Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 20 lutego 2022

[118] Novia: Won't you come closer? ~ Miachar

  Od początku, gdy tylko wróciliśmy z piekielnych czeluści na Ziemię, musiałem liczyć się z tym, że Lizzie nie będzie czuła się dobrze. Żaden śmiertelnik by nie mógł, widząc, czym jest piekło i że nawet demony czeka okrutna kara, jeżeli tylko przyjdzie im na myśl przeciwstawić się rozkazom swojego pana. Dlatego musiałem poświęcić jej jeszcze więcej uwagi, co skłoniło mnie do zamieszkania w pełni w tej niewielkiej przestrzeni, którą wynajmowała od czasu swojej przeprowadzki na wybrzeże.

Nie było z nią najlepiej. Może zwykli ludzie widzieli jedynie, że jest jakaś taka bledsza, trochę bardziej osowiała, ale tylko ja byłem w stanie zobaczyć w jej oczach przerażenie za każdym razem, gdy ktoś zwracał się do niej bezpośrednio. To ja byłem świadkiem jej ataku paniki, kiedy zobaczyła na ulicy kobietę łudząco podobną do Mazdeckie i prawie zaczęła krzyczeć na całe gardło. Informowałem o tym przełożonego, ale zdawał się nie być aż tak przejęty zachowaniem swojej narzeczonej. Dość miał na głowie w związku z bałaganem we własnym grajdołku, by i nią odpowiednio się zająć.
– Wszystko na mojej głowie – mruknąłem do siebie, kiedy tego poranka jak zwykle szykowałem kobiecie śniadanie i parzyłem kawę.

Było to dla mnie o tyle męczące, iż jako demon nie używałem często ludzkich przedmiotów, a teraz zmuszony byłem robić to codziennie po kilka, o ile nie po kilkanaście razy. Wymagało wielkiego skupienia i użycia mocy, ale starałem się głośno o tym nie mówić, gdyż moja podopieczna już wiele stresu w ostatnim czasie doświadczyła, nie chciałem, by denerwowała się również ze względu na mnie.
Jak wśród ludzi Lizzie udawało się zachowywać pozory, że jest tylko zmęczona, i wciąż wykonywać obowiązki, jak też wchodzić w interakcję z właścicielką mieszkania, która raz w tygodniu przychodziła na zwiady – wtedy ja pędziłem do Szefa z raportami – tak gdy zostawaliśmy sami, zamieniała się w istną kupkę nieszczęścia i rozpaczy. Śmierć Mazdeckie – Agniel – odbiła się na niej o wiele mocniej, choć to mnie łączyły z demonicą więzy pokrewieństwa. Dla uspokojenia parzyłem jej herbatki ziołowe i zabawiałem anegdotkami dotyczącymi tego, co się działo, kiedy kobieta pracowała, ale to nie pomagało w poprawieniu Lizzie humoru. Widziałem, że nie jest z nią dobrze, jednak nie byłem w stanie przewidzieć, do czego zdoła się posunąć.
Prawie nie byłem w stanie zapobiec tej tragedii.
To była niedziela, jedyny dzień, kiedy nie musiałem uwijać się krótko po świcie, a w czym Lizzie też mi pomagała. Oczywiście to ja nalałem wody do czajnika i wyjąłem z lodówki jajka, ale to kobieta, pojawiając się cicho w kuchni, wyciągnęła kubki, puszkę z kawą i podała mi patelnię.
– Dzień dobry – wymamrotała, nie siląc się na żaden uśmiech, po czym wzięła za tworzenie małej sałatki.
– Cześć.
Obserwowałem ją, jak spokojnie i bez ciśnienia tworzy wytrawny posiłek, starając się wrzucić do niego jak najwięcej warzyw, sam przemieniłem się w ciszę. Lizzie nie załączyła nawet radio, co powinno wzbudzić we mnie niepokój, ale uznałem, że po prostu nie jest w nastroju na żadną rozrywkę, w tym również słuchanie muzyki.
Co jakiś czas zerkałem na nią, ale mi się tym samym nie odwzajemniała, pochłonięta swoim zajęciem i myślami, do których nie miałem dostępu. Pozwoliłem jej tkwić we własnym świecie, o nic nie pytałem, kiedy jadła śniadanie i słowem nie zająknęła się, że przecież jest niedziela i ona nie pije czarnej kawy, a swoją jedyną w ciągu tygodnia z dosłownie kapką mleka, w której zakochała się podczas krótkiego pobytu w Hiszpanii. Wydawało mi się, że nie zareagowałaby, gdybym jej talerz z sałatką i jajecznicą podmienił na miskę kukurydzianych płatków z nielubianym mlekiem migdałowym. A to oznaczało, że myślami jest naprawdę daleko.
– Lizzie?
Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby zapomniała, że jestem tuż obok.
– Tak?

– Jakie masz plany na dzisiaj?

Sądziłem, że znam odpowiedź.
– Pójdę do kościoła, a potem na spacer, skoro przestało już tak wiać.
Miała rację – straszne wiatry, jakie nawiedzały okolicę przez ostatni tydzień, chcąc urwać jak najwięcej głów, wreszcie ustały, zamieniając się w jedynie powiewy, które co jakiś czas dotykały ludzkie policzki.
Skinąłem jej głową. Nie chciałem, by za wiele czasu spędzałą w domu, właśnie to robiła po powrocie z pracy przez kilka dni. Uśmiechnąłem się.

– Dobrze. To ja wpadnę do Lucka, zdam jeszcze ostatni raport z tego tygodnia. Może po twoim powrocie zjemy lody? Co ty na to?

Ponownie mi się wymknęła, co zauważyłem po tym, jak powoli skinęła mi głową, wziąłem to jednak za zgodę i resztę śniadania spożyliśmy w zupełnej ciszy.
Widziałem ją, kiedy wychodziła, ubrana w długą spódnicę i kaszmirowy, jasny sweter, które to ubranie ukazało mi, jak szczupła się pod nim zrobiła. Chyba powinienem przyłożyć większą wagę do tego, ile kobieta zjada w ciągu dnia, ponownie postanowiłem śledzić ją, by mieć na nią baczenie.

Udawałem się do Piekła z przeświadczeniem, że nic się nie wydarzy, wystarczyło mi jednak postawić stopę na ziemi pełnej ognia, by poczuć, że coś jest nie tak. Że powinienem być na Ziemi, bo coś nadchodzi. Szef zauważył wyraz na mojej twarzy, zerknął na mnie znad przeglądanych dokumentów.

– Mastema, wszystko gra?

– Nie do końca. Wydaje mi się, że Lizzie może chcieć sobie coś zrobić.
– Słucham?!
To powinno być dla mnie oczywiste z chwilą, kiedy rano weszła do kuchni wyraźnie pokonana. Jakby podjęła już ostateczną decyzję, jednak nie poczuła z tego powodu ulgi. Powinienem być świadomy, że coś jet na rzeczy, kiedy powiedziała, że po nabożeństwie pójdzie na spacer – nigdy, jak długo jej pilnowałem, nie zrobiła czegoś takiego, a znałem dobrze jej bycie do bólu osobą wielbiącą rutynę, która nie lubi nagłych zmian.
Musiałem wrócić do miasteczka i odnaleźć Lizzie, upewnić się, iż nie zachowała się głupio. Ale gdzie dokładnie mogła być? Jej spacer nie został przedstawiony mi jako mający swój cel, więc mogła być gdziekolwiek, a to nie było mi na rękę. Starałem się więc wyczuć jej energię, dotrzeć, nim wydarzy się coś złego.

Ale się spóźniłem. Kiedy ją znalazłem, stała właśnie na skraju klifu – jednego z kilku, jakimi miasteczko mogło się poszczycić – i rozpostarła ramiona niczym w „Nocy Księżycowej” von Eichendorffa w przekładzie Andrzeja Lama. Jedyne, co mogłem zrobić, to krzyknąć:
– NIE!
Ale na nic słowa puszczone na wiatr, kiedy ciało spada, a każdą istotę, nawet demona, paraliżuje nagły strach. Jak w amoku dopadłem do krawędzi klifu, byle spojrzeć w dół i sprawdzić, czy podopieczna nie roztrzaskała się o żadne skały.
Nie doceniłem miejsca, które Lizzie wybrała sobie na swój koniec. To nie było usiane wystającymi z morza skalnymi występami, lecz położone nieopodal niewielkiej plaży, co dawało cień nadziei, że jej ciało zdoła pojawić się na brzegu. Musiałem więc sprawdzić, czy może uda mi się o nią zadbać. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że upadek Lizzie jej nie zabił, że zdołam wyciągnąć ją na piasek.
Po chwili pojąłem, że nie tylko ja ruszyłem kobiecie na pomoc. Zauważyłem tego mężczyznę na chwilę przed tym, jak sam skoczyłem z klifu – oczywiście stając się niczym smuga, byle tylko żaden niepowołany śmiertelnik nie zdołał mnie zobaczyć. Biegł w stronę, gdzie widać było kręgi na wodzie utworzone przez to, że coś do niej wpadło. Jego twarz wydawała mi się znajoma, nie potrafiłem jednak umiejscowić je wśród tych, które przez wieki swego istnienia widziałem. Nie to jednak było ważne, a fakt, że Lizzie faktycznie wypłynęła, a jej ciało dryfowało nieopodal brzegu.
Nieznajomy krzyknął do niej, ale nie zareagowała, więc wbiegł między fale, dotarł do jej ciała i zaczął ją ciągnąć, byle wydostać się wraz z kobietą na plażę. Obserwowałem to, pozostając w pewnej odległości od nich, mimo to słyszałem, jak mężczyzna walczył, byle tylko uratować Lizzie. Jej życie miało znaczenie nawet dla niego.
Jego trud się opłacił, Bóg wynagrodził mu jego starania i walkę, a nagrodą była plująca wodą kobieta, której nie potrzebna była pierwsza pomoc, bo jej śmierć nie była jeszcze niczym planem.
Oddychając ciężko, powiedział do niej: „Znalazłem cię”. A przynajmniej tak mi się wydawało, że te słowa skierował w jej stronę. Jakby bał się, że jednak wody morza, mimo że odsunął ją od nich, zdołają porwać narzeczoną diabła i żadne próby ratunku nie przyniosą szczęśliwego finału.
Widziałem, jak Lizzie otwiera oczy, spogląda na swojego wybawcę, uśmiecha się do niego blado.
Nie chcesz podejść bliżej? – Te słowa wyczytałem z jej ust ze swojej odległości, ale jako demon widziałem lepiej.
Powinienem podejść, ale nieznajomy mężczyzna właśnie brał Lizzie na ręce.
– Proszę nie zamykać oczu, proszę pani! – Błagał ją. – Proszę się trzymać, dobrze?
Gdyby tylko wiedział, co ta kobieta przeżyła jako człowiek, wcale by się nie dziwił, że nie wytrzymała i wreszcie targnęła się na swoje życie. Ale nic o niej wiedział poza tym, że właśnie ją uratował.
Opadłem na kolana, nagle potwornie zmęczony tym, co miało miejsce, swoją bezsilnością i marnym położeniem względem decyzji człowieka, którego miałem strzec. Lizzie żyła, przynajmniej jeszcze, ale ta próba mogła być dopiero początkiem czegoś znacznie poważniejszego.

Żadne z nas nie mogło być pewne, jakie konsekwencje szykują się, by nadejść. 


2 komentarze:

  1. Oż... Ja się ucieszyłam, ze Mastema nas znowu odwiedza, ale w miare czytania rzedła mi mina. Ależ się narobiło... Kurcze. Historia, która z początku miała dla mnie lekki wydźwięk, demoniczny klimat, zgęstniała i teraz napełnia napięciem i niepokojem. Jest mrocznie.
    Nie mogę "patrzeć" na taką załamana Lizzie :( serce pęka.
    Myślałam, ze sam Lucek ruszy z pomocą, ale czyżby jednak nie? Chyba że jakos przeja cialo tego goscia albo nom manipulował... Hm. Kim się okaże ten mężczyzna? Czy zostanie w historii na dłużej czy to tylko statysta. No i czy Lizzie się pozbiera. Oj, naprawdę się zrobiło ciężko. Temat trochę nie do konca dopasował się z tum "znalazłem", ratując kogoś na usta pchałoby się chyba bardziej jakieś "mam cie" albo ", uratowałem cie", ale może Mastema źle usłyszał;)
    Mam nadzieję na szybki ciąg dalszy!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Demon parzacy herbatke :) wlasnie sobie to wyobrazilam.
    Ich interakcja jest przedziwna, urocza w jakies sposob.
    Tak sobie pomyslalam od razu, ze wizyta w kosciele tutaj nie pomoze hmmm
    Miec baczenie na kogos :) lubie ten zwrot

    Lizie chciala nauczyc sie latac. Mam jakis dziwny sentyment do rzucania sie z klifu. Bardzo dobrze potrafie to sobie wyobrazic.
    w moich wyobrazeniach tez ktps zawsze ratuje osobe rzucajaca sie z klifu, dobrze, ze ruszono jej na ratunek.

    Czyzby jej wybawca nie byl przypadkowy?

    OdpowiedzUsuń