Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 29 stycznia 2023

[139] Miejskie pustki ~Miachar


Nie było moim zamysłem przemierzać te ulice o tej porze, ale kiedy człowiek zaczyna dusić się w swoich czterech ścianach, potrzebuje przestrzeni, która nie będzie na niego napierać. To dlatego narzuciłam na siebie bluzę z kapturem, schowałam do kieszeni telefon i klucze po zamknięciu za sobą drzwi, po czym wyszłam ku objęciom miasta pustki. 
Nie pamiętałam go innym. Nie wychowałam się w nim, a sprowadziłam jako osoba dorosła. Przez pierwsze tygodnie musiałam przywyknąć do tego, że sąsiedzi mają w zwyczaju wyzywać się bez powodu od najgorszych i podrzucać sobie nieprzyjemnie pachnące pakunki pod drzwi. To szybko nauczyło mnie nie zaprzyjaźniać się z nimi, ale przy tym nad okazywać szacunek, byle tylko nie stać się ich wrogiem. Zrozumiałam też, że ich zachowanie niejako wpłynęło na wysokość czynszu. 
Kiedy opuściłam zamieszkiwaną przez siebie kamienicę i po przejściu na chodnik skręciłam w stronę zachodzącego słońca - widok ten nigdy nie przyprawiał mnie o romantyczne uczucia - dostrzegłam pierwszą oznakę pustki. Ten dom nie stał samotnie, lecz dzielił ścianę z tym obok, mimo to jego okna straszyły, pozbawione szyb na wszystkich trzech piętrach. Do tego ze starości tracił też tynk. Wyglądał tak biednie, że nawet bezdomni opuszczali go, kiedy tylko zdołali wypić dość alkoholu, by znowu być gotowym mierzyć się ze światem, z dala od czujnych spojrzeń. Pozostawiony był sam sobie i chylił się coraz bardziej ku upadkowi. Oby podczas tego procesu nikogo nie zabił. 
Wystarczyło przejść kilkanaście kroków na zachód, by natknąć się na kolejny dowód miejskiej pustki - lub raczej znikania tego, co chciało trwać jedynie przez moment. Ten budynek był wyższy, przez co mógł przerazić jeszcze bardziej - pięć kondygnacji pięło się nad piwnicą i miało wiele oczu, przez które pewnie nikt nie chciałby dostać się do środka. Na ostatnim piętrze dojrzeć można było niewielkie drzewko, które zdołało wyrosnąć w tych dziwnych okolicznościach. To też świadczyło I tym, od jak dawna ten budynek skazany był na samotność, zniszczenie i powolny koniec.
Początkowo nie dostrzegałam takich miejsc. Byłam zaaferowana nowym miastem i pracą, którą miałam w nim rozpocząć. Jak to bywa w podobnych przypadkach, nie cała rzeczywistość rysowała się tak różowo, jak próbowano mi to przedstawić. Nie miałam nic do zarzucenia swojemu pracodawcy, podobało mi się to, że życie zawodowe weszło na nowe, dobre tory, ale mieszkanie, które miało być "jasne, przytulne, w spokojnej okolicy", okazało się zaprzeczeniem tych słów. Ściany i podłogi były brudne i wymagały odświeżenia, do tego cześć mebli wyglądała, jakby miała się rozpaść. Mimo to nie wyprowadziłam sie jeszcze, bo nadal oszczędzałam na coś lepszego. 
Wiedziałam jednak, że nie będę chciała mieszkać w tej okolicy. Zbyt wiele pustki, a także hałasów po nocy i krzyków. Takie warunki nie były czymś, co mogłoby mi pasować. Do tego te puste lokale - zdawać się mogło, że wynajmujemy mieszkanie w dzielnicy handlowej, ale tylko mogło. Bo choć pierwsze piętra kamienic wciąż miały lokale z szyldami i godzinami otwarcia, to witryny nie prezentowały asortymentu, a jedynie przez ciemne okna można było zobaczyć sprzęt i przerwane prace remontowe. Niektóre wciąż informowały, że można je wynająć, ale brak było ku temu chętnych. 
Przy tej jednej ulicy - i to tylko po prawej stronie - było osiem takich właśnie lokali. Ich historia napawała mnie smutkiem, a pustka wyraźnie pokazywała, jak ciężkie jest utrzymanie ty biznesu, jeżeli nie strzeli się w potrzeby okolicznych mieszkańców, którzy mogliby stać się trzonem klienteli. 
Znaleźć taki, który przetrwał tu więcej niż trzy lata, to jak ze znalezieniem igły w stogu siana - mogło być żmudne i wymagające sporo czasu. Nie chciałam patrzeć na ten upadek, jak i nie uśmiechało mi się zapuszczać korzenie wśród ludzi, którzy pewnego dnia mogą pozostawić mi na wycieraczce odchody, bynajmniej nie psie. 
Nim to jednak nastąpi, mogłam jeszcze przez jakiś czas chodzić tymi ścieżkami, którymi inni jedyne prześlizgiwali się, spiesząc do swoich obowiązków. Kiedy tak na to patrzyłam odrobinę z boku, przypominało to szczury biegające korytarzami ciemnych i wilgotnych kanałów. Może dla jakieś istoty wyższej człowiek tak właśnie wyglądał ze swoim  życiem? Gdyby tylko dało się potwierdzić, że jest ktoś ponad człowiekiem, chętnie bym sobie porozmawiała i zapytała, czy te miejskie pustki są potrzebne.
Przechodzenie tymi ścieżkami było sposobem na odprężenie, niosło jednak ze sobą pewne ryzyko - nie mogłam mieć bowiem pewności, że nikogo nie ma wewnątrz tych pustych budynków, a zachód słońca przeszedł już w wieczorny półmrok. By nie wystawić się na czyjś cel, skręciłam kolejny raz podczas tego spaceru. Gdzieś nieopodal rozległ się skrzek. Miałam problem, by go dokładnie zlokalizować, ale rozpoznał, co go wydało - kruk podobny odcieniem do barw nocy nawoływał pobratymców albo też starał się coś wyśledzić. 
Mnie przez ten dźwięk zrobiło się nagle chłodniej, poczułam też niepokój i przyspieszyłam kroku, by jak najprędzej znaleźć się w wynajmowanych czterech ścianach. Wracając, nie zaglądałam przez okna, nie czułam już skutki, lecz potrzebę, by opuścić te pozbawioną większego życia okolicę. Ja miałam możliwość się stąd wyrwać, jednak byli tacy, którym tu właśnie przyszło spędzić resztę swoim dni.
Jak na przykład sąsiadka z mieszkania pod jedynką, która stała właśnie przed kamienicą i patrzyła, co to się wokół dzieje. Taki monitoring mógł skutecznie odstraszyć potencjalnego włamywacza lub złodzieja, ale też wiązał się z koniecznością rozmowy - bo przecież nie pozwoliłaby mi jedynie przejść obok.
- A panna to gdzie się szlaja, co?
Na końcu języka miałam odpowiedź w podobnie wrogim i bezczelnym tonie, ale ugryzłam się w niego, byle tylko nie zejść do poziomu rozmówczyni. 
- Dobry wieczór, byłam na spacerze - odpowiedziałam i chciałam wejść na klatkę, ale kobieta przesunęła się tak, by zastawić mi wejście. 
- A nie wie panna, kto mi podebrał ulotki ze skrzynki, co?
Zadawanie pytań o takiej konstrukcji też było czymś, do czego musiałam przywyknąć, lecz to nie musiało pozostawać ze mną na zawsze.
- Nie, nie wiem, kto to zrobił.
- A nie wie...?
- Przepraszam, ale jestem głodna, czy da mi pani przejść?
Ta kobieta nie przywykła do tego, by ktoś jej wchodził w słowo czy też przerywał, zaskoczona nieświadomie odsunęła się nieco, co wykorzystałam, by wejść do środka, wbiec na swoje piętro i zamknąć się, by nikt za mną nie wszedł. Zdołałam posłyszeć jeszcze jakieś okrzyki sąsiadki, ale nie odpowiedziałam. Wkrótce potem zapanowała cisza, która lubiła wypełniać pustkę. 
Dobrze, że ja nie miałam potrzeby stać się jej częścią. 

1 komentarz:

  1. Ładnie opisałaś to nieprzyjazne miasto i mało życzliwych lokatorów w jej bloku, skojarzyło mi się troszkę w dzielnicami Proli z książki Rok 1984 Orwella. Taka szarość i zniszczenie, smród i brak poczucia bezpieczeństwa bije z opisaneho miastq, jak w tamtym przypadku Bardzo mi się podobało. 🙂

    OdpowiedzUsuń