Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 26 listopada 2023

[157] SZKWAŁ: Kuszą nas wiatry bliźniacze ~ Wilczy

Nie wyrobiłam się, żeby wstawić temat, więc pojawi się w kolejnym tekście, także tym razem u mnie klucze.



KLIKNIJ PO PIOSENKĘ


Statek wspina się po skołtunionym grzbiecie fal, wznosi się, wspinając na grzbiet wód i opada po ich stoku, pikując dziobem w morskie głębiny, jakby zamierzał dotrzeć na samo dno. Burzowe chmury na niebie mruczą ostrzegawczo, nieczułe na powiewy wzbierającego wiatru.  

Na rufie, trzymając rękę na kole sterowym, mężczyzna w skórzanej, wzmocnionej kurtce, uparcie próbuje palić papierosa w padającym coraz śmielej deszczu. Wysoko postawiony, sztywny kołnierz nieco ochrania go przed warunkami atmosferycznymi, którymi nie wydaje cię przejmować. Najwyraźniej jego ubiór nie bez powodu ma barwę rozciągniętych nad nim chmur.  

Zdaje się że jego jednym zajęciem, prócz klęcia na gasnącego papierosa i utrzymywaniem kursu, jest obserwacja. Jednak nie patrzy on na wody, nie wygląda lądu. Bacznie obserwuje podkład, na którym niewiele się dzieje. Prócz niego, tylko jedna osoba odwagę stać na zewnątrz w taką pogodę 

Choć mówienie tu o odwadze byłoby nadużyciem. 

Niech to się uspokoi, no. Szlag! 

Erish, nieco pozieleniała na twarzy, kurczowo trzyma się masztu. Zdaje się patrzeć z przyganą w niebo, jakby chciała narzucić mu swoją wolę, a może tylko unika widoku falującej wściekle tafli oceanu. Żołądek podchodzi jej do gardła za każdym razem, gdy statek sunie po fali w dół, gdy po prostu nie sposób oprzeć się wrażeniu, że zaraz przebije toń, by zwiedzić podwodny świat. A jednak fale rozbijają się o potężny kadłub, chluszcząc na pokład, a statek łapie poziom. Po czym znów zaczyna się wspinać po masywie morskiej wody, zupełnie jak zawartość jej żołądka po ścianie przełyku. 

 

AND YOU THINK YOU’D RATHER DIE 

 

Czujne spojrzenie Cida zdaje się wypalać dziurę w jej karku. Krzywiąc się, co jakiś zerka za siebie, mając nadzieję, że Telamon załapie przekaz i się odwali 

Po cholerę za mną wyla? Nagle osobiście musiał stanąć u steru? 

— Dlaczego po prostu nie zejdziesz pod pokład?! — Erish podskakuje, gdy Clive przekrzykuje ryk fal, opierając się wichurze, do której odwraca się bokiem i naciąga głębiej na czoło kaptur z peleryny. 

— Za mocno wieje! — odkrzykuje Erish, ale Clive przykłada dłoń do ucha, informując tym gestem, że nie usłyszał. Erish tylko macha ręką. Rzeczywiście musi sprawiać wrażenie szalonej, stojąc podczas sztormu na pokładzie statku, a jednak dla niej ma to sens. Przynajmniej odrobinę. Próbuje się skupić, oddać czemuś pomiędzy medytacją, a modlitwą, ignorując możliwość, że któraś z fal wreszcie zrzuci ją z pokładu wprost w objęcia morza. 

 

WHEN THE WATER PULLS YOU UNDER 

 

Zważone morza dzielą pianę od wód. Wiążą ze sobą strzępy kipieli falami. Ryczą białe rumaki, młócą toń kopytami z raf, piachu i kamieni. 

Erish potrząsa głową, kropelki wody z jej włosów bryzgają dookoła. 

— Czy każda moja podróż drogą morską musi się odbywać w czasie sztormu?! — woła w przestrzeń i tym razem Rosefield chyba coś z tego słyszy, bo kąciki jego ust się unoszą. 

— Komu się skarżysz?! — pyta, wskazując palcem na niebo. — Myślisz, że ktoś nas słucha?! 

— Myślę Rozchylone usta dziewczyny zamierają, gdy spogląda na Clive’a, jakby na coś wpadła. — Że możesz pomóc. — Waha się jeszcze ułamek sekundy, lecz wyciąga rękę. — Ty też możesz... Prawda? — Chwyta go za poły peleryny i przyciąga do siebie, a Clive robi krok, ściągając brwi. Erish czuje bijące od niego ciepło, wiatr staje się odrobiny mniej dokuczliwy, gdy osłania ją postawna sylwetka mężczyzny. 

Wiatr... 

Erish pierwszy raz wyczuwa coś więcej niż tylko szalejące pod skórą płomienie, które dominują drzemiące na dnie piekła aspekty. 

— Jest tutaj... — szepcze, zaskoczona, błądząc opuszkami palców po twarzy równie zaskoczonego, choć nie z tych samych przyczyn, Clive’a. — Naprawdę tu jest... 

Twoja bliźniaczka, Zef. 

Clive patrzy z bliska w coraz mniej przytomne, orzechowe oczy. Zdają się blaknąć. Ramiona pokrywa mu gęsia skórka, lecz nie wie, czy to od coraz bardziej dokuczliwych powiewów wiatru, czy nagłego, silnego przeczucia, że zaraz coś się wydarzy. Zerka na rufę, łapiąc uważne spojrzenie Cida. Papieros w jego ustach już dawno zgasł, lecz mężczyzna zdaje się tego nie dostrzegać. Wyciąga w górę dłoń i kilkukrotnie zgina i prostuje palce, jakby chciał pospieszyć Clive’a, który nerwowo wzrusza ramionami. Co niby miałby zrobić? 

Zwraca wzrok na Erish i niepokój przybiera na sile. Jej oczy niemal całkiem straciły barwę. Przypominają szyby, w których odbija się świat.  

— Erish? — pyta niepewnie i wzdryga się, gdy usta Erish rozciągają się w uśmiechu. Nie tylko dlatego, że to dość rzadki widok, uśmiech na jej twarz. Dotąd nie widział, żeby ktokolwiek okazywał radość w tak drapieżny sposób. 

Kątem oka dostrzega, że Cid pozostawia ster na blokadzie i zmierza w ich stronę, zmagając się z naprawdę silnym już wiatrem. Clive wie, po co tu idzie. I wie, co powinien zrobić bez jego pogadanek. Jeżeli mają coś wydobyć z tej dziewczyny, jeżeli jest coś do wydobycia, to może nie być lepszej okazji, niż teraz, gdy ewidentnie coś się dzieje. 

Niewiele więcej myśląc, wyciąga rękę, ściąga z niej rękawicę i, z lekkim wahaniem, kładzie dłoń na jej karku 

 

I’LL WRAP MY ARMS AROUND YOU 

 

Wiatr zawiewa mu prosto w twarz, rozdmuchując przydługie, ciemnobrązowe włosy, odsłaniając twarz, niebieskie, jaśniejące oczy. 

Niemal natychmiast czuje pod palcami mrowienie. I dziwne przyciąganie. Wpatruje się w twarz dziewczyny, w jej wargi, zza których ukazuje się rząd spiczastych ząbków i zdaje sobie sprawę, że nie może oderwać wzroku. Nie wyczuwa w niej mocy dominanta, ale z całą pewnością coś wyczuwa. Czyjąś obecność. I coś jeszcze. Coś... Dawnego.  

Wydaje mu się, że jest blisko zrozumienia, kiedy statkiem wstrząsa potężne uderzenie, zupełnie jakby z czymś się zderzyli. Dłoń Clive'a ześlizguje się z karku Erishi; mężczyzna sunie po pokładzie, zdzierając naskórek z palców w próbie złapania jakieś wystającej deski. Ostatecznie zapiera się o burtę, gdy statek przechyla się gwałtownie i tuż obok niego ląduje Cid. Obaj walczą o równowagę, gdy rozlega się przeciągły, przecinający wichurę krzyk. 

Dziecięcy krzyk. 

Obaj zwracają głowy w kierunku, z którego dochodzi, lecz widzą tylko rozbryzg wody, gdy coś znika pod powierzchnią. 

 

I’LL HOLD YOU WHILE YOU CRY 

 

Erish coś krzyczy i puszcza maszt. Cid podrywa się, jakby chciał ruszyć w jej stronę, lecz ona zjeżdża po pochyłych deskach pokładu, zatrzymuje się na burcie, przez chwilę błądzi wzrokiem po wzburzonej powierzchni, po czym skacze w ciemne odmęty wody.  

 

AND IN THE DARK I’LL BE YOUR EYES 

 

 

 

 

 

PIĘĆ DNI WCZEŚNIEJ 

 

— Co?! Erish! Znowu cię nie będzie? Na jak długo! Przecież dopiero wróciłaś! — Lavia ze łzami w oczach patrzy na siostrę, która informuje ją o podróży.  

— Przepraszam, mała. Obiecuję, że wrócę tak szybko, jak to możliwe. — Erish stara się pokrzepiająco uśmiechać. — I przywiozę ci coś z Dhalmekii. Podobno wypiekają tam bułeczki w kształcie Kła Smoka, dasz wiarę? 

— Zanim tu dotrzesz będą już nieświeże — dąsa się Lavia. 

— No może nie będą pierwszej świeżości, ale na pewno wciąż będą niebywale smaczne — przekonuje Erish, kucając przy dziewczynce. 

— No dobrze — wzdycha Lavia. — Ale wracaj szybko, dobra? — Próbuje zarzucić siostrze ręce na szyję, ale wtedy ona się wycofuje, wyswobadzając natychmiast z drobnych rączek. 

— Jak najszybciej — obiecuje, wstając. Żegna się krótkim uściskiem z Avim i wychodzi, nie dostrzegając spojrzeń, które wymienia ze sobą rodzeństwo.   

 

Erish z ciężkim sercem zarzuca na ramię niewielką skórzaną torbę, do której upchnęła najpotrzebniejsze rzeczy, wodę, trochę prowiantu, tonik, który wcisnęła jej Tarja. Wzdycha, niecierpliwie przytupując nogą. Gdzie, do diabła, podziewa się Clive?  

 

LAY DOWN YOUR SLOW 
   

Jeśli mają wyruszać, to teraz, bo jeszcze jedno zawiedziona spojrzenie rodzeństwa i Erish jest pewna, że nie da rady ich opuścić, nieważne, jakich argumentów użyje Cid.  

Już? Gotowa do drogi? — To właśnie on zjawia się obok, wzbudzając niepokój Erish. 

Ale ty chyba nie idziesz z nami? — Jej brwi zbliżają się do siebie, gdy obrzuca go podejrzliwym spojrzeniem.  

—  Hm. — Cid zakłada ręce na ramiona, patrząc z zastanowieniem. — Szczerze mówiąc, myślałem nad tym zdradza — ale uznałem, że przyzwoitka wam niepotrzebna. — Puszcza oko, na co Erish z politowaniem kręci głową. 

To czego chcesz? — Teraz to ona splata ręce na piersi, pozostając nieufna. 

Nie zamierzam pozwolić ci odejść nieuzbrojoną — oświadcza Cid. — Zechcesz przejść za mną do pomieszczenia, które niektórzy szumnie nazywają zbrojownią? — Zachęcająco nadstawia ramię, jakby naprawdę sądził, że dziewczyna je przyjmie i powędrują razem w głąb ruin Upadłych. 

Nie ma takiej potrzeby. — Erish pozostaje niewzruszona; patrzy na Cida spode łba. — Nie mam talentu do walki i wszyscy dobrze o tym wiedzą. 

Czyżby... — odpowiada cicho mężczyzna, lecz nie daje Erish  dojść do słowa, gdy ta już otwiera usta. — Zapomnij, że wypuszczę cię stąd bez choćby kozika. Uwierz, że przyjdzie moment, w którym będziesz mi wdzięczna, że masz go przy sobie. 

— Ale ja bardzo chciałabym uniknąć bycia ci wdzięczną… — marudzi Erish. 

— To całkiem przeciwnie do mnie, bo ja lubię, jak dziewczyny mi się odwdzięczają. Zwłaszcza takie uparte… — Niskie tony wibrują, podbite wesołą nutą., gdy Cid śmieje się gardłowo i rusza przez molo, nie oglądając się na nią, lecz gestem dłoni nakazuje, by ruszyła za nim.  

Erish nie ma na to najmniejszej ochoty.  

Niech idzie w cholerę i wsadzi sobie ten kozik! 

A jednak, nie wiedząc czemu i klnąc pod nosem, rusza za nim. 

 

— To wszystko robota Blackthorna? — pyta Erish, wodząc wzrokiem po ścianach pomieszczenia, które może nie jest duże, lecz nie ma skrawka ściany, który nie byłby udekorowany jakimś rodzajem broni. 

— Nie, nie wszystko. Dlatego skurczybyk tu nie zagląda i uważa, że… Jak on to mówi? — Cid udaje, że się zastanawia. — „To składowisko dziadostwa go obraża”. Czy jakoś tak. — Cid odsłania w uśmiechu białe zęby. — Lubi dodawać też coś w stylu, że nie obdarzyłby tego szajsu zaufaniem nawet gdyby miał pokroić jabłko. 

— Ale ja mam sobie wybrać coś z tego szajsu do ochrony — podsumowuje Erish. 

Cid lekceważąco macha ręką. 

Blackthorne jest przewrażliwiony. Uważa, że jeśli nie spędził przynajmniej pół roku nad kłuciem jakiegoś ostrza, to jest gówno warte. Dlatego nie ma sensu prosić go, by wykuł dla ciebie coś na wczoraj. I z tego samego powodu, jakby to powiedzieć… — Cid drapie się po potylicy. 

— Czasem ograbiacie jakieś trupy, żeby zabrać to, czym można jeszcze kogoś zabić? — Erish marszczy brwi. — O ile oczywiście nie jesteś Blackthornem, który nie raczyłby nawet splunąć w okolice broni kutej przez innych kowali. 

Cid szczerze się śmieje, po czym wskazuje na Erish palcem. 

— Coraz bardziej mi się podobasz! — wyrzuca z siebie wraz z cichnącym śmiechem. — To znaczy… — Gubi rytm i kaszle w pść, gdy wyraz twarzy dziewczyny zdaje go pytać: „ale w jakim sensie”. — Nie podejrzewałem cię o poczucie humoru — kończy. Zielone, czujne oczy śledzą ruchy Eris, która wzdycha, przechadzając się po pomieszczeniu i dotykając poszczególnych broni. 

— A o co mnie podejrzewasz? — pyta grzecznie, sprawdzając jak leży w jej dłoni zakrzywiony sztylet o rękojeści zdobionej gwiazdami. Spojrzenie jej i Cida krzyżują się nad lśniącym, czarnym ostrzem. 

— Ten ci pasuje? — pyta zamiast odpowiedzieć Cid, wskazując na sztylet podbródkiem. 

— Nie, to nie dla mnie. — Erish odkłada broń na miejsce. — Jeśli już — rozgląda się po ścianie, aż jej wzrok zatrzymuje się w jednym miejscu — to wolałabym coś na dystans. 

Podchodzi bliżej, wpatrując się w prostą, czarną kuszę. Z pewnym wahaniem wspina się na palce, ale jest za niska, by jej dosięgnąć. 

Cid staje za jej plecami i ściąga kuszę.  

— Proszę. — Podaje dziewczynie broń, wciąż stojąc za nią. Przez tych kilka sekund, gdy Erish ostrożnie odbiera od niego broń, otacza ją ramionami, lecz potem się odsuwa, oddając przestrzeń. — Przymierzysz? 

Erish niepewnie unosi celownik kuszy na wysokość oczu, przykładając kolbę do policzka. Rozstawia pewnie nogi, unosi łokcie. Cid jest pewien, że to nie jest jej pierwszy raz, gdy trzyma broń tego typu.  

— Nie będzie mi przeszkadzać — ocenia, opuszczając broń i przekładając w poprzek piersi skórzany pasek, który przytrzymuje kuszę na jej plecach. 

 

COME SETTLE DOWN, SETTLE DOWN 

 

— Nie jest zbyt ciężkaTo mi wystarczy — orzeka ostatecznie, wzruszając ramionami, jakby niewiele ją to obchodziło, choć Cid nie może się oprzeć wrażeniu, że było coś czułego w dotyku, jakim obdarzyła mechanizm spustowy.  

 

 

Tutaj jesteś! — woła Cid, rozkładając ramiona na widok Clive’a, którzy kręci się po przystani. — Erish już się zastanawiała, czy czasem się nie wystraszyłeś  i nie dałeś nogi bez niej. 

— Dlaczego. — Clive znosi przyjacielskie poklepywanie po plecach, starając się nie zachwiać. Kątem oka zerka na Erish, która przewraca oczami i wskazuje na odpiętą sprzączkę, którą zauważa przy jego pelerynie. 

— No nie wiem... — Cid przeciąga głoski, patrząc jak Clive próbuje zapiąć pasek, a Erish z niecierpliwym westchnięciem lituje się nad jego niezgrabnymi ruchami, poprawia pelerynę i upięcie, a na koniec poklepuje Clive'a po ramieniu.Może właśnie z tego powodu. 

Odchrząkuje, rzucając Clive’owi mocne spojrzenie.  

— Co — pyta, rozeźlony, zaciskając w pięści dłonie w zbrojnych rękawicach. 

Wychodzi na to, że się do tego pomysłu — wskazuje na jego ręce — zapaliłeś. 

Clive spostrzega, że jego ramiona pokrywa warstwa wesoło trzaskającego ognia. Próbuje się z niego otrząsnąć, jakoś nad tym zapanować, lecz czuje tylko napierającą obecność Ifyta. Złość odbija się w jego oczach, wypełnionych płomieniem. Gdzieś w głębi jego duszy dyszy łaknący swobody eikon, a żar zaczyna być uciążliwy.  

Cid teatralnie wzdycha. 

— Clive, dziecko... 

Porządnym klepnięciem w plecy posyła go wprost w toń zimnej, ciemnej wody, która z sykiem gasi płomienie.  

 

LET LOOSE YOUR GLOW  

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Co tu się dzieje, jej, jest mała akcja! Pierwszy fragment ma w sobie taką plastyczność, że przez chwilę sama czułam się jak na statku, który mierzy się ze sztormem i burzą. Zakołysało mną, ot co!
    A przeskok w tył sprawił, że się zaśmiałam - i z interakcji Cid-Erish, i z Clive'a. Ach, coraz bardziej lubię tę serią, a przecież od samego początku bardzo mi się podobała!
    Dobrze wiesz, że czekam na więcej.

    Pozdrawiam
    Miachar

    OdpowiedzUsuń