i będę dryfować, póki mnie jakiś głos nie przywoła do porządku, ale na razie jakoś się trzymałam. Przy tym patrzyłam w twarz każdemu z czwórki siedzących za stołem ludzi. Wyglądało to jak rekrutacja do jakieś korporacji, a że przeszłam takich kilka w swoim życiu, zanim dotarłam do departamentu bezpieczeństwa, poczułam się nieco pewniej. Przynajmniej nie będzie to całkowita nowość.

– Pani Grace Hae… – zaczął mężczyzna, którego uznałam za przewodniczącego tego małego komitetu.

– Gracie – wcięłam mu się, nim zadał jakieś pytanie, ale musiałam. 

– Słucham?

We wszystkich dokumentach, od aktu urodzenia zaczynając, na aktach pracownika nie kończąc, miałam wpisane swoje imię. „Gracie”. A notorycznie ktoś uznał, że to tylko zdrobnienie, i zwracał się do mnie jak do „Grace”. A ja nią nie byłam.

– Nazywam się Gracie Hae, nie Grace Hae, jak się pan do mnie zwrócił. Proszę, by zwracał się pan do mnie odpowiednio.

Znałam doskonale to spojrzenie, które mi posłał. Nie tyle niedowierzania, ile niechęć w znacznej ilości, to się w nim kryło, dlatego nauczona doświadczeniem dodałam:

– Moje imię to nie tyle „łaska”, co włoskie „dziękuję”, zapisywane jednak przez „c”, nie przez „z” na pamiątkę tego, że wysłuchane zostały modlitwy moich rodziców, którzy mogli zostać nimi, będąc już po czterdziestce.

Przez to niektórzy brali ich czasami za moich dziadków. Dla mnie byli najwspanialszymi ludźmi, jakich w życiu poznałam. Oboje odeszli w pół roku po swoich siedemdziesiątych urodzinach, czyniąc mnie sierotą, nim sama skończyłam trzydzieści lat, ale byłam im wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobili, i robiłam, co w mojej mocy, by o nich pamiętać.

Rekruter nie spodziewał się raczej podobnych wieści, wyraźnie się zmieszał, jego koledzy z komisji też wyglądali na lekko zażenowanych. Nie było moim zamiarem stawiać ich w takim położeniu, ale pewne rzeczy potrzebowały wyprostowania. Może tym małym popisem walki o swoje nieco straciłam w ich oczach, ale wątpiłam, by była to już część mojego testu. 

– Przepraszam. Pani Gracie Hae… Gratulujemy przejścia do ostatniego etapu rekrutacji na trzeciego pomocnika sierżanta naszego hrabstwa – zaczął przewodniczący jeszcze raz, nie popełniając już przy tym błędu, a ja nieco się rozluźniłam, nie tracąc jednak przy tym czujności. – Dotychczas wykazała się panią bardzo dobrą znajomością zagadnień prawnych, umiejętności twardych, test psychologiczny nie wykazał żadnych odchyleń, również test sprawnościowy wyszedł pani powyżej średniej, choć na co dzień pracuje pani za biurkiem. – Zabrzmiało to jak nie komplement, a mały przytyk, ale nie zareagowałam. Nawet mi najmniejszy mięsień nie drgnął. – Pani ostatnim zadaniem jest pokazanie nam, jak radzi sobie pani w bezpośrednim kontakcie z klientem. Zapraszam.

Miejsce, które zajęłam, było ustawione naprzeciwko stołu komisji, ale to było biurko – dokładnie takie samo jak w biurze obsługi, z tymi przedmiotami, jakie można na nim zazwyczaj znaleźć, a także ze ścianą z pleksi, która ma odgrodzić w akceptowalny sposób od petenta. Na słowa przewodniczącego do sali weszła nowa osoba, która miała być moim testowym klientem.

Wystarczyło, że mężczyzna przeszedł przez próg, a ja już obróciłam nieco głowę i prychnęłam.

„Dobre żarty”, pomyślałam, ale cały skład komisji wyglądał na całkowicie poważny.

– Zanim zacznę swoje zadanie, to czy mogę zapytać, czy to tak naprawdę? Ten pan będzie dedykowanym mi klientem?

Dlaczego prychnęłam? Bo momentalnie zrozumiałam, co mnie czeka, a wspomnienia zalały mi głowę, zaś serce zaczęło bić szybciej. Gdyby ktoś teraz podłączył mnie do wariografu, to już przy moim przytaknięciu na pytanie, czy ze mną dobrze, zacząłby nieco wariować. Nie mogło być inaczej, kiedy coś, co już się wydarzyło, wracało niczym bumerang, a przy tym z niedającą się od razu określić mocą.

Członkowie komisji patrzyli na mnie uważnie, a przewodniczący wyglądał na chętnego, by szybko odesłać mnie z powrotem na korytarz.

– Dlaczego uważa pani, że to nie jest na poważnie, pani Gracie Hae? Czy powinniśmy mieć jakiś powód, by sobie z pani w tej chwili żartować?

Niezbyt uprzejma odpowiedź pchała mi się na usta, ale zagryzłam wargi i pokręciłam przecząco głową. 

– Nie, nie powinni państwo mieć, przepraszam. W takim razie proszę zacząć.

Przez pierwsze sekundy nie umiałam się skupić. Obraz tamtego klienta sprzed trzech lat nakładał mi się na obecnego i co z tego, że to był tylko test – dopadł mnie niepokój, nad którym musiałam czym prędzej zapanować.

– Dzień dobry, w czy mogę panu pomóc? – zapytałam, nie spuszczając mężczyzny z oka.

Ten, w porównaniu do poprzednika, od razu trzymał obie ręce schowane w kieszeniach kurtki. Po tym, jak je wypełniały, mogłam sądzić, że stara się nimi trzymać coś, co ma ukryte pod spodem. Dokładnie taką samą postawę przed trzema laty przyjął człowiek, który wszedł do departamentu z ładunkiem wybuchowym ukrytym w kamizelce pod kurtką. Lecz to było za szybko, by dać poznać, że go rozszyfrowałam, i użyć przycisku ochrony, jaki miał pod blatem zamontowany każdy stolik pracownika departamentu. Bo jak mogło dochodzić do niebezpiecznych sytuacji w departamencie bezpieczeństwa, prawda?

Cóż, trzy lata temu doszło i nawet były ofiary.

A ja jedną z osób biorących udział w tamtym zdarzeniu. 

– Dobry? Jaki dobry? Czy wyście powariowali? – zaczął klient, jeszcze dość opanowanym głosem, ale wiedziałam, że sekundy dzielą nas od jego wybuchu. Najważniejszym zadaniem z mojej strony było nie opuścić gardy, nie okazać zbyt dużej empatii i przede wszystkim nie dać się zastraszyć. – Co to ma być, co?! Tyle razy tu byłem z kolejnymi papierkami pierdolonymi – mówiłam, że od wybuchu niewiele dzieli? – a wy mi mówicie, że pieniędzy nie będzie? Pojebało was do reszty czy mam wam pomóc?!

Przed trzema laty też chodziło o jakieś dofinansowanie prowadzone przez urząd miasta wespół z departamentem, ale większość rzeczy należało załatwiać właśnie u lokalnych władz, nie tutaj. Nawet grono decyzyjne tylko w części składało się z pracowników departamentu, tak głosiła sama ustawa, której należało przestrzegać przy przyznawaniu odpowiedzi. Ale klient nie chciał słuchać wyjaśnień, w głowie miał tylko swoje racje, a że nie podobało mu się, jak go potraktowano, postanowił dokonać zemsty. 

Tylko że wybrał sobie ku temu dość makabryczny sposób.

Podobieństwo było jednak spore, a mnie momentalnie olśniło, zaś niepokój zniknął. Już wiedziałam bowiem, o co chodzi na tym etapie rekrutacji – nie o obsługę klienta samą w sobie, a zastosowanie w sytuacjach kryzysowych protokołów, jakie zostały na ich potrzeby przygotowane, by chronić i pracowników, i obywateli przychodzących w pewnych sprawach. I to zastosowanie na wyrywki, nie zgodnie z rozpiską, a sytuacją. Celem było też sprawdzenie, czy zdołamy zachować zimną krew i zdrowy rozsądek, kiedy z każdą chwilą grozić będzie nieco większe niebezpieczeństwo.

Z chwilą, kiedy udało mi się to rozkminić, poczułam się lepiej. Każdego roku pracownicy podchodzili do sprawdzianu znajomości wszystkich obowiązujących na dany moment protokołów. Tym samym potencjalnie i ja, i moi rywale byliśmy odpowiednio przygotowani. Tak wynikało z teorii, teraz należało zaprezentować to i w praktyce.

– Szanowny panie, nie jest naszą intencją, by poziom pana egzystencji się obniżył. Poproszę o pana dowód osobisty i za chwilę zapoznam się z pana sprawą.

– Ale po co pani mój dowód? Nie pamięta pani, z czym przez ostatnie tygodnie tu przychodziłem? Powinna się pani leczyć, jak już ma takie problemy! Miałem przynieść załącznik C, ale żeście nie powiedzieli, z którego roku! A ich jest z pięć, łachudry jedne!

Byłam niemalże pewna, że podczas poprzednich wizyt dostał dokładną rozpiskę dokumentów, które są potrzebne, z zaznaczeniem, o które załączniki chodzi, ale nie chciało się czytać, to teraz się miało odpowiedź odmowną.

Nie mogłam podnieść argumentu, że pierwszy raz widzę tego człowieka na oczy, bo to nie miało żadnego znaczenia. Odgrywaliśmy scenę, która miała szansę być realną, skoro bazowała na wydarzeniu sprzed pewnego czasu. Nie dałam się też zlekceważyć, bo profesjonalizm wszedł mi aż za bardzo w krew, zamiast tego utrzymywałam kontakt wzrokowy i uprzejmy uśmiech, od którego w najbardziej napięte dni bolały policzki. 

Klient chyba nie spodziewał się aż takiego spokoju z mojej strony, bo spróbował jeszcze raz wjechać mi na ambicję, wyraźnie już obrażając, lecz nie opuściłam gardy, jeszcze raz przekazałam te same informacje, ale ujęte w innych słowach, bo może poprzednio nie zrozumiał, i uszyliśmy z tą sceną do przodu. Obserwowałam go, by wyczuć moment, w którym niewiele już będzie trzeba od dosłownego wybuchu, a mężczyzna podał mi go jak na tacy, kiedy nagle wstał tak gwałtownie, że aż przewrócił krzesło.

– Wy wszyscy w tym siedzicie! Wszyscy jesteście po tych samych pieniądzach, kurwy…

W sali zaległy cisza i chyba nawet lekka konsternacja, bo to był koniec. Klient nie zdążył nawet dokończyć swojej porcji wyzwisk, odsłonić kurtki i zdetonować ładunek, a zakończyłam całą sytuację, odpowiednio szybko naciskając przycisk pod biurkiem, i finalnie patrzyłam, jak mój klient jest wyprowadzany przez człowieka w mundurze ochrony za drzwi. Gdyby to działo się na serio, raczej najpierw napastnik zostałby obezwładniony, a dopiero potem wyprowadzony przez trzech ochroniarzy, zaś do departamentu już zmierzałaby policja. 

Wpatrywałam się w członków komisji, którzy także na mnie patrzyli, jakby zapomnieli o leżących przed nimi kartkach, na których pewnie mieli albo coś zaznaczyć, albo coś wpisać. Przynajmniej tak robiono podczas poprzedniego etapu z indywidualnym udziałem kandydata. Czekałam więc cierpliwie na to, co nastąpi w kolejności, ale zdawało się, że urzędnicy nieco zapomnieli, co mają zrobić.

Tak jak podczas obiadu z pierwszym i drugim pomocnikiem – po którym to nadal czułam się jak głupek, bo moim priorytetem okazało się zaspokojenie głodu, nie zdobycie nowej wiedzy – postanowiłam się nie wychylać, a dać przejąć inicjatywę komuś innemu. Dlatego pozwoliłam sobie milczeć, oddychać spokojnie po wykonaniu zadaniu i nie myśleć o tym, czy przejdę dalej i zostanę trzecim pomocnikiem. Będzie nim ta osoba, która dzisiaj w oczach komisji okaże się najlepiej przystosowana do różnych sytuacji, ja byłam dopiero pierwszym z kandydatów, który się zaprezentował, byłam dopiero początkiem tego ostatniego testu. I jakoś tak czułam ulgę, że to już za mną. Jeżeli się nie uda, trudno, przynajmniej nie będę sobie wyrzucać, że nie spróbowałam, kiedy miałam ku temu okazję.

Ciszę wreszcie przerwała kobieta siedząca po lewej stronie przewodniczącego. To nie ona mnie tu zaprosiła, a przez cały test jedynie bacznie obserwowała. Teraz uśmiechała się do mnie życzliwie, ale ja nie dałam wiary, że ten uśmiech jest potwierdzeniem czegokolwiek. Podejrzewałam, że wyuczyła się go przez lata przeprowadzania podobnych rozmów i egzaminów, dlatego ledwie co go odwzajemniłam. Nie było już we mnie zbyt dużo siły, by pokusić się o całkowicie przyjazne nastawienie i zachowanie, chciałam już tylko sobie stąd pójść i gdzieś odpocząć.

– Dziękujemy pani za udział, pani Hae. Teraz może pani przejść do pokoju odpoczynku i tam napić się kawy. Wyniki tej części zostaną państwu przedstawione na początku następnego tygodnia.

Czyli pozostało już tylko to – czekać. Niby nie wymagało to wysiłku, ale niepewność i właśnie to oczekiwanie mogły sprawić, że przeróżne myśli nawiedzą człowieka i nie pozwolą mu za bardzo skupić się na czymkolwiek innym. Powinnam znaleźć sobie na najbliższe dni jakieś zajęcie, byle nie zwariować, czekając na wiadomość.

Wstałam i lekko skłoniłam się komisji.

– Dziękuję państwu za poświęcony mi czas i tę szansę. Do widzenia.

Obróciłam się na pięcie i przeszłam do wskazanego przed chwilą pomieszczenia. Niewielki pokoik mógł równie dobrze być jakim składzikiem, ale zgodnie ze słowami kobiety był tu naszykowany stół, a na nim termos z kawą, papierowe kubki, cukier w saszetkach i drewniane mieszadełka, a nawet dwa rodzaje jakichś ciasteczek. Nie byłam głodna, ale z kofeiny skorzystałam. Nie dałabym jednak rady czekać, aż pojawi się któryś z moich rywali po swojej próbie, dlatego wypiłam tylko kubek kawy, po czym wyszłam przez drugie drwi, jakie były w tym pomieszczeniu, i znalazłam się na korytarzu nieco dalej niż pozostali kandydaci. 

Nikt z nich mnie nie zauważył, kiedy szybkim krokiem zmierzyłam do schodów i zeszłam nimi na piętro, gdzie zazwyczaj pracowałam. Nie musiałam dzisiaj stawiać się na stanowisku, miałam jakby wolne ze względu na rekrutację, ale i tak wolałam do siebie zajrzeć, by w znanym sobie otoczeniu złapać nieco oddechu.

I zacząć czekać, co mogło mnie równie dobrze zabić. 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz