Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 20 lutego 2022

[118] YAKUZA: What you'd do to me tonight ~ Wilczy

 

Dzwonek zawieszony u drzwi rozbrzmiał cicho i Hakai mimowolnie zerknęła, kto wchodzi do knajpy, nie przerywając obsługi klienta. Zaraz jednak opuściła notes, w którym zapisywała przyjmowane zamówienie i raz jeszcze spojrzała w stronę drzwi, szeroko otwierając oczy. Miała nadzieję, że w końcu zobaczy to, co teraz – właścicielkę Vincenta, wracającą do swojego lokalu. Natychmiast opuściła klienta i szybkim krokiem do niej podeszła, nie dowierzając oczom.

Zdawało się, że Hashire także jest w szoku, bo wodziła dookoła wzrokiem, przyglądając się zmianom, które zaszły we wnętrzu. To już nie był jej bar, lecz coś pokroju restauracji. Ściany zostały odmalowane na jasny miodowy kolor, stoliki, krzesła, nawet blat kontuaru zostały wymienione, posadzki lśniły, a miękkie zasłony i apetyczne dekoracje nadawały całości przytulnego charakteru.

Honey this club here is stuck up

Dinner and Diatribes

— Nie… Nie podoba ci się? — zapytała z obawą Hakai, zatrzymując się przed Hashire, nie pewna jej reakcji.

— Nie, po prostu… — Hashire spojrzała na nią, ale było to tylko szybkie zerknięcie. — Jest… Inaczej.

— No, odkąd Majima wycofał się z Vincenta, zaczęło przybywać klienteli, jakoś tak wyszło, że codziennie tu przychodziłam i… zostałam. — Hakai wyłamywała sobie za plecami palce,  zestresowana, czy przyjaciółka nie uzna, że próbowała zająć jej miejsce. Wcześniej nie pomyślała, o tym, jak to może wyglądać. Prowadziła Vincenta, bo nie zniosłaby, gdyby upadł. I chciała, by Hashire miała do czego wrócić, kiedy już się odnajdzie. Bo w to nie wątpiła. — Chyba… Nie masz mi tego za złe? Tych zmian? Ludzi ściągały tu plotki o yakuzie, często zachodzili po pracy, pytając, czy można tu też coś zjeść, więc postanowiłam rozszerzyć działalność i…

Hashire przerwała jej, ściskając za przedramię. Na jej ustach pojawił się przelotny uśmiech, gdy spojrzała na przyjaciółkę. — Cieszę się, że zajęłaś się Vincentem. Dziękuję.

Your friends are a fate that befell me

Hakai odetchnęła. Przez chwilę się wahała, ale wreszcie objęła Hashire. Miała nadzieję, że znów się spotkają, ale bała się, czy ta chwila rzeczywiście nadejdzie. Jej uścisk nie został odwzajemniony, więc prędko się odsunęła, nieco zmieszana, próbując ukryć wzruszenie. Coś zmieniło się w twarzy Hashire i choć się uśmiechnęła, jej oczy pozostały puste.

— Czy… — Hashire przestała się rozglądać dookoła i skupiła wzrok na twarzy Hakai. — Mogę wrócić do pracy tutaj?

— Czy możesz…? — powtórzyła Hakai, marszcząc brwi. Kiedy sens pytania do nie dotarł, zakryła usta dłonią. — Dlaczego w ogóle mnie pytasz?! To twoja knajpa!

— No nie wiem — Hashire raz jeszcze potoczyła wzrokiem po wnętrzu — czy jeszcze moja…

— Czyli jednak masz mi to za złe. — Hakai wyglądała na załamaną.

— Nie. — Tym razem uśmiech na twarzy Hashire zdawał się bardziej szczery. Smutny, ale prawdziwy. — Po prostu… Tyle się zmieniło, ja się zmieniłam. Zastanawiam się, czy jeszcze tu pasuję. Czy pasuję gdziekolwiek. — Ostatnie zdanie wymówiła bardzo cicho, kończąc głębokim westchnięciem.

— Jeśli chodzi o Vincenta, zawsze będziesz jego częścią. Jego duszą — zapewniła Hakai.

— Tak myślisz? — Nieobecny wzrok Hashire błądził po ścianach.

— Oczywiście. — Hakai próbowała się uśmiechnąć, ale jej twarz dominował wyraz zmartwienia. — Czy wszystko w porządku, Kyo-san? — wyrzuciła z siebie, zaniepokojona zachowaniem przyjaciółki. — To znaczy, głupie pytanie — stropiła się. — Wiem, że miałaś ciężki czas… Ojciec naprawdę zamknął cię w szpitalu?

— Naprawdę — potwierdziła Hashire. — Ale już mogę oddychać. — Jakby chciała zademonstrować tę umiejętność, ezięła głęboki wdech. — Teraz muszę tylko stanąć na nogi. Powrót do Vincenta na pewno mi w tym pomoże.

— No więc wracaj! — Hakai nieco się rozpogodziła. — Chcesz zacząć od razu?

— Myślałam raczej o przyszłym tygodniu.

— Oczywiście, odpocznij. Będziesz w domu na kolację? Przyniosę coś smacznego.

— A, no właśnie. — Hashire klepnęła otwartą dłonią w czoło. — Przyszłam też po to, żeby ci powiedzieć, że przez jakiś czas zatrzymam się u Majimy.

— Nie chce spuszczać cię z oka?

— Dobrze, że ma tylko jedno. Przed dwoma bym się nie ukryła.

Head is the talking type

Hashire nie dała się namówić na dłuższy pobyt w Vincencie. Nie była gotowa, żeby rozmawiać na temat ostatnich pięciu lat. Odpowiedziała zdawkowo na kilka pytań i odbijała je do Hakai, która chętnie usiadła, by napić się kawy i dużo bardziej otwarcie opowiadała o swoim życiu. Z Kazumą nie zaiskrzyło, mężczyzna nie był zainteresowany romantyczną relacją, a jakiś czas temu wyjechał z Kamurocho, chcąc całkowicie odciąć się od dawnego życia i yakuzy. Za to pojawił się ktoś nowy, ale była to na tyle świeża sprawa, że na razie nie mogła zbyt dużo zdradzić. Kobiety pożegnały się po dwóch kwadransach i Hashire opuściła Vincenta.

Krótką chwilę stała przed swoją knajpą. Tak wiele się zmieniło. Zbyt wiele. Czuła, że to już nie jest jej miejsce. Zaciągnęła się miejskim powietrzem i ruszyła chodnikiem w dół, rozglądając się po okolicy, która również ewoluowała. Powstały nowe sklepy, nowocześniejsze witryny. To wszystko trochę ją przytłaczało. Tylko jedna rzecz pozostała stałą i choć kiedyś w życiu by się o to nie podejrzewała, w tym momencie była za nią wdzięczna. Dlatego nie reagowała, chociaż była pewna, że od wyjścia z Vincenta jej śladem podąża samochód. Ale kiedy czarna toyota mr2 zrównała się z nią, jadąc tuż obok, przy krawężniku, nie mogła dłużej jej ignorować. Zatrzymała się i auto zrobiło to samo. Przednia szyba zaczęła się opuszczać i Hashire nachyliła się do niej, opierając przedramiona o karoserię.

— Nie wracajmy do tego, Goro — westchnęła ciężko, choć jej usta wygięły się w uśmiechu na widok yakuzy. — Już zrealizowałam epizod swojego życia, w którym mnie prześladowałeś.

— No wiesz co?! — oburzył się Majima. — Ja cię nie śledzę, tylko zapewniam bezpieczeństwo!

— Oczywiście. — Kobieta przesadnie głęboko przytaknęła głową. — Na wypadek, gdyby Hakai postanowiła zaatakować mnie pałką z kurczaka, czy co tam teraz dominuje w karcie…

— Twierdzisz, że nie potrzebujesz ochrony? A czy to przypadkiem nie ciebie ktoś mi gdzieś więził przez ostatnie pięć lat?

— No tak, bo w porządku jest tylko wtedy kiedy to ty mnie gdzieś więzisz.

— Nie prowokuj mnie, Shire-chan! — Majima uniósł się w fotelu, a w jego oku pojawił się demoniczny błysk. — Chyba nie chcesz zdenerwować tatuśka?

 

I knew well from our first hookup

The look of mischief in your eye

Hashire zachichotała gardłowo, uśmiechnęła się szerzej.

— Kto wie, może chcę? — spytała niewinnie, ale gdy Goro wychylił się z okna, ona się odsunęła.

— Nie drażnij mnie! — wydzierał się Majima, wystawiając z samochodu rękę i uderzając dłonią w skórzanej rękawiczce w bok auta. — Nie drażni się Wściekłego Psa!

Teraz Hashire śmiała się w głos. Zrozumiała, jak bardzo za nim tęskniła i on chyba zobaczył to w jej spojrzeniu, bo jego wściekła mina nieco się wygładziła.

— Furiat — skomentowała i zbliżyła się do wystającego z okna yakuzy. Zadarła kciukiem jego wargę, w ten sam sposób, w jaki on miał w zwyczaju to robić i wpiła się w jego usta. — Chyba cię kocham, łajdaku.

 

Zrobił to wszystko dla mnie. Zarówno złe rzeczy i dobre. Takie, które mnie ocaliły. Przecież i bez jego pomocy trafiłabym tam, gdzie trafiłam. A gdyby nie ta odsiecz, nigdy nie opuściłabym tego koszmarnego miejsca. Wpadł tam jak huragan, jego pięści wydarły mnie z objęć śmierci. Uderzały raz po raz. Jak w transie.

— Shire-chan — wydyszał, gdy znalazł się obok. — Znalazłem cię — powiedział, oddychając ciężko. Wziął mnie na ręce. I zabrał do domu.

 

Odsunęła się i zostawiła go zszkowanego, żegnając się z nim szczerym, figlarnym uśmiechem. Wspomnienie, w którym Majima ją odnalazł, wciąż było bardzo świeże, bardzo żywe, odtwarzając je, doznawała tych samych emocji, co wtedy, tylko w słabszej wersji. Strachu. Ulgi. I całej gamy ciepłych uczuć, które zalały ją, gdy Goro wziął ją w ramiona. Pewności, że już nic jej nie grozi, wdzięczności, że tak wytrwale jej szukał. Może to w tamtej chwili naprawdę go pokochała. Nie mogło się stać inaczej. Nikt nie zrobił dla niej tyle, co on.

Zarówno dobrych, jak i gorszych rzeczy.

Ruszyła przed siebie. Toyota dogoniła ją dopiero po kilku minutach.

— Przepraszam, ale co robisz? — dopytywał Majima, licząc na powtórzenie wyznania.

— Tak, ja też nie wiem, jak do tego doprowadziłeś. — Wiedziała bardzo dobrze. — A teraz oboje musimy z tym żyć.

— Ale ja nie dosłyszałem. Czy mogłabyś…

— Nie.

— Shire-chan, tatusiuek już nie jest najmłodszy, słuch także już nie ten…

— Tak? No to chyba będę musiała zmienić plany na wieczór, bo jeszcze dostaniesz wylewu. — Zerknęła na niego i raptownie się zatrzymała. — Serio? — zawołała, widząc, że Majima trzyma w ręku małą, poręczną kamerkę, którą ją filmuje.

— No co! — Toyota zahamowała raptownie, co spotkało się z protestem jadącego tuż za nią nissana. — Chcę mieć dowód na wypadek, gdybyś już nigdy się do tego nie przyznała!

— No i masz jak w banku, że więcej tego nie usłyszysz!

— Za co mnie każesz!

— Za podstępność!

Chwilę panowała między nimi cisza, podczas której Hashire wznowiła marsz, a toyota ruszyła ślimaczym tempem, prowadzona przez ignorującego coraz liczniejsze klaksony kierowcę.

— Wspominałaś coś o wieczorze, Shire-chan — podjął Majima, nie opuszczając kamery.

— Wspominałam — zgodziła się kobieta, lecz nie kontynuowała wątku.

— Mam się bać?

— Ty się nigdy nie boisz.

— Ale teraz nie wiem, czego się spodziewać.

— Czegoś — Hashire zatrzymała się i zbliżyła do hamującej toyoty — fajnego. — Cały kadr w obiektywie wypełniły jej piersi. Majima nie odrywał wzroku od wyświetlacza. — A teraz jedź już, bo zakorkujesz całe Tokio.

Odwróciła się, podnosząc wzrok na witrynę, przy której stała i pomachała do Majimy, uśmiechając się łobuzersko.

— Zaczekaj! Natychmiast masz mi powiedzieć, co planujesz… — Hashire znikła za drzwiami sex shopu. — …zrobić ze mną tej nocy…

I'd suffer hell if you'd tell me

What you'd do to me tonight

Majima nie zamierzał czekać do wieczora. Zgasił silnik w aucie i niecierpliwie bębnił palcami w kierownicę, aż klakson za nim przerodził się w jeden, ciągły, wwiercający się w zwoje mózgowe dźwięk.

— Nożeż kurwa mać.p

Sokojnie wysiadł z auta, powoli je okrążył, otworzył bagażnik. Wyciągnął metalowy kij baseballowy, mocno złapał go oburącz i odwrócił się gwałtownie, uderzając w maskę nissana.

— PRZECIEŻ — kolejne uderzenie pogłębiło wgniecenie — MOŻESZ — kij wylądował na przedniej szybie, po której rozeszły się pajączki — MNIE — szkło zatrzeszczało, pęknięcia się podwoiły — WYPRZEDZIĆ!!!

Kierowca nissana, klnąc w niebogłosy, wreszcie wyprzedził toyotę z piskiem opon. Majimie udało się jeszcze rozwalić tylny reflektor.

— Dupek! — wrzeszczał za jadącym krzywo nissanem. — Znam twoje numery! Jeszcze pożałujesz!

Inni kierowcy, którzy też mieli nadzieję, że trąbieniem wyegzekwują na kierowcy toyoty trzymanie się zasad ruchu drogowego, nie chcąc podzielić losu nissana, także wyprzedzali Majimę, gdy tylko pas z naprzeciwka był wolny.

— Czy ciebie na chwilę z oka nie można spuścić, żebyś nie siał zamętu i zniszczenia? — zamarudziła za plecami Majimy Hashire.

— Tym razem to nie ja zacz… — Majima urwał, kiedy na nią spojrzał. Hashire stała przed nim w czarnym gorsecie, który zjawiskowo podkreślał kobiece kształty, czyniąc niesłychane rzeczy z jej talią i piersiami, od których nie szło teraz oderwać wzroku. — Wsiadaj — wychrypiał yakuza, otwierając drzwi od strony pasażera.

— To jeszcze nie wszystko. — Hashire wciąż się uśmiechała i dobrze bawiła. Potrzebowała trochę rozrywki. I namiętności. — Jedź do domu i czekaj tam na mnie.

Chciała odejść, ale jej nadgarstek objął żelazny uchwyt. Majima silnym, precyzyjnym ruchem obrócił ją przodem do siebie. I przyciągnął, blisko. Czarne, proste włosy opadły na jego oko, skrzydełka nosa falowały, a z gardła wydobywał się pomruk.

 

Tell me

Tell me

Tell your man

— Jedź do domu — poprosiła raz jeszcze Hashire. Od zapachu i bliskości yakuzy zawirowało jej w głowie.

— Jak długo jeszcze każesz mi czekać. — Czuła jego oddech na szyi. — Czy pięć lat nie wystarczy?

— Wystarczy — odszepnęła Hashire. — Uwierz, że ja też się nie mogę doczekać…

— No to zróbmy to tu i teraz. — Usta Majimy musnęły jej ucho.

— Nie chcę w ten sposób. — Kobieta wysunęła się z jego objęć. — Wytrzymaj jeszcze chwilę. Czasem czekanie jest dużo przyjemniejsze niż…

— Nie ze mną! I nie z tobą! — Majima uderzył ze złością w karoserię swojego samochodu. — Mam już dość czekania — zawarczał, patrząc na Hashire z wyrzutem, po czym wsiadł do auta i odjechał, dodając za dużo gazu.

 

 

— Kyle, wypierdalaj — przywitał się Majima, gdy tylko otworzył drzwi do swojego mieszkania. Podszedł do biurka, skąd wziął kartkę i długopis, i nabazgrał coś, trzymając w kącie ust papierosa. — Jedź pod ten adres. Już tam byłeś. Moi ludzie wszystko ci pokażą. — Wcisnął kartkę młodemu mężczyźnie, który wrzucił sobie do ust garść popcornu, odrywając oczy od telewizora, by odczytać adres.

— Nareszcie — mruknął tylko, odstawiając miskę. W jego dwubarwnych oczach migotało szaleństwo. — Czyli już jestem yakuzą? — zapalił się, wstając i otrzepując ręce.

— A która z twoich osobowości to będzie? Dwudziesta ósma?

— Nie wiem, o czym pan mówi. — Kyle był szczerze zdezorientowany.

— Nieważne. Weź to — Majima wyciągnął portfel, z którego wyjął dziesięć tysięcy yenów — na dobry początek i do wieczora ma cię tu nie być.

— Będę gotowy za pięć minut, szefie.

— Jeszcze lepiej.

Kyle dotrzymał słowa i naprawdę szybko się pozbierał. Przy pakowaniu towarzyszył mu niezdrowy entuzjazm, jakby naprawdę nie mógł doczekać się pracy dla Majimy. Kiedy zniknął, Majima wziął długi prysznic, po którym wciągnął na siebie tylko dół z czarnego kimono i położył się na kanapie, paląc papierosy i próbując oglądać telewizję, jednak ta nie zyskała wiele jego uwagi. Raz po raz odrywał wzrok od ekranu i zerkał na drzwi. Kiedy zaczęło zmierzchać, uznał, że Hashire nie wraca zdecydowanie zbyt długo i zdjęty nagłym lękiem, na powrót ubrał się w to co zwykle, zamierzając wyjść, by jej poszukać i nigdy więcej nie dać się odesłać, jednak kiedy otworzył drzwi, ona stała za nimi.

Włosy miała pięknie uczesane, do gorsetu dołączyły obcisłe, czarne spodnie o zwężanych nogawkach i solidne sztyblety na mocnej podeszwie i grubym, wysokim słupku, ale to, co najbardziej zwróciło jego uwagę, to wąska, czarna obróżka na szyi i odchodzące od niej w stronę piersi paseczki. Wyglądało na uprząż.

— Mówiłam, że czasami warto poczekać — odezwała się, gdy Majima nie zrobił tego od dłuższej chwili. — Jak ci się podobam? — Zaprezentowała wdzięki, wysuwając w bok biodro, lecz i tym razem Majima nie odpowiedział. Zamiast tego wciągnął ją do mieszkania, wpijając usta w jej usta.

 

That's the kinda love

I've been dreaming of

Pożar, który ich ogarnął, wygasł dopiero nad ranem.

 

— Wiesz co, Shire-chan? — Majima leżał na łóżku. Zsunął głowę poza jego krawędź, by do góry nogami obserwować kobietę, biorącą kąpiel przy otwartych drzwiach łazienki.

— No? — ponagliła Hashire, wiedząc, że Majima nie odpuści, dopóki nie podzieli się z nią swoim zapewne odkrywczym spostrzeżeniem.

— Powinniśmy mieć dziecko.

Hashire zachłysnęła się wodą, którą właśnie polewała twarz i długi czas kaszlała, czując jak spokój i głęboki relaks, którego doznała w nocy, bardzo szybko się ulatniają.

— Co ci przyszło do głowy?! — zakrzyknęła wreszcie, owijając się ręcznikiem i prędko wychodząc z wanny.

Majima szeroko otworzył oko.

— Naprawdę aż tak bardzo nie podoba ci się wizja ciebie, mnie i małej kopii mnie, biegającej wokół nas z tanto?

— Nie chodzi o to, co mi się podoba, naprawdę. — Hashire zdawała się roztrzęsiona. Z długich włosów kapała woda, a ona sama nią ociekała, zdając się tego nie zauważać.

— Masz jakieś przykre doświadczenia? — zgadywał Goro, podnosząc się z łóżka. — Jeśli poruszyłem drażliwy temat, to przepraszam.

Hashire wypuściła z jękiem nagromadzone powietrze.

— Jakby ci to powiedzieć... — zaskomlała cicho.

— Najlepiej prosto z mostu: jeśli nie chcesz mieć dzieci, to spoko. W tej kwestii nie będę cię do niczego przymuszał.

— Nie o to chodzi.

— No to o co. — Yakuza marszczył brwi. — Mów.

Ale Hashire milczała. Minęło sporo czasu, zanim była w stanie wyznać mu prawdę.

— Chodzi o to — zaczęła cicho, wtulając się w jego pierś i ściszając głos — że my już mamy dziecko, Goro.

 

2 komentarze:

  1. Tesknilam za tym skurczysynem :)
    I za Hasire tez. Sama bym ja wysciskala :)
    Takie powroty nie sa latwe, szczegolnie ze oprocz tego ze ona sie zminila to tez zminilo sie wszytko do czego chciala wrocic.
    Majima to ma zawsze dobre wejscie heh
    On ma swoja wizje swiata i opieki na Hasire.

    Wiedzialam, ze za nim tesknila. Oni to maja specyficzny ale silny zwiazek. Nie ma takiej drugiej pary jak oni. Strasznie ich lubie i az mi sie buzia cieszy jak to czytam.

    Hahaha tatusiek juz nie jest najmlodszy. To mi troche ukazalas Majime z innego konta w tym tekscie. Az milo sie zrobilo :)

    haha ja piperze, on to Malo cierpliwy jest. Szalony skurczysyn. Wlasnie takiego go pamietam.

    Majima na glodzie widze, jakby dopiero w pierdla wyszedl :D
    ejjjgghh musze od Hasire wyciagnac adres sklepu hihi

    Dziecko? O zesz kurwa. Jak sobie wyobraze Majime jako ojca to strach sie bac.

    Jak to maja? Czy ja czegos nie pamietam.... to ma Hasire przejebane za ukrywanie dziecka Majimy, ale gdzie ono jest co sie z nim dzieje, masakra. Jak moglas tak skonczyc




    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Aż wstyd się przyznać, ale tytuł tekstu nic a nic mi nie powiedział. Wtem pierwszy akapit wrzucił nazwę "Vincent", a do mnie dotarło: "To Hashire. Czyli... będzie Majima?! Jej, stęskniłam się!". Wybacz mą reakcję, ale tak dawno ich nie było, iż moja pamięć strasznie daleko ulokowała ich w mojej głowie.
    Och, Hakai. Wzruszyło mnie jej działanie. Choć ktoś mógłby się w tym doszukiwać drugiego dna, to dla mnie zachowała się jak przyjaciółka. Szczególnie ujęło mnie to, że chciała zachować miejsce, do którego Hashire może wrócić <3
    Poziom humoru w dialogach mnie rozwalił. Naprawdę umknęło mi to, jak zwykłam świetnie się bawić przy tej serii, tym tekstem mi o tym przypomniałaś, a na mojej twarzy gościł uśmiech.
    Choć ostatnie zdanie brzmi zaskakująco. Czyżby Hashire była w ciąży, zanim ją zamknięto? Gdzie jest to dziecko? Jak można z takimi pytaniami pozostawić, co?
    Dzięki wielkie, bawiłam się przednio <3
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń