Dzwonek
zawieszony u drzwi rozbrzmiał cicho i Hakai mimowolnie zerknęła, kto wchodzi do
knajpy, nie przerywając obsługi klienta. Zaraz jednak opuściła notes, w którym
zapisywała przyjmowane zamówienie i raz jeszcze spojrzała w stronę drzwi,
szeroko otwierając oczy. Miała nadzieję, że w końcu zobaczy to, co teraz – właścicielkę
Vincenta, wracającą do swojego lokalu. Natychmiast opuściła klienta i szybkim
krokiem do niej podeszła, nie dowierzając oczom.
Zdawało
się, że Hashire także jest w szoku, bo wodziła dookoła wzrokiem, przyglądając
się zmianom, które zaszły we wnętrzu. To już nie był jej bar, lecz coś pokroju
restauracji. Ściany zostały odmalowane na jasny miodowy kolor, stoliki,
krzesła, nawet blat kontuaru zostały wymienione, posadzki lśniły, a miękkie
zasłony i apetyczne dekoracje nadawały całości przytulnego charakteru.
Honey this club here is stuck up
Dinner and Diatribes
—
Nie… Nie podoba ci się? — zapytała z obawą Hakai, zatrzymując się przed
Hashire, nie pewna jej reakcji.
—
Nie, po prostu… — Hashire spojrzała na nią, ale było to tylko szybkie
zerknięcie. — Jest… Inaczej.
—
No, odkąd Majima wycofał się z Vincenta, zaczęło przybywać klienteli, jakoś tak
wyszło, że codziennie tu przychodziłam i… zostałam. — Hakai wyłamywała sobie za
plecami palce, zestresowana, czy
przyjaciółka nie uzna, że próbowała zająć jej miejsce. Wcześniej nie pomyślała,
o tym, jak to może wyglądać. Prowadziła Vincenta, bo nie zniosłaby, gdyby
upadł. I chciała, by Hashire miała do czego wrócić, kiedy już się odnajdzie. Bo
w to nie wątpiła. — Chyba… Nie masz mi tego za złe? Tych zmian? Ludzi ściągały
tu plotki o yakuzie, często zachodzili po pracy, pytając, czy można tu też coś
zjeść, więc postanowiłam rozszerzyć działalność i…
Hashire
przerwała jej, ściskając za przedramię. Na jej ustach pojawił się przelotny
uśmiech, gdy spojrzała na przyjaciółkę. — Cieszę się, że zajęłaś się Vincentem.
Dziękuję.
Your friends are a fate that befell me
Hakai odetchnęła. Przez
chwilę się wahała, ale wreszcie objęła Hashire. Miała nadzieję, że znów się
spotkają, ale bała się, czy ta chwila rzeczywiście nadejdzie. Jej uścisk nie
został odwzajemniony, więc prędko się odsunęła, nieco zmieszana, próbując ukryć
wzruszenie. Coś zmieniło się w twarzy Hashire i choć się uśmiechnęła, jej oczy
pozostały puste.
—
Czy… — Hashire przestała się rozglądać dookoła i skupiła wzrok na twarzy Hakai.
— Mogę wrócić do pracy tutaj?
—
Czy możesz…? — powtórzyła Hakai, marszcząc brwi. Kiedy sens pytania do nie
dotarł, zakryła usta dłonią. — Dlaczego w ogóle mnie pytasz?! To twoja knajpa!
—
No nie wiem — Hashire raz jeszcze potoczyła wzrokiem po wnętrzu — czy jeszcze
moja…
—
Czyli jednak masz mi to za złe. — Hakai wyglądała na załamaną.
—
Nie. — Tym razem uśmiech na twarzy Hashire zdawał się bardziej szczery.
Smutny, ale prawdziwy. — Po prostu… Tyle się zmieniło, ja się zmieniłam.
Zastanawiam się, czy jeszcze tu pasuję. Czy pasuję gdziekolwiek. — Ostatnie
zdanie wymówiła bardzo cicho, kończąc głębokim westchnięciem.
—
Jeśli chodzi o Vincenta, zawsze będziesz jego częścią. Jego duszą — zapewniła
Hakai.
—
Tak myślisz? — Nieobecny wzrok Hashire błądził po ścianach.
—
Oczywiście. — Hakai próbowała się uśmiechnąć, ale jej twarz dominował wyraz
zmartwienia. — Czy wszystko w porządku, Kyo-san? — wyrzuciła z siebie,
zaniepokojona zachowaniem przyjaciółki. — To znaczy, głupie pytanie — stropiła
się. — Wiem, że miałaś ciężki czas… Ojciec naprawdę zamknął cię w szpitalu?
—
Naprawdę — potwierdziła Hashire. — Ale już mogę oddychać. — Jakby chciała
zademonstrować tę umiejętność, ezięła głęboki wdech. — Teraz muszę tylko stanąć
na nogi. Powrót do Vincenta na pewno mi w tym pomoże.
—
No więc wracaj! — Hakai nieco się rozpogodziła. — Chcesz zacząć od razu?
—
Myślałam raczej o przyszłym tygodniu.
—
Oczywiście, odpocznij. Będziesz w domu na kolację? Przyniosę
coś smacznego.
—
A, no właśnie. — Hashire klepnęła otwartą dłonią w czoło. — Przyszłam też po
to, żeby ci powiedzieć, że przez jakiś czas zatrzymam się u Majimy.
— Nie chce spuszczać cię z oka?
—
Dobrze, że ma tylko jedno. Przed dwoma bym się nie ukryła.
Head is the talking type
Hashire
nie dała się namówić na dłuższy pobyt w Vincencie. Nie była gotowa, żeby
rozmawiać na temat ostatnich pięciu lat. Odpowiedziała zdawkowo na kilka pytań
i odbijała je do Hakai, która chętnie usiadła, by napić się kawy i dużo
bardziej otwarcie opowiadała o swoim życiu. Z Kazumą nie zaiskrzyło, mężczyzna
nie był zainteresowany romantyczną relacją, a jakiś czas temu wyjechał z
Kamurocho, chcąc całkowicie odciąć się od dawnego życia i yakuzy. Za to pojawił
się ktoś nowy, ale była to na tyle świeża sprawa, że na razie nie mogła zbyt
dużo zdradzić. Kobiety pożegnały się po dwóch kwadransach i Hashire opuściła
Vincenta.
Krótką
chwilę stała przed swoją knajpą. Tak wiele się zmieniło. Zbyt wiele.
Czuła, że to już nie jest jej miejsce. Zaciągnęła się miejskim
powietrzem i ruszyła chodnikiem w dół, rozglądając się po okolicy, która
również ewoluowała. Powstały nowe sklepy, nowocześniejsze witryny. To
wszystko trochę ją przytłaczało. Tylko jedna rzecz pozostała stałą i choć
kiedyś w życiu by się o to nie podejrzewała, w tym momencie była za nią
wdzięczna. Dlatego nie reagowała, chociaż była pewna, że od wyjścia z Vincenta
jej śladem podąża samochód. Ale kiedy czarna toyota mr2 zrównała się z nią,
jadąc tuż obok, przy krawężniku, nie mogła dłużej jej ignorować. Zatrzymała się
i auto zrobiło to samo. Przednia szyba zaczęła się opuszczać i Hashire
nachyliła się do niej, opierając przedramiona o karoserię.
—
Nie wracajmy do tego, Goro — westchnęła ciężko, choć jej usta wygięły się w
uśmiechu na widok yakuzy. — Już zrealizowałam epizod swojego życia, w którym
mnie prześladowałeś.
—
No wiesz co?! — oburzył się Majima. — Ja cię nie śledzę, tylko zapewniam
bezpieczeństwo!
—
Oczywiście. — Kobieta przesadnie głęboko przytaknęła głową. — Na wypadek, gdyby
Hakai postanowiła zaatakować mnie pałką z kurczaka, czy co tam teraz dominuje w
karcie…
—
Twierdzisz, że nie potrzebujesz ochrony? A czy to przypadkiem nie ciebie ktoś
mi gdzieś więził przez ostatnie pięć lat?
—
No tak, bo w porządku jest tylko wtedy kiedy to ty mnie gdzieś więzisz.
—
Nie prowokuj mnie, Shire-chan! — Majima uniósł się w fotelu, a w jego oku
pojawił się demoniczny błysk. — Chyba nie chcesz zdenerwować tatuśka?
I knew well from our first hookup
The look of mischief in your eye
Hashire
zachichotała gardłowo, uśmiechnęła się szerzej.
—
Kto wie, może chcę? — spytała niewinnie, ale gdy Goro wychylił się z okna, ona
się odsunęła.
—
Nie drażnij mnie! — wydzierał się Majima, wystawiając z samochodu rękę i
uderzając dłonią w skórzanej rękawiczce w bok auta. — Nie drażni się Wściekłego
Psa!
Teraz
Hashire śmiała się w głos. Zrozumiała, jak bardzo za nim tęskniła i on chyba
zobaczył to w jej spojrzeniu, bo jego wściekła mina nieco się wygładziła.
—
Furiat — skomentowała i zbliżyła się do wystającego z okna yakuzy. Zadarła
kciukiem jego wargę, w ten sam sposób, w jaki on miał w zwyczaju to robić i
wpiła się w jego usta. — Chyba cię kocham, łajdaku.
Zrobił
to wszystko dla mnie. Zarówno złe rzeczy i dobre. Takie, które mnie ocaliły.
Przecież i bez jego pomocy trafiłabym tam, gdzie trafiłam. A gdyby nie ta
odsiecz, nigdy nie opuściłabym tego koszmarnego miejsca. Wpadł tam jak huragan,
jego pięści wydarły mnie z objęć śmierci. Uderzały raz po raz. Jak w transie.
—
Shire-chan — wydyszał, gdy znalazł się obok. — Znalazłem cię — powiedział, oddychając
ciężko. Wziął mnie na ręce. I zabrał do domu.
Odsunęła
się i zostawiła go zszkowanego, żegnając się z nim szczerym, figlarnym
uśmiechem. Wspomnienie, w którym Majima ją odnalazł, wciąż było bardzo świeże,
bardzo żywe, odtwarzając je, doznawała tych samych emocji, co wtedy, tylko w
słabszej wersji. Strachu. Ulgi. I całej gamy ciepłych uczuć, które zalały ją,
gdy Goro wziął ją w ramiona. Pewności, że już nic jej nie grozi, wdzięczności,
że tak wytrwale jej szukał. Może to w tamtej chwili naprawdę go pokochała. Nie
mogło się stać inaczej. Nikt nie zrobił dla niej tyle, co on.
Zarówno
dobrych, jak i gorszych rzeczy.
Ruszyła
przed siebie. Toyota dogoniła ją dopiero po kilku minutach.
—
Przepraszam, ale co robisz? — dopytywał Majima, licząc na powtórzenie wyznania.
—
Tak, ja też nie wiem, jak do tego doprowadziłeś. — Wiedziała bardzo dobrze. — A
teraz oboje musimy z tym żyć.
—
Ale ja nie dosłyszałem. Czy mogłabyś…
—
Nie.
—
Shire-chan, tatusiuek już nie jest najmłodszy, słuch także już nie ten…
—
Tak? No to chyba będę musiała zmienić plany na wieczór, bo jeszcze dostaniesz
wylewu. — Zerknęła na niego i raptownie się zatrzymała. — Serio? — zawołała,
widząc, że Majima trzyma w ręku małą, poręczną kamerkę, którą ją filmuje.
—
No co! — Toyota zahamowała raptownie, co spotkało się z protestem jadącego tuż
za nią nissana. — Chcę mieć dowód na wypadek, gdybyś już nigdy się do tego
nie przyznała!
—
No i masz jak w banku, że więcej tego nie usłyszysz!
—
Za co mnie każesz!
—
Za podstępność!
Chwilę
panowała między nimi cisza, podczas której Hashire wznowiła marsz, a toyota
ruszyła ślimaczym tempem, prowadzona przez ignorującego coraz liczniejsze
klaksony kierowcę.
—
Wspominałaś coś o wieczorze, Shire-chan — podjął Majima, nie opuszczając kamery.
—
Wspominałam — zgodziła się kobieta, lecz nie kontynuowała wątku.
—
Mam się bać?
—
Ty się nigdy nie boisz.
—
Ale teraz nie wiem, czego się spodziewać.
—
Czegoś — Hashire zatrzymała się i zbliżyła do hamującej toyoty — fajnego. —
Cały kadr w obiektywie wypełniły jej piersi. Majima nie odrywał wzroku od
wyświetlacza. — A teraz jedź już, bo zakorkujesz całe Tokio.
Odwróciła
się, podnosząc wzrok na witrynę, przy której stała i pomachała do Majimy,
uśmiechając się łobuzersko.
—
Zaczekaj! Natychmiast masz mi powiedzieć, co planujesz… — Hashire znikła za
drzwiami sex shopu. — …zrobić ze mną tej nocy…
I'd suffer hell if you'd tell me
What you'd do to me tonight
Majima
nie zamierzał czekać do wieczora. Zgasił silnik w aucie i niecierpliwie bębnił
palcami w kierownicę, aż klakson za nim przerodził się w jeden, ciągły,
wwiercający się w zwoje mózgowe dźwięk.
— Nożeż kurwa mać.p
Sokojnie wysiadł z auta, powoli je okrążył, otworzył bagażnik. Wyciągnął metalowy kij baseballowy, mocno złapał go oburącz i odwrócił się gwałtownie, uderzając w maskę nissana.
—
PRZECIEŻ — kolejne uderzenie pogłębiło wgniecenie — MOŻESZ — kij wylądował na
przedniej szybie, po której rozeszły się pajączki — MNIE — szkło zatrzeszczało,
pęknięcia się podwoiły — WYPRZEDZIĆ!!!
Kierowca
nissana, klnąc w niebogłosy, wreszcie wyprzedził toyotę z piskiem opon. Majimie
udało się jeszcze rozwalić tylny reflektor.
—
Dupek! — wrzeszczał za jadącym krzywo nissanem. — Znam twoje numery! Jeszcze pożałujesz!
Inni
kierowcy, którzy też mieli nadzieję, że trąbieniem wyegzekwują na kierowcy
toyoty trzymanie się zasad ruchu drogowego, nie chcąc podzielić losu nissana,
także wyprzedzali Majimę, gdy tylko pas z naprzeciwka był wolny.
—
Czy ciebie na chwilę z oka nie można spuścić, żebyś nie siał zamętu i
zniszczenia? — zamarudziła za plecami Majimy Hashire.
—
Tym razem to nie ja zacz… — Majima urwał, kiedy na nią spojrzał. Hashire stała
przed nim w czarnym gorsecie, który zjawiskowo podkreślał kobiece kształty,
czyniąc niesłychane rzeczy z jej talią i piersiami, od których nie szło teraz
oderwać wzroku. — Wsiadaj — wychrypiał yakuza, otwierając drzwi od strony
pasażera.
—
To jeszcze nie wszystko. — Hashire wciąż się uśmiechała i dobrze bawiła.
Potrzebowała trochę rozrywki. I namiętności. — Jedź do domu i czekaj tam na
mnie.
Chciała
odejść, ale jej nadgarstek objął żelazny uchwyt. Majima silnym, precyzyjnym
ruchem obrócił ją przodem do siebie. I przyciągnął, blisko. Czarne, proste
włosy opadły na jego oko, skrzydełka nosa falowały, a z gardła wydobywał się pomruk.
Tell me
Tell me
Tell your man
—
Jedź do domu — poprosiła raz jeszcze Hashire. Od zapachu i bliskości yakuzy
zawirowało jej w głowie.
—
Jak długo jeszcze każesz mi czekać. — Czuła jego oddech na szyi. — Czy pięć lat
nie wystarczy?
—
Wystarczy — odszepnęła Hashire. — Uwierz, że ja też się nie mogę doczekać…
—
No to zróbmy to tu i teraz. — Usta Majimy musnęły jej ucho.
—
Nie chcę w ten sposób. — Kobieta wysunęła się z jego objęć. — Wytrzymaj jeszcze
chwilę. Czasem czekanie jest dużo przyjemniejsze niż…
—
Nie ze mną! I nie z tobą! — Majima uderzył ze złością w karoserię swojego
samochodu. — Mam już dość czekania — zawarczał, patrząc na Hashire z wyrzutem, po
czym wsiadł do auta i odjechał, dodając za dużo gazu.
—
Kyle, wypierdalaj — przywitał się Majima, gdy tylko otworzył drzwi do swojego
mieszkania. Podszedł do biurka, skąd wziął kartkę i długopis, i nabazgrał coś, trzymając
w kącie ust papierosa. — Jedź pod ten adres. Już tam byłeś. Moi ludzie wszystko
ci pokażą. — Wcisnął kartkę młodemu mężczyźnie, który wrzucił sobie do ust
garść popcornu, odrywając oczy od telewizora, by odczytać adres.
—
Nareszcie — mruknął tylko, odstawiając miskę. W jego dwubarwnych oczach
migotało szaleństwo. — Czyli już jestem yakuzą? — zapalił się, wstając i otrzepując
ręce.
—
A która z twoich osobowości to będzie? Dwudziesta ósma?
—
Nie wiem, o czym pan mówi. — Kyle był szczerze zdezorientowany.
—
Nieważne. Weź to — Majima wyciągnął portfel, z którego wyjął dziesięć tysięcy
yenów — na dobry początek i do wieczora ma cię tu nie być.
—
Będę gotowy za pięć minut, szefie.
—
Jeszcze lepiej.
Kyle
dotrzymał słowa i naprawdę szybko się pozbierał. Przy pakowaniu towarzyszył mu
niezdrowy entuzjazm, jakby naprawdę nie mógł doczekać się pracy dla Majimy.
Kiedy zniknął, Majima wziął długi prysznic, po którym wciągnął na siebie tylko
dół z czarnego kimono i położył się na kanapie, paląc papierosy i próbując
oglądać telewizję, jednak ta nie zyskała wiele jego uwagi. Raz po raz odrywał
wzrok od ekranu i zerkał na drzwi. Kiedy zaczęło zmierzchać, uznał, że Hashire
nie wraca zdecydowanie zbyt długo i zdjęty nagłym lękiem, na powrót ubrał się w
to co zwykle, zamierzając wyjść, by jej poszukać i nigdy więcej nie dać się
odesłać, jednak kiedy otworzył drzwi, ona stała za nimi.
Włosy
miała pięknie uczesane, do gorsetu dołączyły obcisłe, czarne spodnie o
zwężanych nogawkach i solidne sztyblety na mocnej podeszwie i grubym, wysokim
słupku, ale to, co najbardziej zwróciło jego uwagę, to wąska, czarna obróżka na
szyi i odchodzące od niej w stronę piersi paseczki. Wyglądało na uprząż.
—
Mówiłam, że czasami warto poczekać — odezwała się, gdy Majima nie zrobił tego
od dłuższej chwili. — Jak ci się podobam? — Zaprezentowała wdzięki, wysuwając w
bok biodro, lecz i tym razem Majima nie odpowiedział. Zamiast tego wciągnął ją
do mieszkania, wpijając usta w jej usta.
That's the kinda love
I've been dreaming of
Pożar,
który ich ogarnął, wygasł dopiero nad ranem.
—
Wiesz co, Shire-chan? — Majima leżał na łóżku. Zsunął głowę poza jego krawędź,
by do góry nogami obserwować kobietę, biorącą kąpiel przy otwartych drzwiach łazienki.
—
No? — ponagliła Hashire, wiedząc, że Majima nie odpuści, dopóki nie podzieli
się z nią swoim zapewne odkrywczym spostrzeżeniem.
—
Powinniśmy mieć dziecko.
Hashire
zachłysnęła się wodą, którą właśnie polewała twarz i długi czas kaszlała,
czując jak spokój i głęboki relaks, którego doznała w nocy, bardzo szybko się
ulatniają.
—
Co ci przyszło do głowy?! — zakrzyknęła wreszcie, owijając się ręcznikiem i
prędko wychodząc z wanny.
Majima
szeroko otworzył oko.
—
Naprawdę aż tak bardzo nie podoba ci się wizja ciebie, mnie i małej kopii mnie,
biegającej wokół nas z tanto?
—
Nie chodzi o to, co mi się podoba, naprawdę. — Hashire zdawała się
roztrzęsiona. Z długich włosów kapała woda, a ona sama nią ociekała, zdając się
tego nie zauważać.
—
Masz jakieś przykre doświadczenia? — zgadywał Goro, podnosząc się z łóżka. — Jeśli
poruszyłem drażliwy temat, to przepraszam.
Hashire
wypuściła z jękiem nagromadzone powietrze.
— Jakby ci to powiedzieć... — zaskomlała cicho.
— Najlepiej prosto z mostu: jeśli nie chcesz mieć dzieci, to spoko. W tej kwestii
nie będę cię do niczego przymuszał.
—
Nie o to chodzi.
—
No to o co. — Yakuza marszczył brwi. — Mów.
Ale
Hashire milczała. Minęło sporo czasu, zanim była w stanie wyznać mu prawdę.
—
Chodzi o to — zaczęła cicho, wtulając się w jego pierś i ściszając głos —
że my już mamy dziecko, Goro.
Tesknilam za tym skurczysynem :)
OdpowiedzUsuńI za Hasire tez. Sama bym ja wysciskala :)
Takie powroty nie sa latwe, szczegolnie ze oprocz tego ze ona sie zminila to tez zminilo sie wszytko do czego chciala wrocic.
Majima to ma zawsze dobre wejscie heh
On ma swoja wizje swiata i opieki na Hasire.
Wiedzialam, ze za nim tesknila. Oni to maja specyficzny ale silny zwiazek. Nie ma takiej drugiej pary jak oni. Strasznie ich lubie i az mi sie buzia cieszy jak to czytam.
Hahaha tatusiek juz nie jest najmlodszy. To mi troche ukazalas Majime z innego konta w tym tekscie. Az milo sie zrobilo :)
haha ja piperze, on to Malo cierpliwy jest. Szalony skurczysyn. Wlasnie takiego go pamietam.
Majima na glodzie widze, jakby dopiero w pierdla wyszedl :D
ejjjgghh musze od Hasire wyciagnac adres sklepu hihi
Dziecko? O zesz kurwa. Jak sobie wyobraze Majime jako ojca to strach sie bac.
Jak to maja? Czy ja czegos nie pamietam.... to ma Hasire przejebane za ukrywanie dziecka Majimy, ale gdzie ono jest co sie z nim dzieje, masakra. Jak moglas tak skonczyc
Hej :)
OdpowiedzUsuńAż wstyd się przyznać, ale tytuł tekstu nic a nic mi nie powiedział. Wtem pierwszy akapit wrzucił nazwę "Vincent", a do mnie dotarło: "To Hashire. Czyli... będzie Majima?! Jej, stęskniłam się!". Wybacz mą reakcję, ale tak dawno ich nie było, iż moja pamięć strasznie daleko ulokowała ich w mojej głowie.
Och, Hakai. Wzruszyło mnie jej działanie. Choć ktoś mógłby się w tym doszukiwać drugiego dna, to dla mnie zachowała się jak przyjaciółka. Szczególnie ujęło mnie to, że chciała zachować miejsce, do którego Hashire może wrócić <3
Poziom humoru w dialogach mnie rozwalił. Naprawdę umknęło mi to, jak zwykłam świetnie się bawić przy tej serii, tym tekstem mi o tym przypomniałaś, a na mojej twarzy gościł uśmiech.
Choć ostatnie zdanie brzmi zaskakująco. Czyżby Hashire była w ciąży, zanim ją zamknięto? Gdzie jest to dziecko? Jak można z takimi pytaniami pozostawić, co?
Dzięki wielkie, bawiłam się przednio <3
Pozdrawiam.