Rzadko nosiła się tak elegancko. Kiedy lord Harborn wysłał do jej domu depesze z zaproszeniem na spotkanie w kolegium historycznym, na którym będzie przemawiał jego znajomy archiwariusz, pomyślała, że w takim towarzystwie musi wyglądać dostojnie. Małym drukiem widniała notatka, iż kolegium to w istocie bal, który odbędzie się trzydziestego pierwszego października. W noc wszelkich znanych upiorów, strachów i niedomówień związanych z tym, czego nie widać gołym okiem. Grzecznie poproszono, aby obecni przybyli w maskach.
Chciała, aby potraktowano ją poważnie oraz nie umniejszano jej obecności ze względu na rodzinę, z której pochodzi. Nie była pewna czy towarzystwo Williama będzie miało znaczny wpływ na odbiór jej osoby przez obecną tam inteligencję, która składała się ze wspomnianych archiwariuszy, historyków, archeologów, bibliotekarzy oraz etnologów. Głównie męskie towarzystwo miewało skłonności do dyskryminacji kobiet na swych zlotach, choć tym razem była pewna, że bal przyciągnie małżonki oraz narzeczone wspomnianych panów, dzięki czemu rozkład sił będzie równy.
Stojąc przed lustrem, odziana w przygnębiającą czerń, której tak bardzo nie lubiła, usłyszała odgłosy kopyt oraz kół karocy, którą zapewne przyjechał po nią William Harborn. Chwilę później podekscytowana młodsza siostra Sofie wbiegła do jej sypialni, wymachując rękami, jakby trzymałą w nich coś niesamowicie gorącego.
– Lord, lord już jest! – wykrzyczała histerycznie.
Dalia nie rozumiała napięcia, jakie zdawała się wywoływać obecność lorda u każdej z jej sióstr. Nie wspominając już o matce, która najchętniej swatałaby ją z zamożnym mężczyzną, niemal błagając go na kolanach, aby rozważył przyjęcie jej do swojej rodziny. Wiadomo, że taka partia nie przeszłaby niezauważona przez żadną matronę, nie tylko w jej rodzinie. Sama jednak nie patrzyła na Williama jak na potencjalnego kandydata do ołtarza. W gruncie rzeczy na nikogo tak nie patrzyła. Lord był dla niej intrygującym przypadkiem, pełnym tajemniczych zbiegów okoliczności oraz tajemnic, które miała ochotę odkryć. Nie myślała o małżeństwie ani teraz, ani nigdy.
Gdy po domu rozszedł się dźwięk uderzeń kołatki o drzwi wejściowe, kobieta ruszyła do holu, aby przywitać swojego przyjaciela. Jak mogła się spodziewać, przed drzwiami czekał już ojciec z matką, ubrani w najlepsze stroje. Nie rozumiała dla kogo ta maskarada. Pozwoliła im wymienić uściski i grzecznościowe zwroty, po czym sama przywitała się ze znajomym.
– Maska. Nie zapomnij o masce – zaczepiła ją Sofie, niemal przyciskając kawałek czarnej koronki obitej czarnymi, oczywiście sztucznymi, perlami do jej twarzy.
– Dziękuję, sama sobie poradzę – odparła, odbierając jej z rąk nakrycie twarzy.
Lord skromnie się uśmiechnął, nie chciał być zrozumiany jako nieuprzejmy przez rodziców Dalii, choć to raczej oni czuli się zażenowani zachowaniem córek.
– Wyglądasz strasznie – skomentował wygląd przyjaciółki, na co rodzice przerażeni chcieli już wracać córkę do pokoju, aby ta się przebrała. – Jak na Halloween przystało – dodał jednak po chwili, na co opiekunowie wypuścili z ulgą powietrze.
Sam lord Harborn ubrany był w czarny smoking zrobiony z grubego materiału, który gdzieniegdzie wyglądał na przetarty. Tu i ówdzie spoglądała podszewka widoczna przez dziury w materiale. Z kieszeni wystawały sztuczne pajęczyny. Zapewne kryło się tam także kilka pająków.
– Widzę, że na tę specjalna okazje wyciągnąłeś z szafy swój najlepszy smoking. – Dziewczyna oddała pięknym za nadobne, a jej rodzice palili się ze wstydu. Nie pojmowali, jak można w taki sposób odnosić się do wysoko urodzonego jegomościa.
– Touché. – Harborn wyciągnął dłoń do kobiety. – Musimy już ruszać. Miło było państwa poznać – zwrócił się do rodziców Dalii. – Oraz najmłodszą siostrę.
Na te słowa Sofie nabiera rumieńców, jakby jej temperatura podskoczyła przynajmniej o trzy stopnie Celsjusza.
Zasiadając już w karocy, wyglądającej równie mrocznie, jak siedząca w niej para, lecz czystej i zadbanej pod względem technicznym, panna Simons zabrała glos.
– Nigdy nie byłam na balu, na którym wymagane są przebrania oraz ukrywanie swojej tożsamości.
– Maski nie za bardzo ukrywają tożsamość, sama się przekonasz. To raczej fanaberia organizatora. Swego rodzaju wymówka, aby przestać brać odpowiedzialność za swoje słowa, czy czyny. Tak czy inaczej, wszyscy będą świadomi, z kim rozmawiają, tańczą i … spędzają miło czas.
– Czyli nie jest to zbyt poważne spotkanie?
– Na tego rodzaju balach interesy mieszkają się z przyjemnością, aczkolwiek stawiają nacisk na to drugie, choć przyznam, że mam nadzieje, iż suto zakrapiana kolacja pomoże nam wyciągnąć istotne informacje z naszego archiwariusza.
– Mam taka nadzieje, ponieważ mam mnóstwo pytań, na które potrzebuje szczerych odpowiedzi.
Karoca podjeżdżała do drzwi wejściowych, a przez jej okienka Dalia widziała całe tłumy poprzebieranych ludzi. Wyglądało na to, że takie imprezy cieszyły się powodzeniem.
Wychodząc z karocy, zauważyła parę sprzeczającą się przed wejściem.
– Nie założę tej maski – tłumaczyła kobieta. – Gdzieś mam twoje fetysze – wysyczała pełna złości. Zwykle nie słyszano, aby dama używała takiego słownictwa.
– To nie fetysz, tylko Halloween – odparł zrezygnowany partner. – Wszyscy noszą takie w środku, sama zobaczysz. Chyba nie chcesz być jedyną wyróżniającą się w tłumie damą?
Nie wiem, czy określenie “dama” do niej pasowało, lecz zdenerwowana chwyciła za rąbek sukienki i sama przeszła przez próg, pozostawiając męża przed wejściem. Zapewne miała zamiar właśnie być zauważoną przez wszystkich w tłumie anonimowych przebierańców.
Dalia i William, podchodząc do drzwi, zostali przepuszczeni przez strapionego mężczyznę, który odszedł na bok, po czym wyjął jedno z cygar i dla uspokojenia nerwów postanowił zapalić, zanim wejdzie rozkoszować się nadzwyczajnym spektaklem.
Ogromny hol udekorowany był ozdobami, które potrafiły przyprawić niejednego dorosłego, co dopiero dziecko o śmiertelne przerażenie. Wielkie włochate pająki wiszące pod sufitem, upiory pełzające po ścianach z twarzami tak karykaturalnymi, iż wydawały się groteskowe, podarte prześcieradła zalane czerwona farba, ukształtowane na pozy duchów, zmor i demonów. Szczególnie te ostatnie przybrane były w długie szpony, czerwone połyskujące oczy i całkiem niewinne twarzyczki małych dzieci. Dalia była pewna, że to główki porcelanowych lalek, które miały w swych rozmiarach i autentyczności przypominać prawdziwe dzieci. Widoki z najgorszych koszmarów.
Po prawej stronie znajdowała się główna sala, w której zwykle podawano kolacje przybyłym gościom, po lewej zaś pokój nieco większy od holu. Lord zaprowadził tam towarzyszkę, gdyż już z daleka oboje słyszeli interesujące przemowy i zażarte dyskusje. Wchodząc do środka, ujrzeli mownice, na której stał, snując swe teorie znajomy Williama.
Na sali rozległy się oklaski.
– Dziękujemy Sir za wyczerpujący wykład na temat konserwowania papirusów oraz innych historycznych dokumentów. Panie i Panowi Sir Lucas White.
Ponownie pomieszczenie wypełniły oklaski.
William uniósł rękę, witając z daleka swojego znajomego, lecz gdy ten podszedł do pary, to z Dalią najpierw wymienił grzeczności, całując ją w rękę. Uśmiechnęła się.
– Lucas White, Ma’am.
– Dalia Simons.
– William Harborn – wtrącił się lord. – Miło poznać – rozległ się śmiech.
– Zawsze tak przynudzasz na wykładach? – zapytał prowokująco William.
– Zgromadzonym chyba się podobało – odparł Lucas. – A pani co sądzi? Czy faktycznie moje wywody na temat konserwacji historycznych dokumentów były aż tak nużące?
– Bynajmniej – odparła Dalia. – Ja bardzo chętnie...
– Nie słyszała ani słowa – zaśmiał się Harborn. – Dopiero przyszliśmy, gdy tłum wielbił cię oklaskami, budując twoje ego.
– Tego nigdy dość. Może jednak uda mi się zainteresować młodą damę tym, czym się zajmuj zawodowo.
– Tego jestem pewna – odparła, obmyślając już plan, jak powykradać od już lekko podchmielonego archiwariusza informacje, które ją najbardziej interesowały. – Myślę, że znajdziemy wspólny mianownik na dłuższą rozmowę.
– Pozwólcie, że zaproszę was na drinka przed kolacją. – White użyczył Dalii ramie, które poprowadziło ją do kolejnego pomieszczenia. Barek, przy którym zamierzała znaleźć odpowiedzi na swoje pytania, stał niemal pusty. Trójka towarzyszy zasiadła przy nim. William wiedział, że kolejne szklaneczki wytrawnej whisky pomogą wyciągnąć z niego wszystko jeszcze przed kolacją.
CDN
Hej :)
OdpowiedzUsuńRozbawiło mnie szczerze zachowanie rodziny Dalii, ale i sam William - czy to pierwszy raz, kiedy lord jest tak ironiczny i pokazuje swoje poczucie humoru? W ogóle dużo tu komizmu, który wcześniej był dla mnie niedostrzegalny.
Ciekawe opisy, akcja z odpowiednim tempem, wspomnianych humor i poczułam się, jakbym również im towarzyszyła. Jestem ciekawa, co będzie dalej.
Pozdrawiam
Nice! Sama nie wiem kiedy, ale tak aie wciagnelam, ze zdretwial mi policzek, na ktorym opieralam reke xd To bylo jak fragment dobrej, romantycznej powiesci. Jest ciekawie. Wiem, że będzie w tym tyg cd, wiec juz sie ciesze ;D
OdpowiedzUsuńReakcja rodziny Dalii taka typowa i zabawna :D jak i jej komentarze z hrabim xdd najlepszy frak, to mnie polozylo xd A Dalia ma nietypowe jak na dziewczyne i te czasy podejście do małżeństwa. Ciekawe, czy cos je odmieni?