Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 11 lutego 2024

[162] SZKWAŁ: Cienie, płomienie, na wietrze ~ Wilczy

Początek z Lewiatanem, spisała Rilnen ;)


____________________________


  Lavia?! — rozlega się donośny krzyk. — Jesteś tu?! Lavia! 

Vai chwyta dziewczynkę za nadgarstek i tuli do siebie, zaciągając ją w kąt świątyni, gdzie schroniły się, gdy przez wioskę zaczęły przetaczać się ryki i gromy. Jedną dłonią zakrywa jej usta, jednocześnie kładąc palec na swoich, by nakłonić ją do zachowania ciszy. 

— Wiem, że tu jesteś, Lewiatanie! Twój smród czuć z kilometra! Wyłaź i oddaj mi siostrę 

Coś nieprzyjemnego spada na dno żołądka Vai. Dopiero na dźwięk imienia swojego eikona, rozpoznaje zbliżającą się ku nim znajomą aurę. Odkąd uciekła z piekła Sanbureque’u i dryfowała w wodach oceanu, nie myślała, że znowu będzie musiała walczyć o swoje życie i to jeszcze z kimś, kto również posiada moce eikona. Zanim jednak udaje jej się przeanalizować szanse i zagrożenie, Lavia wyrywa się z jej uścisku.  

— Erish! Tutaj!  

Vai klnie pod nosem, ale nie rusza się z miejsca, skuta przerażeniem.  

Lavia! Na Założyciela! Nic ci nie jest?! 

— Wszystko w porządku! Vai mnie uratowała! 

Vai...? Kim, do cholery, jest Vai? 

Lewiatanem! Wyciągnęła mnie z wody i przyniosła tutaj! 

Vai wciąż nie ma odwagi, by wyjść ze swojego ukrycia, mimo że słyszy, jak powtarzają jej imię. Nie chce niepotrzebnej walki. Nie ma pojęcia, jak silna jest kobieta, w której wyczuwa strażnika powietrza, więc musi postawić wszystko na jedną kartę. Nie w smak jej zdradzanie swojej tożsamości, jeszcze nie teraz.  

Hej, potrzebuję cię. 

~tylko~jeśli~pozwolisz~mi~walczyć~ 

Nie teraz!  

 

SINKING UNDER 

 

Z kąta świątyni zaczyna sączyć się światło. Gwiezdne drobinki o różnych odcieniach niebieskiego rozpryskują się na wszystkie strony, by ukazać Lewiatana. 

— TY! — wykrzykuje czarnowłosa kobieta, odsuwając za siebie dziewczynkę. — Gdzie zamierzałaś ją zabrać?! Komu służysz?! 

— Erish, przestań! — Lavia wybiega zza kobiety i staję przed nią. — Vai mnie uratowała! Nie chciała… 

Teraz, Lev. Ukłoń się.  

Lewiatan wypuszcza parę z nozdrzy, ale powoli zamyka ślepia i skłania nisko głowę, stojąc nieruchomo na zgliszczach kaplicy, a jego skrzydłopłetwy powiewa spokojnie na cichym wietrze. Przez dziesięć sekund nic się nie dzieje. Lewiatan powoli podnosi głowę i widząc zaskoczenie na twarzy kobiety nazwanej Erish, spogląda jej głęboko w oczy, po czym zanim ta reaguje, wysuwa się szybko spośród zgliszczy i sunie w stronę plaży, by zniknąć w głębinach oceanu, pozostawiając za sobą zaskoczenie i szybki ruch powietrza 

Uciekła? 

Erish jeszcze przez sekundę patrzy na wąskie, rozwalone wyjście, przez które przecisnął swoje cielsko ogromny wąż morski, strącając zaledwie kilka naruszonych cegłówek, lecz nie zamierza zawracać sobie nim głowy. Teraz nie jest to konieczne, a najważniejsza jest… 

Lavia. — Erish klęka przy dziewczynce i bierze ją w ramiona. — Dziecko, tak się martwiłam! — Przytula ją mocno do siebie. — Prawie zawału dostałam, jak wpadłaś do wody! Co ty w ogóle robiłaś na statku?! 

— Ja… Chciałam… — Czuje, że dziewczynka drży w jej ramionach. 

— Już. — Obejmuje ją jeszcze mocniej. — Już wszystko dobrze. 

T-tak. Wszystko. Dobrze. 

 

THINK MY ANGEL'S FALLEN 

 

Erish ogarnia niepokój. Odsuwa od siebie Lavię na długość wyciągniętego ramienia. Sądzi, że dziewczynka drży z powodu strachu i płaczu, lecz teraz dostrzega, że ona trzęsie się od powstrzymanego śmiechu. 

Wszystko w jak najlepszym porządku! — wykrzykuje Lavia, zniekształconym, skrzekliwym tonem i zanosi się śmiechem przypominającym serię szczeknięć. 

— Set — syczy Erish, dźwigając się na nogi. W garści wciąż trzyma mocno Serce Mroku, ostrzem skierowanym w dół. — Zabroniłam ci używać jej ciała! 

Przecież jej nie naruszam. — Lavia przestępuje niecierpliwie z nogi na nogę, przekrzywiając głowę to na jedną to na drugą stronę.Nie jestem Zefirem. Ten to wyprawia z tobą co chcę, no nie? Ja taki nie będę. Będę delikatny. Obiecuję. — Pociemniałe oczy dziewczynki wpatrują się pożądliwym wzrokiem w obnażone ostrze. — Tylko zróbże to wreszcie! 

Cienie kładące się po podłodze zdają się unosić, falować wokół niczym czarne płomienie. Wypełzają z kątów i podsycają zaćmienie. 

Zrób to teraz. Mam dość czekania. 

— Ochujałeś?! — Erish odsłania zęby we wściekłym grymasie. — Jak ty to sobie wyobrażasz, przeprowadzić coś takiego bez przygotowania, byle gdzie?! Tu nie jest bezpiecznie! Nie wiem, ile to potrwa, w jakim… W jakim znajdę się stanie po wszystkim! Co w tym czasie stanie się z Lavią?! I jak niby miałabym ją potem wyprowadzić z eterowego potopu?! Sama przebywam tu już zbyt długo! Musimy się stąd wynosić, a nie… 

Przerywa jej huk. Cienie strzelają na boki, wznoszą się gwałtownie jak podlany oliwą ogień, roznosząc znajdujące się na ich drodze szczątki ław i poświęconych figur. Ze ścian sypie się pył, gdy trafiają w nie odłamki naw, z wybitego witrażu wylatują resztki kolorowego szkła, a w powietrze wzbijają kłęby kurzu. 

 

SAFE PLACE, PLUNDERED 

Mam już dość czekania, Erish. Czas płynie dla mnie inaczej, ale to nie znaczy, że możesz igrać z moją cierpliwością! — Po zrujnowanej świątyni przetacza się mocny, mroczny głos. Erish ze strachem patrzy na Lavię, która krzywi się w gniewie, otoczona cieniami, które krążą wokół dziewczynki jak wygłodniałe szakale. Jeden wyrasta za jej plecami, formując się w długie pazury. — Zrób to teraz albo kończę z tą małą. 

Żołądek Erish ciąży jakby najadła się ołowiu, ale wie, że nie może dać się zastraszyć. 

— Uspokój się, Set. — Stara się opanować emocje i trafić do logiki eikona. —  Wytrzymałeś już tyle, wytrzymaj jeszcze trochę. Wiesz, że chcę tego równie mocno, co ty. Wiesz o tym! 

Po prostu chcesz ją ode mnie uwolnić — odzywa się obrażony głos, przemawiając ustami Lavii. Uformowane z cienia pazury wciąż znajdują się niebezpiecznie blisko jej szyi. 

— Ty sam chcesz się uwolnić. Ale nie możesz żądać, żebym ci pomogła w tym momencie. Skazałabym Lavię na śmierć! A ty grozisz, że ją zabijesz, jak tego nie zrobię. Dostrzegasz absurd tej groźby? 

Set milczy dłuższą chwilę. 

Rzeczywiście mało efektywny szantaż — zgadza się wreszcie, wyraźnie niezadowolony. — No to może wreszcie skorzystam z jej ciała, tak jak Zefir z twojego? Będę mógł przybrać własną twarz, czy nie chciałabyś jej ujrzeć? — Cienie rosną i nabierają głębi w miarę jak Set zapala się do nowego pomysłu. — Mógłbym spoglądać na ciebie swoimi oczami, stanąć obok, och, powiedz, jeśli naprawdę mnie pragniesz, to czy nie tego byś chciała? 

Nie kosztem dziecka — syczy Eris. — Ona tego nie wytrzyma, w ten sposób też skażesz ją na śmierć! Czy chwila rozrywki jest tego warta?! Tego i utraty mojej obietnicy?! 

Cienie znów zaczynają szaleć ze złości, potęgując zrujnowanie. Erish wie, że musi obrać inną strategię. Chwyta Lavię za dłoń, ledwo powstrzymując łzy na myśl, że to nie ona włada swoją rączką i rozumiejąc jak blisko jest, by nigdy już nie odzyskała w niej władzy. 

— Set — przemawia ciszej, ściskając drobną dłoń i spuszczając wzrok. — Czy to znaczy, że już mnie nie chcesz? 

Cienie stabilizują się, przestaje nimi szarpać wola eikona. 

O czym ty mówisz? — grzmi szakali głos. — Przecież ja to wszystko dla ciebie.. 

Ale najwyraźniej nie chcesz dłużej czekać. A teraz, kiedy Zefir mnie opuścił… 

Zefir cię opuścił? — podchwytuje natychmiast Set. 

— Tak — potwierdza Erish. — A ja odzyskałam Serce Mroku. — Unosi wyżej ostrze, by czarne oczy Lavii mogły się po nim prześlizgnąć. — Widzisz? Już nic nie stoi nam na drodze. Poczekaj jeszcze chwilę. 

Kłębiące się w oczach dziewczynki cienie fikają wesoło. 

— Głupi Zefir! Niemądry, biedny idiota! — Szakali śmiech toczy się dookoła jak kamienna lawina, po czym urywa się nagle, pozostawiając po sobie tylko echo. 

— Erish? — szepcze Lavia słabym głosem. — On... Mówi, że to dużo ułatwia... 

 Nie rozmawiaj z nim poleca twardym tonem Erish. 

Słabo się czuję. 

Dziewczynka chwieje się, lecz Erish natychmiast ją podtrzymuję. 

— Wiem, najdroższa. — Dziewczyna nie jest w stanie dłużej powstrzymywać łez. — To normalne. Minie. Chodź, zabierajmy się stąd. — Pomaga jej iść w stronę wyjścia, lecz kiedy znajdują się w połowie drogi, do środka wpada potężny podmuch wiatru, wywarzając resztę masywnych drzwi, które jeszcze trzymały się w zawiasach. 

 
 
BASTARDS KICKED THE DOORS IN 

 

Ciągle tu jestem. 

Tak i jesteś ostatnio bardzo przydatny! Szlag by was wszystkich! — Erish macha ręką w powietrzu, jakby chciała uciszyć wiatr. — Odwalcie się, choć na moment! 

— Erish? Do kogo mówisz? — pyta przestraszonym głosem Lavia, a Erish przygryza wargi i bezgłośnie klnie pod nosem. 

— Do nikogo. Dosłownie nikogo — akcentuje ostentacyjnie, a wiatr dmie prosto w jej twarz, pozbawiając na moment oddechu. — Też jestem zmęczona, mała — tłumaczy, przygarniając ją do siebie, dopóki nie ustają szaleńcze podmuchy. — Wracajmy do… 

Do domu? Przecież tu był nasz dom. 

Erish zastanawia się przez chwilę i z lekkim zdziwieniem stwierdza, że może to powiedzieć całkiem szczerze: 

Wracajmy do naszego domu na Sztormie. 

 

Pomaga Lavii iść, a gdy ta kolejny raz się potyka, bierze ją na plecy. Sama również czuje się wyczerpana, pulsujący ból głowy uprzykrza rzeczywistość, lecz zaciska zęby i brnie przez eterowy potop, zmagając się z oblepiającą zachłannie niebieską mgłą. Mijają opuszczone, zdewastowane miejsca, które niegdyś dobrze znały. Lavia cicho popłakuje, Erish nie ma na to czasu ani energii, którą mogłaby zmarnować. Chce jak najszybciej opuścić Drahnę i potop, który coraz mocniej daje się we znaki.  

Wytaczają się poza mury i Erish właśnie zamierza poddać się rozpaczy, nie mając planu ani sił na wędrówkę w stronę najbliższego portu, kiedy dostrzega Cida. Mężczyzna stoi oparty o mur za bramą i pali, zaciągając się mocno dymem. Nic nie mówi na ich widok, lecz zielone oczy rozjaśnia błysk. Rzuca niedopałek i wgniata go w ziemię podeszwą buta, podczas gdy Erish pozwala Lavii zsunąć się z jej pleców. Dziewczynka robi kilka chwiejnych kroków i wpada w ramiona czekającego Cida. Całkiem się rozkleja, a on głaszcze ją po włosach, zerkając z nieodgadnioną miną na Erish. Wciąż się nie odzywa, co jest do niego bardzo niepodobne, lecz dziewczyna nie wie, jak przerwać milczenie. 

W końcu jednak staje się ono nie do zniesienia i Erish mówi pierwsze, co przychodzi jej do głowy. 

— Czekałeś — stwierdza, słysząc w swoim głosie zdziwienie. — Dlaczego? 

Cid wypuszcza powietrze nosem. 

— Sam nie wiem — zdradza, po krótkim namyśle, który może wskazywać, że mówi szczerze. — Chyba zachowałem resztki wiary w to, że postąpisz słusznie. A może łudziłem się, że to blef? — Rozkłada ręce. — Że rozegrasz to tak, jak mam nadzieję rozegrałaś. 

Yhym. — Erish opuszcza głowę, w zastanowieniu obserwując czubki swoich ubłoconych, skórzanych butów. Nic nie odpowiada. 

Wiesz, to nie było łatwe — kontynuuje Cid, przyglądając się jej spod powiek: — czekać, po tym jak wybrałaś innego mężczyznę. 

Słucham? — Erish podrywa głowę, patrząc w zielone oczy. — A co miałam zrobić? — pyta, mrugając szybko. — Miał ze sobą pieprzonego behemota! 

— Załatwiłbym to. — Cid wzrusza ramionami. 

— No nie wiem. — Erish odpowiada tym samym gestem. — Nie jesteś już… najmłodszy. 

— I kto to mówi. — Siłują się na spojrzenia; Erish zaciska dłonie w pięści. W końcu wzrok ci przykuwa lśniące lubieżnie ostrze. — Co to jest? — Wskazuje na nie brodą. 

— To… — Erish zerka na Serce Mroku i chowa je poza zasięg wzroku mężczyzny. — Długa historia.  

OK. Wytłumaczysz mi później. 

Erish prycha, krzywiąc się gniewnie. 

— To chyba ty powinieneś się tłumaczyć — wyrzuca, nieskora do zwierzeń. 

— Tak sądzisz. — Cid pozwala odsunąć się Lavii, która coraz uważniej przysłuchuje się ich wymianie zdań, a kiedy dziewczynka wycofuje się w stronę Erish, sięga po papierosy. — Bo z jakiegoś powodu wydaje mi się, że to ty możesz wiedzieć więcej na temat wracających do życia m… 

— Dość! — urywa ostro Erish, zerkając z niepokojem na Lavię i rzucając Cidowi ostrzegawcze spojrzenie. — Porozmawiamy później. 

— Porozmawiamy — obiecuje Cid. Nie myśl, że zapomnę. — Celuje w Erish papierosem i wsuwa go do ust. — A teraz wracajcie do zajazdu — zleca, oddalając się po przymocowane za uzdy do uschniętego drzewa chocobo. W jednym z nich Erish rozpoznaje wierzchowca, który jej uciekł. Pomaga wsiąść na niego Lavii, zerkając na Cida, który nie sprawia wrażenia, jakby również szykował się do drogi. — A ty? — pyta, marszcząc brwi. 

— Mam coś jeszcze do załatwienia — oświadcza Cid, zaciągając się raz po raz dymem, chcąc szybko wypalić papierosa. Rozciąga przy tym usta w krzywym, paskudnym uśmiechu, jakiego Erish jeszcze u niego nie widziała. Natychmiast przestaje dosiadać chocobo. Bierze się pod boki, patrząc na mężczyznę z przyganą. Cid dostrzega jej pełen dezaprobaty wzrok i krztusi się dymem. Odgania go dłonią, pokasłując i odrzuca w piach niedopałek. 

— Nie tutaj! — uprzedza pytanie dziewczyny, odchrząkując. — Nie martw się, nie zamierzam ścigać tego twojego... —Zerka na Lavię i nie kończy zdania. — Pojadę do portu, zorientować się, kiedy coś odpływa — mówiąc to, nie patrzy jej w oczy; Erish jest pewna, że to nie cala prawda. — Potem do was dołączę. — Wskakuje zręcznie na grzbiet swojego wierzchowca. — Trafisz z powrotem? 

— Trafię — zapewnia Erish, lecz Cid musi słyszeć cień wątpliwości w jej głosie, bo dodaje: 

— Zajazd nosi szyld „Pod skrzydłem Frei”, a ta wioska to Lyrterem. Zaczekajcie tam na mnie. 

— Dobra. — Erish również wsiada na chocobo. Ona i Cid ruszają w przeciwne strony. On kieruje się ku wybrzeżu, ona w głąb lądu. 

— Erish! — woła jeszcze Cid, zerkając przez ramię. 

— Co?! — Erish zawraca chocobo, by na niego spojrzeć. 

— Nigdzie się stamtąd beze mnie nie ruszajcie! — przestrzega Cid. — Słyszysz?! Nigdzie! — To powiedziawszy, popędza chocobo, niknąc po chwili pośród rzednących drzew. 

 

 

 

 

Gotująca się woda paruje, gwiżdżąc wesoło. Dopiero po dłużej chwili do kuchenki podchodzi solidnych rozmiarów mężczyzna, ostrzyżony na krótko, po żołniersku. Biała podkoszulka, którą ma na sobie, jest zaplamiona w kilku miejscach, podobnie jak lniane spodnie. Pociąga nosem, wciągając z powrotem próbującą się wydostać zawartość. Białka oczu ma zaczerwienione, a kąciki ropieją i łzawią.  

Sięga po czajnik i drżącą ręką zalewa wrzątkiem szklankę pełną ziół. Przechodzi go dreszcz, ale tym razem nie z powodu gorączki. Udało mu się ją zbić. Cokolwiek złapał od tej kurwy, która okazała się jakimś dziwadłem, zdawało się odchodzić. Chłopcy mogli mówić, co chcą, ale on zamierzał wrócić do zdrowia. I do służby. Zwalczył już niejedną chorobę, a dopóki nie oblazły go te przeklęte łuski, które miała na szyi (i których szukał u siebie w panice co kilka godzin) nie zamierzał się poddawać.  

Do głowy mu nie przychodzi, że może to zwykła infekcja na wskutek przewiania. Jest pewien, że czymś się zaraził, ale Święta Gregora postanowiła go uzdrowić. A on z tego skorzysta. Wróci silniejszy i tylko odrobinę nietrzeźwy po tych wszystkich leczniczych nalewkach, które wtłacza w niego jego pani żona. 

Właściwie gdzie ona jest? - zastanawia się, zerkając za okno. Zostawiła mi tych cholernych ziół, ale powinna już wrócić. Przecież nie powinienem ich sam sobie przygotowywać. 

Nieco zamglonym i pełnym pretensji wzrokiem wpatruje się w drzwi. I właśnie wtedy ktoś wali w nie pięścią.  

Wypita nalewka odbiera nieco ze zdolności logicznego rozumowania: pani żona nie waliłaby przecież pięścią do własnych drzwi i to z siłą solidnego chłopa. Mimo to żołnierz jest przekonany, że to ona wraca do domu. 

— No! Jesteś nareszcie! — woła, otwierając, lecz wtedy orientuje się, że pani żona przez ten krótki czas nieobecności raczej nie zdążyłaby sobie wyhodować kilkudniowego zarostu i tej szerokiej szczęki. 

Eric Vendertrack? — pyta stojący na jego progu mężczyzna. 

A już na pewno nie tak brzmi jej głosik; może nie jest zbyt kobiecy, ale na pewno nie poślubił kogoś, która mówi tak, jakby zamiast mleka z piersi matki ssał wysokoprocentowy trunek. 

— Kimś ty, kurwa, do diabła? — pyta Eric, mrużąc oczy. 

— Czy mam wątpliwą przyjemność rozmawiać z Erickiem Vendertackiem? — pyta ponownie i z wyraźnie słyszalną irytacją przybysz. 

— Masz pan! Kim… 

— To nieistotne — przerywa mu bezczelnie natręt. — Wszystko, co powinno cię obchodzić, to dlaczego tu jestem. 

Eric milczy. Nie wie, co odpowiedzieć. Marszczy brwi i przygląda się typowi, który coraz mniej mu się podoba. Oczywiście nigdy przenigdy nie spodobałby mu się jakiś typ! Tak się tylko mówi. A ten, który go nachodzi, wydaje się wyjątkowo nieprzyjemny. Coś w jego krzywym uśmiechu i zbyt inteligentnych oczach zdecydowanie go odpycha. Żeby nie było wątpliwości. 

— Dlaczego… Dlaczego tu jesteś? — pyta mimo wszystko Eric, bo zdaje się tego oczekuje nieznajomy, a Eric z jakiegoś powodu czuje, że nie powinien go rozczarować bardziej niż ten już jest rozczarowany jego osobą. 

— Bo jesteś pierdolonym gwałcicielem i zapewne wielokrotnym mordercą, a ja mam nadzieję, że nie popełnisz już choć części z tych przestępstw. 

Rozpędzona pięść zbliża się do twarzy Ericka. Żołnierz jest w stanie tylko śledzić tor jej lotu, szeroko otwierając oczy pod ściągniętymi brwiami. Jest pewien, że pięść, zanim posyła go na łopatki, zaczyna iskrzyć, jakby wewnątrz uwięzione były błyskawice. A kiedy już zostaje posłany na posadzkę, obrzydliwy, skwierczący prąd ogarnia jego ciało. Zwłaszcza w kroku czuje piekące gorąco i z wrzaskiem odwraca się na brzuch, trąc podłogę, jakby usiłował ugasić pożar. Tak właśnie się czuje. Jakby jego jestestwo, jego najcenniejsze klejnoty trafił szlag.  

Mężczyzna stojący na progu śmieje się i odchodzi, pozostawiając go w męczarniach. 

 

 

 

Statkiem kołysze nieprzyjemnie, lecz tym razem Erish nie ma najmniejszej ochoty dogadywać się z Zefirem i prosić, by nieco okiełznał wiatr. Eikon zdaje się obrażony na dobre, być może naprawdę całkiem ją opuścił, więc tym bardziej nie zamierza się do niego z niczym zwracać. Pozostaje jej jakoś ścierpieć mdłości i cieszyć się, że Lavia zasnęła bez problemu, kołysana morzem. Słysząc jej cichutkie chrapanie czuje się lepiej. Czuje ulgę i wdzięczność, że może tego doświadczyć. Zwyczajnej codzienności. Nieważne, że zbiera jej się na wymioty. 

— Mam coś, co pomoże. — Cid wtyka głowę i rękę z butelką, w której chlupocze bursztynowy płyn, w szparę między drzwiami a ścianą koi; zerka przy tym na Lavię i proponuje: — Może u mnie?  

Erish z westchnieniem podnosi się z kajuty, zerka na Lavię i wychodzi. Cid zajmuje kajutę obok. Dziewczyna nie wie, jak udało mu się przekonać kapitana, żeby wynajął im dwie kajuty, ale nie narzeka. Gdyby mieli podróżować w ładowni, pomiędzy chocobo, byłoby koszmarnie. 

— Co to? — pyta, zamykając za sobą drzwi (a w zasadzie pilnując jedynie, by za mocno nie trzasnęły, jako że bujany falami statek robi, co chce) i obserwując jak Cid nalewa solidne porcje trunku do ceramicznych kubków, które przytrzymuje, by nie ześlizgnęły się po stole. 

— Rum — odpowiada z uśmiechem Cid. — Ulubione antidotum marynarzy. Podobno idealny na chorobę morską. — Szczerzy zęby, zachęcając gestem, by usiadła i dała rumowi szansę. Erish czuje się tak źle, że chwyta się każdej nadziei na pomoc. Opada ciężko na koje tuż obok Cida, łapie za uchwyt i przechyla zawartość kubka w gardło. Alkohol piecze i wzbudza odruch kaszlu, lecz również przyjemnie rozgrzewa przełyk i ściśnięty żołądek.  Erish słyszy cichy śmiech Cida; sam nie pozostaje dłużny i idzie w jej ślady, po czym uzupełnia obojgu naczynia. Erish zerka na niego spod rzęs, cichy, wibrujący śmiech żłobi w jej duszy korytarze 

Spojrzenie dziewczyny ześlizguje się na prawą dłoń Cida. Obrażenia, które odniósł w walce z behemotem nie dają o sobie zapomnieć. Bandaż, którym mężczyzna przewiązał dłoń, jest zaczerwieniony, a dłoń wyraźnie drży przy najmniejszym wysiłku. 

— Daj — prosi Erish, wzdychając i wyciągając rękę po dłoń Cida. 

— Nie musisz tego robić. — Cid marszczy brwi i próbuje skryć rękę pod stolikiem. — Nie jesteś mi nic… 

— Daj — przerywa Erish, wzdychając niecierpliwie, a gdy mężczyzna nie reaguje, sama sięga po jego dłoń. Zauważa jej ciężar i widoczne pod skórą żyły, gdy odwija ją z bandaży. Dwie rany, jedna wewnątrz, jedna na grzbiecie, tam, gdzie behemot przeszył dłoń kłami, wciąż broczą krwią. Erish krzywi się i mocno splata dłoń Cida ze swoją dłonią. 

 

PICKED THE STITCHES AND NOW I CAN'T STOP BLEEDING 

 

— Nie ruszaj się — poleca, czując nieśmiałe strumyki gęstej krwi wpełzające na jej skórę. Przeszywa ją prąd. Jest to niemal przyjemne odczucie. Zaciska powieki, a Cid czuje jak jego dł, zamknięta w mniejszej dłoni, drży coraz mocniej. Jednocześnie mięsnie się rozluźniają, pozwalając, by eter, który przepływa, zrobił swoje. Płynie nieprzerwanym strumieniem, odmieniona struktura wtłacza w tkanki nowe życie, regeneruje je, zgodnie z wolą Erish. 

Po jakimś czasie ból znika. Cid odzyskuje w dłoni sprawność. Na próbę ściska dłoń Erish. Ból nie powraca. Mało tego, odczuwa wyraźną poprawę samopoczucia. Prostuje plecy bez ucisku, który już jakiś czas temu zagnieździł się w jego kręgosłupie. I jakoś lżej mu się oddycha. Rozciąga usta w uśmiechu, poklepując drugą ręką grzbiet dłoni Erish, która wciąż kurczowo go trzyma. 

Chyba... już? sugeruje, a gdy ona nie odpowiada, zerka niepewnie w bok. W tej samej chwili Erish opiera się o jego ramię, a jej uścisk wiotczeje. 

Wszystko w porządku? niepokoi się Cid, chwytając za jej ramiona. Głowa Erish bezwładnie opada, lecz wtedy podrywa ją z donośnym chrapnięciem. Z trudem ogniskuje wzrok na twarzy Cida i dopiero po upływie kilku sekund odzyskuje pojęcie o tym, gdzie, czemu i z kim się znajduje. 

 

THREE IN THE MORNING, I HAVEN'T SLEPT ALL WEEKEND 

 

Zasnęłam? pyta, patrząc z bliska w zielone oczy. Cid potwierdza skinieniem głowy. Mam wrażenie, że nie spałam od tygodnia. Erish przeciąga się, wyswobadzając z dotyku mężczyzny. Kości w stawach wydają nieprzyjemne trzaski. Jak ręka? 

Świetnie. Cid unosi dłoń i kilkukrotnie zaciska i rozprostowuje palce. Ale... Nie powinnaś tego robić. Mężczyzna odczuwa wyrzuty sumienia. Jesteś wyczerpana. Spędziłaś długie godziny w potopie. Powinnaś odpocząć i się zregenerować, zanim sama obrócisz się w kamień. 

Spokojnie. Erish zbywa jego troskę machnięciem dłoni. Martw się lepiej o siebie radzi, pocierając tył głowy, jakby chciała przegnać ćmiący się tam tępy, pulsujący ból. Kły behemota to nic w porównaniu z tym, jakie sam czynisz w sobie spustoszenie, Cidzie Gromowładny. 

Cid pojmuje, skąd to dobre samopoczucie. Erish nie zajęła się wyłącznie powierzchownymi ranami. 

Uważaj na te swoje błyskawice przestrzega Erish, sięgając po rum, na który dobrze reaguje jej buntujący się żołądek. To zdecydowanie broń obusieczna. 

Mam nadzieję, że ty z ich powodu nie ucierpiałaś.  

Hm mruczy, splatając ręce za plecami i ściągając łopatki; mięśnie bolą jakby nabawiła się mocnych zakwasów, a zmęczenie ciąży na powiekach. Nie da się ukryć, że nieco mnie wyczerpałeś. 

Cid wypuszcza przez usta wesołe westchnięcie. 

Jeśli jesteś wyczerpana po samym trzymaniu się za ręce, to pomyśl, co by było, gdybym posunął się dalej. Głęboki głos wibruje tuż przy jej uchu. Erish jednocześnie chce i nie chce odsunąć się poza zasięg jego oddziaływania. Drży, wspominając przyjemny prąd, który przeszył jej ciało, gdy dotykała Cida. Rzeczywiście, dobre pytanie. Co by czuła, gdyby pozwoliła mu się zbliżyć? 

Zerka na niego. Wydaje się być szczerze zainteresowany sprawdzeniem tej sugestii, ale ona odczuwa poważne wątpliwości co do jego intencji. Ma je od samego początku ich burzliwej znajomości. Ostatnio nabrała do niego więcej zaufania (a może tylko dopuściła do głosu inne tłumione emocje) i właśnie gdy zaczęła opuszczać gardę, wątpliwości się nasiliły. Zastanawia się, ile Cid wie. Daje jej do zrozumienia, że czegoś się domyśla. A jeśli domyślał się od samego początku, czy mógł... pozbyć się Rhysa?  

 

SIX FEET IN THE DIRT 

 

Statek kołysze się gwałtownie, niemal wrzucając ją w objęcia mężczyzny, lecz Erish opiera dłoń o jego pierś i zwiększa dzielący ich dystans.  

Tak... wzdycha Erish, przygryzając wargę i znosząc spokojnie rozpalone, figlarne spojrzenie zielonych oczu. Nie da się ukryć, że błyskawice są bardzo pociągające... Czuje niemal fizyczną potrzebę, by dotknąć jego warg, przejechać po nich palcem; i po tej szerokiej, szorstkiej szczęce. Ale bardziej pociąga mnie prawda. 

Cid przestaje się ku niej nachylać, słysząc chłód w głosie. Przymyka oczy, odwracając twarz. Grube, ciemne brwi zbliżają się do siebie, żłobiąc na czole mężczyzny głęboką zmarszczkę. 

Naprawdę myślisz, że byłbym zdolny do czegoś takiego? pyta; w jego głosie brzmi rozczarowanie. Że mógłbym... pogrzebać kogoś żywcem? 

Erish milczy. Tak, to nie pasuje do wizerunku, jaki na temat swojej osoby roztacza Cid. A przynajmniej od lat próbuje to robić. 

— Mówią, że się zmieniłeś — wyznaje, powtarzając to, co słyszała w Kryjówce na temat ich przywódcy. — Że jesteś bardziej bezwzględny 

Cid parska, wypuszczając z siebie cichy, ponury śmiech. 

— To nie ja się zmieniłem. Odmieniło mnie życie — mówi twardo, w jego spojrzeniu Erish nie dostrzega fałszu. —Trudne czasy wymagają podejmowania trudnych decyzji. Mogą się one wydawać bezwzględne. Nie mogę ocalić wszystkich. Ale mogę próbować zachować moich ludzi w dobrym zdrowiu. — Cid stara się utrzymać spokojny ton, ale jego głos wibruje jeszcze mocniej niż zwykle. — Oczywiście, że wymaga to pewnych poświęceń, ale jeśli pytasz, czy zamordowałem twojego męża, bo wydawał się zagrożeniem, to wiedz, że nie, nie rozbiłem tego! Bo nie wyczułem żadnego zagrożenia od nieboszczyka! — syczy Cid, nie kryjąc dłużej, że czuje się znieważony. — Osobiście sprawdzałem puls... — milknie w pół słowa. Wciąż marszczy gniewnie brwi, ale nagle zdaje sobie sprawę z tego, że wówczas nie wyczuł także pulsu u Erish. — To niemożliwe — stwierdza. Erish rozumie to opatrznie, kręci głową, jakby zaprzeczała teorii, że Rhys nie mógł powstać z martwych. 

 

AND THE DEAD'S STILL BREATHING 

 

— Nie wiesz kim on był... — wzdycha cicho. — Ja... próbowałam leczyć jego rany. Ale były zbyt głębokie, a ja byłam zbyt zmęczona. — Kręci głową, jakby chciała pozbyć się z głowy teorii, która właśnie kiełkuje. — Ale co jeśli... Jeśli mi się udało. Jeśli rany się zasklepiły i wszystko, czego potrzebował, by wrócić do życia, był czas... — Patrzy na Cida załzawionymi oczami. — A wy... Pogrzebaliście go. Gdy na powrót zaczynało tlić się w nim życie. Jeśli potop nastąpił niedługo po naszym odpłynięciu, eter mógłby dokończyć dzieła. I przy okazji je wypaczyć. 

Cid powoli, z niedowierzaniem kręci głową. 

 — Nikt nie byłby zdolny przetrwać coś takiego. 

 

DON'T GIVE A FUCK IF MY HEART STOPS BEATING 

 

  Ty nie wiesz kim on był... szepcze Erish, patrząc gdzieś w przestrzeń; już wie, że to, co widziała, to nie była żadna sztuczka. 

A więc powiedz mi prosi Cid, skupionym, nieznoszącym sprzeciwu głosem. Powiedz mi, kim był Rhys. 

Patrzy w pełne rozpaczy, orzechowe oczy. I kiedy już mu się wydaje, że niczego więcej się nie dowie, Erish zaczyna opowiadać.  

3 komentarze:

  1. Troche zwiazek dominant- eikon kojarzy mi sie jak opentanie przed demona :D
    Pewnioe dlatego ze za duzo horrow osttanio ogladalam, ale musisz przyznac ze eikony kotre w nich siedza czesto tak sie zachowuja jakby opentaly swojego dominanta.
    Szczegolnie ta scena z dziewczynka i to jak nad nia panuje.

    Nie do konca rozumiem relacje Erish i tego Eikona. Czy on tylko sie z nia drazni czy na prawde jej pragnie. a moze tylko jej ciala jako naczynia.

    Odkad pamietam krysztaly w seriach FF byly czyms negatuwnym, piekne ale mroczne, a tej serii widac to najbardziej. Krysztauly, to jak oddzialywuja na swiat i eikony i och brutalonsc.

    Ty jeszcze bardziej naswietlasz ta brutalosci i nielaske zyciowa tak naprawde w jakiej znalezli sie dominanci ale i nosiciele.

    Cid to moglby sie czasem ogarnac :D

    Pamietam ta akcje z zolnierzem. Ciekawe czy to tylko przeziebienie. Nie sadze.
    Widze ze musialo dojsc do tego - sprawiedliwosc w piesciach Cida.

    CDN.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eikon obrazony na dominanta :D zabawne ale no mozliwe.
      Niepokojace co sie dzieje z Erish
      Cid gromowladny :D i elektryzujace doswiadczenia z nim, ja bym sie nie opierala :D

      Ladnie uzylas tematu.

      O w nastepnej czesci dowiemy sie wiecej o tajemniczym Rhysie.



      .

      Usuń
  2. Hej :)
    Bawi mnie jakoś Set, choć przejęcie przez niego ciała dziecka to jednak zagranie niskich lotów. Dobrze, że Erish ma na niego sposób, gdyby zrobił małej krzywdę, to bym się wkurzyła.
    Scena u Ericka satysfakcjonująca. Zawsze myślę, że kiedy cieszy mnie zemsta na kimś złym, to może znaczyć, że sama jestem złym człowiekiem. Ale nie walczę z tym uczuciem.
    Och, przyda się porządną rozmowa między Cidem i Erish. Chcę wiedzieć, kim był Rhys i czy może zagrozić przyszłości tej serii.
    Jak zawsze jestem ukontentowania lekturą.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń