Wykorzystano temat i trzy słowa-klucze. Mały powrót – po tak długim czasie, że aż mi trochę głupio – choć nie czuję, bym miała pisać o Róży regularnie. Jeszcze się zobaczy.
___________________________________
Nie umiałam wyrzucić z głowy tego spotkania z Lilianą. Zaszła mi nim za skórę, choć właściwie to bardziej byłam zła na siebie za to, że się jej bałam i byłam przy niej taka słaba. Nie chodziło jedynie o umiejętności czarownic, ale o tę pewność siebie, którą ona emanowała, a której ja wciąż w sobie nie wykształciłam. Wychodząc tego dnia ze szkoły, postanowiłam nieco utrzeć jej nosa, pokazać, że nie jestem już taka, jak za czasów podstawówki, że umiem się jej postawić. A nawet dopuszczam się zemsty na chłodno, jeżeli ktoś porządnie zagra mi na nerwach.
Tylko że zemsta musiała w coś uderzyć, żeby zaboleć. A że przez ostatnie lata nie miałam z Lilianą do czynienia, to nie mogłam mieć pewności, czy dawne lęki nadal ją dręczą i mogę to wykorzystać. Musiałam zorientować się, czego teraz się boi, i uczynić z tego swoją broń w kolejnym pojedynku.
Na początek przejrzałam profil dziewczyny w mediach społecznościowych. Mój Facebook zawierał tylko podstawowe informacje – imię, nazwisko, zdjęcie profilowe i w tle, nic poza tym, bo po co miałam zaśmiecać sobie tablicę, to inni od czasu do czasu oznaczali mnie na zdjęciach – w przypadku Liliany było ich znacznie więcej. Przede wszystkim miała uzupełniony cały biogram, wiele własnych fotografii, a na jej tablicy w miarę regularnie pojawiały się jakieś posty. Podejrzewałam, że jej konto na Instagramie wygląda podobnie, ale nie mogłam go sprawdzić, bo na tamtej platformie mnie nie było.
Jednak sam Facebook wystarczył, bym zorientowała się, gdzie nastolatka lubi bywać, jakie aktywności podejmuje w ciągu tygodnia i gdzie chodzi na treningi, dzięki czemu mogłam przygotować sobie plan.
Można by sądzić, że mając informacje, jego stworzenie to będzie bułka z masłem, ale to było mylne założenie. Praktycznie cały sobotni wieczór spędziłam, by ustalić najczęściej odwiedzane przez nią miejsca, w niedzielny poranek stworzyłam linię czasową na cały tydzień, by zorientować się, o jakiej porze będzie mi najlepiej uderzyć, a tego samego dnia przed kolacją wyglądałam, jakby urządziła maraton tworzenia prezentacji, nie zaś planu zrujnowania humoru swojemu wrogowi.
W poniedziałek wiedziałam, że nie wrócę do domu zaraz po szkole, że oto zacznę wcielać w życie swój plan. Tylko musiałam poinformować mamę, że będę później, inaczej mogłaby zacząć się martwić. Ale wystarczył jeden SMS, by mieć to z głowy, rodzicielka w odpowiedzi dała mi znać, że zrobi warzywną zapiekankę na kolację, więc mam nie być jakoś bardzo późno, i bym na siebie uważała. Jakbym chciała pchać się prosto w paszczę lwa.
Nie chciałam jeszcze w pełni atakować. Plan zakładał, że przyjrzę się nieco życiu Liliany. Niczym szpieg będę śledzić jej kroki, może nawet poznam, z kim się zadaje, i jakoś to wykorzystam. Szczegóły mogłam dograć później, na razie chciałam, by dziewczyna zaczęła czuć się nieco nieswojo. Nie chciałam doprowadzić do konfrontacji twarzą w twarz, jak ona to zrobiła, bo znałam siebie i wiedziałam, że na coś podobnego po prostu zabraknie mi odwagi.
Jakie szanse miała bowiem półczarownica przeciwko czarownicy? Niby nie mogłyśmy jeszcze legalnie używać magii, by nie spotkało się to z żadnymi konsekwencjami, ale dało się poznać, że czarownice miały zdecydowanie więcej pewności siebie i czuły się dobrze z magią, a przez to często patrzyły na innych z góry, niezależnie od gatunku.
Liliana była tego świetnym przykładem. Bo jak inaczej wyjaśnić, że już jako siedmiolatka rządziła wszystkimi pierwszakami i przewodziła wszelkiemu gnębieniu, kiedy zdawało się, że dzieci jeszcze nie do końca wiedzą, na czym to może polegać? Gdy starsze roczniki biegały na boisku, bawiąc się całymi grupami, Liliana i te dzieci, które zdołała jakoś do siebie przyciągnąć, wolały otaczać ofiarę w kółeczku i obrzucać piaskiem czy zeschniętymi liśćmi.
Przynajmniej tak to wyglądało, kiedy na wiosnę w pierwszej klasie zaczęła dręczyć mnie.
Musiałam potrząsnąć głową, by pozbyć się napływających wspomnień. Schowałam je zbyt dobrze, by mogły popłynąć swobodnym strumieniem, ale nie chciałam, by w ogóle pojawiły się na powierzchni. Skryta za sporym krzakiem miałam obserwować, jak Liliana pojawia się na zajęciach z jakieś sztuki walki, której nazwy nie umiałam wymówić, a nie rozpamiętywać bolesną przeszłość. Niby nasze drogi zetknęły się tylko na moment, zaledwie na kilka miesięcy, jeden rok szkolny, a ja wciąż czułam, jak bardzo tamte traumatyczne przeżycia wpisały się w część mojego charakteru.
Zatopiona w myślach ledwie zauważyłam dziewczynę, kiedy ta pojawiła się na horyzoncie. Przykucnęłam, by krzew bardziej mnie przysłonił, i tylko nieco wystawiając głowę, patrzyłam, jak wchodziła do budynku dawnej fabryki. Nigdy wcześniej nie byłam w jej środku, ale znałam tę okolicę – należała do tych, gdzie lepiej nie zaglądać po zmroku, jeżeli nie jest to konieczne.
To tutaj teraz działo się życie Liliany, ja musiałam przejechać przez trzy dzielnice, by się tu dostać. Zabrało to nieco czasu, musiałam więc mieć na uwadze, że powrót też trochę zajmie, a obiecałam nie spóźnić się na kolację. Dlatego odnotowałam w notesie, który wzięłam ze sobą, że dziewczyna faktycznie trenuje jakiś sport, z pomocą którego mogłaby mi zrobić większą krzywdę niż tylko nastraszyć, więc powinnam znaleźć inny sposób na swoją zemstę niż potyczkę wręcz.
Na tyle zanurzyłam się w odnotowaniu tego, że ledwie zauważyłam, że ktoś inny i w dodatku znajomy znalazł się właśnie w pobliżu, że podskoczyłam w miejscu, gdy dotarło do mnie pytanie:
– Co ty tam robisz, Róża?
No oczywiście, kto mógł być nieopodal mnie, kiedy ja w całkowitej konspiracji chciałam wywiedzieć się czegoś o swoim wrogu? Aż nie miałam ochoty zerkać w stronę pana T., ale nie mogłam powstrzymać go przed tym, by do mnie podszedł.
Nie sądziłam, ze mężczyzna posiadł tę zdolność zbliżania się cicho niczym kot. Naprawdę nie usłyszałam, że nadchodzi, w tej chwili ani na trochę nie było mi na rękę to, że mnie przyłapał. Dlaczego zawsze musi się pojawiać, kiedy planuję coś nie do końca dobrego lub moralnie akceptowalnego – nie mając tu na myśli stosowania czarów, bo w takim przypadku to bym miała całą Radę Czarownic na głowie, a nie tylko pana T.
Westchnęłam i zwróciłam się w jego stronę. Mogłabym zapytać, co sam tu robi, skoro ani tu nie pracuje, ani tu nie mieszka – pochodziliśmy z tej samej dzielnicy, dlatego widywaliśmy się na tych sobotnich zlotach czarownic, o których zwykli ludzie nie mieli zielonego pojęcia – wiec co, poszedł sobie na spacer? Nadal miał na sobie te same ciuchy, co w szkole, co mogło znaczyć, że nawet jeszcze nie zahaczył o swoje mieszkanie. Nic mi jednak do tego, wolałam odpowiedzieć na pytanie, nim zacznie zadawać ich więcej i będzie drążył, póki całkowicie się przed nim nie otworzę.
– Dzień dobry, szpieguję Lilianę, tę dziewczynę, co mnie jakiś czas temu zaczepiła i ciągnęła za włosy, pamięta pan?
– Dlaczego ją śledzisz?
– Bo planuję się zemścić.
– Za co i dlaczego?
Ha, jednak się przeliczyłam, każda odpowiedź przynosiła kolejne kwestie do wyjaśnienia. Zerknęłam w stronę budynku po drugiej stronie ulicy. Skoro Liliana już do niego weszła, a zajęcia, jak przeczytałam na stronie internetowej tej szkółki sztuk walki, miały trwać minimum półtorej godziny, nic tu więcej po mnie. Nie będę sterczeć jak jakiś stalker, bo jeszcze mnie dziewczyna przyłapie i dopiero zaczną się problemy.
– Za to, że tak mnie napadła i dlatego, że dała mi traumę, z której nadal, jak widać, się nie pozbierałam.
– I uważasz, że odpowiednim działaniem będzie zemsta?
– Tak. Chcę jej dać nauczkę – wyjaśniłam szybko, nie patrząc mu w twarz. Lepsze było skupienie się na jego ramieniu.
Słyszałam, jak wzdycha, pewnie niezadowolony z moich słów. Nie potrzebowałam jego aprobaty ani tym bardziej wykładu o tym, że jako osoba interesująca się psychologią powinnam wiedzieć, że coś podobnego nie przyniesie efektu, o jaki mi chodzi. Wolałam, żeby sobie poszedł, skoro poznał już część mojego planu.
On jednak ani myślał to zrobić. Jeżeli po wyrazie mojej twarzy zdołał się zorientować w tym, jakie emocje teraz mną targają, nie dał tego po sobie poznać.
– Wygodnie byłoby podejść do tego nieco inaczej – odezwał się tajemniczo, a ja spojrzałam mu w oczy.
– Jak?
Nie wyjaśnił od razu, za to przechylił głowę, a jego usta wygięły się w nieco złośliwym uśmiechu. Znałam ten gest, szykowałam się wiec na pogadankę, jaką mi tu strzeli, bo przecież tak bardzo to lubi. A ja i tak go wysłucham, bom głupia gęś.
To właśnie było takie dziwne – pan T. ani trochę nie był nachalny ze swoim moralizowaniem mnie, ale jakimś trafem ścieżki moje i jego przecinały się zdecydowanie za często ja na mój gust i wtedy mężczyzna miał pole do popisu, mógł pokazać, jaki to jest życiowo doświadczony. I nikt mi nie wmówi, że tak działało przeznaczenie, bo ja nie wierzyłam w jego istnienie. Były tylko zbiegi okoliczności, nic więcej.
– Utrzyj jej nosa podczas egzaminów czarownic i półczarownic. Przygotuj się do nich tak, by z wielkiego szoku opadła jej szczęka. Wtedy będziesz nad nią górować jak nigdy.
Patrzyłam na niego przez moment, nic nie mówiąc, a czekając na to, aż rzuci szybszym do zrealizowania planem. Pan T. zdawał się jednak nie mieć mi już nic więcej do powiedzenia, czym mnie zaskoczył.
– I tyle? To mi pan proponuje?
– A co, myślisz, że nie jesteś w stanie tego zrobić?
Przybrałam naburmuszoną minę, bo nie podobało mi się, że we mnie wątpi. Choć czy ja czasem nie wątpiłam w siebie? Chyba powinnam przekuć to w pewność siebie, by jednak pokazać, na co naprawdę mnie stać.
Ale to by mnie nie satysfakcjonowało, wiedziałam o tym.
– Wolałabym zrobić coś już teraz – mruknęłam w odpowiedzi i ruszyłam chodnikiem przed siebie, w przeciwnym kierunku do sali treningowej, by nawet nie przechodzić drugą stroną tak, by możliwe było dojrzenie mnie z okien budynku, w którym właśnie miały zaczynać się ćwiczenia.
Pan T., jak mogłam się tego po nim spodziewać, ruszył za mną niczym cień.
– Już teraz? Ale co takiego?
– Jeszcze nie wiem, dlatego ruszyłam na te przeszpiegi, w których na ten moment jedynie wiem, gdzie spędza poniedziałkowe popołudnia.
– A jakieś inne wnioski?
Kroczyłam przed siebie, zmierzając na najbliższy przystanek autobusowy, licząc po cichu na to, że autobus w kierunku mojego domu pojedzie już za niedługo i nie będę musiała tłumaczyć się mamie ze spóźnienia na i tak już nieco opóźnioną kolację.
– Że trenuje i w starciu wręcz nie mam żadnych szans, za to już niedługo mogę stracić część włosów, jeśli przy kolejnym spotkaniu znowu postanowi rozpocząć atak od głowy. Dlatego wolałabym wymyślić coś nieco wcześniej, by się odegrać i pokazać, że jednak nie jestem żadnym słabeuszem.
Te słowa brzmiały słabo nawet i w moich uszach, ale chciałam chwycić się niewielkiej nadziei, że mój spryt i nieco kombinowania wystarczą do zemsty i by zaleźć Lilianie za skórę.
Pedagog przez chwilę w ogóle tego nie skomentował, a jedynie nieco się do mnie zbliżył, przez co szliśmy obok siebie po dość wąskim – jak na moje oko – chodniku. A to nie pozwalało na ruch komuś idącemu z naprzeciwka. Już chciałam zwrócić na to uwagę, kiedy mężczyzna spojrzał na mnie tym swoim nieprzeniknionym spojrzeniem i rzekł:
– Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie.
Serce zabiło mi mocniej na te słowa, ale na twarzy nie wykwitł rumieniec zakochanej nastolatki. Znaczy się rumieniec się pojawił, ale złości.
– Dlaczego pan mi grozi?
Jedna z jego brwi poszybowała prawie pod linię włosów.
– Groźba? To zabrzmiało ci jak groźba?
– No na troskę to mi nie wygląda.
Gdybyśmy byli w szkole, paliłabym się ze wstydu przez to, że jestem taka wredna w stosunku do nauczyciela, ale że byliśmy poza nią, to podchodziłam do tej rozmowy bardziej jak do rozmowy dwójki znajomych.
Gdyby mnie matka teraz widziała, to wytargałaby mnie za uszy. W końcu pan T. był starszym kolegą czarnoksiężnikiem, samo to wskazywało, by traktować go z odpowiednim szacunkiem. Do tego sama sobie przyrzekłam, że ze względu na to, że od oceny pana T. zależy moje dalsze być albo nie być, będę ważyła każde skierowane w jego stronę słowo.
Jak widać, nijak się to miało do rzeczywistości.
– Oceń to sobie, jak wolisz, niemniej gdybyś potrzebowała wsparcia w pojedynku, w którym nie do końca umiesz określić swoje umiejętności i zdolności rywala, to służę obiektywnym spojrzeniem.
– Intuicja mówi mi, że z korzyścią dla mojego przeciwnika.
Nie był moim celem rozśmieszenie mężczyzny, ale Pan T. wybuchł śmiechem, szczerze rozbawiony. A dźwięk ten był o wiele swobodniejszy niż śmiech, do którego poczuwał się w murach szkoły, kiedy wypadało tak zareagować, by nie zranić za mocno uczyć osoby, która właśnie rzuciła żart. Nawet jeżeli tym kimś był nadal przestraszony pierwszoroczny.
Dźwięk ten przeniknął do mojego wnętrza i zamienił się w ciepło w okolicy serca. Nie rozumiałam, co to takiego, ale też nie chciałam stracić tego uczucia. Że w tej chwili staliśmy raczej po tej samej stronie barykady, że mogłam mieć w nim oparcie, choć to mogło równocześnie nieźle zamieszać mi w głowie.
Chciałam wierzyć, że jednak mogę mieć w nim kogoś na kształt niewielkiego przyjaciela.
O czarownicach zawsze lubie czytac:)
OdpowiedzUsuńMilo ze wrocilas to tej serii, ale rozumiem, ze aby pisac do jakiejs serii, to trzeba to czuc tu i teraz.
O tak, z mediow spolecznosciowych mozna sie dwiedziec bardzo duzo o czlowieku, nawet o obcych ludziach, a co dopiero o znajomych. Dobrze to naswietlilas w tym tekscie.
Jak drobne rzeczy mozna wykorzystac.
Takie mi przyszlo stwierdzenie do glowy: czarownice czystej krwi... to sie musi zle skonczyc.
w tej fabryce mysle, ze nie trenuje sportu, ale robic cos o wiele bardziej podejrzanego.
No troche dziwne to zainteresowanie pan T.
Niby pedagog, ale troche zbyt blisko jest uczennicy.
Ciekawi mnie jaka jest roznica wieku miedzy nimi.
Chyba zaczynasz nam tworzyc tutaj jakis romans padagog uczennica? A moze tylko jednostronne zauroczenie... ciekawa jestem jak to sie rozwinie.
Hej :)
UsuńMnie też się zdaje, że coś tu jest. Róża już w pierwszym tekście myślała w pewien sposób o panu T., ale ja sama nie wiem, w jakim kierunku to podąży. Ale przynajmniej ich wiek znam. Róża 17 lat, pan T. - 28.
Pozdrawiam
W takim razie wikeowo nie jest tak zle, ale relacja uczennica-profesor moze tworzyc tu niezle komplikacje.
UsuńBardzo jestem ciekawa jak to rozwiniesz i w ktorym kierunku faktycznie to podazy.
Hello ;) Ja lubię takie "zakazane" relacje typu uczeń-nauczyciel, wiec bawilam sie dobrze, choc tutaj poki co wszystko calkiem niewinne i bardzo subtelne, ale pewne symptomy znac.
OdpowiedzUsuńNo ciekawi mnie co tez pan T robil akurat w tym miejscu!
Czy zdradzilas kiedys jego pelne imie/nazwisko?
Fajne takie czasy szkolne, ach te intrygi i mlodosc ;D Ja nie bede miala nic przeciw , by czesciej zaglądać co u nich ;D
Hej :)
UsuńWiesz, że nie wiem, jak brzmi jego nazwisko? Od początku to po prostu pan T., ale znam jego imię, które chyba ujawnię przy kolejnym tekście :)