Poprzedni rok był… dziwny i bardzo ubogi w pisanie. No i pojawiła się ta piosenka, przesłuchałam i od razu wiedziałam, co mi do niej pasuje. I chociaż trochę dziwnie mi z tematyką, to jednak bardzo dobrze mi się to pisało. Opowiadanie nie jest co prawda zredagowane tak, jak bym chciała, ale musiałabym go odłożyć na dłużej. Może wybaczycie.
Trzasnął otwierany zamek, po czym weszli do pustego
mieszkania. Nie było ich tu od dawna, ale teraz bez zastanowienia przyjechali
do domu Jane, który przez jakiś czas był również domem Arathena. Czuli się tu
bezpiecznie, a potrzebowali teraz tej namiastki spokoju.
Odruchowo sprawdziła pieczęcie, chociaż złapała się na
myśli, że to nic nie da. Nie po tym, co się wydarzyło. Tak naprawdę pewnie
żadna ochrona nie jest wystarczająca i tylko się oszukuje, ale chyba
potrzebowała tego oszustwa. Właśnie dlatego odnowiła barierę i zamknęła ich w
bańce uniemożliwiającej demonom wejście do środka oraz wyjście na zewnątrz.
Została sama z Arathenem, jak za starych dobrych czasów, kiedy był jej
podopiecznym. Wtedy wszystko wydawało się takie proste.
Wyczuł zamykającą się wokół niego bramę i mimowolnie
przeszedł go dreszcz, chociaż przecież kiedyś była to dla niego codzienność.
Zdążył jednak na powrót przywyknąć do wolności, swobodnego przemieszczania się
w przestrzeni i między wymiarami. Spojrzał nawet na komodę, gdzie zawsze leżała
jego szkatułka, wieloletnie więzienie pozostające na widoku jako przestroga, że
zawsze może tam wrócić. Niczego nie zauważył i dopiero wtedy przypomniał sobie
ceremonię Uwolnienia, kiedy Jane wrzuciła pudełeczko w ogień. Uczucie było…
dziwne. Z jednej strony ogarnęła go olbrzymia ulga, z drugiej żal, bo to
znaczyło, że może tak po prostu odejść i już nigdy nie wracać.
Chociaż tak naprawdę wiedział, że nie da rady, wróci. Może
lepiej by było, gdyby tego nie zrobił…
Chciał zaświecić światło, żeby Jane nie potknęła się o nic
po ciemku, ale się powstrzymał. Przez okna wpadało światło latarni ulicznych i
przejeżdżające samochody, co tworzyło lekki półmrok. Ona i tak nawet nie
patrzyła pod nogi, szła automatycznie między rozrzuconymi butami, ominęła wysoką
ozdobną figurkę i stojącą nie wiedzieć czemu w przejściu lampkę. Znała to
wszystko na pamięć.
Arathen cały czas trzymał się za nią w takiej odległości,
żeby w razie czego móc ją złapać, jeśli nagle to wszystko dotrze do niej ze
zdwojoną siłą i za bardzo przytłoczy, chociaż podświadomie wiedział, że tak się
nie stanie. Nigdy nie pokaże słabości z własnej woli. Nie powinien zresztą jej
dotykać, jeśli nie było to konieczne.
Upewnił się, że zajęła miejsce w fotelu i podszedł do stołu.
Oparł się rękami o blat i spuścił głowę. Nadal nie spojrzał jej w oczy, nie
mógł po tym, jak prawie…
– Dałbyś radę zrobić to samo?
Nie sądził, że tak szybko się odezwie. Odruchowo odwrócił
się i zobaczył, jak kuli się pod kocem, wyglądała na jeszcze drobniejszą. Była
blada, co tylko uwydatniło sińce pod jej oczami. Mimo to patrzyła na niego
wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Nie mógł uniknąć odpowiedzi ani zbyć ją żartem
i zmianą tematu. Mimo to spróbował załatwić sobie trochę czasu na zebranie
myśli.
– O czym mówisz?
– O wejściu mi do głowy, kierowaniu jak kukiełką.
– Nie. Nie wiem. Może…
Przetarł twarz dłonią i na chwilę zamknął oczy. On również
czuł zmęczenie, chociaż nie fizyczne. Jego iluzja ciała nie była jeszcze tak
doskonała. W głowie cały czas przewijały mu się sceny sprzed kilku godzin, nie
mógł tego powstrzymać, odrzucić, chociaż wszystko już powinno być dobrze.
– To nie powinno się wydarzyć – zaczął mówić. Początkowo powoli,
z namysłem, później coraz szybciej. – Powinienem to przewidzieć, przecież znam
ten świat, wiem, jak działa. Za słabo rozeznałem się w sytuacji, nie pytałem
tam, gdzie trzeba, dałem się zwieść potencjalnie prostemu zadaniu. Dlaczego
mnie nie zdziwiło, że tak łatwo dała się znaleźć? Byłem głupi! Zrobiłem
dokładnie to, co chciała! –Uderzył pięścią w stół i podszedł do ściany tak, aby
nie widzieć Jane. – Ktoś musiał wiedzieć, że ona już nie raz stosowała opętania
i jest w tym dobra. Gdyby nie to, że nie chciała ci zrobić nic poważnego, tylko
nakłonić nas do rozmowy, zaszantażować… Byliśmy zdani na jej łaskę. Ty byłaś… A
ja nic nie zrobiłem, nie potrafiłem się przełamać, aby spróbować z nią walczyć.
Bałem się, że zrobię coś źle i na tym ucierpisz.
Do Jane wróciło wspomnienie błyskawicznego porażenia, kiedy
obcy demon dotknął jej umysłu. Aż przymknęła oczy. To była tylko chwila,
później już nic nie zależało od niej. Wszystkie bodźce docierały jak z oddali,
ale miała świadomość tego, co się dzieje, tylko nie mogła nic zrobić. Jakby
całe jej ciało zdrętwiało i mózg nie był w stanie nakłonić go do jakiegokolwiek
działania. Pozostawała bezsilna, a jednocześnie… nigdy wcześniej nie czuła
takiej mocy. Dałaby jej ona takie możliwości… Nie, pragnienie było zgubne, a
możliwość sięgnięcia po energię całkowicie złudna. Nie zapomniała szkolenia,
tak działały demony. Kusiły, aby je do siebie przywiązać, otworzyć barierę
własnego umysłu, pozwolić korzystać z ciała i energii w zamian za moc, której i
tak nigdy się nie dostanie.
– Mówisz, jakbyś wepchnął mnie w jej szpony, a to Dan
zainicjował akcję, Rebecca była odpowiedzialna za ekwipunek, a ja… za
nawiązanie kontaktu. Cóż, można powiedzieć, że dość blisko się poznałyśmy. –
Prychnęła. Arathen nie odwrócił się, chociaż normalnie pewnie spoorunowałby ją
wzrokiem, mówiąc, że rozładowywanie atmosfery głupimi żartami to jego działka.
– To ja zawaliłam, rozumiesz? Ja! – Wyprostowała się w fotelu i uderzyła się w
pierś w geście przyznania do winy. – Byłam szkolona do tego, żeby bronić się
przed takimi atakami, a straciłam czujność.
– Bo nie dałem ci wystarczająco dużo powodów, aby tę
czujność zachować. – Zacisnął dłoń w pięść i oparł o ścianę, jakby w ostatniej
chwili stwierdził, że jednak nie uderzy w nią z całej siły. – To mój świat.
Jestem odpowiedzialny za to, co się w nim dzieje. Tylko ja jestem w stanie
zobaczyć prawdziwą formę innego demona, wyczuć dokładnie zmianę jego energii i
przede wszystkim tylko ja mogę z nim tak naprawdę walczyć, wiesz o tym. –
Odwrócił się i wskazał palcem dziewczynę dla podkreślenia swoich słów.
– Wystarczy tego chorego poczucia odpowiedzialności.
Dlaczego tak bardzo martwisz się tym, że coś mogło mi się stać? Przecież jestem
tylko człowiekiem, taka moja natura, krucha i ulotna. – Rozłożyła ręce, żeby pokazać
bezradność.
Arathen zamarł. Już otworzył usta, aby coś odpowiedzieć, ale
nagle dotarł do niego sens słów Jane. Kilka razy nabierał powietrza i w
ostatniej chwili stwierdzał, że nie może tego tak sformułować. A ona cały czas
patrzyła mu prosto w oczy, jakby od zawsze czekała na tę rozmowę. Wreszcie
wydusił tylko:
– Ty chyba nie mówisz tego poważnie.
– Jak mogłabym nie mówić poważnie, skoro taka jest prawda.
Umrę. Prędzej lub później, ale zawsze skończy się to tak samo, zmienić się mogą
tylko szczegóły. I nie wiem, co będzie później. Z jakiegoś nikomu nieznanego
powodu nigdy nie spotkano ducha łowcy ani trenera. Tak jakby przez to, że za
życia mieli zbyt duży kontakt ze światem duchów, nie było w nim dla nich
miejsca po śmierci. Więc najprawdopodobniej później w moim przypadku nie ma
nic. – Jej głos stał się nieco wyższy, nie było w nim już tego spokoju i
pewności, które miała w sobie po powrocie do domu. Mimo to nie przerywała, bo
wiedziała, że to już będzie koniec, nie da razy powiedzieć nic więcej. Nie było
to łatwe. Chciała schować się przed światem, przed coraz bardziej spiętym
Arathenem, jego przerażonym spojrzeniem. Wtedy żałowała, że jakiś czas
wcześniej odrzuciła koc na bok, teraz byłby jej tarczą w ten naiwny, dziecinny
sposób. – Pustka, ale zupełnie inna, niż wasza w szkatułce. Nie, tamta pustka
to nadal coś. Tęsknota, zniecierpliwienie, znudzenie, bezradność, strach,
złość, ból, nadzieja. Trafiłam, prawda? No więc tego nie będzie. Zostanie mi
jedno wielkie nic. I wiesz co? Nie powinno mnie to obchodzić. Na świecie żyje
masa ludzi, którzy i tak są pewni, że tam nic nie ma i jakoś nie przeszkadza im
to żyć, robić… wszystko! W takim razie ja też powinnam. A nie potrafię. Bo
wiem, jak mogłoby być, miałabym nadal jakieś możliwości, co prawda zupełnie
inne, ale może w pewnym sensie nawet większe. Wiedziałabym, że to, co robię,
cokolwiek znaczy, wpłynie na mnie po śmierci. Nadal mogłabym tu być, wracać,
być może odnaleźć ważne dla mnie osoby. Roned znalazł się nawet ze swoim psem!
Bo mógł! A ja zniknę, z tego świata, z waszego, z każdego… Dlatego powiedz mi,
dlaczego martwisz się o kogoś, kogo i tak nie uratujesz?! – Z jej gardła
wreszcie wydarł się szloch, chociaż łzy płynęły po policzkach już od dawna.
– Bo… – przełknął ślinę – żyjesz. I to jest coś, co zawsze
trzeba chronić. Życie po śmierci wcale nie jest tak proste, jak się wydaje. –
Zaczął chodzić po pokoju i gestykulować, musiał zacząć coś robić, żeby nie
skupiać całej uwagi na tym, co mówi. Wtedy była szansa, że faktycznie powie
wszystko, co powinien, nawet jeśli nie był pewny, czy chce. – Samo
przeniesienie do tego świata… Przy śmierci się rozpadasz, każda część ciebie
zdaje się oddzielać od reszty, myśli, wspomnienia, osobowość, a to dzieli się
jeszcze bardziej. Czujesz to, jak stajesz się zbiorowiskiem części, które nic
nie znaczą. Nie, proszę, daj mi dokończyć
Skrzywił się, kiedy ewidentnie chciała uznać to za
potwierdzenie swoich obaw. Szybko zrezygnowała. Zrozumiała, że on też właśnie
mówi coś, czego nigdy wcześniej nie był w stanie powiedzieć, a może nadal nie
powinien.
– W proch się obrócisz… – kontynuował. – Nie, wolę to
opisywać inaczej. Stajesz się jak zbity wazon, taki z chińskiej porcelany,
który roztrzaskał się w drobny mak. Tak właściwie jest już bezużyteczny, ale z
sentymentu albo własnego uporu możesz spróbować go poskładać. Nie jest to
proste, wazon był tak wzorzysty, że wszelkie linie ci się zacierają, nie masz
pewności, czy te krawędzie do siebie pasują, ale składasz dalej. Czasem skleisz
coś, bo tylko w danym miejscu ci pasuje, ale to wcale nie było jego miejsce.
Niektórych elementów brakuje, zgubiły się albo pobiły tak bardzo, że nie możesz
ich zebrać z podłogi. Wreszcie uznajesz, że jest już gotowy, ale to nie jest
ten sam wazon. Może nie wyszedł tak źle, ale jest inny. Tak jest z duchem.
Musisz się pozbierać w całość, jest to bolesne i wyczerpujące. Nie każdemu się udaje,
a nawet jeśli ukończą proces, coś zawsze może pójść nie tak i zwykle idzie.
Niektórzy mają szczęście, a może są tak zdolni, i udaje im się stworzyć coś
bardzo podobnego pierwotnej wersji, ale inni… bardzo się różnią. Niektórym nie
wychodzi tak bardzo, że stają się szaleni albo po prostu źli.
– Jak jest w twoim przypadku? – Nie mogła się powstrzymać
przed zadaniem tego pytania. Pierwszy raz słyszała, jak wygląda przejście do
świata demonów, nikt w Akademii nawet się o tym nie zająknął, a ona jakoś nigdy
się nad tym głębiej nie zastanawiała. Zrobiło jej się głupio.
– Cóż… Sama mówiłaś, że jestem idiotą. Całkiem możliwe, że
nie zamocowałem kilku klepek. – Strzelił ten swój bezczelny uśmiech, na co
zauważył, jak Jane tylko wymownie przewraca oczami, ale zaraz na powrót
spoważniał. – Tak naprawdę nie wiem. Wspomnienia z prawdziwego życia są tak
zatarte, że zostało mi tylko mgliste pojęcie o tym, jak wyglądało, jak się
skończyło… Wiesz, nie bez powodu nadajemy sobie nowe imię, bo przejście do
świata demonów jest jak nowe narodziny. Inny powód jest taki, że nie wszyscy je
nawet pamiętają.
– Ale Roned pamięta, tylko go nie chciał. Ty też je znasz,
prawda?
– Tak mi się wydaje, ale nawet jeśli… To był inny ja. W
każdym razie uwierz, przejście do tego świata nie jest drugą szansą na
dokończenie spraw z ludzkiego życia, to zupełnie inne życie, bardziej samotne,
frustrujące, nawet trochę przerażające. Naprawdę chciałbym ci tego oszczędzić.
– Właśnie, znowu ja. Dlaczego mi? – Czuła, jak do oczu znowu
napływają jej łzy. Nie chciała tego, ale nie mogła nad sobą zapanować,
wszystkie emocje, które się w niej skumulowały, dawały o sobie znać. – Wiele
ludzi umiera, spora część z nich zamienia się w demony. Dlaczego ich też nie
chronisz?
– Bo to nie oni pozwolili mi się znowu zbliżyć do
ludzkiego życia. To nie oni opowiadali
mi, co się u nich działo, żebym mógł ich poznać, chociaż nie mieli pewności,
czy słucham. No dobrze, wiedziałaś, że słucham. Ale nadal, nie oni znosili moje
humory, żarty i głupie akcje… Przyznaję się, moje początkowe straszenie cię
miało być zwykłą rozrywką. A ty mimo wszystko zaufałaś mi, oni tego nie
zrobili. Po prostu nie są tobą, Jane, taki jest powód. – Uśmiechnął się, ale
nie tak, jak miał w zwyczaju, tylko delikatnie, kącikiem ust. Podszedł do fotela,
na którym ciągle siedziała dziewczyna, i kucnął, aby znaleźć się na jej
poziomie. – Nawet nie wiesz, jak teraz chciałbym cię przytulić, a nie mogę
zrobić nawet tego.
Sięgnął w jej stronę, jakby chciał dotknąć wciąż mokrego
policzka, ale w ostatniej chwili zatrzymał się i zabrał rękę. Jane nawet nie
drgnęła, nie wiedziała, jak powinna zareagować. To nie było coś, do czego
przywykła, a jednocześnie wydawało się tak naturalne. Zamknęła na chwilę oczy i
przejechała dłońmi po włosach, chcąc zebrać niesforne kosmyki w kucyk, ale
ciągle uciekały, jakby tego dnia nic nie chciało poddać się jej woli.
– Powiedz to wreszcie – wyszeptała mimowolnie. Nie wróciła
spojrzeniem od razu do Arathena, jeszcze przez chwilę udawała, że
przejeżdżające za oknem samochody wyjątkowo ją zainteresowały. Miała nadzieję,
że demon nie słyszy, jak bardzo zaczęło bić jej serce. – Przyznaj się w końcu,
że wcale nie chodzi o to, jak świetną – zrobiła cudzysłów w powietrzu –
trenerką byłam i wręcz przeciwnie, chodzi ci o to, że wcale nią dla ciebie nie
jestem. – Chociaż nadal nie patrzyła na niego bezpośrednio, to widziała kątem
oka, jak się spina i lekko wycofuje.
– Nie każ mi tego mówić, bo wszystko się popsuje. – Mógłby
przysiąc, że czuje, jak robi mu się gorąco, chociaż jego ciało było tylko
iluzją. Odchrząknął, jakby słowa chciały stanąć mu w gardle. – Jeśli zburzysz
ten mur, już nigdy go nie odbudujemy, a to może jedyna rzecz, która broni nas
od szaleństwa.
Przez chwilę panowała cisza. Oboje walczyli ze sobą. Z
jednej strony woleli, żeby temat się zakończył, wtedy mogliby wrócić do swojej
względnej normalności. Ale jednak coś w nich chciało powiedzieć więcej, dużo
więcej, żeby już nigdy nie musieć się oszukiwać.
– A co jeśli… – zaczęła i nagle przypomniała sobie, że Roned
może tego wszystkiego słuchać. Zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu
jakiegokolwiek śladu demona ukrytego w cienie, opcjonalnie jego psa. Arathen
jednak pokręcił spokojnie głową, bo domyślał się, o co chodzi. Odetchnęła z
ulgą i dokończyła: – Co jeśli właśnie od tego zwariujemy? Albo już zwariowaliśmy…
– Przycisnęła palce do skroni, jakby czuła nadchodzący ból głowy.
– Nie byłbym w stanie nic ci dać, ani tak pragmatycznej
rzeczy jak stabilność życiowa, ani bliskości… Jak się okazało bezpieczeństwa
również nie – warknął sam do siebie. – Mnie tu nie ma. – pozwolił iluzji
swojego ciała powoli zanikać, jakby zaraz miał się rozpłynąć między wymiarami.
– A mnie może tu niedługo nie być, więc nie uciekaj.
Wrócił natychmiast do widzialnej postaci, chociaż tak
naprawdę nie miał zamiaru uciekać. Czuł, że to zły moment na tłumaczenie, jak
bardzo daje się ponieść lękom, tym bardziej, że jego własne aż krzyczały w
głowie i część już się ujawniła.
– Doszliśmy już do tego, że nie mam przed sobą tyle czasu co
ty. Będziesz musiał patrzeć, jak w najszczęśliwszym pod wieloma względami
scenariuszu starzeję się i nie spotkam cię po drugiej stronie. W nieco bardziej
dynamicznym przebiegu życia pewnie zginę na akcji i nie, nie z twojej winy, ale
i tak będziesz to przeżywał. Wiesz o tym, a mimo wszystko nie chronisz się
przede mną, wróciłeś, chociaż byłeś wolny.
– A co, jesteś jakimś potworem? Nie mam przed kim się
bronić. W tym duecie to ja byłbym bestią.
– Niekoniecznie. To bestii groziła śmierć.
– Nie mów o tym więcej… – powiedział stanowczo, groźnie.
– Musisz być tego świadomy…
– Jestem! – krzyknął, aż Jane podskoczyła. – Kiedy
zrozumiesz, że nie ma to dla mnie znaczenia? Żyję dużo dłużej niż ty i wiem, że
to, jak cię widzę, się nie zmieni. Ale ty będziesz żałować.
– A ty kiedy zrozumiesz, że już dawno nie walczyłam o ciebie
jak o zwykłego podopiecznego? – Nagle się uśmiechnęła do wspomnień, co trochę
zbiło z tropu demona. – Udowodniłeś mi tyle razy, że małymi gestami potrafisz
dać mi więcej, niż oczekiwałam. Ukryty między wymiarami słuchałeś mnie tak, jak
mój były facet nigdy nie słuchał, chociaż siedział obok mnie. Nawet przez to,
jak bardzo mnie wkurzałeś, a później rozbawiałeś do łez i uspokajałeś, chociaż
wydawało mi się, że nie daję po sobie niczego poznać, a ty to widziałeś,
uświadamiałam sobie, jak bardzo będzie mi cię brakować. – Nachyliła się do
przodu, znacznie zmniejszając dzielącą ich odległość. – Jesteś mi potrzebny,
Arathen, bardziej niż myślisz. Bardziej niż… jestem w stanie się do tego
przyznać.
Nagle naprawdę się rozweseliła. Mimo zmęczenia i żalu, które
nadal były widoczne na jej twarzy, wydawało się, że pozytywne emocje powoli
biorą nad nią górę, chociaż jeszcze bała się je w pełni uwolnić. Nie mógł się
powstrzymać i też uniósł kąciki ust, ale odpowiedzialność kryjąca się za tą
chwilą przytłaczała go. Pochylił głowę, wziął kilka głębokich oddechów, chociaż
wcale nie musiał oddychać.
Nagle pod wpływem impulsu chwyciła go za dłoń. Poczuła prąd
przechodzący przez całe ciało, ale nie był tak silny, jak się spodziewała, tym
bardziej po dzisiejszym zdarzeniu. Natychmiast szarpnął ręką, aby zerwać
kontakt, ale ścisnęła go mocniej, żeby nie mógł się odsunąć. Podniósł więc
wzrok. Bał się, że czar chwili prysł, wrócił jej dramatyzm i beznadzieja. Nie
było tak, Jane nadal patrzyła na niego w sposób, w jaki… zawsze chciał, żeby
patrzyła.
– Skrzywdzę cię – szepnął, poddając się ostatniej fali
paniki.
Skorzystała z nadzwyczajnego przypływu odwagi i wykonała
kolejny krok. Szybko zbliżyła się do niego jeszcze bardziej i delikatnie
pocałowała. Przez kilka sekund nic się nie działo, a później on odwzajemnił
pocałunek, nieco bardziej zdecydowanie, ale nadal delikatnie. Tylko tyle i aż
tyle. Nie chciał sprawić dziewczynie za dużo bólu przez dotykanie jego
materialnej powłoki, ale nie widział, żeby działo się coś złego. Z trudem
powstrzymał się przed wzięciem jej w ramiona, aby wreszcie mogli poczuć, że w
tej chwili nic ich od siebie nie dzieli.
W końcu pozwoliła mu delikatnie wyciągnąć rękę z jej
uścisku. Z uśmiechem nie schodzącym z twarzy i hardym spojrzeniem powiedziała:
– Jeśli chciałeś mnie skrzywdzić w ten sposób, musisz się
bardziej postarać.
Dobrze, ze zdecydowalas sie znouw napisac, bardzo mnie to cieszy.
OdpowiedzUsuńBardzo lubie klimat w ktorym piszesz. Lubie unwersa pelne demonow :)
Ah ta kobieca perswazja, zwal jak zwal, opentanie czy nie, wazne ze dziala :D
Podobaja mi sie opisy kontaktu Jane z demonem i to ze byla swiadoma czym grozi posiadanie takiej mocy. Wydaje sie bardzo wyjatkowa w tym towarzystwie. Ciekawa postac.
przypomina mi sie klimat z serii Dary Aniola :)
bardzo przyjemnie sie to czyta, wziely mnie sentymenty.
Rozumie w jakiej pozycji sie znalazla ale troche byla okrtna w stosunku do Arathana.
Nieprzyjemna perspektywa zycia po smierci :(
hmmm oplaca sie zostawiac demonem? no nie jestem pewna. zmotywowalas mnie do rozmyslan w tym aspekcie.
Ja wiedzialam ze cos miedzy nimi jest, swiadomie czy tez nie.
Cos ich laczy takie hmmm metafizycznegio.
Wiesz o co mi chodzi :)
Hej :)
OdpowiedzUsuńMiło znowu Cię czytać!
Ojej, ile tu jest różnych emocji. Przyznam, że nie spodziewałam się aż tak wielkich słów, tłumaczeń, ujawniania własnych uczuć, ale tekst ma takie napięcie i otoczkę, że gdybyś nie skończyła tak, jak to miało miejsce, czułabym się oszukana. Obecnie zobaczyłam światełko dla tej pary, choć związek człowieka i demona nigdy nie zwiastuje drogi pełnej wspaniałości.
Dzięki za ten mały rollercoaster ;)
Pozdrawiam!
Ależ tu napakowalas emocji! Jakie trudne poruszyłas kwestie... Prowadzisz czytelnika od strachu przez nadzieję po miłość. Lubię takie teksty, w których teoretycznie jest mało akcji, no bo fizycznie mamy tu tylko rozmowe. Ale ta rozmowa, ten dialog, w nim tyle się dzieje!
OdpowiedzUsuńKwestia śmieci, pustki, tej nicość, aj, jakbym czytała o lękach, które mnie czasem napadają. Pewno każdy je miewa. Że właśnie "tam" nic nie ma. Więc po co to wszystko, po co ta droga. Rękami i nogami bronię się przed tą teorią. A nawet, jeśli to tylko teoria, i tak jakoś ciężko ubrać ja w słowa, powiedziec na głos. Trzeba do tego odwagi. Nie brakło jej Tobie ani Jane.
Dalej, weselej!, no tego się nie spodziewałam! Że Arathen i Jane...! Zaczęło to zmierzać w kierunku uczucia, ale myślę sobie, eee, nadinterpretuje. A potem pada to "powiedz to wreszcie" i myślę, niż kurde myślę chyba Dobrze!! I tak jak Cleo napisała, jakby się to nie zakończyło w ten sposób, to bym się czuła głupio! Że w końcu tak, czy nie tak. Ja musze mieć czarno na białym xd bo ani po Jane ani po Arathenie bym sie nie spodziewała takich uczuc. A jednak. Miłość nie wybiera ;D i no. Zaskoczyło mnie to. Pytanie: co teraz!! Mam nadzieję, że na nastepny tekst nie bedziemy czekać tak długo.