Tekst nawiązuje do fragmentów z KLIK.
_____________________
Czemu ja to sobie robię?
Gniotę w ręku dokumenty rozwodowe Lir, mając szczerą ochotę się w nie wysmarkać.
Po chuj ja tu przyszyłam? Co sobie myślałam? Najpierw siedzę u Sinclaira, potem przychodzę do niej… Co jest ze mną nie tak? Mam skłonności do autodestrukcji, że z taką łatwością wciąż sobie dowalam?
Idę do kuchni, by przemyć twarz wodą, po czym zaglądam do Zacky. Wciąż drzemie, więc kładę się obok niej, wtulając nos w jej włoski. Głaskam ją czule po główce, tuląc córkę do siebie. Jej obecność mnie uspokaja. Najważniejsze, że ją odzyskałam.
Łzy znów próbują napływać do oczu, lecz tym razem czuję też ulgę. Jakby cały ten stres związany z zaginięciem Zacky puszczał dopiero teraz. Mam ją, przy sobie. Jest cała i zdrowa. Niczego więcej nie potrzebuję.
Ale wiem, że gdybym teraz wyjechała, zostawiając to wszystko rozgrzebane, nie dałoby mi to spokoju. A zasługujemy na spokojne życie, ja i Zacky. Bez obaw, że demony przeszłości wylezą z ciemnych kątów i je uprzykrzą.
Trzeba je przegnać na zawsze.
I'll do it again 'til I got what I need
Zacky porusza się i powoli odwraca do mnie, otwierając oczka.
— Cześć — mówię z uśmiechem, odgarniając jej z twarzy włoski. — Dobrze się spało?
— Mamo… Płakałaś?
Ech. Nic się nie ukryje przed tą istotką. Ani gdzie chowam słodycze, ani jak się czuję.
— No. Dużo ostatnio się dzieje i to z nadmiaru emocji. Trochę też ze szczęścia. — Uśmiecham się szczerze i Zacky odwzajemnia uśmiech. — Cieszę się, że znów jesteś przy mnie.
— Ja też. — Mała przytula mnie mocno. Jakiś czas leżymy w bezruchu, wtulone w siebie. Lecz to nie może trwać wiecznie.
— No, musimy się zbierać. — Poklepuję malutką po pleckach i siadam.
— Nie zostaniemy tu? — pyta, zeskakując z łóżka.
— Wiesz co… — Rozglądam się po znajomym wnętrzu, gdzie z każdego kąta wyziera echo przeszłości. Za dużo tu wspomnień. Za dużo demonów. — Nie, nie zostaniemy.
— Wracamy do Cida?! — Nadzieja na twarzy Zacky jest tak duża, że niemal przytakuję, byle nie zrobić jej przykrości.
— Nie tak od razu, wiesz. — Głaskam ją po policzku i zaczynam przeszukiwać pokój w poszukiwaniu ładowarki. Może tu jakąś znajdę. — Muszę coś jeszcze załatwić. — Zerkam na Zacky i serce mnie boli, widząc jak jej usteczka wyginają się w podkówkę.
— Stęskniłaś się za nim? — pytam, rozczulona i kiedy Zacky kiwa głową, a z kącika jej oczka wypływa łezka, wracam do niej i kucam obok.
— Kochanie… — Przytulam ją do piersi, pragnąc pocieszyć. — Wiesz co, mam takie przeczucie, że zobaczymy się z Cidem całkiem prędko.
— Dzisiaj?
Kurwa, mam nadzieję, że nie aż tak prędko. Jeszcze nie wymyśliłam, co mu powiem.
I co w zasadzie chcę zrobić.
— Kto wie? Może? — odpowiadam i to na szczęście wystarcza, żeby mała otarła oczka i się rozpogodziła.
— To gdzie pójdziemy? Wrócimy do Reno?
— Eee… — Do tego łajdaka? Do tej skończonej łajzy? — A lubiłaś u niego mieszkać?
— Tak! — Oczy dziewczynki błyszczą. — Jest fajny. I śmieszny!
— Tak… Normalnie ubaw z nim po pachy. — Dobrze, że dzieci w tym wieku nie rozumieją, co to sarkazm. — Mam inny pomysł — mówię, wracając do poszukiwań. — Pamiętasz Clouda? Odwiedzał nas czasem w Rocketown.
Zacky niepewnie przytakuje.
— To ten chłopak co tak niedużo mówi?
— Tak, ten sam. — Z satysfakcją rozwijam kabel, który po wyciągnięciu z komody z różnym badziewiem okazuje się być ładowarką. — Rzeczywiście nie jest zbyt rozmowny, ale jest superdzielnym wojownikiem, wiesz?
— Tak?
— No.
— Co potrafi?
— No, na przykład bardzo pomógł mamusi. Wiele razy. — Podłączam telefon i czekam, aż się uruchomi. — Naprawdę wiele razy — dodaję ciszej, próbując oszacować, jak duży dług wdzięczności u niego zaciągnęłam. — Dlatego… Jeszcze raz poprosimy go o pomoc. — Wzdycham, nie czując się najlepiej z tym, że powiększę swój dług.
Odblokowuję ekran i widzę dwa nieodebrane połączenia od Clouda. Jasna cholera. Musi się zamartwiać na śmierć.
Wybieram jego numer.
— Gdzie jesteście? — Odbiera już po pierwszym sygnale. — Byłem u Sinclaira. Zniknęłyście.
— Jesteśmy u Lir — informuję i zapada cisza.
— Dlaczego? Co ona ma…
— Jej tu nie ma. Wyprowadziła się, jesteśmy po prostu w jej mieszkaniu. Ale nie zostanę tutaj.
Tym razem Cloud szybciej przerywa ciszę.
— Wynająłem pokój w slumsach w sektorze ósmym. Warunki nie są najlepsze, ale obok mają wolne.
— Dzięki — wyrzucam z siebie i przechodzę do rzeczy: — Cloud… Czy mogę jeszcze o coś cię prosić?
— Mów.
— Dwie rzeczy. Zaopiekujesz się dzisiaj Zacky? — Głaskam malutką po główce, zerkając na nią. Nie wydaje się zbyt zadowolona, ale Cloudowi powierzyłabym własne życie. A jej bezpieczeństwo jest dużo ważniejsze od tego, jak bardzo wyrafinowane poczucie humoru będzie miał jej opiekun.
— A dokąd się wybierasz? — Cloud oczywiście domyśla się, czemu go o to proszę. — Dopiero co odnalazłaś córkę. Nie powinnaś teraz poświęcić jej całego swojego czasu?
Kurwa, Cloud. Nie rób tego. Zostaw moje sumienie w spokoju. Ja to wiem. Ja to wiem, ale ja…
— Cloud. Ja muszę to zrobić.
Po drugiej stronie słyszę głośny pisk opon. Czyżby Cloud prowadził?
— Nie możesz tego zrobić, Crush — akcentuje mocno dwa pierwsze słowa. — Nie po tym wszystkim. Nie znowu.
— Nie, ja nie zamierzam przyjmować tej oferty! — Przynajmniej nie na serio. — Ale muszę się z nimi rozmówić. Nie mogę po prostu uciec. Muszę…
— Nie podoba mi się to — przerywa mi Cloud. — Jaka jest druga prośba?
— Potrzebuję Marudera. Zapomniałam go zabrać z mieszkania Reno...
— OK.
Bez dalszych pytań i żadnych zapewnień Cloud się rozłącza.
Po godzinie słyszę rozlegający się pod domem pisk opon.
Wychodzę z Zacky na zewnątrz. Malutka nie jest szczęśliwa, że znów się rozstajemy, ale obiecałam jej tyle wycieczek i zabaw, że zdecydowała się nie obrażać. Mimo to z dystansem patrzy na zbliżającego się w naszą stronę Clouda. Zauważam konsternację na jego twarzy, gdy widzi, jak jestem ubrana, lecz nie komentuje tego w żaden sposób. No może okazuje dezaprobatę, kręcąc głową.
— Zmiana planów — odzywa się chłopak, zatrzymując się przed nami i zerkając na mnie i Zacky. — Dzwoniłem do Barretta. Zatrzymamy się u niego. Myślę, że towarzystwo Marlenee dobrze zrobi Zacky. — Wyciąga do niej rękę, a Zacky po chwili wahania za nią łapie, obdarzając mnie spojrzeniem pełnym wątpliwości.
— Poznasz nową koleżankę! — mówię do niej, by ją pokrzepić i choć wciąż nie wygląda na przekonaną, dostrzegam cień zainteresowania w jej oczkach.
Dokonuję z Cloudem mało równowartej wymiany. Ja przekazuję mu dziecko, on mi mój topór.
— Dzięki, Cloud. Jesteś… — Patrzę w jego czyste, mocno niebieskie oczy, które też czasem pod wpływem silnych emocji emanują zielenią mako. Mam poczucie, jakbym znała go dłużej niż te kilka lat. Jakby stał mi się tak bliski, jak Zackowi. — Naprawdę jesteś dla mnie jak brat.
Cloud odwraca głowę, lekko ją zwieszając, ale kącik jego ust ostrożnie unosi się w górę.
— Chciałbym, żeby tak było — znów na mnie patrzy, lecz niewiele mogę wyczytać z jego twarzy — lecz mam poczucie, że Zack by na to wszystko nie pozwolił.
— Zack też mógł wybrać ucieczkę. A jednak wolał zmierzyć się z armią Shin-Ry.
— No tak. — Zdaje się, że chce jeszcze coś dodać, ale ostatecznie rezygnuje. — Krew Fairów — rzuca tylko przez ramię, odprowadzając Zacky.
Macham do nich, póki nie znikają mi z oczu. Owszem, widok Zacky na motorze przyprawia mnie o ciarki, ale Cloud ma dla niej kask, usadza ją bezpiecznie przed sobą i odjeżdża naprawdę powoli. Gdyby to mnie nie przekonało, robi to radosny pisk Zacky, która odzyskała dobry humor, gdy tylko zrozumiała, że czeka ją przejażdżka. Rany, w kogo ona się wdała z tym uwielbieniem dla adrenaliny?
Porzucając tę myśl, zarzucam Marudera na ramię i wracam do domu Lir.
Zamykam za sobą drzwi. Nie wiem po co.
Raz jeszcze rozglądam się po wnętrzu, przechadzając się wolnym krokiem po znajomych kątach. To całkiem ładny dom. Jak miło, że mi go zostawiła.
Co prawda najpierw mnie zdradziła, ale za to pozwoliła mi pomieszkiwać w tej jebanej pamiątkarni. Jest tu kanapa, na której zdrowiałam, gdy znokautował mnie Reno (i na której próbował mnie kiedyś przelecieć) i plama na ścianie po herbacie, która rozlała się podczas kłótni z Cloudem.
Staję przed ścianą, na której wiszą oprawione w czarne ramki zdjęcia. Wśród fotografii znajduję nawet swoją twarz. I Clouda. I, oczywiście, tej zdrajczyni.
Tak. To tutaj zacznę.
I try to stick this pin through a butterfly 'cause I
I like all the pretty colors
— A ty? — pytam, gładząc czule kciukiem trzonek Marudera. — Ty też się stęskniłeś?
Chwytam topór oburącz i robię solidny zamach. Ostrze prześlizguje się po ścianie, zdzierając tynk i zrzucając wszystkie fotografie poza jedną. Jak na ironię, jesteśmy na niej we dwie.
Maruder rozdziela nas od siebie raz na zawsze.
Łapię oddech i rozglądam się, szukając następnego celu.
No tak! Wybór jest oczywisty: kanapa.
Niewiele z niej zostaje, gdy z nią kończę.
Niewiele wciąż użytecznych rzeczy zostaje w całym domu, gdy wreszcie go opuszczam, zasapana, ale w dużo lepszym humorze. Wesoło pogwizdując, zarzucam Marudera na plecy i zerkam na zegarek.
O której mieli mieć to pierdolone zebranie? O 16:00?
Jest 16:30.
Jeszcze zdążę.
But it just fell apart, so I flung it in the fire
To burn with all the others
Wpadam do budynku Shin-Ry tuż po godzinie siedemnastej. W recepcji patrzą na mnie, jakby zobaczyli ducha. Może dlatego nikt mnie nie zatrzymuje, może myślą, że nim jestem. A ja wciąż mam tymczasową przepustkę, którą załatwił mi Sinclair, gdy kilka dni temu mnie tu zaciągnął. Czekam przy windach, gdy wydaje mi się, że z holu dobiega mnie znajomy głos… Bardzo znajomy. Ale to nie jest możliwe. Nie on, nie tu. Prawda?
Jakieś przeczucie pcha mnie, by jednak to sprawdzić, wystarczy przejść przez hol z windami, ale wtedy rozlega się sygnał, informujący, że jedna z nich przybyła na moje wezwanie i drzwi otwierają się płynnie, zapraszając, bym wsiadła. Zerkam na zegarek i wsiadam do windy, bojąc się, że jednak nie zdążę wpieprzyć im się na firmowe zebranko.
To, co słyszałam, na pewno nie było tym, co myślałam. Omamy słuchowe. Życzeniowe myślenie.
Wysiadam na sześćdziesiątym dziewiątym piętrze i schodami przedostaję się na ostanie. Nikogo nie napotykam, ale jestem pewna, że Turks gdzieś się tu czają. Prezydent lubi mieć obstawę na takie okazje.
Nie mylę się. Na siedemdziesiątym piętrze wychylam się ostrożnie zza ściany i przy drzwiach do gabinetu Shinry widzę Reno i Rude’a.
OK. Teraz tylko wykiwać tych głąbów i droga wolna.
Wiedziałem, że jej to nie umknie.
Z rozbawieniem patrzę, jak brwi Libithiny zbliżają się do siebie, a wargi rozchylają, gdy w skupieniu wpatruje się w slajd za moimi plecami. Ciężko mi nie myśleć o tym, po co rozchylała usta jeszcze tej nocy, lecz, oczywiście, zachowam się profesjonalnie. Wszyscy tutaj mogliby się tego ode mnie nauczyć.
— Czy mogę…? — odzywa się Lir, a ja wzdycham mentalnie, próbując ukryć rozczarowanie. Ją także powinienem przeszkolić. Zdecydowanie należało udzielić jej kilka twardych lekcji, jakie tylko mąż może dać żonie.
— W moim gabinecie. — Moja słodka, mała Lib, naprawdę myślisz, że będę ci się publicznie z czegoś tłumaczył? — Później — dodaję szorstko, bo nie wydaje się zadowolona z mojej odpowiedzi, ale ja nie mogę sobie pozwolić na żadne dyskusje. I bez tego spodziewam się dziś problemów, lecz mam nadzieję, że przynajmniej uda mi się przedstawić wpierw to, co zaplanowałem. Dla pewności zerkam jednak na przeszklone drzwi, by upewnić się, że Turks są na posterunku. Nie żebym wiele się po nich spodziewał, ale przynajmniej będę wiedział, kiedy nadciągną kłopoty. A może mnie zaskoczą i tym dwóm uda się powstrzymać choć część z nich.
— Ostatnim pionem naszej firmy zajmie się jeden z najlepszych, oddanych pracowników, a do jego obowiązków należeć będzie trzymanie pieczy nad bezpiecznym i spokojnym życiem naszych mieszkańców, którzy w tym momencie potrzebują wsparcia. Dział ten dzieli się na trzy sekcje, a którymi kierować będą następujące osoby…
Hierarchia działu utrzymania pokoju pojawia się na ekranie.
Skupiam uwagę na twarzy Libith i widzę, że teraz jest już mocno zaniepokojona. Czy zastanawia się, co przed nią ukryłem? Obawia, że spiskuję? Czy znów będę zmuszony zapewniać ją nocą o czystości moich intencji?
'Cause I never get it right
Przecież nie chciałbym, by niepotrzebnie się denerwowała. Doskonalę zdaję sobie sprawę, że nie zgodziłaby się ze mną, gdybym wprost opowiedział jej o swoich planach. Próbowałaby mnie od nich odwieźć i, kierując się mało logicznymi pobudkami, tłumaczyć, że jestem w błędzie. To zrozumiałe. Nie można jej przecież winić, że tak jak ja nie posiada daru dalekosiężnego widzenia, ale kiedy to wszystko się dokona, sama zrozumie, że mam we wszystkim rację.
No, I never get it right
Jeszcze przez chwilę opowiadam o tym, czym konkretnie będzie zajmował się Departament Utrzymania Pokoju i nagle dostrzegam, że za szybą nie widzę już czerwonych włosów Sinclaira. On i Rude gdzieś zniknęli.
Czyli się zaczyna.
Nie zdążę po prostu zakończyć zebrania i odesłać wszystkich, zanim rozpocznie się ten cyrk, prawda?
Muszę chociaż spróbować.
— Drodzy, dziękuję wam za waszą dzisiejszą obecność i czas, który mi poświęciliście. Liczę na owocną współpracę. — Odwracam się, żeby wyłączyć komputer i wygasić projektor. — O terminie kolejnego spotkania zostaniecie poinformowani mailowo, a jeśli chodzi o szczegóły dotyczące waszej stacjonarnej pracy, pani Bella zajmie się przydzieleniem stanowisk.
— Czy zostanie w tej kwestii uruchomiona jakaś lista życzeń? — słyszę padające spod drzwi pytanie i nie muszę się nawet odwracać, żeby wiedzieć, kto je zadał. Jednak i tak to robię.
I keep swingin' my hand through a swarm of bees
— Ja na przykład chciałabym dostać sześćdziesiąte ósme piętro — Crush Fair, nieco zasapana, lecz z uśmiechem od ucha do ucha przekracza próg sali w pełnym umundurowaniu SOLDIERS, wzbudzając szepty wśród zebranych — i jakieś wyjaśnienie, dlaczego nie zostałam zaproszona na to urocze zebranko.
— Panno Fair, odrzuciła pani moją szczodrą ofertę — przypominam, zaciskając dłonie na krawędzi biurka i łypiąc złowrogo na Turksów, którzy pojawiają się za jej plecami. Reno opiera ręce o kolana, próbując nabrać tchu i nawet Rude jest zadyszany, jakby przebiegł na czas jakiś niedługi dystans olimpijski. Nawet nie chcę wiedzieć, jak ich przechytrzyła. To są moi pożal-się-Boże ludzie od zadań specjalnych. Mieli jedno, zadanie: nie wpuścić nikogo do środka na czas zebrania.
Kręcę z politowaniem głową, gdy Rude rozkłada ramiona, bezgłośnie przepraszając.
— Nie dbam o to jak szczodra była ta propozycja, ale czy była szczera. Przepraszam, mogę? — wtrąca, odsuwając krzesło, by usiąść obok Andreii, który odsuwa się na drugi koniec siedzenia, przyglądając się z niesmakiem Fair i jej ubłoconym butom. — Jeśli tak — Crush kontynuuje — firma na pewno zgodzi się na kilka moich warunków, żeby zyskać, jak to sam prezydent określił, najodpowiedniejszą osobę na tworzące się stanowisko.
Bezczelność tej dziewczyny nie zna granic.
I can't understand why they're stingin' me
Patrzy mi prosto w oczy i nie dostrzegam w nich strachu, jedynie szaloną determinację i zatrucie energią mako. Och. To tylko wszystko ułatwi.
— Naturalnie jestem otwarty na wszelkie propozycje. – Rozciągam usta w uprzejmym uśmiechu.
— Świetnie, bo chętnie je omówię… Że co?! — przerywa, wpatrując się w slajd za mną, którego nie zdążyłem wygasić. — Wszyscy Turks w Departamencie Utrzymania Pokoju? To jakiś żart? — Patrzy na mnie, unosząc brwi, a potem pobieżnie rzuca spojrzenie na resztę zgromadzonych osób, najdłużej zatrzymując spojrzenie na twarzy Reno, który wciąż stoi w progu, zaciskając pięści i nawet mimo dzielącej nas odległości wyczuwam, jak bardzo jest rozwścieczony. — Ludzie, Turks to płatni zabójcy! Pozwolicie, żeby ktoś taki stał na straży pokoju? — prycha, wracając spojrzeniem do mnie. — Jeśli naprawdę zamierzacie wprowadzić jakieś zmiany, panie prezydencie, to zacznijcie od wywalenia na pysk tych morderców!
Opuszczam głowę, by nikt nie dostrzegł zmęczenia na mojej twarzy, gdy na moment zamykam oczy.
— Panno Fair…
— I przestań mi już pannować, Rufus. Dość tej szopki.
— Jak sobie życzysz, Crush. — Podnoszę na nią wzrok, opierając ręce na biurku. Dawno już nikt nie był tak bliski wyprowadzenia mnie z równowagi.
But I'll do what I want, I'll do what I please
Właśnie dlatego Turks mieli nikogo nie wpuszczać. Spodziewałem się Crush, lecz nie mogę dopuścić, by podburzyła przeciwko mnie moich nowych pracowników, zwłaszcza, że w niektórych przypadkach dużo kosztowało mnie ich pozyskanie i z pewnością nie są jeszcze w stosunku do mnie całkiem lojalni. W tym przypadku ostatnie czego potrzebuję to publiczne podważanie mojego autorytetu.
Zwracam wzrok na Libith, jakbym się spodziewał, że udzieli mi jakiegoś wsparcia, lecz ona z założonymi na piersi rękoma wodzi wzrokiem ode mnie do Fair. Jej mina pozostaje nieodgadniona, lecz jestem dziwnie spokojny o to, że na pewno nie przedstawia w ten sposób aprobaty dla tego, co się dzieje.
— Rozwiązanie Turks ani zwolnienie wyżej wymienionych nie wchodzi w grę — oświadczam stanowczo, chcąc jak najszybciej uciąć ten temat. Fair próbuje rozdawać karty? Nie wie z kim siedzi przy stole. — Jeśli to twoje warunki, to niestety nie nawiążemy współpracy. Ideą odradzającej się Shin-Ry jest przebaczenie…
— Pierdolenie — wchodzi mi w słowo, co postanawiam zignorować.
— …a to oznacza, że każdy ma prawo, by otrzymać drugą szansę. Gdyby iść tokiem twojego rozumowania, sam powinienem podać się do dymisji i pozwolić, by firmę przejął ktoś obcy…
— W końcu jakiś dobry pomysł!
— …kto nie zna realiów i w krótkim czasie doprowadziłby do jeszcze większych szkód, a może nawet nieodwracalnej klęski. My jesteśmy bogatsi o zdobyte doświadczenia, uczymy się na błędach i mamy dość determinacji, by przywrócić światu zaburzoną biorównowagę. — Tym razem Fair już się nie odzywa, wygląda na to, że wreszcie brakło jej „argumentów”. — Aby uwierzyć w nasze dobre zamiary wystarczy spojrzeć na resztę zarządu, który zdecydowaliśmy się wymienić. — Wskazuję gestem na zgormadzonych, a Crush Fair dopiero teraz przygląda się uważniej każdemu z nich z osobna, a na jej twarzy maluje się coraz większe zaskoczenie. — Zapewniam, że każda osoba, która podważyła nową politykę firmy została już wydalona i pozostały tylko osoby gotowe do pracy nad wspólną, lepszą przyszłością.
Powinienem sam sobie przyznać premię za to spontaniczne przemówienie. Co więcej jestem pewien, że udało mi się umocnić wiarę w Shin-Rę wszystkim, którzy mieli jeszcze jakieś wątpliwości i nastawić życzliwiej tych, którzy naprawdę wątpili w słuszność tego, co robimy. Nawet Fair milknie, a to już o czymś świadczy.
Tylko że to nie we mnie wpatruje się teraz bez słowa.
O prosze, mala jest team CID :)
OdpowiedzUsuńtak trzymac, ona wie ze wujek CID jest lepsza partia :D
A Reno to lajza , tak jak napialas. Dobrze, ze w koncu przejrzalas na oczy hahha
Wujek Cloud :) da sobie rade z Zacky, albo ona z nim :P
Zacky to kopia mamusi z tego co widze.
Hehe lubie twoje poczucie chumoru i te wstawki zabawne , tu zdanie tam zdanie , a ja czytam i sie chichram
Fajnie ze narracja z dwoch osob, dwie rozne perspektywy, dwa spojrzenia na swiat no i dwie osobowisci, dobrze, ze to odznacza, ze w drugiej czesci mamy innego narratora
Nie spodziewalam sie, ze wyjdzie z tego taka akcja.
Na strazy pokoju, zawsze mnie bawia takie okreslenia, szczegolnie w kontekscie konfliktow czy jakichs ekip zbrojnych
Shinra i przebaczenie... hmm Pierdolenie :)
Troche sie juz uwazaja za cudotworcow . Nie wierze w zadne ich slowo.
Hej :)
OdpowiedzUsuńOch, Crush to mi się chyba już stałe będzie kojarzyć z rozwaleniem czegoś :D szkoda, że nie dałaś reakcji Lir na zdemolowane mieszkanie, chętnie bym o nim przeczytała. Zacky to się ma dobrze, tyłu możliwych opiekunów, że nawet sobie już o nich zdanie wyrobiła. Cloud chyba zapunktuje u niej tą przejażdżką.
Och, panie Rufusie. Z czym pan do ludzi? Przemówienie może i spontaniczne i wyszło dobrze, ale czy sobie nie zdajesz waść sprawy, ale to może nic nie znaczyć?
Ten cliffhanger... Liczę, że niedługo się dowiem, na kogo patrzyła Crush. Nie pozostawiaj za długo w niewiedzy, okej?
Pozdrawiam!