Ta scena z automatem muzycznym teraz będzie za mną chodzić xd I pewno będę musiała ją spisać xd
Mój dobry humor pryska na wieść o tym, co wymyślił Cid.
Chyba oszalał! Każdy przy zdrowych zmysłach znając mnie wie, że należy trzymać mnie z dala od wszystkiego, czym można sterować. Zwłaszcza jeśli unosi się w powietrzu. Nie tylko dlatego, że mam beznadziejną orientację i arcytalent do powodowania wypadków, ale jeśli jest coś, czego boję się bardziej niż tego, co odjebie Shin-Ra, to właśnie latania.
Kiedy Cid zamyka za sobą drzwi, ściągam z siebie przemoczony półgolf i odwiązuję bandaże, sycząc z niezadowoleniem. Klnę głośno, widząc, że uczulenie wygląda jeszcze gorzej i nie wiem, jak długo jeszcze uda mi się to ukrywać. Ale nie zawracam sobie teraz tym głowy. Chcę jak najszybciej wyjść z łazienki i wybić Cidowi ten idiotyczny pomysł z głowy. Jeśli będzie trzeba, to zaciągnę go z powrotem pod prysznic. Ten sposób jest zdecydowanie skuteczniejszy, żeby cokolwiek mu przetłumaczyć, a na pewno dużo bardziej przyjemny.
Wychodzę owinięta ręcznikiem i zakradam się do maleńkiej garderoby tuż obok, która pełni też rolę graciarni. Barret w swojej wspaniałomyślności udostępnił nam ją, gdybyśmy potrzebowali ciuchów na zmianę. Ja zdecydowanie potrzebuję.
Wybieram pierwszą lepszą koszulkę, chyba Barreta, bo się w niej topię. Cały przód spranej, niegdyś czarnej koszulki zajmuje aplikacja trupiej czachy i jakieś agresywne cytaty. Udaje mi się skompletować do tego getry i czym prędzej wciągam je na tyłek. Już zamierzam wejść do pokoju, gdzie śpi Zacky i wywlec stamtąd Cida, gdy słyszę na zewnątrz ryk silnika.
Cloud?
Zerkam na zegarek. Jest dopiero po dwudziestej trzeciej. Mówił, że wróci później. Czyżby coś się stało?
Zastanawiam się, co zrobić, a ryk silnika odzywa się raz po raz, coraz głośniej.
Czy go pojebało?! Dzieci chce pobudzić?!
Puszczam klamkę i zbiegam po schodach, ścigając się z hałasem na zewnątrz. No idiota! Jeśli tak chce mnie wywabić na zewnątrz, żeby się upewnić, że po wejściu do baru nie zastanie nas na jakimś stole, to przysięgam…
Wkładam buty, które zostawiłam przy przejściu z baru do części mieszkalnej, a po chwili mam ochotę jeden z nich ściągnąć i przyłożyć Cloudowi przez łeb, jak Matki nienawidzę. Kiedy zatrzymuję się na tarasie baru, widzę motor Clouda, a na nim typa w kasku, który gazuje bezczelnie tuż pod moim nosem!
— Co ty wyprawiasz?! — Podbiegam, zamierzając wyciągnąć mu kluczyki i wyrzucić w największą stertę śmieci (które piętrzą się w slumsach na każdym kroku), tak żeby nigdy ich nie znalazł, ale zamieram, gdy Cloud ściąga kask.
Cóż, to zdecydowanie nie jest Cloud.
— Co ty tu robisz?! — wyrzucam z siebie, mrużąc oczy i zakładając ręce na ramiona.
— Szukam cię, maleńka! — woła… Zaraz, jak on ma na imię? — I wreszcie! Jesteś!
Skąd ten zjeb wiedział, gdzie będę…
— Czego chcesz?
— Roche zawsze dostaje, czego chce! — oświadcza śpiewnie i wychyla się zza kierownicy, by złapać kosmyk moich włosów i owinąć go sobie wokół palca, na co moje nozdrza rozszerzają się niebezpiecznie.
— No? To gdzie on jest? — pyta Roche, a niebieskie oczy mienią się, jakby nosił szkła kontaktowe pełne brokatu.
Bardzo bym się nie zdziwiła, gdyby tak było.
Mrużę oczy, z niechęcią obrzucając go spojrzeniem. Postawione ciemno blond włosy kołyszą się na wietrze, a twarz mężczyzny promienieje, jakby właśnie spełniały się jego mokre sny. Marszczę nos i odwracam wzrok, by spojrzeć za jego plecy. Zastanawiając się, czy jest tu sam, czy zaraz coś się odjebie. Oczyma wyobraźni widzę nadchodzącą ciemną uliczką armię Shin-Ry.
Then I
See them comin' after me
— No? — ponagla mnie Roche i – kurwa nie wierzę – puszcza moje włosy, by złapać podbródek i zwrócić na siebie moje spojrzenie. – Jest tu??? Jest?! Powiedz, proszę, powiedz, że tak!
— Puść moją twarz albo to będzie ostatni widok jaki w życiu zobaczysz — grożę przez zaciśnięte zęby, a Roche zabiera rękę, by odgarnąć z czoła włosy.
— Waleczna! — zachwyca się, odchylając głowę, by przejrzeć się w bocznym lusterku i poprawić grzywkę. — Roche takie lubi! Tylko kobieta z charakterem jest w stanie zapanować nad Demonem Szybkości! — Zaśmiewa się, budząc we mnie coraz większą odrazę. — Och, będziesz świetna nade mną!
Że co?
Wywala mi taki error, że nawet nie wpadam na to, żeby przyjebać mu w zęby.
— Że co?
— Będziesz wspaniałą przełożoną! Nie mogącą się ziścić fantazją Roche’a! Moim zakazanym owocem! Kobietą, która nie może mi ulec ze względu na łączące nas relacje zawodowe!
Jakby kiedykolwiek mi one w czymś przeszkodziły.
Co?
— Stworzymy duet idealny, pełen pasji i dynamiki w walce! Tak! — Jeszcze nie skończył? — Dlatego, szybko: powiedz mi, gdzie on jest!
— Co, do kurwy nędzy… — syczę przez zęby, podpierając biodra i z niedowierzaniem patrząc na byłego SOLDIERS, zdając sobie sprawę, że być może rzeczywiście będę musiała się z nim zmierzyć na etapie rekrutacji. — Jeśli chodzi ci o Clouda, to nie wiem…
— Cloud Strife to już przeszłość! — Roche dramatycznym gestem ściera nieistniejące łzy. — Po tym jak odrzucił moją ofertę, by sprzymierzyć się ze mną w najemnictwie, złamał mi serce! Ale ty… Daj mi go i rozpoczniemy wreszcie nasz upragniony taniec!
— CO?! CO, CZEGO TY DO NAJJAŚNIEJSZEJ CHOLERY, CHCESZ?!
— Jak to! Wszak taniec wymaga odpowiedniego stroju… Przybyłem po swój mundur! Po mundur SOLDIERS!
Nabieram w płuca powietrza, odliczając w myślach. Docieram do pięciu i mam dość.
— Wypierdalaj stąd, ale już — syczę, czując, że mogłabym go rozszarpać na strzępy, ale on zapewne źle zinterpretowałby fakt, że się na niego rzucam.
— Ale…
— WYPAD, BARANIE, ALBO…
Resztę moich słów zagłusza ryk jego silnika.
— Roche jeszcze tu wróci, skarbie! Bądź na mnie gotowa! — woła i wydaje z siebie wesoły okrzyk, odjeżdżając w noc.
Jebany kretyn.
Wściekła, zaciskam pięści, zgrzytając zębami. Już mam odejść, gdy… Coś przesuwa się w mroku przede mną jak cień. Zastygam, pełna niechcianego podziwu dla tego, jak szybko gniew może zmienić się w strach. Autentyczny strach. Staram się śledzić ten ruch, wyostrzony przez mako zmysł wzroku podąża za ciemnym kształtem i kiedy wchodzi w plamę światła rzucanego przez zdezelowaną latarnię…
Nie.
Tylko nie on.
— Tylko nie ty… — proszę błagalnym szeptem, zaciskając w pięści opuszczone dłonie.
Mężczyzna zbliża się do mnie sprężystym krokiem, jak kot, jak czarna, jebana, pantera. Delikatny uśmiech naznacza jego usta. Uśmiech, który o niczym nie świadczy. Równie dobrze może zwiastować kłopoty i oznaczać, że masz przejebane lub że nie masz się czym martwić. Zawsze taki był. Twarz anioła. Dusza mordercy.
Z góry zakładam najgorszą z opcji.
— Śledziłeś mnie? Po co? Zacky tu nie ma. Cida też. Ja sama tu przyszłam. Szukałam… Clouda. Ale jego też tu nie ma.
Jeden z kącików ust Tsenga unosi się wyżej.
— Szkoda, że tylko jedna z informacji jest prawdziwa. — Tseng patrzy na mnie bezdennymi, czarnymi oczami. — Co ty z tego masz, Crush? — pyta, lekko przekrzywiając głowę i ściągając brwi. — Nie potrafisz kłamać. Nigdy nie potrafiłaś. A mimo to bezustannie próbujesz.
Czuję, że moje policzki płoną. Dlaczego przy nim zawsze czuję się jak mała dziewczynka, łajana za niefrasobliwe zachowanie.
— Mów, po co tu jesteś, Tseng.
Próbuję walczyć z obezwładniającym uczuciem grozy, które zawsze przytłacza mnie w jego obecności. Zupełnie jakbym nie nawykła do przebywania w towarzystwie zjebów i morderców. Ale… Tylko w jego oczach nigdy nie widziałam wahania. On jeden nigdy nie miał żadnych wątpliwości, nigdy nie kwestionował słuszności tego, co robi. Gdyby miał żonę, rodzinę, i dostał rozkaz jej likwidacji, jestem pewna, że pozbyłby się jej z tym samym uśmiechem, z którym teraz na mnie patrzy.
— Rufus cię nasłał? Powiedz. Robisz wszystko, czego on sobie zażyczy. Powiedz, po co tu jesteś! Jeśli zamierzasz… — Zerkam na Seventh Heaven, gdzie śpi Zacky i Cid zapewne już też. Przeklinam się za to, że wybiegłam tu sobie bez żadnej broni. — Po moim trupie.
Mężczyzna prycha, kręcąc głową. Lśniące, długie czarne włosy, częściowo zebrane z tyłu, odbijają światło wychodzącego zza chmur księżyca.
— Daj spokój, Crush. — Wyraz twarzy, jego skośnych oczu, nie zdradza absolutnie niczego. — Nie zamierzam krzywdzić ani ciebie, ani twoich bliskich. Nie takie mam rozkazy.
Gęsia skórka przebiega mi po plecach. Czyli dostał w związku z nami jakieś rozkazy.
Świadomość, że nie jestem w tym już sama, że mam dziecko, które muszę chronić przed takimi ludźmi jak Tseng, przytłacza mnie ze zdwojoną siłą.
And now they're stingin' my friends and my family
— Śledziłem naszego wspólnego znajomego, który zakłócił waszą ciszę nocną. Roche bywa… nieprzewidywalny, lecz wciąż związany jest z naszą firmą, a my chcemy brać pełną odpowiedzialność za naszych ludzi. — To obszerne jak na niego wyjaśnienia, lecz wcale mnie nie uspakajają. — Jednak poradziłaś sobie z nim sama, więc moja obecność tu jest już zbędna. — Tsenga zakłada z tyłu ręce, patrząc na mnie z góry. Uderza mnie, jaki jest smukły. — Pozostaje mi się tylko pożegnać. Dobrej nocy, Crush Fair. Śpij spokojnie i przyjdź do pracy wypoczęta.
Oddala się, niemal rozpływa w mroku, zostawiając mnie z bałaganem w głowie.
Mam szczerze dość tego typu przygód, przysięgam.
And I
I don't know why this is happening
Jego obecność sprawiła, że mam wrażenie jakby temperatura spadła o jakieś dziesięć stopni. Rozcieram dłońmi ramiona i wracam do baru. Zamykam za sobą, przekręcam zamek i zaciągam rolety w oknach. Rozglądam się, drżąc z zimna. Wchodzę za bar i znajduję powieszoną przy wejściu na zapleczu bluzę, którą na siebie wciągam.
Mój wzrok przyciąga szereg różnorakich alkoholi w kolorowych butelkach. Podchodzę bliżej, na chybił trafił wyciągając butelki i odczytując etykiety. Najbardziej podoba mi się wściekle niebieski likier o ciekawej nazwie Misty Mountain. Nalewam sobie do pierwszego lepszego kieliszka, dorzucam kilka kostek lodu z maszyny w lodówce i z drinkiem w dłoni podchodzę do szafy grającej, żeby coś przegnało tę ciężką ciszę, z którą nie chcę zostać sam na sam.
Machina uruchamia się z przyjemnym zgrzytem, emitując ciepłe, żółte światło. Staromodny wyświetlacz proponuje kilka playlist, lecz nie mam ochoty słuchać czegoś konkretnego, włączam randomowe odtwarzanie.
Zamieram w drodze do stolika, rozpoznając pierwsze dźwięki znanej mi dobrze piosenki, przy której kochałam się kiedyś z Reno. Często puszczał muzykę w śmigłowcu, wyciszając radio, a tę lubił nawet nucić pod nosem. No i kiedyś, gdy przełączył na auto pilota... Pamiętam dobrze, że grała w słuchawkach, które ściągnął ze mnie jako ostatnie.
Potrząsam głową, kopnięciem odsuwam jedno z krzeseł i siadam, obejmując dłońmi szklankę. Zanurzam usta w gęstym, słodkim likierze. Jest mocny. Zerkam na zegarek. Powinnam iść spać, ale mi się nie chce.
But I'll do what I want
Muszę z kimś porozmawiać.
Chciałam poczekać na Clouda, ale przez tę durną piosenkę...
Jemu nie będę musiała tego tłumaczyć. I on... nie będzie mnie oceniał.
Nigdy tego nie robił.
Nawet kiedy dowiedział się prawdy... I po tym wszystko, co zaszło. Może poczynił kilka kąśliwych uwag i ogólnie jest dupkiem, ale każdy na jego miejscu czułby się oszukany. Zdradzony. Każdy przy zdrowych zmysłach trzymałby się już ode mnie z daleka. A on... Zdaje się, że w tym wszystkim zrozumiał moje motywy.
Może sam ma na sumieniu tyle, że nawet jemu wydało się niestosowne być przynajmniej urażonym.
Albo pociąga go autodestrukcja.
Albo naprawdę jest umysłowo chory.
Swój do swego, wzdycham w duchu i wybieram jego numer.
Odbiera po trzecim sygnale.
— Halo! — słyszę jego zniecierpliwione warknięcie i nieco zdegustowana marszczę brwi. To chyba ja powinnam być wkurwiona, przypominam sobie, wykrzywiając usta. Nagle w momencie mija mi ochota, by z nim porozmawiać. — Yo! Gdzie mi z tym, do cholery, nie teraz! — zwraca się do kogoś obok. — Nie widzisz, że jestem zajęty?! — Jego głos wciąż brzmi ciszej, jakby trzymał mikrofon z dala od ust. Oprócz tego słyszę inny głos. Ktoś o coś pyta. — Ja pierdolę. Dobra, zostaw to tu i daj mi spokój. — Znów słyszę go wyraźniej. — Halo, no? — odzywa się już nieco spokojniej. — Rude?! Jesteś tam?! Zostawiłeś mnie z tym bałaganem i nie mogę wyjść z roboty! — skarży się; słyszę jego stęknięcie i ciężkie łupnięcie, jakby coś przerzucał. Czyli ciągle jest w pracy? — Rude?!
— Tu nie Rude, idioto — ochrzaniam go, zniesmaczona. Po drugiej stronie zapada milczenie, podczas którego Reno na pewno sprawdza na wyświetlaczu od kogo połączenie odebrał.
I lepiej, żeby nie zapytał, czyj to numer.
— Kurwa — słyszę stłumione przekleństwo, a zaraz potem rozlegają się jakieś trzaski. Jak go znam, to upuścił telefon. — Crush? — rozlega się wyraźniej, ze zdziwieniem. — Yo, dlaczego dzwonisz? Yyy, to znaczy, dlaczego dzwonisz tak późno? Coś się stało? — milknie na moment, lecz zanim udaje mi się dojść do słowa: — A może chcesz mi powiedzieć, w co jesteś ubrana?
I'll do what I please
Zatyka mnie. Pytanie jest tak absurdalne i nie na miejscu jak na zaistniałe okoliczności, na dodatek wypowiedziane tak seksownym tonem, że ciężko mi zachować powagę.
— Słyszałem! Wypuściłaś szybciej powietrze nosem! Uśmiechnęłaś się, przyznaj!
— Spierdalaj — odpowiadam, lecz nie mogę zapanować nad kącikami ust. — Wciąż jestem na ciebie wkurwiona. — Wspomnienie poranka sprowadza mnie na ziemię. — I to się prędko nie zmieni.
— Przypomnisz mi, co cię tak wkurwiło? – Nie zwiedzie mnie ten niewinny ton głosu, dobrze go znam. — Że spotykaliśmy się z innymi, nie będąc razem?
Czuję jak oblewa mnie rumieniec złości i zażenowania. Reno wykorzystuje fakt, że nie od razu odpowiadam.
— Trzeba było wybrać mnie, zamiast niego.
Prycham gniewnie. Cała ta karuzela emocji mnie w końcu wykończy.
— Wybrać… Poczekaj, muszę sobie przypomnieć, jak się mówi na takich ludzi, do których nie mam szacunku… Tak żeby cię nie obrazić… Kurwiarz? Dziwkarz? Szmaciarz?
Reno się nie obraża. Śmieje się do telefonu.
— Wolałabyś, żeby to była jedna kobieta? Żebym pokochał kogoś innego, tak jak ty?
Drugi raz podczas tej rozmowy odbiera mi mowę.
Oczywiście mu tego nie powiem, ale…
Nie. Nie wolałabym.
Reno wzdycha po drugiej stronie.
— Z czym dzwonisz, Crush? — przypomina. Rozlegają się jakieś szelesty. — Skoro nie zanosi się na sekstelefon, to…
— Dlaczego Tseng tu węszy? — przechodzę do rzeczy.
Szelesty cichną. Reno też. Albo jest zaskoczony albo wymyśla, co mi odpowiedzieć. Tak czy inaczej, usłyszę zaraz jego zdziwienie.
— Tseng? Węszy? Gdzie? — Nie wie, czy udaje, że nie wie. — Zakładam, że u mnie cię nie ma, więc…
Nic nie zaszkodzi, jeśli mu powiem, skoro wszyscy jego koledzy już wiedzą.
— Jesteśmy w Seventh Heaven. Przed chwilą był tu Roche. A potem Tseng.
— Roche?! Czego ten kretyn tam szukał?!
— Akurat jego to jebać. Bardziej martwi mnie Tseng.
Cisza.
— Nie wiem, Crush. Nic o tym nie wiem — słyszę w jego głosie niepewność. Jest… przestraszony? Czyli naprawdę nie wie. — Zapytam go, jak tylko wróci. Powiem, żeby następnym razem wysłał mnie.
— Nie, to wcale nie jest lepszy pomysł…
Reno coś odpowiada, ale nie słucham, bo klamka w drzwiach zaczyna się poruszać.
— Kurwa, ktoś chce tu wejść… — szeptam do telefonu, ściskając mocniej szklankę z niebieskim trunkiem. Smutno byłoby tak umrzeć. Jak pijaczka. Nie tak to sobie wyobrażałam,
— Kto?! Kto to?! Crush! Jesteś tam sama? Kurwa, na pewno nie! Idź po Cida, do kurwy nędzy!
— Bo co, bo jak mają kogoś odjebać, to jego?! — Słyszę chrzęst przekręcanego zamku i przechylam do gardła resztę likieru. Jak mnie znajdą to z pustą szklanką.
— To nie czas na żarty, zaraz tam będę, a na razie…
Drzwi się otwierają. Powoli. I bardzo powoli w szparze między drzwiami a ścianą pojawia się spiczasty kształt. Żółty i nastroszony. Jak pióra chocobo.
— Kurwa. — Wypuszczam z ulgą powietrze. — Fałszywy alarm. Muszę kończyć.
Rozłączam się, obserwując, jak Cloud, wsunąwszy do baru samą głowę, rozgląda się niepewnie po wnętrzu. Wreszcie ogniskuje na mnie wzrok i otwiera szerzej, wchodząc do środka.
— Crush — wita mnie, odchrząkując. — Sprawdzałem tylko…
— Dobra, dobra. — Zbywam jego wyjaśnienia, ukrócając mu mąk. Biedak naprawdę sądził, że będziemy się tu gzić na stołach.
W sumie… czemu tego nie zrobiliśmy?
— Z kim rozmawiałaś? — pyta Cloud, siadając naprzeciw mnie. Groteskowo olbrzymi miecz na jego plecach powinien mu w tym przeszkodzić, ale Cloud przytrzymuje trzonek i tak się nie dzieje. Weszło mu w nawyk dźwiganie Niszczyciela.
— Z nikim. — Najgłupsza z możliwych odpowiedzi. Nawet Cloud domyśla się, co oznacza. Wzdycha ciężko, wyraźnie mną rozczarowany.
— Co ty wyprawiasz, Crush? — Zawiedziony ton jego głosu rani mnie bardziej, niż gdyby czynił mi otwarte wyrzuty. — Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Nie wiesz o tym?
— Ja… Tym razem będzie inaczej — odpowiadam, choć bez specjalnego przekonania. — Musi być — dodaję ciszej. — Tym razem… Shin-Ra nikogo więcej nie skrzywdzi — kończę z trochę większą determinacją, patrząc chłopakowi w oczy, których kolor – dzięki energii mako – jest niemal identyczny, jak mój, przez co moglibyśmy uchodzić za rodzeństwo, za które kiedyś się podawaliśmy. — Musimy się o tym upewnić.
I'll do it again 'til I got what I need
Cloud nieznacznie kręci głową, nie spuszczając ze mnie pełnego dezaprobaty wzroku.
— No, nie patrz tak na mnie! — Nie wytrzymuję jego spojrzenia. — Czy Zack nie zrobiłby tego samego?! Czy nie stał naprzeciw Shin-Ry i to w pojedynkę?!
— Zack zapłacił za to życiem — przypomina mi Cloud.
— Ale… Tym razem nikt nie zginie. Prawda? — Rozpaczliwie szukam jakiegoś pocieszenia. Cloud milczy. Lecz po chwili kiwa głową.
— Prawda — odpowiada poważnie. — Dopilnuję tego.
Oboje się mylimy.
Hej :)
OdpowiedzUsuńKogo Ty mi tu chcesz zabić, co? Ja się nie zgadzam! Chyba że w grę wchodzi Rufus, to mogę rozważyć.
Ach, jest tu cały klimat tej serii. Znajome charaktery i humor, odżywki... Nawet nie wiem, co mam skomentować, tu mi wszystko po prostu gra. Jaka kolejny odcinek lubianej serii, o to.
Roche mnie irytuje, Tsenga sama się obawiam, a przecież jestem tylko czytelnikiem. Teraz zaczynam się spodziewać wszystkiego.
Pozdrawiam