Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 25 lutego 2024

[163] Czy ty własnie ze mną flirtujesz ~Miachar

 Narrator poprzednio w wyzwaniach 155 i 160. Główny temat nieco przerobiłam, natomiast klucze wykorzystałam w całości. 


Nikt się tego nie spodziewał. Ja sam również nie do końca sądziłem, że jestem w stanie dokonać takiej rzezi w ciągu jednego spotkania. Uświadomiłem sobie to w momencie, kiedy obok ciała szefa zwaliło się drugie z rozłupaną czaszką. Gdyby ktoś miał na to czas i chęci, mógłby, wysilając wzrok, dostrzec na betonowej posadzce odpryski kości i gdzieniegdzie chyba też tkankę mózgową.

A to był dopiero początek.

Można by sądzić, że przez tyle lat ukrywania się będę robił wszystko, byle stać się na nowo zwykłym obywatelem. Będę pracował i robił wszystko, byle nie rzucać się w oczy. Tak też w istocie było, ale pod osłoną nocy w miejscach, które wynajdowałem w kolejnych zamieszkiwanych miastach, stwarzałem sobie przestrzeń do tego, by ćwiczyć. 

Jak widać, przyniosło to niespodziewane efekty. 

Popatrzyłem na pozostałych zbirów i uśmiechnąłem się. Czułem na swoim ciele cudzą krew, ale co by mi dało, gdybym teraz próbował ją zmazać? Przecież za moment będzie jej jeszcze więcej.

– To który z was następny? – zapytałem, przyglądając się każdemu z nich z osobna. Żaden nie wykazywał chęci, by stanąć ze mną w szranki, skoro dwóch niespodziewanie i dosłownie poległo. – Brak chętnych? To ja sobie może kogoś wybiorę…

Zabrzmiało to jak w szkole, kiedy nielubiana nauczycielka chciała poznęcać się nad swoimi uczniami przy tablicy. Nie miałem w sobie nic z pedagoga, chciałem się po prostu pobawić, skoro nadarzyła się ku temu taka okazja. Zabawa – to było odpowiednie określenie na całą tą jatkę, jaką tu urządziłem.

Kto mógłby przypuszczać, że wyjdzie ze mnie taki psychopata?

Przez czas szkolenia nie było tego po mnie widać, kiedy odszedłem, również starałem się wpasować w otoczenie, ale w tym momencie nie chciałem udawać, że wszystko ze mną w porządku i jestem całkowicie normalny. Mogłem być sobą – chłopcem, który pragnął dokonać zemsty na mordercy obojga rodziców, nastolatkiem, który musiał znosić ból i zniewagi, ucząc się być maszyną do zabijania. Dorosłym, który ukrywał się, bo cień stanowił najlepsze schronienie.

W końcu byłem sobą – kimś, kto karmi się krwią tych, którzy w pełni sobie na to zasłużyli.

Dzięki swojemu zastępczemu ojcu i nauczycielowi poznałem wiele największych szuj w kraju, znałem słabości wielu z nich, a innych mogłem swobodnie śledzić, bo ktoś przeszkolił mnie, jak to robić, by pozostać niezauważonym i poza wszelkimi podejrzeniami. Chyba jakaś strzałka musiałaby świecić jaskrawie nad moją głową, by rozwiązanie spraw morderstw paru osób w różnych regionach móc powiązać ze mną. 

Jako że żaden z mężczyzn przez ponad minutę nie zdołał mnie zaatakować, a każdy z nich wyglądał raczej tak, jakby chciał dać nogę i zwiać stąd najszybciej, jak może, podszedłem do tego, który stał najbliżej mnie. Stawiając kolejne kroki, nie zważyłem na ciało nauczyciela i postawiłem stopę na jego martwej dłoni. Przez halę przetoczył się dźwięk łamanych kości.

– Stój! – odezwał się zbir, zdając sobie sprawę, że zmierzam w jego stronę. – Stój!

Pewnie chciał zabrzmieć jak policjant na służbie, który właśnie usiłuje powstrzymać przestępcę przed dokonaniem czynu zabronionego, ale w tych okrzykach więcej było desperacji i rozpaczy niż siły, która mogłaby mnie przestraszyć. 

Do tego wyciągnął rękę z bronią, za jaką miał nóż. To naprawdę mogło wystraszyć kogoś, kto zastrzelił z premedytacją byłego ojca i zdołał już zamordować drugą osobę? Nawet scenarzyści przy swojej pracy nie wpadali na tak banalne rozwiązania.

– Nóż? – Uniosłem brew, a na usta pchał mi się śmiech. – Czy ty właśnie ze mną flirtujesz?

Koleś w ogóle nie zrozumiał mojego poczucia humoru, chyba nie wiedział, co to dobry żart. Za to ja roześmiałem się w głos, po czym zaatakowałem pierwszy. Na co mi była zwłoka, skoro im prędzej, tym szybciej będę mógł się stąd zmyć i zaprzeczyć swojemu porwaniu, jeżeli był jego jakiś świadek i zgłosił to jakimś władzom?

Wyciągnięta ręka z nożem kusiła mnie, by się nią od razu posłużyć, ale to byłoby takie proste i nie przyniosło by spodziewanej przyjemności z takiej formy. Zamiast tego podłożyłem nogę potencjalnemu oprawcy, który stał się w ciągu kilku minut ofiarą, a kiedy ten wylądował na podłodze, wyszarpnąłem mu nóż, by przeciągnąć nim szybkim ruchem po gardle mężczyzny. Widziałem, jak wybałuszył oczy nie tyle z bólu, ile z zaskoczenia, bo zdał sobie sprawę, że jego własna krew właśnie go opuszcza i z tego powodu pozostaje mu mniej niż jeden prawdziwy oddech, nim pożegna się z tym światem na dobre.

Ale nie byłem już tego świadkiem, bo zająłem się jego kolegami. Wykorzystywałem ich słabości, jakie okazywali w tej chwili prawdy, wykorzystując broń, która zazwyczaj była ich orężem. Nieważne, czy to był metalowy kij bejsbolowy, kolejny nóż czy nawet pistolet – działałem szybko, metodycznie i sprawiałem, że sami od tej broni ginęli. Kto mieczem wojuje czy podobne dyrdymały, choć właściwie z mieczem to nikt się na mnie od dekady nie rzucił. W końcu byłem tak bezlitosny, jak miałem to w swojej naturze, o czym przekonać mogli się jedynie ci, którzy za chwilę i tak na dobre znikali z tego świata. 

Uporanie się z nimi nie trwało długo i wyglądało dokładnie tak, jak na wielu filmach, gdzie dwie wrogie strony zaczynają się naparzać, byle tylko rozwiązać spór o to, która jest lepsza, a za jedną stronę robi jeden człowiek. W produkcjach często ten jeden wojownik po kolei spuszcza łomot tym drugim bandziorom, nie wyrywają się na niego w kilku, by powalić lub chociażby złapać, by inny wziął na siebie atak. Takie rzeczy zdarzały się wśród licealistów znęcających się nad rówieśnikiem lub młodszym kolegą, dorośli mężczyźni znali swoje miejsce i czekali, aż na nich przyszła pora.

W tym przypadku lepsza byłaby próba ucieczki, ale cóż – kiedy nie było już osoby, która głośnymi okrzykami dawałaby znać, że należy zrównać mnie z ziemią, a później pod nią zakopać, zapanował chaos. Ale u przeciwników i tak wygrywała wierność wobec szefa i honor zbira, dlatego pozostali na polu bitwy.

Cóż, nie na długo.

Kwadrans po wybraniu pierwszego z celów siedziałem zdyszany na miejscu wcześniej zajmowanym przez mentora i próbowałem wyrównać oddech. Niby człowiek ćwiczył, by nie dać się złapać i zabić, a bronić, lecz i tak dochodziło do tego, że czuł zmęczenie. To dowodziło, że nie jestem robotem, za jakiego chciano mnie być może mieć, poddając szkoleniu.

Podczas odpoczywania nie byłem w stanie powstrzymać uśmiechu, jaki wykwitł na mojej twarzy. Wiedziałem, że moja skóra upstrzona jest plamami krwi moich wrogów, ale nie dbałem o to, by ją w tej chwili z siebie zmyć. Powinienem raczej pomyśleć o tym, jak się stąd wydostać. Nie byłem pewien, dokąd mnie wywieziono i jak trafić z powrotem do miasta, by zabrać z mieszkania rzeczy i ulotnić się, zniknąć niczym duch na kilka kolejnych lat, ale wiedziałem, że nie jestem całkowicie pozbawiony możliwości.

Niepotrzebny był żaden klucz, by stąd wyjść, za to potrzebowałem tego do samochodu, którym mnie tu przywieziono. Bo raczej nie mogłem, siadając za kierownicą, wypowiedzieć tylko jakąś magiczną formułkę, by pojazd ruszył. W celu znalezienia potrzebnego przedmiotu musiałem przeszukać zwłoki, co nigdy nie było przyjemne. Gniecenie komuś kości po śmierci przy atakowaniu innych zbirów to jedno, ale kiedy już każdy z przeciwników był martwy, dotykanie ich ciał wiązało się z poczuciem, że to ja doprowadziłem ich do takiego stanu i już nic ani nikt nie zdoła tego zmienić. W ten sposób pozostałość człowieczeństwa mówiła mi, jak zły okazywałem się być. 

Ale jak mus, to mus. Obszedłem plac wewnątrz hali, pochylając się i przeszukując każde ze zwłok, a wokół nie słychać było nic innego poza moimi krokami i oddechem. Przy czwartym według kolejności zabicia ciał znalazłem poszukiwany przedmiot i mogłem wyjść z budynku, by zająć miejsce w suvie. Liczyłem na to, że ma jakieś udogodnienie, pozwoli mi skorzystać z nawigacji albo przynajmniej znajdę coś w schowku, co będzie użyteczne. Nastawiony na to, że teraz będzie już tylko dobrze, że nic mi nie zagraża, wsiadłem do pojazdu i rozejrzałem się po wnętrzu. Nie znalazłem nic godnego uwagi, na konsoli również nie było nic przydatnego, dlatego powziąłem decyzję, że po prostu ruszę drogą i będę korzystał ze znaków, jakie napotkam. W ten sposób powinienem dotrzeć do miasta.

Zadowolony, że cała ta akcja zakończyła się w ten sposób – moim jednoznacznym zwycięstwem – uśmiechnąłem się do siebie i już chciałem zapuścić silnik, kiedy usłyszałem pukanie w szybę od swojej szyby. Zaskoczony obróciłem głowę w tym kierunku i…


KONIEC


1 komentarz:

  1. Mam zwyczaj czasem przejrzec starsze teksty no i co widze? Brak swojego komentarza :/ A bylam tu, czytalam i skomentowalam. Az sprawdzalam, czy ktos nie usunal z nas przypadkiem, ale nie ma sladu. Nie mam słów.
    W kazdym razie pamietam do dzis swoje emocje jak to czytalam, bo cos w tej historii mnie mocno zauriczylo: ten niestabilny glowny bohater, niepozorny, a wyposa,ony w rak niebywale zdolnosci i ten swiat a właściwie półświatek, dzieki ktoremu zatesknilam za yakuza!
    Nie spodziewalam sie az takiej jatki! Urzadzil ich jak Bruce Lee w wesjsciu smoka ; D ja lubie rakie hostorie, mi sie podobalo ;D do tego te wstawki, ze wygladalo jak w filmach xd takie puszczenie oczka do czytelnika. Nice, very nice. Dobra opowiesc z mafijnych klimatow ;)

    OdpowiedzUsuń