Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 18 września 2022

[130] Ambasador ~ An'Dur

             Kolejny tekst z „Dziejów”.

Przepraszam za długość, jeśli ktokolwiek będzie czytał. W moim słowniku nie ma czegoś takiego jak „krótki do 10 stron”.

Więc eee miłej lektury.


W przyciemnionym pomieszczeniu dało się wyczuć narastający stres. Atmosfera była wyjątkowo napięta, a powietrze w pomieszczeniu całkowicie nieruchome, co uwidoczniły małe drobinki kurzu błyszczące w blasku wstającej dopiero gwiazdy. Pokój był spory, usytuowany koło drzwi wejściowych. Łączył się z korytarzem, kilkoma innymi pokojami i kuchnią wraz ze znikającą w jej ciemnościach spiżarnią. Pośrodku niego stał duży, okrągły stół z ciemnego, wypolerowanego drewna. Sam mebel nie został zbytnio udekorowany, a swoją prostotą rozluźniał obserwatorów, w samym centrum na małej serwetce stał tylko fioletowy, krótki wazon z zaokrąglonymi brzegami i wzorem lecących ptaków. W nim natomiast znajdował się bukiet żółto-czerwonych kwiatów, które mieniły się w pierwszych promieniach światła. Wydawało się, jakby nikt tu nie mieszkał, a jednak dwa niezwykle skupione osobniki obserwowały ten wazon. Nie poruszały się, nie wydawały dźwięków, wyglądały jak posągi pozostawione tutaj przez właściciela, żeby nie było widać jego nieobecności i nikt nie chciał go okraść.

Głuchą ciszę przerwało lekkie skrzypienie zza drzwi. Z czasem stawało się głośniejsze i oprócz skrzypienia można było także wyróżnić odgłosy powolnych kroków. Zbliżały się, co spowodowało ruch jednej z osób. Była to starsza kobieta, która powoli odwróciła się w kierunku wejścia i nasłuchiwała, nie podnosiła się, tylko czekała. Kroki w pewnym momencie ucichły i dźwięk skrzypiących zawiasów rozniósł się echem po mieszkaniu. Drzwi po chwili zaczęły się otwierać, dzięki czemu znacznie więcej światła wpadło do pomieszczenia. W tym samym momencie druga postać, oślepiona padającymi z boku promieniami, odwróciła się w kierunku wejścia i z miną nagłego wybudzenia, spojrzała w stronę ciemnej postaci stojącej w drzwiach, czekając, aż jej wzrok się przyzwyczai. Młoda kobieta w końcu dostrzegła, że ma przed sobą umięśnionego, wysokiego mężczyznę ubranego w błękitno–zielonkawą szatę. Stał on przez chwilę, obserwując sytuację w mieszkaniu, a później powoli wszedł.

– Czemu tu jest tak ciemno? – zauważył. 

Starsza kobieta przewróciła oczami i wstając powoli, poruszyła ręką w pewien bliżej nieokreślony sposób. Wraz z tymi ruchami światła w pomieszczeniu zapaliły się ciepłą barwą.

– I jak było? – spytała.

– Zignorujesz moje pytanie? – uśmiechnął się.

– Już zapaliłam… Nie drąż tematu, tylko mów.

– Mam bardzo dużą szansę – zaczął, a obie kobiety się uśmiechnęły. – Ale niestety nie tym razem, kiedy indziej się uda.

Zmarkotniały z lekka, lecz dalej obserwowały zgryźliwy uśmiech, goszczący na jego twarzy. On w tym czasie zamknął drzwi i ściągnął wierzchnią cieplejszą warstwę, a następnie porozkładał wszystkie elementy, które miał przy sobie, w tym małego pluszowego machipachi – zawiesił go przy wejściu. Kobiety natomiast wciąż obserwowały go już z lekkim zniecierpliwieniem, czekając na to co powie. Wydawało się, jakby specjalnie przeciągał wszystko, by zrobić znacznie większy klimat niż powinien.

– Prawdopodobnie mam szansę…

Starsza osoba uśmiechnęła się delikatnie, podeszła do niego i położyła rękę na jego policzku. Pogłaskała go powoli, spojrzała mu w oczy i się odwróciła.

– Usiądź. – Ruszyła w kierunku spiżarni. – Przyniosę nam coś do picia. Może też do przegryzienia? – Wydawała się pytać samą siebie. Kiedy stała w wejściu do kuchni, raz jeszcze odwróciła głowę w ich stronę . – Jak wrócę, to wszystko nam opowiesz. – I zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu. 

Mężczyzna zajął miejsce przy stole i zaczął nerwowo postukiwać palcami o blat. W tym samym czasie młoda dziewczyna obserwowała jego ruchy w milczeniu. Nie odzywali się do siebie, a cisza narastała. Nagle w tle można było usłyszeć mocniejsze uderzenie, a następnie głos kobiety:

– Nic mi nie jest, jakby co. Eli?! Chciałabyś się napić czegoś słabszego czy też mocniejszego?

Eli się chwilę zastanawiała, by w końcu dać odpowiedź:

– Słabsze, mamo! – zawołała do kobiety, a następnie już łobuzerskim uśmiechem spojrzała na osobnika siedzącego obok niej. 

– I jak byłooo braciszkuuu? – zgryźliwie przeciągnęła. – Ciężko? Straszni byli? Dużo pytań miałeś? 

Brat nie zdążył nawet otworzyć ust, a już dostawał kolejne pytanie. Widać było, że nie czekała zbytnio na jego odpowiedź. Odwrócił więc głowę i spoglądając w stronę spiżarni, krzyknął:

– Mamo!? Pomóc ci może w czymś?

– Nie, nie trzeba – odpowiedziała, pojawiając się w wejściu. Trzymała tacę z trzema szklaneczkami i małymi przekąskami w miskach, w drugiej ręce natomiast miała trzy butelki z różnokolorowymi płynami. Podeszła do stołu i rozkładając wszystko, spoglądała na syna z wyczekiwaniem. W tym czasie wzięła też jedną z butelek, podgrzewając napój wewnątrz, rozlała go do naczyń i podała dzieciom.

– Uważajcie, bo gorące – rzuciła szybko, widząc, jak Eli próbuje wziąć duży łyk. – No więc?

– Dostałem się gdzie indziej. Niestety nie na stanowisko w Armadzie Jestestwa.

– Długo tam będziesz siedział? – dopytała, zaniepokojona, obserwując zakłopotanie syna. 

– Nie mam co myśleć o militariach, póki nie wykonam tego zadania… – Widać było, że nie był pewny jak zacząć.

– To opowiedz nam wszystko po kolei – zachęciła matka z uśmiechem.

Syn spojrzał to na nią, to na siostrę, przełknął wszystkie swoje niepewności, i uderzając lekko w stół, otworzył usta…


***


Jak wiecie, dostałem informację na temat przyjęcia mnie na rozmowy. Odpowiedniego dnia zjawiłem się przy wejściu do Centralnej Komanderii Admiralnej w XanxUishi. Było stosunkowo chłodno, więc zdecydowałem, że nie będę czekać na dworze i wejdę szybciej, choć gdyby nie pogoda, to pewnie korzystałbym z czasu na zewnątrz. W drzwiach natychmiast złapał mnie mężczyzna i dał dokument polecony do mnie.

Znalazłem jakieś miejsce w holu, obserwując żołnierzy i medyków jak zwykle przebiegających z miejsca na miejsce. Otworzyłem list i ze zdziwieniem przeczytałem, że przesłuchanie zostało przesunięte nie dość, że na następny dzień, to dodatkowo do La…


***


– Trochę dziwne w sumie – przerwała matka. – Jak twój ojciec aplikował, czy też ja, to znacznie szybciej informowali, ponadto nie zmieniali miejsc przecież… 

– Też mnie to zdziwiło, ale wiesz, co mogłem zrobić. 

– Widocznie trochę się pozmieniało od czasu, jak ja się ubiegałam…

– Ogólnie byłem zaniepokojony tą informacją, ale z drugiej strony to była okazja. Nigdy wcześniej nie byłem w kompleksie Shangri La – dodał z aurą pełną rozentuzjazmowania. – Z tego co pamiętam, ojciec też był tam przesłuchiwany. Od razu przyprawiło mnie to o dreszcze z ekscytacji, jak sobie przypomniałem… Dobra, kontynuujmy.


***


Dotarcie do kompleksu byłoby znacznie gorsze, gdyby przed wejściem do tunelu nie dotarła do nas informacja przypominająca o znacznie niższej temperaturze niż w miejscu startowym. Podróż była stosunkowo szybka i nie poczułem aż takiego chłodu, przed którym byłem ostrzegany. Do czasu… Jak tylko wyszedłem z budynku komunikacyjnego, uderzył mnie w twarz gigantyczny podmuch mroźnego wiatru, i to nawet z moim przygotowaniem. Poczułem, jak bardzo zlekceważyłem podejście do tego tematu. Szybko wróciłem do środka i ubrałem się trochę cieplej. 

Wyszedłem na dwór raz jeszcze i tym razem już tak mocno nie odczułem chłodu. Tym razem tym, co mnie uderzyło, był ten wspaniały widok, coś, co nie wierzyłem, że może wyglądać tak przepięknie. Naprzeciw wejścia górowało miasto przyklejone do masywnej góry, gdzie tylko nie spojrzeć jej granice znikały we mgle i śnieżycy, która aktualnie nawiedzała okolicę. Miasto świeciło tysiącami ciepłych świateł i kryształów, wokół których na ulicach zbierali się ludzie. Od razu można było zauważyć różnicę między przyjezdnymi, takimi jak ja, a tymi, którzy spędzili tu już długi czas. Stali bywalcy chodzili, nie zwracając uwagę zarówno na otoczenie, jak i na sam chłód, tylko zmierzali do konkretnych celów. Oczywiście niektórzy z nich zatrzymywali się, by spojrzeć na to, co górowało nad miastem, ale nie zajmowało im to tyle, co mi lub innym podróżnikom. Reszta natomiast dygotała z zimna i z pełną ekscytacją badała wszystko wokół. Jednak to sanktuarium Shangri, a dokładnie jego część, najbardziej przykuwało wzrok. Wielkie, wręcz olbrzymie drzewo o koronie tak rozbudowanej, że nawet Strażnik Odrodzenia mógłby pozazdrościć tej roślinności, przykrywa nieboskłon kompleksu. W kilku miejscach dało się zauważyć świecące niczym pył kosmiczny owoce wielkości budynku, w którym stałem, a na wielkich gałęziach można było zobaczyć wiele dróg i przejść, po których pewnie przemieszczali się nie tylko medycy i pracownicy, ale i sami pielgrzymi. Drzewo, rosło w tak zimnym i nieprzyjemnym środowisku, że wydawało się ogniskiem wśród tego nieprzyjemnego środowiska. To było zdecydowanie dobre miejsce na największe miasto i największy szpital w galaktyce. Stałem tak i obserwowałem jak, powiew burzy śnieżnej wplątał się w wielkie liście i oblepiał swym pięknem roślinę, ale musiałem się otrzeźwić i spojrzeć znowu w rzeczywistość. W tym momencie wiedziałem, że chcę tam przyjść, chce też wejść na szczyt i spojrzeć z góry na cały świat. Westchnąłem powoli i gdy spojrzałem w dół, zrozumiałem, że owa roślina nie będzie jedynym obiektem, który odwróci moją uwagę. 

Naprzeciwko miejsca, gdzie się znajdowałem, stał mały zajazd informacyjny z dodatkowymi kryształami grzewczymi, a także z zadaniami dla stacjonujących tutaj jednostek. Ten mały budynek, choć wydawał się mizerny, był jedną z ważniejszych budowli tutaj. Po prawej stronie od niego znajdował się olbrzymi zagospodarowany teren z portem międzyplanetarnym i przystanią Kaskijską, przy której aktualnie stał jeden ze statków, transportowiec. Przyglądałem się mu trochę, aż odkryłem, że należy do Armady Szmaragdowej. Ciekawiło mnie, kto i w jakiej sprawie tu przybył, ale to zdecydowanie wykraczało poza to, o czym powinienem rozmyślać. Za transportowcem górowały wielkie rojowniki, chyba uzupełniano im zapasy. Nie należały do tej samej armady, jednak nie mogłem dostrzec emblematu. Najlepszym elementem portu było to, że aktualna wyrwa położona za rojownikami nadal pozostawała otwarta, co znaczyło, że mamy stabilne połączenie z jakimś celem militarnym. Czyżby naszym udało się odbić kolejną fabrykę śmierci? Pewnie Terracjusze będą mieli dużo roboty. W tym momencie przypomniałem sobie, o Głównym Szpitalu Terracyjnym. Szukałem fioletowych kopuł i zauważyłem je – olbrzymie zabudowania w tle. W pobliżu widać było także małe transportowce, latały tam i z powrotem, to z portu, to z innych miejsc rozrzuconych w całym mieście. Ciekawiło mnie, jak to tam wyglądało, ale bym tylko przeszkadzał.


***


– Eli! – wtrąciła matka. – Po studiach staraj się pojechać do La. Na pewno z twoimi talentami zrobisz wiele dobrego.

– Mamooo… Czemu tam… – spytała dziewczyna rozleniwionym głosem.

– To byłaby szansa dla ciebie, jest niewielu medyków z elementem odrodzenia, pomyśl trochę, dziewczyno! – burknęła matka. – Aplikowanie tam byłoby bardzo dobre dla ciebie… – Spojrzała na syna. – A ty co myślisz o tym? Na pewno dobrze doradzisz siostrze, co nie?

– Jeśli chce praktykować medycynę, to byłby to dobry kierunek rozwoju. – Brat spojrzał kątem oka na niezadowoloną minę siostry. – Ale myślę, że przede wszystkim powinna się skupić na Komnatach Fidżi, z jej elementem dałoby to lepsze perspektywy i mocniejszy rozwój. 

– W sumie… Masz rację. – Wzdychając, odwróciła się do córy raz jeszcze. – Czyli już wiesz, gdzie celować!

– Czemu cały czas przeszkadzasz Mis’a. Później pogadamy o tym, teraz słuchajmy, robiło się ciekawie! – rzuciła niezadowolona Eli.

Wzrok obu kobiet, gdyby mógł, to spowodowałby urazy wewnętrzne u obu z nich, jednak po chwili zrezygnowały z obserwowania siebie nawzajem i odwróciły się do mężczyzny. Ten w zakłopotaniu spojrzał na blat stołu, drapiąc swój policzek. 

– To może ja… – jego oczy, choć niewidoczne dla kobiet, odwróciły się w bok – będę dalej mówić…


***


Długo obserwowałem Obszar Terracyjny, jednak musiałem w końcu zająć się swoimi sprawami. Dzięki temu, że na ulicach La panował dość duży ruch, mogłem podpytać się przechodniów o drogę do Głównej Komanderii Admiralnej. Oddaliłem się wreszcie od początkowego budynku i zmierzałem zgodnie z instrukcjami. Zauważyłem bardzo dużą liczbę olbrzymich struktur przestrzennych, które hipnotyzowały mnie swym wyglądem. Zastanawiałem się, do czego służą. Obserwowałem wśród tej burzy śnieżnej, jak obiekty pojawiają się i znikają w wielkiej płaszczyźnie portalu – jak nagle wyleciał z niej statek, a później znowu pojawiła się się jakaś skrzynia. Zdecydowanie zapatrzyłem się na ten widok i idąc wciąż przed siebie, wpadłem na kogoś. Otrząsnąłem się szybko, odsunąłem się i schyliłem, przepraszając. Osoba, na którą wpadłem, była kobietą ubraną w czarną szatę, o bladej twarzy. Uśmiechnęła się i odpowiedziała mi:

– Spokojnie, młodzieńcze. Byłam trochę wczytana w raporty i nie zauważyłam cię. – Spojrzała mnie, później na struktury – Ale obserwując twój wyraz twarzy i przeprosiny, zakładam, że i ty nie uważałeś. Powiedzmy, że jesteśmy w tym kwita.

– Przepraszam, raz jeszcze. Po prostu to pierwszy raz, kiedy tu jestem i… – zacząłem – i nie wiem, na czym oczy zawiesić. A jest tu tyle rzeczy, że to aż niesamowite. 

– Czyżby nowy student? – Spojrzała na mnie uważniej i widać było, że ocenia mnie wzrokiem. – Choć po dłuższym namyśle… Przenieśli cię tu? A może wakacje? Muszę wtedy przyznać, że sobie zły okres wybrałeś. Co prawda… Niektórzy lubią burzę, a drzewo Nyugai potrafi się prezentować w każdej pogodzie – dodała po chwili.

– Ja… Jjja… – zacząłem. Kobieta uśmiechnęła się lekko, natomiast pobliscy przechodnie lekko zachichotali, przez co się zawstydziłem. – Mam tu przesłuchanie…

– Ależ spokojnie. Nie masz się czym spinać. – Mocno klepnęła mnie po ramieniu. – To w jakim departamencie? Terracja? Kontrola? A może w badaniu Pieczęci Kitieżu?

– Idę w stronę GKA – rozejrzałem się – i chyba trochę zboczyłem z drogi…

– Oj zdecydowanie zboczyłeś. Na twoje szczęście właśnie tam zmierzam, więc nic straconego. Chodź, zaprowadzę cię. – To powiedziawszy, chwyciła moje ramię i poprowadziła przed siebie. 

Trzymała mocno, bo co jakiś czas zatrzymywałem się, by jeszcze pooglądać rzeczy, których nie widziałem. W końcu się mnie spytała:

– Czy wiesz, do czego są te struktury?

– Na pewno do przesyłu. Jednak nie wiem czego.

– Widzisz, chodzi o to, by móc przechodzić bez nadmiernego uszkodzenia bariery i to jest tu testowane. – Zamyśliła się, spoglądając na strukturę, przy której zamrugało czerwone światło. – Tamta próba znów się nie udała. Może w końcu się komuś uda…Po pewnym czasie doszliśmy do miejsca docelowego, a ona życzyła mi powodzenia i znikła w głębi przestrzeni budynków.


***


– Tak jak myślałem, wszyscy Terranie są mili, co najwyżej mają czasem paskudny charakter. Nie to co Nibirzy, cholera z nimi – przerwała znowu matka. Po chwili szybko dodała: – A obszarów pewnie Terracyjnych wychodziły dosyć nieciekawe tudzież głośne dźwięki?

– W sumie to całe miasto było cichsze niż nasze regionowe XanxUishi – odpowiedział syn, po czym szybko dodał, zrozumiawszy, że nie była to odpowiedź na pytanie: – A z tamtego kierunku nie było słychać nic niepokojącego, jeśli o to ci chodzi. – Chwilę zastanawiał się nad tym, co powiedział, by dodać nieprzyjemną uwagę. – Spodziewałem się dźwięków rozpaczy i cierpienia, ale zdecydowanie umieją doprowadzić ich wszystkich do ciszy, dzięki czemu nie zakłócają spokoju kompleksu.

Gdy skończył mówić, zauważył, że obie kobiety patrzą na niego z lekkim osłupieniem. Wtedy też dotarło do niego, co właśnie powiedział. Szybko otworzył usta, jednak matka wstała.

– Ty lepiej już nic więcej nie mów na ten temat, to było trochę bardzo przykre w stosunku do nich. – Chwilę się zastanawiała, patrząc groźnie na syna. – Też ich zbytnio nie lubię, ale nie jest to powód, by tak mówić, nie są winni temu stanowi rzeczy. – Odwróciła się i poszła na nowo w kierunku spiżarni, zostawiając swoje dzieci w ciszy. 

Zarówno Mis’a, jak i Eli nie wiedzieli, co powiedzieć. Po pewnym czasie kobieta wróciła z dodatkowymi smakołykami, które wsypała do naczyń. 

– Co nie jecie, tylko ja to jem – powiedziała, siadając. Spojrzała na nich i dodała: – Co się stało, to się nie odstanie. A swoimi czynami możesz to lekko wygładzić. – Wzięła do ręki kolejną butelkę napoju i zaczęła go rozlewać.

– A ty, Eli? Też chcesz?

– Nie, mamo, dziękuję. 

Kobieta spojrzała na nią, po czym, patrząc jej prosto w oczy, i tak dolała porcję napoju. Odwróciła się z uśmiechem do syna.

– Mów dalej.

– MAMO!!! Mówiłam, że nie chcę!

– Oj, i tak wypijesz. I zjedz coś – zwróciła się w kierunku córki, by następnie znów spojrzeć na syna z delikatnym, ale szelmowskim uśmiechem. – Mis’a, mów, mów. Nie przeszkadzaj sobie.


***


Gdy wszedłem do budynku, przytłoczyła mnie nie tylko jego wielkość – a dokładniej nawet samego holu, w którym się znalazłem – a to, że wydawało się, jakbym wszedł do małej wersji miasta zamkniętego w tym wielkim gmachu. Cała przestrzeń nawet nie przypominała tego, co spotkałem w CKA w XanxUishi. To był całkowicie inny poziom postrzegania przestrzennego. W samym centrum stał olbrzymi obelisk, na którym wypisano wszystkie aktualne dane dla przychodzących z różnych departamentów tej organizacji. Obelisk ciągnął się prawie po sam sufit, zresztą wystarczająco wysoki, że gdyby zrzucić z samej góry jakąś istotę nie posiadającą żadnej ochrony, to zostałaby po niej tylko niewyraźna czerwona miazga. Nie byłoby co sprzątać, pomyślałem wtedy i szczerze nawet nie wiem, czemu to zrobiłem. 

W połowie wysokości pomieszczenia widać było olbrzymie śluzy, które co rusz się otwierały, a wtedy długie pojazdy transportowe przepływały z jednego punktu do drugiego, niczym małe łodzie transportu publicznego. Pięter było zbyt dużo, by liczyć, jednak na każdym widocznym dla mnie, widziałem zastępy ludzi zajętych swoimi sprawami. Gdzieniegdzie było widać pomarańczowe światło, wtedy nastawał szybki i zdecydowany ruch kolejnych jednostek, a na samym obelisku pokazywało się ostrzeżenie i ilość potrzebnych zapasów, czyżby do uzupełnienia? Nie wiedziałem, ale może się dowiem, jeśli zacznę tu pracę. Czas leciał a ja stałem i stałem, jak słup soli, zapatrzony, już kolejny raz w tym niesamowitym mieście. 

Trochę zajęło mi ocucenie się z letargu. Podszedłem wreszcie do punktu informacyjnego znajdującego się pod obeliskiem i spytałem o drogę. Po uzyskaniu odpowiedzi i przebyciu sporego dystansu z pełną ekscytacją znalazłem właściwe miejsce i usiadłem po środku wielkiego, okrągłego holu pełnego drzwi. Czas mijał, choć w mojej ocenie się po prostu dłużył. Kolejni ludzie byli wołani, wchodzili do różnych pokojów, po jakimś czasie wychodzili, a ja głupio czekałem. Nie wiedziałem, kiedy nadejdzie moja kolej. W końcu jednak, gdy akurat zdecydowałem się wstać, by znaleźć jakieś informacje dotyczące mojego spotkania, drzwi, naprzeciwko miejsca, gdzie siedziałem, otworzyły się i zawołano mnie. Niepewnie wszedłem do dużego pokoju z widokiem na olbrzymie drzewo. Po środku znajdowało się prostokątne podwyższenie, na którym siedziało pięć osób, w tym poznana przeze mnie wcześniej kobieta. Uśmiechnęła się pozytywnie w moim kierunku.


***


– Wydaje się, jakby specjalnie na ciebie wpadła – kolejny raz przerwała mu matka. 

On natomiast wydawał się jakby wyrwany ze snu. Spojrzał kątem oka na rozzłoszczoną siostrę.

– Ciągle tylko przerywasz, zaraz będziemy tu siedzieć przez tydzień! – zaczęła gniewnie. – Później możesz o tym pogadać!

– Nie tym tonem, młoda damo! Tylko głośno myślę – warknęła matka. – Nie moja wina, że nie potrafi się skupić!

– Ależ spokojnie… – wtrącił się. Zauważył jednak wrogie spojrzenie obu kobiet i szybko się wycofał. – Ja może dalej będę mówić!


***


– Usiądź, proszę – powiedziała kobieta w czerni, wskazując na wolne miejsce przed podwyższeniem. 

Grzecznie podszedłem i ukłoniwszy się, usiadłem na wskazanym siedzisku.

– Mnie już raczej kojarzysz, a przynajmniej z wyglądu, ale z racji, że wymaga tego kultura, przedstawimy się oficjalnie. Nie jestem też pewna, czy kojarzysz wszystkich – kontynuowała. – Ja jestem Anri, na stanowisku sakralnego patriarchy. – Uśmiechnęła się szeroko. 

Gdy połączyłem informacje oraz to, jak się wyrażałem, a kim byłem… Od razu cała krew odpłynęła mi z twarzy. Ktoś tak ważny tu siedzi…

– Nie denerwuj się zbytnio tym, co było, bo i tak nie wiedziałeś, a ja się też dobrze bawiłam. Nie zmieniaj się – szybko dodała, zapewne zauważyła, jak zbladłem. – Zanim przedstawię resztę, to chciałabym cię poinformować, że będziemy rozmawiać o twojej aplikacji do nas. Chcielibyśmy, żebyś starał się odpowiadać w szczery, choć niekoniecznie oficjalny sposób, rozluźnij się. Potrzebujemy osób, które potrafią zachować zimną krew. Rozumiemy się? – Patrzyła w moją stronę, aż skinąłem głową, przełykając ślinę. Ona natomiast usiadła i zaczęła wskazywać resztę, zaczynając od swojej prawej strony.

– Zaczynamy ode mnie, rozumiem. – Mężczyzna wyprostował się. – Mnie na pewno znasz, ale nazywam się Ujgadyn i jestem radnym miasta La. Miło mi.

Kobieta na skraju, na prawo od niego, ruszyła się, jednak nie wstała. Twarz skrywała pod maską. Kojarzyłem jej aurę, jednak nie mogłem skojarzyć z kim. 

– Jestem Izyra, patriarcha. – Na jej masce nie widać było czegokolwiek, co mógłbym kojarzyć, a nawet nie pasowała kolorem do jej czerwonych szat. Co ciekawe, na samej masce nie było niczego, co mogłoby imitować twarz, nie miała również otworów potrzebnych, by przez nią widzieć. – Zajmuję się terenami na wschód od Wielkiej Świątyni Salomona…

Chwilę się zastanawiałem i dopiero gdy usłyszałem, nad czym czuwa, zrozumiałem, że uczyła klasę równoległą do mojej. Podobno była bardzo brutalną jednostką. Ciekawe, co jest pod maską.

– Żeby zbytnio nie przedłużać, bo widzę, że się trochę rozleniwiliśmy – zaczął mężczyzna na lewo od Anri. – Okręgowy dowódca zaopatrzeniowy sektora Umasi – wziął głęboki oddech – Xi’xar. Zawsze lubiłem spotykać nowe osoby na pokładzie. – Zaśmiał się do siebie. 

Wszyscy odwrócili się do ostatniej postaci. Czekali, aż rozpocznie, ta natomiast ocknęła się z zamyśleń dopiero po jakimś czasie.

– Juro mi mów. – Podrapał się po twarzy, nie wiedząc, co mówić dalej, i wychwytując gniewne spojrzenie Anri. – Jestem tu… – Patrzył na ruchy ust sakralnego patriarchy. – Dobre pytanie, po co tu jestem… Chyba dlatego, że musi być nieparzysta liczba osób. Poza tym miło mi i powodzenia. – Z wielkim uśmiechem powitał mnie, gdy reszta w zakłopotaniu starała się zignorować zaistniałą sytuację. 

Juro nic mi zbytnio nie mówił z wyglądu, nie kojarzyłem go, choć może po prostu przebrał się za kogoś. Cisza zakłopotania trwała bardzo długo, ale została przerwana przez głośne chrząknięcie Anri.

– przyjrzeliśmy się wcześniej twojemu doświadczeniu i działaniom, które podejmowałeś. Ponadto zapytaliśmy też twoich podkomendnych i współpracowników, a także patriarchę Gaję. Wszystko wygląda całkiem dobrze, jeśli mam być z tobą szczera.

– Powiedz mi w sumie…, Jesteś tu z konkretnego powodu i zaraz do tego wrócimy, jednak opowiedz nam jeszcze o swojej małżonce – wtrąciła Izyra.

Siedziałem chwilę, zastanawiając się, o co dokładnie jej chodzi i nie potrafiłem nic z siebie wydusić. Czyżby ją znała?

– Może inaczej to powiem – kontynuowała, przerywając moją spiralę myśli. – Czy wszystko u niej dobrze? Co ona myśli o tym wszystkim? Wolimy mieć pełny ogląd sytuacji.

Przez chwilę jeszcze pozostałem cicho, aby ułożyć jakieś sensowne zdanie. Obserwowali mnie w skupieniu, nie wiem, czy z uśmiechami, bo nie wszystkie twarze można było dostrzec. W końcu zdecydowałem się odpowiedzieć luźno, ale spokojnie.

– Zawsze mi zazdrości determinacji. Często podczas naszych rozmów, gdy jestem w domu, mówi mi, że chciałaby mieć taką siłę jak ja, a nie talent do leczenia. Ale zawsze wydaje się też dumna. Przynajmniej tak mi się wydaje… – Zatrzymałem się. Zacząłem się zastanawiać, czy chcą sprawdzić, co o niej myślę, czy im skłamię… – Ja osobiście uważam, że robi znacznie ważniejszą robotę. Na froncie czy w partyzantce przekonywałem się wielokrotnie, że brak medyka zmienia sytuacje całkowicie, i to nieodwracalnie. – Zamilkłem. Czy powiedziałem za dużo? 

– Jeśli cię coś martwi, to mów, oceniamy cię cały czas, od momentu wejścia. Twoją postawę i twoje uczucia. Wysłuchamy cię, bo nie możesz mieć wątpliwości, tylko determinację – zmotywował mnie Ujgadyn.

– Jest genialnym medykiem, wiem o tym – zacząłem – ale jest w ciąży i się martwię. Czy nic jej nie będzie. To znaczy wiem, że będzie wszystko dobrze, ale co jeśli… – Ucichłem. – Co jeśli zostanę przydzielony gdzieś daleko i nie będzie mnie, kiedy akurat będzie mnie najbardziej potrzebować. Jeśli uda mi się dostać, to chciałbym was prosić, bym mógł zacząć po porodzie.

– I to właśnie lubię, myślę, że będzie się nadawał – powiedziała Anri. – Nie musisz się przejmować takimi rzeczami. Bo nie rozdzielamy rodzin. Jeśli to mamy za sobą… – Spojrzała na ekran, a następnie znów na mnie. – Teraz nam opowiedz o swoich motywacjach i w ogóle o tym, co cię skłoniło do tego wszystkiego. 

Jeszcze przez moment rozmyślałem o Katri, uśmiechnąłem się mimowolnie. Później zacząłem mówić o ojcu i o tym wszystkim, co przeżyłem w sąsiednich wymiarach czy na obronie terytorium. O tym, jak chciałbym być blisko domu i dlaczego właśnie aplikowałem do Armady Jestestwa. Oni natomiast obserwowali mnie w ciszy, co jakiś czas przekrzywiając głowy do siebie, by pomówić, i potakiwali.


***


– Właśnieee. Co słychać u Katri? – tym razem przerwała Eli. 

– Całkiem dobrze, już dziesiąty miesiąc. Według badań wychodzi, że dziecko będzie zdrowe i silne, ale staramy się być przygotowani na wszystko.

– A płeć? 

– Dziewczynka

– Teraz ty przeszkadzasz mu opowiadać, a tak na mnie krzyczałaś – wtrąciła się nagle ich matka, by następnie uśmiechnąć się i zgryźliwie spojrzeć na Eli. – Dzieci są takie niewdzięczne… Pamiętaj, by na to uważać Mis’a. – Odwróciła się do syna, całkowicie ignorując wściekłą minę swojej córki.

Syn nie był do końca pewny, co się dzisiaj z nimi działo i czemu były takie bojowo nastawione w stosunku do siebie, ale było widać, że nie chce się w to mieszać.


***


– Dobra, to mamy te sprawy już za sobą. Teraz przejdźmy do czegoś innego. – Xi’xar spojrzał na urządzenie przed sobą i zaczął coś wyczytywać. – Porozmawiajmy o Knati. – Spojrzał na mnie spode łba. – Jesteś bardzo często wymieniany w wielu raportach. Pochwał masz chyba więcej niż wzmianek o sobie. Wiesz o tym?

– Nie, szczerze to nie wiedziałem – odparłem zdumiony. – To nie było coś wielkiego, żeby tak o mnie wspominać. Gdyby to było coś faktycznie poważnego, zapewne zająłby się tym protektor stacjonujący w układzie. A tego nie zr… – Nie zdążyłem dokończyć,bo przerwał, mi dotychczas siedzący cicho Juro.

– I tu się mylisz. – Spojrzał na mnie spokojnie – Widzisz… Protektora ani nikogo wystarczająco kompetentnego na miejscu nie było, by móc zając się tym z zimną krwią. Wszyscy pozostali byli aktualnie ze mną, wracaliśmy z kryzysu tektonicznego w gwieździe układu Somaria. Czy słyszałeś o nim?

Pokiwałem przecząco głową, a on wziął oddech i spojrzał mi głęboko w oczy.

– Twoje działania uniemożliwiły rozpoczęcie krwawego konfliktu między rasami Ipsa i Mimikon. Ponadto spuściłeś z nich ciśnienie, które się utrzymywało, jeszcze zanim spotkaliśmy obie rasy. – Na chwilę zamilkł. – Wyobraź sobie, że twoje działania doprowadziły do tego, że stali się sojusznikami. UŚWIADOM SOBIE TO. Protektor co najwyżej załagodziłby sytuację i na tym by się skończyło. Ty zrobiłeś o wiele więcej.

– Co ważniejsze, nikt po tobie nie musiał sprzątać ani robić czegokolwiek więcej – dodał Ujgadyn. – Możesz być z tego dumny.

Mimowolnie się uśmiechnąłem, jednak nie wiedziałem, co im odpowiedzieć… Nie dali mi także zbytnio ochłonąć, bo patriarcha Anri zaczęła mówić o innej sprawie. 

– Śledzisz może aktualne wydarzenia ze świata Nibirów? – spytała, ja w tym czasie lekko pokiwałem głowa, ale niezbyt pewnie. – Unia Edberska ukazała się Nibirom, co było dla nich dosyć dużym szokiem. Chcemy, by dojrzeli do nas dzięki nim. Zdecydowaliśmy się podjąć pewne kroki.

Słuchałem jej w pełnym skupieniu i zrozumiałem, jak wiele się zmieniło od mojego ostatniego zainteresowania się tą kwestię. Słuchanie, jak ktoś tak cię chwali, i to takie osoby, było czymś bardzo przyjemnym. Przez co też zbytnio nie zwróciłem uwagi na to, do czego zmierzała rozmowa.

– Nasza piątka zdecydowała, biorąc pod uwagę wszystkie dane, że staniesz się jednym z pięciu ambasadorów. Oczywiście wraz z żoną, oboje będziecie spełniać tę rolę – zakończyła i na chwilę zamilkła.

Ja siedziałem osłupiały, a informacja powoli dochodziła do mnie, aż w końcu zrozumiałem. Bańka rozmarzenia pękła w nagły sposób, gdy usłyszałem echo słowa „ambasador”. Wstałem bardzo szybko i uderzyłem rękoma o blat stołu, przy którym siedziałem.

– JAK TO?! – Cięzko dyszałem i, spięty, wydukałem z siebie: – J–JJA? Ambasadorem? Co z Armadą. Czemu tym?!


***


– Czyli ambasador? – przerwała tym razem matka, ponownie… – nie myślałam, że kiedyś usłyszę tę nazwę stanowiska w ramach mówienia o Nibirach. – Zastanowiła się chwilę nad tym, co powiedziała. – Jest to jakiś zaszczyt czy rozwój naukowy dla Nibirów, ale dla nas to raczej jak kara, zwłaszcza dla ciebie…

– Nie wiem, co sobie myśleli, ale zaraz powiem wam, co było dalej. – Spojrzał na nią spode łba, zdemotywowany. 

– Będę się chwalić, że mam brata ambasadora. A co na to Katri? – dodała od siebie Eli, zanim jeszcze zdążył mówić dalej. 

– Wydaje się zadowolona, ale widać, że mi współczuje, że nie mogłem dołączyć do żadnej z armad…

– Ale mówiłeś, że masz jakieś szanse? – wtrąciła się w pomrukiwanie syna.

– Taaa… Zaraz do tego dojdę, jeszcze chwilka – wyjaśnił spokojnym głosem. Westchnął i zaczął mówić dalej.


***


– Przeprowadziliśmy w pierwszej kolejności rzetelny wywiad związany z twoimi działaniami w Knati, w szczególności tym, jak działałeś i co uznawałeś za priorytetowe. Dzięki temu zrozumieliśmy, że będziesz idealną osobą na to stanowisko, a co za tym idzie, jesteś także pierwszą osobą, która przeszła tę procedurę. Patrząc na wszystkim kandydatów, również tych, których dopiero sprawdzamy, zostałeś ustanowiony pierwszym ambasadorem, a co za tym idzie, będziesz mógł wybrać miejsce, w którym będziesz rezydować, gdy takie punkty zostaną już utworzone. To jest dla ciebie szansa bycia blisko małżonki i przyszłego dziecka. Będziesz na miejscu, więc od ciebie i twoich przemyśleń będzie zależało, jaki kurs wybierzemy wobec Nibirów. Co do reszty obowiązków… Zostaną omówione po ustanowieniu wszystkich ambasadorów – oświadczył Ujgadyn.

Ja natomiast stałem dalej, nie rozumiejąc, co takiego zrobiłem, że zdecydowali się na taką opcję. Czym ich rozwścieczyłem, że ukarali mnie tym, skoro zbierałem tyle pochwał? C nie umiejscowili mnie w Armadzie, nawet na stanowisku dyplomatycznym? Wszyscy byliby zadowoleni. Natomiast ja trafiłem na to…

Przez dłuższy czas przeklinałem Nibirów za to, że są w stanie kontaktować się z tak rozwiniętą rasą. Pycha przelewała się przez moje emocje, a ja z każdą chwilą nienawidziłem to bydło coraz bardziej. 

– Czy wszystko w porządku? – spytała Izyra. – Pamiętaj, że nie wiadomo, czy im się uda w ogóle osiągnąć nawiązanie kontaktu i jak zareagują na niego. Chcemy mieć na stanowiskach tych najlepszych z najlepszych. Poza tym, winy każdego będa odkupione z czasem…

Stałem jeszcze chwilę, tym razem słuchając tego, co powiedziała, odtwarzając jej głos w swojej głowie. Coś się kryło za tą decyzją, ale Nibirzy czy też Ziemianie, jak sami się nazwali, nie byli przecież winni tym decyzjom, chcieli po prostu żyć, chcieli się rozwijać na nowo. W końcu jednak coś we mnie pękło i otworzyłem usta.

– Czemu… – zacząłem. – Zawsze… Dążyłem do udzielania się w służbie militarnej, ratowałem ich z fabryk, odbijałem z niewoli podczas partyzantki, ale czemu takie stanowisko… Nie nadaję się na to. – Czułem, jak zbiera się we mnie smutek, coraz mocniej i mocniej. 

– Opinie o tobie mówią same za siebie – znów wtrącił się Juro

– Dlaczego ludzie myślą, że jestem dobrym dyplomatą? Nikt nie pamięta, jak zacząłem wojnę? Bądź spowodowałem kolejną? – mój głos stał się ciężki i agresywny. – Gdzie byli ci znawcy, kiedy przez moje zaniedbanie doszło do takiego upodlenia. Gdzie byli, gdy zażynali się jak zwierzęta? Gdzie byli ci cali OPINIODAWCY?!

Moje warknięcie odbiło się po całej sali. Większość osób obserwujących mój wybuch miała zmieszane miny niewiedzy, tylko twarz Anri zrobiła się śmiertelnie poważna. Ona wiedziała, zrozumiałem, że nadepnąłem na odcisk, na który nie powinienem.

– Usiądź. – Jej głos był zimny, a słowo, które wypowiedziała, było tak silne, że ktoś o słabszych nerwach zemdlałby w tym momencie. Ja natomiast powoli usiadłem na swoje miejsce.

– Doskonale wiemy… – Rozejrzała się po zebranych jednak tylko Izyra z pozostałej gromady, nie wykazywała zdziwienia. – Wiemy, a przynajmniej mniejszość wie, o czym mówisz. Myślisz, że dlaczego zostałeś zgłoszony?

– To twoje odkupienie – wtrąciła Izyra. – Nie tobie decydować, czy jest to dla ciebie dobre czy nie, twoje czyny zdecydują za ciebie. 

– To, że nim będziesz, to efekt twojego poczucia winy i naprawy wartości, którymi się kierujesz – dodała Anri. – Myślisz, że nie wiem, że twoje ostatnie działania w partyzantce to próby wymazania paskudnej historii? 

– Możesz nas nienawidzić, ale to stanowisko w końcu spowoduje wymazanie twej winy… – Izyra spojrzała po reszcie, która miała dość mocno zmieszane spojrzenia. – Zaraz wam to opowiemy, myślę, że to będzie najlepsze. Bo wygląda na to, że nie śledziliście pewnych kwestii na bieżąco.

– O czym w sumie mówicie? – spytał zaskoczony Ujgadyn. – Wiedziałem, że miał coś za uszami i mam na myśli zniszczenie fabryki wraz z porwanymi. Ale mówicie o czymś, czego nie pamiętam.

– Bo w sumie osoby, które nie interesowały się sprawami Nibirów lub nie były patriarchami w danym momencie, jak ja, zbytnio nie wiedziały o tej sytuacji – wyjaśniła Izyra. – Kojarzycie może te dwa wewnętrzne konflikty w dziejach Nibirów? Gdy walczyli bezsensownie o nie wiadomo co?

– Musisz, być bardziej precyzyjna, bo oni napierdalają się ze sobą cały czas, nawet teraz... – odpowiedział Xi'xar bezemocjonalnym głosem.

– W innych przypadkach nie musieliśmy się wtrącać w ich walki. To był w sumie pierwszy i ostatni raz, kiedy się wtrąciliśmy – odpowiedziała Anri. 

– Czemu właściwie to zrobiliśmy? – Ujgadyn pytał dociekliwie. 

– Bo ktoś nie dopilnował – spojrzała na mnie – zwłok harbringera. Spowodowało to nadmierny rozwój jednego z obozów i spowodowanie masowych tragedii, i to dwa razy...

– Chodzi o wielką wojnę? – zapytał Juro. – To nie było ich trzy?

– Nie, były tylko dwie. Ale to nasze niedopatrzenie – podsumowała Izyra. – To znaczy pewnie bez naszego niedopatrzenia i tak by się utworzyły, ale nie w tak brutalny sposób.

– Widzisz, jedna z frakcji tamtej wojny pozyskała ciało typu kasemebi. Był martwy, jednak gruczoły dalej działały – zaczęła opowieść Anri. – Jakimś dziwnym sposobem udało im się wyekstraktować soki i podtrzymywać przy życiu owe gruczoły, powodując tworzenie się zabójczych gazów, które roztapiały wnętrzności wrogów...

– Dalej się zastanawiam, jak to zrobili – dodałem. – Jedno to przechwycić, ale drugie to przerobić na coś tak śmiercionośnego. Biorąc pod uwagę, że potwór używa tego soku do paraliżowania, a nie eliminowania.

– No dobra, ale jaka jest jego wina w tej całej wojnie? – zapytał Xi'xar, wskazując na mnie.

– Moim zadaniem było zabezpieczenie zwłok harbringera i kasemebi, które zabiliśmy na naszym terenie, ale jeden z pasożytów żyjących w harbirngerze wydostał się i znalazł nosiciela. Oddaliłem się więc wraz z oddziałem, by znaleźć uciekiniera, a przed wyruszeniem ustawiłem barierę uniemożliwiającą Nibirom zobaczenie ciał kreatur – odpowiedziałem. 

– To jak je znaleźli? – pytał dalej radny. 

– Jednostki te nie zdążyły jeszcze wystarczająco wystygnąć, dlatego z ciała harbringera uwolniły się gazy, które unieszkodliwiły barierę. Gdy nas nie było, niezidentyfikowany Nibir natknął się na to miejsce i jak zakładamy, zwołał przyjaciół. Bo sam by zdecydowanie nie przeniósł tych ciał i nie oddalił się z nimi w nieokreślone przez nas miejsce. Do dziś nie wiemy, kto za tym stał. Pewnie nie przeżyli długo i umierali w męczarniach, będąc pod działaniem wszystkich oparów wychodzących ze zwłok i samych pasożytów. Ale to spowodowało utworzenie się w późniejszym czasie drugiej wielkiej wojny. A była ona brutalniejsza – dodałem. 

– Czyli zabrali zwłoki? – zapytał Juro. 

– Ta, o harbringerze dowiedzieliśmy się później. Kasemebi odzyskalismy w trakcie tego konfliktu – uzupełniła Anri.

– Czyli Germanie wytworzyli broń. Jak doprowadziło to do globalnych walk?

– I tu pojawiam się ja. Spowodował to incydent w Sarajewie – tłumaczyłem dalej. – Jeden z pasożytów zaraził Ziemianina o imieniu Princip... Wyczułem ów organizm pasożytniczy i miałem go unieszkodliwić, ale jak nosiciel wszedł do tego miasta, nie mogłem go odstrzelić...

– Według naszych danych pasożyt zaczął się namnażać w organizmie nosiciela, powodował ataki gniewu i niestabilności emocjonalnej – czytała Anri. – Stwierdziliśmy, że trzeba go unieszkodliwić, zanim wywoła jeszcze więcej szkód.

– Dostałem zadanie zlikwidowania go za wszelką cenę – tłumaczyłem dalej. – Chciałem, by wyglądało to na samobójstwo i faktycznie tak wyglądało, jednak wcześniej zrobił coś, czego się nie spodziewałem.

– Pasożyt chciał rozlewu krwi, by się rozmnożyć, ponieważ czuł zagrożenie… – Patriarcha skomentowała w końcu zajście. – Wyciągnął niejaki pistolet i strzelił w stronę dość ważnych ludzi z tamtego okresu. Gdyby nie nacisk pasożyta, nie doszłoby do tego, a Princip dokonałby samobójstwa. Ostatecznie doprowadziło to do dalszej lawiny zdarzeń.

– Można więc powiedzieć, że pierwsza wojna jest moją osobistą winą. – zakończyłem wypowiedź. 

– Tego się w sumie nie spodziewałem – rzekł Xi’xar. 

– Ja w sumie też nie – odpowiedziałem mu.

– No dobra, to mamy pierwszą za sobą. Co odwaliłeś w drugiej w takim razie? – rzekł Juro z pewnym zawodem w głosie, jak gdyby w sumie nie chciał się dowiadywać tak do końca.

– To teraz przejdźmy do tej zwariowanej części – entuzjastycznie zaczęła patriarcha sakralna, wskazując na mnie. – Widzicie, pomiędzy obydwiema wojnami była kilkuletnia przerwa związana z naszymi działaniami „czyszczącymi” ten cały zrobiony przez niego bałagan. A także z działaniami podziemnymi Nibirów i Cesarstwa.

– Udało nam się wyeliminować wszystkie pasożyty, a przynajmniej tak wtedy sądziliśmy, oraz odzyskać zwłoki kasemebi i kilka części harbringera – dodała Izyra. – Nie udało się odzyskać wszystkich. Szukaliśmy ich, ale nie znaleźliśmy. Nasze oddziały stwierdziły, że te, których brakuje, zostały wykorzystane.

– Jak zakładam, nie zostały – rzucił radny. 

– Zostały po prostu przeniesione do różnych części świata i zachowane. Najwięcej części przerzucono na drugą stronę globu, do wyspiarskiej krainy, gdzie oddział specjalny pod nazwą 731 testował na swoich ludziach owo znalezisko – dodałem. – Zrobiło to z nich małą cesarską fabrykę, gdyż pasożyty opanowały tamtejsze jednostki dowodzące.

– Czasem sie zastanawiam, czemu chronimy Nibirów. Skoro mają takie wartości – wyznała Anri. 

– Nasze postrzeganie dotyczące ich poziomu zaawansowania stopniowo się zmieniły po tamtym okresie. Jakby nie patrzeć, nieinteligentna rasa nie dokonałaby tylu przedsięwzięć. Nawet bez wpływu pasożytów udało im się dokonać niemożliwego, czyli walczyć z tą zarazą – dodałem.

– Główny winowajca rozpoczęcia tej drugiej wojny, kolejny pasożyt, zaraził osobę, która przeniosła tamte zwłoki, a później rozplenił się na lud germański. Zatruł wreszcie kilka jednostek u władzy, a wtedy zrobiło się całkiem nieciekawie – skomentowała Izyra. – Wiecie, jak Nibirzy postrzegają rozpoczęcie tej wojny?

– Mówisz to tak, jakby postrzegali ją inaczej, niż powinni – rzekł Juro. 

– Musieliśmy im nadpisać pamięć, bo jednak to byłoby za dużo dla wielu z nich. A spójrzmy prawdzie w oczy, łatwiej było im przystosować się do tej rzeczywistości, którą im napisaliśmy – dodałem. 

– Czyli wersja, w której pewien obszar został zindoktrynowany, a następnie biologicznie wzmocniony, nie wchodzi w grę? – spytał Xi’xar. 

– Nie – odpowiedziałem.

– O czym wy mówicie, bo coś mnie chyba ominęło? – spytał radny. 

– Prawdziwa wersja wygląda tak, przygotuj się – skomentowała Anri. – Zarażone jednostki germanów rozwinęły się, rozsiewały pasożyty dalej. Scalając się z nowo uzyskanymi częściami pozyskiwanymi z porwanych ofiar, wzmacniali biologicznie swych żołnierzy. Wyłapywali wszystkich na swojej drodze, „przerabiając” ich na części zapasowe oraz paliwo dla swoich fabryk, przy okazji testując nowe rozwiązania.

– To brzmi… przerażająco – przyznał Ujgadyn.

– I było. To, co zrobili ludziom w tych całych obozach śmierci, to nawet nie podchodzi pod znęcanie się – dodałem.

– Jak w takim razie wygląda wersja, którą oni znają? – spytał Juro. 

– Niezadowolony mężczyzna rozpoczął ruch mający na celu wywyższenie swojej frakcji. Następnie zaatakował inne, sąsiednie grupy. Wybijał i podbijał wszystkich, których uważał za zagrożenie, w tym jedna grupę zwaną „żydami” pakował do obozów śmierci, gdzie ich zarzynał – odpowiedziała Izyra. – To oficjalna wersja.

– Nie brzmi w sumie lepiej, ale jest bardziej wytłumaczalna – powiedział Xi'xar. – Poszli na to?

– Tak – odpowiedziałem.

– No dobra, a co z tymi częściami harbringera? – dodał Xi’xar. 

– Gdy dotarliśmy do dwóch miejsc, gdzie się znajdowały, okazało się, że wykluło się już za dużo pasożytów. Musieliśmy unieszkodliwić całe obszary, łącznie z ich mieszkańcami – wyznała Izyra. – Nawet nie pytajcie...

– To moje niedopatrzenie doprowadziło do takich okrucieństw u tej rasy i nigdy nie wymażę tego ze swojej duszy – rzekłem.

Na sali zapadła cisza, gdy wszyscy przyswajali informacje, których właśnie się dowiedzieli. Niektórzy chyba nawet doczytywali kolejne rzeczy, już nawet nie pytając o resztę. Ja natomiast obserwowałem zachodzące światło za tym olbrzymim drzewnym cudem. Wydawało się, jakby czas płynął w nieskończoność, gdy w końcu radny przejął inicjatywę.

– To stanowisko będzie odkupieniem tego, co spowodowałeś. Bądź sobą, nie rób niczego, co byłoby sprzeczne z sobą samym, ale traktuj ich tak, jakby byli tobie równi – skomentował. – Gdy przebaczysz sam sobie i nie będziesz już chciał zajmować tego stanowiska, to będziesz mile widziany w armadach. Życzę ci powodzenia, ambasadorze Terry.


***


– Nie spodziewałam się, że jesteś takim potworem – skomentowała matka. – Ale te wszystkie rzeczy nie były umyślne. Więc nie powinieneś się tak obwiniać.

– Ja zawsze wiedziałam – rzuciła Eli. – Taki cichociemny, nikt nie będzie podejrzewać – rzuciła na rozluźnienie. Z wielkim uśmiechem wstała i przytuliła się mocno do brata. – Nie martw się tak, jesteśmy tu też dla ciebie.

– Może coś zjemy? – powiedział z uśmiechem. – Ja coś przygotuję. A wy tu siedźcie.

– Ooo, chętnie. Mogę pomóc? – spytała Eli. 

– Jasne. 

– Ja może odpocznę… Od wszystkiego? – zastanowiła się na głos matka. 

Wstała i rzuciła się na kanapę.  Dzieci natomiast obserwowały, jak mebel zmienia swój kolor przez zbyt szybkie podgrzewanie go. Zdecydowali się więc szybko ulotnić do kuchni i nie przeszkadzać jej dłużej.


4 komentarze:

  1. No powiem szczerze, że w ten twoj tekst wsiąkłam najmocniej i był dla mnie najciekawszy. Nie wiem ostatecznie ile wyszło stron, choc dla mnie i dziesięć to sporo, ale w ogóle nie odczułam, zeby vylo ich dużo czy za duzo. Bardzo się wciagnelam . Tak, jest duzo terminów, nazw własnych, poznajemy wciąż ten swiat, ale nie czułam się w nim zagubiona.

    Fajnie poprowadziles narracje, przerywniki z matką i siostrą wprowadzały lekkość i humor. Zauważyłam, że masz tendencje, by nie zdradzać jako narrator imion bohaterów, dopiero oni sami ujawnią imię swoje lub rozmówcy, a dopoki tego nie zrobią, operujesz ogólnikami i opisami, by czytelnik wiedział, o kim mowa. I ogólnie lubie i sama czesto stisuje taki zabieg, jednak tak jak tutaj raczej nie miałam problemu sie połapać, tak w poprzednim twoim tekście ktory czytalam to nie było takie proste i bylam zagubiona, kto do kogo sie zwraca. Jeśli moge cos poradzic, staraj sie wowczas nie szukac zbyt wielu synonimow. Jesli nazywasz osobe A starszą kobieta, badz mniej wiecej konsekwentny. Uzywanie naprzemiennie np. facet/kolega/krzykacz/współpracownik w stosunku do jednej osoby, worowadza chaos, a gdy podobnie staramy sie w tym samym czasie opisywać jeszcze drugiego bohatera, to juz bez podwójnego espresso na skupienie nie da rady xd nie przejmuj sie wowczas powtorzeniami.
    Przejmuj sie nimi kiedy trzeba, np tu: Drzewo, rosło w tak zimnym i nieprzyjemnym środowisku, że wydawało się ogniskiem wśród tego nieprzyjemnego środowiska.
    Były tez dwa zdania kolo siebie, w ktorych padlo kojarzylem, skojarzyć, kojarzę. Tutaj warto by bylo zamienic cos z synonimem lub inaczej skonstruować.
    Generalnie wszyscy robimy bkedy w tekstach, a im dluzszy, tym bardziej rzucają sie w oczy, wiadomo. Dobrze pracować nad jakością. Choc sanej mi czesto brakuje czasu na ponowne przeczytanie tekstu by wychwycić błędy :/

    A teraz jeszcze o moim ulubionym momencie tego tekstu, również najbardziej mnie zaskakujacym! Terranie (dobrze to napisalam?) odpowiedzialni za wojny światowe??? I czy ta eliminacja pasizytow, o matko, to Hieroszima i Nagasaki??? Ło ludu, to ci się udało. Fabularny majstersztyk. Kupuje to. bardzo mnie zaskoczylo. No i temat po prostu genialnie sie wkomponowal, jakby pochodzil z tego właśnie tekstu. Bardzo naturalnie.
    Kurde. Nigdy nie sadzil ze scfi to cos dla mnie a czuje sie tu coraz lepiej i swobodniej

    Sorry za bledy e konentarzu moj telefon nadaje sie tylko zeby nim pierdolnąć o sciane.

    Wilczy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak zdecydowanie przechodzę przez kolejną fazę z powtarzania pewnego słowa kilka razy, na zamienianie go na wszystkie inne jak było poprzednim tekście, staram się znaleźć punkt w środku stąd te przejścia.

      Co do tytułów nazw. Stwierdziłem, że poznanie kto kim jest , by na samym końcu dopasować imienia.nazwę do danej osoby, jest prostsze w zapamiętaniu tej osoby. Jeśli wiemy po kolei co robi ta osoba czym się zajmuje, by w końcu dowiedzieć się imię, to wiemy już kim ta osoba jest i jaki ma charakter. A samo podanie imienia, niszczy mi wizje osobowości danej osoby. Żeby tylko podwójne ekspresso xD

      Co do fabuły. Terranie tak. I tak chodzi o wojny światowe. Wszystko wplecione tak by było częścią. Stwierdziłem, że motyw podmieniania informacji by rasa mniej zawaansowana, mogła dalej sie rozwijać idealnie będzie pasowac do kwestii rozwojowej, a także swego charakteru opiekuna słabszych[Nie zależnie czy lubią Ziemian[Nibirzy] czy tez nie.]
      Tam z tamtego okresu jest wiecej, ale stwierdziłem. że taki sposób pokazania się postaci, która może jeśli temat podejdzie zostanie ukazana tu na nowo będzie lepsza.
      Tak tak, i to nie była bomba atomowa, ale zostańmy przy niej >.>
      Powiem tylko tak, bo możliwe, że nie jest to widoczne, a miałem pytanie na ten temat kilka razy.
      Terranie nie widzą Ziemian jako kraje, a małe frakcje/grupy. Uznaja ich jako jeden naród[kraj podzielony bardziej na "województwa" niżeli na rózne suwerenne państwa] skłocony z niewiadomo jakiego powodu. Stąd też te wtrącenia na temat nich jest.

      W serii Dziejów właśnie są opowieści o Historii i przemianach Ziemian i jak w ich przetrwaniu odznaczała się rasa Terran.

      A tam ja robię więcej błędów starając się nie robić tych błędów dziękujmy za autokorekte [to było wiecej niż dziesięc stron xD]

      Usuń
  2. Hej :)

    Choć tekst jest długi, to gratuluję konsekwencji w przedstawieniu całości tak, jak chciałeś. I plus za ten wyraźny podział, kiedy jest relacjonowany przebieg przesłuchania, a kiedy rozmowa między krewnymi, z doświadczenia wiem, że zdarzają się autorzy, którzy nie potrafią tego oddzielić.
    Przyznam, że niektóre opisy były dla mnie nużące, ale zdaję sobie sprawę, że chciałeś jak najlepiej przedstawić miejsca, w które udał się bohater. Niezłe zagranie z tym wcześniejszym spotkaniem, parsknęłam śmiechem, kiedy Anri się objawiła jako przesłuchująca.
    Widać, że dobrze czujesz się w tym świecie, sprawnie po nim poruszasz, a przy tym jesteś w stanie przedstawić go innym czytelnikom. Dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trudno jest oddzielić rozmowę a opowiadanie. Często sam opowiadam jakieś historie swoim znajomym i widzę jak wygląda to. Nie zawsze wszyscy siedzą cicho tylko przerywają w najmniej spodziewanym momencie, nawet po to by jeszcze raz usłyszeć czy powiedzieć anegdotkę wytrącając całkowicie z rytmu, możliwe wiec, że przez to.
    W niektórych opisach pojawiło się parę powtórzeń, które całkowicie zostały ominięte ale czasem tak bywa.
    Anri była idealna osobą do złamania tego spięcia.

    Teksy uzywane są do wyrysowania świata w rpg, wiec stąd te opisy.
    A ja dziekuje z a poświecony czas :)

    OdpowiedzUsuń