Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 13 czerwca 2021

[102] Chwedlau: El lugar secreto ~Miachar

  Nie jestem zadowolona z tego tekstu. Wmówiłam sobie, że chcę mieć tu coś z bajki, nie wyszło, a nie miałam już siły, by pisać coś innego.


Mówią, że to, jak ktoś kogoś zdołał wychować, rzutuje na całe przyszłe życie. Że zło, którego człowiek doświadcza w dzieciństwie, pozostaje w nim nie zawsze. Trauma ukrywa się w podświadomości, dawny lęk pozostaje stłumiony, ale nigdy nie znika, nie odpuszcza, póki do drzwi życia nie zapuka śmierć, by zabrać w inne miejsce.

Wychowanie, które ona przyjęła, sprawiło, że stała się taka jak jej opiekun. O ile nie gorsza.
Kiedyś była niewinną, małą dziewczynką bawiącą się piórkami na podłodze w domu kłamcy. To on powiedział jej, że znalazł te piórka – najwidoczniej wróbli – na jednym z parapetów w ich mieszkaniu. Nie podejrzewała, że sam oskubał ptaki, zadając im chwilę wcześniej bolesny koniec. Wierzyła we wszystko, co jej mówił, bo był jedynym dorosłym, który w ogóle poświęcał jej czas.
Nie nazywała go tatą ani nawet ojcem – zabronił jej tego w chwili, kiedy pierwszy raz się tak do niego zwróciła i zobaczyła, jak jego twarz tężeje i zmienia się nie do poznania. Choć była wtedy dość mała, od razu zrozumiała, że mówienie tak do niego nie spotka się z jego aprobatą, dlatego zwracała się doń bezosobowo, dopóki nie usłyszała, jak ktoś inny mówi do niego po imieniu. Spróbowała tego, a kiedy przytaknął głową na znak, że to aprobuje, stał się dla niej tożsamy z tym jednym imieniem.
Nigdy nie przyłapała go na kłamstwie. To czas pokazywał, że jego słowa nie były prawdą. A mimo to wciąż ufała, że to, co robi, jest dla jej dobra.

To wspólne pożycie w oczach najbliższych sąsiadów nigdy nie było oceniane jako relacja ojca i córki – wszyscy, choć milczeli jak jeden mąż, wiedzieli, że między tą dwójką nie było pokrewieństwa ani prawnie uregulowanej kwestii – ale nikt nie kwapił się do tego, by sprawdzić, czy tej dziewczynce nie dzieje się krzywda. Nie słyszano bowiem z zajmowanego przez nich mieszkania żadnych krzyków czy uderzeń, zdawało się, że nawet nie jest dopuszczana do ciemnych interesów, jakie kręcił, więc nie było powodów, by zgłosić to opiece społecznej czy innej odpowiedniej instytucji.
Ale – o czym sąsiedzi zdawali się zapomnieć, uśpieni nie budzącym zbyt większych podejrzeń zachowaniem opiekuna – musiał nadejść dzień, który pokazał, że czyjaś uwaga mogła uchronić przed pewnymi wydarzeniami.
Cóż, na coś zawsze okazuje się być za późno.
Przez kilkanaście lat dziewczynce wydawało się, że żyje w domu, choć dysfunkcyjnym, to jednak dającym jej poczucie bezpieczeństwa, będącym schronieniem przed złem istniejącym na świecie. Mimo że w szkole wielokrotnie słyszała o tym, jak wygląda dom u innych rówieśników, uważała, że niczego jej nie brakuje.
Tylko jej życie opierało się na kłamstwach. Mniejszy i większych, ale jednak kłamstwach, których naleciałość sprawiła, że i ona sama stawała się kimś, kto rzadko kiedy mówił prawdę i kogo omijano szerokim łukiem.
I wtedy nadszedł dzień, kiedy żadne kłamstwo nie mogło być brane za alibi, za coś pewnego, za informację, która nie wymaga sprawdzenia.
Dzień, kiedy ją poznałam, będący jednocześnie dniem śmierci jej opiekuna.
Jeden z największych kłamców w końcu przejechał się na własnym kłamstwie. Przyjaciele, przed którymi udawał, dowiedzieli się, że kombinował tak, by każdego z nich wyrolować, a w jego świecie zdrada mogła oznaczać jedynie szybkie, aczkolwiek bardzo bolesne odejście. 

Bo żeby jednym na drugich donosić i liczyć na zysk? Zachować się tak bezczelnie? To było nie  do pomyślenia. I nie mogło odbyć się bez kary.
Ale coś na miejscu znalezienia zwłok bardzo mi nie pasowało. A jako detektyw z wieloletnim doświadczeniem wiedziałam, że jeżeli mam jakieś przeczucie, to ono się najczęściej pokrywa z prawdą. To nie wyglądało na robotę żadnego gangu, było zbyt… dokładnie i pozbawione bałaganu. Bo gangsterzy albo urządzali sobie rzeź – nawet jeżeli w grę wchodziło jedno ciało – albo sprawiali, że słuch o kimś ginął i przez długi czas delikwenta nie dało się znaleźć. W tym przypadku robota była zbyt precyzyjna i zbyt… groteskowa. Aż nie wiedziałam, jakimi słowami ją opisać, by oddać jej znaczenie.
Dziura w sercu mężczyzny, którego twarz kojarzyłam, bo był poszukiwany za kilka drobnych przestępstw, nie była dziurą po kuli, a raczej ziała po tym, jak ktoś dorwał się do serca, wyrwał je – dosłownie, jak rzekł patolog, oceniając stan aorty i tętnic – i zabrał ze sobą. Dodał, że to może i robota człowieka, ale takiego, który nosił w sobie wielką urazę i pragnął mieć pamiątkę. Gangom najczęściej wystarczały palce, dlatego sądziłam, że stoi za tym ktoś inny.
Kiedy udało się ustalić tożsamość denata, dotarliśmy również do informacji, że wychowywał dziecko – którego nigdy nie adoptował, o którym nie pojawiła się informacja, by w jakikolwiek sposób był z nim spokrewniony, a w szkole przedstawiany był jako wujek. Poinformowano mnie, kiedy udałam się na spotkanie, że dziewczynka nie miała problemów z nauką i nie stwarzała problemów, choć ciężko było powiedzieć, by miała dobry kontakt z kolegami. Raczej ci jej unikali, bo zachowywała się dziwnie. Nikt nie umiał powiedzieć, że to wychowanie kłamcy sprawiło, że nikomu nie ufała.
– Ale wie pani, pani detektyw – ostatnia wychowawczyni miała jednak coś do dodania – było w jej spojrzeniu coś takiego, że i dorośli mogli się zastanawiać, czy nie jest jakąś czarownicą.
Słysząc coś podobnego, mogłam jedynie unieść brew. A dopiero później zmienić zdanie.
Blok, w którym znajdowało się mieszkanie denata, niczym się z zewnątrz nie wyróżniał. To dostanie się na klatkę otwierało drzwi do piekła, jakie zaczęło rysować się przed moimi oczami. Jak schody jeszcze jakoś się trzymały, tak poręcz przy nich była powyginana, ściany umazane cieczą, która przywodziła na myśl krew, a z mieszkań, do których ktoś wyrwał drzwi, dochodziły języki bólu, płacz i czyjeś nawoływania. Rozegrało się tutaj coś strasznego, ale z jakiegoś powodu przed budynkiem nie było żadnych służb, które próbowałyby ustalić, co miało miejsce, i pomóc poszkodowanym.
Dobrze, że miałam ze sobą dwóch członków zespołu, z którymi szybko mogłam przeprowadzić akcję. Kiedy oni wzięli się za wypełnienia rozkazu, ja wspięłam się – wolniej, niż bym chciała, ale nie uśmiechało mi się nagle spaść ze schodów, kiedy te nagle pękną – na trzecie piętro, by stanąć przed mieszkaniem zmarłego. Zbliżyłam się do niego powoli, zerkając też do dwóch pozostałych na piętrze mieszkań, by sprawdzić, czy nie ma w nich nikogo, kto potrzebowałby pomocy.
– Halo? Gdzie jesteś? – zawołałam, ale odpowiedzieć mi zechciała jedynie cisza. – Morgan?
Dziewczyna mnie nie znała, więc mogła się bać i dlatego nie dawać znaku, że jest w środku. Postąpiłam jeszcze jeden krok, ale wtedy zatrzymał mnie czyjś głos.
– Proszę… Tego… Nie… Robić.
Rozejrzałam się, by dociec, skąd dobiega, a wtedy mój wzrok padł na leżącą na podłodze mieszkania po lewej kobietę, która z trudem unosiła głowę, by na mnie spojrzeć. Dopadłam do niej, byle tylko pomóc zmienić pozycję i czegoś się dowiedzieć. To nie było łatwe, bo kobieta prawie leciała mi z rąk, a z rozcięcia przy obojczyku płynęła krew. Zdjęłam koszulę, byle zatamować krwawienie, a plamy krwi pojawiły się także na mojej koszulce.
– Co tu się wydarzyło? – zapytałam, nic z tego nie rozumiejąc.
– On… On nigdy nam nie powiedział… Że sprowadził tu… Diabła.
– Słucham?
– Ta dziewczyna… To istny szatan, omen…
Nie mogłam wierzyć w to, że ktoś będący w szoku, składnie zdoła mi cokolwiek powiedzieć, ale żeby mówić o diable? Nie chciałam przyjmować podobnych tłumaczeń. 

– Ona… – Kobieta wyglądała na naprawdę zlęknioną, jakby obawiała się, że jej wyznanie sprowadzi na nią śmierć. – Ona…

Kucnęłam tuż przy niej i dotknęłam jej ramienia, byle tylko dodać otuchy i okazać wsparcie.

– Spokojnie, nic pani nie grozi. Proszę mi powiedzieć, co pani wie?
– Ona… Ona mówiła… O miejscu…
Zmarszczyłam czoło.
– O miejscu? Jakim miejscu?
– O sekretnym miejscu, gdzie jest bezpieczna, jak wszystko, co do tej pory stworzyła?
Nic mi nie było wiadomo na temat tego, by dziewczyna zajmowała się jakimkolwiek rękodzielnictwem, ale może było to na tyle mało znaczące, że jedynie ta sąsiadka zwróciła na to uwagę?
– Czy powiedziała, gdzie się ono znajduje?
– Nie, przecież wtedy nie byłoby już sekretne.
No tak, w tej chwili nie wykazałam się logicznym myśleniem, ale mogłam zrzucić to na karb tego, że czułam się zmęczona, a cała ta sprawa gmatwała się coraz bardziej, nie dając wyprostować w żadnym punkcie.
Martwy mężczyzna pozbawiony serca, zaginiona wychowanka, która być może ukrywa się z własnej woli i obrabowany na tysiące dolarów lokal… Po co to komu było? Dlaczego ja sobie taką pracę wybrałam?
Powinnam pluć sobie w brodę, że nie zostałam zwykłym urzędnikiem jak reszta rodzeństwa, ale poczucie sprawiedliwości było we mnie zbyt silne. Teraz obrywałam od niego prosto w twarz. A mimo to wciąż parłam naprzód.
– Proszę się za bardzo nie ruszać – poradziłam kobiecie – niedługo przyjedzie pogotowie.
Chciałabym zostać i sprawdzić, czy nic jej nie będzie, ale nie mogłam tracić czasu. Musiałam znaleźć tę nastolatkę, która była bardzo podejrzana.
– Jeszcze jedno. – Odwróciłam się w stronę sąsiadki. – Czy to wszystko, cały ten bałagan… Czy to jej sprawka?
Kobieta powoli, acz potakująco skinęła głową.
Więcej nie potrzebowałam. Dałam znać kolegom, gdzie się wybieram, po czym wykręciłam numer na posterunek, by dali znać, czy udało się złapać dziewczynę gdzieś na kamerach. Na razie nie było większego odzewu, ale mogłam ruszyć tam, gdzie widziano ją ostatnio, nieopodal bloku.
Przemierzałam ścieżki, które w innych okolicznościach pewnie przykuwałyby moją uwagę pięknie przystrzyżonymi trawnikami i roślinnymi, kolorowymi klombami. W tych, jakie miały miejsce, były jedynie sposobem na dotarcie do celu.
Próbowałam ze słów, jakie usłyszałam o nastolatce od jej nauczycieli, wywnioskować, czy jest jakaś przestrzeń, w której czuła się najlepiej, gdzie szybko mogła odciąć się od świata i być sobą.
„Szybko”.

To jedno słowo sprawiło, że zaczęłam bardziej przyglądać się budynkom wokół mnie, by stwierdzić, który z nich mógłby mieć dość miejsca, by stworzyć w nim coś sekretnego.
Jednak żaden zdawał się nie mieć dość przestrzeni w sobie na urządzenie czegoś więcej. Podejrzewałam, że piwnica w każdym z nich jest już w pełni zagospodarowana, a nie sądziłam, by Morgan znalazła sobie kryjówkę na jakimś drzewie.
Musiałam przystanąć dla nabrania perspektywy. A także ponownie pomyśleć jak młody człowiek, gdzie próbowałabym się ukryć przed całym światem, by ten mnie nie dopadł.

Gdy byłam dzieckiem, babcia opowiadała mi różne miejskie bajki, które prawiły o poniszczonych domach, stodołach i szopach, przed którymi rozsypywano sól i sadzono specjalne zioła dla odgonienia złych mocy i w których chowano potomstwo w czasie wojny. Tamte legendy budziły we mnie strach i sprawiały, że nigdy nie chciałam znaleźć się w podobnym miejscu. Z perspektywy czasu dostrzegłam absurd takich kryjówek – ulokowane przy ziemi zawsze mogły być czyimś celem podczas ataku – ale może w tej sytuacji jest w nich coś z prawdy?
Nieopodal bloku, przy którym się zatrzymałam, zauważyłam niewysoki pagórek, na który postanowiłam się wspiąć, by zobaczyć z góry, czy gdzieś w pobliżu nie ma jakieś opuszczonej szopy. Prędzej spodziewałam się zobaczyć kolejne baraki licznych garażów, ale wzrok mnie nie zmylił – na lewo ode mnie stała bowiem drewniana buda, która nie przypominała altany śmietnikowej, a właśnie bliżej było do nazwania szopą. Uczucie niepokoju i tego, że pcham się w coś złego, nie było w stanie mnie opuścić, ale musiałam to sprawdzić. Detektyw uciekający od swoich obowiązków nie mógł się nim nazywać.
Im bliżej byłam zrujnowanego obiektu, tym większe ciarki pojawiały mi się na ciele. Mimo to nie zwalniałam kroku, jedynie położyłam dłoń na kaburze, by w razie czego szybko wyciągnąć broń.
Zbliżałam się powoli, wiedząc, że w razie czego nie otrzymam zbyt szybko wsparcia, a moja wiadomość, jaką zdołałam wystukać, każe mnie szukać dopiero za dwadzieścia minut, ale też z pewną nadzieją, że wcale nie będzie tak źle. Przecież nie mam do czynienia z żadnym diabłem czy czarownicą. Takie bajki nie mogły mnie wystraszyć.
Szopa, była na tyle w złym stanie, że nie sądziłam, bym zdołała przecisnąć się przez tę dziurę, jaka została po dawnych drzwiach. Ewidentnie groziła zawaleniem, ale właśnie taki wyglądał sprawiał, że nikt nie pomyślałby o niej jako o kryjówce. Prędzej jak o czyimś grobie. Mimo wątpliwości podeszłam do otworu, rejestrując przed nim podeptane źdźbła trawy, po czym spróbowałam przez niego przejść. Zahaczyłam o coś rękawem koszuli, przez co się naderwała, ale udało mi się przedostać do środka.
Wiedziałam, że będzie panował półmrok, ale nie sądziłam, że nie przedostaną się żadne promienie i będzie tak ciemno. Wyciągnęłam z kieszeni małą latarkę – nie mogła posłużyć dłużej nie pół godziny, ale tyle powinno wystarczyć – i oświetliłam pomieszczenie, w którym się znalazłam. Nie było takie, jak mogło wydawać się z zewnątrz. Powinno mieć kształt prostokąta, a zdawało się być okręgiem, do tego pod przeciwległą ścian, która trzymała się już tylko na słowo honoru, dostrzegłam zejście w dół. Zbliżyłam się i omiotłam światłem przestrzeń, w której kryły się schody.
Ciarki ponownie przebiegły mi po plecach, zmusiłam się, by ruszyć dalej.
– Morgan? – zawołałam. – Jestem detektyw Katrin McCoy, mam wieści o twoim opiekunie. Morgan?
Powoli schodziłam na dół, starając się nie spaść, rejestrując każdy dźwięk – jednak królowała tu cisza.
– Morgan? – zawołałam jeszcze raz, znajdując się już bez wątpienia pod ziemią, a głos wrócił do mnie z echem.
To nie był dobry pomysł, by się tu pchać. W ogóle nie był.

Chciałam wziąć odwrót, powiedzieć, że jej nie znalazłam, choć szukałam, ale wtedy światło latarki padło na kilka metrów wprost przede mną, a ja krzyknęłam, gdy w promieniu zobaczyłam dziewczynę o długich ciemnych włosach, która przypatrywała mi się z szerokim, złowieszczym uśmiechem kogoś, kto ma tylko i wyłącznie złe zamiary. Ubrana była w postrzępione szorty i t-shirt, które nie pasowały do panującej jesieni.  Jasna koszulka nie miała nadruku, a jedynie napisy naniesiony markerem.

„GWRACH”.
Przełknęłam ślinę. W tej chwili czułam się jak mysz złapana w pułapkę, która wie, że czegokolwiek nie zrobi, zginie w łapach kota. A ja jeszcze chciałam żyć.
– Morgan?
Dziewczyna przechyliła głowę na prawo, jakby czegoś nasłuchiwała. Na przykład bicia mojego serca. Jej oczy zajaśniały na żółto niczym u kota, źrenice zwęziły się, a uśmiech, który wypłynął na jej twarzy, przyprawiał o ciarki. Przełknęłam ślinę.
„To tylko nastolatka”, próbowałam siebie uspokoić. „Nic ci nie zrobi”.
Ale dziecko wychowane przez kłamcę, kogoś, kto przez długi czas wbijał jej do głowy, jaka może być niezwykła, co może osiągnąć i robić innym ludziom, nie mogło być dzieckiem, nad którym łatwo da się zapanować. Nie powinnam o tym zapominać.
A jednak pozwoliłam sobie na to, kiedy dziewczyna rzuciła się w moją stronę po to, by mnie ugryźć.
Nie miałam czasu, by zareagować. Broń zdawała się być za daleko, strach kazał mi zostać na miejscu, a latarka wypadła z ręki. Poczułam jedynie, jak inne ciało rzuca się w moją stronę i przewraca mnie, a ból pleców paraliżuje i uświadamia, jak blisko śmierci mogę się znaleźć, jeżeli nie spróbuję się bronić.
Dlatego próbowałam odciągnąć jej głowę od siebie, kiedy pochylała się, by zrobić mi to, co swojemu opiekunowi. Już nie miałam wątpliwości, że nie mam do czynienia ze zwykłym człowiekiem – ta nastolatka wychowywana wśród kłamstw musiała zacząć wierzyć w to, że jest niezwykła, inna i może więcej. Nawet zabić i nie ponieść za to żadnych konsekwencji.
Była silna i ruchliwa, doskonale wiedziała, jak użyć kolana, by wydusić ze mnie powietrze i dopaść do mojego ucha.
Wrzasnęłam, kiedy zanurzyła zęby w ciele i szarpnęła, a ciepła ciecz zaczęła ze mnie wypływać. Momentalnie zrobiło mi się słabo, a wyrzut adrenaliny nie nakazał mi dalej walczyć, by ją z siebie zrzucić. Właściwie to czekałam na kolejne ugryzienie.
To jednak nie nastąpiło.
– Nie smakujesz jak on – wychrypiała niskim głosem tuż przy moim uchu, tym, którego posmakowała i które pulsowało teraz bólem. – Twojego serca nie chcę.
Zsunęła się ze mnie, a ja oddychałam ciężko. Nie wiedziałam, jak do tego doszło, ale po mojej twarzy spływały łzy. Widziałam jej buty nieopodal siebie, które wydając dźwięk, dały mi znać, że dziewczyna właśnie odchodzi.
Nie byłam w stanie się ruszyć. Mogłam jedynie patrzeć, jak się oddala w stronę miejsca, które nie było sekretne, od kiedy do niego wtargnęłam, ale które stało się przedsionkiem do wszelkiej zbrodni.
– Morgan…
Wiedźma odeszła, pozostawiając mnie zakrwawioną, a jej śmiech zatrząsł tą szopą, która zaczęła się chwiać i trzeszczeć, jakby już za chwilę, za jedną sekundę, miała opaść, zawalić się do cna.
Jakby miała pogrzebać mnie żywcem...


1 komentarz:

  1. Bardzo fajny początek, pozwolił wczuć się w klimat tekstu. Na bajkę troszkę za mroczne, no chyba że na taką dla dorosłych.
    Motywuje do refleksji i przystaniecia w pewnych momentach i zastanowienia się nad tym co czytamy.

    Im dłużej go czytam tym wywołuje we mnie większy niepokój, zaczynam się spodziewać najgorszego, jakiejś tragedii niewyobrażalnej do przetrwania

    Czasem śmierć kogoś takiego jest zbawieniem dla "ofiary" jeśli tak to można nazwać, amysle że można bo znęcanie się emocjonalne/psychiczne to też znęcanie. Choć myślę że w tym domu zdarzaly się i gorsze rzeczy

    No to raczej robota mordercy z dużą dozą fantazji. Może jakiś seryjny do wynajęcia, lub psychol lubiący gierki. Dałaś mi to niezłą zagadkę.

    Wychowywał małego diabła? Interesujące. Dziwnie się że ja puszczał do szkoły. Ale może to tylko gadanie osób postronnych. A biedna dziewczyna nic sobie nie zawiniła

    To tylko nastolatka , nic ci nie zrobi - aha już to słyszała w wielu horrorach

    Zaczynam wierzyć że coś z nią nie tak. Stworzyłaś mi tutaj napięcie i znowu spodziewam się najgorszego

    To ona zalatwila ojca?
    Końcówka taka że chętnie przeczytałam co się wydarzyło potem
    Fajny tekst , trzymał w napięciu.

    OdpowiedzUsuń