— Hej, łobuzy, wchodźcie do środka, zanim zrobi się ciemno! — woła Barret, patrząc na nas ze szczytu schodów. Tuż za nim dostrzegam Clouda, który opiera ręce na biodrach, a zachód słońca odbija się mocno w jego skandalicznie wielkim mieczu wystającym zza pleców.
Cid się podnosi, starając się dyskretnie otrzeć oczy przedramieniem, ale kiedy wraz z Zaccarią staje obok Barreta, ten poklepuje go po plecach swoją wielką jak łopata dłonią.
— Nie ma się czego wstydzić, kapitanie! — grzmi nad jego głową. — Sam jestem ojcem, więc dobrze wiem, jak to jest, popłakać się na widok córeczki!
— Niby kto się popłakał, co?! — Cid zadziera głowę i bierze się pod bok, patrząc wyzywająco na ogromnego, czarnoskórego mężczyznę. — Odszczekaj to, wielkoludzie! — Wygraża mu pięścią, lecz mimo to witają się, poklepując po plecach. Z Cloudem Cid wita się równie serdecznie: zderzają pięści, a potem łapią za swoje przedramiona i przyciągają do siebie barki.
Chłopcy.
— Wchodźcie, wchodźcie! — zachęca Barret, zapraszając do wnętrza baru zamaszystym gestem, a kiedy Cid, Zacky i Cloud (ten ostatni wyraźnie się ociąga, jakby obawiał się zostawić mnie sam na sam z Barretem) znikają w środku, zwraca wzrok na mnie. — No i patrzcie, kogo tu wreszcie przywiało! — woła, opierając ręce na biodrach.
Powoli wchodzę po schodach, coraz bardziej onieśmielona. Barret był przywódcą jednej z komórek Avalanche – organizacji, która usilnie i aktywnie walczyła z Shin-Rą. To potężny mężczyzna, niemal dwumetrowy, muskularny i przystrzyżony na wojskową modłę. Jeśli to nie wystarcza, by poczuć przed nim respekt, to warto dodać, że działania grupy, której przewodził, były bardzo śmiałe: to na jego konto można zapisać wysadzenie dwóch reaktorów, które pozyskiwały energię z ziemi, by zamieniać ją w mako. Respekt zdecydowanie buduje również proteza, którą nosi na miejsce brakującego przedramienia. Tą protezą jest ogromny maszynowy karabin.
— M-miło mi cię poznać osobiście, Barret — mówię nieśmiało, wyciągając do mężczyzny rękę, która ginie w jego uścisku. — Dziękuję ci za opiekę nad moją córką. Jestem Crush Fair...
— Och, dobrze wiem, kim jesteś! — Lekko pociąga mnie w swoją stronę, jedną z luf karabinu podnosząc przeciwsłoneczne okulary, by lepiej mi się przyjrzeć. Ma ciepłe, szczerze i wesołe, brązowe oczy, które nieco łagodzą surowe wrażenie, które sprawia cała reszta Barreta. — Prawdziwa siostra swojego brata, co?
Serce kurczy mi się boleśnie. Nie odrywam wzroku od oczu Barreta, zastanawiając się, co ma na myśli.
— Aż dziwne, że poznajemy się dopiero teraz. Przynajmniej oficjalnie — kontynuuje, wciąż nie puszczając mojej dłoni, lecz mimo swoich gabarytów i siły, którą zapewne dysponuje, jest w tym niezwykle delikatny. — Wiem o Zacku, żałuję, że nie mogłem go poznać. Rozwalić w pojedynkę połowę armii Shin-Ry?! To musiał być gość! Chciałbym choć uścisnąć jego dłoń, tak jak teraz twoją. — Staje się jasne, dlaczego nie oswabadza uścisku. — Słyszałem też o tym, co spotkało ciebie. — W pogodnych oczach Barreta zbierają się ciemne chmury. — Gnojkom nie wystarczyło, że ci go odebrali? Musieli jeszcze dorwać ciebie. — Kiwa głową, jakby te metody były mu dobrze znane. — Ale dałaś im popalić, co nie?! — Puszcza moją rękę, lecz tylko po to, by przyjacielsko przywalić mi w plecy. — Brat byłby z ciebie dumny! A teraz chodź, przygotowaliśmy kolację! A potem Marlenee pokaże wam, gdzie będziecie spać! Bardzo się zaprzyjaźniły z Zacky! Wykapana z niej mama! — Barret przemawia z takim entuzjazmem, że wypowiadane grubym głosem zdania brzmią, jakby je wykrzykiwał, lecz odbieram to jako sympatyczną cechę olbrzyma.
Dołączam do Cida i swojej córki, która wymusiła na mężczyźnie, by wziął ją na ręce.
— Hej, z matką to już się nie przywitasz? — pytam Zacky, odchylając się, by spojrzeć na jej buźkę.
— Cześć, mamo! — Z szerokim uśmiechem wychyla się z ramion mężczyzny, by cmoknąć mnie w policzek. — Dziękuję!
— Za co? — pytam niepewnie.
— No za Cida! Powiedziałaś, że dzisiaj go zobaczę i jest!
Cid przekręca głowę, żeby na mnie zerknąć, unosząc brew.
— Skąd mogłaś wiedzieć? — zadaje pytanie, mrużąc oczy. — Ja sam tego nie wiedziałem, do ch... — zerka na Zacky — chyba trzeciej w nocy. Gdyby nie ten sen... — urywa, chrząkając, lecz rzuca mi znaczące spojrzenie.
— Opowiesz mi później — mruczę, czując nagły przypływ gorąca na wspomnienie własnych snów z tej nocy.
— No dalej, siadajcie, na co czekacie! — pogania nas Barret, wymachując zamaszyście potężnym przedramieniem i zabójczą protezą. Czym prędzej spełniamy jego prośbę, żeby nie oberwać po głowach.
Bar został zamknięty wcześniej, więc spożywamy kolację przy jednym z większych stolików. Zacky zajmuje miejsce między mną a Cidem, który pochłania kolację z takim apetytem, jakby nie jadł nic przez cały dzień. Co może być prawdą.
Gdy tylko mała odchodzi od stołu, by wraz z Marleene przed snem puścić kilka utworów ze stojącej w rogu szafy grającej, Cid zajmuje jej miejsce. Dokłada sobie szarlotki i pałaszuje, mrucząc ze smakiem, a ja czuję jego ciepłą dłoń na swoim kolanie.
— No dobra! — grzmi nagle Barret, tłumiąc beknięcie i ocierając usta z okruszków po hamburgerze. Ja i Cid wzdrygamy się, a kapitan cofa dłoń, zerkając na mnie spod powiek. — Ptaszki ćwierkają, że wasza dwójka kombinuje coś w Shin-Rze! — Barret celuje w nas grubym i jedynym wskazującym palcem. — Mówcie. Co tym razem szykujecie tym szumowinom, raniących swoją diabelną technologią naszą Matkę Ziemię?! I jak mogę wam pomóc!
Cid wzdycha ciężko, pocierając czoło i obrzucając podejrzliwym spojrzeniem Clouda, który zapewne przekazał Barretowi te informacje. A raczej olbrzym po prostu je z niego wyciągnął.
— Nie możesz, Barret — odpowiada cierpko Cid.
— Jak nie mogę, jak mogę! I chętnie to zrobię! — zarzeka się czarnoskóry mężczyzna, unosząc protezę i celując w sufit, jakby zamierzał wypuścić honorową salwę, by potwierdzić swoją gotowość do wzięcia czynnego udziału w uprzykrzaniu życia znienawidzonej firmie. — Avalanche znowu w akcji!
— Nie będzie żadnej akcji — warczy Cid, zakładając ręce na ramiona. — Mało ci jeszcze kłopotów, do chuja? — Krzywi usta, sięgając po papierosy. — Myślałem że się wycofałeś, żeby zająć się Marleene, jak na odpowiedzialnego ojca przystało.
Nie umyka mi sposób w jaki Cid akcentuje słowo odpowiedzialność, posyłając mi przy tym znaczące spojrzenie.
— No tak, tak... — Barret zbywa uwagę Cida machnięciem wielką dłonią. Gdyby uderzył nią w stół, pewno by go połamał. — Ale moja mała Marleene wie, że świat potrzebuje takiego bohatera jak jej tatuś! — Oczy Barreta błyszczą z podniecenia, gdy szuka we mnie sojusznika. — Sama powiedz, Crush! Czy można dać dziecku lepszy przykład odwagi i filantropii, niż walka w słusznej sprawie?! — gorączkuje się, gestykulując przy tym tak żywo, że o mało strąca ze stołu butelki z piwem. — Dlatego śmiało możecie mi zdradzić: czego tym razem twierdzą, że chcą od was te sukinsyny?!
Cid przewraca oczami, postukując paczką fajek o blat i wymieniając ze mną spojrzenie, na które wzruszam lekko ramionami. Jeśli chodzi o Barreta wiem, że można ufać jemu i jego nienawiści do spółki. A Cloud jest w tym wszystkim od samego początku.
— Chcą nas zatrudnić — wyznaje Cid, drapiąc się po karku.
— Chcą was... CO?! — Barret podrywa się na nogi, Cloud robi unik, by nie oberwać z protezy, a stół chybocze, gdy dwie z jego nóg przez chwilę unoszą się w powietrzu, lecz piwo w jakiś magiczny sposób – już nie mam co do tego wątpliwości – nie opuszcza krawędzi butelek. — Co macie na myśli mówiąc: ZATRUDNIĆ?! — unosi się; wygląda na niezwykle wzburzonego. Z tyłu głowy ukłuwa mnie myśl, że może Barret opatrznie to rozumie: no bo skoro Shin-Ra chce kogoś zrekrutować, czy nie uważa go za sojusznika? A ja nie chciałabym w jego oczach uchodzić za ich sojusznika. Nie tylko dlatego, by nie stracił do mnie szacunku, ale i bym ja nie straciła głowy.
— Normalnie, kurwa, chcą nam dać umowy i postawić na czele poważnych działów.
Barret parska, zamierzając chyba się roześmiać, ale jeszcze się upewnia, mrużąc oczy i celując w nas ponownie palcem.
— Wkręcacie mnie, tak?
Zmęczone oblicze Cida zdradza, że w tym momencie marzy tylko o papierosie, a na pewno nie o strojeniu sobie żartów.
— Shin-Ra się zmienia — przejmuję inicjatywę, opierając łokcie na stole i gestem prosząc Barreta, żeby z powrotem usiadł, co robi z ociąganiem, zupełnie jakby wolał raczej stąd wybiec i wystrzelić cały magazynek w budynek firmy. — A przynajmniej tak twierdzą — dodaję, co chyba trochę uspokaja Barreta i upewnia, że jesteśmy przy zdrowych zmysłach, bo zmarszczka między jego brwiami nieco się wypłyca. — Nie tylko my dostaliśmy podobną ofertę. Na zebranie został też zaproszony Andrea Rhodea i Marle Grey.
— Marle?! Nasza Marle ze slumsów?!
Przytakuję głową.
— Rufus twierdzi, że chcą zadośćuczynić za wszystko, co się wydarzyło — mówię, a Barret prycha kpiąco. — Co kombinują naprawdę – nie wiadomo. Dla mnie wygląda to na taktykę w stylu: przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Twierdzą, że zapraszają nas do współpracy, byśmy mogli patrzeć im na ręce, bo nie mają nic do ukrycia, jednak mi się wydaje, że to oni chcą mieć na oku nas. Może sądzą, że w ten sposób łatwiej będzie nas kontrolować albo prędzej się dowiedzą, że ktoś przeciwko nim spiskuje.
— Do diabła, na pewno tak jest! — Barret uderza pięścią w stół, a wszystkie talerze podskakują. Każde z nas prędko łapie po jednej butelce, które tym razem uznały, że takie zachowanie przy stole to już przesada i one zamierzają na znak protestu się strzaskać.
— No to na pewno rozumiesz dlaczego nawet się nie zastanawiamy nad przyjęciem ofert. — Tym razem to Cid wstaje, wsuwając w usta papierosa. Biedny jeszcze się łudzi, że na tym rozmowa się skończy, ale ja jestem pewna, że Barret na pewno nie rozumie, dlaczego nie chcemy wykorzystać tej sytuacji.
Skąd to wiem? Bo spaczone umysły myślą podobnie?
— Zaraz! Moment! — Barret zatrzymuje Cida, rozkładając nad stołem potężną dłoń. — Przecież to... NIEPOWTARZALNA SZANSA, ŻEBY ROZNIEŚĆ SHIN-RĘ OD ŚRODKA RAZ NA ZAWSZE! — emocjonuje się Barret. — Nie możecie od tak z niej zrezygnować! Przynajmniej to przemyślmy! Tym razem to może się udać!
It's gonna be this time, I'll get it right
Cid z niedowierzaniem obserwuje jego entuzjazm, patrząc na Barreta z góry (a okazja do tego, by nie zadzierać głowy w rozmowach z nim to rzadkość) zmęczonym wzrokiem. Papieros zwisa smętnie z kącika jego ust, ręce mu opadają, on sam również siada, powtarzając pod nosem coś, że „kurwa, ja pierdolę”. Najwyraźniej jest mocno zawiedziony faktem, że to jeszcze nie koniec przedstawienia. Podobny stopień zrezygnowania przedstawia sobą Cloud, który milczy, wysłuchując wszystkiego z miną cierpiętnika. Siedząc rozparty na krześle ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i założonymi kostka na kostkę nogami pod stołem
— Posłuchajcie! Jeśli ci idioci sami was zaprosili, to wykonali za nas lwią część roboty. Teraz wystarczy tylko...
— Stop — przerywa stanowczo Cid, unosząc dłoń w skórzanej, brązowej rękawiczce, sięgającej niemal do łokcia. — Mówisz tak, jakbyś miał jakiś plan. Jakby ktokolwiek miał. Jakby ktokolwiek, kurwa, chciał, pakować się znowu w ten syf!
Barret prostuje się w krześle, przez co wydaje się jeszcze większy. I groźniejszy.
— A co, ufasz Rufusowi na tyle, żeby spokojnie zasypiać każdej nocy, bo polityka firmy się zmieniła? — Barret nachyla się do Cida, kładąc rękę i to, co zostało z drugiej, na stole. — Myślisz, że dadzą wam spokój, kapitanie?
Cid zaciska usta, wyciągając z nich papierosa. Zakłada ręce na ramiona, opierając się o krzesło.
— Nie jesteś tak naiwny, wiem to — kontynuuje Barret. — Wiem też, że chcesz spokojnego życia dla siebie i swojej kobiety, rodziny — zerka na Zacky — ale Shin-Ra wciąż w każdej chwili może w nie zajrzeć. Tak jak teraz. Czy nie tak było? Popraw mnie, jeśli się mylę: otworzyłeś niedawno drzwi swojego mieszkania i stał tam pieprzony Rufus Shinra! W pokojowych zamiarach – tak twierdzi! To pomyśl, co możesz zastać za nimi pewnego dnia, gdy znudzą im się gierki i rozejm. — Nozdrza czarnoskórego rozszerzają się pod wpływem emocji, które go ogarniają. — Sprawa jest prosta, kapitanie. Albo im ufasz albo nie odpuszczasz. Nie możesz. Wykańczasz ich teraz, kiedy są osłabieni. Żebyś pewno dnia, gdy staną na progu twojego domu z karabinami, tego nie żałował. — Barret nabiera głęboko powietrza, podczas gdy Cid na powrót zaczyna mielić w ustach papierosa, jakby choć w ten symboliczny sposób próbował dostarczyć organizmowi nikotyny.
— Nie będzie tak, że wrócicie do domu i zaznasz spokoju. Będziesz myślał nad tym, czy i kiedy wykonają następny krok tak długo, aż postradasz zmysły — dodaje Barret, a po tych słowach na jakiś czas zapada ciężka cisza, przerwana, gdy olbrzym klepie się w udo. — To co, kapitanie? Gotowy odchodzić od zmysłów?
Cid prycha, niecierpliwie uderzając paczką papierosów o blat.
— Już wiem, dlaczego zostałeś przywódcą jednostki Avalanche. Potrafisz namieszać ludziom w głowie, nie? Pociągnąć ich za sobą.
— Mówię prosto z serca, człowieku — zaperza się Barret, rozkładając rękę.
— Pewno tak — zgadza się Cid. — Dlatego jesteś w tym dobry. A że przy okazji fundujesz innym pieprzone pranie mózgu...
— Coś sugerujesz, kapitanie? — pytanie Barreta pada ciszej, co w kontraście do jego krzykliwego sposobu mówienia sprawia upiorne wrażenie.
— Jestem pewna, że nie. — Kładę dłoń na ramieniu Cida, włączając się w rozmowę. — Kapitan to prosty człowiek i coś tak subtelnego jak sugestie nie leży w jego naturze. — Uśmiecham się do Cida w odpowiedzi na mordercze spojrzenie posłane znad skrzyżowanych ramion.
— Ciebie przekonał, co? — warczy Cid, marszcząc nos. — Tylko czekałaś, żeby ktoś ci podsunął dobry argument, żebyś znów mogła uwikłać się w te chore układy! — syczy wściekle, lecz ja wiem, że nie ja go teraz wkurzyłam, tylko fakt, że Barret ma rację, dlatego sama się nie złoszczę, jedynie kręcę głową.
— Już w samochodzie chciałam ci powiedzieć, że... Odnoszę podobne wrażenie, co Barret. — Czarnoskóry mężczyzna unosi w górę ręce, jakby w geście zwycięstwa lub podziękowań, że ktoś myśli podobnie, co oznacza, że nie rozstał się z rozsądkiem, a przynajmniej nie w pojedynkę. — Oni nie przestaną nas ścigać, Cid. — Wzruszam ramionami, to staje się dla mnie oczywiste. — Czegoś od nas chcą, skoro próbują nas do siebie ściągnąć. Ja... My. Musimy się dowiedzieć: czego. Nie chcę żyć i wychowywać córki w strachu i cieniu Shin-Ry.
— Sprytnie, kurwa, zupełnie ta jak ja bym chciał! — Cid wyrywa z ust papierosa i zgniata go w dłoni. — Albo jakbym nie miał nic do gadania!
— Oczywiście, że masz! Przecież jesteśmy tu, rozmawiamy! — Przekrzywiam głowę, patrząc na Cida z determinacją. — Ale jeśli każde z nas podejmie inną decyzję, to...
— Jak diabli na to pozwolę!
— To co?! Zamierzasz uciec i ufać, że Shin-Ra naprawdę się zmieni?!
— Ufać, kurwa! — wścieka się Cid, wstając na nogi. — Właśnie dlatego, że im nie ufam, nie pozwolę nikogo w to wmieszać! A teraz idę położyć naszą córkę spać, bo któreś z nas musi zachowywać się odpowiedzialnie!
Głośno odsuwając krzesło, odchodzi od stołu.
Czy właśnie stwierdził, że Zacky jest nasza?
Otrząsam się z szoku i zawieszam ponure spojrzenie na Cloudzie, który wzrusza ramionami.
— Zgadzam się z Cidem — oświadcza dla formalności, opierając dłonie o stół, by się podnieść. — Popełniasz błąd dając się w to wciągać. — Odchodzi od stolika, by pomóc z szafą grającą, która się zacięła i zasłużyła przez to już na kilka kopniaków Cida.
— Świetnie — wzdycham, zakładając ręce za głowę i obserwując, jak Cloud powstrzymuje Highwinda przed rozwaleniem grającego ustrojstwa.
— Myślisz, że dasz radę ich przekonać? — zagaduje mnie Barret, a ja zwracam na niego wzrok.
— Nie wiem. — Kręcę głową, splatając dłonie na blacie. — Może jednego z nich. Jeśli zadowolą go moje argumenty. — Zerkam na Cida, który krzyczy teraz nie tylko na maszynę, ale i na Clouda, ku uciesze dziewczynek, które mocno kibicują mu w tym starciu. — A może to on powinien przekonać mnie, żebym tego nie robiła…
Niespodziewanie czuję, że Barret chwyta mnie za rękę. Z tą samą delikatnością, co wcześniej.
— Wiem, co czujesz. Też mam córkę. Wiem, jakie to trudne — zapewnia, a ja mu wierzę. Pamiętam, że sam zdecydował się na dłuższą rozłąkę z Marleene, gdy trzeba było posprzątać po Sephirocie. — Chcesz wiedzieć, czym ja się kieruję? — Kiwam głową, na znak, że tak, a on puszcza moją dłonią i zaciśniętą pięścią uderza w serce. — Zawsze — mówi z powagą — zawsze ufam przeczuciu. Nigdy mnie nie myli. Teraz też czuję, że to nie koniec. Shin-Ra nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. — Opróżnia do końca butelkę i odstawia ją na stół. — Możesz teraz wyjechać. Może zyskacie rok życia w spokoju. Może pięć lat. Albo dziesięć. Ale oni w końcu po was przyjdą. Zawsze przychodzą. Nigdy nie zapominają. Shin-Ra to rak, którego trzeba wypalić do ostatniej zmutowanej komórki albo spodziewać się nawrotu.
Przytakuję, bo czuję dokładnie to samo.
— I właśnie tego nawrotu boję się bardziej, niż konfrontacji teraz.
— Rozumiem. Jeśli zostaniesz, pomogę ci.
— Dzięki. A teraz połóżmy dzieci spać, zanim rozkręcą tu dyskotekę.
— Marleene! Weź Zacky i chodźcie, pokażesz jej i jej mamie gdzie będą spać! Tych dwóch głupków zostawcie, niech się pobiją przy I need a hero!
Zacky chce, żebym to ja ją usypiał i robię to z przyjemnością. Głaszcząc ją po włoskach doznaję tego samego natłoku uczuć, co gdy się witaliśmy. Niemożliwe, kurwa, że nie jest moja. Crush może sobie mieć wątpliwości, do diabła, sam tak długo je miałem i powinienem mieć nadal, bo ona przecież była wtedy z tym idiotą z Turks, a to ja byłem jej przygodą… Ale z drugiej strony… Chuj wie jak bardzo wybrakowani są chłopcy z Shin-Ry, jakim poddają ich eksperymentom i jak bardzo wpływają one na płodność.
Kurwa. Czy ja właśnie zastanawiam się nad żywotnością plemników tego czerwonowłosego kretyna.
Jeszcze bardziej wściekły podnoszę się z łóżka, na którym zasnęła Zaccaria, pochylam się tylko jeszcze by ucałować ją w czoło, a po krótkim namyśle zabezpieczam ją wszystkimi poduszkami, żeby nie spadła.
Wychodzę z zamiarem odnalezienia Crush. Oczywiście, że jeszcze z nią, kurwa, nie skończyłem.
Nigdzie nie mogę jej znaleźć. Wychodzę nawet na ganek baru, lecz znajduję tam tylko Clouda, który odpala swój motor. Świetnie, jedyny koleś po mojej stronie, którgo zwymyślałem, odjeżdża.
— Zaczekaj. — Proszę gestem, żeby nie odjeżdżał i przeszukuję kieszenie w poszukiwaniu papierosów, podchodząc bliżej. — Sorry za to, że nazwałem cię blond pizdą, tylko dlatego, że włączyłeś Modern Talking.
Cloud prycha, unosząc brwi.
— To nie był pierwszy raz, Cid, ale pierwszy raz za to przepraszasz — informuje mnie ze stoickim spokojem. — Doceniam.
Serio? Jeszcze mnie pochwalił? Jak źle jest z moim wychowaniem?
— Ważne, żebyś ty nie okazał się typowym blondynem — ostrzega mnie, wciskając pedał gazu na rozruch silnika. — Nie pozwól jej tu zostać, Cid. Zabierz je stąd. Obie.
Tak. Tak zrobię… Tylko...
Czy to rzeczywiście najlepsze wyjście.
— Cid — mówi jeszcze Cloud, spoglądając na mnie oczami pełnymi mako. — Mam ogromy dług względem jej brata. Zamierzam go spłacić. Nie pozwolę, żeby Shin-Ra położyła na nie łapy.
To tak jak ja, człowieku. To tak jak ja.
— Właśnie, widziałeś gdzieś Crush?
— Przed chwilą z nią rozmawiałem. Wróciła do baru.
— OK, poszukam jej, a ty… wyjeżdżasz?
Cloud patrzy na mnie bez żadnego wyrazu.
— Dam wam trochę prywatności. Barret już chrapie u siebie, a ja — spogląda na zegarek — wrócę około pierwszej.
Zanim cokolwiek odpowiadam, rusza gwałtownie przed siebie. Stoję jeszcze przez chwilę, patrząc za nim, z jedną ręką w kieszeni. Kończę palić i zastanawiam się…
Czy ten gówniarz właśnie zostawił nam wolną chatę?
Wracam do środka, lecz nigdzie ani śladu Crush. Cholera jedna musi mnie unikać! Zaglądam do Zacky. Smacznie śpi. Zabieram dres na przebranie i idę pod prysznic, który znajduje się na poddaszu.
Ciepła woda przyjemnie odpręża mięśnie. Przesuwam dłonią po włosach, spłukując detergent. Pochylam głowę, wsadzając ją pod strumień wody i zmniejszam temperaturę. Chłód orzeźwia, wspomaga proces myślenia.
Wszystko każe mi natychmiast wyjeżdżać z tego miasta. W Midgarze nikogo nie spotyka nic dobrego. Narobiłem zamieszania, bo byłem pewien, że Crush na powrót się przyjęła albo że gdzieś ją przetrzymują i tylko w ten sposób do niej dotrę, ale skoro nie, to powinienem wsadzić ją do Fair Enough wraz z małą i wrócić do Rocket. Taki miałem plan, dopóki Barret nie wywlókł swoich argumentów, którym trudno całkiem odmówić sensu. Odejść stąd oznacza uwierzyć, że Shin-Ra się zmieniła, a jeśli w istocie tak jest, równie dobrze możemy, kurwa, naprawdę przyjąć te posady i dopilnować, by ta zmiana była trwała.
Czemu to wszystko zawsze musi być tak kurewsko pokomplikowane.
Opieram dłonie o kafelki i pochylam głowę mocniej, pozwalając, by chłód spłynął po karku, w dół pleców. Przez szum wody słyszę trzask i odwracam głowę, żeby sprawdzić co to.
O drzwi łazienki opiera się Crush.
Zakręcam wodę, odsuwam kabinę i sięgam po ręcznik, żeby wytrzeć twarz i mokre włosy, które przykleiły się do czoła. Znad materiału rzucam długie spojrzenie Crush, która bez skrępowania przesuwa po mnie wzrokiem, opierając się na złożonych z tyłu rękach.
Wciąż ma na sobie ten przeklęty mundur SOLDIERS, o który jeszcze nie zdążyłem zapytać, po jaką cholerę go założyła.
— Jeszcze nigdy nie miałem takiej ochoty zerwać z ciebie ubrań, jak teraz — warczę, z odrazą przyglądając się umundurowaniu jednostek specjalnych Shin-Ry.
Crush wzrusza lekko ramionami.
— Może nie powinieneś się powstrzymywać — odpowiada na to cicho, burząc we mnie krew. Nie parzy mi w oczy, więc nieco opuszczam ręcznik.
— Szukałem cię — mówię z wyrzutem. Mój głos brzmi ochryple.
— Wiem — odpowiada Crush, przygryzając wargę.
— Miałem nadzieję, że wyperswaduję ci ten durny pomysł, żeby...
Głośne kliknięcia rozlegają się, gdy Crush wypina naramienniki.
— Możesz spróbować — zgadza się bez protestu, odkładając naramienniki i odpinając sprzączki szerokiego pasa, który przytrzymuje w talii bojowe spodnie. — A może to ja przekonam ciebie?
Stoi przede mną w krótkim czarnym półgolfie bez rękawów i czarnych majtkach, które odsłaniają brzuch, lecz wspinają się wysoko na biodra, wydłużając jej nogi. Teraz to ja pożeram ją wzrokiem.
— To mają być twoje argumenty? — pytam, rozszerzając nozdrza.
— Nie potrzebujesz więcej argumentów, tylko czasu, żeby dotarły — oznajmia, zbliżając się do mnie sprężystym krokiem. — Dam ci ten czas, Cid. — Napiera dłonią na moją pierś, wpychając mnie z powrotem pod prysznic.
Nie wzbraniam się, gdy otacza mój kark rękoma, a jej usta szukają moich. Trochę się obawiam, czy się nie wycofa. Czy nie nabrała jeszcze innych wątpliwości po tym jak Sinclair znów się koło niej kręci? Mam nadzieję, że nie. Że tym razem to nie okaże się tylko snem.
God, let it be this time
Wystarcza mi jej bliskość, jej chętne biodra, wilgotne usta, stęskniony dotyk i jestem gotowy. Warczę i zamieniam nas miejscami, opierając Crush o ścianę. Dziewczyna trąca łokciem pokrętło, puszczając na nas wodę. Żadne z nas się tym nie przejmuje. Unoszę jej biodra. Oplata mnie nogami, a ja poruszam się wolno. Przymykam oczy, z zadowoleniem śledząc zmiany na jej twarzy. Uwielbiam patrzeć w jej oczy, kiedy odczuwa przyjemność z mojego powodu. Ale teraz coś nie daje mi spokoju.
— Dlaczego... Są jeszcze bardziej... Zielone? — pytam, nie przerywając pchnięć.
— Co? — dyszy Crush, przesuwając nierównym dotykiem po mojej szczęce i próbując ogniskować na mnie spojrzenie.
— Twoje cholerne oczy! — syczę, zatrzymując się w niej. — Co jest z nimi nie tak?!
— Kurwa, Cid! — warczy Crush, wbijając mi paznokcie w kark; przez mgłę jej spojrzenia przebija się gniew, co pociąga mnie jeszcze bardziej. — Nie będziemy teraz rozmawiać — ucina, a ja czuję jak niecierpliwie porusza biodrami, próbując zmusić mnie do ruchu.
— Dlaczego? — Nachylam się, by mówić wprost do jej ucha. — Teraz przynajmniej nie uciekniesz.
Crush prycha z irytacji, zaciskając mocno szczękę, a ja tonę w jej niezdrowym, rozgniewanym spojrzeniu.
— Mógłbym…
— Zamknij się i… Och!
I get it right
— Kapitanie. — Po wszystkim odwraca się do mnie, jej usta rozciągają się w leniwym, rozkosznym uśmiechu i w tej jednej chwili wszystko jest w porządku, wszystko jest jak być powinno. Ile bym dał, żeby tak już zostało.
A jednak ukłucie niepokoju rozchodzi się po moim ciele zaraz po fali przyjemności.
— Zrobimy tak: — zaczynam, pocierając kciukiem kącik jej ust — sprawdzimy, co jest grane — kładę palec na jej ustach, gdy widzę, że chce się odezwać — pod jednym warunkiem — kontynuuję stanowczym tonem — nikt się nie będzie wychylał. Zagramy w ich pieprzoną grę. Zobaczymy, ile z tego jest prawdą.
Mam jeszcze jeden pomysł, ale wolę na razie nie zdradzać go Crush. Po co od razu psuć nastroju.
Crush wspina się na palce i całuje mnie delikatnie.
So I'm cuttin' that branch off the cherry tree
Singin' this will be my victory
— Wiedziałam, że zrozumiesz.
— Nie wiem, czy nie będę tego żałował — marudzę, patrząc spod powiek na jej wciąż zaczerwienione policzki i błogi wyraz twarzy. — Pamiętaj: masz być, kurwa, grzeczna — mówiąc to daję jej klapsa i przyciągam jej biodra do swoich. — Może… przydałby się jeszcze jakiś argument… Żebym nie zmienił zdania.
Lecz Crush śmieje się i tym razem wyrzuca mnie spod prysznica.
— Może później, kapitanie. — Uśmiecha się psotnie, zamykając kabinę.
Wzdycham, przewiązując się w pasie ręcznikiem.
— Jeszcze jedno — odwracam się w drzwiach, jedną ręką przytrzymując ręcznik. — Zamieszkamy poza Midgarem.
— Co?! — Crush rozsuwa drzwi. Nie zdążyła jeszcze pozbyć się półgolfu. — Jak to? To jak niby… Przecież nie możemy co dzień latać do Rocket!
— Do Rocket nie, ale może gdzieś bliżej.
— Ale… Przecież ja nie potrafię.
Wzruszam ramionami.
— Nauczę cię.
— Chyba cię…!
Zamykam drzwi. Automatycznie sięgam po paczkę fajek, którą zwykle noszę za paskiem pilotek, ale wtedy uświadamiam sobie, że przecież dopiero co wylazłem spod prysznica, więc nie mam przy sobie niczego poza tym pieprzonym ręcznikiem. Kręcę głową i ściągam brwi, słysząc, że Crush dalej się piekli za drzwiami łazienki.
A ja nawet nie zdradziłem jej pomysłu, który naprawdę ją wkurwi.
Hej :)
OdpowiedzUsuńDios, ja chcę walkę Cida z Cloudem przy tej maszynie! Mało mnie obchodzi, że się przeprosili i mniej więcej wiadomo, o co się piekli, ja chcę szczegóły!!! Gdzie petycję wysłać?
Wach, jakże od razu się wpada w ten tekst. Czuję się w tym uniwersum już tak dobrze, że po prostu czuję jak jeszcze jeden obserwator tego wszystkiego, który ma prawo reagować uniesieniem brwi czy prychnieciem. Nawet bym fajkę w usta wpakowała, gdybym paliłam
Nie mam pojęcia, co wymyślił Coś, za to wiem, że Barret ma moją sympatię.
Pozdrawiam