Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 25 maja 2025

[192] Don't you let them break your soul ~Wilczy

 Opiera głowę na jego ramieniu, wyciszona, wciąż raz po raz wzdychając. Zapach palonego tytoniu nie drażni jej zmysłów. Zasadniczo jej zmysły biorą sobie wolne od wszystkiego. W obecnej chwili mogłoby się walić i palić, a ona – jeśliby to zauważyła – skwitowałaby machnięciem dłoni. Vander rozładował napięcie w każdym cale jej ciała i musi upłynąć pewien czas, by znów mogło się skumulować. Póki co zamierza rozkoszować się tym nieznanym uczuciem błogiego spokoju. 

Leto? 

– Mmm? 

– Opowiedz mi… więcej o sobie. 

Dym z fajki Vandera tańczy w powietrzu, tworząc wiotkie spirale. 

– To znaczy? – pyta leniwie dziewczyna; jeszcze dwie godziny temu tego typu pytanie miałoby szansę ją podrażnić, teraz jest otwarta na rozmowy na każdy temat. – Co chciałbyś wiedzieć? – Sunie palcem po torsie mężczyzny, nie mogąc przestać napawać się bliskością. 

– No nie wiem – Vander zaciąga się dymem – może na początek… gdzie się tego nauczyłaś? 

– Hej! 

Vander śmieje się szczerze, głęboko, gdy ona unosi głowę, uderzając go lekko pięścią w klatkę piersiową. 

– Akurat w tej dziedzinie zawsze pozostawałam… grzeczną dziewczynką – zdradza, mimo przekorności pytania. – Raz mi się zdarzyło, ale… – Ściąga brwi. – To nie było… Hm. Było… – wzdycha, tym razem ciężko. – Konieczne. – Ściąga usta, brwi i podnosi spojrzenie, by złapać wzrok Vandera. – Bo wiesz, ja… Jakby to powiedzieć. – Zastanawia się przez chwilę. – Byłam, hm, przeznaczona do innych celów. 

Hm. – Teraz to Vander marszczy brwi. – Chciałem tylko zapytać o twoje nazwisko, bo nigdy go nie zdradziłaś, ale chyba załapię się na dłuższą opowieść. – Zachęca ją, odkładając fajkę i wsuwając rękę pod głowę, tak by swobodnie skupić na niej wzrok. 

Wilczyca wznosi spojrzenie, ciemne włosy zsuwają się na jej szyję. 

– Nie wiem, czy chcesz tego słuchać. Nie wiem, czy chcę to opowiedzieć. 

Do niczego nie zmuszam. Ale jeśli chcesz się podzielić tym ciężarem – uniosę go. 

– Nie wątpię. 

Leto milknie. Znów opiera głowę o ramię Vandera, wpatrując się w przesuwające po ścianie cienie, rzucane przez nocnych przechodniów, kręcących się placu przed knajpą w zielonym świetle chemtechowych lamp. Po chwili nabiera powietrza i zaczyna opowiadać.  

– Wychowałam się w zakonie. W sumie to w dwóch. To były dwa zupełnie inne światy. Jeden nauczył mnie tego wszystkiego, drugi… Zacznę od pierwszego. W nim się urodziłam i tam pozostawałam przez pierwsze lata życia. Wychowywano mnie i doskonalono. Mnie i innych adeptów. W skrytobójstwie. Nazywali się obrońcami Ioni, wychodzili walczyć przeciw armiom Noxusu. Można powiedzieć, że byli nieustraszeni i piekielni dobrzy w swoim fachu. Naprawdę wiele się nauczyłam, a nasz przełożony… 

 

Jest smukły i wzrostu nieco ponad przeciętnego. Zwykle nie pokazuje nam całej twarzy, zasłania się maskami. Spod grzywy białych włosów łypią czerwone ślepia. 

– Macie być nieuchwytni. – Unika ataku, tanecznym krokiem zmieniając położenie. – Zwinni i skuteczni. – Jednym szybkim atakiem pozbawia broni ucznia, z którym toczy sparing. – Niezawodni. – Kolejnym oszczędnym, lecz pewnym ruchem rozkłada go na łopatki. – A przy tym… niewidoczni. 

Po tych słowach sylwetka mistrza niknie i materializuje się poza kręgiem walki, wzbudzając pełne zachwytu pomruki. 

– Macie być – mistrz chowa ostrze do pochwy – jak cienie. 

Wsłuchujemy się w jego nauki z niemal nabożnym skupieniem. 

– Kto następny? – pyta i tylko jedna osoba ma odwagę wyjść przed szereg. Chłopak o długich ciemnych włosach i pewnym siebie uśmiechu. Obraca sprawnie w dłoniach broń. Mistrz pozwala nam używać prawdziwych, podczas gdy sam walczy gołymi rękami, czasem używa zwykłego kija. 

– Zapraszam. – Mistrz z łaskawym przyzwoleniem zachęca go gestem. 

Chłopak atakuje. Mistrz nie daje mu żadnej taryfy ulgowej, lecz ta walka jest dłuższa, ciekawsza, chłopak ma kilka pomysłów, jest sprytniejszy niż jego poprzednik, wytrzymuje dłużej, udaje mu się uniknąć kilku ciosów. I nie przestaje się uśmiechać. W pewnym momencie śmieje się w głos, jakby po prostu czerpał przyjemność ze starcia. Nie traci tempa. Nawet kiedy zostaje trafiony w twarz i jego warga pęka, a krew toczy się po szyi i odsłoniętej klatce piersiowej, on wciąż się cieszy. Na koniec z godnością przyjmuje porażkę. 

– Mistrzu Usan. – Kłania się w pas, zbierając z podłogi, a kącik jego ust wciąż jest podniesiony. Zauważa, że mu się przyglądam i puszcza do mnie oko, szczerząc zakrwawione zęby. 

Kręcę głową, przewracając oczami. 

I zgłaszam się na kolejnego ochotnika. 

Usan nie okazuje nam litości. Nigdy tego nie robi. Wszyscy uginamy się pod jego potęgą, pokazując, jak wielką ma nad nami przewagę, jak wiele musimy się nauczyć. 

 

– Nauka zajmuje lata. To trudny czas i nie mogę powiedzieć, żebym była do końca szczęśliwa, ale… Nie wspominam tego szczególnie źle. Naprawdę wiele się nauczyłam. A potem… zabrała mnie matka. 

Leto przerywa, wzdycha, wtula nos w ramię Vandera, przymykając oczy i marszcząc czoło, jakby odpierała szczególnie bolesne wspomnienia. Dłoń mężczyzny wplątuje się w jej włosy, gładząc je niespiesznie. 

Kazała mi ubierać się na biało. Więc ciągle chodziłam wybrudzona, bo każda drobinka kurzu i brudu odznaczała się na tej cholernej bieli, wystarczyło, że nie trzymałam rąk pod tyłkiem. Byłam dzieckiem, ciekawskim jak każde inne, to brud lgnął do mnie jak wszy do syfu. Bardzo ją to denerwowało.  

„Złącz nogi, kiedy siedzisz – mówiła, gdy ja oddalałam od siebie kolana, słuchając ze znużeniem wykładów zakonników. – Wyprostuj plecy. Nie uśmiechaj się głupio. Patrz przed siebie. I, na jasność, przestań żuć to przekleństwo! 

Choć tak naprawdę mnie nie znała, miała względem mnie wygórowane ambicje. Dopiero później dowiedziałam się, jak bardzo, ale wtedy, będąc ile mogłam mieć lat, jak to się zaczęło… ze trzynaście?... sądziłam, że po prostu… jako służebnica Zakonu Bieli chce szczycić się córką o nienagannych manierach. 

– Zakon Bieli? – Vander wypuszcza z płuc chmurę dymu. – Słyszałem o nich. Czy to nie – zerka na Leto z niepokojem – straszliwi fanatycy? 

Wilczyca prycha, rozciągając usta w parodii uśmiechu. 

Tak. – Kąciki jej ust opadają. – Przekonałam się o tym, do jakiego stopnia. – Milknie na dłuższą chwilę i podejmuje: – Westa okazała się surową matką. Sądziłam, że to Usan ma bzika, ale kiedy zabrała mnie spod jego opieki, zatęskniłam za jego surowymi naukami.  

– Zdaje się, że… Jeśli dobrze odnajduję się w twojej historii... że ja znam go pod innym imieniem – wtrąca Vander, zerkając na Leto spod ściągniętych brwi. 

– Dobrze ci się wydaje – potwierdza Wilczyca. – Cała reszta świata zna go pod tym imieniem, ale był czas, że był Usanem dla Ioni. Dla mnie. Zajmował się mną od narodzin, bo matka złożyła śluby czegoś tam. Nie wiem, czy rzeczywiście, może to była tylko wymówka, by mnie oddać, ale…. W końcu i tak zgłosiła się po mnie. Miała już swoje poskręcane wizje na to, co ze mną zrobi. Usan najpierw nie chciał się zgodzić. Pamiętam ich kłótnie. 

 

– Jest urodzoną wojowniczką! Wszystko, czego ją uczę, przyswaja błyskawicznie! Nie miałem bardziej pojętnego ucznia… Może oprócz Shiedy. Nie możesz jej zabrać. Jej pisane jest… 

– Zabijać?! – Oczy Westy płoną zielenią, którą po niej odziedziczyłam.  

Mistrz milczy, zaciska mocno blade wargi. Widzę to wszystko z nawy, schowana za jedną z figur czczonych w Ioni duchów. 

– A ty jaką jej dasz alternatywę? Być zabitą? 

Niewiele rozumiem z ich wymiany zdań, ale zdaję sobie podskórnie sprawę, że ważą się moje losy.  

– Miałeś swoją szansę. Teraz ja chcę sprawdzić, co potrafi krew z mojej krwi. 

– Obiecaj, że zwrócisz mi ją, jeśli nie okaże się materiałem na kapłankę. 

Westa prycha gniewnie, chce odejść, lecz Usan nie pozwala, chwyta za jej przegub. 

– Obiecaj, że mi ją zwrócisz! Że nie poślesz jej na ofiarę! 

Westa krzywi się wściekle, próbuje wyrwać rękę. 

– Zrobię to, czego będą chciały duchy! – syczy gniewnie, wyswabadzając się. – Ma się stawić w moim zakonie jutro o świcie. 

 

I o świcie kolejnego ranka stoimy przed Zakonem Bieli. Jest monumentalny, złowieszczy, wypiętrzony, strzelisty. Pamiętam niejasne przeczucie, że gdy przekroczę jego progi, już nigdy się stamtąd nie wydostanę. Ale nie boję się Zakon to zakon, Cieni czy Bieli, dam radę, tak myślę. Nauczono mnie być dzielną. Rozumiem, że nie mam wyboru. Po prostu wykażę, że żadna ze mnie kapłanka i wrócę dalej ćwiczyć się w skrytobójstwie. Co jest całkiem zabawne. Tak mi się wtedy wydaje i, jak wiesz, miało tak pozostać na długo. 


TURN YOUR FEAR TO A WEAPON 

 

Wtedy ostatni raz stoimy ramię w ramię. Wiatr szarpie kosmatymi, białymi włosami mistrza, którego śmiertelnie poważne oblicze nigdy nie rozjaśnia cień uśmiechu. Pamiętam go właśnie takiego, skąpanego w pomarańczowym blasku świtu, a nie otoczonego cieniami, które tak do niego przylgnęły. Musiałam sprawiać komiczne wrażenie ze swoim całkiem wesołym usposobieniem, plącząc się pod jego nogami niczym mniejsza, bardziej roześmiana kopia. Tylko włosy miałam dłuższe, no i oczy, po matce. 

– Tak, Vander. – Kręci z politowaniem głową, patrząc jak mężczyzna okręca wokół palca jeden z kosmyków jej ciemnych włosów, przyglądając mu się w zastanowieniu. – Są farbowane. 

– Żartujesz. – Vander sięga po fajkę i na nowo rozpala w niej żar. – Naprawdę są białe? 

Bardziej jak… brudny śnieg. – Wilczyca wzdycha. – Zbyt charakterystyczne. 

– Rozumiem. – Vander ściąga brwi, zaciągając się. – Musisz przestać to robić. 

– Co? 

– Farbować się. – Mężczyzna zerka na nią, uśmiechając się. 

Wilczyca przewraca oczami. 

 – Wolałam raczej nie rzucać się w oczy. 

– Rozumiem. Ale może już czas przyjąć swoje dziedzictwo. 

– O nie, moje dziedzictwo jest brudniejsze od topniejącego śniegu. 

 

 

Zakon Bieli nie stanowi dla mnie szczególnych wyzwań. 

Nie od razu. 

Poznaję matkę podczas suchej, drętwej rozmowy, brzmiącej jak przesłuchanie, a potem dostaję wytyczne: mam modlić się z akolitami, pielić ogródek z ziołami, sprzątać świątynie duchów, chodzić w bieli i nie okazywać nieposłuszeństwa.  

Nudzę się jak diabli. 

Aż po miesiącu, czy dwóch, a może upływa więcej czasu, matka wzywa mnie, bym została świadkiem rytuału, który przeprowadza się w Zakonie regularnie. 

W rytuale tym składa się w ofierze dziewicę. 

Twarz tej dziewczyny mam zapamiętać na zawsze. Nie może być starsza ode mnie. Widzę przerażenie na jej twarzy, jak szybko unosi się i opada jej pierś. Lecz… Nie jest przywiązana. Może wstać i uciec, a przynajmniej próbować walczyć.  

Nie robi tego.  

Westa podcina jej gardło na moich oczach. 

 
AND DON'T YOU FORGET IT 
 

Ten pierwszy raz jest…  

Westa każe mi zachować spokój i patrzeć, gdy wstaję, zaszokowana tym, co się dzieje. Każe mi szanować krew. Obserwować wyciekające życie.  

 

– To… wiele wyjaśnia. – Vander się zachmurza, popala fajkę, raz po raz wydmuchując kłęby dymu. – Jaka matka, każe swojemu dziecku… – Potrząsa głową.  

No cóż. Najwyraźniej moja. Pamiętam to bardzo dobrze, jak zmuszała mnie, żebym patrzyła. Poiła mnie ziołami, które sama zrywałam, mówiąc, że otworzą mój umysł, lecz one tylko plątały myśli, jednak nie miałam nic przeciwko: łatwiej się na to wszystko patrzyło zza kurtyny otępienia. Czasami chyba miałam halucynacje. Wydawało mi się… Jak to powiedzieć. Czasami zdawało mi się, że wypływająca z gardeł krew ofiar tworzy ścieżki, że… Dokądś chce mnie zaprowadzić. Miałam dziwne poczucie odrywania się od ciała. Był moment, że Westa nawet nie musiała mnie zachęcać, sama z uwagą i ciekawością poddawałam się temu wrażeniu. 

Sama Westa zawsze była bardzo uważna, jakby oczekiwała, że zobaczy unoszącego się nad ciałem ofiary ducha i nawiąże z nim dialog, dowie się o rzeczach, o których nikt jeszcze nie wie. Zdaje się, że… Coś we mnie zobaczyła. Zaczęła pokładać te nadzieje we mnie.  

Milknie, a Vander zerka na nią, otacza ramieniem. 

– Przepraszam, jeśli kiedyś poczułaś się przeze mnie oceniana.  

– Daj spokój, Vander. – Leto opiera głowę na jego ramieniu. – Ty jedyny okazałeś mi trochę życzliwości w tym całym bałaganie. Ty, Alfa, no i…. – Leto zanosi się kaszlem.   

– Czy Alfa wiedział, co ci się przytrafiło? 

– To on mnie znalazł, gdy uciekłam z Ioni. Nie bez pomocy… Ech. – Leto drapie się po głowie, ciemne włosy plączą się ze sobą. – Dużo tego. Za dużo. 

Spokojnie. Wyrzuć z siebie wszystko, Wilczyco. 

Leto bierze głęboki wdech. 

Przez blisko pół rok brałąm udział w tych posranych rytuałach, a w przerwach siałam lecznicze kwiaty. Przez cały ten czas nie dałam najmniejszych oznak tego, że nadaję się na akolitkę, wieszczkę czy kapłankę. Aż pewnego dnia, podczas szczególnie krwawego rytuału, który potoczył się nie tak jak trzeba… 

 

– Nie! 

Po raz pierwszy, odkąd w tym uczestniczę, ofiara zrywa się i walczy o życie, zasłaniając przecięte gardło palcami. 

– Nie róbcie tego! Nie chcę! – rzęzi dziewczyna, charcząc. Zdaję sobie sprawę, że ostrze naruszyło już tkanki zbyt głęboko, zanim zdecydowała się walczyć o życie. – Ja wcale nie chciałam! 

– Cicho! Teraz już za późno. – Westa stara się ją utrzymać w pozycji leżącej. Zdaje mi się ogarnięta jakąś falą ciemnego pożądania. Żadna z niej kapłanka duchów. Westa chce krwi. Zawsze patrzy w spokoju, jak wypływa, zasila jej energię, nasyca pragnienie… 

– Dość!  

Podrywam się, zrywając wygodne woale zobojętnienia, z całych sił, próbując skupić się na rzeczywistości. Ale to takie trudne… Zapach krwi mąci mi w głowie, ale protest mocno przeciwko temu co się dzieje, okazuje się silniejszy. Widywałam już tyle innych egzekucji, lecz dotąd nikt nie walczył i to powoduje, że nie stać mnie na to milczące przyzwolenie. 

Konająca dziewczyna wbija we mnie spojrzenie pełne gasnącej nadziei. 

– Pomóż… Mi… – charczy, wyciągając do mnie rękę. 

– Odsuń się od niej! – żądam, odtrącają Westę ramieniem. Matka chyba się tego nie spodziewa, pozwala, żebym pozbawiła ją równowagi. Po tym jak ją odpycham, ląduje plecami na posadzce. 

– Ty przeklęta… – Teraz mierzy ostrzem we mnie, dźwigając się na łokciach. 

– Nie pozwól im… Nie pozwól – Umierająca dziewczyna chwyta mój przegub w zimny, kleszczowy uścisk. – Słyszysz? – Krew pulsami wypływa z jej rozoranego gardła. – Słuchaj. 

 

– I wtedy pierwszy raz… usłyszałam. 

 

OH 
DON'T YOU LET THEM TAKE CONTROL 

 

Patrzysz na bramy świata, który nadchodzi. Patrzysz na świt bez tchu, na czas bez przerw. Patrz, twoja przyszłość woła o litość. Nie tutaj, Ionia niczego od ciebie nie chce. Może kiedyś. Teraz uciekaj. Biegnij po swój ból, po bezdech, krew i znój. Ukształtuj się, wyj. Nieś w sercu słabość do wojny.  

Słyszysz? Widzisz?  

Słuchaj. Patrz.  

Oto nastajesz nowa. Echa tego, co nadchodzi, obiją się o ciebie. Nie polubisz tego, ale będziesz wiedzieć. 

Trzymaj się zabójcy rodzonego brata. Trzymaj się wilków i niebieskich wpływów. Uważaj na złoto osadzone w smole. Wystrzegaj się czerwieni. Zważaj na cienie. Przygotuj się. Przyszłość po ciebie idzie, otwiera szczęki szeroko, zajadle. Ma dla ciebie wiele goryczy i czas, w którym zapragniesz pozostać. 

A teraz walcz o swoje. 

 

Vander milczy. Na razie woli pozostać w strefie domysłów, ale obawia się, że wie, co to oznacza, co próbuje przekazać mu Leto. 

– Kontynuuj – prosi, gotując się na kolejną porcję historii. 

Najmniej przyjemną, tak przeczuwa. 

Odzyskuję świadomość. Dziewczyna już nie żyje, lecz wciąż zakleszcza mój nadgarstek w mocnym, pośmiertnym uścisku. Próbuję wyrwać rękę, lecz nie jest to takie łatwe, przewracam się, trup na ołtarzu odwraca się na bok. 

– Puszczaj, puszczaj! – warczę i wreszcie udaje mi się rozprostować jej palce i zabrać rękę. Odsuwam się, przesuwając po posadzce, przerażona, że martwe ciało spadnie na mnie z ołtarza. Z krzykiem trafiam na coś miękkiego plecami. 

Westa. Już niemal o niej zapomniałam. 

– Ty właśnie… – Westa jest w prawdziwej euforii. Powstaje na nogi i pomaga wstać mi. Ten jeden raz chłód w jej oczach topnieje, gdy patrzy na mnie. – Dziecko. – Przyciąga mnie do piersi i tuli. Ja jestem zbyt nieprzytomna, by zarejestrować makabrę tej sceny, dopóki struga krwi nie podpływa do naszych bosych stóp. Wzdrygam się, czując wilgoć między palcami, podnoszę oczy i radość na twarzy Westy mnie przeraża. Odsuwam się, kręcąc głową. 

– Nie – mamroczę, choć sama ni wiem, czemu zaprzeczam. – Nie... 

– Tak! – Westa wygląda, jakby spełniły się jej marzenia. – Masz to w sobie, dziecko. Zaprawdę jesteś moją córką! 

– NIE!  

Rozglądam się, a cała ta potworność i zamęt zwala się na mnie. Zaczyna brakować mi tchu.  

– Nie obawiaj się, to piękne, że się otworzyłaś, że ujrzałaś to, co… 

– NICZEGO NIE WIDZIAŁAM!  

– Nie zaprzeczaj, Leto. To dar. Tego nie można się wyrzec.  

Panika chwyta mnie za gardło, wzrok zawodzi, kontury drzwi zlewają się z kolorem ściany, w rozpaczy szukam klamki. 

– Nie uciekniesz od tego. – Głos Westy brzmi jakby z oddali. 

 

DON'T YOU LET THEM BREAK YOUR SOUL 

Przynajmniej spróbuję. 

Znajduję klamkę, otwieram drzwi.  

Ale Westa nie pozwala mi uciec. Straże Zakonu zatrzymują mnie, gdy biegnę boso do wyjścia. Wtrącają do komnat, które stają się moją celą. 

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Jakiś czas temu czytałam wspomnianą historię mężczyzny, który podzielił się tym, że prawie rozstał się z partnerką. Powód? Po chwili zbliżenia on szedł bez słowa spać, gdy ona najbardziej chciała z nim rozmawiać i się przed nim otworzyć. Skojarzyło mi się to z powyższym, ale u Ciebie Leto ma sposobność, by opowiedzieć historię swojego życia, której Vander chce wysłuchać. Jest dla niej w tym konkretnym momencie, kiedy ona ma odwagę opowiedzieć o sobie. Jest w tym coś pięknego. A jednocześnie przeszłość Wilczycy to ciągła nauka, przestrzeganie surowych zasad, słuchanie wyższych "rangą"... Podziwiam ją za to. Cieszę się też, że wyjaśniłaś, skąd jej niezwykłość. Jest ciekawie. Chcę więcej.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń