Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 29 września 2024

[176] Oscuro y Bendito: we should all die together ~ Miachar

 Tekst dziewiąty, zgodnie z rozpiską ostatni. I taki też jest. Nie wiem, co wydarzy się u nich dalej, ale życzę tej wspaniałej trójcy wielu przygód, z których wyjdą w swoim stylu. Dziękuję.


To był naprawdę nie taki wyjazd, jaki by im pasował. Bez Jesse’ego u boku, bez kawy, bo lokal albo zamknięty, albo do niego nie dotarli, a przede wszystkim – w łapach mordercy. No bo już nie można było stwierdzić, że krewny klienta zmarł sam z siebie, ze starości czy mając dosyć takiego życia. Nie, żeby już wcześniej ułożenie ciała i ślady krwi nie świadczyły o zbrodni, po prostu teraz można było mieć pewność. Możliwe że po raz ostatni w całym swoim istnieniu.

Ani Maiti, ani Itzal nie do końca ogarniali, co się właściwie dzieje. Najczęściej to oni jawili się jako możliwa dwójka z Jeźdźców Apokalipsy czy też członkowie Wielkiej Inkwizycji, rzadko kiedy to kryminaliści ich zaskakiwali, ale ten to był wybitny. Mistrz normalnie. I jakoś nie dziwiło, że każdy, kto go napotkał na korytarzach motelu, prędko, aż się kurzyło, wracał do swojego pokoju, w którym barykadował się, by nie zostać kolejną ofiarą tego bydlaka. 

O wiele dziwniejsze i wprawiające Oscuro w oszołomienie było to, że w ogóle byli tu jacykolwiek nocujący ludzie.

– Och, na litość boską! – wykrzyknęła słowa, które ani trochę nie były skierowane do jej potencjalnego, a może i pewnego, oprawcy. – Ledwie trzy tygodnie minęły, od kiedy kogoś tu zamordowano, a oni już biznes otworzyli! Gdzie policja, gdzie prokuratura, tak nie może przecież być! Skaranie boskie z tymi ludźmi, no!

– Przymknij się – warknął wciąż ciągnący ją mężczyzna – albo sam cię uciszę. Może nawet to planuję…

– Ale jak to uciszyć? Nas czy tylko mnie? I… tak na zawsze? Na wieki wieków amen?

W głosie pani detektyw pobrzmiała obawa, może i nawet cień przerażenia, ale przy tym zdawała się na tyle buntowniczo nastawiona, że Itzal aż miał ochotę kopnąć ją w kostkę i w ten sposób nakazać jej zamilknąć choć do chwili znalezienia się w jakimś pokoju. Niestety ze swojej pozycji nie mógł tego zrobić, a do tego zbierał siły, by spróbować wyrwać się napastnikowi.

Z tego względu pozostała dwójka mogła prowadzić tę swoją dziwną rozmową, która tylko w niewielkim stopniu przypominała ich zwyczajną, w biurze, gdy Jesse był obok i mówił już ich językiem. 

– Bardzo możliwe, zależy od ciebie, panienko patyczak.

– Tylko nie patyczak!

Mężczyzna zaśmiał się głęboko, od czego człowieka mogły przejść ciarki i mógł je poczuć nawet w kościach. Trudne do wyobrażenia, ale czy było tylko wytworem przerażonego umysłu?

– To jak się mam zwracać? Może jakieś epitafium stworzę, nim cię uciszę, jak to rzekłaś… na wieki wieków?

– A co, panu Harishowi też napisałeś przed tym, jak go utłukłeś?

Normalny człowiek w takich okolicznościach wpadłby pewnie na to, że nikogo nie zdziwi, jak zacznie panikować, ale Maiti, choć odczuwała strach, to po prostu była sobą zawsze i wszędzie, a w sytuacjach stresujących stawała się jeszcze większą gadułą niż zwykle. Do tego wrodzona wredność, chęć dochodzenia do prawdy i dość częste spoglądanie śmierci w twarz niczym w otchłań sprawiało, ze nie powściągała języka.

Itzal jęknął, i to wcale nie z bólu, choć co nieco mu dokuczało, ale właśnie ze względu na zachowanie koleżanki. Mógł sobie wmawiać, ze nie jest najgorzej, że mają jakieś szanse w starciu z tym gościem, że istnieje prawdopodobieństwo, że wyjdą z tego żywi, choć pokiereszowani, ale jeżeli Maiti nad sobą nie zapanuje, to ich szanse malały w zastraszającym tempie.

– Proszę cię, bądź cicho – wyszeptał, licząc, że choć trochę do niej dotrze, ale nie, nie miał żadnej siły przebicia. Nie tylko teraz.

– Ale że co? Niech się przyzna, co takiego zrobił! Powie, jakim jest skurwysynem! – krzyknęła, po czym została rzucona w stronę najbliższych drzwi.

Te, ku jej zdziwieniu, były jak najbardziej niedomknięte, przez co nie tylko zderzyła się z ich powierzchnią, ale też gruchnęła na podłogę, obijając swoje ciało jeszcze bardziej.

– Ała, to bolało!

Infantylne zachowanie? Możliwe, ale duch w tej kobiecie był większy, niż wskazywała na to jej wątła postura, przerażenie nieco przegrywało z chęcią dojścia do prawdy i wymierzenia sprawiedliwości. Nawet jeżeli tym razem miałaby to być ostatnia rzecz, jaką w swoim życiu zrobi. 

Itzal chciał pomóc jej wstać, ale najpierw sam musiał znaleźć się w pokoju. Na to napastnik miał dokładnie tę samą receptę, choć z detektywem było nieco ciężej. Wiadomo, jego masa to nie była waga piórkowa jak u Oscuro, ale wystarczyło się nieco przyłożyć i już znalazł się obok swojej zawodowej partnerki. Poszukiwany morderca wszedł do środka, by zamknąć za sobą i pozostać jedynie ze swoimi ofiarami. Inni ludzie mogli jedynie usłyszeć, co tu się zacznie dziać, niektórzy może nawet zdołają porównać to do zdarzenia sprzed tygodni. O ile starczy im odwagi, by tu pozostać, gdy historia się powtarza. 

Oboje detektywi śledzili wzrokiem poczynania przestępcy, który przemierzył pomieszczenie, by znaleźć się przy oknie. Mimo że zaciągnął rolety, w pokoju i tak było jasno. Skoro jego ofiary zdołały doczołgać się do jednej ze ścian i przy niej spocząć, sam ruszył pod przeciwległą i zaczął chodzić tam i z powrotem. Maiti i Itzal siedzieli dość blisko siebie, ale nie na tyle, by dotykać się jakąkolwiek częścią ciała. 

Teraz, choć może nie w najlepszych okolicznościach – czy bycie twarzą w twarz z kimś, kto z premedytacją pozbawia innych życia, może w ogóle mieć jakieś dobre okoliczności? – gdy Maiti mogła mu się przyjrzeć, musiała stwierdzić, że nie był z niego brzydki człowiek, nawet przyjemnie się na niego patrzyło.

Pewnie nie powinna nawet o tym myśleć, ale że była sobą, to nawet musiało się jej wymsknąć:

Twarz anioła, dusza mordercy.

Bendito, słysząc towarzyszkę, aż przewrócił oczami, co go zabolało. Chyba oberwał mocniej, niż sądził, kiedy był tu targany. Wtedy to na niewiele rzeczy zwracał uwagę, szczerze mówiąc, poza tym, jak się uwolnić z ucisku i stanąć do walki. Ucieczka nie była brana pod uwagę. Przynajmniej nie jako pierwsza opcja.

– Co chce nam pan zrobić? – zapytała Oscuro, całkowicie ignorując swojego kolegę. – Pozbawić nas życia, bo wiemy nieco więcej od innych?

– Zawsze tyle gada? – Morderca zwrócił się do Itzala, samemu ignorując działającą mu mocno na nerwy kobietę. – I ty z nią tak wytrzymujesz?

Bendito nie był pewien, co odpowiedzieć. Prawdą było, że zdołał przyzwyczaić się już do gadaniny Maiti, nauczył, kiedy może puszczać jej paplaninę mimo uszu, umiał też ją udobruchać, gdy udowodniła mu, że jej nie słuchał. Dla kogoś z zewnątrz jej osobowość to musiał być niezły szok i coś bardzo denerwującego. Gdyby Maiti była bohaterką filmu, w którym dochodzi do spotkania z czarnym charakterem, to nie ów zły opowiedziałby o swoim niecnym planie, ale właśnie kobieta by go zagadała swoimi pytaniami, oskarżeniami, wnioskami i podejrzeniami, a taka produkcja ciągnęłaby się w nieskończoność, usypiając naprawdę wielu widzów.

No ale przecież nie mógł powiedzieć tego głośno. Nie przy niej. Dlatego przemilczał zadane sobie pytanie, a jedynie patrzył na oprawcę spode łba, próbując też wstać. Gdyby go kto pytał, to by rzekł, że nadal czuje się nieco zdrętwiały po podróży, nie zdołał rozchodzić kilku godzin w pozycji siedzącej, a tu taki wysiłek mu się niespodziewanie trafił. Ciekawe, co załatwi go szybciej, własny organizm czy ten diabeł w ludzkiej skórze.

– Dla twojej informacji to wcale go nie zatłukłem. – Oprawca wrócił do tego, o czym mówiła przed chwilą Maiti. – Tylko po prostu porządnie wystraszyłem. Tak bardzo, że aż na śmierć. To się zdarza w mojej profesji. A potem poderżnąłem gardło, tak dla efektu.

– W twojej profesji? Czyli kogo? Zabójcy na zlecenie?

Gdyby to było możliwe, Oscuro właśnie osunęłaby się martwa na ziemie, takie bowiem zostało posłane jej spojrzenie. Ale mężczyzna nie miał takiej mocy, co ratowało kobietę. Cóż, przynajmniej tyle szczęścia w nieszczęściu, prawda?

– Może się pani z łaski swojej zamknąć? – rzucił, a kiedy zauważył, że ta znowu szykuje się do jakieś wypowiedzi, która w zamiarze miała go jakoś ugodzić, po prostu podszedł do niej i uderzył ją w twarz.

Głowa Maiti odskoczyła na bok, a Itzal spróbował podnieść się, by oddać napastnikowi, ale nie zdążył wyprowadzić własnego ciosu, bo oberwał w piszczel i znowu upadł, jęcząc przy tym cicho.

– Kim wy jesteście, do cholery, co?! Po chuj mnie śledzicie?! Życie to wam jest naprawdę niemiłe, co?

W swoim nagłym zdenerwowaniu zaczął chodzić po pokoju szybciej, przez chwilę wyglądało, jakby chciał przycupnąć na znajdującym się w nim łóżku, schować twarz w dłonie, głośno westchnąć, a potem zacząć przeklinać na wszystko, na czym świat stoi.

Ale to były jedynie wyobrażenia dwójki detektywów, nie zaś rzeczywistość, która rysowała się odrobinę bardziej ponuro. Mężczyzna nie spoczął ani na sekundę, zamiast tego zza pazuchy wyciągnął narzędzie – w świetle dnia, jakie padało do środka mimo zaciągniętych rolet, dało się ujrzeć ostrze kuchennego noża. Że tez sam się nie zranił, tak go chowając.

– Chcemy tylko, by się pan przyznał – powiedział Itzal, po raz pierwszy zabierając głos w rozmowie z napastnikiem. 

– A do czego mam się przyznać? Przecież ten drań to zmarł na atak serca, nie tak brzmiały słowa lekarza?

– Tak, ponoć tak, tylko wiesz… – Maiti nie bawiła się już w żadne „pan”, chciała odpowiedzi. – Jego krew pozostawiona na ścianie, dokładnie na tej za tobą, budzi nasze wątpliwości. I jego rodziny też. Sam się raczej nie zranił tak, by mieć przebite płuco i szramę na szyi, nie uważasz?

Z jakiegoś powodu nie wspomniano o tych ranach w oficjalnym protokole, właściwie to media informowały jedynie o zgonie w wyniku wspomnianego ataku, nie było mowy o morderstwie. To siostrzeniec denata zaczął węszyć, jako gość hotelowy wszedł do tego pokoju, po czym znalazł kontakt do Oscuro i Bendito i dał im to zlecenie, a Jesse, włamując się do systemu, odnalazł pierwszą wersję raportu z sekcji zwłok. Tę, którą ukryto, zatajono przed światem. Ktoś musiał maczać w tym palce. Ktoś z koneksjami i sporymi pieniędzmi, za pomocą których uciszył kilka głosów.

Napastnik popatrzył po nich i uśmiechnął się z pewną złośliwością.

– O, czyli was nie udało mi się na tyle oczarować, byście mi uwierzyli? A tak się starałem, by ten raport brzmiał na wielce prawdopodobny.

– Ty… Ty jesteś lekarzem?!

Maiti cechowała bardzo szczupła sylwetka, ostre, choć ładne, rysy twarzy i duże oczy, które w tej chwili stały się jeszcze większe, gdy zaskoczenie wzięło ją w swoje władanie.

Oprawca zaśmiał się, a dźwięk ten przenikał do szpiku kości. Nadawał się idealnie do jakiegoś horroru czy coś. Albo do thrillera, w którym nie wiadomo do końca, co jest prawdą, a co grą, w wyniku której nadejdzie czyjaś śmierć. 

– A no jestem. A wy nie aż tak domyślni, jak mi mówił Uśmiechnięty. Nieco mnie zawiedliście. 

Trzeba było przyznać temu człowiekowi, że wiedział, jak spuszczać bomby, by z każdą chwilą wywoływać jeszcze większe zdziwienie u swoich ofiar. A nawet porządnie ich jeszcze nie zaatakował. Porządnie, czyli tak, że pojawiła się krew. Ale kluczowe tu było słowo „jeszcze”, które w każdej chwili mogło stać się cieniem przeszłości. 

– Uśmiechnięty? Ty… Ty znasz tego mordercę?

Że też Maiti nie sięgnęła po teczkę z danymi, jakie udało się odnaleźć Jesse’mu. Wtedy może dostrzegłaby jego odręczną notatkę, że człowiek, którego poszukują, jest lekarzem sądowym, ale pozbawionym zdolności do wykonywania zawodu z powodu machlojek i zdarzeń, których się dopuścił, i przez pewien czas był lekarzem w jednym z więzień. Akurat w tym, gdzie osadzono Uśmiechniętego Zabójcę i jego pomocnika. 

Niespodziewanie za drzwiami rozległ się jakiś hałas, a po chwili te otworzyły się na oścież i przeszedł przez nie ktoś, kogo się nie spodziewali.

Młody mężczyzna wyglądał na nieco zdezorientowanego, ale wystarczyło mu tylko omieć wzrokiem pomieszczenie, by zrozumieć, że trafił dobrze, a ta dwójka pod ścianą, która ledwie co umie stanąć na nogi, to jego szefostwo. Aż westchnął na ich widok, za to oni nie wiedzieli zupełnie, co się dzieje.

Maiti pierwsza znalazła na powrót język w buzi i z pasującą do siebie manierą krzyknęła:

– A co ty tu robisz?! 

 Właściwie to zagrzmiała tak, że wzdrygnąć się mógł każdy, kto tylko mógł ją usłyszeć. Czyli też część gości motelu. Szkoda, że nie żaden lokalny policjant, ale przecież w życiu nie można mieć wszystkiego. 

– Ale jak to?! Dlaczego?! A kto biura pilnuje, co?!

Priorytety. Co z tego, że pozostawała w zasięgu rąk mordercy, który mógłby doskoczyć do niej jednym susem i skręcić kark, to miejsce pracy było przez moment ważniejsze.

Jesse, choć już przywykł do pewnego zachowania szefowej, to niektórych reakcji nie umiał powstrzymać. Jak głębokiego westchnięcia, które właśnie wydostało się z jego piersi. 

Spokojnie, nic się złego nie dzieje. Przekierowałem połączenia na swój telefon, stale mam dostęp do maila, a na drzwiach pozostawiłem kartkę z informacją, że przez kilka dni osobiście nie przyjmujemy.

– A… A moje kwiatki?

Kolejne westchnienie samo pchało się człowiekowi na usta, kiedy słyszał, jak w tych okolicznościach – naprawdę były dziwne, czyż nie? – ktoś bardziej martwi się o jakieś wiechecie czy badyle, a nie o siebie. Jak było mówione – priorytety.

– Pani ojciec będzie je podlewał. 

– Ale dlaczego?

Nie pytała o ojca i zadanie, jakie mu powierzono, wiedziała, że mu nie podoła, bo przez przeszło trzydzieści pięć lat małżeństwa nigdy nie zdołał zaopiekować się żadnym kwiatkiem, jakie żona podrzuciła mu na biurko w domowym zaciszu, nawet z córką miał mały problem, ale o to, dlaczego chłopak się tu znalazł. Powinien być w ich rodzinnym mieście, całkowicie bezpieczny, nie tu, gdy czyhało niebezpieczeństwo.

Jesse spojrzał na nią w sposób, który pasował do rodzica patrzącego na niepokorne dziecko. Nie było wątpliwości, że przez miesiące współpracy miedzy nimi zawiązała się pewna nić porozumienia, że stanowili zespół, a jego członków nie porzuca się przecież ot tak. 

– Maiti, dobrze pani wie, że jesteśmy drużyną. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, co nie? Jeżeli już mamy ginąć, to powinniśmy zginać wszyscy razem.

Och, brzmiało to tak podniośle, wręcz bohatersko, ale to nie był film, w którym na takie ckliwe momenty znalazł się kadr czy dwa. To była rzeczywistość, która wcale nie prezentowała się zbyt różowo. Za to mogła krwiście i to dosłownie.

– Zginać razem? Czy my ci wyglądamy na bandę Thorina, co się pcha pod Samotną Górę na pewną śmierć?

Jesse posłał kobiecie krótkie spojrzenie.

– Naprawdę muszę na to odpowiadać?

– Ty mały…!

– DOŚĆ! – krzyknął napastnik, mając serdecznie dość tych słodko-pierdzących pogaduszek. Nie potrzebował świadków, za to wkurzony na maksa pragnął wyrządzić komuś krzywdę. Właściwie to już miał cel, którego uciszenie ucieszyłoby go najbardziej. 

– Tylko spokojnie – mruknął Jesse, nie spuszczając mężczyzny z oka. – Nie chcę panu nic robić, ale jeżeli mnie pan do tego zmusi, to użyję broni. – Dla potwierdzenia swoich słów odsunął połę kurtki, by można było zobaczyć schowany pistolet. 

Maiti przeszło przez myśl, że przecież widziała go celującego do niej we śnie, nie chciała jednak sprawdzać, ile z takiego zachowania pomocnika może okazać się prawdziwe. Ale w rzeczywistości to haker nigdy nie był jej i Itzala wrogiem, a okazał się olbrzymim wsparciem, o którym nawet nie wiedzieli, że jest im potrzebny.

O nie. Mordercze zapędy napędzały kogoś innego, kto już im niedawno uległ i wiadomo, jak to się skończyło. Śmiertelnie źle.

– GIŃ!

Nim któryś z jej kolegów mógł w pełni zareagować, napastnik zanurzył ostrze w ciele Maiti, a kobieta poczuła jedynie, jak jej prawy bok zaczyna pulsować bólem.

– Co do jasnej… – mruknęła, zanim osunęła się prosto w objęcia Jesse’go. 

Itzal za to przystąpił w końcu do ataku. Wyprowadził cios w bok napastnika, a ten nieco się zachwiał, lecz szybko się zreflektował. Walka między nimi zamieniła się w wymianę ciosów, parowania, uników, niczym taniec dwóch drapieżników, z których żaden nie chce przegrać. 

W tym samym czasie jego koleżanka patrzyła przed siebie niewidzącym, gasnącym spojrzeniem, a trzymający ją chłopak starał się dłonią zatamować jej krwawienie. 

– Jesse, ja…

To nie był pierwszy raz w jej karierze, kiedy znalazła się w sytuacji zagrożenia życia, ale do tej pory tak nie cierpiała. Nawet nie wiedziała, ile oddechów będzie jeszcze w stanie wziąć.

– Proszę nic nie mówić – upomniał ją chłopak. – Już dobrze, detektyw Ilargia jest na zewnątrz z lokalną policją, nieco ich zmusiłem, by tu przybyli, ale dzięki temu nie musimy się już o nic martwic, prawda? Nic złego już nam nie grozi.

Kobieta patrzyła na niego oczami pełnymi łez, a na jej twarzy grał niewielki uśmiech. Może Jesse miał racje, może to się wszystko skończy dobrze? Tylko ta krew wypływająca z rany na brzuchu kazała jej wątpić w taką możliwość.

Do tego czuła zmęczenie, jakiego nie zaznała w swym dotychczasowym życiu. Jakże bardzo chciała teraz zasnąć, czując wylewające się z niej ciepło.

– Jesse…

– Proszę nic nie mówić – przerwał jej, nim znowu spróbowała cokolwiek dodać, a w jego głosie brzmiało napięcie. – I proszę nie zasypiać. Zostać tu z nami, okej? Przecież jeśli mieliśmy umrzeć, to wszyscy razem, nie może nam pani tego zrobić!

Ale nie posłuchała go. Tak bardzo chciało jej się spać.

Zamknęła oczy.


*


Deszcz zacinał, od samego świtu. Do tego ciężkie, ciemne chmury zakryły niebo, a wiatr chciał się ścigać, choć za bardzo nie miał z kim. 

Krótko mówiąc, idealna pogoda, by kogoś pochować. 

Na cmentarzu, poza żałobnikami biorącymi udział w ceremonii, nie było nikogo. Nikt też nie przejeżdżał samochodem w pobliżu głównej bramy, a jedynie głos księdza odprawiającego pogrzeb niósł się między grobami i nielicznymi iglakami, jakie ktoś tu kiedyś zasadził. Było poważnie i smutno, a wszechobecna szarość sprawiała, że taki obraz idealnie pasowałby do jakiegoś ponurego filmu.

Czasami Itzal myślał, że jego życie momentami przypomina taką właśnie produkcję, której scenariusz miał postawiony jeden warunek – żadnego promienia nadziei czy szczęścia. Gdyby to od niego zależało, to by sobie stąd poszedł, ale nie mógł tego zrobić, kiedy ze zmarłym łączyły go jakieś powiązania.

Jesse, stojący jakieś pięć kroków na prawo od niego, także nie mógł się ulotnić. Nie pilnował się przed wypuszczeniem z siebie łez, bo jego oczy były całkowicie suche, za to smutek rysował się na jego obliczu, czyniąc go jednocześnie starszym i wyglądającym jak przerośnięte dziecko, które dopiero uczy się, jak popaprane mogą być ludzkie losy.

Gdzieś przed nimi jedna z żałobniczek zaczęła cicho zawodzić. Nie rozpoznawali jej, nie byli więc pewni, czy jej zachowanie pasuje do sytuacji, ale nie od tego tu byli, by kogoś oceniać. Żałość mogła kogoś dopaść w takich okolicznościach i było to całkowicie zrozumiałe. Przynajmniej dla nich dwóch, bo osoba, która odezwała się między nimi, miała swoje do powiedzenia.

Dios, ale ona udaje. Widzicie, jak się nagle zgina, niby w żałości jak Matka Przenajświętsza? Toć to przecież nie Golgota, a ona co najwyżej jedną z kochanek była, a nie matką. Kto to widział, ludzie…

Bendito i Jesse wymienili spojrzenie nad głową kobiety, a na ustach obu igrał lekki uśmiech.

– Nie możesz się powstrzymać od komentarza, prawda? – zapytał detektyw, na co Maiti prychnęła.

– A przed czym mam się tu powstrzymywać? Dobrze wiecie, jaka ze zmarłego była szuja… Nie, Jesse, nie patrz tak na mnie karcąco, nie przyjmuję żadnego „o zmarłym tylko dobrze albo wcale”, bo to nam w śledztwie nie pomoże. Miałam z nim do czynienia, jak jeszcze oddychał, i był szują, zdania nie zmienię. 

Chłopak odwrócił wzrok, by nie denerwować szefowej, pod nosem uśmiechnął się nieco szerzej. Był wdzięczny, naprawdę wdzięczny wszystkim siłom tego świata, że nie pozwoliły Oscuro odejść tak szybko. Fakt, kobieta potrzebowała operacji, rehabilitacji i sporo odpoczynku, ale wciąż była tu – dosłownie – między nimi. Bez niej firma stałaby się bardzo jałowym miejscem.

– Myślicie, że ją też powinniśmy brać pod uwagę jako potencjalną trucicielkę? Dość spore grono podejrzanych nam się tu kroi. W ogóle zwróciliście uwagę, że dostajemy ostatnio dość podobne do siebie sprawy? Nie można jakichś lekkich prosić?

– Takie były, gdy ty miałaś urlop. Sama nam rozkazałaś brać tylko takie, by nie ominęła cię żadna porządna akcja, a teraz narzekasz.

Maiti nachmurzyła się, po czym zamilkła, by jednak oddać cześć zmarłemu – takie bowiem odebrała wychowanie. Współpracownicy poszli w jej ślady, nie tracąc jednak czujności, bo przecież pracowali.

I może nie byli przerażający jak Wielka Inkwizycja czy nie siali postrachu jak Jeźdźcy Apokalipsy, to jednak coś w sobie ta ich mała trójca miała. I oby to nie ustawało jeszcze przez długie lata. 









1 komentarz:

  1. Noooooo... No tu mnie masz. Przeszła przeze mnie burza emocji podczas tego tekstu. Najpierw smutek, że historia się kończy. Potem miotałam się między rozbawieniem a niepokojem, no bo scena przeciez poważna, dwojka bohaterow w powaznych tarapatach, przed nimi stoi morderca i wszystko może skonczyc sie tragicznie, a jednak narracja prowadzona jest w tak komediowy sposob, ze nie sposob utrzymac powage! A potem jedbak pada cios i usmiech rzednie i mamy pogrzeb i atmosfera konedii kryminalnej pryska, pozostawiając z poczuciem winy, ze nie docenilismy powagi sytuacji, ale nie, jednak szybko otrzymujemy rozgrzeszenie, bo to jednak nie Maiti! No ludu kochany! No masz mnie! I to wtracenie o bandzie Thorina no plus 500! We should all die together! Haha, no mistrzostwo! Dziękuję Ci za te historie!

    OdpowiedzUsuń