***
Malfoy nie zamierza ze mną
współpracować bardziej niż to konieczne, Posłusznie wychodzi ze sklepu i udaje się
w kierunku szkoły, ale tu owo posłuszeństwo się kończy. Najwyraźniej ja w
niczym mu nie przeszkadzam, bo narzuca takie tempo, że muszę podbiegać, żeby
dotrzymyać mu kroku, co niezbyt przystoi komuś, kto powinien w końcu budzić
jakiś respekt.
— Możesz… — Nie, nie mogę się
przecież poniżać i skamleć, żeby tak nie pędził. Nie żeby trudno było zauważyć,
że ledwo nadążam. — …mi powiedzieć, co tu robiłeś? Oprócz kupowania trefnych
poradników z dziedziny czarnej magii, rzecz jasna.
Malfoy nie odpowiada. Postukuję
palcem w okładkę „Jak skutecznie i niekoniecznie bezboleśnie pozbyć się wrogów”
i podsuwam mu ją pod nos.
— Na kogo to, hm?
Chłopak zerka niecierpliwie,
sprawia wrażenie, jakby chciał mi zabrać książkę.
— Co za różnica — odpowiada
krótko, poprawia kołnierz i przyspiesza kroku. Chryste, naprawdę ma kondycję!
Jest może o głowę ode mnie wyższy, mimo że nie może mieć więcej niż siedemnastu
lat, ale to nie powód, żeby tak zapierdalać.
— Zaczekaj, do diabła — warczę,
bez namysłu łapiąc go za rękaw. Natychmiast się wyrywa, opuszki moich palców
muskają jego dłoń. Jest lodowata. Tak samo jak spojrzenie, którym mnie obarcza.
— O co chodzi? Ktoś ci grozi? To dlatego uciekłeś do Hogsmade?
Śnieg wiruje między nami. Opady są tak gęste, że ledwo widać domy po
obu stronach uliczki, którą idziemy.
— Nigdzie nie uciekłem! — oburza
się Malfoy, patrząc na mnie gniewnie. — Zresztą, co to panią obchodzi? Niech
się pani nie wtrąca w sprawy innych ludzi. — Jego głos nasycony jest jadem.
— Dopóki ci ludzie to
małoletnie gnojki, które pakują się w kłopoty, bo wydaje im się, że cały świat
jest przeciwko im…
— Nic pani nie wie! — krzyczy
na mnie, a ja dopiero teraz zauważam, że ściska w bladej dłoni czarną, lśniącą
różdżkę, póki co skierowaną w dół. — Nie ma o niczym pojęcia! — Zauważam coś
jeszcze. Coś, co mogłoby się wydawać dyskretną bransoletką, oplatającą
nadgarstek chłopaka. Tylko że bransoletki zwykle się nie ruszają, a ja widzę,
jak ogniwo podąża za ogniwem, pełźnie po skórze niespiesznie, ale ostrzegawczo,
przypomina o sobie i konsekwencjach, które grożą zerwaniem… Nie bransoletki.
Paktu Krwi.
— Z kim się związałeś paktem? —
dociekam, wskazując na jego rękę. Malfoy również na nią zerka i zdaje się
zaskoczony tym, że wiem, co to jest.
— Już mówiłem, nie pani interes
— syczy, cofając rękę, wściekły, ale i zaskoczony. — Skąd…
— Mój dziadek miał taką —
odpowiadam, nim pada pytanie.
Malfoy mruży oczy, najwyraźniej
walcząc z ciekawością, ale wygrywa złość i duma.
— Fajnie. A teraz będę
wdzięczny, jak się pani odczepi. Trafię do zamku sam.
W tym samym momencie rozlega
się głośne, zaczepne gwizdanie i oboje odwracamy głowy.
— No! Nie wierzę! To naprawdę
mała Mads, no! — woła głos, zaraz potem rozlega się rubaszny śmiech, który
budzi moje złe wspomnienia. — Tak nam się wydawało, że się tu kręcisz, no nie, Danny?
— No.
Ze śnieżycy wyłania się trójka
mężczyzn. Jednego, który łypie na nas groźnie, nie znam, ale pozostała dwójka
to z całą pewnością Dan i Will Armorowie, para przygłupów, którzy uczepili się
mnie i Garretta jeszcze w czasach szkolnych. Najpierw usilnie starali się z
nami zaprzyjaźnić chyba tylko dlatego, że też byli jednorodnym rodzeństwem i
wyobrażali sobie, że stworzymy razem coś w rodzaju Klubu Bliźniaka, natomiast
po tym kiedy dość dobitnie dałam im do zrozumienia, że są jak wrzody na tyłku,
zaczęli nam uprzykrzać życie.
— Musieli mnie panowie z kimś
pomylić. — ignoruję ich, łapiąc za ramię Malfoya i próbując go zmusić, żeby się
nie zatrzymywał, ale on zwęszył nadciągające kłopoty i stawia opór, uśmiechając
się złośliwie.
— Nie ma mowy o pomyłce! — woła
za mną Danny. — Zaczekaj, panno Grindelwald, chcemy tylko wymienić uprzejmości!
Widzę jak wyraz twarzy Malfoya
się zmienia, od podłej uciechy, przez konsternację, po niedowierzanie, gdy
przenosi zimny, szary wzrok na mnie.
— Nie daj się prosić, Grind!
Może się czegoś napijemy? Za stare dobre czasy?
Zgrzytam ze złością zębami,
próbując zmusić Malfoya, żeby szedł dalej, ale on, oczywiście, się zatrzymuje.
Jego brwi się unoszą, gdy zwraca na mnie zimne, szare oczy. Pojawia się w nich
coś nowego, coś oprócz pogardy.
— Jak cię nazwali? — pyta
cicho, podejrzliwie zerkając na Armorów.
Wzdycham, wyrzucając powietrze
przez nos, na moment zamykam oczy, nie dając się ponieść złości.
— Nazywam się Graves —
akcentuję nazwisko, którego używam od skończenia szkoły. — Naprawdę musieli
panowie…
— Przestań się wygłupiać, Mads!
— Will podchodzi bliżej, uśmiechając się tak samo szeroko co nieszczerze. —
Wiem, że bywało między nami różnie, ale… no wiesz. Byliśmy tylko dzieciakami.
— No właśnie, Mads. — Dan
wyłania się zza jego pleców. Są identyczni, chociaż Will zapuścił krótką
rudoblond bródkę, to wciąż te same świdrujące oczy i podłe charaktery.
— Naprawdę nazywam się teraz
Graves — cedzę przez zęby, podczas gdy Will otacza mnie ramieniem.
— No, jak tam wolisz, Grind — kładzie
nacisk na ostatnie słowo i śmieje się, jakby powiedział coś zabawnego. Brat mu
wtóruje. — Gellert pewno jest zawiedziony. Jego własna wnuczka wyrzeka się
nazwiska?
Nic nie odpowiadam, jedynie zaciskam
mocno usta. Mam nadzieję, że porzucą ten temat, ale oni nie ustępują.
— Co u niego słychać? — pyta
Will, a ja miażdżę go wzrokiem. — A, no tak. Siedzi w pierdlu. Pewno nie macie
zbyt wielu okazji do widzeń.
Złośliwy, szyderczy uśmiech na
jego gębie niweczy wrażenie, jakie próbował wywrzeć, nadając swojemu tonowi
troskliwego charakteru.
— Swoją drogą, to naprawdę
niesprawiedliwe — myśli na głos Dan. — W końcu zjawia się ktoś, kto gada z
sensem, kto powinien roznieść to całe nasze Ministerstwo…
— Właśnie! — podłapuje Will. —
Ten to wiedział, jak rozmawiać z ludźmi. I miał rację! Dobrze mówił, że mugolaków
trzeba trzymać krótko.
— Ale za delikatnie, za
delikatnie z nimi postępował.
— No tak, powinien po prostu
usunąć Ministra i zacząć rewolucję, a nie się pierdolić i próbować tłumaczyć
czemu…
— No bo on chciał mimo wszystko
polubownie. Wiesz, żeby ich przekonać. I nie zrazić do siebie tych, którzy
sympatyzują ze szlamami. Nie chciał rozlewać krwi czarodziejów. Miał gość łeb
na karku i wiedział jak ich podejść.
— Szkoda, że nic z tego nie
wyszło.
Przestaję ich słuchać. Co za kretyni.
Serio, dlaczego ludzie myślą, że Grindelwald był dobrym dyplomatą. Nikt nie
pamięta jak spowodował wojnę? Albo doprowadził do kolejnej?
— A co tam słychać u brata?
Pytanie przebija się przez bełkot,
który mnie omijał i mimowolnie nieruchomieję. Emocje, w tym irytacja, jakby
nagle gasną, jakbym wkroczyła w myślach w próżnię.
Ile razy jeszcze będę musiała
powtórzyć, że on nie żyje, będąc tutaj. Ile razy na nowo mam stawiać czoła temu
faktowi.
Days
pass by and my eyes stay dry and I think that I'm okay
Till I find myself in conversation, fading away
— On… On… — dukam, gubiąc oddech,
aż nagle uświadamiam sobie, że te dwa dupki z całą pewnością wiedzą, że Garrett
nie żyje. Skończyli Hogwart rok po nas… po mnie. — Jebcie się — cedzę ze
złością. — Nigdy was nie lubiłam. Para kretynów, uciążliwych jak smocza ospa. —
Przełykam ślinę, powstrzymując się, żeby nie splunąć im prosto w te wkuwające
mordy, obrzucam ich jedynie nienawistnym spojrzeniem i odchodzę, w złości
zapominając nawet od Malfoyu. Oczywiście dopóki nie słyszę, jak rzuca zaklęcie:
— Petryficus totalus.
Odwracam się tak gwałtownie, że
prawie skręcam kark. Towarzyszący Armorom czarodziej wciąż uśmiecha się
głupkowato, unieruchomiony, z uniesioną różdżką, którą najwyraźniej celował w
moje plecy. Zerkam pospiesznie na Malfoya, który trzyma nonszalancko czarną,
lśniącą różdżkę, wskazując nią od niechcenia raz jednego, raz drugiego z braci,
którzy wyciągają przed siebie ręce, jakby chcieli nimi odbić ewentualne
zaklęcie, i pospiesznie się wycofują. Malfoy dostrzega, że mu się przyglądam.
Jego twarz jest nieodgadniona, usta zaciśnięte. Opuszcza różdżkę i bez słowa
się odwraca. Przed tym jednak przebiegły półuśmiech wraca na jego usta. Tak
uśmiechają się ludzie, którzy zrozumieli, że są w stanie coś ugrać.
The wat you smile, the way you walk
Nie mam wyboru, muszę za nim
pobiec.
— Nie powinieneś tego robić — warczę,
zrównując z nim krok.
— Jasne — prycha. — I teraz
ciągnąłbym do zamku twoje zwłoki.
— Chyba trochę przesadzasz.
— Nie wiesz tego, czym by cię
rąbnął — spiera się, ściągając ciemne brwi.
— Ty też — odbijam piłeczkę, a
kącik jego ust unosi się wyżej.
— Tak wredna, jak zapamiętałem
— mruczy, wprawiając mnie tym stwierdzeniem w lekką konsternację, ale…
Wpatruję się w niego wnikliwie,
mrużąc oczy.
I w końcu sobie przypominam. Blondwłosego
smarka, który rozpoczął naukę w Hogwarcie, gdy byłam na ostatnim roku. I mimo
krótkiego wspólnego pobytu w Hogwarcie udało mu się zaleźć mi za skórę.
Hogwart, pokój wspólny
Ślizgonów, 1965 rok
— Widzisz ją? — Chłopiec o
szczurzej twarzy, małych chytrych oczkach, wskazuje podbródkiem na dziewczynę o
płowych włosach, które lecą jej na twarz, gdy pochyla głowę nad książką,
siedząc bokiem na niskim i szerokim kamiennym parapecie i co jakiś czas wyglądając
przez jedno z nielicznych w lochach okien, które znajduje się na poziomie
rozlegających się za nim błoni.
— Widzę, i co z tego —
odpowiada beznamiętnie jedenastoletni i jasnowłosy chłopiec.
— Wiesz, kto to jest?
Blondyn wzdycha.
— Nie mam pojęcia, Walden.
Jestem tu od wczoraj, tak jak reszta pierwszoroczniaków.
Walden nachyla się do niego i
konspiracyjnym szeptem oznajmia:
— Jest z ostatniego roku. Ma na
nazwisko — zawiesza głos, dla zbudowania napięcia — Grindelwald!
Przez twarz blondyna po raz
pierwszy przebiega grymas zainteresowania. Postanawia jednak przyjrzeć się
dziewczynie.
— Z tych Grindelwaldów?
— dopytuje, niedowierzając, a jego kolega skwapliwie potwierdza skinięciem głowy.
— Niemożliwe… Przecież… Ojciec mi mówił — ścisza głos — że Gellert nie mógł
mieć dzieci.
— Ale miał — mówi z
przekonaniem Wladen. — Miał syna. A ten syn, miał bliźniaki. — Znów kiwa głową
na dziewczynę. — To jedno z nich.
— A drugie?
— Drugie, mój drogi Lucjuszu,
też tutaj jest. W śmierdzącym Ravenclavie.
— Ych. — Lucjusz rozdyma
policzki i wypuszcza z nich powietrze z cichym pyknięciem. — Chociaż jedno
ratuje honor rodziny. Założę się, że to ona będzie… No wiesz. Przetrwańcem.
Na twarzy Wladena pojawia się nic
nie rozumiejący wyraz.
— Kim?
— No, nie słyszałeś o tym? —
Lucjusz unosi brwi. — Jeśli w rodzinie czarnoksięskiej rodzą się bliźnięta,
jedno z nich w końcu robi to, co powinno zrobić jeszcze w łonie matki.
W rozbieganych oczkach Wladena
nie pojawia się nawet cień zrozumienia.
— To znaczy?
— To znaczy — Lucjusz wzdycha,
siląc się na cierpliwość, zupełnie jakby tłumaczył najprostsze z matematycznych
działań — że jedno w końcu wchłonie drugie. — Wladen nadal mruga głupkowato
oczyma. Lucjusz zaciska zęby i cedzi: — Zabije swoje rodzeństwo, żeby przejąć
jego moc!
— Ahaaa. — Wladen odchyla się
na krześle, zerkając na Lucjusza podejrzliwie, jakby nie był pewien, czy kolega
z niego nie żartuje. — Naprawdę?
Lucjusz jednak jest niemal
całkowicie pozbawiony poczucia humoru, o czym świadczy jego kamienna twarz.
— Jeśli naprawdę jest
Grindelwaldem, w co wątpię — dopowiada tylko.
— No to idź i zapytaj, jak mi
nie wierzysz.
Lucjusz Malfoy krzywi się
nieznacznie, najwyraźniej nie ma ochoty zagadywać nieznajomej, ale ciekawość
zwycięża. Wstaje, podchodzi do niej i drugim chrząknięciem zdobywa uwagę
dziewczyny.
Wystarcza jedno spojrzenie na
jej twarz, mocno niebieskie oczy spoglądające spod ciężkich powiek i te ostre
rysy twarzy, tak podobne do człowieka, którego podobizny przeglądał z ojcem w
„Zasługach Grindelwalda dla czystej krwi”.
— Czego? — odzywa się obcesowo
dziewczyna, niezadowolona, że się jej przeszkadza.
— Jesteś Grindelwald — bardziej
oświadcza niż pyta Malfoy.
— No i co — warczy dziewczyna.
Gdyby płacono jej jednego sykla za każdym razem, gdy ktoś pyta o jej nazwisko,
miałaby fortunę.
— Mój ojciec znał twojego
dziadka — oznajmia z dumą Malfoy.
— No i co — powtarza, jeszcze
bardziej mrukliwie, do tego teraz podejrzliwie mruży oczy.
Malfoy zaczyna czuć się
nieswojo, lecz brnie dalej, jeszcze nie zrażony:
— Czarodzieje czystej krwi
powinni się trzymać razem.
— A mówisz mi to, bo…? —
Dziewczyna zamyka książkę, trzymając palec w miejscu, w którym skończyła
czytać. — Chcesz się pochwalić kumplom — zerka na Waldena, który szybko odwraca
wzrok, udając, że wcale im się nie przygląda — że znasz wnuczkę potwora czy
może po prostu szukasz niańki?
Blade policzki Lucjusza robią
się jeszcze bledsze, ale chłopak nie traci rezonu.
— Mówię ci to, bo warto, by
ktoś taki jak ty, miał wsparcie kogoś jak ja — obwieszcza sucho. — Ale widzę,
że nie mamy o czym więcej rozmawiać. Może to twój brat jest tym, który
odziedziczył więcej rozsądku. — Odwraca się już, lecz jeszcze zerka z pogardą
przez ramię. — Mam nadzieję, że to on przetrwa.
O, wracamy do sarego dobrego uniwersum w Hogwarcie, super.
OdpowiedzUsuńMagia u mnie zawsze ma szczegolne miejsce w sercu.
Malfoj jak zwykle chamski i ordynarny. A myslalam ze wyrosnie z bycia lajza. Ale im starszy tym gorszy ehh
Ciekawie wstawiony temat , przyznam ze czytajac nie zauwazylam go od razu. Idelanie sie wkomponowal.
Malfoj, psychopata jeden.
Fajnie wyobrazic sobie znowu swiat czarodziejow, dawno tam nie bylam :)
Co? Przetrwance? Jazu, skad takie cos? Ale dalas tutaj motyw nowy i ciekawy.
To akurat Lucjusz, ojciec Dracona, także juz wiesz, po kim to ma xd
UsuńA tak mi sie wymyslily Przetrwance, zeby nie bylo zbyt wesolo xd z czasem na pewno wyjasni sie wiecej ;)
No powiem, że przez długi czas chodziłem w pustce czytając. Aż w końcu skojarzyłem że to uniwersum Hogwartu. Są to opowieści dopowiadające aktualną historię czy jakaś alternatywna fabuła.
OdpowiedzUsuńMalfoy ten mały psychopata utrzymany w swoim pięknym szyderczym charakterkiem doskonale trzyma w ryzach wszystko. Aż ciekaw jestem co z tego dalej idzie.
Te przetrwańce to paskudny ale zajebisty motyw muszę przyznać. Czyli go pochłonęła? *ekscytacja w oczach*.
Osobiście jeśli walnąłem jakieś głupotki to przepraszam bo książek z harrym nie czytałem, a znam go z memow kilku filmów i gier planszowych. Ale tekst aż się sam chciał czytać:]
Żadnych głupotek, cieszę się, że Ci sie udało odnaleźć! ;)
UsuńJest to opowieść w uniwersum HP , ale przesunięta w czasie - ojciec Harry;ego ma tu jedenaście lat, a Malfoy w tym tekscie to ojciec Dracona Malfoya, którego w filmach uświadczamy więcej, niż Lucjusza. Ale tu jest sytuacja, że jaki ojciec taki syn, także wszystko ok ;D
Myslę, że nie będę tutaj zmieniać kanonu, raczej postaram sie dopasowac, opowiadajac historię wymyslonych przeze mnie postaci, ktore jednak stykaja się z tymi istaniejacycmi w ksiazkach i filmach o harrym.
bo dzieciom kurcze czytam ostatnio do snu harreyego i tak mnie wzielo, zeby cos lekkiego popisac xD
tak naprawde czytam go bardziej sobie szczerze mowiac, bo dzieciaki jeszcze za duzo z tego nie rozumieja, ale cicho, to bedzie nasz sekret,
;D
Hej :)
OdpowiedzUsuńNo Doubt przeszło w Imagine Dragons, ale i tak w to mi graj!
Wciąż będę pisać, że uwielbiam ten powrót do Hogwartu, bo niby świat znam, ale Ty dorzucasz do niego coś nowego i na nowo się przez to zakochuję się w tym uniwersum.
Muszę przyznać, że jakoś mam ciarki, kiedy uczniowie rzucają zaklęciami, nawet jeżeli te są mniej szkodliwe. A to tutaj akurat się jak najbardziej należało. Biedna Mads, pewnie, gdyby miała wybór, nie urodziłaby się w tej rodzinie, ale cóż. Przyszło jej teraz nosić brzemię rodowego nazwiska.
Dzięki za tę krótką scenę, bo wśród mroku jakoś dostrzegam i światełko.