Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 10 marca 2024

[164] seolma ~ Miachar

 Tekst nie próbuje wyśmiać wiary chrześcijańskiej czy jakiejkolwiek innej, jest tylko wariację na temat myśli, które po przeczytaniu kluczy nawiedziły autora. Przy czym nawiązywać może do przeróżnych wierzeń.


설마

Nad moją głową świeciły miliony gwiazd. Jedne widoczne bardziej, inne mniej, jednak wszystkie tak samo piękne i odległe. Ten widok mógł uspokajać, kiedy było się zwykłym szarakiem. Mnie ich wygląd odciągał od obecności bytów wokół mnie. O wiele łatwiej było zadrzeć głowę do góry i westchnąć w zachwycie niż skupić wzrok na najbliższej postaci i dojrzeć na jej ciele unoszące się bóstwo wszelkiej maści.

Każde z nich wydawało się takie samo, jeżeli chodzi o wygląd, ale wiedziałam, że to tylko pozory – zasłona, by żaden demon czy nieposłuszne małe bóstwo nie chciało wejść w drogę i rozpocząć bezsensowną bitwę. Dopiero kiedy chciało się wejść w bezpośrednią interakcję, przybierały prawdziwą postać. A jej, szczerze mówiąc, lepiej było w ogóle nie poznać.

Bóstwa były tu przed człowiekiem, tylko niektórzy z ludzi zdołali je zobaczyć i się nimi zainteresować. Można by nadać im liczne imiona i nie znać ich pod żadnym z nich. Nieosiągalne dla ludzkiego spojrzenia i wyobrażenia, przysiadały na ramieniu każdej z dusz.

Moja była skażona i nie miała żadnego takiego towarzystwa, dlatego mogłam zobaczyć, jak bóstwa przeskakują z jednej duszy na drugą, jeżeli ta pierwsza zachoruje lub zamieni się w czyste zło albo umrze. Coś takiego nie mogło wydarzyć się ze mną, a moje istnienie skazane było na wieczną wędrówkę wśród istot wszelkiej maści. 

Najgorsi z nich byli ludzie. Uważałam tak, nawet jeśli sama byłam człowiekiem. To ludzie nawzajem budzili w sobie strach, byli chciwi i mściwi, a to było pożywką dla tych z bóstw, które dążyły do chaosu i zniszczenia. Na co komu były dobroć, uprzejmość i lojalność? Nie wspominając o miłości i wierze w wartość drugiego człowieka. To były jedynie mrzonki, by stworzyć nieosiągalny cel i obiecać nikomu nieznane Niebo.

Westchnęłam, odwracając twarz od gwiazd. Gdyby wszystko zależało ode mnie, porzuciłabym ten zakłamany padół, by wieczność poświecić właśnie nocnemu niebu, ale przez swoje skażenie musiałam na poważnie zajmować się przypadkami, kiedy bóstwa za bardzo chciały ingerować w życie dusz, na których ciałach przysiadły. Choć powszechne było wierzenie w aniołów stróżów – którymi były te bóstwa na ramionach – to nijak się to miało do rzeczywistości. Tak naprawdę te niedostrzegalne istoty prowadziły dusze tam, gdzie same zechciały: albo ku całkowitej destrukcji, albo do iluzji bycia dobrym. Rzadko kiedy można było być pośrodku, zdecydowanie częściej któraś szala musiała przeważyć, a pełna równowaga była jedynie mrzonką.

Dlatego potrzebni byli strażnicy jak ja, którzy sprawdzą, czy każdy człowiek ma przechyloną wagę. Wpływały na nią uczynki, a zobaczyć ją można było jedynie u tych, po których zmierzał Żniwiarz. Przynajmniej tak wynikało z moich obserwacji, bo na dobrą sprawę nikt nie wprowadził mnie do tego, jak naprawdę wygląda ten świat. Nie miałam żadnego przewodnika w osobie mistrza czy w formie papierowego przewodnika. Doświadczałam codzienności pozwalało mi uczyć się, jak to wszystko działa. 

Nikt też nie był chętny, by mnie wprowadzić. Właściwie to nawet nikt się mną nie zainteresował, choć napotkałam na swojej drodze innych – dosłownie dwie osoby i to jak byłam dziewięciolatką, ale to zawsze coś – którzy jak ja widzieli dusze w ludzkich ciałach, bóstwa na ich ramionach i demony, które chciały zacząć władać tym, co nigdy nie miało być ich. Jakby to nie miało znaczenie, że jesteś jak oni. Nie było żadnego ugrupowania, zgromadzenia, które mogłoby dać mi wskazówki, kim jestem i co powinnam robić, by swoim istnieniem przykładać się do czegoś większego. Na dobrą sprawę byłam ze wszystkim sama.

Jak całe swoje życie.

– Och, na litość boską – mruknęłam do siebie, widząc, jak w moją stronę nadchodzi ktoś z niebieską kulą nad lewym ramieniem. Nie dotarłam jeszcze do informacji, dlaczego bóstwa wybrały właśnie lewe ramię, ale umiałam już rozróżnić ich kolory. Choć ta barwa niebieskiego była przyjemna dla oka, nie kryło się w niej nic dobrego. – Znowu? 

Samo w sobie bóstwa niebieskie nie były szkodliwe dla innych poza tymi, na których pasożytowały, zmuszając je do nieczystych zagrań, kłamstw i wpadania w hazard. Gorzej było, kiedy orientowały się, że jakiś człowiek jest w stanie je dostrzec. Wówczas robiły wszystko, by utrudnić mu życie – stalking przez osobę swojego „żywiciela” był najczęściej wybieraną metodą. Czasami, niestety, posuwały się do takiej manipulacji zarówno swoim żywicielem, jak i celem, że obie dusze w swych wyniszczonych ciałach trafiały do zamkniętych zakładów psychiatrycznych. Usłyszałam raz, właśnie będąc dzieckiem, że podobnie prowadzona przez bóstwo gra skończyła się śmiercią obojga ludzi. Samobójstwem rozszerzonym, jak oznajmiono przy szybkim zamknięciu sprawy. W takich sytuacjach bóstwo szukało kolejnych ofiar. A cele niebieskich bóstw to zawsze były „dzieci niczyje” – jednostki, do których żadne inne bóstwo nie zdołało się wcześniej przyczepić.

Nim człowiek z naprzeciwka zdołał mnie wyminąć, nasunęłam na głowę kaptur. Było też ku temu wytłumaczenie – zawiewało dość mocno od zatoki. Szkoda tylko, że była noc i nie mogłam założyć na nos okularów przeciwsłonecznych. Musiałam zagrać, że nie dostrzegam bóstwo, a to nie zawsze mi się udawało. 

Tym razem miałam szczęście, bo wystarczyło na nowo zapatrzeć się w gwiazdy, by nie wzbudzić podejrzeń. Do tego zacisnęłam dłoń w kieszeni na schowanym w niej scyzoryku. Potrzebowałam tej małej broni, by czuć się nieco bezpieczniej względem dusz i innych bytów.

Po chwili znowu byłam sama na ścieżce, choć nadal wyczuwałam obecność ludzi wraz z ich towarzyszami. Musiałam obrać drogę powrotną do mieszkania tak, by natknąć się na jak najmniejszą ich liczbę, by nie ryzykować, że coś się wydarzy, a ja zwrócę na siebie uwagę. Bo wtedy mogło być nieciekawie, jak wynikało z tego, co już wiedziałam o bóstwach. 

Pierwsza podstawowa informacja była prosta i łatwa do zapamiętania: bóstwa nie umiały współodczuwać. Jeżeli sprawiały takie wrażenie, to kłamały. Zamiast tego lubiły „objawiać” się swoim żywicielom w czasie, kiedy przeżywali jakieś kompromitujące sytuacje. I nie chodziło mi tylko o pierwszą plamę krwi miesięcznej widoczną na jasnozielonych spodniach, ale taką pomnożoną przynajmniej razy pięć. Czyli nie tylko jedną plamkę, a sporą plamę na pół tyłka, którą mogło zobaczyć pół szkoły, bo trzeci dzień okresu zaatakował z taką siłą, że założona podpaska nie mogła mu sprostać. Albo też jakieś wydarzenie na targu, kiedy chcąc być zwykłym, a przy tym uprzejmym klientem, człowiek stawał nagle w centrum uwagi i wcale nie takich przyjaznych spojrzeń. A to tylko dlatego, że samemu włożył swoje zakupy do siatki, bo sprzedawca miał jeszcze inne osoby do obsłużenia.

Bóstwa kochały być wrzodami na tyłku – pytanie, czemu się tam nie ulokowały? Bo to z wysokości ramienia człowieka miały dobry obraz, a przy tym nie znajdowały się na wysokości powyżej mózgu, więc nie można było zarzucać im, że próbują przejąć władzę nad jednostką ludzką. Ale to były pozory. Kiedy dały już znać, że są, zaczynała się zabawa.

I z tego brała się druga podstawowa informacja o bóstwach – to one miały rację, nie człowiek. I do tej racji zmuszały swojego żywiciela. Nakłaniały do popełnienia drobnych wykroczeń, a kiedy człowieka próbowało ruszyć sumienie, bo wciąż je jeszcze miał, bóstwa „wpuszczały” w duszę wieść, że nie, ona się myli, że takie wykroczenie nie jest niczym złym. A po kilku takich wybrykach namawiały do czegoś większego. Tak wyglądało to u duchów niebieskich. Duchy zielone namawiały na przemian do złych i dobrych czynów, a duchy czerwone – co mogło zaskakiwać – czuwały nad samym pozorem dobrem w rękach i sercach swoich żywicieli.

Z moich obserwacji wynikała jeszcze trzecia prawda o bóstwach – nie dbały zbytnio o żywicieli, bo zawsze szukały następnego. Nawet jeżeli od dekad przyczepione były do jednego człowieka, stale miały siebie szeroko otwarte na możliwy nowy cel. W taki sposób zabezpieczały się na przyszłość. Wiedziały, że żywiciel umrze, a one bez niego staną się niczyim władcą. Na to nie mogły sobie pozwolić, bo przecież to była ujma na ich istnieniu.

Bóstw podobnych do dusz jak moja – skażonych – nie spotkałam. Nie wykluczałam jednak, że gdzieś, może w innej części świata, jakieś istnieje. Gdyby nasze drogi się przecięły, może nie czułabym się już tak bardzo samotna. 

W drodze do domu zobaczyłam kogoś z zielonym bóstwem, które nagle zmieniło swoją barwę na niebieską. Nie pierwszy raz byłam świadkiem czegoś takiego, dlatego mogłam domyślić się tego, co się za moment wydarzy. Przez to powinnam także zareagować, ale zwróciłabym wówczas na siebie uwagę. To byłby znak, że być może mam coś wspólnego z bóstwami, a to mogłoby mnie zgubić.

Właśnie dlatego nie ruszyłam się z miejsca, kiedy młody chłopak – na moje oko nie miał więcej niż dwadzieścia lat – słuchając podszeptów bóstwa, wszedł na ulicę wprost pod nadjeżdżającą białą ciężarówkę. Na nic zdały się próby kierowcy, by się zatrzymać, nie podziałał również klakson, którego dźwięk rozpraszał wieczorny spokój miasta. Chłopak szedł przed siebie, gotowy pożegnać się z życiem. Krzyki innych spacerujących towarzyszyły narastającej wrzawie, ktoś nawet także wtargnął na jezdnię, by powstrzymać go przed wypadkiem, ale to było na nic – niebieskie bóstwo opuściło ramię swojego dotychczasowego żywiciela, a ja mogłabym przysiąc, że wśród wszystkich okrzyków słyszę jego śmiech. Głęboki i przerażająco mroczny. Jakby pochodził od samego diabła. 

Nie odwróciłam głowy, gdy doszło do zderzenia. Nie zamknęłam oczu, kiedy na asfalcie pojawiły się strumyczki świeżej krwi. Od razu mogłam powiedzieć, że chłopak osiągnął cel swojego bóstwa i jest całkowicie martwy – wśród swoich „zdolności” miałam tę, która pozwalała mi widzieć duszę opuszczającą materialną powłokę. Jak teraz, kiedy uniosła się nad ciałem potrzaskanego chłopaka, by unosić się coraz wyżej i wyżej, jakby teraz chciała stać się częścią samego kosmosu. Nie wiedziałam, gdzie finalnie się znajdzie, bo tej wiedzy nie miałam możliwości poznać, ale nie narzekałam na to. Podobna tajemnica pozwalała mi wierzyć nadal w to, że więcej we mnie z człowieka niż zmutowanego dziecka natury. 

Ktoś wezwał służby, kierowca ciężarówki nie uciekł, a próbował przywrócić życie chłopakowi. Gdybym przeszła na drugą stronę ulicy, mogłabym powiedzieć mu, że to całkowicie zbędna próba, bo jego już tu nie ma. Kto by mi w to jednak uwierzył? Czasami ludzie chcieli wiedzieć, że są w stanie zabawić się w Boga i kogoś ożywić. Prawda była taka, że zdarzały się momenty, kiedy nawet lekarze i postępy w medycynie nie były w stanie zatrzymać z góry ustalonego przez bóstwa losu.

To dlatego odmówiłam jedynie krótką modlitwę, prosząc, by dusza trafiła do miejsca, gdzie będzie mogła odpocząć i zaznać spokoju, po czym odwróciłam się i szybkim krokiem ruszyłam w stronę swojego mieszkania. Nie chciałam widzieć, kogo niebieskie bóstwo wybrało sobie teraz na swój kolejny cel. Bo to, że wybrało, było więcej niż pewne. Może wskoczyło na ramię kierowcy? Bo nie zauważyłam, by już jakieś w chwili zdarzenia miał. Gdyby to zależało ode mnie, posłałabym to bóstwo do wszystkich diabłów, ale możliwe, że by się z nimi zaprzyjaźnił i wysłał ich przeciwko mnie w akcji odwetowej. A wtedy nie miałabym żadnych szans.

Kolejne służby nadjeżdżały wozami na miejsce samobójczej śmierci, a ja starałam się odciąć od tego, że na ulicę wychodzą gapie i widzę bóstwa, które nimi dyrygują. Nie chciałam doświadczyć konsekwencji tego jednego zdarzenia, bo to, że jakieś będą, było więcej niż pewne. Czasami wolałabym w ogóle nie zorientować się, że moja dusza jest jałowa i żadne bóstwo jej nie chce, i nie wiedzieć, że w ogóle są jakieś bóstwa. Och, czy nie mogłam mieć życia jak inni ludzie? Niewiedza bywała błogosławieństwem. Nie widziałam jednak dla siebie drogi, jak skończyć z tymi „zdolnościami”, najwidoczniej pisane mi było bycie strażnikiem, który musi działać na własną rękę, bo nie ma dla takich istot jednej większej grupy.

Rozmyślałam o swoim przeznaczeniu, wracając przy tym do martwego chłopaka, zastanawiając się, czy gdyby wcześniej przypałętało się do niego od razu czerwone bóstwa, nadal nie cieszyłby się życiem, zamiast zacząć myśleć o śmierci. W tym wszystkim nieco zboczyłam z drogi i nie skierowałam się wprost do klatki bloku, a na ławkę umiejscowioną obok parkingu. Usiadłam na niej i zatopiłam się w tych rozważaniach, przez co dopiero po chwili, kiedy też odgłosy syren i nawoływań nieco przycichły, zdałam sobie sprawę z tego, że ktoś mnie obserwuje. Przez moment to było tylko przeczucie, coś jak dreszcz, który przechodzi przez plecy, kiedy dociera do niego, że znalazł się na czyimś celowniku – nawet jeżeli za ów celownik robi czyjś wzrok.

By nie dać łatwo po sobie poznać, że już wiem, iż w pobliżu jest ktoś jeszcze, kto ma na mnie baczenie, udawałam, że sięgam do kieszeni po telefon, w tym czasie rozglądając się nieco, na ile pozwalała mi przyjęta pozycja. W panującym półmroku mogłam dobrze zobaczyć jedynie najbliższe samochody, mimo to udało mi się wypatrzeć również postać. Z odległości mogłam ocenić, że jest raczej wyższa ode mnie i szersza w ramionach, co mogło sugerować obecność mężczyzny, ale musiałby podejść bliżej światła latarni, bym mogła to w pełni stwierdzić. 

I, ku mojemu zdziwieniu, właśnie to zrobił. Uczynił kilka kroków naprzód, wchodząc w kręg światła, a ja aż wstałam, bo nie wierzyłam w to, co widzę. 

Na ramieniu mężczyzny nie było żadnego bóstwa. Ani jedno nie walczyło tez o to, by się na nim ulokować, jak było to w zwyczaju w przypadku dusz, które jeszcze nie stały się żywicielem. Jak mówiłam, tylko dusze skażone nie miały swojego boskiego właściciela.

On był jedną z nich.

Tym samym był taki jak ja.

Jak ja?!

Seolma – wyrwało mi się z ust, kiedy podszedł jeszcze bliżej, zmniejszając dystans między nami do zaledwie trzech, maksymalnie czterech metrów. – Nie ma mowy – powtórzyłam, używając już ojczystego języka, a nieznajomy uśmiechnął się kpiąco kącikiem ust.

– Co, to twoje imię? Dziwaczne. Ale miło, że się przestawiasz. Chcesz się zaprzyjaźnić?

– Co?!

To się nie mogło dziać. Po ponad dwudziestu latach los chciał mi pokazać, że są dusze podobne do mojej i właściwie to hej, nie jesteś w tym wszystkim sama! Żarty sobie stroił czy co?!

Zupełnie nic nie rozumiejąc, wpatrywałam się w mężczyznę, a on odwzajemniał spojrzenie. Jego ramię pozostawało puste, a wszelkie kolory mienić mogły się jedynie w jego opalizujących oczach. 




2 komentarze:

  1. Lubię czytać wariacje na temat bóstw. Uważam, że każdy ma prawo wierzyć sobie w co chce, o ile jest dobrym człowiekiem. Naprawdę bardzo fajnie przedstawiłaś świat, wierzenia i nawet byłabym skłonna uwierzyć w takie bóstwa, szczególnie w te, które specjalnie mieszają ludziom w życiu. Bardzo dobry motyw do pracy nad ciężkimi przeżyciami. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, ze zajrzałam drugi raz, to widze, ze pozarlo mi komentarz -.- swietnie. Ale! Nic nie stoi na przeszkodzie, by znow sie pozachwycac.
    Bo jestem zachwycona tym tekstem. Uwazam, ze juz to jeden z lepszych od Ciebie, jaki czytalam! I on po prostu MUSI byc kontyuowany! Jesli to Twoja autorska wizja, z tymi bostwami, to tymbardziej!!!! Ja jestem kupiona, czytalam z rozdziawionym pyskiem. Wszystko spojnie ladnie wyjasniane, CIEKAWIE i te opisy, do bólu naturalne, przeplecione z ta eterycznosci, no i charakter samych bostw! Wow. No po prostu wow, to jest gruby material na gruba opowiesc.
    Bóstwa kochały być wrzodami na tyłku – pytanie, czemu się tam nie ulokowały? <--- moj ulubiony cytat xd ale ten ...kto to jest?!... kto pojawia sie na koniec (i tekst o dziwnym imieniu xd) ... wzbudzil we mnie najwiekszy apetyt na ciag dalszy KTORY MAM NADZIEJE SIE POJAWI, bo to jest tak inne, a jednoczesnie tak... bliskie? Ja chce wiecej po prostu no. Te puste oczy! Och, musisz opowiedziec wiecej!!!!

    OdpowiedzUsuń