Niespodziewanie wracam do narratora z tygodnia 155. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że jeszcze żyje. Wilczy, niespodzianka?
Znalezienie się w tym położeniu mogłem uznać za swój błąd, który popełniłem, nie zdając sobie z niego do końca sprawy. Uznałem, że nie pozostawiam za sobą śladów, przez co nikt do mnie nie dotrze, dopóki sam nie postanowię inaczej. Pomijałem istotny fakt – ten, kto wziął sobie mnie na muszkę, miał wielu ludzi, którymi mógł się wysługiwać. Wystarczyło jedno jego słowo, by ktoś podążał za mną krok w krok, kryjąc się w głębszym cieniu, niż sam to robiłem.
Sama wiadomość mailowa mogła mnie przerazić, ale czucie metalu za sobą paraliżuje nieco bardziej. Ktoś zdołał mnie dopaść mimo tego wszystkiego, co robiłem, by wszyscy mieli mnie jedynie za ducha.
Ta prawda uderza we mnie w momencie, kiedy odwracam powoli głowę i wpatruję się w spust pistoletu, a trzymająca broń osoba oznajmia cicho:
– Nie udało ci się.
Widzę to odrobinę inaczej. W końcu nadal siedzę w tym fotelu w kawiarence, moje zabójstwo nie jest ciche i szybkie, więc to nie ono jest celem. Uśmiecham się, co dla postronnego świadka mogłoby być dziwne, gdyby był tu ktoś jeszcze. Jestem niemalże pewien, że nie ma tu nawet tego studenta, który sobie dorabia w kafejce. Ciekawe, czy pognał po jakąś pomoc, czy próbuje ratować samego siebie.
Nie jest to ważne, bo kto chciałby wejść między jakieś mafijne porachunki? Raczej nawet samobójca szukałby dla siebie innej drogi na pożegnanie się z tym marnym światem.
– Doprawdy? – odpowiadam. – Coś mi się nie wydaje.
Wychowanie, jakie odebrałem po śmierci rodziców, uczyniło mnie posłusznym zabójcą, który skrywał swoje umiejętności za mizerną posturą i nieśmiałością. Kogoś takiego nie da się posądzać o mordercze skłonności, prawda? W każdym razie teraz przydaje mi się to, czego przed laty nauczył mnie mój obecny prześladowca.
Nim napastnik z bronią odda strzał, ja już nurkuję tak, by znaleźć się pod biurkiem, kopnąć krzesło i zyskać cenne sekundy. Dzięki temu mogę zaskoczyć go jeszcze bardziej, uderzając w twarz, a drugą ręką wyrywając mu pistolet. Ani myślę robić rozróbę w tym miejscu, nie chcę mieć też na sumieniu kolejnej istoty, nie mogę jednak pozwolić, by doniesiono na mnie, że przeżyłem. Nie taki pewnie był plan.
Mogę za to pozbawić go przytomności na tyle długo, by znaleźć coś do związania i zakneblowania mu ust. Poza tym mam sposobność skopiować nagrania z kamery, zanim na powrót wcisnę na głowę czapkę z daszkiem i opuszczę kawiarenkę, pozostawiając za sobą mrok i pozorną pustkę.
Wiem, że nie warto wracać do mieszkania, bo niedługo inni ludzie mojego mentora zaczną deptać mi po piętach. Dlatego też kieruję swoje kroki w stronę nadbrzeża, gdzie pewnie nie zaznam większego chłodu, bo upał wygrywa także i z morską bryzą, ale podejrzewam, że tam dotrze ktoś nierzucającym się w ogóle w oczy czarnym samochodem.
Znam te rozgrywki, wiem, jak się w nich poruszać, więc mogę czekać. Albo też po prostu iść przed siebie, jak robiłby to każdy inny człowiek, by w odpowiedniej chwili zostać niemalże porwany. Wiedząc, jak wyglądają podobne działania od środka, nie jestem ani trochę zdziwiony, kiedy przejście dla pieszych nieopodal bulwaru zajeżdża mi czarny samochód z rozsuwanymi drzwi i ktoś z wewnątrz stara się mnie pochwycić. Nie stawiam oporu, bo ten jest bezcelowy – normalnie jak u Roszpunki w „Zaplątanych” – po prostu daję się wciągnąć, usadzić, pozwalam, by na głowę zaciągnięto mi jakiś śmierdzący brudem i moczem worek, nie odzywam się słowem, kiedy jedziemy w całkowitej ciszy, a powietrze nasycone jest chęcią mordu.
Nie muszę tego widzieć, by wiedzieć, że każdy, kto poza mną również jest teraz w pojeździe, chętnie pozbawiłby mnie głowy albo chociaż roztrzaskał młotkiem kolana. Może komuś przez myśl przeszło także rozcinanie mi kończyn piłą mechaniczną tak na żywca, póki nie dokonam żywota z potwornego bólu i utraty krwi. Taka śmierć byłaby najbardziej bolesna, ale ile mogła przynieść ze sobą satysfakcji – to wie jedynie prawdziwy psychopata.
Nie wiem, gdzie jedziemy, ale to nie ma aż takiego znaczenia – ważne, by dotrzeć przed oblicze mentora. Nie widziałem go kilka lat, chcę przekonać się, czy wciąż jest tak charyzmatyczny, czy może jednak zaczął się starzeć i utracił coś ze swojej aparycji, co najczęściej budziło u innych ludzi strach. Nie sądzę, by miał wytypowanego następcę na czas swojego zgonu, jednak po odsunięciu od grupy i wygnaniu nie miałem informacji o jego synach. Choć uważałem – i nadal uważam – że żaden z nich się nie nadaje i każdy skończy martwy przed trzydziestą, to ich losy mogły potoczyć się inaczej, niż to sobie wyobrażałem.
Mogę przekonać się, jak jest, zapytać o to, kiedy stanę twarzą w twarz ze swoim dawnym wybawcą, a ten da mi choć moment, bym cokolwiek powiedział.
Na razie nie używam słów, choć wokół mnie – poza oczywistym pragnieniem zabawienia się ze mną w bardzo brutalny sposób – słyszę próby zachęty, bym jednak nie był taką ciotą i pokazał, że wciąż wiem, jak używa się języka w gębie. Niektórym głąbom trzeba by ponownie wyjaśnić, jak działa ludzka mowa, ale nie byłem ich nauczycielem. Ze swojej strony mogłem ofiarować jedynie ciszę i oczekiwanie na to, co nastąpi.
Na moje oko mija mniej niż dwadzieścia minut dość nieprzepisowej jazdy, po których się zatrzymujemy. Raczej nie jesteśmy już na wybrzeżu, podejrzewam, że zawróciliśmy do miasta lub przejechaliśmy do jakieś wsi za nim. Znałem te tereny, specjalnie się tu sprowadziłem po latach wędrówek, bo uznałem, że jest tu sporo zakamarków, do których mógłbym wpełznąć niczym szczur i na długo się ukryć. Jak widać, nie do końca mi się to udało, ale może jeszcze los da mi jedną szansę na zmianę.
– Wyłaź, psie – syknął mi do ucha ktoś siedzący obok i wypchnął, a ja upadłem na kolana, zapewne zdzierając je sobie nieco o betonowe podłoże. Bo przecież to było takie trudne, by kulturalnie wyprowadzić mnie z samochodu.
Z drugiej strony wcześniej wciągnięto mnie do niego niczym w gangsterskim filmie, po kim ja się powinienem spodziewać choć odrobiny kultury? Sam mogę ją okazać, ale pewnie nikogo to nawet nie zainteresuje, więc po co mi ten zbędny wysiłek, lepiej skupię się na tym, gdzie jestem i jak się stąd wydostać.
Tylko ktoś stwierdza, że najpierw powinien zająć należną mi pozycję – klęczenie na podłodze starej hali produkcyjnej, co wnioskuję po tym, co udaje mi się zobaczyć, nim jeszcze inny gagatek chwyta mnie za włosy i stara się dyrygować moją głową. W ten sposób mam zwrócić uwagę w odpowiednią stronę, by po ściągnięciu cuchnącego wora zobaczyć przed sobą dawnego mentora siedzącego na jedynym w tym miejscu drewnianym krześle. Scena jak z filmu, która prawie wyrywa ze mnie śmiech. W tej sytuacji nawet mi się rymowanie włącza, ale nie mogę się tym podzielić, bo nim zdołam otworzyć usta, dostaję pięścią w brzuch i zginam się, prawie kładąc na podłożu.
Bardzo miłe powitanie, tego się spodziewałem.
Staram się nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku bólu, by nie dać nikomu satysfakcji, ale mam świadomość, że jestem tylko człowiekiem i zacznę jęczeć, jeżeli oberwę więcej razy. Z drugiej strony wiem, w jaki sposób mogę wydostać się z tego położenia i ruszyć do ataku, by z ofiary stać się drapieżnikiem. Potrzeba tylko na początek nieco zmylić przeciwnika, choć trafił mi się wyjątkowo trudny.
Choć cios nieco pozbawił mnie tchu i potrzebuję sekund, by dojść do siebie, po chwili spoglądam na twarz mężczyzny, którego chciałem dawniej nazywać swoim drugim ojcem, wybawcą, który zaoferował mi dach i naukę, nie wspominając, że sierotą zostałem właśnie przez niego. Patrzę na niego, starając się nie dać po sobie poznać, że boli mnie nie tylko miejsce, w które oberwałem, ale i serce, bo gość przede mną zdradził mnie, jak nie zrobił tego nikt przed nim ani po nim. Ale to ja jestem dla niego wrogiem publicznym numer jeden.
– Witaj – odzywa się swoim tubalnym głosem. – Dawno się nie widzieliśmy.
– Mogliśmy się nie widzieć jeszcze przez jakiś czas – mruczę – ale chyba za bardzo się za mną stęskniłeś, co? Cześć.
Nie reaguje na moją wyraźną zaczepkę, a ja parskam śmiechem i staram się podnieść. Czyjeś ręce próbują na nowo sprowadzić mnie do parteru, ale to na nic, bo wywijam się i jeszcze jestem w stanie kopnąć delikwenta w jego czułe miejsce. Teraz to ktoś inny się zgina, a w powietrzu da się usłyszeć dźwięk odbezpieczanej broni. To jedynie zapowiedź chaosu, jaki może nastąpić, kiedy przekroczę granicę, na razie mi do tego niespieszno.
– Widzę, że nabrałeś pewności siebie. Teraz ty chcesz się zabawić w Boga?
Można by sądzić, że mężczyzna patrzy na mnie bez wyrazu, ale ja w drgnięciu mięśni na policzku jestem w stanie ocenić, że go zaskoczyłem. Pewnie myślał, że zginąłem gdzieś w rynsztoku niczym szczur. A jednak tu jestem i ani myślę decydować o życiu i śmierci innych ludzi, kiedy nie będzie to ostatecznością w chwili największego zagrożenia.
– Nie. Bo nie jestem tobą.
– Mimo to jesteś tutaj z tym swoim parszywym uśmiechem. Myślisz, że zdołasz ukryć się przede mną na nowo?
– Raczej wyjdę do świata, choć tobie to całkowicie nie w smak.
Podnosi się z krzesła i podchodzi do mnie, a jego ludzie otaczają nas niczym w kole gotowym do rytuału egzorcyzmowania. Pytanie tylko, w którym z nas siedzi demon do wypędzenia.
– Mówisz więc, że jesteś gotów rzucić mi wyzwanie? – Teraz to on parska śmiechem.
– A co innego mam ci powiedzieć? – Uśmiecham się, a w tym uśmiechu nie ma nic miłego czy przyjemnego. – Jestem żywy, choć wolałbyś widzieć mnie martwym, wiec jak ten drapieżnik chcesz wciąż za mną podążać, mając mnie za ofiarę. Nie próbuj mi wmówić, że jest inaczej.
– Od kiedy jesteś taki wygadany, co?
– Sam mnie tego nauczyłeś. Tak samo jak ukrywania się i polowania.
Śmieje się, ale także nie ma w tym rozbawienia. Obaj dobrze wiemy, że nie po drodze nam z dawną relacją, ja nie będę robił wszystkiego, by zyskać jego aprobatę, a on nie będzie rozśmieszał mnie dla poprawy humoru, tamto minęło i jedynie przeszłość może coś z tego mieć.
Ta chwila pozornego rozbawienia znika w sekundzie, kiedy mentor wyciąga pistolet i strzela.
Przez moment w hali panuje całkowita cisza. Ale tylko jedna chwila, bo mam w sobie humor, który nie pozwala powadze rozgościć się na dobre.
Wybucham śmiechem, bo na inną reakcję mnie nie stać, choć to jeszcze bardziej przybliży mnie do śmierci. Co mi jednak pozostało po tym ataku? Kula przeleciała tuż koło mojego ucha, poczułem jej pęd, jak i targanie włosami, a potem dym, kiedy wbiła się w posadzkę. To także jest zachowanie, które nie pasuje do całej sytuacji, do tego drażni mojego byłego nauczyciela do tego stopnia, że odrzuca broń, by wybrać inne rozwiązanie – własne pięści.
Nie odsuwam się, kiedy mnie atakuje.
Uderzenie jest mocne, czuję, że chyba rozerwało mi dziąsła, bo w ustach mam krew. Możliwe też, że poza śliną właśnie wypluwam również i jakieś zęby. Mimo to uśmiech na mojej twarzy nie gaśnie.
– Chybić ciut, ciut to też nie trafić – mówię, patrząc na dawnego mentora, i ani myślę poddać się jego brutalności i woli. Nie jest bogiem, by zdecydować, że mam umrzeć właśnie tu i teraz. Nie ma władzy do dyktowania warunków.
To dlatego sam atakuję, szczerze go tym zaskakując. Pewnie myślał, że nie mam sił, a o wyuczonych technikach dawno zapomniałem. Cóż, na wygnaniu miałem dość czasu, by nadal ćwiczyć, zwłaszcza wtedy kiedy całkowicie odcinałem się od innych ludzi. A jeżeli już z kimś żyłem, to i tak wykorzystywałem noc, by nie zapomnieć, do czego ktoś kiedyś chciał mnie stworzyć.
Poza tym jego ludzie to całkowite bałwany. Żaden z nich, a przecież, jak dobrze policzyłem, jest ich tu teraz ze mną siódemka – łącznie dziewięć osób – nie pomyślał o tym, by mnie przeszukać w drodze tutaj lub po tym, jak wprowadzili mnie do hali. Przez to nikt nie wiedział, że ja także byłem uzbrojony – gotowy na wszystko, co niespodziewanie może się wydarzyć, jeszcze w mieszkaniu ukryłem pod ubraniem nóż. Teraz z jego pomocą mogę działać.
Nim ktokolwiek z podwładnych zdoła wpaść na to, w jaki sposób obronić szefa, ja wskakuję na mężczyznę, owijam się wokół niego, by razem z nim upaść, a gdy ten chce mnie zrzucić, poruszając się przy tym, stęka i wciąga głęboko powietrze.
Ostrze dotknęło jego krtani, a z płytkiej rany widać wypływającą krew.
– Szefie!
Jedynie okrzyk, za nim żadnego działania, a ja spoglądam po innych, szukając ogniwa, które mogłoby mi zagrozić. Mentor znowu próbuje się poruszyć, ale rani się przy tym jeszcze bardziej – rana się pogłębia, tym samym przybliżając go do wykrwawienia, jeżeli nie przestanie.
– Nie chcę być górą w tym pojedynku – mówię mu do ucha – ale nie poddam się twojemu planowi. Tym razem to ja decyduję.
Nim jest w stanie mi odpowiedzieć, ja atakuję go, na co zaczyna krzyczeć.
Całkowitego rozmemłania chyba nikt się nie spodziewał.
____________________
Podejrzewam, że pojawi się ciąg dalszy.
Aaaaaa tylko rzucilam okiem i juz widze, co tu się dzieje ;D aaaaaa i jeszcze podejrzewasz ciag dalszy?! Nooo! To lubię słyszeć!!! ;D
OdpowiedzUsuńKazdy psychopata jest cichy i spokojny, czy bohatera nie da sie podejrzewac o morderstwo? no nie wiem :)
OdpowiedzUsuńLubie profile seryjnych mordercow, ich psychika jest w jakis sposob fascynujaca... taka z ekstremum'
Yeeeez - smierdzoncy bruden i moczem worek, az sie skrzywilam czytajac
Ta analiza sytuacji w jakiej sie znajduje bohater, obserwuje i rozmysla na spokojnie, nie reaguje jak typowa osoba
Ciekawa konfrontacja dwoch psychopatow.
Zdecydowanie musisz napisac koncowke
Ło, no w końcu zapoznalam sie z całością i misze piwiedziec, ze na tak dynamiczny tekst, brutalny i przemocowy, bije z niego jakis nieopisany spokoj! Nie wiem, czy dalam sie uwiesc umyslowi naszego glownego bohatera, bo to w jego działaniu widze. Ze mimo wydarzen wokol zachowuje zimna krew, nie poddajac sie panice, czy o co chodzi , ze odebralam to tak... Na chlodno. Jakbym sie z nim zjednoczyla. Zdecydowanie jest w rym cos, co porwalo mnie juz przy pierwszym tekście. Ta osobowośc. Nawet jesli wycwiczona i wyszkolona. Jestem niezmiernie ciekawa, co czai sie pod nia. Opowiesz nam, prawda? PRAWDA?
OdpowiedzUsuń