Przechadzając się podczas bezsennej nocy, nie sądziłam, że spotkam jakąkolwiek inną żywą duszę. To dlatego byłam zdziwiona, kiedy zmierzając przez przejście dla pieszych, zauważyłam znajomą – jak mi się w pierwszym odruchu wydawało – postać. Przez chwilę myślałam, że tylko mi się przewidziało, że to tylko ktoś znajomy. Moje spojrzenie utkwione w plecach postaci musiało być namacalne, bo nagle człowiek ten odwrócił się, a ja miałam pewność, że to ktoś, kto nie jest mi obcy.
Choć o tej godzinie ruchu ulicznego praktycznie nie było, to i tak szłam zgodnie z przepisami ruchu drogowego, dotarłam więc do znajomego, gdy wyczekałam na zielone światło.
Mężczyzna także mnie rozpoznał, dlatego przystanął i czekał na mnie, a w świetle wciąż pracującej latarni widziałam, że jest zmęczony.
– Cześć – przywitałam się, uśmiechając lekko, na co skinął mi głową. – Wracasz z pracy?
Pub, w którym stał za barem, znajdował się dwie przecznice od miejsca, w którym akurat byliśmy. Sama dość często do niego zachodziłam, w nim się poznaliśmy, kiedy bardzo potrzebowałam utopić smutku w alkoholu, a on przez przypadek pilnował, by przy okazji nie stała mi się żadna krzywda. Wtedy nie znaliśmy jeszcze swoich imion, bo przedstawiliśmy się sobie dopiero przy kolejnej sposobności, ale od razu wiedziałam, że to jest ten typ człowieka, któremu chcesz się zwierzyć, a wykonywany zawód nie jest ku temu jedynym powodem.
Było bowiem coś w tym mężczyźnie, co pozwalało czuć się bezpiecznie i mieć pewność, że nie zostanie się wyśmianym. Przez kilka początkowych razów nie byłam w stanie powiedzieć mu więcej niż jedynie złożyć zamówienie, ale swoją postawą, jak i skuteczną pracą pokazał, że może połączyć polewanie kolejnych drinków ze słuchaniem cudzych wynurzeń i nie poczuć się przy tym zmęczony czy znużony. W moich oczach był kimś wyjątkowym, dlatego podczas wypadów do pubu zawsze zostawiałam mu napiwek – tym, co robił dla klientów, jak najbardziej sobie zasłużył.
Teraz barman wyglądał na porządnie zmęczonego. Jak zauważyłam, z natury swojej był dość blady, ale o tej porze wręcz poszarzał, zaś pod oczami można było zauważyć cienie. Rozumiałam, że nie miał aż tyle sił, by zdobyć się na szeroki uśmiech, przez chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle zajmować mu czas, ale wtedy odpowiedział na powitanie:
– Cześć, tak, dopiero teraz, bo nam się kilku zbyt nachalnych klientów napatoczyło i był problem z ich wyrzuceniem. Co u ciebie?
Nie można było nazwać nas przyjaciółmi, bo żadna poważna więź się między nami nie wytworzyła, ale ten człowiek potrafił otworzyć mnie tak, jak żaden inny. Wiedziałam, że za jego pytaniem idzie faktyczna troska, a to nieco poprawiało mi nastrój.
– Bywało lepiej, ale na szczęście dna jeszcze nie widać. Nic ci się nie stało podczas tej zmiany? Wyglądasz na nieco chorego.
Mając do czynienia z barmanami, raczej człowiek podchodzi do nich jak do swoich terapeutów, których ma w gratisie do piwa, ale czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, jak oni sami się czują? Przecież też są ludźmi i mogą mieć gorsze dni czy okres w życiu.
Mężczyzna spróbował uspokoić mnie nieco szerszym uśmiechem, ale smutek w jego oczach nie zniknął. To dlatego zaproponowałam:
– Chodźmy do parku, usiądziemy na ławkę i chwilę pogadamy. Co ty na to?
Bez jego jawnego pozwolenia nie śmiałam ciągnąć go gdziekolwiek o tej porze, kiedy między nocą a dniem rozpościera się granica, spod której lubi wychodzić wszelkie zło. Stałam więc przy nim i patrzyłam, jak w krótkim zamyśleniu podejmuje decyzję.
– Dobrze, chodźmy.
Ruszyliśmy w milczeniu, przeszliśmy kilkadziesiąt metrów, by skręcić i po mniej niż pięciu minutach być na miejscu. Park nie był może zbyt rozległy, za to miał ławki, na których można było spocząć i obserwować budzący się powoli świat.
Chciałam, by znajomy powiedział mi, jak się miewa, może akurat on ma się lepiej mimo kiepskiego widoku? Wyjątkowo nie chciałam zarzucać go informacjami o swoim życiu, bo na razie sama nie umiałam ich ogarnąć. Ale prawdą było, że nadal nie wyszłam na prostą i moja psychika nie była w najlepszym stanie.
Gdyby można było wyciągnąć z głowy istniejący w niej chaos i wrzucić go do pokoju, by mu się przyjrzeć, ocenić, za jakie sznurki pociągnąć, by stworzyć z niego ład i porządek, byłoby znacznie lepiej. Ale pewnych umiejętności człowiek po prostu nie mógł mieć, choćby błagał wszystkich bogów, jakich sobie ludzkość wymyśliła.
W takim przypadku pozostawało jedynie spróbować powiedzieć o tym chaosie komuś, kto coś by poradził, dał wskazówkę lub choćby słowo wsparcia. Przecież wśród bałaganu żyje każdy z nas, choć nie zawsze jest on widoczny dla innych ludzi. Kiedy siedzieliśmy w milczeniu czekałam i na jakąkolwiek wypowiedź barmana, jak też oceniałam swoje szanse, by ponownie mu się zwierzyć.
– Wszystko dobrze? – ponowiłam ciekawość wynikającą z troski i spojrzałam na towarzysza, który utkwił spojrzenie w coraz jaśniejszym niebie. Świt zaczął przytulać się do powierzchni i drażnić obietnicą słonecznego dnia.
– Tak, po prostu miałem trzy nieciekawe zmiany pod rząd, dlatego wyglądam, jak wyglądam – odparł, a w kąciku ust znowu pojawił się ten smutny uśmiech. – Nie martw się jednak, od dzisiaj mam tydzień wolnego, naładuję akumulatory, bo jadę nad jezioro.
– Miło słyszeć.
Nieco mnie to uspokoiło, naprawdę miałam nadzieję, że podczas urlopu mężczyzna znowu odżyje, a w oczach nie będzie tego smutku.
– Może powiesz mi, co ty robiłaś na ulicy przed czwartą nad ranem? – zagaił. – Raczej nie wyszłaś na jakieś zakupy?
W okolicy znajdował się sklep całodobowy, do którego mogłabym zajść, ale kolega się nie pomylił – zakupy nie były powodem mojego wyjścia na zewnątrz. Nim udzieliłam odpowiedzi, westchnęłam. Ostatnimi czasy niewiele osób z mojego otoczenia dbało o moje samopoczucie, zastanawiało się nad tym, czy dobrze sypiam i się odżywiam, a przecież to podstawy. Dlatego w pewien sposób ujęła mnie troska mężczyzny, jak i przeraziła znieczulica kolegów i koleżanek z pracy.
Bo ja starałam się pytać, kiedy widziałam, że coś może być nie tak, czy wszystko w porządku. Szkoda, że zazwyczaj działało to tylko w jedną stronę.
– Masz rację, nie szłam na zakupy. Uznałam, że lepiej jest wyjść się przejść niż godzinami wpatrywać się w sufit i czekać na świt i dźwięk budzika.
Choć był weekend i mogłabym spać do późna, bo nikt nie wzywałby mnie do obowiązków – plus bycia samodzielną, dorosłą jednostką bez własnej rodziny – to jednak nie umiałam tego zrobić. Czasami w takich momentach pomagało mi świeże powietrze i cisza nocy, jednak zawsze towarzyszył temu niepokój zlokalizowany gdzieś blisko przepony. Barman nie musiał znać akurat tego szczegółu.
– I nie wystraszyłaś się tego, że ktoś obcy mógłby cię zaczepić albo gdzieś zaciągnąć?
– Wtedy coś by się przynajmniej w moim życiu działo.
Brzmiało to bezdusznie, ale tak na ten moment wyglądało moje życie.
Zerknęłam na mężczyznę, który skrzywił się na takie stwierdzenie.
– Powiedz mi, co się dzieje? Sama bezsenność raczej nie przygnałaby cię w tę najbardziej rozrywkową, a przy tym jedną z niebezpieczniejszych dzielnic w mieście.
Nie musiałam gryźć się w język, bo moje słowa miały spaść na grunt, w którym coś zdoła zakwitnąć. Nie musiałam udawać, że sprawa ma się jakoś lepiej, mogłam przejść do rzeczy i powiedzieć o swojej rzeczywistości.
– Czasami chcę się skrzywdzić – powiedziałam, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, jakie słowa z siebie wyrzucam.
Nad naszymi głowami przemknęło stado kaczek, które chciały zagarnąć świt dla siebie. Otuliłam się nieco mocniej kurtką. To jeszcze nie była ani ta pora dnia, ani ta pora roku, by móc po prostu siedzieć sobie na ławce w parku, ale nie miałam sił i ochoty, by pójść gdzieś indziej. Barman także nie wyglądał, jakby chciał zmienić miejsce posiadówki.
Spojrzał na mnie, a w jego ust czaił się smutny uśmiech.
– Nie ty jedna, wierz mi.
To musiało bywać dla niego ciężkie – nie zajmował się tym zawodowo, a jednak to jemu częściej ludzie zwierzali się w chwilach swojego zwątpienia czy kryzysu. Był psychologiem na wyciągnięcie ręki – i to dosłownie – przez kilka wieczorów w tygodniu, bez kolejki oczekujących na konkretny termin. Za ten dodatek do pracy dostawałam napiwki, jak zdołałam to kilkukrotnie zauważyć, ale wątpiłam, by było to adekwatne do tego, co oferował. Jego porady i samo wsparcie okazywane przez choćby kilka minut miały moc niczym terapia, za którą nie brał setki dolców.
Czasami zastanawiałam się, czy jego postawa i dobre chęci były warte jedynie uśmiechów i krótkich, rzuconych czasami bezwiednie podziękowań. Właśnie dlatego zadałam mu to pytanie:
– Nie męczy cię to?
Przez moment nie wiedział, o czym mówię. Gdy pojął, o co mi chodzi, spojrzał przed siebie, a uśmiech w kąciku ust przestał być aż tak smutny. Raczej wyglądał na nieco rozbawionego.
– Wiesz, czasami wychodząc stamtąd, mam cholerną ochotę zacząć krzyczeć, by w ten sposób pozbyć się tego, co usłyszałem, chcę zdzierać gardło i wyrzucać z siebie przekleństwa. To wydaje mi się jedyną drogą, by odreagować.
– Co wtedy robisz?
Ja przychodziłam do niego, ale czy on miał dla siebie jakąś drogę? Każdy ksiądz miał swojego własnego spowiednika, czy barman mógł zwrócić się do innego, by mu się wyżalić?
Dlaczego człowiek prawie nigdy się nad tym nie zastanawia? Pewnie zbyt wiele innych spraw przytłacza, by myśleć o czymś taki, dlatego pozwala się podobnych kwestią istnieć gdzieś na skraju świadomości.
– Mam swoje sposoby – odparł. – W zależności od dnia albo rzucam się w aktywności fizyczne i spędzam wolny dzień na siłowni, albo zamykam w mieszkaniu i w samotności dochodzę do siebie. Teraz, podczas urlopu, wyjeżdżam poza miasto do znajomych, co też pewnie pomoże mi się ogarnąć. Takie własne sposoby są najlepsze, bo kto zna ciebie lepiej niż ty sama?
Do tej pory wiele osób próbowało mi wmówić, że zna mnie lepiej i przez to wie, co powinnam robić, jak się zachować, jakie decyzje podejmować. Przez długi czas czułam, że moje życie nie należy tylko do mnie, poddawałam się cudzemu sterowaniu i przez to tak trudno było mi czuć się zadowoloną z siebie i siebie lubić. Nienawiść przychodziła szybciej.
– Też bym tak chciała – mruknęłam – ale gdybym powiedziała komuś, że wyjeżdżam sobie podczas urlopu gdzieś poza hrabstwo, by odciąć się na moment od codzienności, spotkałabym się z przekąsem i sugestiami, bym tego nie robiła. To denerwujące.
Kolega zaśmiał się pod nosem, jakbym rozbawiła go swoim wynurzeniem, po czym spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
– Nie zastanawiaj się zbytnio nad tym, co myślą sobie inni – poradził mi ciepłym głosem. – To ty wiesz lepiej, o co walczysz każdego dnia. Ludzie wokół mogą dawać ci jakieś porady, oczywiście, ale to ty żyjesz swoim życiem, oni go za ciebie nie przeżyją. Dlatego jeżeli będziesz chciała gdzieś jechać, to pojedź. Będziesz chciała posiedzieć samotnie we własnych czterech kątach – zrób to. Pamiętaj, by siebie traktować jako najważniejszą osobę w swoim życiu, okej?
Niby słyszałam już kiedyś podobne słowa, ale wypowiadająca je stara ciotka miała przy tym tak naburmuszoną minę, że zamiast wziąć sobie jej słowa do serca, starałam się nie zrobić czegoś, co mogłoby ją niespodziewanie urazić. Teraz to była naprawdę lekcja, której potrzebowałam, by zacząć zmierzać ku ścieżce z napisem „wewnętrzny ład”.
Odwzajemniłam uśmiech.
– Dzięki, od razu mi lepiej. – Przeniosłam spojrzenie z niego na niebo nad nami i westchnęłam. Świt przeszedł już w dzień, a miasto powoli zaczynało budzić się, by ponownie rozbrzmieć znajomymi dźwiękami. – Przepraszam, że zajęłam ci tyle czasu podczas tego niespodziewanego spotkania, pójdę już do domu, by złapać jeszcze choć trochę snu. Ty także powinieneś odpocząć.
Urlop urlopem, ale był świeżo co po swojej zmianie, należał mu się także czas na relaks i regenerację po obcowaniu z ludźmi i ich problemami, które na jaw często wychodziły dopiero po alkoholu – przed nim woleli o nich nie mówić.
– Odpocznę, o to się nie martw. A jeśli chodzi o to, byś już szła… Może cię odprowadzę?
Wiedział, w jakiej części miasta mieszkam, ale nigdy nie podałam mu pełnego adresu. Jakoś nie chciałam rzucać nim na prawo i lew, zależało mi na prywatności i własnym bezpieczeństwie. Do tego było już dość jasno, by wszelkie zło raczej się skryło, niż myślało o atakowaniu.
– Nie musisz, słońce już wzeszło, mogę czuć się bezpieczniej. Poza tym nie mam wcale aż tak daleko.
– Ale ja nie chcę mieć wyrzutów sumienia, gdyby jednak coś ci się stało.
Z tym nie byłam w stanie już polemizować.
– Zgoda – odparłam, dźwigając się z ławki. – Ale uprzedzam, że będziemy mijać sklep całodobowy ze świetnie stworzoną witryną, przygotuj się na to, że nie będziesz umiał przejść obok niej obojętnie i skończysz z nieco szczuplejszym portfelem.
– Jeżeli dzięki temu mój żołądek poczuje jakiś przyjemny ciężar, to nie ma problemu. Prowadź.
Roześmiałam się, po czym ruszyłam przed siebie, a kolega za mną. Przez moment szliśmy w milczeniu, napawając się ciszą, nim miasto rozwrzeszczy się jak pragnące atencji dziecko. A wtedy idący po drugiej stronie ulicy starszy pan wyprowadzający małego psa na spacer krzyknął: „dzień dobry, moi piękni!” i nie mogliśmy zareagować inaczej niż tylko wybuchem śmiechem.
Choć nadal nie uważałam, że zmierzam odpowiednim torem, poczułam się nieco lepiej we własnej skórze, pocieszona tym, że moje zagubienie może odejść, jeżeli zmienię odrobinę swoje nastawienie względem siebie. Chciałam spróbować walki, o której wiedziałam najwięcej, i patrzeć z optymizmem, że zdołam ją wygrać.
Elo! Jestem coraz skuteczniej zmotywowana, by walczyć z czasem i komentować na spokojnie, wcześniej, niż dopiero w niedzielę przed kolejną publikacją. A nuż jakiś mój komentarz doda pare punktów do natchnienia w realizacji kolejnego tematu ;)
OdpowiedzUsuńNo to jestem! I jak już otworzyłam tekst, to przyznam, ciężko mi się było oderwać. Niby nie można tu mówić o szczególnie wartkiej i porywającej akcji, ale jest w twoich opisach pozornie zwyczajnych scen coś, co przykuwa, sprawia, że człowiek się zatrzymuje i z uwagą śledzi dialog.
"(...) o tej porze, kiedy między nocą a dniem rozpościera się granica, spod której lubi wychodzić wszelkie zło" <3 <3 <3 Cudowne określenie, jestem, w stanie idealnie poczuć ten moment, tę granicę; dobrze wiem, o czym mowa, lecz pierwszy raz ujrzałam to tak trafnie zdefiniowane.
W sumie ja tu widzę z piosenki nie tylko wytłuszczony druk, lecz całe to "take a hit", a miasto jest dla mnie tym gigantem, wokół którego bohaterka - której zaufania jeszcze na tyle, by zdradziła nam imię, nie zdobyliśmy - chodzi nocą na palcach, nie chcąc, by zbyt szybko się zbudziło.
Samo to wyznanie, "Czasem chcę się skrzywdzić" muszę powiedzieć, że mną wstrząsnęło. Bo trudno nie dostrzec, że z takiego wyznania zawsze krzyczy ból. I rozpacz. Temat zawieruszył się w mojej autopsji, przez co pewno odebrałam je jeszcze mocniej. W ogóle mam wrażenie, że ten tekst jest jednocześnie taki cichy, lecz... coś w nim też krzyczy.
Może to przez ten twój lubiany zabieg, by nie podawać imion postać, w każdym razie wyjątkowo nie skupiłam się na samych bohaterach (ale musisz wiedzieć, że mam słabość do barmanów!), jakby byli tylko tłem dla dialogu, poruszanych ważnych tematów. Wolności, którą próbują odbierać nam inni ludzie (jakim trzeba byc czlowiekiem, zeby negaowac pomysl wyjazdu gdzies podczas urlopu?! wszak od tego jest ten urlop!), natłoku informacji, którymi się dzielimy, nie zawsze gotowi samemu również wysłuchać drugą osobę i chęci ucieczki od tego wszystkiego. Trudno się z pewnymi kwestiami nie utożsamiać.
Na koniec jeszcze to: napawając się ciszą, nim miasto rozwrzeszczy się jak pragnące atencji dziecko. <-- kolejna perełka, idealne okreslenie dla budzacego sie miasta ;)
Czuję się wyróżniona, że mogłam posłuchać tej "nadrannej" rozmowy barmana i jego przyjaciółki, jeśli mogę ją tak nazwać.
Gdybyś tylko widziała, jaki mi się uśmiech na twarzy pojawił :) Dziękuję bardzo, cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu :)
UsuńA brak nadawania imion to nie tyle nawyk, co lenistwo - nie chce mi się szukać tych, które oddawałyby choć trochę charakter postaci, a byle jakie imię mi nie odpowiada ;)
Pozdrawiam!
~Miachar
W tych czasach barman to troche psychoterapelta, glownie slucha, czasem polewa, a niekiedy nawet cos doradzi.
OdpowiedzUsuńFajnie byloby taki chaos wyjac z glowy i na chlodno przeanalizowac.
Cos by sie w moim zyciu dzialo, gdyby ktos mnie zaciagnal w ciemnym parku, z jednen strony ironicznie zabawne, a z drugiej niepokojace, a tym bardziej gdy powiedziala, ze chce sie skrzywdzic.
jak to sie mowi, w porzadku jest, nie byc w porzadku.
Kazdy ma takie mysli w glowie raz na jakis czas. I dobrze o tym rozmawiac chocby z przyjaciolmi, albo czasem z barmnem, bo czemu nie, oby nie za zcesto bo moze sie to skonczyc alkoholizmem.
czasem w biedzie, mozna zlalezc prawdziwych przyjaciol.