Kolejny tekst z uniwersum K-Ehl. Ci, którzy pamiętają, może znajdą już kogoś lub coś znajomego.
Płaskowyż w kolorach purpury rozciągał się nad basenem
oceanu Nakan. Wiatry wiejące w stronę lądu dla wielu byłyby już utrapieniem. On
jednak stał na samej krawędzi i z podziwem, czy może radością, obserwował
bulgocząca w wielu miejscach toksyczną taflę kwasu, co dla innych stanowiłoby
już koszmarne połączenie. Idan był jednym z niewielu, którzy kochali ten
wymiar, choć więcej powiedziałby fakt, że znał go, zanim pojawili się tu
Kou.
Pomyśleć, że całkiem niedawno, bo tylko kilka tysięcy lat
temu, te purpurowe pustkowia pokrywał niebieskawy mech mieniący się w świetle
gwiazdy Un’kat. Jej zielonkawe promienie powodowały rozświetlanie się małych
kryształowych odłamków, które po uzyskaniu wystarczającej dawki energii
wytwarzały impulsy poruszający całym terenem wokół. W samo południe krajobraz
przemieniał się w teatr pełen tańców przyrody i dźwięcznej muzyki. Na podstawie
opowieści o tym świecie i jego dziwach niewiele osób potrafiło zrozumieć, że ów
wymiar był naprawdę bardzo toksyczny. Ktoś by stwierdził, że pozbycie się tego
wszystkiego przez Kou powinno spowodować złagodzenie klimatu. To jednak
zmieniło go w toksyczno-radioaktywne pustkowie, które z czasem ulegało
samoistnej korozji. Przede wszystkim była ta wspaniała gwiazda, która teraz
została tylko kawałkiem radioaktywnej skały wybebeszonej z naturalnych źródeł
jej mocy. Nikt do końca nie wiedział, jak Cesarstwu udaje się tak konsekwentnie
niszczyć i wyjaławiać wszystkie światy napotkane na swojej drodze, ale wymiar
Issa był genialnym przykładem tej „rozrywki”. Idan był tu wiele razy, zarówno
przed, jak i po upadku, i kiedy tak obserwował w skupieniu krajobraz, wiedział,
że odpowiedź na odbudowanie tego wymiaru leży w oceanie, który nie zmienił się
od samego początku. Lekko się uśmiechnął, jest jeszcze nadzieja, skoro Kou nie
zdołali podporządkować sobie wszystkiego tutaj.
Znów zawiał mocny wiatr, tym razem ze wschodu, różnił się
zapachem, gdyż niósł smród zgnilizny i topiącego się ciała. Był pełen
cierpienia niegdyś antycznej bestii tego świata, a teraz tylko zmutowanej
namiastki wspaniałego stworzenia. Cesarstwo nie ustawało w swym zniszczeniu,
raniąc nawet tak sympatyczne gatunki jak orogoshi. Jakaż to była ironia, że
organizmy będące naturalnymi matkami świata, zostały zmienione w fabryki
rozkładu i tortur chwytanych organizmów. Ich mózgi wyprano wystarczająco, aby
nie zdawały sobie już sprawy, jak bardzo zagubiły się w swym istnieniu. I choć
Idan żałował, że kolejny okaz będzie musiał zostać zabity, wiedział również, że
zabijając go, da mu w końcu spokój. Chwilę tak jeszcze obserwował, jak pół
maszyna, pół zwierzę przeprowadzało swoją ostatnią, przegraną walkę i część
tego potężnego ciała ulegała rozpuszczeniu.
W tym czasie od tyłu nadszedł podoficer Kruto, będący jego
kompanem. Wzdrygnął się lekko, kiedy Idan odwrócił się i ukazał w ten sposób
część twarzy wypaloną żrącą substancją.
– Zawsze mnie zastanawiało… Czemu właściwie tego nie
uleczysz? – spytał przybyły mężczyzna. – Jest w tym jakiś cel?
Idan spojrzał na niego, a następnie lekko przechylił
głowę.
– Jest to symbol… – zaczął, choć wydawało się, jakby zgubił
cały pomysł na zdanie. – Ta blizna ma symbolizować moje połączenie z tym
miejscem. Zostanie ona, póki ten wymiar będzie trawiony. – Na chwilę odwrócił
się jeszcze w stronę bestii. – Póki go nie wyleczymy. Póki orogoshi nie zaczną
ponownie opiekować się nim i przemierzać łąki i lasy Issy, a Un’kat nie
zabłyśnie na nowo.
Podoficer obserwował w zamyśleniu swojego dowódcę. W końcu
znów podjął rozmowę, pod innym kątem.
– Wiesz, nie myślałem, że to coś tak głębokiego. Moja
pierwsza myśl była taka, że chcesz być jak Uraja.
– Uraja? – Idan starał się połączyć informacje. Wiedział, że
to ktoś z rodzimego wymiaru, ale ostatnio nie interesował się zbytnio, co tam
się dzieje.
– Gubernator Melopily… Prawdopodobnie jej nie kojarzysz,
rezyduje w zastrzeżonym obszarze. Ale w gruncie rzeczy działacie w podobnym
kierunku.
– To znaczy?
– Pracuje nad zregenerowaniem fauny i flory, a także
przystosowaniem pierwotnej rasy Issy do warunków, które będa tu panować.
– Issanie? – Jego oczy się zaświeciły. – Jak będę w domu, to
ją znajdę! – Zastanowił się. – W sumie na pewno odzwyczaili się od warunków,
które kiedyś tu panowały, nic dziwnego. Coś jeszcze, Kruto?
Kruto chwilę patrzył to na Idana, to na ocean, zastanawiając
się, czemu właściwie tu przyszedł. Po chwili go olśniło.
– A tak, raport… – Tym razem wyprostował się na baczność. –
Oddziały podzieliły się według twoich rozkazów. Grupa Kwiatu rozpoczęła pościg
za niedobitkami Cesarstwa, zgłaszają również, że unieszkodliwiają grupy
zwiadowcze. Nie dają nam jednak więcej niż dwie godziny, zanim wrogowie wyruszą
z odsieczą. Ruch wojsk jest coraz większy i ich oddział nie da rady dłużej się
opierać…
– Przekaż, że mają tam być nie dłużej niż półtorej godziny,
a następnie niech nie czekają, tylko powoli wycofują się prosto do twierdzy…
– Tak jest – odparł, zapisując sobie wszystko, po czym
kontynuował: – Grupa Kongatu uniemożliwiła ucieczkę, a także większy ruch fabr…
– Spojrzał niepewnie na Idana, który miał w tym momencie dość srogą minę. –
Funkcje życiowe ustaną szybciej, niż nadejdą wojska Kou. Starają się znaleźć
główne źródło energii, by móc przynieść ulgę dzieciom tego wymiaru.
– Ocean Nakan sam sobie z tym poradzi, wszystko bierze się z
niego i wszystko tam kończy. – Wyciągnął rękę w stronę fabryki. – Niech natną
górną część potylicy, koło rozgałęzienia wzmocnionego kręgosłupa, spowoduje to
upadek głowy do cieczy, co wypali ciało i przeciąży generator. Dobije to
zarówno samą jednostkę, jak i wrogów w okolicy. Teren zregeneruje się sam.
– Nie lepiej go po prostu wyłączyć? – zastanowił się
podoficer. – Na pewno zabezpieczyli się przed tym kwasem…
– Nakan jest jedyną nietkniętą rzeczą po ich przyjściu
tutaj. Jeśli by opanowali jego działalność, to dawno by go wykorzystali, a tak
się nie stało… – Wziął oddech, żeby zacząć z innej strony. – Fabryka nie da
rady oprzeć się implozji, która uwolni także dusze dzieci tego świata,
przynajmniej części z nich. Na resztę też przyjdzie okazja, prędzej czy
później. – Zamilkł. Kruto natomiast obserwował w ciszy swego dowódcę, aż do
momentu, gdy ten się ocknął i odwrócił do niego. – To tyle? – spytał.
– Eee… Nie. Grupa Wodnika aktualnie zbiera się do wyruszenia
w głąb fabryki, czekają tylko na twój sygnał.
– Rozumiem. Poinformuj twierdzę, że prawdopodobnie będziemy
mieli dodatkowy bagaż. Miejmy nadzieję, że wielu przestało… odczuwać.
– Okrutne z twojej strony.
– To raczej miłosierdzie.
– Gdzie ono w tym?
– Pomyśl o tych wszystkich torturach i o łamaniu ich woli do
życia. Nikt im nie chciał dać śmierci, może nam się uda zaspokoić to
pragnienie. Wielu z nich chciało na pewno umrzeć już dawno temu, ta jednostka
uciekała nam już wiele razy. – Odwrócił się tyłem do Kruto. – Przekaż wszystkie
informacje ode mnie. Ja tu jeszcze postoję i poczuję ten świat.
Podoficer ukłonił się i odszedł, a Idan zamknął oczy i na
nowo wyobraził sobie dzikie tereny Issy.
Dowódca grupy Wodnika Nuan spojrzał na schodzącego samotnie
z płaskowyżu Kruto z lekkim zawiedzeniem, gdyż ten kręcił przecząco
głową.
– Nie idzie, jak rozumiem – rzekł, a następnie odwrócił się
w druga stronę. Nie czekał na odpowiedź, tylko tupnął w powierzchnię ziemi,
żeby zasygnalizować reszcie oddziału czas na zbiórkę. Wiedział, czemu Idan nie
chce wejść do środka, ale wciąż miał na to małą nadzieję. – Sam bym nie chciał
tam wejść – powiedział cicho do siebie.
– Coś mówiłeś? – spytała Risza, która rysowała mu runy na
plecach. – Nie ruszaj się tak gwałtownie!
– Nie, nic, tak tylko do siebie. – Spojrzał na nią kątem
oka. – Idan znowu nie idzie…
– Nawet nie zakładałam, że pójdzie. Pamiętaj, że tylko
potwierdzamy informację, nie musi tam być.
Nuan westchnął. Gdy oddział powoli zbierał się wokół niego,
w oczekiwaniu na rozkaz do wyruszenia, Risza kończyła swoje malunki. Nieopodal
słychać było głosy grupy Kongatu, która uspokajała bestię i obiecywała jej
uśmierzenie dotychczasowego bólu.
– Dobra… – zaczął. – Główny cel jest taki jak zwykle.
Dodatkowo próbujemy się dowiedzieć, czemu akurat ta fabryka znajduje się nad
brzegiem oceanu. Gdy znajdziecie kogoś, kogo da się uratować, zabierajcie go.
– Tak jest – krzyknęła Risza z uśmiechem.
– Podział został już wcześniej ustalony, więc jak dojdziemy
do rozwidlenia, wszyscy wiedzą, co robić. – Nuan zignorował okrzyk Riszy i
kontynuował. – Co do samego przejścia do punktu zbornego… W środku na pewno
mają być Kui, Ui i Heszeda… Co do łowców… – Spojrzał po zgromadzonych. –
Ustalcie to między sobą. Wiadomo tylko, że Yuno albo Ihi mają być w moim
towarzystwie, i jeden inżynier. Co do środka i tylnej straży… – Zamyślił się na
chwilę, próbując ustawić wszystkich na miejsca. – Co do reszty niewymienionej
ustalcie między sobą, które kogo będzie wspierać w centrum i na tyłach. Reszta
zostaje tak, jak powiedziałem. Macie pięć minut na ogarnięcie tego.
– Pamiętajcie, będziemy tam tylko godzinę, nie więcej –
wtrąciła Risza. – TYLKO godzinę.
***
Byli w bestii dopiero kilka minut, ale atmosfera i głucha
cisza przerywana była tylko cichym echem tworzonym przez krople uderzające o
powierzchnię. Przez ten regularny dźwięk wszyscy powoli popadali w stres,
powodował wrażenie, jakby szli godzinami. Im dalej od wejścia byli, tym
powietrze stawało się gęstsze i bardziej śmierdzące, niż na samym początku
przewidywali, jednak o dziwo u nikogo nie spowodowało to wyrzucenia z siebie
ostatniego posiłku. Przemierzany przez nich korytarz często krzyżował się z innymi
i ciągnął w nieznanych kierunkach w absolutnej ciemności, a przez ciche,
nieznane dźwięki w oddali wywoływał poczucie bycia obserwowanym z każdej
strony.
W całym tym marszu nie było też przerw, szli w konkretnym
celu, a czasu mieli zbyt mało. Łowcy jako jedyni wyróżniali się w zespole,
wbijając co pewien czas małe świecące kryształy, by oznaczyć trasę na każdym
mijanym skrzyżowaniu albo ustawić czujniki monitorujące ruchy nieznanych
jednostek po obiekcie. Korytarz, którym szli, przypominał długą, dziwaczną
jaskinię pełną różnych formacji „skalnych” i ściekających z sufitu kropli
nieznanej żrącej substancji, która łączyła się z innymi w mały strumyczek
zmierzający do wyjścia. Wydawało się, jakby cały oddział szedł kanałami
jakiegoś olbrzymiego miasta. Co jednak odróżniało ów korytarz od bycia
najzwyklejsza jaskinią? Każdy świeżak pomyliłby go po prostu z jakąś dziurą w
górze. Tym, co zmieniało obraz sytuacji, były liczne zmechanizowane przewody
transportujące płyny, jak i cała struktura ścian, miękkich jak normalny, żywy
organizm, na dodatek poruszały się one lekko niczym jelita, przez które
przechodzi jedzenie. Najważniejszym jednak były wszystkie arterie, widoczne
podczas przechodzenia przez skrzyżowania.
W końcu dotarli do olbrzymiego rozwidlenia na cztery tunele.
Ktoś ze środkowej części oddziału od razu zdecydował się przejąć inicjatywę i
zaczął badać ściany, gdy tylko zatrzymali się na dłużej. Kiedy jednak podszedł
bliżej i zaczął dotykać spływającej mazi, poczuł niepokój z powodu
dźwięków, które dobiegły z jednego z tuneli i nie zapowiadały niczego
przyjaznego.
– Hmmm, straciliśmy zasięg… – zaczął Nuan, spoglądając na
Kuia badającego ściany, aż ten zauważył wzrok dowódcy i podszedł z powrotem do
reszty grupy. – Kto by się spodziewał. Powiedzmy, że to będzie nasz punkt
zborny. Zsynchronizujcie się przynajmniej do dwóch kryształów ustawianych
aktualnie przez łowców. – Pokazał kilka z nich. – Każdy zna już swoje zadanie,
a także wie, kto z kim idzie, nie traćmy więc czasu i zróbmy to szybko, ale
precyzyjnie.
Grupy zaczęły się rozdzielać, na ich czoło wysunęli się
dowódcy i poprowadzili swoje oddziały w ustalonych wcześniej kierunkach. Nuan
natomiast rozglądał się za Kuiem, który wrócił do wcześniejszego łażenia i
rozglądania się po pomieszczeniu.
– Kui, idziesz ze mną – rzucił w jego kierunku Nuan, a
następnie spojrzał na łowców. – Jak skończycie, to dołączcie do dowolnej grupy.
Zaczął iść w głąb korytarza. Po chwili zauważył jednak, że
brakuje mu jednego członka, więc zawrócił i zobaczył Kuia dalej badającego
ściany.
– Kui – powiedział raz jeszcze, a kiedy nie zobaczył żadnej
reakcji, krzyknął: – KUI!
Nawet podniesiony głos nie spowodował odwrócenia się młodego
Terranina. Nuan westchnął ciężko, zdenerwowany, podszedł do niego i chwycił go
mocno za ramię. Kui momentalnie się ocknął i podskoczył w pełnym przerażeniu.
– Jeśli coś mówię, to się mnie słuchaj, a zwłaszcza, gdy
jesteśmy wewnątrz. – Trzepnął go w plecy i poprowadził do korytarza. –
Pamiętaj, że bestia dalej żyje. Może przejąć nad tobą kontrolę, nie pozwól na
taką głupotę…
Nuan pchnął go w stronę reszty swojej drużyny i zamykając
oddział, szedł powolnym krokiem.
Źródło dźwięków, które wcześniej było ledwo słyszalne, z
każdym krokiem wydawało im się bliższe, a echo wywołane owymi dźwiękami było
bardziej groźne. Każdy mocniejszy pisk tudzież wrzask powodował u Kuia drgawki
uniemożliwiające mu swobodne przemieszczanie się. Był jedynym członkiem grupy,
u którego widać było narastający strach. Szedł blisko dowódcy, choć lepszym
określeniem było, że to dowódca szedł blisko niego. Dla uspokojenia obserwował,
jak nieznane płyny przepływały przez sieć rur mijanych co jakiś czas. Heszeda
powoli zaczęła zwalniać, by zrównać się z krokiem tylnej części oddziału.
Porozumiewawczo kiwnęła głową do Nuana, a ten zwolnił krok bardziej, by dać
możliwość rozmowy dwóm terracjuszom.
– To twój pierwszy raz?
Kui nie zwrócił uwagi na to pytanie, zbyt skupiony na swoich
myślach. Ona jednak wpatrywała się w niego intensywnie, aż zrozumiał, że było
kierowane w jego stronę.
– Tak – odpowiedział krótko. Po chwili dodał: – Czy tak
dobrze widać?
– Hmmm… Nie licząc twojego mechanicznego kroku i bladej
cery? – Zachichotała i żartobliwie obejrzała go ze wszystkich stron. – To
zapewne kwestia tego nieprzerwanego strumyczka łez.
– Naprawdę? – Kui szybko wytarł oczy rękawami szaty i
zobaczył na nich mokre plamy, lecz łzy rzeczywiście nie przestały płynąć. – Nie
zauważyłem…
– Nie masz się czym denerwować, studencie. – Uśmiechnęła się
i poklepała go w ramię. – Pamiętaj, że każdy kiedyś zaczynał, a ty nie jesteś w
tym wyjątkiem. – Zamyśliła się na chwilę.
– Czemu mi to mówisz?
– Taki kaprys. Wracając jednak do mojego toku myśli. Za
chwilę będzie znacznie gorzej, niż myślisz. Zwłaszcza, gdy wejdziemy do
wielkich komór. Ale spokojnie, z czasem się przyzwyczaisz. Nie daj się zdołować
i pamiętaj, by zachować spokój.
– Dziękuję – szepnął bezgłośnie Kui.
– Twoim zadaniem będzie sprawdzenie, kogo trzeba zabić, a
kogo można uratować. Wybieraj z głową… Jeśli boisz się kogoś zabić, zaznacz
jednostkę znakiem. My sprawdzimy i zajmiemy się resztą. – To powiedziawszy,
odeszła trochę, a Nuan znów się zbliżył.
– Dziękuję raz jeszcze – powiedział, tym razem słyszalnie.
– Nie ma za co. – Uśmiechnęła się w jego stronę. – Pamiętaj,
jesteśmy jednością!
Dźwięki zaczęły być większe, a Kui nawet tego nie zauważył,
nie zdążył się też przygotować na to, co go czekało za rogiem. Nie przyjrzał
się nawet ani nie zobaczył, jak olbrzymie pomieszczenie się przed nimi
otworzyło. Młody student momentalnie zbladł jeszcze bardziej niż dotychczas,
padł na kolana i zaczął wymiotować. Heszeda podeszła, by mu pomóc.
Reszta zbytnio nie podchodziła, nie chcąc robić nadmiernego
tłoku. Na ich ustach pojawiły się jednak lekkie uśmiechy na wspomnienie tego,
jak sami wyglądali przy pierwszych tego typu spotkaniach…
Zanim Kui przywrócił swój żołądek do stanu równowagi, reszta
oddziału rozproszyła się po pomieszczeniu, nie licząc pomagającej mu Heszedy i
Nuana, obserwującego z daleka i czekającego, aż żołądek Kuia przystosuje się do
sytuacji. Z jego perspektywy nie było zbyt dużo widać, dopóki nie wstał. W
każdym razie nie spodziewał się, że ciasnym i krętym korytarzem dojdą do
tak olbrzymiej i w miarę otwartej przestrzeni, że w wielu miejscach, mimo
szczątkowego oświetlenia, nie było widać jej krańców. Sama konstrukcja owego
miejsca była mieszana, gdyż dało się zauważyć żebra stworzenia wzmocnione
mechanicznymi końcówkami przytwierdzonymi do podłogi, zapewniając dodatkową
stabilność sufitu, który dodatkowo podtrzymywał zarówno różnego rodzaju
urządzenia i orurowania, jak i kilka organów wciąż leżących na swoich
miejscach, tylko zabezpieczonych przed tym, co biegało wolno po
pomieszczeniu.
Kui wstał wciąż blady, porozglądał się, starając się nie
wyrzucić z siebie nic więcej, i ruszył przed siebie. Podłoga, choć wydawała się
stabilna, była pełna małych przeszkód takich jak szczątki martwych organizmów,
które wielokrotnie doprowadzały młodego mężczyznę do utraty równowagi. On mimo
wszystko nie chciał patrzeć na to, co miał pod nogami, wystarczyło mu
zobaczenie tego jeden raz. Gdyby nie idący za nim Nuan, wiele razy upadłby w to
twarzą, a byłoby to ostatnie, co chciałby zrobić w tej chwili. W jego głowie
panowała cisza, był tak zestresowany, że dźwięki otoczenia nie dochodziły do
niego.
Pomieszczenie było urządzone groteskowo-brutalnie. Nie
uchodziło wątpliwości, że to tu zadawano ból i łamano człowieczeństwo w
złapanych organizmach. Po środku wiodła duża, szeroka ścieżka ciągnąca się aż
do ściany przeciwległej od wejścia, tam natomiast było umiejscowione małe,
półzamknięte, przezroczyste pomieszczenie dające wrażenie swego rodzaju wystawy.
W niej siedziała zniewolona i z obrzydliwie dobrą starannością, zabezpieczona
gigantyczna bestia typu grzmociciel, przywiązana do osprzętowania i całkowicie
unieruchomiona. Po lewej i po prawej stronie stały klatki różnych wielkości,
gdzie przetrzymywano istoty na wpół przekreowane w to coś pośrodku. Ten obszar
nie był jeszcze w pełni zabezpieczony przez łowców, gdyż choć luźno biegające
luzem jednostki typu węszyciela nie były połączone z silniejszym umysłem , w
tak małej przestrzeni wciąż sprawiały wielki problem. Nie były wystarczająco
inteligentne, by zaatakować razem, jednak wystarczająco wytrzymałe, by opierać
się atakom łowców.
Przy dróżce stały wielkie maszyny mielące, do których
transportowano organizmy ze ścian. Podłączone do wielkich mechanicznych ramion
podtrzymujących, wrzucane były do tych maszyn, nie tylko martwe, bo póki nie
zostało zerwane połączenie z ramionami, organizm dalej żył, w wielkim
cierpieniu, czekając, aż w całości zostanie zmielony. Ewidentnie miało to
złamać innych. I był to bardzo skuteczny, wydajny proces. Nie tylko powodował
strach, ale i unieszkodliwiał problem głodu. Nic w tych fabrykach się nie
marnowało, a na pewno nie organizmy żywe. Całe pomieszczenie zostało podzielone
wielkimi ścianami, które nie dochodziły do samego dołu, dawały możliwość
poruszania się i obserwowania tego, co się na nich znajdowało. Do każdej
przytwierdzono setki tysięcy rzędów maszyn, które posiadały ramiona podobne do
tych przy maszynach mielących, na każdej z nich była istota, z czego większość
niestety wciąż żyła. Co najgorsze,, niewiele z tych ofiar nie zostało
uszkodzonych w jakiś brutalny sposób. Wielu krzyczało z cierpienia, u wielu na
powykrzywianych twarzach pojawiał się uśmiech szaleństwa. Najgorszym z widoków
jednak były ofiary, które żyły, a ich ciała pokrywało robactwo, czy inne stadia
rozwoju pleśni i chorób. Ci, którzy wisieli najwyżej, mogli okazać się
szczęściarzami, gdyż im niżej się było, tym więcej płynów ustrojowych,
części organów i ciał ściekało.
Kui mijał swoich kolegów, którzy unieszkodliwiali
nieszczęśników, dając im spokój, albo ratowali tych, którzy jeszcze dawali
nadzieję – zabierali ich i kładli przy wejściu, w uśpieniu. Krzyki i ból
mieszały się z dawką warczenia i pomruków potworów, które nie powinny istnieć na
świecie. Idąc tak, poczuł uścisk na ramieniu, na nowo przypominając sobie, że
Nuan już raz go tak złapał. Bardzo szybko odwrócił się z gestem przeprosin.
Zobaczył jednak tylko żywego Nibira będącego w samym środku maszynki do
mielenia, wystawała z niej tylko górna część torsu i to też nie cała. Obficie
krwawił, a jeszcze ciepłe płyny i mięso spod niego rozpływały się po
najbliższej okolicy, jego czaszkę pokrywały wgniecenia od wielu uderzeń, a w
ranach widać było wijące się robactwo.
– Z…bij mn… – rzucił ledwo słyszalnym głosem.
Kui momentalnie odskoczył, a ręka, która go pochwyciła, nie
miała wystarczającej siły, żeby go zatrzymać, i opadła. Nuan zauważył ich,
szybko odciął człowieka od chwytaków i jednym ruchem pozbawił go życia.
Zasnął na wieki z małym, ledwo widocznym uśmiechem.
– Czem… – Kui zapytał, nie dokańczając.
– Ci, będący zbyt słabi fizycznie i mentalnie, kończą jako
obiekt tortur psychologicznych dla tych silniejszych. Najczęściej są to osoby
albo organizmy związane więzami rodzinnymi… – Nuan westchnął. Podszedł do
martwego człowieka i okazał mu gest szacunku za jego walkę, a następnie spalił
ciało i resztki wokół maszyny.
Kui, spoglądając na ruch dowódcy, wykonał ten sam gest, a
następnie razem udali się na koniec pomieszczenia. Młody Terranin stanął i
rozejrzał się po bestiach i klatkach. Największą uwagę przyciągał przywiązany
grzmociciel, który obserwował go z żądzą krwi, czekając na moment, by
rozszarpać go po uwolnieniu.
– Co to za miejsce? – spytał sam siebie, nie zauważając
łowcy opartego o jedną z maszyn mielących i konsumującego prowiant.
– Tu są przetrzymywane jednostki warte uwagi według Kou –
odparł, przełykając. – Ogólnie mają mieć dobry widok na tych słabszych, żeby
dać im większą determinację przeżycia albo zadać większy ból… Cholera wie…
Kui spojrzał na klatki po bokach i zauważył podchodzących
tam towarzyszy, którzy usypiali lub unieszkodliwiali zgromadzone okazy. Z
ciekawości obserwował ich, ale jego uwagę dalej przyciągała przede wszystkim
gigantyczna bestia, więc powoli zaczął się do niej zbliżać.
– Jakby co, uważaj na jej mentalne ataki, a tak poza tym baw
się dobrze – rzucił łowca, odchodząc z kanapką do swoich kolegów.
Kui kiwnął głową w stronę łowcy, a następnie odwrócił się
znów począł zbliżać się do bestii powolnym, lecz stabilnym krokiem. Im
bliżej był, tym mrowienie w skronii zmieniało się w coraz większy ból. Nie
zatrzymał się jednak, wręcz chciał podejść jeszcze bliżej. Gdy w końcu miał ją
już na wyciągnięcie ręki, a cała czaszka wydawała się mu zaraz eksplodować, to
zdecydował się wyciągnąć rękę i dotknąć ciała monstrum. Spowodowało to tak
silny i momentalny ból głowy, że opadł na kolana w całą tą mieszankę gówna i
resztek zwłok. Dalej jednak utrzymywał rękę na ciele bestii. Wydawało mu się,
jakby zaraz miał zemdleć, ale uspokoił myśli i zaczął wykonywać własne ataki
mentalne w jej stronę. Ból zaczął znikać z czasem, a on, ciekaw jej przeszłości
i z potrzeby wewnętrznej ciekawości, zaczął przeszukiwać jej umysł w celu
znalezienia wspomnień. Kątem oka zauważył zbliżającego się Nuana, który bez
cienia wahania podszedł i dotknął bestii, choć ta skupiła teraz całą swoją
uwagę na nim.
– Czas zabić i tego.
– Nie zabijaj – powiedział cicho Kui, stopniowo podnosząc
się z kolan.
– Ta jest już stracona…
– Nieprawda. Weźmy ze sobą… – odpowiedział dowódcy. Stał już
na swoich trzęsących się nogach. – Chciałbym spróbować na niej swoich sił z
odzyskiwaniem pamięci. Jak mi się nie uda, to zawsze możemy wykorzystać ją w
celach badawczych. Myślę, że rektor zgodziłby się na to.
Wtedy też pojawiła się Heszeda, obserwująca całe zajście.
Również podeszła do bestii, dotknęła jej ciała i powoli przechodząc wokół niej,
ciągnęła rękę po jej ciele, skupiona na swoich myślach.
– Osobiście zabrałabym go tylko w celach badawczych. –
Rzuciła porozumiewawcze spojrzenie Nuanowi. – Nie wydaję mi się, że można
coś z tego wyciągnąć. Ale ma mocne ataki mentalne, będzie użytecznym
treningiem. A zresztą każde z nas coś takiego zabrało. Ten gnokos z
katedry wyższej kreacji… Ja go zabrałam.
– Co zrobiłaś?! – Nuan patrzył na nią z niedowierzaniem. –
Dobra, wiesz co… Obgadacie to z Idanem. Jak już wyjdziemy, on zdecyduje, a
teraz… – Spojrzał w kierunku jednego z łowców. – Pomóżcie nam z nim, jego też
zabieramy…
***
Szczyt góry Kamase zdecydowanie był jedyny w swoim rodzaju.
Nie dość, że wypływała z niego większość cieczy zasilających wielki ocean
Nakan, to dodatkowo umiejscowiono tam bazę Terran w wymiarze Issa. Twierdza
A'Hute'na górowała nad okolicznymi pustkowiami, wraz z wulkanem tworzącym
naturalną obronę góry. Gdyby nie unosząca się w powietrzu platforma portowa dla
większych okrętów, sama placówka skutecznie ukrywałyby się przed wrogimi
zamiarami Cesarstwa. Wyglądała jak pustynna wersja kompleksu Shangri La, tylko
ze znacznie mniejszą ilością zieleni i bieli. Podzielona na trzy poziomy
defensywne i otoczona gigantycznym murem umożliwiła utworzenie dużego
rzemieślniczo-militarnego miasta u podnóża Kamase, dającego możliwość oddziałom
– takim jak ten dowodzony przez Idana – sukcesywne kąsanie armii Cesarstwa.
Za każdym razem, kiedy ktoś wracał do miasta, to
rzemieślnicy tudzież pozostawieni w bazie przyjaciele gromadzili się przy
jednej z dwóch głównych dróg prowadzących na szczyt. Jedni wymieniali towary,
inni przejmowali potrzebujący naprawy ekwipunek, a jeszcze inni zbierali się,
by się zabawić, znów móc porozmawiać i powymieniać się doświadczeniami. Tak też
było i teraz, z taką różnicą, że wraz z nadejściem oddziału Idana pojawiła się
znacznie większa liczba osób chcących pogratulować zdobycia fabryki, dlatego
też obrońcy twierdzy od razu ruszyli na zewnętrzne mury, żeby wypatrywać
nadchodzących wściekłych oddziałów wroga.
W drodze na szczyt oddział Idana zaczął maleć, tak że tylko
grupa Wodnika została w całości, reszta natomiast się oddaliła, by zająć się
sobą. Kui, idący blisko klatki, zauważył, że bestia, która dotychczas groźnie
warczała, zaczęła cicho pomrukiwać, jakby bała się tego braku strachu ze strony
obserwujących, a im bliżej szczytu byli, tym mamrotanie było mniej słyszalne.
Kiedy przechodzili przez drugi krąg wewnętrzny, Idan
przystanął na chwilę, po czym wszedł do budynku. Minęło sporo czasu zanim
wrócił, gdy jednak to nastąpiło, uścisnął Nuana.
– Tu się z wami żegnam. – Spojrzał po kolei na każdego – Ja
tu jeszcze zostanę. Mam swoją misję. Ale dziękuję z całego serca, że mi w niej
pomogliście. – Wyciągnął z kieszeni mały klejnot i wręczył go Nuanowi. – Jeśli
którekolwiek z was będzie chciało jeszcze kiedykolwiek wspomóc mnie tutaj, to
jesteście mile widziani.
– Co to jest? – spytał Nuan.
– Załatwiłem wam przejście, znacznie szybsze niż normalnie.
– Pokazał na kryształ. – U góry czeka już patriarcha Unas. Dajcie mu to, on was
połączy z odpowiednią lokacją. To jest nowa technologia nawigacyjna opracowana
w tym wymiarze. Dostaniecie też od niego inny kamień. Gdy będziecie po drugiej
stronie, przekażcie go Generalnej Komanderii Admiralicji. Myślę, że się tym
bardzo zainteresują. – Odwrócił się i odszedł do tego samego budynku, w którym
wcześniej zniknął. W wejściu wykonał jeszcze ukłon w ich stronę i
charakterystyczny gest podziękowania. Drużyna odwzajemniła gest i powoli
ruszyła do centralnej części bazy.
Po przejściu przez mury doszli do olbrzymiego dziedzińca, z
którego widać było zasklepioną wyrwę między olbrzymimi drzewami – które łudząco
przypominały święte drzewo Nyugai – a także stojący obok posąg w czerwonych
barwach, zwrócony w stronę wyrwy. Z tego miejsca dało się też zauważyć
wszystkie lądowiska, a także to, jak duży był ruch między podniebną platformą a
naziemną twierdzą. Gdy zaczęli się zbliżać, posąg powoli odwrócił się i
przesuwając bezgłośnie się w ich stronę, wyciągnął rękę w rękawiczce. W tym
także momencie Nuan zrozumiał, że to, co wziął za zwykły detal, było czymś
znacznie potężniejszym, niż mógł zdawać sobie sprawę na samym początku. Czuć
było potężną i niemiłosiernie żarliwą energię promieniującą od strony postaci.
Choć spod okrywających ją szat nie było widać ani jej ciała, ani twarzy, to w
momencie uzyskania kamienia od Nuana, w miejscach, w których powinny znajdować
się oczy, zaświeciły się runy. Jednocześnie zaczęła otwierać się wyrwa,
co spowodowało zmiany środowiskowe, bardzo widoczne na otaczających ją
drzewach.
– Ustawiłem już przejście – rzekł patriarcha. – Powinniście
wylądować w La zgodnie z tymi kooordynacjami. – To powiedziawszy, złapał Nuana
mocno za rękę i zmaterializował w niej inny kryształ. – Przekażcie to
dalej. Instrukcje chyba już dostaliście. I szerokiej drogi.
Drużyna, kłaniając się patriarsze, powoli zaczęła wchodzić
do wyrwy, nie zostawiali za sobą ani jednej klatki.
***
Przeniesienie między tymi dwoma miejscami było szybkie,
można powiedzieć – zbyt szybkie. W pewnych sytuacjach mogłoby być
niebezpieczne, gdyby pasażerowie nie przygotowali się wystarczająco do nowych
warunków, a różniły się one diametralnie. Atmosfera zmieniła się tak
drastycznie, że wiele osób z drużyny zachwiało się i zbladło. Toksyczny, suchy,
zanieczyszczony i bardzo gorący wymiar Issa był zdecydowanym przeciwieństwem
położenia kompleksu Shangri La na Terze. Kwaśne deszcze zmieniły się w drobny
śnieżek, duszące powietrze teraz delikatnie wypełniało płuca chłodem i dawało
orzeźwienie, temperatura, która potrafiła upiec w jednej chwili, teraz
zamrażała, aż krwinki w organizmie zwalniały. Wulkan górujący nad bazą zmienił
się w głęboką zieleń drzewa Nyugai. Było wiele zmian, ale choć wielu niezbyt
się przygotowało, to przejście tu spowodowało zrzucenie z ramion gigantycznego
ciężaru, który obciążał ich od kilkunastu, a niektórych od nawet kilkuset
lat.
– Dom… – powiedział cicho Kui, łapiąc się na tym, że
mimowolnie się wzruszył. Jak dawno tu był, jak wiele się musiało zmienić… – Nic
tak nie poprawia humoru jak ojczyzna…
Zatrzymał się na chwilę i spojrzał w górę, obserwował
rozłożyste gałęzie drzewa i taniec świateł wypełniających ten mroźny teren. Nie
mógł jednak stać tak w nieskonczoność, gdyż następni przechodzili i tarasowałby
im drogę. Zauważył nieopodal Nuana stojącego z boku, porozumiewawczo machał w
ich kierunku ręką. Ci, którzy już się ocknęli szybko skierowali się w jego
stronę, dziękując pracownikom owego miejsca za pomoc z przystosowaniem się do
warunków.
– Dawno mnie tu nie było, ten obszar całkowicie się zmienił
– zaczął Nuan. – Co to za miejsce?
Kui spojrzał na niego, zastanawiając się, jak długo dowódcy
nie było na Terze, ale zaraz zauważył, że wielu jego towarzyszy miało taką samą
minę.
– Jest to Przystań Kaskijska – powiedział. – Jakby to
nazwać… Są to przejścia do wymiarów przechowywane w kontrolowanej przestrzeni,
dzięki nim mamy tak dobrą wymianę towarów, informacji i ludzi – dodał. – Ale o
tym krysztale słyszałem pierwszy raz. Zakładam, że ty idziesz do Admiralicji? –
zwrócił się bezpośrednio do Nuana.
– Nieee, to zadanie Riszy. Właśnie załatwia nam transport. –
Wyciągnął z ręki mały kamyczek – Dostała wszystkie potrzebne informacje, dam
jej jeszcze tylko to.
Risza akurat wyszła z budynku, zadowolona, biorąc głęboki,
orzeźwiający wdech. Nuan spojrzał na nią i podszedł bliżej, rozmawiali przez
długi czas, a Kui zwrócił uwagę, że oddawał jej kamień z uśmiechem. W końcu
oboje wrócili do reszty grupy.
– No to tu nasze drogi się rozchodzą i w sumie… – Wskazała w
górę, na transportowce powoli lądujące za nimi. Oni jednak spojrzeli na nie
tylko kątem oka, bo w tle, z jednej z wyrw, zaczęła wyłaniać się olbrzymia
krocząca maszyna z doczepioną klatką, z której próbowała się uwolnić
olbrzymia bestia. – Są wasze transportowce, pomogę wam się spakować i idę do
Admiralicji.
– Nie polecisz? – spytała Heszeda.
– Nieee. Chcę się przejść. Myślę, że wy też byście chcieli,
gdyby nie ten cały towar. – Uśmiechnęła się, spoglądając na klatki. – Bawcie
się dobrze na terenach szpitala. Pozdrówcie ode mnie Anri.
Statki wylądowały, a oni powoli zaczęli się na nie pakować.
Gdy w końcu wszyscy byli w środku, raz jeszcze pomachali Riszy, zanim stracili
ją z oczu.
Kui podczas lotu zrozumiał, jak bardzo tęsknił za tą białą,
niekończącą się przestrzenią, którą przed złem tego świata chronił wielki
roślinny pomnik. Wielu z jego towarzyszy było przyklejonych do okien
transportowców, pokazując sobie nawzajem z błyszczącymi oczami kolejne elementy
panoramy. Widać było, kto po raz pierwszy odwiedzał to piękne miasto, a on,
jako mieszkaniec, czuł dumę, mogąc odpowiedzieć im na wszystkie pytania. Jego
wzrok był jednak cały czas zwrócony na święte drzewo. Migoczące płatki spadające
z jego gałęzi zaczęły zmieniać kolor na ciemniejszy, przez co młody Terranin
klasnął mocno, żeby skoncentrować na sobie uwagę kolegów.
– Trzymajcie się mocno – rzekł, a gdy reszta utkwiła w nim
zaciekawione i nierozumiejące spojrzenia, dodał. – Nyugai ostrzega, prądy będą
mocniejsze. Nadchodzi silna burza. Trzymajcie się.
Wszyscy więc chwycili się czegoś, a słowa Kuia zostały
przekazane do reszty statków. Nie minęła chwila, a silny podmuch uderzył w
pojazd i potężne turbulencje zachwiały równowagą pasażerów. Nagła zmiana pogody
spowodowała także zmniejszenie się ruchu powietrznego, wszelkiego rodzaju
jednostki jak najszybciej lądowały. Oni jednak, z tym ładunkiem, nie mogli się
zatrzymać. Musieli dolecieć do terenu szpitala, który choć był coraz bliżej, to
wciąż znikał im z oczu wraz z rozwojem burzy. Przez długi okres lecieli, nie
widząc praktycznie niczego poza poświatą Nyugai, aż w końcu przed nimi
ukazała się wieża głównego budynku szpitala. Cała zamieć wokół nich zniknęła,
gdy wlecieli w środek bariery utworzonej nad Wielkimi Terenami Terracyjnymi,
znanych też w wielu językach ras sprzymierzonych jako Równiny Ostatniej
Nadziei.
Ich oczom ukazały się wszystkie katedry i ich oddziały
znajdujące się na tym olbrzymim terenie. Każda struktura znacznie różniła się
od zamierzonego naturalnego typu architektury terrańskiej, którego można było
zobaczyć przy budynku centralnego szpitala, w którym rezydował rektor Kaknuk.
Każdy oddział miał swoją wielką połać terenu i budynki były tak skonstruowane,
by zapewniać największą wydajność i efektywność zadań, w których były
użytkowane. Wiele z nich zajmowało się leczeniem i uśmierzaniem bólu u jednostek,
które przybywały ze wszystkich stron wszechświata, jednak główna część
zajmowała się uwalnianiem i ratowaniem tych, którzy na własnej skórze
doświadczyli eksperymentów tudzież zwykłego spotkania z Cesarstwem Kou.
Mijając najróżniejsze budynki, Kui opowiadał pokrótce
towarzyszom, czym zajmowały się poszczególne oddziały. Od Wielkich Ogrodów
Farmacji, po Sąd Psynazy. W końcu ich oczom ukazał się ich cel podróży.
Najbardziej okazała, z najdziwniejszym dotychczas kształtem, a także pierwsza
przeznaczona dla zmutowanych organizmów na ich drodze ku nowym życiu… Katedra
Wyższej Kreacji. Poświęcona zaawansowanemu leczeniu przypadków fałszywej
kreacji, tudzież nadpisywaniu śladu tożsamości wymiarowej. Wielu z grupy
Wodnika nie zrozumiało zbytnio tych słów, gdy Kui tak im ją zaprezentował, a on
po westchnięciu dodał po prostu, że ratuje tych, których Terranie wyciągają z
fabryk. Zdecydowanie wyglądała widowiskowo, przypominała dużą, wydłużoną
klepsydrę z powiększonym fundamentem i spłaszczonym dachem. Wielu mówiło, że
jest to kielich dyrektora. Co było prawdopodobne, biorąc pod uwagę kule
orbitujące wokół owej wieży. W połowie i dwóch trzecich wysokości kręciły się
wokół głównej osi pierścienie o nierównej długości, które zapewniały drogę do
olbrzymich kul znajdujących się w różnej odległości od tego obiektu. W każdej
kuli przeprowadzano na skalę masową leczenie istot o naturze niebezpiecznej
tudzież wyjątkowych przypadków, by nie zagrażały reszcie populacji katedry. Co
pewien czas widać było, jak pierścienie łączyły się z kulami, a Terranie
wychodzili lub wchodzili z olbrzymimi kroczącymi transportowcami. Kui i reszta
przygotowywali się natomiast do lądowania na platformie na samym szczycie,
gdzie odbywał się załadunek i rozładunek niebezpiecznych okazów.
Cała akcja rozładunku i odlotu transportowców minęła bardzo
szybko. Burza na zewnątrz wzmogła się tak mocno, że nie było widać nawet
konturów drzewa ani świateł, które ono wytwarzało. Wszyscy zajęli się swoimi
sprawami i zaczęli spisywać odpowiednie statystyki mutantów i bestii, by wysłać
je do odpowiednich sfer.
– Kogóż ja tu widzę – powiedział znajomy głos.
Gdy odwrócili się, zobaczyli wywyższonego Katedry Wyższej
Kreacji, nadzorcę życia Anira. Wszyscy pokłonili się i pozdrowili go, po czym
wrócili do swojej pracy, dalej obserwując z zaciekawieniem wywyższonego.
– Cóż sprowadza cię tutaj, mistrzu? – odrzekł Kui.
– Znacie się? – zapytał Nuan, spoglądając na wywyższonego.
– Tak, to mój uczeń – odparł Anir. – Jak mu poszło? Dawno go
nie widziałem.
Heszeda, zobaczywszy go, podbiegła do Kuia i chwyciła go pod
ramię. Wszyscy byli wtedy zbyt zajęci, by zaobserwować nacisk burzy powodujący
uginanie się pod nią bariery, a także ruchy bestii obserwujących ową powłokę ze
skupieniem.
– Całkiem dobrze, miał kilka gastrycznych przygód w fabryce
– mruknęła szyderczo w stronę Kuia, który zawstydził się po jej słowach. –
Zabrał ze sobą także bestię typu grzmociciel. – Wskazała ją porozumiewawczo
Anirowi. – Będzie to całkiem dobry obiekt badawczy.
– Ale ja chciałem ją wyleczyć – wyznał Kui.
– Nie zawsze się da, drogie dziecię. – To mówiąc, wywyższony
podszedł do bestii i dotknął jej ciała.
Wszyscy wciąż skupiali się na nim, dlatego nie zauważali
uginającej się powłoki tarczy. Wtem budynek się zatrząsł, a zebrani lekko
zaniepokoili, poza uczniami tego szpitala. Anir natomiast otworzył oczy i
spokojnym głosem powiedział:
– Nie martwcie się, to jest standardowe drganie, gdy
pierścienie zmieniają kierunek obrotu. – Spojrzał na Kuia. – Nie widzę w tej
istocie ani wiary, ani nadziei. Nie jestem w stanie jej wyleczyć, a co dopiero
ty, mój uczniu.
Kui spoglądał na nich smutny, bo wydawało mu się, że wyczuł
połączenie. Mistrz podszedł do niego, położył mu rękę na głowie i dodał:
– Musisz pamiętać, że czasem więź, którą czujemy, to nasza
wewnętrzna nadzieja, zrodzona z ciekawości do naszych własnych umiejętności. –
Kui podniósł głowę na słowa mistrza, który po wzięciu oddechu kontynuował: –
Samemu mi się to wielokrotnie zdarzyło, więc nie masz się czym martwić. –
Uśmiechnął się. – Ale jak chcesz, możemy raz jeszcze poszukać źródła.
Kui kiwnął nieśmiało głową i wraz z mistrzem dotknęli
bestii. Reszta zgromadzonych znowu skupiła się na rozdzieleniu uratowanych.
Budynek ponownie lekko się zatrząsł i ciche, systematyczne drgania przechodziły
przez podłoże. Większość nie wyczuła zbytnich zmian, nie licząc wywyższonego.
Powłoka zaczęła pękać i śnieg wlatywał już do środka. Anir otworzył oczy,
zrywając połaczenie z bestią, i czym prędzej dotknął podłoża, nie dając po
sobie poznać zaniepokojenia. Spojrzał na powłokę, która przepuszczała coraz
więcej elementów klimatu z zewnętrznej części i sama utrzymywała się w
działaniu na słowo honoru. Wyglądała, jakby zaraz miała roztrzaskać się na
milion kawałków, unieszkodliwiając cały mikroklimat szpitala. Drgania natomiast
zwiększały się i były coraz bardziej odczuwalne. Każdą falę sygnalizował cichy
stukot o metal. Wywyższony odwrócił się w stronę drgań.
– Czyżbyś zapomniał, jak cię uczyłam? Zapomniałeś o moich
naukach?
– Uczyłaś go? – spytał drugi głos, znacznie cięższy i
dźwięczniejszy od pierwszego. – Masz dużo uczniów, patriarcho.
Anir zobaczył dwie postaci idące w ich kierunku, wysoką,
potężnie zbudowaną kobietę w brązowych szatach i rękach skrzyżowanych na piersi
oraz niskiego staruszka podpierającego się na olbrzymiej lasce, wokół której
orbitowało osiem kolorowych kul. Każdy jego krok powodował drgania. Kobieta z
lekkim uśmiechem zbliżyła się do zgromadzonych, natomiast staruszek został na
swoim miejscu.
– Nauczycielko – rzucił Anir, padając na kolana, czy to w ramach
strachu, czy szacunku.
– Wszyscy się ciebie boją, Magnor – powiedział starszy
mężczyzna.
– Mnie? Chyba ciebie. – Spojrzała po zebranych. – Wstańcie,
do cholery. Nie ma co się kłaniać. Ty też, Anir!
Wszyscy podnieśli się, ale dalej chylili czoła, by nie
spojrzeć zwłaszcza starszemu mężczyźnie w oczy.
– Opowiedzcie mi historię tego transportu, a ja sprawdzę tę
bestię. – Podeszła do ładunku i chwyciła istotę tak mocno, że ta aż
zapiszczała. Magnor zwróciła się jeszcze w stronę staruszka: – Mógłbyś trochę
się skupić? Niszczysz mi barierę!
– Już, już… Spokojnie – odparł, a powłoka zaczęła się
naprawiać, burza łagodniała. On także podszedł do bestii i ją dotknął wraz z
innymi. Nie czekał na innych badających, szybciej zabrał rękę i oddalił się,
mrucząc cicho pod nosem: – Ładne masz imię… Mama byłaby z ciebie dumna… – Wtedy
także połączenie z bestią zostało zerwane i zaczęła ona wierzgać, a wszyscy
poza patriarchą upadli na ziemię. – Znaleźliście? – spytał rozbawiony.
– Niestety nie… Wyczuwam swoją nadzieję, ale nie jestem w
stanie połączyć się z oryginałem.
– Bo źle szukasz, patriarcho – odparł wciąż podążając przed
siebie – Szukaj bytu, a nie jego żądzy. Pouczałas swego ucznia, a sama nie
widzisz.
– Myślę, że jedynie rektor byłby w tym lepszy ode mnie, ale
myślę też, że nie jesteśmy wystarczająco prominentni w tym tak jak ty… –
krzyknęła w stronę oddalającego się starca. – Może ty to zrobisz, pokażesz nam?
On natomiast miał gdzieś jej słowa i dalej szedł przed
siebie, powoli znikając w przestrzeni. Kui nagle podbiegł w stronę starca i
padł na ziemię, jakby uderzony jakąś nieznaną siłą. Ten nawet się nie odwrócił,
a tylko uwolnił swą aurę, którą dotychczas kontrolował, by nie powodować
krzywdy wokół siebie. Im bardziej Kui się zbliżał, tym większy odczuwał nacisk,
który ranił go nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Młody Terranin starał
się przezwyciężyć nacisk, zaczął powoli wstawać.
– Skoro ty to widzisz, to czemu jej nie uratujesz? – zapytał
Kui z podniesioną głową.
Starzec zmniejszył trochę swoją aurę i kątem oka spojrzał na
Kuia za sobą.
– Ją?
– Tak… Ją!
– A kim jest, bym się tym bawił. Co cię z nią łączy? Czemu
jest tak ważna? – Kiedy to powiedział, budynek na nowo zaczął się trząść, a
powłoka wyginać. – Daj mi powód! – zagrzmiał.
– Uratuj Lucy… I Jeny… Augusta. – Kui zaczął wymieniać
imiona innych jednostek, nie brał nawet przerwy na wzięcie oddechu. – Czy
wystarczającym powodem nie jest to, że ich droga została zniszczona? Czy nie są
twoimi dziećmi? Czemu nas, Terran chronisz, a reszty już nie? Czy pozwolisz
słabym zostać zgwałconymi? Czy tak zachowuje się rodzic?
Starzec nachylił się nad nim, wziął głęboki wdech i
spokojnym głosem odpowiedział:
– Zdałeś. – Uśmiechnął się, a blady Kui nie wiedział, jak
się zachować. – Będzie z ciebie dobry medyk… Tylko nie używaj karty rodzica. Bo
wisi mi to, czy umrą czy nie… To samo tyczy się was, Terran… To wy decydujecie
o drodze, którą wybraliście, a nie ja. To co was spotka na waszej drodzę, to
też przypadek, który stworzył zarówno was, jak i mnie. – Uderzył laską w ziemię
i uspokoił drgania i burzę raz jeszcze, a jego potężna aura rozmyła się w
przestrzeni wokół nich. – Wypuście bestie, a sami ewakuujcie się na krańce.
Niech rozpocznie się taniec tortur… Niech rozpocznie się terracja.
Wszyscy opuścili platformę lub z pomocą patriarchy weszli na
szybujące platformy i obserwowali, jak starzec stoi pośród tworów Kou z
uśmiechem na ustach. Bestie i mutanty puszczone wolno nie wiedziały, co począć
poza okazywaniem agresji pozostawionej postaci.
– Nie czas na zabawę, drogie dzieci – rzekł, blokując jeden
z kwasowych ataków. Następnie zamknął oczy i skupiony, oparł się o laskę. –
Będzie was to boleć, ale wolność boli, zawsze będzie boleć…
Na jego twarzy pojawiły się runy, a powietrze wokół
zgęstniało tak mocno, że każdy Terranin był w stanie poczuć każdą krwinkę
przepływającą w swoich żyłach, choć i tak stali pod ochronnymi płaszczami, a
gdyby nie one, to upadliby w cierpieniu na ziemię, czekając aż on skończy swoje
działanie. Bestie natomiast, wykrzywione w bólu, wiły się po platformie,
odczuwając to, przed czym obserwatorzy zostali uchronieni. On natomiast chwycił
laskę, narysował wokół siebie krąg i stworzył ciąg powietrza wystarczająco
silny, by uderzyć wszystkie zgromadzone na platformie stworzenia i podnieść je
na pewną wysokość, a następnie rozcinać ich ciała. Przez małe rany wypływała, a
wręcz była wyciskana fioletowoczerwona krew, tworząca niewyobrażalnie wielkie
kałuże.
– Nic nie może się zmarnować… – Gestem ręki podniósł krew, z
której zaczęła oddzielać się klejącą masa. – A teraz powrót.
Bestie zawyły z bólu, gdy jasna, czysta krew na nowo weszła
w ich układ krwionośny pod ciśnieniem. Wszyscy nieświadomi tego, jak wygląda
Terracja, mieli na twarzach grymasy cierpienia. Natomiast bestie mdlały i
budziły się co chwilę.
– Czas na kolejną torturę.
Znowu uderzył laską o ziemię, a ciała bestii poczęły się
rozrywać i wykręcać, żeby ustawić się w sposób oryginalny. Wraz z tym zostało
upuszczone więcej krwi i zadane większe cierpienie. Z czasem jednak na podłogę
upadli nadzy, naprawieni Nibirzy i inne rasy sprzymierzone.
– Zabierzcie stąd wyleczonych, bo tylko przeszkadzają. –
Spojrzał w kierunku niedoszłego grzmociciela, jednostka obserwowała starca z
trwogą i niewyobrażalnym strachem. – Ty jesteś moją główną ofiarą.
Krzyki zakończyły się po niecałej godzinie od rozpoczęcia
procesu, a wszystkie jednostki były już w oryginalnych ciałach. Starzec
natomiast wziął kawałek swej szaty i położył ją na młodej dziewczynie, po
której nie można byłoby podejrzewać, że była tym olbrzymim potworem co
wcześniej. Obserwatorzy po kolei zeszli z platform i zbliżyli się, by zobaczyć
jego osiągniecie. On natomiast, nie zwracając na nich uwagi, dotknął jej czoła
i wytworzył na jej gładkiej skórze blizny.
– Czemu to zrobiłeś? – spytała patriarcha.
– Jeśli wróci do domu bez blizn, nikt jej nie uwierzy… –
odpowiedział.
– Co to znaczy?
– Była w niewoli z pięć lat – rzekł ze smutkiem. – I tak
długo wytrzymała. Będzie wspaniałą kobietą, kiedy dorośnie. Została jeszcze
tylko psychika. – Spojrzał na nią i ruchem ręki spowodował pojawianie się
małych świecących baniek połączonych ze sobą ledwo widocznymi nićmi. – Usuńmy
wszystko związane z niewolą – mamrotał do siebie, nie zwracając uwagi na resztę
zgromadzonych. Lekkimi ruchami rąk unieszkodliwiał bańki albo nadpisywał w nich
informacje. Gdy w końcu skończył, naciął swój palec i krwią narysował na jej
czole symbol wiary, który szybko się wchłonął. – Byłabyś taką piękną
dziewczynką, gdybyś dorastała z bliskimi, ale oni zabrali ci tę możliwość, więc
ja daję ci błogosławieństwo, by nigdy nikt z twojej rodziny, jak i twoich
potomków, nie mógł zostać wykryty przez żołnierzy Kou. Żyj tak, jak chciałabyś
żyć i zdobywaj ten świat… – powiedział jej cicho na ucho. – Dodam ci tylko
strach przed lasem i byciem samemu. Twoja podróż rozpoczyna się na nowo, moje
dziecię… To koniec tragedii, która cię spotkała. – Spojrzał na zebranych, a
następnie podniósł ją i dał patriarsze na ręce. – Zwróćcie ją rodzinie.
– Dziękuję, AnDurze – krzyknęła jeszcze w jego stronę patriarcha,
zanim odszedł, a następnie dodała: – Wszyscy ci dziękujemy za możliwość
oglądania tego.
Reszta zgromadzonych ukłoniła się w geście szacunku w stronę
odchodzącego AnDura.
On natomiast podniósł rękę i pomachał, nie odwracając się,
po czym powoli rozpłynął się w powietrzu.
***
– Jak widać, zawodnicy Memphis Grizzlies radzili sobie
doskonale z tak agresywną grą drużyny przec… Przerywamy program informacją z
ostatniej chwili. Zaginiona w trakcie wypadku drogowego pięć lat temu
dziewczynka Lucy Shan została znaleziona…
Lubie ten fantastyczny swiat i opisy jakie nam serwujesz, bardzo obrazowe i pomagajace wyobrazic sobie tego jak wygladaja miejsca i postacie. Lubie twoj styl i to jak tworzysz. Jezyk ktorego uzywasz jest bardzo przyjemny i przez tekst plynie sie bez trudu.
OdpowiedzUsuńCiekawey charakter ten dowodca. To jak spostrzega ten toksyczny swiat i jego role w tym otoczeniu. Duzo wie o otoczeniu i wie jak w nim funkcjonowac bez problemow. Swietnie zarzdza zespolem i jest dobrym taktykiem, pod takim dowodztwem nic nie moze pojsc zle.
Sam swiat jest ladnie i oryginalnie skonstruowany. Bylaby w tym uniwersum fajna ksiazka :)
Jest fantastyczny swiat i akcja, oryginale postacie i stworzenia. To wlasnie lubie, bardzo dobrze sie czyta.
Oddzialy maja ciezkie zadanie, szczegolnie ten nowy. Mysle ze nie bedzie w stanie nikogo zabic, hmm oby wyszedl stamtad zywy.
Przyznam ze teraz swiat skojarzyl mi sie troche z uniwersum gry Horizon. Choc tylko z pewnymi elementami, oczywioscie nie calosc.
Jest troche makabrycznych scen tutaj, co tez daje urok calym scenom.
Bardzo dobrze zbudowany swiat, do kotrego milo zajrzec i spedzic w nim troche czasu, czytalo sie latow i przyjemnie
Ogólnie nigdy nie grałem w Horizona. Nawet medyk musi czasem wybrać czy lepiej dać komuś śmierć bez cierpienia czy z. Miało być więcej. Ale slabo opisuje wnętrzności za mało horrorów oglądam 🙈. Opisy staram się by były czytelne bo czasem nawiązania i metaforyczne opisy mogą doprowadzić nie jednego do szaleństwa. Sama piosenka pomogła mi znaleźć centrum opowieści. Dziękuję za komentarz. Będzie napewno z trgo świata więcej ale na książkę nie liczcie za długie to będzie :) [tak usunąłem złą odpowiedź zbyt bardzo by mnie to denerwowało 🙈]
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńOch, jakoś tak poczułam się znowu, jakbym czytała Sandersona. Ciekawie ujęte, plastyczne opisy, do tego konsekwencja we wprowadzaniu zdarzeń. Całość łączy się klarownie, a przy tym dałeś nam możliwość poznać nieco bohaterów. Nadal będę powtarzać, że widoczne jest, jak dobrze się czujesz, kreując tę opowieść.
Pozdrawiam
Kurde. No kurde niezle to rozegrane. Kurde ten koniec to było coś. Czytalam z pelnym skupieniem i przerażeniem, poczatek mna wstrząsał, a jak teraz po lekturze całości wiem, ze to były dzieci lub też dzieci, no to w ogóle jestem zdruzgotana D: to bylo dla mnie az bolesne doświadczenie.
OdpowiedzUsuńZ każdym tekstem czuję, że coraz blizej przyglądam się tym swiatom, nie sa juz dla mnie obce, choc pewno napatrzyłam się tylko na wierzchołek góry lodowej:) Podoba mi się, jak wszystko sie łączy i ta konsekwencja mi sie podoba.
Ale jak oni te dzieci i po co matko nie da mi to spokoju . Co te chuje z tego Kou chcą do jasnej cholery.
Cieszę sie, że koniec przyniosl trochę dobrego zakończenia. I ze poznalismy szefa wszystkich szefow An'Dura ;)
Dobre to było. Emocji we mnie teraz dużo.
No i piosenka bardzo mocno tu wybrzmiewa. Znakomita interpretacja. Wydobyles z niej potencjal ;)
Nie wszyscy byli dziećmi w sumie w fabryce i nie wszyscy byli tam długo, niektórzy dłużej ale no.
UsuńOgólnie An'Dur pojawia się już drugi raz na pewno w tekstach, ale nie jest wymieniany po imieniu.
*whisper*
Nie jest szefem wszystkich szefów >.>
>:]
Ale twoja interpretacja mi się podoba dążysz w dobrym kierunku hah :D
*whisper*
Heh, no dla mnie dał na koniec popis jak szef :D Poza tym mialam tez na mysli autora, któremu użyczył imienia na nick :D
UsuńW sumie mamy w tekstach wspolny motyw fabryk, w ktorych produkuje sie coś wiecej niz czesci zamienne do tirów. Teraz skojarzylam xd I tak jak część mnie nie chce tego wiedzieć, tak też czuję niezdrową ciekawość, co to cesarstwo tam odstawia. Jak porywają swoje ofiary i czy to dzieło przypadku na kogo pada. Moze koedys sie dowiem z kolejnych tekstow ;)