Wielka odśrodkowa siła wyrzuciła ich na zewnątrz portalu, wszystkich na raz, choć wskakiwali pojedynczo. Jakby portal zatrzymał ich na chwilę, aby przeskanować kim są i zadecydować czy pozwoli na dalszą podróż. Wylatując, uderzali o gałęzie drzew, łamiąc wszystko, co pojawiło się na ich drodze. Ich ciała zamieniły się w pociski wystrzeliwane na oślep.
Cienie zdawały się nie zauważyć ich obecności, nawet te, przez których ciała astralne przelecieli. Były jak duchy, nie wyczuwalne, ale nadal widziane przez dwóch mężczyzn, Rygora i Leo. Inni nie mieli tej zdolności. Może i lepiej.
Tylko tych dwóch widzących mogło dostrzec Horiziona. O dziwo Leonard widział go za każdym razem, jednak Rygor nawet stojąc naprzeciw niego, widywał go sporadycznie, jakby sam cień potrafił zadecydować, komu się ukaże.
Otaczały ich drzewa i wirujące między ich gałęziami cienie. Wyglądały bardziej jak kłęby dymu, ciemnej energii niż ukształtowane na czyjeś podobieństwo byty, ale Leo dobrze wiedział, czym są. Nie zbliżały się do ludzi, choć z pewnością wyczuwały ich obecność. Wydawały się żyć w tym samym miejscu, ale na innej częstotliwości.
– Nigdy nie sądziłem, że skończę tutaj – powiedział chłopak, przeczesując palcami włosy. – A to moje życie w San Francisco wydawał mi się zbyt chaotyczne i nieprzewidywalne. – Zaśmiał się pod nosem.
– Wszystko jest kwestią przyzwyczajenia – skomentował Decon Everdan. Jednak drakon tylko takie życie znał i walka z cieniami była dla niego codziennością. Zdolnością wyuczoną starannie od dziecka. – Klara też nie odnajdowała się w tym świecie na początku.
“I zobacz, jak skończyła” – pomyślał Leonard o swojej koleżance, lecz uzmysłowił sobie, że powiedzenie tego na głos nikomu nie pomoże, a zaogni tylko sytuację i tak już mocno napiętą. – “Może takie życie i ten świat nie wszystkim jest pisany, a Klara znalazła się tutaj tak jak ja, przypadkiem. Im szybciej stworzymy odtrutkę, tym lepiej. Wtedy ją stąd zabiorę, do miejsca, w którym będzie bezpieczna.”
Im głębiej wchodzili w las, tym drzewa zdawały się być bardziej pochylone na zewnątrz, jakby jakaś siła wyparła je od centrum, w którego kierunku zmierzali. Niektóre z nich były niemal wyrwane z korzeniami, umierające, coraz bardziej wygięte i suche. Wszyscy mieli złe przeczucie. Rygor doskonale wiedział co zastaną na samym środku – legowisko Horiziona.
Rygor szedł pierwszy, Leonard ostatni. Mieli powiadomić resztę w razie zagrożenia ze strony wszechobecnych cieni, ale nic się nie działo, na razie. Przechodząc przez ostatni rząd niemal splecionych ze sobą drzew, elf uniósł rękę, sygnalizując, aby jego towarzysze się zatrzymali. Ruchem dłoni przywołał Leo.
– Widzisz go? – zapytał, spoglądają na gniazdo z ubitych drzew i krzewów. Na jego krawędziach odpoczywały mniejsze cienie.
– Nie – odparł krótko. – Co nie znaczy, że go tutaj nie ma.
Legowisko było obficie pokryte śluzem wydzielanym przez Horiziona. Tą właśnie substancją, po którą tutaj przyszli.
– Widzicie tę maź? – Hedore wskazała na roztwór ściekający z jednego z drzew znajdujących się dość blisko. – Może nie będziemy musieli zbliżać się do legowiska.
Rygor kiwnął głową.
– Tak, z tego, co widzę, Horizion zostawia pamiątkę po sobie na wszystkim, czego dotknie. – Elf wyjął z torby mały słoiczek.
– Dekon? Czy mógłbyś?
– Że co, ale jak? Ja nawet nie widzę cieni. Na pewno nie zbliżę się do tego drzewa – wymigiwał się od zadania.
– Na mnie nawet nie patrzcie. Nawet nie wiem co tutaj robie – wycedziła Hedore.
– Bardzo jesteście pomocni – odparł Leo, po czym sam chwycił za słoiczek. Dobrze wiedział, że w razie zagrożenia, tylko on zobaczy zbliżającego się cienia.
Elf kiwnął głową i wskazał dłonią na drzewo niczym porucznik wysyłającego swojego żołnierza na akcje. Leonard szedł powoli, cały czas oglądając się dookoła. Mniejsze gatunki cieni wirowały w powietrzu lub spoczywały w legowisku swojego przywódcy. Stawiał ostrożnie stopę za stopą, aby nie zwracać na siebie ich uwagi. Będąc już koło drzewa, zaczął zeskrobywać wydzielinę do pojemnika. Zanim napełnił go całego, ujrzał parę połyskujących oczu. Wzdrygnął się w pewnym momencie, myśląc, że to jeden z cieni mniejszych zauważywszy jego obecność, zaraz wzniesie alarm. To było jednak stworzenie światła. Jeden z Patronów opiekujących się ludźmi nawiązującymi relacje ze swoimi pobratymcami. Unosił się w powietrzu, a wokół niego była lekko przezroczysta tarcza. Chłopak spoglądał przez nią na cienie na legowisku. One zaś tak samo zastygłe nie zauważały jego ani stworzenia. Odwrócił się do swych przyjaciół, aby sprawdzić, czy oni zauważyli tą mała istotę. Ku jego zdziwieniu wokół jego towarzyszy również zebrali się Patroni, chroniąc ich swoimi tarczami.
Chłopak zebrał resztkę śluzu, po czym zaczął się wycofywać. Stworzenie światła towarzyszyło mu, ochraniając cały czas do momentu dołączenia do pozostałych.
– Musimy się stąd wydostać jak najszybciej – rozkazał Rygor.
Nie wiedzieli kto bądź co wysłało Patronów w ich kierunku. Nie zamierzali pozostawać dłużej na terenie Horiziona. Powrócili najszybciej, jak to było możliwe do wrót. Leonard pamiętał całą sekwencje run ze swoich snów. Wprowadził je, otwierając portal powrotny.
Z każdą minutą uratowanie Klary było bardziej rzeczywiste.
O no proszę do czego tutaj wracamy!! Juz myślałam, ze zapomniałas o tej serii!! Cieszę sie na Światło i Cień jak na widok starych przyjaciół ;)
OdpowiedzUsuńJak to fajnie z tymi cieniami rozlozylas, mniejsze gatunki, wszystkie zwiazane z nimi opisy sa takie nowe. Cienie jako gatunek, to mi się podoba.
Sprzeczki w drużynie nawet w takiej sytuacji xd jeden na drugiego zwala czarna robote xd ale chyba cos za latwo im poszlo. Spodziewam sie jakiegos pierdolnięcia w kolejnej czesci
Nie wierze, ze im sie upiecze z Horizonem. A może? Kto wie.
Hej :)
OdpowiedzUsuńJa również się cieszę, że wróciłaś do tej serii, bo wciąż trzymam kciuki za brygadę i uratowanie Klary, przywrócenie jej rzeczywistości.
Niezłe napięcie przez cały tekst, a to za sprawą tego, iż tylko dwie osoby widzą zagrożenie. Przez to i ja poczułam się niepewnie, a strach zaczął czaić się gdzieś z tyłu mojej głowy.
Naturalnie wpleciony temat, aż go pominęłam, bo wpasował się do dialogu idealnie.
Pozdrawiam