Słowa z tematu nie padają wprost (choć myślę, że i tak padną w kolejnym tekście), lecz mam nadzieję, że jego sens ukaże się po przeczytaniu tekstu ;)
And this is Set.
Nie mogłam wybrać, każdy wyszedł cudownie ;D 2, 3 i 4 to bardzo szkwałowy Set, ale 1 też jest bardzo ciekawy.
— Eikon ciemności? — Między brwiami Cida już od dłuższego czasu pogłębia się pionowa zmarszczka. — Chcesz mi powiedzieć... Że Rhys władał Odynem?
Eris wzdycha niecierpliwie i kręci głową.
— Nie słuchasz mnie. — Podnosi mętny od alkoholu i wspomnień wzrok na mężczyznę. — Rhys nie był dominantem. Tak jak ja nim nie jestem. — Cid prycha i otwiera usta, zamierzając się z tym nie zgodzić, lecz Erish gromi go spojrzeniem. — Ale tak, w pewien sposób dysponował mocą eikona. Nie Odyna – ten, jak wiesz, jest związany z Barnabasem Tharmem — wymawia imię i nazwisko króla Waloedu z widocznym niesmakiem. Wzdycha i kontynuuje: — Nie tylko eikon ognia i wiatru ma swojego bliźniaka. — Patrzy uważnie na twarz Cida, próbując się zorientować, czy mężczyzna posiada tę wiedzę. — Każdy eikon ma bliźniaka.
Cid wydaje się umiarkowanie zaskoczony, jakby domyślał się, że tak jest. Kręci powoli głową, zamyślony.
— Domyślałem się, ale wciąż nie mogę tego pojąć… Zawsze mówiono o tym, że każdy żywioł ma jednego strażnika. Lecz nagle przebudził się Ifryt – drugi eikon ognia…
— No właśnie, muszę pogadać z Clivem. Skoro i tak już się rozprułam.... — mówi cicho Erish, jakby do siebie, unosząc do ust kubek z resztą rumu, który Cid szybko uzupełnia.
— A potem ty… — Szyjka butelki zamiera w drodze do drugiej szklanki, gdy zielone oczy uważnie wpatrują się w twarz dziewczyny. — Od początku wiedziałem, że coś w tobie mnie zaskoczy. Ale dopiero rozmowa z Księgarzem nakierunkowała mnie na ten tor.
— Hm. — Erish uśmiecha się niewesoło, przyglądając się splatanym dłoniom. — Co mnie zdradziło?
— Oprócz wiatru, który często zrywa się lub cichnie w twoim towarzystwie? — śmieje się Cid, lecz niemal natychmiast odzyskuje powagę. — Z początku sądziłem, że przejęłaś Garudę, ale przecież jej moce wchłonął nasz drogi Clive. No i skoro pojawił się Ifryt… Spędziliśmy z Księgarzem długie godziny, wertując stare, zakurzone tomy, aż natknęliśmy się na wzmiankę o Zefirze. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy może naprawdę coś wybudza inne eikony. W końcu Sztorm i Popiół nazywamy Bliźniętami, może każde z nich ma swoje eikony?
Kącik ust Erish unosi się wyżej, tak jak jej wzrok.
— Ciepło — mówi, wpatrując się w ciekawskie, zielone oczy — i zimno.
Cid wzdycha z irytacji.
— To znaczy…? — próbuje zachęcić Erish, by kontynuowała, polewając więcej rumu. Erish cicho się śmieje.
— Poczekaj, muszę zapamiętać ten wyraz twarzy. — Dotyka palcem jego podbródka, tym delikatnym ruchem zmuszając go, by się wycofał. Wraz z rumem. — Cid Telamon, który czegoś nie wie. — Śmieje się głośniej w odpowiedzi na jego naburmuszoną minę.
— Lubisz się nade mną znęcać, przyznaj. — Cid mruży oczy, jego głos nisko wibruje.
— Trochę — przyznaje Erish, zagryzając od wewnątrz policzek. Rum przyjemnie rozluźnia mięśnie i umysł. Dziewczyna czuje, że jeśli kiedyś ma komuś opowiedzieć do końca tę historię to teraz i jemu. — Powiem ci to, co przekazał mi Rhys. Co mi… pokazał.
Wzrok Erish znów traci ostrość. Mimo że utkwiła go w siedzącym obok mężczyźnie, zdaje się, jakby patrzyła przez niego.
Cid chrząka.
— Mam nadzieję, że oszczędzisz mi pikantnych szczegółów.
Ten komentarz na chwilę ściąga myśli Erish z powrotem. Zamierza go zganić, ale…
— Skoro nie chcesz się niczego nauczyć...
Cid zapowietrza się i unosi brwi, lecz dostrzega drgający kącik ust Erish i po chwili sam się uśmiecha.
— Chyba muszę wymienić zapasy wina z kryjówki na rum — wnioskuje.
— Zrób to, a już na zawsze utkniemy na statku… — urywa, znów popadając w zamyślenie. Cid jej nie ponagla, czeka. Ma ochotę położyć dłoń na jej zaciśniętej na krawędzi koi tuż obok dłoni, ale tego nie robi.
— Rhys był… bardzo bezpośredni. Ale nie wtedy, gdy trzeba było coś wyjaśniać. Wtedy nie lubił mówić wprost. Chciał, żebym doświadczała rzeczy na własnej skórze. Może myślał, że po prostu mu nie uwierzę, gdy wyzna prawdę.
Długo wędrowaliśmy po Popiele. Zawsze znajdował jakiś pretekst, ale sądzę, że chciał, żebym po prostu zwiedziła świat. Jakby uważał, że to mi się należy po tych wszystkich latach w niewoli.
— Ilu… — przerywa dość nieśmiało Cid, odchrząkując i nie patrząc na Erish. — Ilu miałaś panów?
Erish zastanawia się tylko przez sekundę.
— Szesnastu — odpowiada, obserwując reakcję Cida.
— To… dużo — orzeka wreszcie mężczyzna — biorąc pod uwagę, że wyglądasz na jakieś dwadzieścia pięć lat. Ciężko uwierzyć, że szybko się ciebie pozbywali. Z tym nieograniczonym potencjałem… Eter zdaje się nie mieć na ciebie negatywnego wpływu.
— Nie zawsze tak było. Miałam swoje limity — prostuje Erish. — Ale rzeczywiście zawsze mogłam pracować ciężej i dłużej niż zwykła Naznaczona. A im bardzo się to, oczywiście, podobało. I rzeczywiście, mimo uciążliwego charakteru, wcale nie chcieli szybko się ze mną rozstawać.
Zielone oczy zwężają się dociekliwie, ale Cid postanawia nie drążyć dalej. Na razie.
— Przepraszam, przerwałem ci. Mówiłaś o wędrówkach po Popiele.
Erish z wysiłkiem próbuje odnaleźć się we własnych wspomnieniach.
— Tak. Rhys. Lubił zwiedzać ruiny. Lubił o nich opowiadać i chętnie odpowiadał na moje pytania, jeśli ich dotoczyły. Miałam całkiem sporo pytań. Byłam głodna wiedzy o świecie, który wreszcie mogłam poznawać. Więc pytałam.
Im dłużej wędrowaliśmy, im więcej wolności zaznawałam, tym śmielsza byłam. Otwierałam się. Zwłaszcza gdy zrozumiałam, że nie muszę się go obawiać. Nigdy nie podniósł na mnie ręki, nieważne co mówiłam i robiłam. To było coś nowego dla mnie. Mężczyzna, który nie chciał mnie zniewolić. Gdy to pojęłam… Chyba wtedy go pokochałam. — Erish opuszcza wzrok, jakby nagle zawstydziła się wspomnień. — Zrzekając się praw do mnie, nabył ich więcej niż ktokolwiek inny. Nie chciał być mi panem, a panował nade mną lepiej niż ja sama nad sobą panuję. Umiał do mnie dotrzeć, a kiedy trzeba: usadzić. Kiedy się zapędzałam, mówił…
— Na wszystko przyjdzie czas — mówisz, ale coraz trudniej gasić ten pożar, z coraz mniejszym przekonaniem odsuwasz mnie od siebie.
Coś wymyka się spod kontroli. Coś między nami. Wygląda na to, że się tego spodziewałeś. Jesteś zdeterminowany, by utrzymać w ryzach pragnienia. Ale ja nie byłam na to gotowa.
Wpatruję się w twoje usta, wygłodniale. Spękane wargi są gorące i mokre od pocałunku. Chcę więcej. O wiele, wiele więcej. Nie wiem, co ze mną robisz, czemu poważny wyraz twarzy i beznamiętny ton głosu doprowadzają mnie do szaleństwa, czemu twoje opanowanie burzy moją krew i ten zalegający na dnie twojej duszy spokój, dlaczego tak mnie wznieca. Czemu chcę patrzeć w twoje różne oczy i zdzierać z ciebie ubranie, dlaczego chcę krzyczeć, wplatając palce w te ciemne włosy.
— Dlaczego — warczę niecierpliwie, ponownie zmniejszając dystans między nami. — Nie czujesz tego? — szeptam do twojego ucha, przygryzając je. Mocno. — Jak możesz to znosić z takim spokojem — wzdycham z pretensją, a ty wypuszczasz powietrze przez nos.
— Nie masz pojęcia, ile mnie to kosztuje, dziewczyno — ganisz mnie warknięciem.
MY HEART KEEPS BREAKING
OVER AND OVER
Ciepło, które mi dokucza, jeszcze się wzmaga, jakby z góry lał się żar. Tymczasem niebo nad nami może i jest wyjątkowo pogodne, jak na klimat Popiołu, lecz bardzo oszczędnie rzuca światło na ruiny Upadłych, wśród których próbuję cię uwieść.
— To i tak się wydarzy — zapewniam cię niskim pomrukiem, nie mogąc oderwać oczu od twoich ust i płytkiej blizny, która je przecina.
— Wiem — odpowiadasz tak zachryple, jakby dręczyło cię naprawdę paskudne pragnienie. — Lecz zasługujesz na to, by choć raz w twoim życiu sprawy potoczyły się jak należy — mówisz, podbijając moje serce. — Muszę… być pewny, że naprawdę tego chcesz.
— Do cholery, a czy to jest wciąż mało czytelne? — złoszczę się, oblizując spierzchnięte wargi.
— Za potrzebą ciała winno podążać poznanie. — Czy ty właśnie serwujesz mi jakieś filozoficzne gadki? — A ty wciąż powtarzasz, że właściwie mnie nie znasz.
— No to opowiedz mi więcej o sobie! — nakazuję, zirytowana, zakładając ręce na piersi.
Śmiejesz się, twoja dłoń na dłuższy moment zaciska się na moim ramieniu. Po chwili opierasz ręce na trawie za swoimi plecami, wygodnie siadając. Odchylasz głowę, wystawiając twarz na spotkanie nielicznych promieni słońca.
— Nie zrobię tego — odmawiasz. — Nie będę obiektywny. — Uśmiechasz się, ale jakoś niewesoło. — Moja przeszłość jest… dość mroczna. — Krzywisz się, ściągając brwi. — Powiedzmy, że jestem prawie pewien, że nie polubiłabyś mnie takiego, jaki byłem. Nie ma sensu, żebym cię do siebie zniechęcał. — Kącik twoich ust unosi się wyżej. — Teraz jestem kimś innym. Chcę, żebyś sama mnie poznawała. Tylko w ten sposób będziesz mogła zdecydować, czy chcesz wiązać przyszłość z kimś takim jak ja.
— Przecież powiedziałeś, że zabrałeś mnie od Liekkiego, żeby… Żebym… — Z jakiegoś powodu nie może mi to przejść przez usta.
— Żebyś została moją żoną — kończysz za mnie tak lekko, jakbyś wspominał jakiś mało istotny obowiązek, którego musisz się podjąć. — Jestem ci przeznaczony. — Kolejne stwierdzenie ciężkiego kalibru, którego wagę niwelujesz niefrasobliwym tonem. — Wiedziałem to od dawna, a kiedy cię zobaczyłem, zrozumiałem, że to prawda. Ale nie zamierzam poślubić cię wbrew twojej woli.
— Skąd niby to wszystko wiesz. — Mrużę oczy, czekając na odpowiedź, lecz milczysz. Wracam więc do poprzedniej strategii. — No dobra, załóżmy, że ci wierzę. To czy to nie jest tak, że przed ślubem trzeba sprawdzić… czy… no wiesz. Czy się do siebie… pasuje. — Zbliżam się, skradając w twoją stronę, lecz powstrzymujesz mnie, wyciągając otwartą dłoń, którą opierasz na moim czole.
— Nie testuj mojej cierpliwości — prosisz ochryple, odgarniając włosy; twoje nozdrza się rozchylają. — Nie wspominałabyś tego zbyt dobrze. Seks na twardej ziemi… Wgniótłbym cię w podłoże. Twój kręgosłup by tego nie wytrzymał.
Odsuwam się z cierpiętniczym westchnieniem, kładąc się obok na trawie, rozrzucam ramiona. Czuję, że policzki mi płoną, a pierś unosi szybciej.
— Pragmatyczny — warczę, zerkając na ciebie ze złością. — Dlaczego musisz być tak pragmatyczny!
Śmiejesz się gardłowo, odwracając głowę, by nawiązać kontakt wzrokowy. Włosy wracają na swoje miejsce, opadając na twarz. Urosły od dnia, w którym cię poznałam.
— Widzisz, oto chodzi: właśnie lepiej mnie poznałaś. — Uśmiechasz się, chowając twarz za ramieniem. Za rzadko to robisz. Rysy twojej twarzy tak przyjemnie łagodnieją, gdy się śmiejesz. — Teraz musisz zdecydować, czy mogłabyś zaakceptować taką cechę u swojego partnera.
— Mogłabym — odpowiadam po krótkim milczeniu. — Także wciąż masz szanse.
Odpowiadasz mi śmiechem i zapada przyjemna, letnia cisza, wypełniona szumem wiatru i cykaniem świerszczy.
— No to może powiesz mi chociaż — przerywam po pewnym czasie — dlaczego te ruiny różnią się od innych?
— Co masz na myśli? — pytasz, przeciągając zgłoski.
— Każde poprzednie, które badaliśmy, były… Przypominały… Hm. Wrak podniebnego statku?
— Tak? — zachęcasz, rzucając mi kose spojrzenie.
— Czy one naprawdę latały? — wyrywa mi się, nim kończę poprzednią myśl. — Wyglądają na ciężkie. Mówiłeś, że to jakiś rodzaj starożytnej ceramiki, tak? Trochę ciężko wyobrazić sobie to na niebie.
— A jednak unosiły się w powietrzu, prując przestworza.
— Naprawdę?!
— Nie wiem, Erish. — Wzruszasz ramionami. — Może. Może można się tego dowiedzieć. Ty mi powiedz: czym różnią się te ruiny od innych?
— No… One nie wyglądają, jakby kiedyś mogły się unosić. — Wpatruję się w roztoczone nad nami kamienne łuki, masywne u nasady i zwężające się ku górze. — To miejsce…. Całe to miejsce wygląda… jakby… czegoś strzegło.
— Yhym. — Nie wiem, czy zgadasz się, czy się nie zgadzasz. Rozglądasz się dookoła, patrząc na monumenty, wyrastające z zielonej trawy niczym kły z paszczy ziemi. — Jak sądzisz, co to może być?
Twoje palce zaciskają się na trawie. To jedyna oznaka twojej ekscytacji, lecz wystarczy, żebym zrozumiała, że jestem na właściwym tropie. Podążam spojrzeniem po zieleni i dostrzegam, że pomiędzy źdźbłami prześwituje miejscami jasne, kamienne podłoże. Cała konstrukcja tuli się do skalnej ściany, pełnej zawiłych żłobień, a dwa mniejsze łuki splatają się ze sobą, na jej tle, wyglądając trochę jak…
— Brama — mówię, a ty rozciągasz usta w uśmiechu. Nie potwierdzasz, ani nie zaprzeczasz, ale zdajesz się zadowolony z mojej odpowiedzi. — Pewno nigdy się nie dowiemy, dokąd mogła prowadzić — wzdycham, podnosząc wzrok na wznoszącą się na szczycie wzniesienia iglicę. Z dołu wygląda niepozornie, choć w rzeczywistości sięga wysoko i ma średnicę kilkudziesięciu metrów. W oddali na horyzoncie widać jej siostry: identyczne, wznoszące się ostrym pazurzym kształtem wieże, celujące szpicem w niebo, jakby rzucały wzywanie bogom.
— Bramy otwierały się tylko przed Upadłymi — oznajmiasz cicho, podobnie jak ja przyglądając się wieżom na tle ciemniejącego nieba, lecz nagle jakbyś o czymś sobie przypomniał, wstajesz, otrzepując ręce. — Chodź. — Wyciągasz do mnie dłoń, pomagając podnieść się na nogi. — Już zmierzcha, a musimy jeszcze dotrzeć do miasta.
Tego samego wieczora wynajmujemy pokój w zajeździe niedaleko Stonnhyru. Zdajesz się dziwnie pobudzony, twoje różnobarwne oczy łypią na wszystko podejrzliwie, a te ciemniejsze wypełnia coś dzikiego. Coś… podłego.
(coś jest nie tak)
Próbuję otrząsnąć się z tego wrażenia, zignorować uczucie niepokoju, które każe mi kwestionować twoje intencje. Zamawiam dla nas kolację i dzban piwa. Zostawiam cię przy stole, trochę rozkojarzonego i idę odświeżyć się do pokoju, lecz czuję, że śledzisz każdy mój krok, gdy wchodzę po schodach na piętro.
HEY, DON'T LET ME OUT YOUR SIGHT
Odwracam się, ściągając brwi. O co chodzi? – pytam niewerbalnie, rozkładając ręce. Wzruszasz ramionami, ściągając usta. Przestajesz się we mnie wpatrywać, strzelając spojrzeniem na boki, jakbyś spodziewał się ataku.
(coś jest nie tak)
Przeszywa mnie dreszcz i udziela mi się twoje napięcie. Postanawiam jak najszybciej ponownie do ciebie dołączyć.
Okazuje się, że tego wieczora nie powinnam spuszczać cię z oka ani na chwilę.
Drzwi zajazdu otwierają się, gdy wracam. Do środka wtacza się grupka żołnierzy.
Królewscy.
Prędko odnajduję cię spojrzeniem. Oczywiście natychmiast ich dostrzegasz. Zamierasz, jak drapieżnik, który wietrzy zwierzynę. Jednocześnie zdaje mi się, że na twojej twarzy znać ulgę. Jakby wreszcie wydarzyło się to, czego się spodziewałeś i już możesz przestać czekać.
Zrywasz się z miejsca, masywne krzesło szura po podłodze, wzbudzając czujność żołnierzy. Nim którykolwiek z nich reaguje, już trzymasz jednego za gardło. Wymieniacie kilka niesłyszalnych dla mnie w zgiełku karczemnych rozmów słów, po których krzywisz się okropnie i sięgasz po miecz.
— Nie znowu… — jęczę, zbiegając po schodach, by spróbować cię powstrzymać.
Trzech z nich już nie żyje, gdy staję u twojego boku. Połowa twojej twarzy jest zachlapana krwią. Ścierasz ją z oczu i mimo moich protestów, przebijasz mieczem gardło kolejnego z żołnierzy. Krew chlapie na mnie i na ciebie. Dookoła wybucha panika. Krzyki i wycie kaleczą uszy. A ty wyglądasz na obłąkanego z tą czerwienią na twarzy i furią w oczach. Parujesz ciosy dwójki pozostałych, rozwścieczonych Królewskich, wciągając mnie za swoje plecy.
Znów robi się ciemniej. Pochłania nas mrok, wszystkich. Wszystko. Wzbudza we mnie nienaturalną senność. Próbuję z nią walczyć, ale nie wiem, czy mi się udaje. Chyba nie. Gdy powraca jasność, pomału rozpoznaję kształty. Trupy królewskich żołnierzy ścielą się u twoich stóp, a ty stoisz nad nimi, dysząc. Krew spływa po twojej skroni i brodzie. Królewska krew.
— Czemu to robisz?! — krzyczę, zszokowana śmiercią i twoją brutalnością.
Kręcisz głową, jakbym miała nie zrozumieć odpowiedzi, ciemne, pozlepiane krwią włosy opadają na jedno z oczu. Wpatrujesz się we mnie bez słowa, twoja pierś unosi się i opada pod skórzaną kurtą. Krótkim, gwałtownym ruchem pozbywasz się krwi z ostrza. Ze zdziwieniem dostrzegam lekki uśmiech błąkający się w kącikach twoich ust. Z przerażeniem obserwuję, jak się poszerza, aż staje się wręcz nienaturalnie szeroki. I całkowicie nieuzasadniony.
(coś jest nie tak)
Wykorzystujesz moje zaskoczenie. Podchodzisz nagle i wpijasz się w moje usta. Twoje są chłodniejsze niż przedtem. Zachłanne, lecz zimne. Kładziesz zachlapaną krwią dłoń na mojej żuchwie, przesuwając ją aż na kark. Głód we mnie pragnie zignorować okoliczności, lecz metaliczny posmak w ustach skutecznie otrzeźwia umysł, nie pozwala zapomnieć. Stanowczo przerywam pocałunek, namiętny, lecz zupełnie nie na miejscu.
— Co ty wyprawiasz? — Odpycham cię, przejęta grozą.
— Jak to co. Pragnę cię. Ty też mnie pragniesz. A za pragnieniami należy podążać.
Moje oczy zwężają się podejrzliwie. Nie brzmisz jak ty. Ale jeszcze nie wiem, co się nie zgadza. Obserwuję, jak świrujesz, zdając się z trudem powstrzymywać od mordowania uciekających w popłochu ludzi, wzdrygam się, gdy dobijasz jednego z jeszcze żyjących żołnierzy. Zaczesujesz włosy palcami, przerzucając je z twarzy w tył, wciąż szeroko uśmiechnięty i kiedy zatrzymujesz na mnie wzrok, widzę, co tu nie pasuje.
Twoje oczy są czarne. Nie ma śladu po pięknym złotym odcieniu. Patrzysz na mnie czystym, niepohamowanym mrokiem, esencją nocy, w której kłębi się żywa pustka. Oddychasz szybko, widzę jak drżą ci nozdrza.
CAN'T TRUST MYSELF TONIGHT
— Jesteś taka pierwotna i… czysta. — Oblizujesz usta, wpatrujesz się we mnie łakomie. — Jak to w ogóle możliwe? — Gorączkowy szept, z którego niewiele rozumiem. — Jeszcze… Jeszcze… Nigdy żadnego nie miałaś?
— Słucham? — Nie dowierzam w to, co słyszę. — Czy ty się aby, kurwa, nie zapędziłeś?! O czym ty w ogóle… Tu! Teraz?! Stoimy wśród trupów, Rhys! A ty wygadujesz jakieś…
Śmiech, którym wybuchasz, jeży wszystkie moje włosy. Wybucha niepozornie, niegłośno, by przerodzić się w jazgot przypominający ujadanie wściekłych psów. Stoję osłupiała, rozumiejąc, że coś jest bardzo, bardzo nie tak. Coś z twoimi oczami, z głosem… z tobą.
— Jaka wyszczekana! Jaka… wyczekana. — Patrzysz na mnie z takim głodem, że zaczynam się zastanawiać, czyaby nie chcesz mnie pożreć naprawdę. — No, to mi się podoba! — Zacierasz ręce, szczerząc do mnie zęby. Czy tylko mi się wydaje, czy są ostrzejsze, niż powinny być? — Naprawdę jeszcze nigdy żaden eikon cię nie tkną? Nikt nie wpychał ci swoich mocy, żądając w zamian trochę ciała? — Lubieżnie oblizujesz wargi, drapiąc się po policzku. Dostrzegam, że paznokcie masz długie jak szpony i ze strachem kręcę głową, nie próbując nawet zastanawiać się nad tym, co mówisz.
— Och, więc czy mogę być pierwszy?! — Zdaje się, że zaraz zaczniesz podskakiwać z ekscytacji i uciechy, choć jej powód jest dla mnie całkowicie niejasny. — Mogę, mogę, mogę?!
Przykładasz swój dziwny miecz o zakrzywionym ostrzu do własnego gardła.
— Stój! — wrzeszczę, wyciągając przed siebie ręce. Patrzysz na mnie pytająco, unosząc brwi. Radość w jednej chwili spływa z twojej twarzy.
— Nie zgadzasz się? — cedzisz przez zęby, w czarnych oczach zapalają się pierwsze iskry gniewu. — Lepszej oferty nie będzie, możesz mi wierzyć! Jeśli się nie zgodzisz i tak to zrobię! — Na twojej szyi pojawia się rozcięcie, które pogłębiasz. Sparaliżowana obserwuję jak wypełnia się krwią, która przebiera brzegi rany i spływa w dół.
MY HEART KEEPS BREAKING
— NIE! Proszę… Nie rób tego. — Czuję jak drżą mi usta, głos zapewne też. — Ja… Ja się zgadzam. — Nie mam pojęcia, czego ode mnie oczekujesz, ale najwyraźniej mam się zgodzić, więc to robię. — Tylko nie tutaj, na bogów! — Rozglądam się, próbując zwrócić twoją uwagę na to, że stoimy wśród martwych ciał i masakry, jaką urządziłeś.
— Och. — Opuszczasz miecz, patrząc dookoła. — Rzeczywiście sceneria mogłaby być trochę bardziej romantyczna, w końcu to będzie twój pierwszy raz! — Puszczasz do mnie oko, wraca ci dobry humor. — Masz rację.
Daję się zwieść tym przyznaniem, opuszczam ręce i przez ułamek sekundy odzyskuję nadzieję, że to wszystko zaraz się skończy, uspokoi, że mi to wyjaśnisz i unikniemy dalszego obłędu.
— Te ścierwa wszystko psują — podsumowujesz, nagle unosząc i z impetem wbijając obcas ciężkiego buta w oczodół najbliższego trupa. — Pier-do-lo-ne! Kró-lew-skie! Śmie-ci! — Po każdej sylabie unosisz nogę i ponownie miażdżysz twarz żołnierza. Gdy kończysz, patrzysz na mnie. — Przepraszam, powiedziałem: „królewskie”?
Nie czekasz na moją odpowiedź, powtarzasz całą procedurę.
CAN YOU TALK ME OFF THE LEDGE AGAIN?
— Pier-do-lo-ne! Ku-rew-skie! Śmie-ci!
Rechoczesz jak wariat, podczas gdy zmasakrowane ciało już w zasadzie pozbawione jest twarzy. Robi mi się niedobrze, odwracam wzrok, łapczywie łapiąc powietrze ustami.
— Dobra, zmywajmy się stąd! — słyszę twój zmieniony głos gdzieś nad sobą i czuje, jak zarzucasz na mnie ramię. — Nawet mam pomysł dokąd!
Otaczają nas cienie, obłapują zachłannie, spowijając w całun, zakrywając świat.
W twarz uderza mnie świeże powietrze i chłód nocy. Upadam na kolana, gdy cienie odsuwają się ode mnie. Kaszlę, walcząc ze ślinotokiem, lecz prędko unoszę głowę, słysząc, że się oddalasz.
Rozpoznaję miejsce, w którym się znaleźliśmy. Jesteśmy wśród ruin, gdzie spędziliśmy popołudnie. Wychodzący zza chmur księżyc rzuca na nie swój blask. Nocą wyglądają jeszcze bardziej majestatycznie. Ale to kiepski moment, by je podziwiać.
— Ej, Erish! — wołasz, zbliżając się dziarskim krokiem do skalnej ściany, żłobionej technologią starej cywilizacji i zerkasz na mnie przez ramię, opierając otwartą szeroko dłoń o skałę. — Powiedział ci?
Czuję, że ziemia pode mną zaczyna drżeć, a żłobienia w skale, przy których trzymasz rękę, wypełniają się opalizującym, niebieskim światłem, rozwierającym szczeliny układające się w kształt bramy.
— Powiedział ci, kim jest?
Szczerzysz do mnie zęby i wyglądasz naprawdę upiornie, pokryty krwią wrogów, z obłędem w oczach, naznaczony grzechem i głodem.
— Jesteś… — Drżenie narasta, a brama otwiera się na moich oczach. — Upadły.
Hej :)
OdpowiedzUsuńTen rum to jednak i usta ludziom otwiera, do bram pamięci się dobija... Chyba faktycznie Cid powinien o nim pomyśleć w szerszym kontekście :D
Ej no, nie lubię Rhysa, co już chyba dałam odczuć, bo coś mi się w nim nie podoba, ale po tym tekście... Dios, nawet nie wiem, jak to skomentować. Może tak - gdybym była na miejscu Erish, kiedy Rhys ustępuje Upadłemu w swoim ciele, to zwiałabym, gdzie pieprz rośnie, zamiast próbować go powstrzymać pośród coraz większej liczby trupów. Brutalność, którą opisałaś, jest gorsza niż samo brzmienie tego słowa. Aż mnie ciarki przeszły. Brr.
Ale i tak mega mi się podoba, bo wpisuje się w całość serii.
A najbardziej przeraża mnie Set w pierwszej wizualizacji.
Pozdrawiam
Miachar
Nie wiem, czy to już mówiłam, ale lubię brutalność w tej części. Cała ta historia naprawdę komponuje się w klimaty XVI. Powoli, krok po kroczku dążymy wreszcie do punktu kulminacyjnego :D No i jeszcze czekam na to, co Rhys odjebie, bo to, że go poznajemy to pewnie początek zamieszania, jakie wprowadzi :D Czy Cid zdoła zobaczyć koniec Rhysa? :D
OdpowiedzUsuń