Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

poniedziałek, 27 września 2021

[108] Nie musisz mnie lubić ~ Wilczy


 


 


Blaski w kałuży drżą. Wyglądają dziwnie. Jak pozaziemska sygnalizacja świetlna, za pomocą której można się komunikować. Zadzieram głowę i patrzę wprost w żarzącą się pomarańczowym światłem uliczną latarnię, która wygina się na wietrze. Mnie się jakby była z waty. Plasteliny. Papieru. Tańczy i płonie jak zapałka. Znajduje partnera. Ulica tonie w rozblaskach. Dwie rozmigotane pochodnie chylą się ku sobie i wirują.

Tak jak świat w mojej głowie.

— Jak leziesz! — pokrzykuje ktoś, gdy się zataczam i opieram o czyjeś ramię, które natychmiast się odsuwa.

— Pijaczka — wtóruje żeński głos. — Żeby kobieta szlajała się w takim stanie… Wstyd!

Zatrzymuję się, opieram gorące czoło o coś zimnego, gładkiego. Szkło. Witryna. Nie rozpoznaję loga. Opuszczam głowę, włosy opadają na twarz. Oddycham, próbując utrzymać żołądek na miejscu, ale on się rwie, buntuje, chociaż nie szarpią nim mdłości. Myślę, że wiem, czemu się skręca.

Już tak bywało. Pamiętasz, jeszcze w szkole. Zawsze tak na mnie działałeś. A teraz? Spojrzenie wciąż masz ostre, pochmurne i groźne. Burzowe. Wciąż coś niebezpiecznie iskrzy w twoich oczach. Za poważną twarzą, ściągniętymi brwiami, czai się dzikość, której nie zapomniałam. Śniada skóra ciągle kontrastuje z moją. Włosy nie tak krótkie jak zapamiętałam, granatowe kosmyki sięgają brwi i odstają nad uszami. Wyglądasz, jakbyś dopiero co skończył studia. Jakiś sportowy kierunek. Tak bym pomyślała, gdyby nie ten mundur. Och, on pogarsza sprawę.

 

EVERY TIME YOU COME AROUND,

YOU KNOW I CAN'T SAY NO

 

To był duszny dzień.

Na boisku byłeś szybki i niepowstrzymany jak zwykle. Z obłąkanym uśmiechem zdobywałeś kolejne punkty w coraz bardziej widowiskowy, kpiący z przeciwnika sposób. Z boiska zszedłeś zaledwie zgrzany. Nikt nie dał ci rady. Dobrze to znam. Sama też sobie z tobą nie radzę.

W oddali grzmi. Powietrze jest zbyt wilgotne. Zapach deszczu miesza się z zapachem twojego potu. Nie wiem, co mnie w tobie pociąga. Najbardziej. Ta paskudna nonszalancja, niezachwiana pewność siebie, czy to, jak nade mną górujesz, patrząc mi prosto w oczy. Jakbyś wiedział o mnie wszystko. Jakbyś był nieomylny. Mógł brać, co chcesz. Dlaczego nie potrafię ci się oprzeć, choć jesteś tak nieznośny. Nienawidzę tego. Własnej niekonsekwencji.

— Nawet cię nie lubię… — szepczę, dotykając plecami ściany. Nie mam gdzie uciec. Napierasz, twoja rozpalona sylwetka dominuje świat.

— Nie musisz mnie lubić, żeby się ze mną pieprzyć — mówisz, jakby to było oczywiste, Strużka potu toczy się po twojej skroni. Nie odrywasz ode mnie wzroku. Jak drapieżnik, który dopadł ofiary. Ściągasz meczową koszulkę i rzucasz ją na ziemię. — Ja też cię nie lubię.

Pochylasz się, trzymając w dłoni mój podbródek. Pocałunek jest szorstki, bolesny. Jak każdy kontakt z tobą. Przygryzasz moją dolną wargę. Gdy robię to samo, syczysz. Odsuwasz się, na moment, żeby wierzchem dłoni obetrzeć kroplę krwi. Dłonie masz duże, ciepłe i wilgotne. Długie palce dotykają bez wahań. Wsuwasz je w moje włosy, tuż nad karkiem, warczysz. Odchylam głowę, odsłaniając szyję. Twój język sunie po coraz wrażliwszych obszarach. Zębami odsuwasz ramiączko stanika. Odpycham cię. Złość na twojej twarzy znika, gdy ściągam bluzkę. Oceniasz mnie wzrokiem, uśmiechając się z zadowoleniem. Dłużej się nie ociągasz. Podnosisz mnie, opierasz o ścianę. W tej samej chwili z głośnym trzaskiem gasną reflektory na hali. W mroku słyszę twój cichy, gardłowy śmiech. Ciężki oddech. Pozwalam ci brać, co chcesz. I nie żałuję.

 

EVERY TIME THE SUN GOES DOWN,

I LET YOU TAKE CONTROL




 

MY BAD HABITS LEAD TO WIDE EYES STARE INTO SPACE

 

— Nigdy nie sądziłem, że skończę tutaj. — Przeczesuję palcami włosy, obrzucając pusty komisariat ponurym spojrzeniem. To nie z tej strony krat powinienem go oglądać. W jej towarzystwie zawsze kończyłem robiąc z siebie durnia. Jestem stróżem prawa, do cholery, i nie po to poświeciłem karierę sportową, żeby zostać pośmiewiskiem w pracy. Muszę się stąd wydostać, zanim skończy się mój dyżur. To nie będzie łatwe. Cira zabrała klucz, a gdyby każdy przygłup mógł sobie od tak wyjść z celi…

Ale ja nie jestem przygłupem. Tylko gliną.

Robię szybki przegląd rzeczy, które mam przy sobie. Odznaka, kluczyki do radiowozu, pałka, paralizator, krótkofalówka. Pistolet. Raczej nie zaryzykuję z przestrzeleniem zamku. Musiałbym pokryć szkody z własnej kieszeni, wydałoby się, że dałem się przymknąć, a przy odrobinie szczęścia jeszcze oberwałbym rykoszetem. Kajdanki. Zimna stal ciąży mi w dłoniach, gdy bawię się obręczami. Kurde. Mogłem to inaczej rozegrać.

 

Skóra przy skórze. Blisko. Czuję suchość w gardle, przechodzi mnie jakiś prąd. Z odrazą cofam rękę. Nie ma opcji, żeby ktoś taki jak ty podobał się komuś jak ja. Może i nie jesteś brzydka i masz wszystko na swoim miejscu, obfite gdzie trzeba, może i mógłbym gapić się na twoje piersi pół dnia. Normalnie pewno to bym robił, siadając obok ciebie na lekcjach. A ty, gdybyś tylko była rozsądną, normalną dziewczyną, wiedziałabyś, jaki spotyka cię zaszczyt, że zasłużyłaś na moją uwagę. Każda dziewczyna w tej szkole ma mokro na mój widok i marzy, żebym na nią choćby spojrzał. Na wyścigi rozkładają przede mną nogi. Która nie chciałaby być ze szkolną gwiazdą koszykówki, z metr dziewięćdziesiąt dwa wysportowanego seksapilu o ciemnej karnacji?

Ty. Ty, głupia, jedna. Twoje pogardliwe spojrzenia doprowadzają mnie do mdłości i szału. Nie znoszę w tobie wszystkiego. Tych okropnych, szarych, wiecznie byle jak związanych włosów. Zbyt jasnych, zbyt bystrych oczu. Twojego głosu, nieprzyzwoicie niskiego. Sposobu chodzenia, jakbyś wiecznie się dokądś spieszyła. Wszystko mnie drażni. Oprócz tych cycków. Tylko pod tym względem nie przypominasz swojego cholernego brata.

Boże, jak ja nienawidzę tego chuja. Nikt nie napsuł mi tyle krwi, co Shogo Haizaki.

— Serio? — Cira wciąż nade mną stoi, choć ją ignoruję, z zaangażowaniem studiując pismo. — Żałosne — prycha i płynnym ruchem, zabiera mi świerszczyka. — To potrenujesz w domu. Teraz skup się na koszykówce.

Koledzy z drużyny śmieją się i przygwizdują z aprobatą. Nie lubią mnie, szanują moje umiejętności na boisku, ale za mną nie przepadają. Odkąd pojawiła się laska, która regularnie mi dosrywa, mają niezły ubaw. Sami nie mają odwagi mi się stawiać. Wiedzą, że dałbym im w ryj. Ale nigdy nie podniósłbym ręki na kobitę. Nawet tak bardzo wkurzającą.

Są przecież inne metody pacyfikacji.

Łapię ją za rękę, zanim się oddala.

 

AND I KNOW I'LL LOSE CONTROL OF THE THINGS THAT I SAY

— Jeszcze raz się tak do mnie odezwij, to potrenuję tutaj, zatykając ci tę pyskatą buźkę.

Śmiechy cichną, zastąpione przeciągłym pomrukiem.

— Świnia. — Cira zabiera rękę. Jej policzki płoną.

— Daiki, skup się albo idź do domu, jeśli nie interesuje cię ten trening — interweniuje trener, rzuciwszy krótkie, znudzone spojrzenie w naszą stronę. Jest przyzwyczajony do sprzeczek wśród uczniów i nie zwraca na nie uwagi dłużej niż trzeba. Teraz też przestaje się nami interesować i zaczyna omawiać teorię. Słucham jednym uchem, większość uwagi poświęcając Cirze. Nie odrywam od niej wzroku. Dziewczyna raz po raz napotyka moje spojrzenie i sądząc po jej niespokojnych ruchach oraz przygryzionych wargach, niespecjalnie jej się to podoba. Dlatego uśmiecham się coraz paskudniej.

 

Mogłem nie być takim dupkiem w szkole. Mogłem ją jakoś zatrzymać. Wtedy. Dzisiaj. Nie wiem, skuć tymi cholernymi kajdankami, kiedy nasze ręce prawie się stykały, a to, co było między nami, wracało. To nie mógł być przypadek, że znów stanęła na mojej drodze. Tym razem nie dam jej odejść.

Ale najpierw muszę się stąd wydostać!

 

YEAH, I WAS LOOKIN' FOR A WAY OUT, NOW I CAN'T ESCAPE

Rzucam o ścianę kajdankami i wszystkim, czym próbowałem otworzyć te pieprzone drzwi. Została mi tylko krótkofalówka i poniżenie się przed patrolem, który muszę tu ściągnąć, żeby ktoś mnie wypuścił. Jak na złość nikt się dzisiaj nie zgłasza, nikt nie potrzebuje pomocy policjanta, żaden cywil, który mógłby wziąć z szafki zapasowy klucz i otworzyć te zasrane drzwi. Ale najwyraźniej tym razem w środku nocy nikt nie robi burd, żadna żona nie ucieka przed agresywnym mężem, żadna matka nie zgłasza, że jej dziecko – które na pewno nie jest na jakieś imprezie, bo ono nie tak zostało wychowane –  zaginęło. Nie jesteśmy nikomu potrzebni. Nagle, kurwa, spokój na mieście. Nikogo. Nic się nie dzieje.

 

NOTHIN' HAPPENS AFTЕR TWO, IT'S TRUE, IT'S TRUE

 

Z rezygnacją unoszę krótkofalówkę.

— Dziesiątka, zgłoś się — mruczę bez entuzjazmu.

Dziesiątka. Co dla nas masz? — rozlega się po chwili chrapliwa odpowiedź.

— Musicie…

Drzwi na komisariat się otwierają.

— Fałszywy alarm — mówię przez krótkofalówkę i uśmiecham się lekko.

W progu stoi Cira.

 

MY BAD HABITS LEAD TO YOU

 

— Wiedziałem, że mnie tak nie zostawisz — mówię, starając się, żeby mój głos brzmiał tak, jakby to była prawda, ale porozrzucane po podłodze przedmioty świadczą o czymś przeciwnym. Cira chyba jednak jest zbyt rozkojarzona, żeby to dostrzec. I najwyraźniej ma w tej chwili w poważaniu to, jak pewny siebie – i czy słusznie – jestem.

— Musisz mnie odwieźć. — Gdy po krótkim poszukiwaniu klucza wsadza go w zamek i przekręca, dostrzegam kropelki zimnego potu na jej czole. Jej oczy wciąż się szklą i czuję bijące od niej ciepło. — Nie wi-wiem, na jakim cholernym zadupiu jest ten wasz komisariat, nie wiem, gdzie, kurwa, jestem! — Szarpie drzwiami, które z hukiem uderzają o ścianę.

— Spokojnie. — Szybko wychodzę, w razie gdyby strzeliło jej coś do głowy i zmieniłaby zdanie. Z kobietami  nigdy nic nie wiadomo. Zwłaszcza jak temperatura ich ciała przekracza trzydzieści dziewięć stopni. — Od razu chciałem z tobą jechać do szpitala.

— Jakiego szpitala. — Cirę raz po raz przechodzą dreszcze, więc okrywam jej ramiona policyjną kurtką. — Wieź mnie do-do domu. — Szczęka zębami z zimna.

— To nie jest dobry pomysł. Powinien zbadać cię lekarz — oponuję, zbierając z podłogi kluczyki do radiowozu, jednak po kilkusekundowym namyśle stwierdzam, że lepiej jak pojadę swoim własnym samochodem.

— A d-dobrym pomysłem jest czekanie kilka godzin na sorze wśród z-zarazków i innych bakterii, żeby lekarz kazał mi wziąć leki, które mam w domu? — odpowiada całkiem logicznie jak na kogoś, kto nie wie, gdzie się znajduje i zatacza z powodu zawrotów głowy. — Potrzebuję tylko ciepłego łóżka i paracetamolu. Jak naj-najszybciej.

— To bliżej będzie do mnie.

 

I GOT NOTHIN' LEFT TO LOSE, OR USE, OR DO

 

Wychodzimy z komisariatu. Cira rzuca mi ostrzegawcze, twarde spojrzenie. Mimo, że pół przytomne.

— Chyba sobie żartujesz.

— Nie. — Otwieram jej drzwi do swojego subaru. — Jeszcze nie skończyłem cię przesłuchiwać.

— Skończyłeś ze mną dawno temu — odpowiada na to Cira, gdy siadam po stronie kierowcy i przekręcam kluczyk w stacyjce.

— Słucham? — Zerkam na nią, wyjeżdżając na główną drogę. — Pamiętam to trochę inaczej.

— A pamiętasz, jak Kuroo dał ci w ryj? — Nie odpowiadam. Zaciskam dłonie mocniej na kierownicy. Ale pamiętam. Ona to wie. Widzi cień w moich oczach, gdy rzucam jej przeciągłe spojrzenie, krzywiąc usta. — No. Więc odstaw mnie do domu.

 




Czerwona farba łuszczy się w kilku miejscach. Zadzieram głowę, przyglądając się potężnym, poprzecznie leżącym belkom. Końce tej położonej wyżej wyginają się ku niebu. Poklepuję lekko dłonią jeden z słupów, który podtrzymuje bramę torii i przechodzę pod nią.

Teren chramu jest intensywnie zazieleniony jak na miejsce, które jednak leży w środku miasta. Japończycy potrafią jednak chronić święte obszary przed ingerencją betonowej współczesności. To zawsze mnie cieszyło. Lubię odwiedzać zarówno chramy jak i świątynie shinto. Lubię panującą w nich atmosferę. Łatwo się tutaj myśli. I zawsze dobrze poprosić kami o więcej siły. Dlatego często przychodzę tu przed ważnym meczem.

 

MY BAD HABITS LEAD TO LATE NIGHTS, ENDIN' ALONE

 

Noc jest jasna, księżyc pełny. Wydobywa cienie z posągów kamiennych lwów, które pilnują wejścia na teren shintō. Przyglądam im się, wydymając usta. Zawsze budziły we mnie jakiś szacunek. I może trochę lęku. Często przychodzę tu w nocy, a wtedy wyobraźnia lubi płatać figle. Na przykład wydaje ci się, że kamień ożywa i lew się porusza albo tak jak teraz, że między nimi dostrzegam jakąś postać. Ma długie, jasne jak księżyc włosy. W jego blasku niemal białe. Właśnie takie miałby zapewne duch, który chciałaby nawiedzać chram.

— Kurwa…

Tylko czy duchy klną?

Przezwyciężając lęk, wymijam kamienne figury i zbliżam się do dziewczyny. Z bliska widzę, że jej ramiona drżą, jakby wstrząsał nią płacz.

— Nie chcę tu być. Chcę wrócić do Shizuoka… — mówi cicho, nerwowo skubiąc rękaw kurtki.

— Co takiego fajnego mają w Shizuoka? — pytam, a dziewczyna podskakuje, odwracając się w moją stronę.

— Matko! Myślałam, że jestem tu sama! — Trzyma się za serce.

— W shintō nikt nigdy nie jest sam. — Uśmiecham się ciepło. — No wiesz — wskazuję na niebo — kami. Oni na pewno na nas patrzą.

Dziewczyna prycha i odwraca wzrok. Wydaje mi się, że skądś ją znam.

— Czy to nie ty przypadkiem jesteś tą nową dziewczyną ze szkoły? — pytam, marszcząc brwi.

— Jestem. — Rzuca mi ponure spojrzenie. — A ty jesteś Kuroo Tetsurō.

— Och, znamy się?

— Wszyscy cię znają. Jesteś kapitanem szkolnej drużyny siatkówki. Odnoszącej sukcesy. Ostatnio zwyciężyliście z Krukami.

— Jesteś tu nowa i już tyle wiesz o naszej drużynie? — ciągnę temat, zakładając na ramiona ręce.

Dziewczyna wzrusza ramionami.

— Po prostu lubię siatkówkę.

— Może chciałabyś dołączyć? — pytam całkiem poważnie, ale to pytanie budzi jej krótki śmiech.

— Nie macie żeńskiej drużyny — mówi z zawodem w głosie.

— Ale poszukujemy menadżerki. A ty wydajesz się nadawać do tej roli. — Uśmiecham się szerzej, trochę łobuzersko.

— Skąd możesz wiedzieć. — Dziewczyna mruży oczy. Są tak jasne jak księżyc. — Nie znasz mnie.

— Jak masz na imię?

— Cira.

— No to już się znamy — podsumowuję z radością szczerząc zęby. —  Przyjdź jutro na mecz. Na pewno się dogadamy. No i wtedy już nie będziesz tu sama.

Cira milczy, patrząc na mnie podejrzliwie. Ale wreszcie ona też się uśmiecha, kręcąc głową.

— Niezbyt często mam okazję porozmawiać z kimś takim jak ty — odzywa się po chwili, splatając dłonie i opierając nadgarstki na kamiennej barierce sesshy, przy której stała. — Wydajesz się być… Bardzo otwarty.

— Chyba rzadko wychodzisz do ludzi — śmieję się, powstrzymując irracjonalną ochotę, żeby poczochrać jej włosy. Nie mam pojęcia skąd bierze się to dziwne, swobodne poczucie w stosunku to niej, jakby nie patrzeć, obcej mi osoby. Ale mam wrażenie, jakby znał ją od dawna. Jakbym… Mógł się z nią kiedyś ożenić.

 

Wspomnienie naszego pierwszego spotkania znika, gdy odrywam wzrok od naszej wspólnej, szkolnej fotografii. Ostatni raz obrzucam wzrokiem mieszkanie, niespokojnie przewracając w dłoni kluczami. Zerkam na telefon, który trzymam w drugiej dłoni. Na liście kontaktów nie ma już nikogo, kto mógłby wiedzieć, gdzie jest. Nie pozostaje mi nic innego. Wkładam kurtkę, nie chowając telefonu. Może ktoś oddzwoni zanim dotrę na policję zgłosić zaginięcie.

Otwieram drzwi i widzę granatowe, znienawidzone przeze mnie oczy. Ciemnej karnacji dłoń zatrzymuje się w pół drogi do drzwi. Zmieszane spojrzenie kieruje się w bok. Dużo niższa od niego Cira ledwo stoi na nogach. Jest pijana, jak mniemam. Ja odchodzę od zmysłów, a ona popija sobie drinki z tym palantem.

 

SWEARIN' THIS WILL BE THE LAST BUT IT PROBABLY WON'T

 

— Obiecałaś mi, że nigdy więcej się z nim nie spotkasz — niemal syczę, choć zwykle udaje mi się dość dobrze panować nad emocjami.

— Obiecałam ci też, że nie tknę tej pizdy z baru, która podrywała cię cały wieczór — odpowiada Cira i zataczając się, próbuje wejść do mieszkania, ale kończy w moich ramionach.

— Ile wypiłaś? — pytam z niesmakiem, ale ona wymrukuje coś niezrozumiałego w moje ramię. Czuję, że opuszczają ją siły.

— Nic nie piła. Ma gorączkę — odzywa się Aomine. — Trzeba ją położyć do łóżka.

— Na pewno ty nie będziesz o tym decydował. — Nozdrza mi drżą, gdy na niego patrzę, a on unosi w górę otwarte dłonie.

— Jak chcesz. — Odwraca się, żeby odejść, ale jeszcze rzuca przez ramię: — Przywieź ją na szósty posterunek, jak poczuje się lepiej. Muszę skończyć przesłuchanie.

Kostki u zaciśniętej pięści mi bieleją.

— Po moim trupie — odpowiadam, gdy on już nie słyszy. Zamykam z trzaskiem drzwi, nim echo jego kroków milknie. — Więcej się z nim nie zobaczysz - informuję Cirę, a ona tylko kiwa twierdząco głową i wyślizguje się spod mojego ramienia, zmierzając wprost do łóżka. — Nic między wami nie będzie - mówię do siebie. - Już nigdy.

 

 



2 komentarze:

  1. Heh już drugi pijacki test :D
    Seks po pijacku z kims kogo się nie lubi, zacnie.
    Ale opisówka świetna jak zawsze.
    Heh to, że glina to nie znaczy, że nie może być przygłupem , pozatym dał się przymknąć. Amatorka :D
    Ktoś taki jak ty, komus takiemu jak ja :O szok, w pysk od razu za taki tekst by dostał.
    Od wyżej sra niż patrzy . Jezu co za typ.
    Dobrze mu niech siedzi w pierdlu.
    Aż sie zezłościłąm czytajać to :D
    Jeszzcze powinna mu wpierdolić dla zasady.

    Oj noc i przewidzenia, ehhh nie lubie.
    Ciekawe przeskoki w czasie, już charakterystyczne dla twoich tekstów.

    Konflikt dwóch facetów heh
    Fajny tekst, dobrze sie przez niego przeprawiało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Jak nie jestem fanką żadnych miłosnych trójkątów, tak niektórym udaje się stworzyć relacje i napięcie tak, bym jednak oglądała/czytała z przyjemnością. Ten tekst jest tego przykładem.
    Przez chwilę bałam się, że się pogubieni ze względu na zmianę narracji i czasu, ale że każdy bohater na swój własny styl wypowiedzi, połapałam się i nie mam zielonego pojęcia, jakiej parze kibicować xD
    W każdym razie świetne opisy i dialogi, dało się tu wyczuć przyciąganie i namiętność, a do tego rywalizację. Nieźle.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń