Przyznam się, że do piosenki najebałam ponad dwadzieścia stron, ale nie zrobię Wam tego, podzielę to na dwa xD
Dziękuję za Wasze komentarze, dodały mi energii.
Dzięki czemu mogę jeszcze skuteczniej zarzucać Was szkwałową treścią ;D
___________________
NAJDROŻSZA.
Pulsujący ból głowy rozsadza jej czaszkę.
WRÓCIŁAŚ.
Znam ten głos.
Jest tego pewna. Jak i tego, że nie powinna go słyszeć, bo to, co martwe, milczy. A jednak echo dawnych dni uparcie się odzywa, nawołuje. I ona po prostu musi za nim podążyć, za wołaniem, które rozdziera duszę, pozostawiając pustkę, przez którą wpada huragan i sieje zniszczenie, burzy porządek nowego świata, wybudowanego na mogile życia, które minęło.
Jego życia. A teraz musi znaleźć tę mogiłę, tylko po to, żeby upewnić się, że nie zwariowała.
Musi tu być. Cid mówił, że o to zadbali, że pochowali wszystkich mieszkańców, którzy stracili tamtego dnia życie.
Erish wkracza do wioski ostrożnym krokiem, a niebieska poświata natychmiast ją otula, jakby Drahna witała się z nią po długiej rozłące. Ciężka, lepka i na swój sposób piękna, połyskliwa mgła koloru dojrzałych chabrów, kłębi się leniwie i migocze, skrywając w objęciach mrok i grozę.
Eterowy potop, niewątpliwie do niego tu doszło. A tam, gdzie stężenie eteru przekracza normę, każda żywa istota obraca się w kamień, napędzany jego energią, która pozbawia woli i czyni z wszystkiego, co żywe, akasze – łaknące krwi, bezrozumne golemy.
Tylko dominantom nic nie grozi podczas potopu. Ich ciała przyjmują eter jako coś naturalnego i neutralnego. Dzięki eikonom, których moce dzierżą, są odporni na spaczenie. Nosiciele również cechują się zwiększoną odpornością, nie taką jak dominanci, ale i oni mogą bez uszczerbku na zdrowiu przetrwać jakiś czas w potopie, choć mają swój limit i zwykle każdy z nich w końcu go osiąga – nie z powodu potopu, lecz po latach nadmiernej eksploatacji, do której się ich zmusza, wykorzystując unikatowe umiejętności. Nie spotyka się postarzałych Naznaczonych, bo ich ciała kamienieją jeszcze za młodu, zużyte i niezdolne ani by wciąż wykorzystywać eter, ani by żyć.
Erish nie rozmyśla nad konsekwencjami, które mogłyby jej grozić. Wszystko, co teraz zaprząta jej umysł, sprowadza się do głosu, który ją nawiedza i przymusu, by za nim podążać.
— Gdzie jesteś… — Szept wydobywa się przez ściśnięte gardło, gdy dochodzi na cmentarz położony na wzniesieniu za ostatnimi domostwami. Jest niewielki i choć minęło kilka lat, Erish orientuje się, które groby widzi po raz pierwszy. Cały ich szereg, upchnięty pod ścianą lasu. Powoli do nich podchodzi. Nad niektórymi wznoszą się tabliczki z imieniem i dziewczyna czuje wdzięczność, że ludziom, którzy ich chowali, chciało się dowiedzieć, kim byli polegli.
Serce jej zamiera, gdy wzrok zatrzymuje się na imieniu, którego szuka.
Rhys.
Klęka przed największym z grobów, do oczu napływają łzy, lecz nie przyszła tu nikogo opłakiwać. Przyszła szukać potwierdzenia, że wciąż jest przy zdrowych zmysłach. Dlatego teraz wbija palce w ziemię, ale ta się nie poddaje, więc manipuluje eterem, który ulega jej woli. Ziemia drży, unosząc się i odsłaniając grób.
I DON'T DO THIS FOR THE RICHES
Jest pusty.
— Kurwa. — Erish prostuje się, wstając i rozgląda nerwowo, jakby się spodziewała, że Rhys zaraz stanie za jej plecami. — Kurwa! — Glos niesie się echem, gdy wplata palce we włosy, wciąż przeczesując wzrokiem cmentarz. — Co tu się odpierdala…
Rusza ku wyjściu, eterowa mgła zdaje się bardziej aktywna, zupełnie jakby chciała ją zatrzymać. Erish szybkim krokiem przemierza pustą wioskę i wbiega po drewnianych schodach do jednego z domów.
Który kiedyś zamieszkiwali.
— Gdzie jesteś?! — woła, gdy otwarte gwałtownie drzwi trzaskają. — Jeśli tu jesteś… — Przemierza parter, zaglądając w każdy kąt. — Rhys?! — Stawia pierwszy krok na rozwalonych schodach wiodących na górę. — Rhys…? — Zatrzymuje się na szczycie, lecz choć galopujące serce podpowiada inaczej, jest tu sama. — Co się, do diabła, wyprawia…
Wybiega z domu na pusty plac, który niegdyś stanowił epicentrum Drahny. Ich mały rynek, targowisko, miejsce, w którym ostatni raz widziała Rhysa żywego, miejsce, w którym skonał.
Przynajmniej tak myślała do tej pory.
Ale czy rzeczywiście jest inaczej? Czy wyobraźnia płata jej figle?
I'M INFECTED
MY CONDITION IS I'M ALWAYS IN MY HEAD
Przysiada na niskim murku, chowając twarz w dłoniach. Potwierdzenie, którego szukała, wymyka się z rąk i Erish coraz bardziej wątpi w swoje zdrowie.
Dlaczego wszystko musiało schrzanić się jednego dnia.
Tamtego dnia.
Nic nie zapowiada fatalnych wydarzeń, które ma przynieść dzień. W moim sercu nie płonie ni jedna iskra wątpliwości, kiedy budzę się w twoich ramionach.
Pełen spokoju głęboki oddech wydobywa się z twojej piersi i spływa na mnie. Ten spokój. Mówisz, że znalazłeś go przy mnie i dzielisz się tym, co ci dałam. Nie podejrzewam, żeby jakikolwiek spokój kiedykolwiek do mnie należał, ale kłócić się z tobą to jak starać się przekonać noc, by zapadła za dnia. Ostatecznie to nie to skąd się wziął jest ważne, ale fakt, że jest.
I że jest nam z tym dobrze.
— Śpisz? — pytam jeszcze sennie, czując na karku twój oddech. W odpowiedzi przytulasz mnie mocniej silnym ramieniem, mrucząc coś w moje włosy. — Co mówisz?
— Nie wstawaj jeszcze… — Twój głos przyprawia mnie o dreszcze. Choć głęboki, nie można nazwać go ładnym. Wieczna chrypa upodabnia go bardziej do warczenia, lecz już tak do niego przywykłam, że doskonale rozpoznaję każdy jego ton, każdą łagodność.
— Muszę. — Odwracam się przodem do ciebie, odgarniam z czoła ciemne, proste włosy, odsłaniając jasne, złociste oczy, łypiące na mnie z niezadowoleniem. Dobrze pamiętam, jak jedno z nich było atramentowe, jakby wypełnione pulsującą esencją mroku, lecz, całe szczęście, odsunąłeś od siebie ciemności.
— Nic nie musisz — nie zgadzasz się i w oka mgnieniu przygniata mnie twój przyjemny ciężar, a opadające swobodnie włosy, które zwykle sięgają uszu, teraz muskają mój nos. — Jesteś moja i to ja będę decydował, co dla ciebie najlepsze.
THESE WORDS ARE MY RELIGION
— Chyba ci się w głowie poprzewracało! — Próbuję się bronić, śmiejąc, lecz uwolnić ręce z twoich mocnych chwytów to nic prostego, a pocałunki, które lądują na mojej szyi, zniechęcają do stawiania oporu.
Ale głośny hałas, który rozlega się na dole, zatrzymuje nas oboje.
— Dzieciaki… — wzdycham, a ty z bolesnym jękiem zwlekasz się ze mnie, wstając z łóżka i zarzucając na siebie czarne kimono. Wyglądasz w nim tak seksownie, że przez ułamek sekundy wygrywa nieodpowiedzialność, lecz nim decyduję się z powrotem cię wciągnąć do łóżka, niepokój na twojej twarzy odbija się w moim sercu.
— Co jest? — Ja też się zrywam i podążam w piżamie za twoim szybkim krokiem.
— Jest za cicho… — mówisz, odwracając się do mnie; twoje ciemne brwi szybko się do siebie zbliżają. — Zwykle jak narozrabiają, jedno obwinia drugie głośniej niż ty krzyczysz moje imię, gdy…
— Rhys! — upominam cię syknięciem, a szeroki, szelmowski uśmiech rozciąga twoje usta.
Schodzimy na parter, lecz ani Aviego, ani Lavii nie widać w pobliżu.
— Piwnica?
Oboje coraz bardziej się niepokoimy. Nie pozwalamy dzieciakom na zabawy w piwnicy. Jest tam trochę niebezpiecznych narzędzi, a ty trzymasz tam…
— Mówiłem jej, żeby tego nie ruszała! — rozlega się krzyk Aviego, zaraz po tym, jak otwieramy drzwi.
Szybko zbiegasz w dół, poły kimona ciągną się za tobą niczym skrzydła, a na twarzy miesza się wyraz furii i strachu, gdy prędko podnosisz z podłogi Serce Mroku.
— Nic sobie nie zrobiłaś?! — krzyczysz, zerkając pospiesznie na Lavię, lecz najpierw zabezpieczasz ostrze, podnosząc z podłogi ciężki miecz, bardziej przypominający sierp, i chowając je do odrzuconej obok pochwy. — Lavia! Jesteś cała?! — Pospiesznie opadasz na kolana, łapiesz za jej ręce, zmuszając, by wyciągnęła przed siebie dłonie i z troską oglądasz je z każdej strony. Dopiero, gdy upewniasz się, że nic jej się nie stało, dajesz jej reprymendę.
— Co ty sobie myślałaś?! Chciałaś skrócić siebie lub brata o głowę?! To najprawdziwszy miecz, do diabła, nie jakaś zabawka z odpustu na cześć Założyciela! Mogliście sobie zrobić krzywdę! Oboje marsz do swojej sypialni!
— Ale ja nic… — próbuje protestować Avi, ale jedno twoje spojrzenie wystarcza, by zamilkł i posłusznie spełnił polecenie.
Kiedy dzieci się oddalają, patrzysz na mnie z ulgą i ciągle tlącym się w oczach niepokojem.
— Wiesz, że to nie jest zwykły miecz — przypominasz mi, choć wcale nie musisz tego robić. — Wiesz, co by było, gdyby…
— Wiem. — Wypuszczam nosem całe powietrze. — Na szczęście nic się nie stało.
Tak sądzimy. Żadne z nas nie dostrzega płytkiego rozcięcie tuż przy kostce Lavii, które musiało zostawić upadające ostrze.
I na tym nie koniec kłopotów.
— Rhys! Erish! — słyszymy wołanie dobiegające od wejścia i oboje pędzimy na górę, by niemal zderzyć się z Elder, jedną z najlepszych zwiadowców, których ma Drahna. — Królewscy… — dyszy kobieta, spazmatycznie nabierając tchu. — Idą na nas… Prowadzą ze sobą behemota!
Krew odpływa z mojej twarzy, wydaje się, że z twojej też, lecz wtedy czujesz ciężar w swojej ręce i zerkasz na miecz, który już trzymasz w garści, i, Rhys, ty porywczy, łaknący wyzwań łajdaku, co, jeśli nie uśmiech, rozjaśnia twoją twarz? Myślisz, że co zrobisz? Popiszesz się siłą i odeprzesz armię Barnabasa Tharma? Sam, w pojedynkę?
Dostrzegasz mój wzrok i przepraszająco wzruszasz ramionami.
— Wybacz — prosisz, lecz nie czekasz na moje przyzwolenie, podrzucając w dłoni miecz i łapiąc go pewnie za rękojeść. — Nie pozwolę, żeby ta bestia wtargnęła do Drahny — warczysz, ale ja wiem, że to tylko wymówka, okropna, niesprawiedliwie adekwatna wymówka.
Rhys, ty za tym tęskniłeś. Za walką. Za siłą, którą możesz wyzwolić.
Za nim.
— Wróć cały — proszę, a ty szczerzysz do mnie zęby. I znikasz.
I nie nadchodzisz z powrotem. Zamiast ciebie do wioski wlewa się fala królewskich pikinierów. Krzyki i wrzaski przerażenia wypełniają Drahnę i krew mieszkańców nasyca jej ziemię. Ukrywam dzieci w kaplicy, ukrywam w niej kogo się da, zamykamy drzwi, gdy zrywa się wiatr. Wraz ze zwiadowcami unoszę do oczu kuszę, którą mi podarowałeś i współdziałam z eterem, do którego nieograniczonego dostępu mnie nauczyłeś. Przez jakiś czas się bronimy, lecz amunicji zaczyna brakować, tak jak i nadziei. Otoczona wianuszkiem królewskich wypuszczam ostatni bełt w pierś podpułkownika i gotuję się na śmierć.
Wtedy wracasz. Tąpnięcie eteru posyła w tył wszystkich wrogów, którzy w niemal równym okręgu lądują na ziemi wokół nas i na tym nie kończysz. Eter wysysa z nich życie, podsyca twoje, gojąc rany. Odnajdujemy się wzrokiem. I dopiero teraz zaczynam się bać.
— To była pułapka — oznajmiasz pusto, na twojej twarzy króluje wyraz beznadziei. — A jego nie było, Erish! — krzyczysz do mnie, choć stoję całkiem blisko. — To oznacza… — Twój głos się załamuje. Wyciągasz do mnie otwartą dłoń z zagiętymi palcami. — Ten potwór... To była pułapka! Wywabili mnie, wiedzieli, że będę chciał... A gdy wbiłem w niego ostrze... Odwołali go! I on mi uciekł! Nie mogłem go ścigać, widziałem, że idą na was i ja… Utraciłem Serce Mroku! — Dopiero teraz dostrzegam, że nie masz przy sobie miecza. — Wiesz, co to oznacza… — powtarzasz jak w amoku, twój głos brzmi bezbarwnie, bezdennie. — Pierdoleni królewscy... Śmiali mi się w twarz! Mówili, że zatańczłem jak zagrał Barnabas, że zabiorą Serce z Popiołu i ukryją na Sztormie! — Zaciskacz w gniewie pięści. — Ale go nie dobędą, te skurwysyny nie wiedzą, że... — Twoje zmęczone oczy wypełnia strach. — Lavia, gdzie ona jest?
— W kaplicy, razem z innymi. Myślisz, że…
Kręcisz głową.
— Sam już nie wiem, co myślę. Bydlak zawsze chciał ciebie. A teraz…
Gorączkową rozmowę przerywa królewski dragon, który godzi we mnie lancą. Odciągasz mnie w bok w ostatniej chwili.
— Strzelaj! — zlecasz, odpychając mnie i mierząc się z elitarnym żołnierzem gołymi rękami. I eterem, którym władasz świetnie, lecz dragon wykorzystuje twoją słabość. Wykorzystuje mnie. Na mnie koncentrują się jego ataki. Nie możesz bronić siebie, kiedy bronisz mnie i długa, zakończona ostrym grotem włócznia w końcu cię dosięga. Jakby zwolnił czas, widzę, jak przeszywa cię milimetr po milimetrze, na wylot.
W ostatniej woli łączysz ze mną siły i tak wzmocniony atak eterem roznosi dragona na strzępy. Ale co z tego, skoro odchodzisz, skoro umierasz mi na rękach.
— Musisz…szuu… szuuu…kać… tej bestii… Nawet na Szk... Szkwale. Serce Mroku… — dyszysz, choć błagam, żebyś się nie odzywał. — Musisz… Ocalić… Uwolnić… — Z trudem nabierasz tchu, krztusząc się krwią. — Lavia…
Błagam, żebyś nic już nie mówił, mocno ściskając twoją dużą dłoń, którą do mnie wyciągnąłeś, zapewniając bezpieczeństwo.
— Nie zostawiaj mnie — łkam, a ty uśmiechasz się tak, jak wtedy, gdy pierwszy raz cię ujrzałam.
— Nigdy — wciągasz ze świstem powietrze wraz z ostatnim oddechem, który nabierasz — cię nie zostawię…
I'M OBSESSIVE BY DECISION IMMA DO THIS 'TIL I'M DEAD
Twoje oczy gasną, a ja koncentruję wszystkie swoje siły na tym, by uleczyć rany, by sklecić ze sobą na powrót każde z włókien serca. Ściskam twoją wielką dłoń, pot spływa po moich skroniach, otwieram się na eter, który jak huragan ogarnia moje ciało, przepływając w twoje uzdrawiającym strumieniem i trwam, dopóki nadmiar eteru nie pozbawia mnie przytomności.
Potężny, obły kształt mknie na przekór fal, tnąc ciężką, wzburzoną toń z gracją i lekkością, w pełni i pokorze wykorzystując moc wody. Zanurza się głębiej w ciemnościach oceanu, gdzie wodny świat spowija cisza i niewidzialne dla zwyczajnych oczu piękno.
Dokąd płyniemy? I dlaczego uciekamy?
~czy~wiesz~kto~to~był~?
Eikon wiatru?
~Zefir~
Nie pokonałybyśmy go?
~walka~nie~była~konieczna~życie~dziecka~jest~ważniejsze~
Co z nią?
~jest~bezpieczna~w~moim~wnętrzu~
Barwne ukwiały, intensywnie zielone pędy wodorostów, bujne i liczne niczym wodny las, między który wpływają ryby najróżniejszych kolorów, rozmiarów i kształtów. Lewiatan płynie nad nimi, muskając brzuchem wierzchołki brunatnic i budząc popłoch wśród maleńkich mieszkańców.
Skąd w ogóle się tutaj wzięli? Dziecko i eikon wiatru, na środku oceanu, na naszej drodze.
~dziecko~musiało~wypaść~za~burtę~intencji~Zefira~nie~znam~zawsze~był~nieprzewidywalny~
Masywny ogon porusza się szybciej, lewiatan przemierza połacie wody, zmierzając ku powierzchni. Otacza go ławica ryb i towarzysz jakiś czas, z zaciekawieniem podskubując jego łuski. Głęboki granat przechodzi w turkus, gdy robi się jaśniej.
Zgubiliśmy go?
~Zefira?~tak~
Lewiatan przyspiesza, unosząc pysk do światła, które przebija się coraz śmielej przez warstwy wód.
Lewi…?
Wąż morski się nie zatrzymuje, jasność dnia kołysze się wraz z falami.
Tam ktoś jest!
~tak~wiem~uspokój~się~to~nie~Zefir~
Więc kto?!
~ktoś~kogo~od~dawna~chciałam~poznać~
Pysk lewiatana przebija taflę wody, smocza szyja wychyla się z oceanu na całą swoją długość. W górze rozlega się łagodny, lecz przeszywający krzyk. Wąż morski zadziera łeb, podnosząc oczy koloru morskich toni na kształt, który przesłania słońce i jest tak samo jasny i gorejący jak ono.
SET ME ON FIRE
Skrzydła feniksa łopoczą, gdy eikon wstrzymuje lot. Zawieszony nad lewiatanem z ciekawością zwraca dziób w jego stronę. Przy każdym ruchu skrzydeł nieco unosi się i opada, a każde z jego piór zdaje się powleczone ogniem. Eikony wymieniają zainteresowane spojrzenia. Lewiatan wypuszcza przez nozdrza kłęby pary, feniks wydaje z siebie niski pisk i skłania głowę, jakby się witał. Na jego grzbiecie coś się porusza. Wąż morski szerzej otwiera oczy.
~nie~jest~sam~
Wykonuje sztywny ukłon i widowiskowo nurkuje, znikając pod wodą. Płetwa na końcu ogona uderza mocno w powierzchnię, wyrzucając w górę kropelki wody, które dosięgają skrzydeł feniksa, parując z sykiem.
~to~nie~są~przypadkowe~spotkania~wkroczyłyśmy~na~ścieżkę~krzyżujących~się~ze~sobą~przeznaczeń~
Lewiatan nurkuje głębiej, lecz nagle się zatrzymuje, a jego potężnym cielskiem wstrząsa dreszcz.
~dziecko~~~ono~też~~~
Straciło przytomność!
Dlaczego mi nie pomożesz.
…
…
…
Zatoniemy.
…
…
…
Zrób coś.
●przecież●to●nie●ja●cię●w●to●wpakowałem●
No dobrze, ale chyba możesz nam pomóc!
●ja●wyjdę●z●tego●cało●a●ty●się●martw●o●siebie●
Ona nigdy ci nie wybaczy, jeśli pozwolisz mi zginąć.
●kazała●mi●się●nie●wtrącać●to●się●nie●wtrącam●
Tak, miałeś siedzieć cicho, ale jakoś wiem o twoim istnieniu! Lubisz sobie pogawędzić z małymi dziewczynkami?! Wszystko jej powiem!
…
…
…
Zrób to.
…
Już raz to zrobiłeś. W Drahnie. Na samym początku. Pamiętam.
…
…
…
Dlaczego mi nie pomożesz?!
●obiecałem●że●będę●grzeczny●obiecałem●że●poczekam●
Na co?!
●aż●Erish●znajdzie●moje●naczynie●
— Jeseś dam? — Słyszę cichy głosik i stukanie do drzwi, które narusza senną rzeczywistość. Ile bym dał, żeby rozprostować kości, przeciągnąć się, ziewnąć i poczuć ból w zastanych ścięgnach.
— Avi? — Klamka odskakuje, naciśnięta małą rączką. Drzwi nie są zamknięte. Ustępują.
DRZWI NIE SĄ ZAMKNIĘTE!
Ha! Któreś z was w końcu tego nie dopilnowało, co? Myślicie, że jesteście tacy sprytni, a oto, JEB! Przechytrza was mała dziewczynka!
Twoja dziecięca twarz pojawia się w szparze między drzwiami a ścianą. Szybko się orientujesz, że nie ma tu twojego brata, którego poszukujesz i zamierzasz się wycofać, lecz dostrzegasz jakiś blask. Migot światła na lśniącej powierzchni. Jest w nim coś niezwykłego. Może fakt, że ani słońce, ani żadne inne źródło światła nie rozświetla zaciągniętego mrokiem pomieszczenia.
Och, robię wszystko, żeby ściągnąć twoją uwagę, przywołać twoją małą duszyczkę, wzbudzić w niej ciekawość i tęsknotę, och, no chodź, chodź i uwolnij wujaszka!
Myślicie, że nic stąd nie mogę, że niczego nie widzę, ale ja wciąż tu jestem i wszystkich was obserwuję. Jestem cierpliwy. Czekam. Na moment jak ten.
Wchodzisz do środka i ostrożnie schodzisz po schodach. Obejmujesz małymi rączkami ramiona. Tak, jest całkiem chłodno, w końcu to piwnica, do cholery, tu ma tak być. Nieważne, skup się. Tutaj. Tu, kurwa! Widzisz? Widzisz! Tak, błyszczy się! Nieudolnie schowana za szafą rękojeść, a tuż pod nią fragment ostrza, z którego przypadkiem zsunęła się pochwa. Ładne, co nie?
Otwierasz małe usteczka, zaintrygowana podchodzisz bliżej, a bliki światła odbijają się od stali zupełnie jakby puszczały ci oko.
Hej, mała! Tak, to ja! Nie bój się, podejdź bliżej.
— Lavia! — rozlega się z góry pełen przygany chłopięcy głos. — Nie możemy tu schodzić!
Ach. To ten pokurcz twój brat. No dobra, niech wejdzie. Tylko niech niczego nie popsuje!
— Wieeem, ale, Avi… Zobadz!
I Avi patrzy. Miecz, który właściwie jest sierpem, już całkiem wysunął się na widok.
— To Rhysa — mówi chłopak. Ależ on, kurwa, bystry. Wiadomo, że to nie twoje, nie? Jeszcze nie. — Nie wolno nam…
Miecz Sierp spada na podłogę. Wprost do twoich stóp, maleńka.
A teraz mnie podnieś. No, dalej.
Podnieś ten cholerny miecz! Kurwa. Sierp!
— Nie rób tego!
Zamknij się, gówniarzu! Pozwól siostrze odkrywać świat!
I twoje maleńkie rączki wyciągają się do mnie. Zsuwają ostrożnie zabezpieczenie. Mhm. Pożartowałbym sobie, gdybyś była pełnoletnia. Czemu to twoja siostra nie mogła tu do mnie zejść? Ale nie, ja dostaję czterolatkę. Kurwa żeż jego mać. No ale dobra, niech będzie. Jak się nie ma, co się lubi…
Spoglądasz z fascynacją na ostrze. I już dostrzegasz, że coś jest nie tak. Coś cię niepokoi. Nie rozumiesz, co za nagły instynkt skłonił cię do tego, by wziąć je w ręce. Jesteś wystraszona, a gładka powierzchnia odbija świat jak lustro. Dostrzegasz w niej wąski wycinek swojej twarzy. Przez moment. Bo po chwili ze stali łypie na ciebie ciemne, krwiożercze oko, a gdy poruszasz stalą, odbicie ukazuje szeroki na cały kształt sierpu potworny uśmiech.
:)
Mój uśmiech.
Wypuszczasz sierp z dłoni. Ostrze kaleczy twoją skórę na nodze, upada na ziemię, podzwaniając, lecz ty słyszysz śmiech. Upiorny, szakali śmiech, pełen zapowiedzi fatalistycznej przyszłości, a twoje myśli skandują jedno imię.
Set.
Set. Set. Set.
SET ME ON
SET ME ON FIRE
Moje imię.
Feat Rilnen
Popiół nie jest przyjazną ludziom krainą. Nawet gdy świeci słońce, nigdy nie robi się ciepło. Powietrze jest suche, a wiatry ranią skórę, niosąc drobinki czarnego piasku i martwej ziemi. Tereny przejęte przez plagę zataczają coraz większe kręgi i to tylko kwestia czasu, aż na całym kontynencie nie będzie ani śladu żywej istoty.
Opustoszałe wioski, które kiedyś tętniły życiem, teraz umierają powoli, wyludnione i porośnięte bluszczem, pełne walących się budynków. Nikt nie obserwuje dwóch istot zmierzających do tylko im znanego celu. Społeczeństwo miejsca, które zamierzają odwiedzić, już dawno odeszło.
Drobna dziewczynka, na oko dziesięcioletnia, wskazuje drogę ogromnemu, granatowemu smokowi, który niesie ją pewnie na swoim grzbiecie. Co chwila wypuszcza z wielkich nozdrzy kłęby pary i prze do przodu, do celu.
— To tam — informuje dziewczynka, trzymając się mocno jednego z rogów smoka i klepiąc go po łbie drugą ręką, by zaraz wskazać przed siebie. Smok nie może widzieć kierunku, w którym wymachuje, ale domyśla się, że chodzi o widoczne przed nimi ruiny. Ludzie bardzo często zakładali osady właśnie w pobliżu ruin Upadłych, wykorzystując materiały pozostawione przez zmierzchłą cywilizację, zwłaszcza konstrukcje wraku – ruiny miały być spadłymi z nieba sterowcami – na którego szkielecie rozbudowywano całą infrastrukturę.
Gdy smok skręca za jeden z bardziej rozwalonych budynków, ich oczom ukazuje się nieduży plac, kiedyś zapewne pełen życia, a teraz zaschniętej, czarnej krwi i niebieskiej, eterowej mgły. Na wprost nich malują się pozostałości czegoś, co mogło być kiedyś ośrodkiem kultu miejscowej społeczności.
Dziewczynka powoli ześlizguje się z grzbietu smoka, asekurowana przez jedną z mieniących się w zdradliwym słońcu płetw. Gdy jej stopy bezpiecznie dotykają żwirowego podłoża, od razu podbiega w stronę zgliszczy, które piętrzą się naprzeciw świątyni, by bez trwogi przecisnąć się przez połamane deski. Dom, do którego wchodzi, jako jeden z nielicznych zachował swój szkielet, choć w ścianach zieją dziury, a osmolone deski wciąż stoją jedynie na słowo honoru. Mimo to dziewczynka bez pośpiechu przechodzi przez domostwo, wspina się nawet po rozwalonych schodach na piętro, a tam, w jednym z pomieszczeń, zaczyna przerzucać kawałki drewna i kamieni, aż wreszcie wyłuskuje spod nich, znajomy kształt.
— Już? Masz to, po co przyszłaś?
Wypełzam na czarny od plagi brzeg i wypluwam z wnętrza drobną postać. Powoli tracę panowanie, jednak mój ostatni ryk jest słyszalny na drugim końcu kontynentu.
Jasnoniebieskie gwiazdy rozbłyskują wokół, pochłaniając ogromną formę morskiego smoka. Gdy światło gaśnie, zostaję tylko ja, w swojej ludzkiej formie – ociekająca wodą dziewczyna, na której twarzy maluje się żywe przerażenie.
— Nie, nie, nie! — wołam, podbiegając do nieruszającego się ciała dziecka. — Nie znowu...!
Biorę je w ramiona i przystawiam ucho do sinych usteczek, by w nadziei oczekiwać na jakikolwiek powiew oddechu. To jednak się nie dzieje, więc natychmiast odkładam dziecko na piasek i zaczynam miarowo uciskać delikatną klatkę piersiową.
— Dajesz mała! — Pochylam się, by wdmuchać powietrze i nadzieję na życie w płuca dziecka. — Nie po to cię ratowałam!
Nie mam pojęcia, ile czasu spędzam na uciskach, ale gdy ręce zaczynają piec żywym ogniem, dziewczynka krzywi się i wykrztusza sporą ilość zielonej wody. Gdy udaje jej się złapać powietrze, otwiera oczy i ze spokojem rozgląda się wokół.
I'M STILL ALIVE
— Gdzie jestem? — pyta bez cienia strachu, przenosząc wzrok na mnie.
— Jesteśmy na jednej z plaż Popiołu, jednak będę musiała odstawić cię na statek, z którego wypadłaś...
— Jesteś… — Dziewczynka marszczy brwi, uważnie mi się przyglądając. Jakiś głęboki cień przemyka między jej źrenicami, lecz znika, nim wzbudza mój większy niepokój. — Jesteś lewiatanem — kończy, nabierając powietrza.
— No ta-ak… A ty musisz wrócić do swoich...
— Wiem, gdzie jesteśmy. — Dziewczynka nie czeka na koniec zdania, rozpoznając miejsce, w którym się znajdujemy. — Przychodziliśmy tu, by patrzeć na sztorm… I to stąd Cid zabrał nas do Kryjówki. — Odwraca się, wskazując na ściankę rzadkiego lasku, który porasta wydmy. — Mieszkaliśmy tam, za tym wzniesieniem. Ja, Erish, Rhys i Avi. Ale zdaje się, jakby to było dawno temu… — zasmuca się, opuszczając głowę.
Próbuję przetworzyć w głowie natłok informacji, mrugając oczyma. Mała siorbie nosem, a mnie robi się jej żal.
— Czy jest coś… — Wyłamuję sobie palce, walcząc ze sobą: z jednej strony wolałabym się nie wychylać, jak najszybciej zapewnić małej bezpieczeństwo i zniknąć, z drugiej, patrząc na jej pełną bólu twarzyczkę… — Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
Tak jak się spodziewałam, dziewczynka zerka na mnie z nadzieją. W jej oczach, ciemnych, lecz ciepłych, lśnią łzy.
— Chciałabym… Jeszcze raz zobaczyć swój dom.
Wzdycham, czując, że nie mogę wycofać się z propozycji.
— No dobra. Wskakuj. — Prostuję plecy, przygotowując się do przemiany. — Ale potem szukamy statku, w porządku?
Dziewczynka kiwa głową, ocierając oczy grzbietem dłoni. Błyszczą jasnoniebieskie gwiazdy, a mnie już nie ma. Na czarnym piasku stoi teraz postrach mórz, pozwalając wspiąć się na swój grzbiet dziecku.
— Możemy już wracać...? — Szarowłosa kobieta wskazuje kciukiem za siebie.
— Dziękuję. — Dziewczynka przygląda się pluszakowi, który tyle lat czekał na nią w miejscu, w którym go zostawiła. Może jest już nieco za duża na zabawki, ale sentyment, jaki czuje na jego widok, zalewa ją ciepłem, które przypomina szczęśliwe chwile dzieciństwa. Mimo to nieco się wstydzi, zerkając na niecierpliwiącą się kobietę, która zgodziła się ją tu przyprowadzić, aby mogła go odzyskać. — Przepraszam… Nie wiem nawet jak masz na imię.
Dziewczynka zdaje się tak niewinna i wdzięczna, że nie sposób jest nie odczuć tej aury. Dominantka lewiatana przez moment otwiera i zamykała bezgłośnie usta, po czym się poddaje, wzdychając.
— Jestem Vai. Musimy...
— Ja nazywam się Lavia. Kiedyś tu mieszkaliśmy…
— Cudownie, kochana, ale musimy już iść.
Nie ma serca, by przerywać pełną wspomnień chwilę, jednak już od dłuższego czasu wyczuwa czyjąś obecność, zbliżającą się do miejsca ich pobytu.
Obecność, która budzi w niej, a nawet w lewiatanie, prawdziwą grozę.
I'M STILL A
I'M STILL ALIVE
Ziemia tętni. Pulsuje, jakby broczyła wydobywającym się spod powierzchni eterem. Im dłużej tu przebywa, tym mocniej to czuje, a rytm serca synchronizuje się z tętnem Drahny. Niebieska mgła otacza ją coraz śmielej, coraz szczelniej, jakby zamierzała ją pochłonąć albo przynajmniej ukryć przed światem.
Zapomnij o nim. On zapomni o tobie. Pozwól na to. Zostań tu i przeczekaj burzę. Niech przejdzie bokiem. Niech cię nie zwiodą błędne ogniska. One nie płoną na niebie, nie w twojej potrzebie.
IDĘ PO CIEBIE.
Rozkoszuj się tym odrętwieniem. Zaczekaj. Oddychaj.
IDĘ PO CIEBIE.
NIE ZNIKAJ.
Rynkiem Drahny wstrząsa tąpniecie. Erish czuje je wyraźnie, lecz nie zrywa się na nogi, nawet gdy zaraz po nim rozlega się potężny ryk. Zamyka oczy, mocno zaciskając powieki.
Kurwa.
Zaczyna podejrzewać, co się stanie. Co ujrzy. Co ją tu wezwało. Serce przyspiesza i gubi rytm Popiołu. Kiedy ryk rozlega się bliżej, wstaje i zwraca twarz w stronę, z której dochodzi. W samą porę, by zobaczyć, jak nadciąga jej przeznaczenie.
Do wioski, rozwalając bramę potężnymi barkami, wkracza behemot.
I AM
I AM ALIVE
Bestii najbliżej do ogromnego, potwornego ogara, takiego, który mierzy w kłębie dobre cztery metry. Zdaje się składać z samych mięśni. Grubą skórę pokrywa krótka, lśniąca sierść, wytarta w miejscach licznych blizn. Rozbudowana klatka piersiowa drży od niemal bezustannego warkotu, jaki z siebie wydaje. Z wysokości łypią na świat dzikie, wściekle żółte ślepia. Wielki łeb o mocnych szczękach pełen jest straszliwych kłów. Największe z nich osiągają długość pół metra. Rogi, wyrastające za spiczastymi, czujnie strzygącymi uszami, są masywne i długie, a ich rozstaw zwęża się ku końcom. Grzbiet jest nimi naszpikowany, okazałe rogi zakrzywiają się w kierunku pyska, zniechęcając potencjalnych wrogów do frontowego ataku.
A ja nie mam nawet tej przeklętej kuszy.
Erish stara się kumulować kłębiący wokół eter i przynajmniej spróbować zrobić z niego użytek. Obserwuje, jak bestia unosi rogaty łeb i węszy, a potem rusza w jej stronę taranując pozostałości budynków.
Tylko nie przez mój dom, bydlaku.
Dziewczyna zmienia pozycję, tak by pozostałość o jej wspólnym życiu z Rhysem miała szansę przetrwać, niczym upiorny pomnik.
Behemot chyba sądzi, że próbuje uciec, bo ryczy wściekle i przyspiesza. Mięśnie potężnych nóg uginają się i potwór daje sus naprzód, skacząc na zniszczone zabudowanie, które rozpada się całkiem pod ciężarem, jaki na niego spada. Gruz i kamienie pierzchają na wszystkie strony jak po wybuchu. Jeden z cięższych odłamków trafia Erish w ramię. Dziewczyna syczy, czując jak ból rozlewa się po barku i rozchodzi wzdłuż ręki, powodując odrętwienie. Zwalnia, klnąc, ale zatrzymuje się dopiero, gdy dociera do cmentarnej bramy. Odwraca się przodem do zagrożenia i obserwuje jak bestia naciera na nią, na nisko ugiętych łapach, warcząc groźnie.
Zefir?
Próbuje zapanować nad powietrzem i nadać mu podmuch, ale bez woli eikona wysiłek jest daremny.
Nie będziesz mnie potrzebować.
No pewnie. To tylko nieszkodliwy futrzak, wielkie dzięki, dam sobie radę!
Erish osłania twarz przedramionami, widząc nacierający pysk. Nie ma dokąd uciec. Stara się osłonić eterem jak tarczą, ale jeszcze nigdy jej się to nie udało. Nie na tyle, by nie odnieść żadnych obrażeń.
Jednak tym razem jest inaczej.
Przygotowana na zderzenie, na ból, na kły przebijające tkanki, odczuwa pełne ulgi rozczarowanie, gdy potężny łeb wyhamowuje gwałtownie, jakby po zderzeniu z niewidzialną ścianą. Behemot skomli głośno, a zaskoczona Erish podnosi na niego oczy.
Szybko staje się jasne, że to nie jej umiejętności powstrzymały atak. Z bliskiej odległości dostrzega na masywnej szyi solidną, metalową obrożę. Kolczatka rani grubą skórę, gdy zaciska się mocniej. A zaciska się, ponieważ ktoś szarpie za łańcuch, na którym trzyma behemota. Erish podąża wzdłuż niego spojrzeniem. Mocne stalowe ogniwa bez śladu rdzy giną w dużej, męskiej dłoni o poszarzałej, popękanej skórze. Z narastającą obawą i nadzieją wspina się wzrokiem jeszcze wyżej, a serce drży z emocji.
BET YOU DIDN'T THINK THAT I'D COME BACK TO LIFE
Uśmiech. Szeroki, krzywy, cyniczny. Taki jak go zapamiętała. Prosty, wydatny nos. Czarne włosy, opadające na czoło w prostych kosmykach, sięgając ciemnych brwi. Oczy, patrzące śmiało z nienasycalną ciekawością. Gdyby tylko wciąż miały kolor przetopionego złota, gdyby nie wylewał się z nich ten chorobliwie chabrowy blask. Gdyby twarz, którą tak dobrze znała, nie przypominała kamiennej maski, spękanej pod eterowym dłutem... Na pewno zniosłaby to spotkanie lepiej.
— To się... nie dzieje naprawdę.
ERISH – słyszy w głowie głos zniekształcony niskim echem, lecz wreszcie go rozpoznaje – WRÓCIŁAŚ. WIEDZIAŁEM, ŻE WRÓCISZ.
to co martwe milczy.... fajne zdanie do zapisania.
OdpowiedzUsuńNie wiedzialam, ze naznaczeni zamieniaja sie w kamien i niedozywaja straosci ( ale spoiler mi tu dalas ozesz ty)
Ale duzo fajnych zdan w tym tekscie, nadaly by sie do mojego notatnika z ulubionymi cytatami.
To jak szukanie dychow troche.
Wieczna chrypa to mi sie z Cidem kojarzy :)
Nie dziwie sie reakcji na zabawy z mieczem.
Ciekawa jestem jakie mega konsekwencje tego drasnienia na kostce.
W tym swiecie to z kazdej strony wiatr w oczy :(
Ciekawa narracja w tym tekscie.
Ladna akcja z Lewiatanem.
Dobrze ze wrocilas do tej sceny z mieczem. Bo mialam niedosyt.
milo widzec wspolprace z RILNEN:) mam nadzieje ze czesciej bedziemy widzec jej tekst
Widze zmiane w narracji. Wcielamy sie w Lewiatana. Tak sadze. Fajnie pokazana sytuacja z drugiej perspektywy. I dalsza interakcje dziewczynki z dominantka.
Konfrontacja z Behemotem jest zapierajaca dech w piersi.
Ale tekst pelen energii i emocji, Duzo sie dzialo. Bardzo dobrze sie czytalo.
Hej :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za kolejną część, cieszy mnie również, że i Rilnen miała tu swój udział, bo się stęskniłam! <3
Pragnęłam poznać nieco postać Rhysa, moje życzenie zostało spełnione z nawiązką - nie sądziłam, że wciąż istnieje. W ogóle to, jak wprowadzony został Set, to dla mnie jako czytelnika była uczta. Od razu pojawił się jego cięty język i chęć władzy. Podejrzewam, że gdybym była na miejscu Lavii, to też dałabym się namówić na chwycenie sierpa.
Jak zwykle świetne opisy, zwroty akcji i przemyślanie ułożona narracja, w której nie da się zgubić. Za każdym razem jestem pełna podziwu dla tego, jaki świat został tu stworzony, i pozostaję fanką.
Pozdrawiam
Miachar