Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 20 czerwca 2021

[103] Mae'r goedwig yn hardd ~Miachar + Naczelny Konsultant

  Miachar: Nie jestem pewna, czy Naczelny od razu pojął, co knuję, gdy zapytałam go, jaki miał pomysł na główny temat, ale że wielkie umysły myślą podobnie i Wiedźmin się nasunął – choć u mnie jako drugi pomysł – to popłynęliśmy. Za co dziękuję. No i wciąż mi przykro, że przygnałam go przed wrota piekieł.


Naczelny Konsultant stworzył tytuł, bo wyjątkowo Miachar nie miała na niego żadnego pomysłu. Choć poprawne przełożenie na walijski to jej sprawka. Naczelny zakredytował też już pierwszą wersję, choć przecież mógł mieć mnóstwo uwag. 




„Ech, świat nie ma mnie już czym zadziwić”, myślał sobie, skręcając w lewo i schodząc z kostkowanego chodnika na piaszczysty podjazd domu, za którym zaczynał się las. „Przynajmniej las jest piękny”. Niby prywatny, ale kto by tam dbał o prawne regulacje. Gdyby tak było, właściciel by go jakoś odgrodził, a nie pozostawił samopas. Skoro dało się do niego wejść, by ogarnąć głowę wśród zapachu igliwia, to ona chciał z tego skorzystać.
Dostał się na jedyną widoczną ścieżkę wydeptaną także przez innych intruzów i ruszył między drzewa. Nie przeszkadzały mu gałęzie, które od czasu do czasu nadeptywał. Pogrążony w myślach nie zwróciłby uwagi, nawet gdyby tuż przed nim wybuchła bomba. Wciąż szedłby naprzód i co kilka kroków lub metrów wydawał z siebie ciężkie i przeciągłe westchnienie.
Czym świat go tego dnia nie zaskoczył? Jak to podejrzewał, otrzymał naganę od kierownika i liczyć się musiał z brakiem premii za ten miesiąc, a wszystko to dlatego, że parę dni temu zwrócił uwagę kobiecie z małym yorkiem na rękach, że wejście do sklepu z psami jest zabronione. Ileż to się od tej baby nasłuchał, to tylko on wiedział i ten gość, co to niby za ochroniarza robił i sprawdzał monitoring przez większą część zmiany. Zasady były jasne, ale kiedy przychodziło co do czego, to jednak „klient był naszym panem” i trzeba było mu ustąpić. On tego nie zrobił, przez co teraz mógł się pożegnać z kilkoma dodatkowymi stówami.
–  Orwell miał rację –  mruknął do siebie, kopiąc jedną z szyszek, jakie nieopacznie pojawiły się na jego drodze. –  Na tym świecie są równi i równiejsi.
Nawet mógłby tamtą klientkę porównywać do świni –  twarz była dość podobna –  ale gdyby powiedział kierownikowi o tym, że podobnych świń nie ma już ochoty w przyszłości obsługiwać, pewnie pożegnałby się nie tylko z premią, ale i ogólnie z tą pracą.
Kolejne westchnięcie zawisło na chwilę nad jego głową i dało się ponieść wraz z mocniejszym podmuchem wiatru, który sprawił, że las zaszumiał w sobie znanej melodii. Chłopak, tknięty jakimś nieznanym impulsem, zatrzymał się raptownie i podniósł wzrok. Niebo nad jego głową, które powinno być jeszcze niebieskie jak na późne popołudnie przystało, zaciągnęło się ciemnymi chmurami, a temperatura wyraźnie spadła.
Chłopak zadrżał.
–  Borze iglasty –  ponownie do siebie mruknął. –  Co to się niby dzieje?
Nagle rozległ się śmiech. Taki, co to mroził krew w żyłach i wywoływał ciarki na całym ciele. Najmroczniejszy z mrocznych.
Przez chwilę wydawało mu się, że się przesłyszał, że tak właściwie to nic takiego nie miało miejsca –  kto bowiem mógłby się roześmiać w coraz bardziej ponurym lesie? Ale mimo to rozejrzał się wokół, a jego spojrzenie zatrzymało się na gęstej ścianie kilkanaście metrów od niego, po lewej stronie ścieżki, gdzie drzewa, choć wysokie, nie zdołały zakryć w pełni istoty, która poczęła zza nich wychodzić.
Istota miała ponad dwa metry wzrostu, a do tego dochodziły rozłożyste rogi, których sina tkanka mogłaby połyskiwać, gdyby tylko trafiło na nie odbite światło księżyca. Jej łeb –  bo twarzą raczej nie dało się tego nazwać –  ledwie co miał otwory na oczy, a wystające kły czyniły ją podobną wilkowi. Strasznie chuda, o brązowej skórze czy też sierści –  z odległości ciężko było stwierdzić –  która pokrywała całe ciało, także kopyto-stopy, którymi maszerowała do przodu. Śmiech wydobywał się z wnętrza tego stworzenia, niskie i przydługie, dźwięki wibrowały sięgały wręcz do kości tego, kto je usłyszał. Najmroczniejszy śmiech, jaki tylko można być w stanie sobie wyobrazić. Lub też o wiele, wiele gorszy.
„To się nie dzieje naprawdę”.
Początkowo chłopaka zamurowało, ale że był tylko człowiekiem, mógł zrobić jedynie to, co ludzkie –  wrzasnąć niemiłosiernie głośno.
–  No ja pierdolę! – wykrzyknął, puszczając się biegiem. –  Tylko leszego mi tu brakowało!
Po tej reakcji mogła nastąpić tylko kolejna ludzka –  puszczenie się biegiem przed siebie, byle tylko zejść z oczu tej istocie i nie dać się rozszarpać czy też pożreć.
Grunt pod jego stopami, ta jedyna ścieżka okazała się być drogą ratunku. Gdyby nie to, że biegł, pewnie zwróciłby na istotę większą uwagę i dostrzegł, że podążający w ślad za nim boruta nie zdaje się mieć morderczych zamiarów względem niego. Za to może je mieć wobec innego boruty, który właśnie zamajaczył kilka kroków przed chłopakiem.
To było za wiele dla tego człowieka, który po prostu upadł, a jego ciało ze strachu bliskie było omdlenia. Nie pozwoliło mu na nie tylko to, co chłopak zobaczył chwilę po tym, jak upadł na leśne runo: wystające tuż z pnia zawisłego kilka centymetrów nad gruntem, kilkucentymetrowe palce, które mogły należeć tylko i wyłącznie do umarlaka.
Nie, ta kumulacja musiała się już skończyć, przecież wszystko ma swoje granice! Dwóch leszych idących na siebie, jakieś pogrzebane zwłoki i mroczny las –  to mogło porazić każdego człowieka. Nic więc dziwnego, że kazał sobie zebrać się do kupy, ogarnął się na tyle, by znowu stać na drżących nogach i biec przed siebie –  gdzieś muszą bowiem znowu pojawić się zabudowania, ten las nie był aż tak duży –  byle jak najdalej od tego całego koszmaru, na który się w ogóle wcześniej nie zanosiło. I na który on ani trochę się nie pisał.
Gdyby było w nim więcej zimnej krwi, gdyby tylko zechciał poobserwować sytuację, by się w niej odnaleźć, by wiedzieć, że właściwie nic mu nie grozi i nie ma powodów, by w nocy wybudzać się z koszmarów. Owszem, tego popołudnia, gdy nad lasem wieczór postanowił zapaść szybciej, dwóch leszych spotkać się planowało dla omówienia planów na najbliższy czas, by chronić pobliskie lasy i dać nauczkę tym złym duszom zaklętym w ludzkim ciele, które śmiały chodzić po świecie. Zorientowałby się też, że to, obok czego upadł, to nie rozkładające się palce jakiegoś umarlaka, a jedynie grzyb, próchnilec maczugowaty, który bardzo upodobał sobie lasy w całym kraju. Mógł się na niego natknąć, bo upadł tuż przy martwym drzewie, które było idealnym miejscem dla rozwoju tego grzyba.
Ale kiedy do głosu dochodzi przerażenie i adrenalina, człowiek traci głowę i walczy jedynie o siebie. Nic więc dziwnego, że pędził niczym rącza gazela, przedzierając się już nie tylko po wydeptanej ścieżce i wśród drzew, ale też skręcając na południe –  jak mu się wydawało –  i pozwalając krzewom, którym przyszła chęć wyrosnąć w tym środowisku, na oranie sobie skóry. Biegł przed siebie z palącymi płucami i coraz bardziej bolącymi nogami, a do śmiechu boruty, którego ujrzał, dołączył drugi, trochę wyższy, jednak tak samo mroczny.
Cóż, chłopak ewidentnie się pomylił – świat miał jeszcze w rękawie fakty, które mogłyby go mocno zdziwić. Spotkanie dwóch słowiańskich postaci z legend to mógł być dopiero początek. Początek, który niekoniecznie niósł ze sobą coś dobrego.


1 komentarz:

  1. Heh, no proszę, jak ładnie zrealizowany temat! Podoba mi sie ten klimat, no ba, jako fanka mitologii słowiańskiej i wiedźmina, z ktorym ciezko tego nie kojarzyc, nie mam wyboru! Historia fajna, przedstawiona z przymrużeniem oka i lekkim, miłym morałem. Jedynie co mi przeszkadzało chwilami to pewne konstrukcje zdan jak "kopyto- stopy, ktorymi maszerowała (...)", nie brzmi to dobrze i nie chodzi o polaczenie kopyt i stop, bo to jak najbardziej rozumiem, ale "ktorymi maszerowała"? Nie jestem przekonana. Trochę tez zastanawialam sie nad tymi drzewami, szczerze mowiac xd No bo Leszy zza nich wystawał i zrozumialam - no bo sciana lasu - ze nie chodzi o gestosc tyle co o wysokosc, no to te drzewa, dla mnie, nie byly zbyt wysokie, skoro miały ok 2 metrów. Jak na las, to niezbyt duzo. Albo ja zle cos zrozumialam, albo trzebaby dopracować opis.
    Super bylo spędzić czas wsrod slowianskich legend!

    OdpowiedzUsuń