Blaski w kałuży drżą. Wyglądają dziwnie. Jak pozaziemska sygnalizacja
świetlna, za pomocą której można się komunikować. Zadzieram głowę i patrzę
wprost w żarzącą się pomarańczowym światłem uliczną latarnię, która wygina się
na wietrze. Mnie się jakby była z waty. Plasteliny. Papieru. Tańczy i płonie
jak zapałka. Znajduje partnera. Ulica tonie w rozblaskach. Dwie rozmigotane
pochodnie chylą się ku sobie i wirują.
Tak jak świat w mojej głowie.
— Jak leziesz! — pokrzykuje ktoś, gdy się zataczam i opieram o czyjeś
ramię, które natychmiast się odsuwa.
— Pijaczka — wtóruje żeński głos. — Żeby kobieta szlajała się w takim
stanie… Wstyd!
Zatrzymuję się, opieram gorące czoło o coś zimnego, gładkiego. Szkło. Witryna.
Nie rozpoznaję loga. Opuszczam głowę, włosy opadają na twarz. Oddycham,
próbując utrzymać żołądek na miejscu, ale on się rwie, buntuje, chociaż nie
szarpią nim mdłości. Myślę, że wiem, czemu się skręca.
Już tak bywało. Pamiętasz, jeszcze w szkole. Zawsze tak na mnie
działałeś. A teraz? Spojrzenie wciąż masz ostre, pochmurne i groźne. Burzowe.
Wciąż coś niebezpiecznie iskrzy w twoich oczach. Za poważną twarzą,
ściągniętymi brwiami, czai się dzikość, której nie zapomniałam. Śniada skóra
ciągle kontrastuje z moją. Włosy nie tak krótkie jak zapamiętałam, granatowe
kosmyki sięgają brwi i odstają nad uszami. Wyglądasz, jakbyś dopiero co
skończył studia. Jakiś sportowy kierunek. Tak bym pomyślała, gdyby nie ten
mundur. Och, on pogarsza
sprawę.
EVERY TIME
YOU COME AROUND,
YOU KNOW I
CAN'T SAY NO
To był duszny dzień.
Na boisku byłeś szybki i niepowstrzymany jak zwykle. Z obłąkanym uśmiechem
zdobywałeś kolejne punkty w coraz bardziej widowiskowy, kpiący z przeciwnika
sposób. Z boiska zszedłeś zaledwie zgrzany. Nikt nie dał ci rady. Dobrze to
znam. Sama też sobie z tobą nie radzę.
W oddali grzmi. Powietrze jest zbyt wilgotne. Zapach deszczu miesza
się z zapachem twojego potu. Nie wiem, co mnie w tobie pociąga. Najbardziej. Ta
paskudna nonszalancja, niezachwiana pewność siebie, czy to, jak nade mną górujesz,
patrząc mi prosto w oczy. Jakbyś wiedział o mnie wszystko. Jakbyś był
nieomylny. Mógł brać, co chcesz. Dlaczego nie potrafię ci się oprzeć, choć jesteś
tak nieznośny. Nienawidzę tego. Własnej niekonsekwencji.
— Nawet cię nie lubię… — szepczę, dotykając plecami ściany. Nie mam
gdzie uciec. Napierasz, twoja rozpalona sylwetka dominuje świat.
— Nie musisz mnie lubić, żeby się ze mną pieprzyć — mówisz, jakby
to było oczywiste, Strużka potu toczy się po twojej skroni. Nie odrywasz ode
mnie wzroku. Jak drapieżnik, który dopadł ofiary. Ściągasz meczową koszulkę i
rzucasz ją na ziemię. — Ja też cię nie lubię.
Pochylasz się, trzymając w dłoni mój podbródek. Pocałunek jest
szorstki, bolesny. Jak każdy kontakt z tobą. Przygryzasz moją dolną wargę. Gdy robię
to samo, syczysz. Odsuwasz się, na moment, żeby wierzchem dłoni obetrzeć kroplę
krwi. Dłonie masz duże, ciepłe i wilgotne. Długie palce dotykają bez wahań. Wsuwasz
je w moje włosy, tuż nad karkiem, warczysz. Odchylam głowę, odsłaniając szyję. Twój
język sunie po coraz wrażliwszych obszarach. Zębami odsuwasz ramiączko stanika.
Odpycham cię. Złość na twojej twarzy znika, gdy ściągam bluzkę. Oceniasz mnie
wzrokiem, uśmiechając się z zadowoleniem. Dłużej się nie ociągasz. Podnosisz
mnie, opierasz o ścianę. W tej samej chwili z głośnym trzaskiem gasną
reflektory na hali. W mroku słyszę twój cichy, gardłowy śmiech. Ciężki oddech. Pozwalam
ci brać, co chcesz. I
nie żałuję.
EVERY TIME THE SUN GOES DOWN,
I LET YOU TAKE CONTROL
MY BAD HABITS LEAD TO WIDE EYES STARE INTO SPACE
— Nigdy nie sądziłem, że skończę tutaj. — Przeczesuję palcami włosy,
obrzucając pusty komisariat ponurym spojrzeniem. To nie z tej strony krat powinienem
go oglądać. W jej towarzystwie zawsze kończyłem robiąc z siebie durnia. Jestem
stróżem prawa, do cholery, i nie po to poświeciłem karierę sportową, żeby
zostać pośmiewiskiem w pracy. Muszę się stąd wydostać, zanim skończy się mój
dyżur. To nie będzie łatwe. Cira zabrała klucz, a gdyby każdy przygłup mógł sobie
od tak wyjść z celi…
Ale ja nie jestem przygłupem. Tylko gliną.
Robię szybki przegląd rzeczy, które mam przy sobie. Odznaka, kluczyki
do radiowozu, pałka, paralizator, krótkofalówka. Pistolet. Raczej nie
zaryzykuję z przestrzeleniem zamku. Musiałbym pokryć szkody z własnej kieszeni,
wydałoby się, że dałem się przymknąć, a przy odrobinie szczęścia jeszcze
oberwałbym rykoszetem. Kajdanki. Zimna stal ciąży mi w dłoniach, gdy bawię się
obręczami. Kurde. Mogłem to inaczej rozegrać.
Skóra przy skórze. Blisko. Czuję suchość w gardle, przechodzi mnie
jakiś prąd. Z odrazą cofam rękę. Nie ma opcji, żeby ktoś taki jak ty podobał się
komuś jak ja. Może i nie jesteś brzydka i masz wszystko na swoim miejscu,
obfite gdzie trzeba, może i mógłbym gapić się na twoje piersi pół dnia.
Normalnie pewno to bym robił, siadając obok ciebie na lekcjach. A ty, gdybyś
tylko była rozsądną, normalną dziewczyną, wiedziałabyś, jaki spotyka cię
zaszczyt, że zasłużyłaś na moją uwagę. Każda dziewczyna w tej szkole ma mokro
na mój widok i marzy, żebym na nią choćby spojrzał. Na wyścigi rozkładają
przede mną nogi. Która nie chciałaby być ze szkolną gwiazdą koszykówki, z metr
dziewięćdziesiąt dwa wysportowanego seksapilu o ciemnej karnacji?
Ty. Ty, głupia, jedna. Twoje pogardliwe spojrzenia doprowadzają
mnie do mdłości i szału. Nie znoszę w tobie wszystkiego. Tych okropnych,
szarych, wiecznie byle jak związanych włosów. Zbyt jasnych, zbyt bystrych oczu.
Twojego głosu, nieprzyzwoicie niskiego. Sposobu chodzenia, jakbyś wiecznie się
dokądś spieszyła. Wszystko mnie drażni. Oprócz tych cycków. Tylko pod tym względem
nie przypominasz swojego cholernego brata.
Boże, jak ja nienawidzę tego chuja. Nikt nie napsuł mi tyle krwi,
co Shogo Haizaki.
— Serio? — Cira wciąż nade mną stoi, choć ją ignoruję, z zaangażowaniem
studiując pismo. — Żałosne — prycha i płynnym ruchem, zabiera mi świerszczyka.
— To potrenujesz w domu. Teraz skup się na koszykówce.
Koledzy z drużyny śmieją się i przygwizdują z aprobatą. Nie lubią
mnie, szanują moje umiejętności na boisku, ale za mną nie przepadają. Odkąd
pojawiła się laska, która regularnie mi dosrywa, mają niezły ubaw. Sami nie
mają odwagi mi się stawiać. Wiedzą, że dałbym im w ryj. Ale nigdy nie podniósłbym
ręki na kobitę. Nawet tak bardzo wkurzającą.
Są przecież inne metody pacyfikacji.
Łapię ją za rękę, zanim się oddala.
— Jeszcze raz się tak do mnie odezwij, to potrenuję tutaj, zatykając
ci tę pyskatą buźkę.
Śmiechy cichną, zastąpione przeciągłym pomrukiem.
— Świnia. — Cira zabiera rękę. Jej policzki płoną.
— Daiki, skup się albo idź do domu, jeśli nie interesuje cię ten
trening — interweniuje trener, rzuciwszy krótkie, znudzone spojrzenie w
naszą stronę. Jest przyzwyczajony do sprzeczek wśród uczniów i nie zwraca na
nie uwagi dłużej niż trzeba. Teraz też przestaje się nami interesować i zaczyna
omawiać teorię. Słucham jednym uchem, większość uwagi poświęcając Cirze. Nie
odrywam od niej wzroku. Dziewczyna raz po raz napotyka moje spojrzenie i sądząc
po jej niespokojnych ruchach oraz przygryzionych wargach, niespecjalnie jej się
to podoba. Dlatego uśmiecham się coraz paskudniej.
Mogłem nie być takim dupkiem w szkole. Mogłem ją jakoś zatrzymać.
Wtedy. Dzisiaj. Nie wiem, skuć tymi cholernymi kajdankami, kiedy nasze ręce
prawie się stykały, a to, co było między nami, wracało. To nie mógł być
przypadek, że znów stanęła na mojej drodze. Tym razem nie dam jej odejść.
Ale najpierw muszę się stąd wydostać!
Rzucam o ścianę kajdankami i wszystkim, czym próbowałem otworzyć te
pieprzone drzwi. Została mi tylko krótkofalówka i poniżenie się przed patrolem,
który muszę tu ściągnąć, żeby ktoś mnie wypuścił. Jak na złość nikt się dzisiaj
nie zgłasza, nikt nie potrzebuje pomocy policjanta, żaden cywil, który mógłby
wziąć z szafki zapasowy klucz i otworzyć te zasrane drzwi. Ale najwyraźniej tym
razem w środku nocy nikt nie robi burd, żadna żona nie ucieka przed agresywnym mężem,
żadna matka nie zgłasza, że jej dziecko – które na pewno nie jest na jakieś
imprezie, bo ono nie tak zostało wychowane –
zaginęło. Nie jesteśmy nikomu potrzebni. Nagle, kurwa, spokój na
mieście. Nikogo. Nic się nie
dzieje.
NOTHIN' HAPPENS AFTЕR TWO, IT'S TRUE, IT'S TRUE
Z rezygnacją unoszę krótkofalówkę.
— Dziesiątka, zgłoś się — mruczę bez entuzjazmu.
— Dziesiątka. Co dla nas masz? — rozlega się po chwili chrapliwa
odpowiedź.
— Musicie…
Drzwi na komisariat się otwierają.
— Fałszywy alarm — mówię przez krótkofalówkę i uśmiecham się lekko.
W progu stoi Cira.
MY BAD HABITS LEAD TO YOU
— Wiedziałem, że mnie tak nie zostawisz — mówię, starając się, żeby
mój głos brzmiał tak, jakby to była prawda, ale porozrzucane po podłodze
przedmioty świadczą o czymś przeciwnym. Cira chyba jednak jest zbyt
rozkojarzona, żeby to dostrzec. I najwyraźniej ma w tej chwili w poważaniu to,
jak pewny siebie – i czy słusznie – jestem.
— Musisz mnie odwieźć. — Gdy po krótkim poszukiwaniu klucza wsadza go
w zamek i przekręca, dostrzegam kropelki zimnego potu na jej czole. Jej oczy
wciąż się szklą i czuję bijące od niej ciepło. — Nie wi-wiem, na jakim
cholernym zadupiu jest ten wasz komisariat, nie wiem, gdzie, kurwa, jestem! —
Szarpie drzwiami, które z hukiem uderzają o ścianę.
— Spokojnie. — Szybko wychodzę, w razie gdyby strzeliło jej coś do głowy
i zmieniłaby zdanie. Z kobietami nigdy
nic nie wiadomo. Zwłaszcza jak temperatura ich ciała przekracza trzydzieści dziewięć
stopni. — Od razu chciałem z tobą jechać do szpitala.
— Jakiego szpitala. — Cirę raz po raz przechodzą dreszcze, więc
okrywam jej ramiona policyjną kurtką. — Wieź mnie do-do domu. — Szczęka zębami z
zimna.
— To nie jest dobry pomysł. Powinien zbadać cię lekarz — oponuję, zbierając
z podłogi kluczyki do radiowozu, jednak po kilkusekundowym namyśle stwierdzam,
że lepiej jak pojadę swoim własnym samochodem.
— A d-dobrym pomysłem jest czekanie kilka godzin na sorze wśród z-zarazków
i innych bakterii, żeby lekarz kazał mi wziąć leki, które mam w domu? —
odpowiada całkiem logicznie jak na kogoś, kto nie wie, gdzie się znajduje i zatacza
z powodu zawrotów głowy. — Potrzebuję tylko ciepłego łóżka i paracetamolu. Jak
naj-najszybciej.
— To bliżej będzie do mnie.
I GOT NOTHIN' LEFT TO LOSE, OR
USE, OR DO
Wychodzimy z komisariatu. Cira rzuca mi ostrzegawcze, twarde
spojrzenie. Mimo, że pół przytomne.
— Chyba sobie żartujesz.
— Nie. — Otwieram jej drzwi do swojego subaru. — Jeszcze nie skończyłem
cię przesłuchiwać.
— Skończyłeś ze mną dawno temu — odpowiada na to Cira, gdy siadam po
stronie kierowcy i przekręcam kluczyk w stacyjce.
— Słucham? — Zerkam na nią, wyjeżdżając na główną drogę. — Pamiętam to
trochę inaczej.
— A pamiętasz, jak Kuroo dał ci w ryj? — Nie odpowiadam. Zaciskam
dłonie mocniej na kierownicy. Ale pamiętam. Ona to wie. Widzi cień w moich
oczach, gdy rzucam jej przeciągłe spojrzenie, krzywiąc usta. — No. Więc odstaw
mnie do domu.
Czerwona farba łuszczy się w kilku miejscach. Zadzieram głowę, przyglądając
się potężnym, poprzecznie leżącym belkom. Końce tej położonej wyżej wyginają się
ku niebu. Poklepuję lekko dłonią jeden z słupów, który podtrzymuje bramę torii
i przechodzę pod nią.
Teren chramu jest intensywnie zazieleniony jak na miejsce, które
jednak leży w środku miasta. Japończycy potrafią jednak chronić święte obszary przed
ingerencją betonowej współczesności. To zawsze mnie cieszyło. Lubię odwiedzać
zarówno chramy jak i świątynie shinto. Lubię panującą w nich atmosferę. Łatwo
się tutaj myśli. I zawsze dobrze poprosić kami o więcej siły. Dlatego często
przychodzę tu przed ważnym meczem.
MY BAD HABITS LEAD TO LATE
NIGHTS, ENDIN' ALONE
Noc jest jasna, księżyc pełny. Wydobywa cienie z posągów kamiennych
lwów, które pilnują wejścia na teren shintō. Przyglądam im się, wydymając usta.
Zawsze budziły we mnie jakiś szacunek. I może trochę lęku. Często przychodzę tu
w nocy, a wtedy wyobraźnia lubi płatać figle. Na przykład wydaje ci się, że
kamień ożywa i lew się porusza albo tak jak teraz, że między nimi dostrzegam
jakąś postać. Ma długie, jasne jak księżyc włosy. W jego blasku niemal białe.
Właśnie takie miałby zapewne duch, który chciałaby nawiedzać chram.
— Kurwa…
Tylko czy duchy klną?
Przezwyciężając lęk, wymijam kamienne figury i zbliżam się do dziewczyny.
Z bliska widzę, że jej ramiona drżą, jakby wstrząsał nią płacz.
— Nie chcę tu być. Chcę wrócić do Shizuoka… — mówi cicho, nerwowo
skubiąc rękaw kurtki.
— Co takiego fajnego mają w Shizuoka? — pytam, a dziewczyna
podskakuje, odwracając się w moją stronę.
— Matko! Myślałam, że jestem tu sama! — Trzyma się za serce.
— W shintō nikt nigdy nie jest sam. — Uśmiecham się ciepło. — No
wiesz — wskazuję na niebo — kami. Oni na pewno na nas patrzą.
Dziewczyna prycha i odwraca wzrok. Wydaje mi się, że skądś ją znam.
— Czy to nie ty przypadkiem jesteś tą nową dziewczyną ze szkoły? —
pytam, marszcząc brwi.
— Jestem. — Rzuca mi ponure spojrzenie. — A ty jesteś Kuroo
Tetsurō.
— Och, znamy się?
— Wszyscy cię znają. Jesteś kapitanem szkolnej drużyny siatkówki. Odnoszącej
sukcesy. Ostatnio zwyciężyliście z Krukami.
— Jesteś tu nowa i już tyle wiesz o naszej drużynie? — ciągnę
temat, zakładając na ramiona ręce.
Dziewczyna wzrusza ramionami.
— Po prostu lubię siatkówkę.
— Może chciałabyś dołączyć? — pytam całkiem poważnie, ale to
pytanie budzi jej krótki śmiech.
— Nie macie żeńskiej drużyny — mówi z zawodem w głosie.
— Ale poszukujemy menadżerki. A ty wydajesz się nadawać do tej
roli. — Uśmiecham się szerzej, trochę łobuzersko.
— Skąd możesz wiedzieć. — Dziewczyna mruży oczy. Są tak jasne jak księżyc.
— Nie znasz mnie.
— Jak masz na imię?
— Cira.
— No to już się znamy — podsumowuję z radością szczerząc zęby.
— Przyjdź jutro na mecz. Na pewno się
dogadamy. No i wtedy już nie będziesz tu sama.
Cira milczy, patrząc na mnie podejrzliwie. Ale wreszcie ona też się
uśmiecha, kręcąc głową.
— Niezbyt często mam okazję
porozmawiać z kimś takim jak ty — odzywa się po chwili,
splatając dłonie i opierając nadgarstki na kamiennej barierce sesshy, przy
której stała. — Wydajesz się być… Bardzo otwarty.
— Chyba rzadko wychodzisz do ludzi — śmieję się, powstrzymując
irracjonalną ochotę, żeby poczochrać jej włosy. Nie mam pojęcia skąd bierze się
to dziwne, swobodne poczucie w stosunku to niej, jakby nie patrzeć, obcej mi
osoby. Ale mam wrażenie, jakby znał ją od dawna. Jakbym… Mógł się z nią kiedyś
ożenić.
Wspomnienie naszego pierwszego spotkania znika, gdy odrywam wzrok od
naszej wspólnej, szkolnej fotografii. Ostatni raz obrzucam wzrokiem mieszkanie,
niespokojnie przewracając w dłoni kluczami. Zerkam na telefon, który trzymam w
drugiej dłoni. Na liście kontaktów nie ma już nikogo, kto mógłby wiedzieć,
gdzie jest. Nie pozostaje mi nic innego. Wkładam kurtkę, nie chowając telefonu.
Może ktoś oddzwoni zanim dotrę na policję zgłosić zaginięcie.
Otwieram drzwi i widzę granatowe, znienawidzone przeze mnie oczy.
Ciemnej karnacji dłoń zatrzymuje się w pół drogi do drzwi. Zmieszane spojrzenie
kieruje się w bok. Dużo niższa od niego Cira ledwo stoi na nogach. Jest pijana,
jak mniemam. Ja odchodzę od zmysłów, a ona popija sobie drinki z tym palantem.
SWEARIN' THIS WILL BE THE LAST BUT IT PROBABLY
WON'T
— Obiecałaś mi, że nigdy więcej się z nim nie spotkasz — niemal syczę,
choć zwykle udaje mi się dość dobrze panować nad emocjami.
— Obiecałam ci też, że nie tknę tej pizdy z baru, która podrywała cię cały wieczór — odpowiada Cira i zataczając się, próbuje wejść do mieszkania,
ale kończy w moich ramionach.
— Ile wypiłaś? — pytam z niesmakiem, ale ona wymrukuje coś
niezrozumiałego w moje ramię. Czuję, że opuszczają ją siły.
— Nic nie piła. Ma gorączkę — odzywa się Aomine. — Trzeba ją położyć do
łóżka.
— Na pewno ty nie będziesz o tym decydował. — Nozdrza mi drżą, gdy na
niego patrzę, a on unosi w górę otwarte dłonie.
— Jak chcesz. — Odwraca się, żeby odejść, ale jeszcze rzuca przez
ramię: — Przywieź ją na szósty posterunek, jak poczuje się lepiej. Muszę
skończyć przesłuchanie.
Kostki u zaciśniętej pięści mi bieleją.
— Po moim trupie — odpowiadam, gdy on już nie słyszy. Zamykam z
trzaskiem drzwi, nim echo jego kroków milknie. — Więcej się z nim nie zobaczysz - informuję Cirę, a ona tylko kiwa twierdząco głową i wyślizguje się spod mojego
ramienia, zmierzając wprost do łóżka. — Nic między wami nie będzie - mówię do siebie. - Już nigdy.
Heh już drugi pijacki test :D
OdpowiedzUsuńSeks po pijacku z kims kogo się nie lubi, zacnie.
Ale opisówka świetna jak zawsze.
Heh to, że glina to nie znaczy, że nie może być przygłupem , pozatym dał się przymknąć. Amatorka :D
Ktoś taki jak ty, komus takiemu jak ja :O szok, w pysk od razu za taki tekst by dostał.
Od wyżej sra niż patrzy . Jezu co za typ.
Dobrze mu niech siedzi w pierdlu.
Aż sie zezłościłąm czytajać to :D
Jeszzcze powinna mu wpierdolić dla zasady.
Oj noc i przewidzenia, ehhh nie lubie.
Ciekawe przeskoki w czasie, już charakterystyczne dla twoich tekstów.
Konflikt dwóch facetów heh
Fajny tekst, dobrze sie przez niego przeprawiało.
Hej :)
OdpowiedzUsuńJak nie jestem fanką żadnych miłosnych trójkątów, tak niektórym udaje się stworzyć relacje i napięcie tak, bym jednak oglądała/czytała z przyjemnością. Ten tekst jest tego przykładem.
Przez chwilę bałam się, że się pogubieni ze względu na zmianę narracji i czasu, ale że każdy bohater na swój własny styl wypowiedzi, połapałam się i nie mam zielonego pojęcia, jakiej parze kibicować xD
W każdym razie świetne opisy i dialogi, dało się tu wyczuć przyciąganie i namiętność, a do tego rywalizację. Nieźle.
Pozdrawiam