Powrót do miasta nie mógł być przyjemny, kiedy ktoś poruszał się w sukni swojej epoki, a liczne halki chciały plątać się między nogami.
– Niech to szlag!
Przekleństwo, jakie wyrwało się wśród coraz ciemniejszej nocy z ust Marisol, ani trochę nie podziałało na jej towarzysza, który spokojnie szedł tuż obok, gotowy w chwili zagrożenia porwać ją w ramiona i ochronić przed niebezpieczeństwem. Zakładając, że sam nie weźmie pierwszy nóg za pas, oczywiście. A do tego mogło dojść, bo panicz Ross czasami okazywał się być tchórzem, czego nie chciał zbytnio przyznać.
– Może wezmę cię na ręce, skoro masz już dość? – zapytał trochę z głupia, co rusz zerkając na boki, chcąc wypatrzeć jakiegoś podejrzanego typa.
Na jego szczęście droga pozostawała pusta, w mijanych domach nie paliły się żadne świece czy lampy w tych, w których zgodzono się na elektryczność. Nikt nie mógł ich więc zaczepić, a Ross nie musiał zastanawiać się, czy lepsza zabawa w bohatera, czy raczej troska o własne życie.
Podczas powrotu próbował zagadywać towarzyszkę, ale szybko zdał sobie sprawę z tego, jak wielkie poczucie winy dopadło Marisol, która jedyne, co potrafiła z siebie wyrzucić, to kolejne przeprosiny, bo to z jej winy znaleźli się na przedmieściach i to przez nią, a właściwie jej wiarę w dobro innych ludzi, musieli teraz drałować taki kawał, by znaleźć się w swoich domach.
– Pewnie nieźle ci się oberwie od babki – zauważyła, na co mężczyzna jedynie machnął ręką.
– Może i tak, ale szybko jej przejdzie, bo złość przyćmi radość, iż powróciłem cały, w jednym kawałku i zdrowy.
Ross mógłby założyć się z każdym, kto tylko wykazałby na to chęć, że jego babka podniesie wielki krzyk i zwyzywa go od najgorszych, ale starał się o tym zbytnio nie myśleć. W jego głowie stale pojawiało się pytanie, co też takiego przydarzyło się starszemu inspektorowi, że musiał już pożegnać się z tym światem, choć nic nie wskazywało na to, by tego chciał.
Widząc, że kobieta jest w podłym nastroju i ani trochę nieskora do rozmowy, pozwolił, by między nimi zapanowało milczenie. Zamiast tego podnosił co kilkanaście kroków wzrok i spoglądał w te gwiazdy, które tej nocy zechciały ukazać swoje piękno.
Minęły dwie godziny, nim z przedmieść ponownie znaleźli się w centrum i pośród pyłu dróg mogli pożegnać.
– Przyjdę jutro przeprosić twoją babkę – zaczęła Marisol, ale Ross szybko jej przerwał.
– Przestań. Powiem, że to był mój pomysł, zrozumie, bo wie, ile inspektor dla mnie znaczył.
Kobieta skinęła głową.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że nie żyje.
– Ja też, dlatego jutro mam zamiar zacząć w tej sprawie prywatne śledztwo.
– Czy…?
– Nie.
Marisol zachmurzyła się, a na jej jasnobrązowym czole pojawiły się zmarszczki.
– Nie zdołałam zapytać.
– A ja i tak wiem, że chcesz mi towarzyszyć. Nic z tego, Marisol. Lepiej będzie, kiedy tę sprawę pozostawisz mężczyznom.
Zacisnęła wargi, ale nic więcej nie powiedziała.
– Rozumiem. W takim razie trzymaj się.
Skierowała się w stronę swojego domu, wciąż za plecami mając towarzysza, co wyraźnie ją zirytowało.
– Nie musisz iść ze mną pod same drzwi, przecież trafię.
– Wiem, nie mogę tylko ufać innym, że cię nie zaatakują. Pozwól mi więc się upewnić, dobrze?
Wyglądało, jakby Marisol chciała zaprotestować, ale musiała zdać sobie sprawę z tego, dlaczego panicz to robi – właśnie stracił jedną osobę że swojego otoczenia, utrata kolejnej, znacznie bliższej, mogło odbić się na nim jeszcze gorzej.
– Dobrze.
Kiedy dotarli pod jej skromne mieszkanie, Ross spróbował się uśmiechnąć – z marnym skutkiem – i życzył przyjaciółce lepszej nocy, po czym się oddalił. Kobieta patrzyła za nim, jak zrezygnowany i zmęczony stara się wciąż iść z arystokratyczną gracją. A przecież to tylko człowiek, dokładnie tak, jak ona.
Tak, jak się tego spodziewał, Ross przywitany został przez zapalone lampy i gniewny wzrok babki, który złagodniał, kiedy panicz przedstawił jej informację o śmierci starszego inspektora. Jako że seniorka również znała zmarłego i wiedziała o jego relacji z wnukiem, nie krzyczała za bardzo, lecz kazała mu iść i spocząć. W końcu to był dla niego długi dzień.
A kolejny ani myślał być inny.
Nie robiono mu większych problemów z wejściem na posterunek. Właściwie nie było żadnych, po prostu przeszedł przez próg, nie będąc ocenianym przez niczyje spojrzenie. Ku jego zdumieniu panowała iluzja normalnego dnia pracy – jakby wcale nikt stąd nie zginął, jakby o żadnej śmierci nie mogło być mowy. Jakby człowiek mógł znikać tak raz i na zawsze, a nikogo to nie obchodzi. Bolało go to, a jednocześnie było na rękę, bo brak czyjegoś zainteresowania sprawiał, że mógł przecisnąć się między posłańcami i wykrzykującymi informacje funkcjonariuszami, a nawet bez problemu przedostać do gabinetu, który jeszcze nie tak dawno należał do jego dobrego znajomego.
Wewnątrz nic się nie zmieniło. Na biurku wciąż panował ład, bo inspektor uwielbiał wszelki porządek, na parapecie schnęła roślinka, a w powietrzu znać było liczne drobiny kurzu. Nawet zapach papierosów i zbyt mocnej kawy pozostał, brakowało jedynie tego postawnego mężczyzny, który przechadzałby się od ściany do ściany i na głos układał elementy puzzli zwanych dochodzeniem.
Ross nie planował zostać tu długo, potrzebował jedynie jakiegoś najmniejszego śladu, który naprowadziłby go na informację, kto i dlaczego go zabił. Gabinet powinien być zamknięty na głucho, ale kto o to dbał? Przyjaciele zmarłego także szukali mordercy i prawdy, dlaczego w ogóle do tego doszło.
Panicz dość szybko znalazł coś, co mogło być użyteczne – wystarczyło otworzyć jedną z szuflad biurka, by trzymać w ręce trop. Mężczyzna pochylił się lekko i sięgnął po zapisany dłonią zmarłego notes, przewrócił kilka stron i przeczytał notkę, a głos w jego głowie nie należał w tej chwili do niego.
– To śmieszne – mruknął do siebie. – Ciebie już tu nie ma, ale ja wciąż słyszę twój głos. – Powiódł spojrzeniem po gabinecie i wrócił nim do biurka, za którym po raz ostatni widział starszego inspektora. – To miejsce już nie jest takie samo, wiesz?
Gdyby kto wszedł teraz do pomieszczenia, pewnie zdziwiłby się, słysząc, jak panicz bez wątpienia z kimś rozmawia, kiedy poza nim w środku nie ma nikogo. Z drugiej strony nie takie dziwactwa się widziało, może ktoś machnąłby na to ręką? Choć pewnie zapytałby, co tu robi, skoro nie jest z policji.
Jak mógł spokojnie tu wejść wśród harmidru dnia codziennego na posterunku, w dokładnie taki sam sposób wyszedł z pokoju, nawet skinął głową tym policjantom, których rozpoznawał, bo czasami prowadził rozmowy, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej na temat prowadzenia śledztw. Wyszedł z budynku na zbyt ciepły dzień i pozwolił, by wiatr owiał mu twarz.
Notes przyjemnie ciążył w kieszeni kamizelki. Ross wiedział, że będzie potrzebował przestrzeni dla czasu, by się z nim na spokojnie zapoznać, ale nie musiał się aż tak spieszyć – wychodzący z posterunku policjanci wciąż uparcie informowali czekających na zewnątrz dziennikarzy o tym, że nie złapali zabójcy, ale są już blisko.
Panicz wiedział, że niewiele mają, ale już niedługo sam weźmie się za poszukiwania i nie ustanie w nich, póki nie pozna prawdy.
Przyjemnie czyta sie tekst z tej epoki. Ladnie jest to wszyt opisana i dziala na wyobraznie. Hmm czy wiara w dobro innych ludzi moze wpakowac w klopoty. Zapewne.
OdpowiedzUsuńLepiej będzie, kiedy tę sprawę pozostawisz mężczyznom. - co za zniewaga. No ale takie byly czasy.
Jakos tak Ross kojarzy mi sie z Sherlokiem. Niekawie sie zrobilo. Nie dziwie sie, ze nadal wyczuwal obecnosc inspektora mimo , ze go juz tam nie bylo. Tak bywa z przyjaciolmi.
O dawno nie czytałam tej serii. Nie pamiętam okoliczności śmierci inspektora, muszę sie cofnąć. Mimo wszystko wydaje mi sie podejrzane, ze ot tak mozna wejsc na posterunke i to do gabinetu zmarlego funkcjonariusza i jeszcze zabrac dowod rzeczowy byc moze. Czemu nikt nie zabezpieczał gabinetu, czemu nic na posterunku nawet noe wskazuje, ze odszedl jeden z uch ludzi... Zastanawiam sie, czy w ogóle wiedzą... Mocno podejrzane.
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie postac Rossa, tak szczerze zarysowana, z wadami i zaletami, zero wybielania. To lubię ;)